Darmowa prenumerata - tu i teraz!
Menu
- Redakcyjne
- Strefa NN
- Net
- Teksty poważne
- Polemiki
- Dzikie Myśli
- Meritum
- Filozofia
- Książki
- Poezja
- Opowiadania
- Teksty zabawne
- Grafika
- Komputery
- nn_film NO. 13
- Muzyka
- Wstęp
- Bajka o chochlikach
- Czas
- Heavymetalowy piorun
- Iskra
- Jeszcze tylko raz
- Mieszkanie
- Nil
- Pudełko
- Ten moment
- Uzdrowicielka
- Zaklęta - Odczarowanie
- Zmierzch na horyzoncie
BezImienny - wersja online!
Poprzedni artykułNastępny artykuł Opowiadania  

Iskra


Marta Bilewicz

Podeszła do ławki. Była przykryta zeschłymi liśćmi mieniącymi się wszystkimi barwami brązów, czerwieni, złota i pomarańczy. Jesień zawsze przystrajała park w kolorowe sukienki. Właśnie to tak bardzo jej się podobało. Te wszystkie listki wydające takie szemrzące, sympatyczne odgłosy, kiedy ich okruszki osypywały się na alejkę.

      Pod ławeczką leżało mnóstwo kasztanów. Błyszczały w ostatnich promieniach słońca jak klejnoty. Uwielbiała kasztany, były takie okrąglutkie i gładkie, tak łatwo toczyły się po trawie, ginęły w źdźbłach, w zieleni delikatnych listków, turlały się po miękkiej ziemi. Niektóre odziane jeszcze w swe zielonkawe płaszczyki, kłuły kolcami z każdej z czterech stron, broniły się przed ludźmi i zwierzętami, skrywając w środku rude, świeżutkie, delikatne jąderko. Bardzo lubiła się bawić kasztanami; zbierała je i układała w kupki, po kilka sztuk. A obok kładła żołędzie, nagie i w czapeczkach, z ogonkami i z listkami, duże i małe, różne. Mnóstwo owoców jesieni. Zupełnie jak kamienie szlachetne. Przynajmniej ona zawsze twierdziła, że są klejnotami. Pamiętała, że jej matka tak je zazwyczaj nazywała.

      Przeszła na druga stronę i przystanęła na trawie. Pomiędzy wątłymi źdźbłami dostrzegła błysk. Schyliła się i podniosła jakieś srebrne kółko. Obróciła je w palcach, ale nie było w nim nic ciekawego; zrobione z zimnego metalu, nieładne, nie miało w sobie ani słonecznego ciepła kasztanów, ani nie wydawało przyjemnych dźwięków jak liście, ani nawet nie pachniało jak trawa. Żadnego z tego pożytku.

      Wyrzuciła kolczyk i podeszła do drzewa. Objęła rękami chropowatą korę, spojrzała w niebo i szybko, bardzo szybko, niczym iskra, wbiegła na górę, nakrywając się rudą kitą, jak to zazwyczaj czynią wszystkie wiewiórki.

22 lipca 2002 r

Marta Bilewicz
poczta: martabil@poczta.onet.pl
http://martabil.prv.pl
Poprzedni artykułDo góry!Następny artykuł

Copyright 1999 - 2002 Magazyn internetowy NoName