Na papieskim szlaku

Ciężko napisać coś nowego o papieżu w kraju, w którym się urodził, gdzie szkoły, szpitale i ulice noszą jego imię. Poniższe przemyślenia przeszły mi przez głowę, kiedy szłam ku górom szlakiem - notabene - im. Jana Pawła II.

Pielgrzymka papieska zawsze stanie się wydarzeniem medialnym na dużą skalę. Na długo przed nią pojawiały się w gazetach wspomnienia osób znających Jego Świątobliwość ze szkoły i podwórka, na krótko przed nią prasę ogarnęło szaleństwo pielgrzymkowe, pisano tylko o tym. To "szaleństwo" (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) udzieliło się potem tłumom pielgrzymów, dwóm milionom ludzi, którzy na Błoniach krzyczeli "kochamy Ciebie", a pod oknem Kurii Krakowskiej "Kardynale, puść Papieża".

Zastanawia mnie, jaki wpływ na taki "zryw chrześcijański" ma fakt, że papież jest Polakiem. Czy to nie jest zwykła polska duma narodowa, zapisana gdzieś w genach narodu - ot, Polak, a jak wysoko zaszedł, udało mu się. Może to nie będzie nadużycie, kiedy napiszę, że papież jest takim naszym Małyszem - jak przyjeżdża, trzeba mu "pokibicować", pomachać chorągiewkami, a potem schować przedziurkowany bilet z lotniska na pamiątkę razem ze zdjęciami. Będzie można wnukom pokazywać. Jak to jest z tą polską religijnością? Czy Polacy tak samo będą witali papieża o innym kolorze skóry? Czy papieskie pielgrzymki z Włochem czy Belgiem na czele (takie są typy na następców Jana Pawła II) też będą przyciągać dwa miliony ludzi? Czy pielgrzymi przybędą, kiedy msza będzie odprawiana po włosku lub łacinie, a papież nie będzie potrafił opowiedzieć tłumom, jak to po maturze chodził na kremówki do pobliskiej ciastkarni?

Nie chcę umniejszać niczego osobie Jana Pawła II. Uważam Go za wielkiego człowieka, podziwiam za obiektywizm i ciągłe apele o pokój. Fascynuje mnie Jego odwaga mówienia o Bogu, kiedy ten temat staje się niemodny, kiedy duża część ludzi uważa, że łatwiej ułożyć sobie życie bez Boga i Kościoła. Szanuję Go za cierpienie i pogodne znoszenie starości, która daje mu się już we znaki, choć nie uważam, żeby z jej powodu musiał rezygnować z papieskiej tiary. Szanuję Go za poświęcenie, jakiego dokonał zostawiając wszystko, co znał i kochał i zamykając się w watykańskich pokojach. Mało kto potrafi zrozumieć ogrom tego poświęcenia - kto choć raz był w Tatrach i je pokochał, chce tam wrócić. Mało kto potrafi wczuć się w ciszę Mazur, jeśli nie spędził tam swojej młodości siedząc w kajaku czy pod żaglami. A On to wszystko zostawił, powiedział: "Niech się stanie Twoja wola, Panie". Teraz może tylko polecieć na kilka minut nad Tatry helikopterem, jeśli napięty plan pielgrzymki na to pozwoli. Szanuję Go za wiarę.

Jednocześnie zastanawia mnie ile osób na Błoniach przyszło tam by obejrzeć sobie papieża (tak samo jak się ogląda prezydentów i cesarzy wizytujących Kraków), a ile przyszło usłyszeć to, co Ojciec Święty miał do powiedzenia. Czy ludzie, którzy w czasie mszy robili sobie piknik (bułeczki i herbatka z termosu) i tacy co wściekli warczeli na innych, że się rozpychają, wynieśli coś z Jego słów czy nie? Czy w katolickiej Polsce coś się zmieni po tej pielgrzymce (poza wzrostem liczby wydawnictw poświęconych Ojcu Świętemu)? Czy ludzie będą dla siebie lepsi, czy nadtarganą biało-żółtą chorągiewkę wyrzuci się do pobliskiego kosza na przystanku tramwajowym i na tym skończy się przeżywanie misterium? Czy słowa Prymasa Glempa - wypowiedziane na lotnisku w Balicach na chwilę przed odlotem - nie są prawdą? "Mówi się, że ludzie Cię słuchają, ale nie słyszą, Ojcze Święty". Czy Polacy potrafią usłyszeć cokolwiek? Czasami w to wątpię.

Agata Motyl