Wykuwanie bułeczek

Kilometrowe kolejki pod nielicznymi punktami skupu to pokłosie nieprzemyślanych, krótkowzrocznych decyzji z ubiegłych lat ukoronowanych niefrasobliwością obecnych władz. Bo przecież tak naprawdę nikomu na Wiejskiej nie zależy na rozwoju polskich gospodarstw (chyba że własnych).

Pomimo swego politycznego zabarwienia liczni przedstawiciele obecnego rządu, z Ministrem Rolnictwa na czele zapewne z niecierpliwością czekali na przyjazd Papieża. Co prawda, Jego Świątobliwość nie poprawi paskudnej sytuacji na rynku skupu zboża, ale przynajmniej media mogły zająć się czymś innym i szum w eterze nieco przycichł.

Być może da to wicepremierowi Kalinowskiemu jeszcze trochę czasu na oswojenie się z klęską urodzaju i podjęcie stosownych kroków pozwalających ratować przed zbliżającymi wyborami "dobre imię" PSL. Bo przecież tak naprawdę to tylko o to chodzi, nikomu na Wiejskiej nie zależy na rozwoju polskich gospodarstw (chyba że własnych).

Całkiem niedawno, w artykule "Podnieść ciśnienie ... w oponach (?)" (dział: Publicystyka niniejszego magazynu) pisałem w kontekście poczynań ministra Pola o schemacie nadopiekuńczej kokoszy. Jej upierzenie znów się zmieniło, ale hemeralopia (swojsko nazywana "kurzą ślepotą") pozostała.

Tym razem w roli głównej występuje minister rolnictwa, też wicepremier. Zarówno on, jak i wielu innych odpowiedzialnych za skup zboża, wysuwa różnorodne wytłumaczenia scen pod elewatorami. Do najciekawszych należy to, iż żniwa Pana Ministra zaskoczyły. Być może powinien częściej zaglądać do swojego gospodarstwa?

W rzeczywistości żniwa faktycznie zaskoczyły ministerstwo. I wcale się temu nie dziwię, przecież, po objęciu na jesieni nowych stanowisk trudno było znaleźć choć chwilę, by w tej materii przeanalizować posunięcia poprzedników. A wnioski mogłyby być ciekawe. Kilometrowe kolejki pod nielicznymi punktami skupu to pokłosie (stwierdzenie całkiem adekwatne do poruszanego tematu) nieprzemyślanych, krótkowzrocznych decyzji z zeszłych lat ukoronowanych niefrasobliwością obecnych władz.

Cena interwencyjnego zakupu zboża wywindowana w 2001 roku przez AWS spowodowała, że sporo podmiotów skupujących dziś jeszcze ma magazyny pełne zeszłorocznego zboża. Po kilku miesiącach przechowywania okazało się, że młynom i innym przetwórcom bardziej opłacało się sprowadzić pszenicę z zagranicy. "Gdyby wówczas wszystkie te środki przeznaczono dla rolników na dopłaty bezpośrednie, to przy niższej cenie interwencyjnej można było skupić kilkakrotnie więcej zboża, import zaś byłby nieopłacalny.

A tak przez jedną granicę wjeżdżało zboże zagraniczne do polskich młynów, a przez drugą wyjeżdżało krajowe, do eksportu którego państwo dopłaca po trzysta złotych do tony. Setki milionów złotych wyrzucono w błoto." (Polityka 33/2002). Zaiste genialne posunięcia. A obecny rząd nie dość, że nie poprawił partactwa poprzedników, to jeszcze je pogłębił. Za nawarzone (jak na ironię jeszcze nie z polskiego zboża) piwo i nieudolność rządu znów zapłacą podatnicy.

Elewatory w Leśniowicach. Blisko setka pojazdów w długiej ponadkilometrowej kolejce. Ściśnięte w pobocze samochody, gdzieniegdzie traktory, a i rowery też się znajdą. - Sprzęt potrzebny w polu. Pogoda jest i jeszcze kosić można. Za dwa, trzy dni jak będzie wiadomo, że przyjmą, to traktor się podstawi - mówi jeden z kolejkowiczów - w stanie zaangażowania są wszyscy w rodzinie. Wymieniamy się na nocki. Umyć się też trza - Po czym dodaje po chwili - A brat, choć sam bez ziemi, dla mnie w Krupcu stoi. Jest dwieście pięćdziesiąty, ale oni mają duży limit, jakieś osiem tysięcy, może się udać.

- Jest nas tylko dwoje - mówi inny - ciężko bo i bydło, i świnki nakarmić trzeba, a tu jak nic jeszcze ze trzy dni stania. Pod elewatorami widać również przedsiębiorczość naszych rodaków. Skoro państwo wygenerowało taką okazję, to jak z niej nie skorzystać? Ceny za odstąpienie miejsca w kolejce to kwota rzędu 200 - 250 zł. Inni proponują 6 zł za godzinę stania lub hurtowo 60 zł za dobę. Chętnych nie brakło.

"Obiecano nam, że skup rozpocznie się we wtorek 30 lipca (...) Termin się jednak przesunął, bo okazało się, że banki nie podpisały umowy kredytowej. A w nich siedzą zachodni inwestorzy, którym los polskiego chłopa jest obojętny. Później powiedziano nam, że skup rozpocznie się w czwartek. Tego terminu też nie dotrzymano z tego samego powodu. Nie mamy innego wyjścia, jak czekać do skutku".

Tę wypowiedź rolnika stojącego pod spichlerzem w Leśniowicach zamieszczono w nr 31(43)/2002 w gazecie "Super Tydzień Chełmski". Jak widać pieniądze na interwencyjny skup do ostatnich chwil były jedynie wirtualne, a rozmowy z bankami spóźnione. W takim przypadku, mając nóż na gardle, rząd zapewne nie mógł wynegocjować korzystnych warunków pożyczki. No cóż, sloganu o bogatych podatnikach nie będę powtarzał.

"Po ubiegłorocznych doświadczeniach banki twierdzą, że działamy w branży superwysokiego ryzyka. Chodzi o to, że na skupie interwencyjnym firmy zajmujące się skupem poniosły w ubiegłym roku duże straty i większość z nich utraciła płynność finansową, pozostając ze zbożem, którego nie może nigdzie sprzedać. Te podmioty nie mają z czego spłacić swoich długów, więc są niewiarygodne i banki w tym roku nie chcą z nimi współpracować, chyba że dostaną rządowe gwarancje spłaty, a tych na razie nie ma." - mówi Janusz Kobryner, prezes firmy Agro-Handel Polska sp. z o.o. (Rzeczpospolita 14.08.2002)

Nauczone tak bolesnym doświadczeniem prywatne firmy skupowe (oczywiście te nieliczne, które nie zbankrutowały) w tym roku z wyjątkową niechęcią odnosiły się do propozycji zaangażowania w skup interwencyjny. Czy można się teraz dziwić, że na ponad sześćset potencjalnych punktów skupu w początku sierpnia działało, a i to kulawo, zaledwie sto kilkadziesiąt?

Kiedy dla całości tematu przyjrzymy się jeszcze kwestii importu zboża z zagranicy, można się naprawdę zastanawiać o co tu chodzi. W kontekście wspomnianych wyżej dopłat państwa do eksportu polskiego zboża dość ciekawie brzmi raport z ustaleń Najwyższej Izby Kontroli.

"W 2001 r. limit importu w ramach plafonu zbożowego przekroczono o 17 proc. - poinformował Paweł Banaś - dyrektor departamentu gospodarki, skarbu państwa i prywatyzacji NIK - Przekroczono plafon z powodu złego sposobu raportowania (raz na tydzień) o ilości sprowadzonego zboża. Nie jest to jednak niezgodne z prawem. Dynamika sprowadzania zboża była zbyt duża, żeby można było składać raporty tylko raz w tygodniu. Jak podała NIK, mimo że nie złamano prawa, to w przypadku zboża ustalony limit nie powinien był zostać przekroczony. Według NIK, w ramach ubiegłorocznego plafonu sprowadzono łącznie 354,4 tys. ton żyta, jęczmienia i owsa zamiast zakładanych 300 tys. ton." (Gazeta Wyborcza 06.08.2002).

Szef Samoobrony uważa, że punkty skupu odmawiają przyjmowania zboża, gdyż czekają na 480 tysięcy ton ziarna z bezcłowego importu. Czy ma rację? Kiedyś zapewne się wyjaśni, tylko dziś nie wiem, co na bocznicach kolejowych (np. w dawnym województwie chełmskim) robią cichcem ustawiane "puste" załadowane po brzegi zbożem wagony?

Czyż nie o tym właśnie mówił Carl Beddermann - zwolniony za szczerość pracownik Unii Europejskiej? Jego zdaniem, UE jesteśmy potrzebni jedynie jako rynek zbytu.

"W żadnym ze znanych mi państw europejskich i azjatyckich nie prowadzi się skupu interwencyjnego w czasie żniw. W pierwszej kolejności zboże z pól jest sprzedawane do młynów, wytwórni pasz i spichlerzy po cenach, jakie plantatorzy zrzeszeni w lokalnych związkach gospodarczych wynegocjują ze skupującymi. Tak tworzy się autentyczny rynek kupującego i sprzedającego. Zazwyczaj w listopadzie lokalna administracja, na podstawie monitoringu poziomu produkcji i sprzedaży wybranych produktów żywnościowych opracowuje bilans podaży oraz popytu zbóż i informacje te są przesyłane do rządu. To rząd ocenia czy ceny skupu zbóż gwarantują opłacalność ich produkcji. Skup interwencyjny jest ogłaszany dopiero w sytuacji, gdy oferowane ceny zakupu są niższe od kosztów poniesionych przez rolnika na wyprodukowanie tony zboża. Zadaniem tego skupu interwencyjnego jest zebranie z rynku takiej ilości zboża, by pozostałe mogło być sprzedane po znacznie wyższej cenie, gwarantującej opłacalność i ewentualnie "odrabiającej" straty poniesione w poprzednich miesiącach." - wyjaśnia cytowany już Janusz Kobryner.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. O czyje? W tym przypadku raczej nie ma mowy o dobrym zarobku rolników, prędzej o kolejnych stratach budżetu państwa, a to zapowiada jedynie drenaż naszych kieszeni. Kto więc zarobi? Poczekajmy jeszcze trochę, prędzej czy później coś wypłynie. W każdym bądź razie może inaczej spojrzymy na świeżą, chrupiącą, poranną bułeczkę.

Dariusz Zajączkowski