Pudełko Marek Lenartowicz
Pudełko leżało w samym środku okrągłego stołu. Było metalowe ze srebrnymi okuciami, zamknięte na klucz. Błyszczało się w nielicznych promieniach słońca wbijających się przez nieco zakurzone okno.
On wpatrywał się już od godziny. W lewej dłoni ściskał klucz, zapach potu i rdzy lekko szybował do nozdrzy za każdym ruchem ręki. Myślał...
* * *
Anna biegła przez zatłoczony peron. Obojętność mijanych ludzi kłuła w płuca zachłannie wciągające życiodajny tlen. Tak potrzebny aby dobiec na czas.
- Gdyby o n i wiedzieli - powtarzała w myślach
I tak by nie uwierzyli. Mogła liczyć tylko na siebie i na to że nie otworzy pudełka na to że nie uwierzył tak jaki inni ludzie i nie otworzy pudełka. Dlaczego była aż tak głupia? Zostawiając wszystko w domu...
* * *
Wstał. Nogi lekko się zgięły zaskoczone nagłym zrywem. Klucz ciążył mu, nie popuszczał uścisku, ręka pociła się. Podszedł do okna. Świeże letnie niebo powoli pokrywał całun nocy delikatnie zabierając miniony blask. Otworzył okno, do hermetycznego od trzech tygodni mieszkania wpłynęło miejskie powietrze.
W dole przechodzili ludzie, gdyby o n i wiedzieli że trzyma klucz i w każdej chwili może otworzyć pudełko... Nie uwierzyliby. On też nie uwierzył.
* * *
W tramwaju był tłok, jechali do domu, do pubu, na koncert, do teatru i Bóg wie czego jeszcze. Jeśli jest to wie że ona jechała ratować świat, swój świat, który zamykał się w jednym człowieku.
- Bilet proszę
Kanar miał pecha wsiadając akurat do tego tramwaju. Przymknęła zielone oczy i spokojnie nacisnęła spust pistoletu schowanego w prawej kieszeni. Krew bryzgnęła na wszystkie strony ochlapała starszą panią siedzącą obok, całującą się parę, grubego faceta w skórzanym płaszczu. Powietrze nabrało tego specyficznego ostrego zapachu. Kasjer ze zdziwieniem padł na pysk. Otworzyła zielone oczy.
- Proszę...
- Dziękuję... Bileciki do kontroli!
* * *
Krążył wokół stołu.
- ... Sześć... Siedem...Osiem - okrążeń - Dziewięć... Dziesięć... Jedenaście... Dwanaście... Kurwa mać!
Klucz poszybował ruchem jednostajnie przyspieszonym w ścianę poczym poddał się sile grawitacji dźwięcznie zaznaczając swoje spotkanie z podłogą.
Czuł się zdradzony, tuż pod jego nosem ukrywano wielkiego różowego słonia. Siedział cichutko w szufladzie z bielizną między biustonoszami, podwiązkami, majtkami upchany na samym dnie czekał na swoją panią. Cóż miał pecha...
Notatek było niewiele mówiła że to pamiętnik a on wierzył... We wszystko. Klucz zdeponowała w skrytce na peronie, kod nie był trudny 04.06.86 data jego urodzin. Po krótkiej lekturze notatek będących mieszanką wywodów z teorii powstania, historii wszechświata, prehistorii ziemi i innego bełkotu ściśle naukowego przewidywał co znajdzie w metalowym sześcianie.
* * *
Jak na kilkutysięcznego staruszka trzymał się zaskakująco dobrze. Niezmiernie cieszył się z tego powodu. Miejsce w którym aktualnie przebywał podobało mu się o niebo od stuleci pod ziemią a o co najmniej dwa nieba od szuflady z bielizną. Jakiś czarnowłosy mężczyzna odwiedzał go codziennie a kiedy nie dotrzymywał mu towarzystwa patrzył przez okno na mieszkańców planety 2. Bawiło go to, że jeszcze nie wiedzą.
* * *
Podniósł klucz powoli podszedł do okrągłego stołu.
* * *
Wyskoczyła z tramwaju. Łydki pulsowały ze zmęczenia, oddech nierówno szarpał powietrze. Pomarańczowe światła lamp ulicznych krążyły przed oczami. Buty głośno człapały o szare płyty chodnika. Biegła...
Klucz, drzwi, winda, oddech, drzwi, przedpokój, jego buty, pokój, on, klucz.
* * *
- Miło że jesteś - zrobiła krok do przodu.
- Jaki dzisiaj dzień?
- Dwunasty sierpnia dwa tysiące dwanaście godzina dwudziesta pierwsza czterdzieści - podeszła bliżej. - dlaczego nie chciałaś mi powiedzieć?
- A co z pogodą na jutro?
- Mówią że będzie ciepło 32 stopnie. Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Co chcesz na kolację? - podeszła jeszcze bliżej
Pulsowała ciepłem, dłonie niepewnie wędrowały po jego twarzy ogrzewając policzki. Dwa płatki róży opadły na jego usta...
* * *
Ranek był ciepły zaspane słońce wdzierało się do pokoju rzucając się na pościel. Już był spokojny, zdystansowany. Leżał beztrosko patrząc na błękit za oknem. Pieściła go małymi dłońmi. Zabrał okup. Poczuł się jak zagłaskana bestia. Nawet nie chciał słuchać wyjaśnień. Konserwował w pamięci wspaniały poranek kiedy w oknie pokazał się wielki balon w kształcie różowego słonia reklamujący tabletki na ból gardła. Spiął mięśnie, błyskawicznie wyskoczył z łóżka. Wyjął z barku najmocniejszy alkohol. Nalał połowę szklanki wziął do ręki leżący na stole klucz.
- ...
Połknął klucz popijając całą zawartością szklanki...
* * *
Anna przymknęła zielone oczy.
* * *
26.VI.2002 godz. 00:12 Ziębice
Marek Lenartowicz poczta: m_lenart@tlen.pl
|