Darmowa prenumerata - tu i teraz!
Menu
- Redakcyjne
- Strefa NN
- Net
- Teksty poważne
- Polemiki
- Dzikie Myśli
- Meritum
- Filozofia
- Książki
- Poezja
- Opowiadania
- Teksty zabawne
- Grafika
- Komputery
- nn_film NO. 13
- Muzyka
- Wstęp
- Było Was [ich] dwoje...
- Chwila refleksji
- Emigracyjnym szlakiem
- Fe! Jak feminizm
- Gdy krzyczeć trzeba
- Hairesis
- Jedna planeta, dwa światy
- Kanaba
- Kłopoty z naturalizacją
- Misanthropic Spectrum
- My
- Nocny łowca
- Okiem Szyszki nr 1 - Polak potrafi!
- Pośród was są tacy, którzy nie wierzą
- Podstawowe rodzaje satanizmu
- Sambodrome
- Sen o wolności - ptaki drapieżne
- Spacer drogą życia
- Taniec Dusz
- Tolerancja
- Twoja Wakacyjna Refleksja
- Wiara i chrześcijaństwo
- Wyznań ciąg dalszy... (nastąpił)
- Kim? Po co? Jaki? Jestem
- Z pamiętnika babuni
- Zabijmy wszystkich ludzi!
- zapiski
- Życie i śmierć
- Żyj pełnią życia
BezImienny - wersja online!
Poprzedni artykułNastępny artykuł Teksty poważne  

Było Was [ich] dwoje...


Nigel

Przyjacielowi..., ale także i Tobie


[Prolog] Częste pytanie - "co dziś zrobię?". Czasami czasu jest tak dużo że się nudzimy, a czasami go brak. Jak często chcemy przyśpieszyć lub opóźnić wskazówki zegara, ale nigdy nie jest dobrze jak jest. Co więc robić tego wieczoru? Może znów obejrzeć kilka filmów, ale... "życie nie po to tylko jest by brać..." [/Prolog]

-=1=-

Już dawno chciałem Ci coś napisać. Dawno, bo dla Ciebie te dni to wieczność. Może z początku miesiąca, w dzień w którym święto obchodziła pewna świetna dziewczyna, o niej może później.

Pytanie: Jaki jest sens naszego życia? Co przez nie osiągamy? Wierzący w jakiegokolwiek Boga powiedzą że życie wieczne, czy coś w tym rodzaju. Niewierzący ograniczą się tylko do tego życia, spróbują przeżyć je godnie, z uśmiechem. Tak jakby po śmierci ich świat się kończył. Życie jest bardzo kruche i łatwo zgubić jego sens. Czy to przez zawiedzione marzenia, uczucia, plany, czy śmierć kogoś bliskiego. Powodów które powodują smutek, zaburzają delikatną równowagę są tysiące, często są to błahe problemy, a jednak wielu ludzi kończy przez nie życie. Ale może właśnie te problemy torują nam drogę, do czegoś lepszego, co czeka gdzieś tam, poza horyzontem. Wszystko to ma swój sens, choć czasem tak trudno nam w to uwierzyć...

-=2=-

Przed kilku laty znajdowałem się w pewnym zakładzie... Pewnego letniego deszczowego popołudnia siedzieliśmy w świetlicy i zajmowaliśmy się czymkolwiek byleby tylko czas szybciej płynął. Ktoś wpadł na pomysł aby zdjąć z góry szafy - która służyła za bibliotekę - kronikę. Zaczęliśmy ją przeglądać. Były tam jakieś zdjęcia, opisy wycieczek, większych wydarzeń w historii zakładu. Owo "znalezisko" wywołało wśród nas spore poruszenie, przychodziło coraz więcej osób. Także po kilku minutach było nas około piętnastki w ciasnym zaułku świetlicy. Starsi zaczęli wspominać "stare dobre czasy". Przyglądali się zdjęciom i wskazywali pewne osoby.

- Tą pamiętam, trzy lata temu z nią leżałem

- A pamiętasz tą? To Aśka, ta dzięki niej dostaliśmy telewizor do pokoju...

I tak opisywano jeszcze kilka postaci, aż wreszcie usłyszeliśmy...

- Łukasza już nie zobaczymy, odszedł pół roku temu...

Wychowawczyni ze smutkiem potwierdziła wiadomość. (...)

Wróciłem tam po dwóch latach, jeszcze bardziej "zepsuty" niż byłem wcześniej. Byłem chyba wtedy szczęśliwy, zamiast grać z kumplem w piłkarzyki w szpitalu w Lublinie, trafiłem znów w góry.

Któregoś dnia mojego pobytu, siedziałem we własnej sali. Na łóżku obok leżał Marcin - "Patyczak", był po jakimś zabiegu, powinien spać a nie spał. W pokoju unosił się straszny fetor. Mieszkaliśmy z dziewięcioletnim chłopcem który miał porażenie mózgowe. Często niestety, załatwiał się na miejscu, tak jak stał. Zwykł był chodzić nawet bez majtek. Nie było na to rady. Nie wiedzieliśmy jak z nim postępować, nie skutkowały ani prośby, ani groźby, ani siła fizyczna. Jedynym sposobem było pilnowanie go, nawet w nocy, bo miał skłonności do obmacywania naszych genitaliów...

Owego przedpołudnia nasze problemy rozwiązały się w pewnym stopniu. Był to poniedziałek, a więc dzień w którym przybywa najwięcej "gości". Wtedy też ujrzeliśmy uroczą osóbkę o imieniu Magda.

Nawet dziś pamiętam jak wyglądała. Była trochę niższa ode mnie, miała długie czarne włosy i świetną figurę. Wydawała się... do dziś się temu dziwie... najzdrowszą osobą na w tym miejscu. Wyglądała lepiej niż jakakolwiek pielęgniarka czy wychowawczyni. Przyjechała z koleżanką i obie zajęły pokój naprzeciwko naszego.

Posiadałem te same cechy co dziś, mianowicie ze z rzadka rozmawiałem z dziewczynami, wstydziłem się ich nawet tam, gdzie wszyscy byli równi. Wojtek - nasz "mały problem" nie miał takich zahamowań, pierwszy przywitał się z nowoprzybyłymi. I zaczął być częstym gościem w pokoju naprzeciwko. Zresztą nie tylko on, dziewczyna przyciągała ludzi jak magnes. Można było z nią porozmawiać o wszystkim, miała piękny głos. Z zaskoczeniem stwierdziliśmy że ucywilizowała w jakiś sposób Wojtka. Cały dzień przebywał w jej pokoju, w którym zawsze panował miły zapach.

Przy pewnym podwieczorku, zjadając nieśmiertelne jogurty bananowe, Marcin poprosił bym mu coś opowiedział o tamtej dziewczynie. Wtedy to zaczęliśmy wspólnie z Rafałem - czwartym, ostatnim naszym lokatorem - namawiać go aby poszedł do dziewczyny w odwiedziny. Marcin długo się opierał pójść do takiej dziewczyny o której nawet ja mówiłem że jest świetna. On sam nie był brzydki, jego problemem było to że... że już nie chodził. Miał już wtedy słabe płuca, mało tlenu, krótki oddech, kupowaliśmy mu zakupy (chociaż pielęgniarki prosiły, abyśmy tego nie robili, bo może go to zmobilizuje do działania). Zaproponowaliśmy że go zaniesiemy - sami nie wiedząc w co go pakujemy - ale się nie zgodził. Padł pomysł, żeby to dziewczynę do niego zaprosić. Podjąłem się wtedy tego i musiałem się przełamać, ten jeden raz. Rozmowa mogła być o wiele dłuższa i milsza, przypominając ja sobie dzisiaj była chyba miła, tak czy inaczej osiągnąłem swoje i Magda zgodziła się przyjść do nas po kolacji. Faktycznie, przyszła. Pogadaliśmy wspólnie we czwórkę kilka minut i zostawiliśmy ich samych sobie. Mijała godzina, dwie. Nie wypadało im przerywać, czasami tylko Wojtek krążył w tamtych okolicach. Wyszła od niego po dwóch godzinach, uśmiechnięta jak zapewniał mnie Rafał. Marcin zasnął dość szybko niczego nam nie mówiąc. Ja cieszyłem się że śpi, bo ostatnio cierpiał na bezsenność.

Następnego dnia powiedział nam, że to my go dzisiaj do niej zaniesiemy. To był poranek, w którym zmienił się nie do poznania. Umył się, zjadł całe śniadanie. "nio nio" - mówiliśmy żartobliwie, a on śmiał się razem z nami. "power of love"? Nie, jeszcze nie wtedy, stwierdził tylko ze ma po co żyć. Tak zaczęło się ich "rendez vous". Zaczął odrabiać dzienną dawkę ćwiczeń oddechowych, tak że można było po kilku dniach stwierdzić że ma głębszy oddech. Nigdy specjalnie nie zastanawiałem się nad chorobą która dotykała na pewno ponad połowę pensjonariuszy. Wyciągnęliśmy z Rafałem kilka informacji z encyklopedii. Pamiętam ten cytat do dzisiaj - "co 25 osoba jest nosicielem wadliwego genu, choruje jedna na 250 osób." Następna linijka zawierała informacje ile procent dożywa 20, ile 30, a ile 40 lat. Minęło kilka bardzo pięknych dni w historii oddziału, nie tylko dla nich, ale i dla nas. Miło było popatrzeć na tą parę, on na wózku inwalidzkim, ona pchająca tenże wózek. Szczęśliwi i uśmiechnięci, aż łezka się w oku kręci. To było tylko kilka dni, tych kilka dni, na pewno o wiele za mało.

Któregoś dnia, Marcin się przeziębił i rankiem nie mógł już... jakby to ująć... odblokować swoich płuc. Wykonano kilka bardzo smutnych zabiegów ratujących życie i dla pewności wywieziono go z sali, do izolatki obok i połączono pod respirator. Kolejne dni pamiętam jak przez mgłę. Płacząca Magda, która wcale nie była taka zdrowa jak myślałem (yey, jaka to była śliczna dziewczyna, tak mi się przypomniało), smutny Wojtek. Smutni też ludzie, często siadaliśmy razem z tą parą w parku w kółeczku i gaworzyliśmy. I nie powiem oczywiście, że ja byłem wesoły. Każdego wieczora, nie mogłem zasnąć słysząc zza ściany pompę ładującą tlen do płuc, a każdego ranka ta właśnie pompa mnie budziła. Zastanawiałem się wtedy, co myśmy najlepszego zrobili, teraz tak wiele osób przecież cierpi. Madzia... czasami jej płacz mi się śni, on leży na łóżku otoczony kablami, ona siedzi przy nim i płacze, a my stoimy jak zaklęci.

Marcin umarł kilka dni po tym wszystkim. Cicho, w nocy, także rankiem nie słysząc już pomp wiedziałem co się stało. Wieść głosiła, właściwie można ją nazwać legendą, że udusił się przez łzy. Tego dnia, Madzia podziękowała nam wszystkim za wsparcie i powiedziała żebyśmy się bardzo nie smucili, bo Marcin wiedział że nie długo odejdzie i że te kilka dni były dla niego najszczęśliwsze w jego smutnym życiu. Trudno było nie uwierzyć (...)

-=3=-

To było po tegorocznych Świętach Wielkanocnych. Siedziałem wtedy na regionalnym IRC'u obgadując z kumplem jakieś nowinki techniczne. Ni stąd ni zowąd zaczepiła mnie przyjaciółka, znana i w necie i w r-lu.

[19:02] <nick> czesc
[19:02] <Nigel_> a...czesc
[19:02] <nick> co slychac?
[19:02] <Nigel_> nic specjalnego
[19:03] <Nigel_> a u Ciebie?
[19:03] <nick> kiepsko
[19:03] <Nigel_> ?
[19:03] <Nigel_> mow
[19:03] <nick> a nawet bardzo kiepsko
[19:03] <Nigel_> cio jest?
[19:04] <Nigel_> Aneta...
[19:04] <Nigel_> ?
[19:04] <nick> pamietasz jak ci opowiadalam o moim chlopaku?
[19:04] <nick> on... niezyje
[19:04] ...

Przypomniałem sobie wszystko w mig. Kilka dni przed świętami kumpel z ławki mówił coś o samobójcy, który skoczył z wiaduktu pod pociąg. Wtedy niewiele sobie pomyślałem, ale teraz...

To była najsmutniejsza rozmowa jaką odbyłem w swoim życiu. To było dla mnie... dla wszystkich wielkie zaskoczenie. Przecież bardzo się kochali, ona go kochała. Tyle razy mi o nim opowiadała, jaki on to jest świetny. Tylko czemu tak zrobił? Rzucił się pod pociąg, nie mówiąc nic nikomu. I choć sprawił jej tyle bólu, nadal go broniła. Nadal mu wierzyła, piękny wzór. Kulisy jego postępowania do dzisiaj nie zostały wyjaśnione. Kurtka na barierce, w kurtce list o tym że ją bardzo kocha i kiedyś będą razem. I on na torach z ich zdjęciem w ręku. Romantyczne :=\\ Ludzie niestety są wredni i wielu z nich upatrywało winowajczynie właśnie w Anecie, cóż, minęło kilka miesięcy a ona nadal nie ma dziecka...

Widziałem ją przed kilkoma tygodniami, chyba się już podnosi z dołka. Przyjaciele jej pomogli, chociaż czasami jest nadal smutna, bo przypomina sobie miłość i to "jak bardzo kochała".

-=4=-

Co możesz wynieść z powyższych historii, a może i swojej? Może najpiękniejsze chwile które przeżyłeś. Te które warto zapamiętać we własnym sercu. Kiedyś pomogą Ci one odnaleźć siebie, gdzieś w bardziej sprzyjających okolicznościach. Nikt nie mówił że nasze życie będzie składać się wyłącznie z pięknych historii, z "happy end'ami". To co dobre, szybko się kończy, nawet najpiękniejsza miłość ma kiedyś swój kres. Jedyne co możesz zachować to pamięć o niej, że była, że może jeszcze wróci. Masz prawo ufać, że wróci póki jest taka kobieta jak Nadzieja. Pomyśl o niej, a przyjdzie i Cię przytuli. Patrz uważnie, nie myśl o tym co złe, tylko zaufaj, a myślę że się nie zawiedziesz.

Prawie każda miłość wiąże się z cierpieniem. Cierpienie to taki znak, że coś Cię łączy z drugą osobą, czy to prawda czy wymysł wyobraźni. Wymysły też mogą być piękne, w końcu to my je tworzymy z naszych marzeń.

"Miłość nie jedno ma imię" - powiedział ktoś mądry, jeśli raz coś nazwiesz miłością zostanie nią do końca. Warto zachować ją w swym sercu, a nie usuwać. Każda następna może nas uzupełniać i wzbogacać, bo "każda miłość jest inna".


"Było nas dwoje, na cały świat..." - J. Skubikowski


thx: mefce - za litry cappucino, cierpliwość do mnie i parę długich nocnych rozmów.


06 - 14 sierpnia 2002

Roztocze - Otwock - Roztocze

Nigel
poczta: nigel@narkotyk.net
http://www.nigel.risp.pl
Poprzedni artykułDo góry!Następny artykuł

Copyright 1999 - 2002 Magazyn internetowy NoName