Książka, która dała mi nadzieję Rybka
Chyba największą zagadką ludzkości jest życie i to co nastaje po nim. Od wieków człowiek zastanawia się nad istotą istnienia. Różne religie postrzegały życie i "życie po życiu" na rozmaite sposoby. Chrześcijanie wierzą w "niebo" i "piekło" oraz w sąd ostateczny, a także w to, iż kiedy zejdziemy już z tego świata, czeka nas drugie życie, piękne i doskonałe, oczywiście o ile na nie zasłużyliśmy. W buddyzmie natomiast podstawą wiary jest reinkarnacja, czyli nieustanne odradzanie się duszy. Każde nowe wcielenie jest kolejnym stopniem poznania i oczyszczenia. Kiedy duszy uda się osiągnąć idealną równowagę wchodzi ona w tak zwany stan nirwany i staje się jak to mówią mnisi "wszystkim a zarazem niczym", całkowicie uwalniając się od swojego ziemskiego ciała.
Problem istnienia nieraz i mnie zastanawiał. Śmiało mogę powiedzieć, iż bałam się śmierci. Nie ma w tym chyba niczego dziwnego, człowiek z natury boi się tego, co pozostaje dla niego nieznane. A najgorszy jest fakt, iż widzimy umierających ludzi na każdym niemalże kroku. Wystarczy włączyć telewizor i obejrzeć codzienne wiadomości co chwila słychać: "...1000 ludzi zginęło w wypadku..." "samochód rozbił się ....kierowca i pasażerowie nie żyją...", "...odszedł do wieczności...", "...popełnił samobójstwo" itd. Ale tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy jak wielką niszczącą siłę ma śmierć, dopóki nie dotknie ona nas samych. Codziennie umierają miliony ludzi, ale kiedy zejść z tego świata ma bliska sercu osoba... cóż... jest to uczucie nie do opisania. Nieziemski ból ogarnia człowieka, jego ciało i myśli... przychodzą pytania "dlaczego?", łzy strumieniami płyną z oczu, a serce jest rozerwane na drobne kawałki. Obwiniamy wówczas wszystkich, przede wszystkim zaś siebie. A co mają powiedzieć ludzie śmiertelnie chorzy? Ich dni niejednokrotnie są policzone, a każdy kolejny wschód słońca jest jak dar od Boga.
Jak w takim świecie można znaleźć jakąkolwiek nadzieje, chociaż mały jej promyczek? Zastanawiałam się nad tym, a szukając odpowiedzi na moje pytania, skorzystałam z wielkiego wynalazku cywilizacji, jakim jest komputer i Internet. Weszłam na kanał dyskusyjny i zaczęłam rozmawiać z ludźmi o życiu i śmierci oraz o ich wierze w istnienie życia "po drugiej stronie". Rezultat był przerażający. Owszem było kilu wierzących i praktykujących, którzy żyją z nadzieją w zmartwychwstanie. Jednak większość uważała, że żyjemy tylko tu i teraz...że nic nas nie czeka po tym wcieleniu. Pewien chłopak powiedział mi: "życie jest jak telewizor, kiedy go wyłączysz, nie ma już nic". To straszne istnieć w takim właśnie przekonaniu. Jednak gdy głębiej się nad tym zastanowiłam, zrozumiałam ich obawy i przekonania w barak jakiegokolwiek życia poza tym na ziemi. I mnie naszły wątpliwości. Zwróciłam uwagę na to, jak trudno jest uwierzyć człowiekowi w istnienie Boga, ponieważ go nie widzi, nie jest wstanie go dotknąć. Jak w takim razie ma uwierzyć w coś jeszcze bardziej niewyobrażalnego dla zwykłego człowieka? Jak ma uwierzyć w istnienie duszy po śmierci ciała? Mimo mojej, jak mi się wydaje, głębokiej wiary, zaczęłam wątpić w czekające na nas królestwo niebieskie. Jednak ponieważ jestem z natury bardzo ciekawska, nie poprzestałam na stawianiu pytania, zaczęłam szukać kolejnych odpowiedzi.
Pomyślałam o ludziach, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Któż z nas nie zna opowieści o tunelu i świetle na jego końcu. Choć zawsze byłam nastawiona raczej sceptycznie do tych historyjek, postanowiłam pójść ich tropem. Tak znalazłam książkę dok. Raymond'a Moody'ego pod tytułem "Życie po życiu". Jest ona wynikiem wieloletnich badań doktora, który postanowił zgłębić tajemnicę śmierci. Jak wygląda świat "po tamtej stronie" tego się nie dowiemy, dopóki sami nie przekroczymy tej granicy. Jednak są ludzie, którzy byli tam i wrócili, a ich wrażenia został opisane przez Moody'ego.
Cóż mogę powiedzieć po przeczytaniu tej niezwykłej lektury. Pozostawiła ona we mnie niesamowite wrażenia. Opisy tamtego świata oraz wszystkiego, co dzieje się z duszą człowieka po śmierci są niewyobrażalne. Ludzie, którzy przeżyli śmierć kliniczną, opowiadają nie tylko o tunelu. Mówią, że w chwili kiedy opuścili swoje ludzkie ciało, poczuli się lekko jak nigdy, wszechobecne wspaniałe ciepło wypełniło ich a światło jakie widzieli emanowało dobrocią i miłością. Słyszeli na początku głosy ludzi, którzy próbowali ich ratować, a potem już tylko przepiękną muzykę albo kojącą ciszę. Niektórzy zobaczyli nawet "miasta ze światła". Pewna kobieta opisuje je tak: "...Wzniosłam się jeszcze troszeczkę dalej i znalazłam się wśród swoich najbliższych, którzy już zmarli. Dookoła mnie było najjaśniejsze, najcudowniejsze Światło... Jasne kolory, ale nie takie jak tu na Ziemi, inne, nie do opisania. I wszędzie tam byli szczęśliwi ludzie. Niektórzy zebrali się w grupy, inni uczyli się... W oddali mogłam zobaczyć miasto. Były tam budynki jasne i świecące. Ludzie w nich byli szczęśliwi. Ach i była tam woda rozpryskująca się, kaskada i fontanny,... To było miasto ze Światła i przypuszczam, że to jest najlepsze określenie. Ono było cudowne. I muzyka była tam piękna. Wszystko promieniało i było urocze."
Wiem, że wszystkie opisy zawarte w tej książce mogą być tylko i wyłącznie wytworem wyobraźni. Wiadomo, iż mózg pracuje jeszcze kilka minut, podczas gdy serce już nie bije. Jednak podobieństwo wypowiedzi poszczególnych osób jest co najmniej zastanawiające. Wydaje mi się, że każdy powinien chociaż raz przeczytać tą książkę. Człowiek potrzebuje nie tylko wiary w sens życia. Potrzebuje również wiedzieć, że jest jeszcze coś poza nim, ze jest życie po życiu. Moim zdaniem na pewno nie wszystkim, ale przynajmniej części ludzi nieuleczalnie chorych, książka ta przyniosłaby spokój duszy i nadzieję, że to nie koniec jest bliski, lecz początek nowego lepszego świata, pełnego ciepła i miłości. Gdyby żyli oni w takim przekonaniu, śmierć nie byłaby dla nich tak ciężka, a może nawet umieraliby z uśmiechem na ustach. Ja ją przeczytałam i jest to "książka, która dała mi nadzieję". Nie boję się śmierci. Już nie.
Rybka poczta: wysp@interia.pl
|