Ten moment Leszek Tony Juraszczyk
Kolejne światła na drodze oddalały moment powrotu do domu. Te ostatnie przejechałem już na czerwonym. Sterta papierów leżała nieprzytomnie na siedzeniu pasażera... pieprzone analizy z których i tak nic nie wynika. Nienawidziłem mojego szefa jeszcze bardziej od pracy, którą 'mi dawał', jego dzisiejszy głupi uśmieszek wskazywał na kolejną poranną lewatywę. To był zwykły dupek... a właściwie może wciąż nim jest, kto wie. Jeszcze tylko trzy przecznice i dom... przetoczenie się jednak przez nie pickupem przekraczającym szerokość przeciętnego samochodu o pół metra w godzinach szczytu nie jest jednak najłatwiejszym zadaniem. Właściwie tego samochodu też nie lubiłem, wyglądałem w nim jak palant przechodzący kryzys wieku średniego. Chromowane bajerki wyglądały w rzeczywistości jeszcze tandetniej niż na filmach. To wszystko jednak, gówniana praca, pozerski samochód i szary garnitur dało się wytrzymać. Wiedziałem, że dzięki temu ją zdobyłem i z nią byłem.
To do niej się spieszyłem każdego dnia po pracy lub wracając ze służbowego wyjazdu. Jej twarz miałem przed oczami gdy po raz kolejny spóźniałem się samolot, gdy sprawozdanie należało napisać od początku, gdy szef na mnie wrzeszczał [mniejszy ode mnie prawie dwukrotnie po uderzeniu z pewnością zabawnie uderzyłby o ścianę swojego pięknego gabinetu]. To wszystko miało być inaczej, myślałem, ale to nic nie szkodzi, najważniejsze, że ona jest ze mną. Pamiętam gdy miałem 10 lat... chciałem być dokładnie taki jak mój tata, chciałem zostać żołnierzem. Mój pokój nie był magazynem dla piłek, samochodów... pod południową ścianą stała szafka w której miałem poukładane wszystkie moje pistolety zabawki. Po lewej te starsze, których używano podczas drugiej wojny światowej [nigdy nie potrafiłem zapamiętać ich nazw], a po prawej wspaniałą kolekcję serii H&K. Każdy raz na tydzień był czyszczony a szafka zamykana była na klucz i ukryta pod szmatą we wzory moro. W wieku 18 lat ojciec był dumny, gdy powiedziałem mu, że chce po szkole iść do wojska. Podarował mi wtedy swój największy skarb Glocka, którego dostał w nagrodę wraz z medalem, za "poświęcenie na polu walki". Gdy staliśmy tam obaj, ja, trzymając nieśmiało pistolet i on opierając swoje ręce na moich ramionach wiedzieliśmy, nic dla nas nie istniało. Nie pamiętaliśmy jak koledzy podśmiewali się ze mnie w szkole za chore 'hobby', nie pamiętaliśmy gdy zostałem z niej wyrzucony za pobicie dwóch z nich. Całą tamtą noc nie zmrużyłem oka wciąż myśląc jak potoczy się moje życie, wyobrażając siebie na froncie gdy atakując wroga prowadzę za sobą cały oddział i nie ponosząc żadnych strat odbijamy jeńców. Później piwo z kumplami w barze i koniec kolejnego dnia spędzonego na igraszkach ze śmiercią. Jak zwykle wstałem o 5:00, żeby iść w samotności postrzelać na wojskowej strzelnicy gdzie ze względu na ojca wpuszczali mnie bez okazania nawet dokumentów. Spędziłem tam ponad godzinę przyzwyczajając się do Glocka. Przy każdym strzale nasycałem się jego siłą. W porównaniu z moim poprzednim modelem ten był po prostu boski. Doskonałe wyważenie i jego lekkość sprawiały, że zacząłem się z nim obchodzić jak z kobietą. Delikatnie i stanowczo trzymałem go całymi rękoma sprawiając iż stawał się on częścią mnie. Nigdy nie umiałem się pozbyć emocjonalnych reakcji i nastawienia, wiedziałem, że będę musiał to pokonać jeśli miałem się dostać do wojska, ale jeszcze nie teraz. Wychodząc ze strzelnicy minąłem strażnika pozdrawiając go oficjalnie myśląc sobie we wnętrzu, że kiedyś będę mu dowodził.
To był ten moment. Podchodząc stanowczym krokiem do przejścia spostrzegłem, że niebezpiecznie szybko zbliża się do niego samochód.... a na samym przejściu wciąż stała jakaś osoba. Nie miałem zamiaru stać i liczyć na to, że samochód zwolni wybiegłem na ulicę tak szybko jak tylko potrafiłem... jednak im bliżej byłem tej osoby, samochód był bliżej jej... nas... wszystko to jakby w zwolnionym tempie... potrafiłem przekalkulować wtedy dziesiątki możliwości jak wyjść z tej sytuacji... tak jak prawdziwy żołnierz. Nie było szans abyśmy oboje dali rade... dobiegając do niej i wyciągając przed siebie ręce pchnąłem ją na chodnik tak mocno jak potrafiłem sam stając naprzeciw samochodu. Nie było już odwrotu... widząc, że dzieli nas nie więcej niż metr podskoczyłem jak najwyżej potrafiłem aby przenieść siłę uderzenia z nóg i liczyć na cud. Udało mi się, nogi podczas uderzenia znalazły się ponad maską lecz prawym barkiem rozbiłem szybę i zahaczając o dach dosłownie wyleciałem do góry. Nigdy nie czułem podobnego bólu... do czasu upadku za samochodem...
Nie umiałem złapać oddechu, obraz stawał się coraz ciemniejszy i nie mogłem już utrzymać oczu otwartych. Ostatnią jednak rzeczą jaką zobaczyłem była jej twarz. Lekarz powiedział, że miałem ogromne szczęście, wypisali mnie już po dwóch tygodniach, ale... wciąż nie odzyskałem pełnego panowania nad prawą ręką. Wbrew pozorom nie myślałem jednak wtedy o strzelaniu. Od naszego pierwszego spotkania w szpitalu nic więcej się nie liczyło. Miała na imię Marla... była starsza ode mnie o trzy lata, co jej rodzice uznali za skandal. Oni również się dla nas nie liczyli. Pamiętam ten dzień gdy przyszła do mnie w nocy wkradając się przez okno. Leżąc na łóżku trzymałem ją najdelikatniej jak potrafiłem za rękę gdy ona drugą delikatnie gładziła moje bliznę na ramieniu po pierwszej operacji. Po prostu leżeliśmy razem wtuleni w siebie i trzymaliśmy się za ręce... razem zasnęliśmy... razem obudziliśmy się... to było najpiękniejsze uczucie jakiego kiedykolwiek zaznałem. Nawet gdy się kochaliśmy nie mogło się to równać z tamtym wydarzeniem. Minęły dwa miesiące. Druga operacja pozwoliła mi odzyskać władzę nad ręką w 90 procentach. To niesamowite jak ciężki po tym okresie wydał mi się Glock i... jak wspaniały. Wchodząc na strzelnice minąłem strażnika, który patrzył na mnie przyjacielsko. To on tamtego dnia zadzwonił po karetkę. Po pierwszych dwóch seriach przestałem w końcu myśleć o strzelaniu i zacząłem strzelać. Ku mojemu zaskoczeniu jak po takiej długiej przerwie i operacji szło mi doskonale. Tata w głębi serca był dumny z tego, że poszedłem tam wbrew zaleceniom lekarzy. Po tej godzinie nie było jednak tak jak kiedyś, wychodząc nie myślałem o moich przyszłych akcjach i medalach... myślałem o niej. Po trzeciej, ostatniej operacji gdy już postanowiłem ostatecznie wrócić do ćwiczeń i strzelania Marla zaprotestowała. To był jak wtedy myślałem najgorszy dzień w moim życiu, powiedziała, że nie wierzy w to, że tymi samymi rękami którymi trzymałem ją tamtej nocy mógłbym kiedykolwiek zabić człowieka. Rozmowa trwała chyba całą noc a rano nadszedł czas wyboru. Ojciec chyba żałował, że kiedykolwiek miał syna. Nic nie mówił, to było gorsze niż jakby najgorzej krzyczał. Od tego czasu nigdy nie już nie udało nam się znaleźć wspólnego języka.
I tak skończyłem w gównianej robocie wśród ludzi, dla których nie miałem szacunku. Wracałem autem które kocha moja żona i w którym podobno wyglądam jak mężczyzna... to dziwne... od tamtego wypadku ani razu nie czułem się jak mężczyzna. Gdybym miał jednak teraz wybierać zrobiłbym to jeszcze raz ponieważ kocham ją ponad wszystko na świecie, bardziej niż siebie, bardziej niż mojego ojca, a nawet Boga. Przez cały tamten tydzień siedziałem całymi dniami i nocami pisząc sprawozdania aby móc wrócić do domu o jeden dzień wcześniej. Ostatnie skrzyżowanie... wiedziałem, że za chwilę poczuję ciepło jej ręki na mojej twarzy, że przytuli się do mnie i bez słowa powiemy sobie jak tęskniliśmy. Właśnie dla takich momentów... dla takich chwil zapominałem o tym, że musiałem się dla niej zmienić. Gdy wysiadałem z samochodu zaczynało się już powoli ściemniać, lecz mimo tego w domu nie świeciło się ani jedno światło. Na wszelki wypadek nie wziąłem torby i po cichu trochę zaniepokojony otworzyłem drzwi. Gdy przechodziłem przez salon serce zaczynało mi bić coraz mocniej. Będąc na schodach na pierwsze piętro usłyszałem jakiś niewyraźny krzyk. W tym momencie wiedziałem już, że to będzie najgorszy dzień mojego życia. Nie było czasu aby wrócić do kuchni po nóż ani po cokolwiek do obrony jej, lub swojej. Nie wiem jakim cudem powstrzymałem się aby nie wyważyć drzwi... nie wiem skąd wziąłem opanowanie aby postanowić zakraść się zamiast wpaść do pokoju, zabijając każdego kto mógłby skrzywdzić moja Marlę. Ręce miałem całe mokre od potu, chwyciłem klamkę i uchyliłem drzwi. To co zobaczyłem było jednak jeszcze gorsze niż najgorsza myśl, która przeszła mi przez głowę w ciągu tamtej minuty. Na łóżku całkowicie naga z głową skierowaną w stronę okna klęczała Marla a za nią ktoś... ktoś wykonywał mocne, posuwiste ruchy klęcząc za nią i obejmując jej piersi. Nie mogłem o niczym myśleć, nie mogłem się nawet ruszyć, po prostu stałem i patrzałem jak jej ręce opierają się o moją poduszkę i stęka. Krople potu ostygając spadały po mojej twarzy mieszając się ze łzami. Nie mogłem oddychać, chciałem krzyczeć, zabić go, ale nie potrafiłem, nie mogłem zrobić kroku, ani nawet otworzyć ust. Patrzyłem na nich bezczynnie aż nie usłyszałem z ust Marli imienia Robert... to było z pewnością imię tego sukinsyna. Dźwięczało w mojej głowie mieszając się z morderczymi myślami. Zrobiłem krok do tyłu i niczym w transie powoli schodziłem po schodach. Przez kuchnie wszedłem do piwnicy gdzie resztki blasku księżyca rzucały zimnie smugi na ścianę. Zaczynało padać, lecz to co było za oknem po prostu wtedy nie istniało. Dwie łzy uderzyły w zakurzoną powierzchnie skrzyni umieszczonej w najniższej półce. Nie pamiętam o czym wtedy myślałem, wydaje mi się, że o niczym, nie mogłem sobie uświadomić co się tak naprawdę stało, błagałem w duszy Boga aby to był sen, ale wiedziałem, że w ten dzień muszę być znów mężczyzną. Otworzyłem wieko skrzyni i ukazał się moim oczom ułożony delikatnie w aksamicie Glock mojego nieżyjącego już ojca. Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie potrafiłem go podnieść, a oczy zasłonięte miałem potem i łzami. Podniosłem jeszcze pudełko naboi i mechanicznym krokiem doszedłem do okna siadając na parapecie. Noc płakała razem ze mną gubiąc łzy na szybie obok mojej twarzy a błyskawice oświetlały pistolet w mojej ręce. Teraz mój wybór sprzed ośmiu lat przyniósł swoje konsekwencje. W ręce trzymałem ciepłego od mojej własnej ręki Glocka spoglądając na drzewo, to samo które widać z sypialni mojego domu. Gałęzie zaczęły się powoli łamać pod wpływem wiatru wydając przy tym swoisty krzyk. Zamknąłem oczy, starałem się skupić i jakoś się opanować, podjąć odpowiedzialność i przyjąć konsekwencje wybranej drogi, ale nie potrafiłem.
Nie wiem ile czasu spędziłem w piwnicy myśląc o tym jak uratowałem Marlę... jak trzymaliśmy się za ręce, jak dotykałem tymi samymi rękoma martwych dłoni mojego ojca i jak teraz nieswojo czuję się trzymając jego pistolet. Przy owacjach błyskawic wstałem i z bronią trzymaną w spuszczonej luźno ręce kroczyłem powoli do swojej sypialni. Uchyliłem drzwi... na łóżku zobaczyłem śpiącą Marlę i wtulonego w nią jakiegoś mężczyznę śmiejącego się przez sen. Obszedłem łóżko i znalazłem się po jego stronie. Podniosłem powoli broń, przystawiłem do jego skroni i odbezpieczyłem. Odgłos zamka w broni rozniósł się po pokoju... zdezorientowany patrzył na otwarte drzwi bojąc się odwrócić w moją stronę. Wyszeptałem, "wstawaj", spokojnym i zdecydowanym tonem. Znajdowałem się przy oknie i miałem przed sobą tego gnoja z miną dziesięciolatka, który nabroił. Doskonale pasowałby do mojej firmy, tam jest wielu takich jak on. Odsunąłem od jego głowy broń i gdy chciał po cichu odetchnąć i coś powiedzieć rękojeść Glocka z głuchym dźwiękiem wylądowała na jego głowie. Zatoczył się do tyłu opierając się o ścianę z przerażeniem w oczach. Kątem oka dostrzegłem na łóżku ruch, odwróciłem się i widziałem jak Marla patrzy na mnie nie wiedząc co zrobić, nie wiem czy jej usta drżały z nerwów czy dlatego, że chciała mi coś powiedzieć. Widziałem jej spojrzenie na niego... chciała błagać, żebym przestał ale nie miała odwagi. Odwróciłem się znów w jego stronę i wymierzyłem mu nogą cios dokładnie w jego nos. Siła uderzenia była tak duża, że jego głowa odbiła się od lustra za nim, tworząc swoistą pajęczynę po czym osunął się na ziemię. Błyskawica oświetliła pokój i w lustrze zobaczyłem swoje odbicie nad jego ciałem. Wyglądaliśmy niemal identycznie... włosy rozczochrane z których kapał pot na twarz udając łzy spływające z przekrwionych oczu. "Wstawaj" powiedziałem do Marli... patrzyła na mnie szepcząc moje imię. "Wstawaj" powtórzyłem... ciągnąc za sobą pościel zasłaniającą jej piersi stanęła naprzeciwko mnie i tej gnidy. Chyba dopiero teraz zauważyła pistolet w mojej ręce i przerażenie nie pozwoliło jej dłużej utrzymywać kołdry.
To był ten moment, byliśmy tam w trójkę i tylko ja wiedziałem co się wydarzy. Podszedłem powoli do Marli wyciągając delikatnie do niej bron skierowaną do mnie lufą. Widziałem w jej oczach, ze nie wie czy ma się na mnie rzucić z uściskiem i płakać czy uciec. "Weź" powiedziałem. Gdy jednak pistolet dotknął jej ręki ona odskoczyła tak, jakby ją poparzył. W milczeniu było tylko słychać jej szlochanie i to jak Robert dławił się krwią. Przysunąłem jej znów pistolet i nieśmiało go wzięła... w jej delikatnych rękach wyglądał bardzo nienaturalnie. Spojrzałem jej prosto w oczy i próbując zachować za wszelką cenę nienaturalny spokój i równy ton głosu powiedziałem "W magazynku jest jeden nabój... nadszedł czas na twój wybór, albo ja odbiorę ci pistolet i zabije go, albo ty zabijesz mnie". Z jej oczu polała się struga łez a w jej wyrazie twarzy lepiej można było odczytać błaganie niż z jej ust. Widziałem jak patrzy mi przez ramię na konającego Roberta. Klęknąłem przed nią i wymierzyłem jej rękę w moją głową. Teraz wszystko miało się rozstrzygnąć.... ledwo utrzymywała pistolet w ręce brudny od wszechobecnej krwi, potu i łez. Wziąłem ją za drugą rękę... tak jak kiedyś, gdy byliśmy szczęśliwi i powiedziałem "Policzę teraz do trzech, wstanę, odbiorę ci broń po czym zabiję go". Marla wiedziała, że ja zawsze dotrzymuję obietnicy ale w tą nie chciała uwierzyć. Gdy zacząłem liczyć zaczęła szlochać i szeptać mi "przepraszam... kocham... błagam" próbując zagłuszyć moje liczenie. Gdy następna w kolei miała być trzy zaczęła prawie krzyczeć i gdy to wypowiedziałem... "trzy"... w całym pokoju rozległ się głuchy trzask.
Przyklęknęła przy mnie spuszczając głowę, płacząc i odsuwając od mojej twarzy broń. Magazynek był pusty, pistolet nie wystrzelił... ale to nie miało znaczenia. Już wtedy byłem martwy. Odebrałem jej pistolet, wyciągnąłem z kieszeni drugi magazynek i po przeładowaniu, wymierzyłem go w swoją głowę, Marla nawet tego nie zauważyła... wciąż płakała ze spuszczoną głową. Nieomal leżeliśmy w trójkę na ziemi, każdy bez ruchu... w agonii... na tle odgłosu łamanych gałęzi za oknem rozniósł się huk.
/29/03/2002/
Leszek Tony Juraszczyk poczta: ljtony@wp.pl http://www.tony.w9.pl
|