Życie i śmierć Dr_Greenthumb
Zacznę może od tej nieco mroczniejszej (choć to w sumie kwestia gustu) fazy naszej egzystencji. Kiedy się nad tym wszystkim zastanawiam, pierwszą myślą, jaka mi się nasuwa, jest to, iż człowiek żyje po to, żeby umrzeć. Moment narodzin jest jednocześnie początkiem umierania. Początek życia jest początkiem śmierci. Powszechnie przyjmuje się, że dwoje ludzi daje początek nowemu życiu. Lecz nikt nie myśli o tym, że w ten sam sposób skazuje na śmierć kolejną istotę.
No, ale jak by nie było, każdy z nas musi kiedyś umrzeć, to pewne. Lecz ludzie, ogólnie rzecz biorąc, boją się śmierci (tak mi się przynajmniej wydaje). Dlaczego? Bo nie są pewni, co ich potem czeka? A może "ludzie umierają po to, żeby inni docenili wartość życia" ("Sześć stóp pod ziemią")? Według mnie, ludzie powinni "wiedzieć, nie bać się, lecz wiedzieć, że kiedyś umrą" (jak to powiedział Brad Pitt w "Podziemnym Kręgu"). A co potem? "Dopiero, gdy wszystko tracimy, stajemy się wolni" (autor jw.). Dopiero, gdy umrzemy, uwalniamy się od wszystkiego. Śmierć jest wybawieniem od nieustannego pasma nieszczęść, zwanego potocznie życiem. Jest ona "przepustką" do bram Niebios, lub Piekieł. Dzięki niej człowiek może dostąpić wiecznego szczęścia obcowania z Bogiem. A jednak ludzie boją się. Nie skracają swego pobytu na ziemi (choć są oczywiście wyjątki), co więcej, za wszelką cenę starają się uniknąć śmierci. Czy w ten sposób odwracają się od Boga? Czy może Bóg sam zadecydował o dacie i okolicznościach naszej śmierci? Jeśli tak, to czy samobójstwo lub morderstwo też jest przez Niego zaplanowane? Jeżeli tu odpowiedź również jest twierdząca, to coś tu zaczyna nie pasować, bo to znaczy, że Bóg zaplanował również nasze grzechy. Wybrał, kto będzie grzesznikiem, a kto świętym. W takiej sytuacji, czy u bram Nieba widnieje tabliczka z napisem: "Ilość miejsc ograniczona"? I jak odróżnić Boga od Szatana? Poza tym, jeśli nasza śmierć jest zaplanowana, to czy życie (i wpisane w nie cierpienie) również? Czy może zesłano na nas cierpienie, abyśmy mieli powód do modlenia się i wiary w Boga? A może się mylę? Może Bóg zna jedynie nasze wybory? Ale w takiej sytuacji, Bóg i tak zna nasze losy. Więc ogólnie rzecz biorąc na jedno wychodzi. Jaki z tego wniosek? Nie mam zielonego pojęcia...
Natomiast jeśli już jesteśmy przy życiu, to uważam, że jest ono o wiele za krótkie. Jak śpiewał Kazik Staszewski: "Mam często już wrażenie, że mnie czas pogania, napisano, że się nie zna godziny ani dnia. Dlatego myślę ważne jest, by czasu nie tracić - za pierdoły w końcu kiedyś trzeba będzie zapłacić." Co prawda mam dopiero 17 lat, ale słowa te już dziś dość mocno mnie niepokoją. Natomiast zdanie "Śpieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą." mnie wprost przeraża. Nie chcę grzebać ludzi za życia, ale czasami myślę (odpukać) o śmierci moich rodziców. A myśl ta mrozi mi krew w żyłach. Śmierci bliskiej mi osoby (a jest takich niewiele) obawiam się bardziej, niż swojej własnej. Poza tym, zdarza mi się, że tracę sens tego, co robię. Lubię na przykład czytać książki. Czasami zadaję sobie jednak pytanie: "Po co mi to? Czy to jakoś wpłynie na moje życie?". Znacznie częściej pytanie brzmi: "Na co mi wykształcenie? Żeby mieć kasę? Po śmierci nie za bardzo mi się przyda, tak samo zresztą jak jakieś stopnie naukowe i inne tego typu bzdety". Można sobie postawić jakiś cel w życiu, np. uzbieranie takiej ilości pieniędzy, która zapewni w przyszłości ewentualny start posiadanym ewentualnie dzieciom. Lecz jak wiadomo, cel narzuca ograniczenia. Czasami nie jesteśmy w stanie ich przetrwać, wobec czego tracimy cel naszej pracy, jej sens. Gorzej, gdy tracimy owoce tej pracy, czasem wręcz dorobek całego życia. Gdy zniszczone są efekty kilkudziesięcioletniej harówki, "krwi, potu i łez", jak to śpiewał Cypress Hill. Co wtedy? Z jednej strony, rację może mieć Kazik Staszewski, śpiewający: "By czuć upadek, z wysoka spaść trzeba. Być na dnie, by móc sięgnąć nieba." Z drugiej, Nietsche, twierdzący, że "Jesteśmy wtedy bogatsi, niż pierwej. Albowiem dopiero wtedy wie się, co należy do nas tak, iż nic tego tknąć nie zdoła". Lecz jest to bogactwo duchowe, które nie każdy potrafi spożytkować. A tak w ogóle, to doszedłem do problemu, którego w zasadzie nie chciałem poruszać, ale już to zrobiłem. Mianowicie, jaki jest sens (cel) istnienia?. Zagadnienie to jest równie stare, co rodzaj ludzki. Z jednej strony byłbym głupcem gdybym myślał, że znajdę odpowiedź na pytanie dręczące miliony ludzi przede mną. Z drugiej jednak, wydaje mi się, że każdy człowiek może to zrobić, jeśli tylko weźmie pod uwagę (przede wszystkim) swoje życie, a nie cały rodzaj ludzki. Bo odpowiedzi uniwersalnej udzielić się tu nie da. Dlatego każdy powinien sam sobie na nie odpowiedzieć. Ja na ten przykład swojego celu, swego sensu jeszcze nie znalazłem. Może dlatego, że nie szukam zbyt intensywnie?
Użyte w powyższym tekście cytaty służą jedynie zwięzłemu i "strawnemu" uzewnętrznieniu moich przemyśleń, pomogły mi one przelać myśli na klawierkę. Poza tym większości z tych "procesów myślowych" towarzyszyła muzyka Marilyn'a Mansona, ale myślę, że nie miało to aż tak dużego wpływu na obecny kształt tego artykułu. Poza tym w pewnym miejscu chyba trochę nabluźniłem, za co sorki, gdyż nie było to moim celem. Jeśli macie podobne (lub zgoła odmienne) zdanie na powyższe tematy, chętnie je poznam.
Dr_Greenthumb poczta: dr_greenthumb@wp.pl
|