James Bond Joanna Mytkoś
W ostatnich kilkudziesięciu latach w kinematografii światowej ogromną furorę robiły wszelkiego rodzaju nowości technologiczne, m. in. liczne efekty specjalne, kunsztowne sceny science - fiction czy widowiskowe ujęcia tworzone dzięki technice animacji komputerowej. Do tych wszystkich wspaniałych atrakcji niezbędnym dodatkiem był przez cały czas człowiek.
Pewnego dnia - konkretnie o godzinie 20:30 czasu miejscowego Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, 21 października 1954r. - pojawił się ktoś, kto sam w sobie stanowił magnes, przyciągający uwagę widzów, wspomagany mnóstwem rewelacyjnych gadżetów i od razu podbił serca telewizyjnej publiczności na całym świecie, pozostając tam przez najbliższe prawie 60 lat.
James Bond - bo oczywiście o nim mowa - wykwit nowej cywilizacji, bohater nieśmiertelny i niezniszczalny, ucieleśnienie wszystkich chłopięcych i męskich marzeń, obiekt westchnień niejednej damy, itd., itp.
"My name is Bond, James Bond" - chyba niewielu ludzi, będących miłośnikami dobrego kina akcji, nigdy nie słyszało tych słów. Są one szlagierem o popularności równej zdaniu "Always Coca - Cola". Zdecydowanie jednak mniej będzie takich, którzy postać legendarnego już agenta 007 wiążą z powieściami pióra angielskiego pisarza, Iana Fleminga. Sam Fleming, z pochodzenia Szkot, w swoim życiu wielokrotnie stykał się z aferami szpiegowskimi i działalnością agentów różnych wywiadów. Autor serii książek o Bondzie uczył się w szkole wojskowej, mówił po niemiecku, rosyjsku i francusku oraz bardzo dużo podróżował. Jako pracownik agencji Reutera w 1933r. został wysłany do Moskwy na proces angielskich inżynierów, oskarżonych o szpiegostwo, w 1939r. zaczął pracować dla Wywiadu Marynarki Wojennej, został nawet adiutantem szefa tej instytucji - admirała Johna Godfreya. Była to dla niego najlepsza szansa poznania kulisów działalności wywiadowczej, świata szpiegów i podstępów. Przyszły "ojciec Bonda" zapoznał się wtedy z wieloma tajnymi technikami i wymyślnymi rekwizytami (np. strzelające długopisy czy piłki golfowe, służące do przemycania wiadomości). Wiedzę i zdobyte umiejętności wykorzystywał często w swych książkach. Oprócz szpiega i podróżnika był również pisarzem i dziennikarzem. To połączenie zaowocowało stworzeniem postaci nieustraszonego agenta, a przeżycia Fleminga stanowiły niejednokrotnie podstawę do napisania nowej książki o przygodach 007. Po wojnie Fleming zbudował sobie na Jamajce dom - prostą willę, nazwaną "Goldeneye". Tam napisał pierwszą książkę, której bohaterem uczynił Jamesa Bonda, pt. "Casino Royal". Zapoczątkowała ona całą serię. Kod tajnych informacji przesyłanych przez admiralicję NID, w czasie gdy pracował tam Fleming, rozpoczynał się od dwóch zer - i ten fakt został wykorzystany przy tworzeniu kryptonimu Bonda, czyli agenta 007.
Jedną z "bondowskiego" cyklu jest książka "Diamenty są wieczne" - w oryginale "Diamonds are forever". Czwarta z kolei, po "Kasyno Royal", "Żyj i pozwól umrzeć" i "Moonraker"; wydana po raz pierwszy w 1956r. (w Polsce kilkadziesiąt lat później) i sfilmowana w 1971r. Mnie w udziale przypadła praca nad wydaniem z 1990 r., tłumaczenia Krzysztofa Adamskiego, edycji Młodzieżowej Agencji Wydawniczej.
Wersja książkowa i kinowa, raczej sporo różnią się od siebie. Przede wszystkim w książce napotyka się często na studium psychologiczne postaci (co w książce typu sensacyjno - kryminalnego może dziwić) lub rozbudowane i wręcz poetycko uchwycone opisy przyrody (co może nawet szokować). Sam James Bond, wbrew utartej opinii - głównie poprzez image aktorów odtwarzających rolę 007 - zaskakuje wrażliwością, nierzadko nieporadnością, a przede wszystkim zwyczajnością. Jest zwykłym facetem o dość nietypowej pracy. Rzadko postępuje ze sloganem "Całowanie w rękę nagiej kobiety jest stratą czasu". Jakby na zaprzeczenie słów A. Fredry "Żaden jeszcze mężczyzna nie umarł z miłości" Bond zakochuje się (oczywiście na tyle szczęśliwie, aby jego wybranka mogła mu w spektakularny sposób uratować życie). Jak na tak niezwyciężonego trochę za późno - a konkretnie dopiero w finałowej scenie - przypomina sobie wszystkie fakty, świadczące o tym kto mu wrogiem, a kto przyjacielem. Cała akcja dotyczy przemytu diamentów, z kopalni w Afryce (w jamie ustnej jej pracowników) aż do znanej firmy jubilerskiej z siedzibą w Londynie. Oczywiście już na początku agent 007 daje popis swej wiedzy o szlachetnych kamieniach, będących najlepszym przyjacielem każdej kobiety. Następnie odbiera instrukcje od swego szefa - "M" i rozpoczyna niebezpieczną misję. Zostaje podstawiony jako jeden z przemytników, poznaje piękną dziewczynę, stanowiącą jego łącznik z szajką przestępców i przeżywa wiele wspaniałych (co kto lubi...) przygód. W efekcie ląduje w jaskini hazardu gdzieś w USA, wygrywa mnóstwo pieniędzy w "oczko" i ruletkę, i aż do czasu, gdy zostaje zdekonspirowany, świetnie się bawi. Na całe szczęście, przemytnicy nie zabijają go od razu, dzięki czemu zapatrzona w superprzystojnego szpiega przemytniczka - krupierka uwalnia go i razem podążają w siną dal... To jeszcze nie koniec, bo gdy płyną już do Anglii, ostatnich dwóch pozostałych przy życiu zabijaków próbuje im pokrzyżować plany. Ale nie z 007 takie numery. Bez wypowiedzenia standardowej formułki "My name is..." Bond rozprawia się z nimi, i z przestraszoną - ale tylko trochę - uroczą przemytniczką, postanawia owocnie spędzić resztę podróży. Zastanawiające jest zdanie panny Tiffany, zamykające powieść, które chyba podsumowuje całość dokonań agenta : "To tylko tak ładnie wygląda. W życiu jest inaczej."
James Bond to postać występująca w całej serii thrillerów Iana Fleminga. Na łamach wszystkich książek walczy z wrogiem - mniej lub bardziej niebezpiecznym. Czasem nie udaje mu się do końca zniszczyć swego przeciwnika, dzięki czemu podsyca on fabułę następnej części. Jest to w pełni zrozumiałe, bo przecież "Kto żyje ze zwalczania wroga, zainteresowany jest tym, by wróg istniał jak najdłużej". Przez wszystkie lata istnienia postaci bohaterskiego superszpiega - jego osoba wzbudzała liczne emocje. W wielu krajach zdobył sobie ogromną sympatię - o czym świadczy m. in. ponad 40 mln sprzedanych książek czy niezliczone rzesze widzów adaptacji filmowych. Pisząc o Jamesie Bondzie jako o bohaterze literackim, nie sposób uniknąć porównań między koncepcją autora a wyobraźnią scenarzysty i reżysera.
Wiele osób komentowało postać nr 1 angielskiego wywiadu i to w sposób bardzo różny. Zarówno niechęć jak i bezgraniczne uwielbienie dla jego osoby to w ogromnej większości przypadków efekt propagandy kinowej i telewizyjnej. Stwierdzenia niektórych osób, iż "Bond to dla mnie śmieszny facet, chyba najśmieszniejszy na świecie" - oczywiście w sposób ironiczny, przedstawiające go w negatywnym świetle, biorą się najczęściej z braku zainteresowania twórczością Fleminga - czyli niechęcią sięgnięcia "do źródeł". Jedynie ktoś, kto czytał co najmniej kilka utworów z "bondowskiej serii" może w pełni docenić zalety tych książek i do pewnego stopnia ocenić osobę Jamesa Bonda - również przez porównanie z wersją filmową kogoś takiego jak Bonda można oczywiście potraktować z przymrużeniem oka, a jego przygody wziąć za wyssane z palca, ale to nie stawia go mimo wszystko na równi z takimi "bohaterami literackimi" jak Bridget Jones czy Koziołek Matołek.
Chcąc, nie chcąc, bierzemy udział w epoce Harry'ego Pottera i fast foodów, jednakże w dziedzinie literatury wymagania co do treści i jakości książek są sprawą indywidualną. Moim zdaniem, powieści Fleminga to coś więcej niż zlepek ciekawej akcji z kunsztowna otoczką efektów specjalnych. Historia Bonda, sama w sobie ciekawa - no bo nie każdy może np. poudawać sobie przemytnika - jest w umiejetny sposób dodatkowo spreparowana przez autora. Bond, zarówno w książce, jak i w filmie, jest dobrze wychowany, jeszcze lepiej ubrany, szarmancki i czarujący - jednym słowem "och, ach, ech!". Oprócz porywającej akcji pojawiają się elementy humorystyczne - kto widział Bonda bez poczucia humoru? - jak i do pewnego stopnia naukowe. Autor służył wiedza zarówno specjalistyczną - nowinki techniczne czy techniki szpiegowskie wypróbował na własnej skórze, jak też "codziennego użytku" - np. słynne Martini "wstrząśnięte, ale nie zmieszane". Fachowcy - spece od gadżetów i innych - wyjaśniają, iż podczas potrząsania shakerem do napój ulega napowietrzaniu, dzięki czemu lotne cząsteczki Martini uderzają maksymalnie w zmysły, a Martini zmieszane przy tym to zwykła "zlewka". Przypuszczalnie ten coctail autor również wypróbował na sobie, nie chcąc wprowadzać w błąd czytelnika...
Z czasem powstawały różne statystyki, dotyczące działalności Bonda. Według danych, odwiedził on podczas swojej szpiegowskiej kariery ponad 40 krajów, 30 razy pił przed kamerą swój ulubiony napój - czyli wódkę Martini ("wstrząśniętą, nie mieszaną"). 56 pań otrzymało tytuł "dziewczyny Bonda" (25 blondynek, 17 brunetek, 3 rudowłose, a 12 miało czarny kolor skóry). Superszpieg najchętniej posługuje się pistoletem walther PPK (czasem walther P99) i berettą. Oprócz tego można znaleźć wiele ciekawych informacji, dotyczących wielu dziedzin życia Jamesa Bonda.
Już niejedno pokolenie czerpało wzorce z agenta 007 - stanowił w równym stopniu przedmiot pożądania kobiet, jak i zazdrości mężczyzn - zgodnie z tym, co powiedział Mark Twain : "Jeżeli się chce, by mężczyzna czy chłopiec pożądał danej rzeczy, należy ją uczynić trudno osiągalną". Setki młodych ludzi zaczynało trenować sztuki walki czy interesować się służbą wywiadowczą, biorąc za przykład Jamesa Bonda. Zrobił on na całym świecie niesłychana karierę, przebijając nawet lalkę Barbie czy Big Brothera. Choć jego twórca, Ian Fleming, zmarł w 1964r., to on sam wciąż żyje ; ma nawet własne fankluby, strony internetowe i zwolenników różnej płci i wieku na całej kuli ziemskiej. Choć dziś wydaje się nieśmiertelny, to sława przemija, a tylko diamenty naprawdę są wieczne...
"One przetrwają i znów ruszą w wędrówkę przez świat, być może pozbawione kolorów, ale nie do zniszczenia, niezmienne niczym śmierć.
Bond przypomniał sobie oczy trupa (...) Myliły się. Śmierć jest wieczna. Ale diamenty też."
Joanna Mytkoś poczta: joannamytkos@poczta.onet.pl
|