Wywiady |
Alicja w krainie pubów
Party z Alice In Chains? Kto by odmówił?
Na pewno nie ja. Kiedy więc tylko otrzymaliśmy
zaproszenie na spotkanie z dwoma
Alicjuszami ani przez moment nie zastanawiałem się,
jaką podjąć decyzję. Również miejsce imprezy działało na mnie jak
magnes. Nie, nie Seattle. Londyn. Do naszej
dyspozycji mieli być Jerry Cantrell gitarzysta, a ostatnio także wokalista,
oraz Sean Kinney - perkusista.
W piątkowy wieczór mieli udzielić polskim
dziennikarzom ekskluzywnego wywiadu, po którym czekało nas jeszcze party
w jednym z londyńskich pubów. Polską ekipę reprezentowali
oczywiście ludzie z Sony Music Poland, organizatorzy imprezy,
w składzie: Małgorzata Taklińska i Rafał Baran oraz dziennikarze: Igor
Stefanowicz "Tylko Rock", Piotr Metz "RMF", Andrzej
Ignatowski "Popcorn", i Tomek Namysł
"Bravo". Wraz z nami do samolotu wsiadł najbardziej szczęśliwy
z naszego towarzystwa Sebastian Welzman z Rynu, laureat
konkursu Sony i RMF, którego nagrodą był darmowy wyjazd na spotkanie z Alice
In Chains. Sebastianowi wycieczka sprawiła wiele
radości, tym bardziej, że trzy dni po powrocie szedł... do wojska (trzymaj się
stary). Poza tym to w zasadzie nie on wygrał
konkurs, pierwsza wylosowana osoba nie miała paszportu, druga okazała się być
bratem Sebastiana, który również nie miał tego dokumentu
i był niepełnoletni, więc padło na Sebastiana. Pierwszy lot samolotem,
pierwszy wyjazd na Zachód, spotkanie z gwiazdą -
to było jak sen...
A czasu na sen nie mieliśmy podczas wizyty w stolicy Wielkiej Brytanii zbyt wiele. Zakwaterowaliśmy się w hotelu Regent Palace w samym centrum Londynu, w miejscu wyglądającym z zewnątrz dumnie i okazale. W pokojach było już skromniej, a najwięcej ubawu wzbudziły pojedyncze łóżka w dwuosobowych pokojach. Co kraj, to obyczaj... Pierwsze kroki skierowaliśmy do Tower Records, czyli do sklepu muzycznego znajdującego się vis a vis naszego hotelu i po krótkim pobieżnym zwiedzaniu {raczej spacerze) Londynu ok. godziny 17 wyruszyliśmy na spotkanie z Jerrym i Seanem.
Alice In Chains-grupa owiana lekką mgiełką
tajemniczości, jedna z legend sceny Seattle, choć pozostająca jakby w cieniu
Nirvany, Pearl Jam i Soundgarden. Może niesłusznie, ale jednak. Świat zwrócił
na nich uwagę już po pierwszym albumie "Facelift", a "Dirt"
zrobiło z nich gwiazdę największego formatu. Zachwycano się niezwykłym
brzmieniem zespołu, niekonwencjonalnym śpiewem Layne'a Staleya, grą Jerry'ego
Cantrella na gitarze. W 1994 roku świat pada na kolana przed EP-ką "Jar
Of Flies" będącą debiutem świetnego basisty Mike'a Ineza (m.in. Ozzy
Osbourne). Sukces, coraz większa sława, pieniądze i... problemy.
Także z narkotykami. Tajemnicą poliszynela są kłopoty Layne'a z dragami.
Prawdopodobnie również dlatego nie przyjechał do Londynu. Oczywiście pytań
na ten temat nie zadawaliśmy Jerry'emu i Seanowi. To mogło automatycznie zakończyć
wywiad. Ale tego przecież nie chcieliśmy. Poza tym było tyle spraw, o których
mogliśmy pomówić np. o nowym albumie zespołu zatytułowanym po prostu "Alice
In Chains"... Nieco spóźnieni (jak na prawdziwych gości przystało)
trafiamy do ekskluzywnego hotelu. Kilka pięter windą i jesteśmy. Nieco
uchylone drzwi pokoju 1209, na klamce zawieszony biały ręcznik z grubej froty
uniemożliwiający ich zamknięcie. Jest też pani manager zdradzająca wyglądem
azjatyckie pochodzenie. Gosia Taklińska rozpoczyna rozmowę, liczymy
zainteresowane osoby. Mało miejsca w pokoju, za mało krzeseł. Nie szkodzi.
Ktoś siądzie po prostu na podłodze. Okay, wchodzimy, mijamy przedpokój, łazienkę,
przez salon dostajemy się do mniejszego pokoju. W nim niewysoka szafka, kilka
krzeseł, stolik wypełniony po brzegi colą, piwem, chipsami i owocami. Na nim
za chwilę znajdą się nasze magnetofony. Na ścianie kilka obrazków. Kanapa,
a na niej dwie znajome postacie. Uśmiechnięte. Wstają by się przywitać.
Graba. Siadamy. Sean ubrany na sportowo, w czapeczce na głowie. Jerry odziany
bardziej rockowo, w skórze, popijający piwo, ćmiący Marlboro. Wszystko
gotowe, pora zaczynać. Od czego? Od okładki nowej płyty, na której znalazł
się okaleczony, smutny pies bez jednej nogi. Nota bene w Japonii ta okładka
została zakazana, gdyż tamtejsze prawo zabrania pokazywania na komercyjnych
przedmiotach kalectwa, zarówno ludzi jak i zwierząt. Złośliwi twierdzili, że
ten trójnożny pies obrazuje obecny stan zespołu, pozbawiony jednej kończyny
- chodzi oczywiście o Layne'a Staley. Sean tłumaczy to inaczej: zdjęcie psa z
trzema nogami i obraz mężczyzny o tej samej liczbie kończyn (na odwrocie) to
po prostu żart. Pies jest autentyczny i nazywa się Sunshine. Tak jak jeden z
utworów z ich pierwszej płyty. Nogę stracił wpadając
pod auto.
Jerry: "Niech każdy zobaczy w tym to co chce, dla jednej osoby może symbolizować to jedno, dla drugiej zupełnie coś innego. Tłumaczcie to jak tylko chcecie. Np. trzy nogi, bo trzeci longplay zespołu. Tak zasugerował nam człowiek z wytwórni i spodobało się nam to." "Chcieliśmy nazwać też płytę "Tripod" - dodaje Sean - "ale w końcu postanowiliśmy nazwać ją "Alice In Chains"."
Na szczęście debiut nazywał się inaczej, więc ten prosty zabieg był wykonalny. Zresztą wszystkie inne propozycje na tytuł wydały się grupie bezsensowne. A zakaz sprzedawania albumu z taką okładką w Japonii niezbyt "wzruszył" muzyków. Z drugiej strony jest to również niezłą reklamą dla tego wydawnictwa, i każdy fan Alice In Chains w tym kraju będzie chciał mieć oryginalną wersję tej płyty. "Trójka" powstawała bardzo długo, bo w studio działano przez cztery miesiące, co w porównaniu z okresęm nagrywania "Jar Of Flies" (tydzień) brzmi wręcz nieprawdopodobnie.
"Tym razem bardzo dużo jamowaliśmy w studio" - wyjaśnia Jerry. "Nie byliśmy jakoś specjalnie zobligowani czasem i terminami. Próbowaliśmy, ćwiczyliśmy, coś tam nagrywaliśmy. W zasadzie po raz pierwszy tak dużo eksperymentowaliśmy. Większa część materiału powstała właśnie w studio, nie pracowaliśmy nad utworami przez dwa, trzy miesiące przed nagraniami, tak jak bywało to wcześniej."
Było w tym wszystkim więcej zabawy niż pracy, więcej spontaniczności, więcej luzu. Czy ten luz, spontaniczność jest słyszalna na tym albumie, oceńcie już sami. Mnie wydaje się, że tak. Choć z drugiej strony mam wrażenie, jakbym słuchał starego Alice In Chains z kilkoma utworami klimatycznie zbliżonymi do "Jar Of Flies" i "Sap". Do tej pierwszej grupy zaliczyłbym "Grind" i "Again", do drugiej "Heaven Beside You" i "Over Now". W dwóch ostatnich kompozycjach zaśpiewał nie kto inny jak... Jerry Cantrell. Na płycie znalazło się 12 kompozycji, ponad 60 minut muzyki, co tu dużo mówić, wyśmienitej. Na początku z dystansem podchodziłem do tej płyty, ale w miarę upływu czasu coraz bardziej ją lubię.
"Zrobiliśmy
całą masę utworów" - mówi Sean. "Wiele też nagraliśmy. Mogliśmy
właściwie wydać od razu dwie płyty. Staraliśmy się wybrać tych kilkanaście
najlepszych utworów-tych, które najbardziej nam odpowiadały. I właśnie one
tworzą album "Alice In Chains". Stworzyliśmy też dużo kompozycji,
które nigdy nie uzyskały ostatecznego kształtu, nie zostały ukończone.
Pozostały pomysły, riffy, ale nie ma całego numeru."
Każdy zgodzi się z tym, że ten materiał jest klasyczny. Przynajmniej dla Alice In Chains. Nie odkryli czegoś nowego, nie stworzyli utworów zaskakujących. Niewątpliwie można by uznać "trójkę" za pewnego rodzaju kontynuację tego, co dostaliśmy na "Jar Of Flies". Jest oczywiście trochę metalu, odrobina bluesa w "Heaven Beside You", jest ciut folkloru, takiego psychodelicznego, tradycyjnego dla Alicji. Ciekawe, co stanie się z tymi utworami, czy pomysłami, które narodziły się w studio, a nie znalazły miejsca na płycie. Kto wie, czy nie ukaże się jakaś EP-ka. Byłaby to już czwarta tego typu produkcja w ich wykonaniu.
"Nigdy nie można niczego zakładać"- stwierdza Jerry zapalając kolejnego papierosa. "Nie zakładaliśmy, że nagramy taki album. Byłem ciekawy, co z tego wszystkiego powstanie, byłem zaskoczony końcowym efektem, gdyż tak naprawdę nie miałem zielonego pojęcia, co z tego wyjdzie. Wcześniej oczywiście też jamowaliśmy, ale o wiele krócej. Jedna nocka i nagrywamy. Wtedy miało to ścisły związek z kasą i czasem. Trzeba było po prostu coś nagrać i spieprzać ze studia. Cieszę się, że teraz mieliśmy okazję zrobić album inaczej."
Sean: "Dla mnie było to już momentami nużące. Może trochę zgięliśmy pałę w drugą stronę. Cała ta zabawa sprawia ci przyjemność przez pierwszych kilka tygodni, potem staje się męcząca. Powiedziałbym nawet, że dołująca, przestaje być zabawą."
Jerry'ego nie opuszcza humor, jest miły, otwarty, często się śmieje. Raz po raz proponuje nam coś do picia, często sam sięga po szklankę przegryzając chipsami. Sean jest spokojniejszy, ale równie rozmowny. Rozmawialiśmy o ich minilongach, o "We Die Young", "Sap" i "Jar Of Flies". Jak je traktują.
"Tak samo jak duże płyty. Nie ma w tym jakiejś specjalnej ideologii, nie wydaliśmy ich z powodów handlowych czy komercyjnych", tłumaczy Cantrell. "Po prostu piszemy utwory i nagrywamy je. W wypadku "Sap" i ,,Jar Of Flies" wszystko potoczyło się bardzo szybko, nagrania trwały niezwykle krótko. Są to wydawnictwa w pewien sposób wyjątkowe, mające nieco inny smak, atmosferę, od naszych regularnych albumów."
Sean: "Są po prostu inne. Dotychczas graliśmy raczej dynamicznie, nasze kawałki z "Facelift" i "Dirt' są ostre, a tu spotykamy zupełnie coś innego. Nowe oblicze zespołu, dla niektórych może zaskakujące. Nie jest to typowe, rockowe, głośne granie. Na pewno nie spodziewaliśmy się tego, że te EP-ki zdobędą taką popularność i uzyskają tak dobre wyniki sprzedaży."
W każdym razie nie są to zapowiedzi, czy coś w rodzaju przedpremierowych singli zwiastujących nadejście nowego longplaya i zdradzające klimat jego zawartości. A skoro o klimacie mowa: niektórzy uważają atmosferę płyt Alice za niebezpieczną, powodującą niepokój ducha. Muzycy wybuchają śmiechem, faktycznie, nie wyglądają raczej na takich, którzy chcieliby swą muzyką przekazać coś złego. Inna sprawa, że jeśli ktoś sobie chce ubzdurać taką teorię, to może coś takiego uczynić. Mroczny klimat, dziwne teksty, tajemnicze dźwięki nie muszą koniecznie tworzyć atmosfery niebezpieczeństwa i strachu. Widząc tych roześmianych facetów trudno mi w to uwierzyć, by mogli dążyć do uzyskania takiego efektu.
Nad albumem od strony producenckiej pracował Toby Wright, ten sam człowiek, który realizował już "Jar Of Flies".
"Byliśmy bardzo zadowoleni z tej współpracy" - opowiada Jerry. "Ten człowiek świetnie rozumie, o co nam chodzi. Jeśli masz nagrywać płytę, to musisz pracować z kimś takim. Toby jest wspaniałym fachowcem, jesteśmy z nim zaprzyjaźnieni i myślę, że ta przyjaźń potrwa dłużej. Nowy materiał wyprodukował ponownie bez zarzutu, więc jestem pewien, że nad naszym następnym albumem popracuje również Toby Wright."
Ciekawa sprawa. W czasach, gdy większość kapel szuka zmian, także w postaci nowego producenta, Alice In Chains pozostaje przy starym. Po co eksperymentować, jeśli jest się w pełni zadowolonym? No właśnie, po co. Zresztą eksperymentować można w innych muzycznych projektach, tak też czynią "Alicowcy". Layne nagrał album Mad Season, Sean także ma udział w kilku innych płytach (ostatnio w nagraniach na album poświęcony Willie Nelsonowi, w towarzystwie takich muzyków jak Kim Thayil z Soundgarden), Mike Inez ma za sobą już niezliczoną ilość "gościnnych występów". Niedawno zaczął współpracować ze Stuartem Campbellem, byłym perkusistą byłego Police. Również Jerry planował założenie swojego własnego bandu.
"Takie były pomysły, ale zaangażowałem
się bardzo w pisanie materiału dla Alice. Owszem, być może stworzę jakiś własny,
odrębny projekt, w którym będę mógł spróbować czegoś innego. Słucham
wielu gatunków muzyki, urozmaiconego stuffu i chciałbym nagrać coś nowego.
Jaka to będzie muzyka? Hm. Trudno powiedzieć. Dziś mógłbym chcieć nagrać
coś, o czym nie pomyślałbym miesiąc później. Wiesz, to zależy od dnia,
nastroju, od tego, co cię w danym momencie fascynuje. Nie potrafię w tej
chwili powiedzieć co by to było. Mogłoby to też brzmieć jak Alice In Chains.
Nie wiem..."
Wszyscy czekamy jednak na koncerty zespołu, a tym nie rozpieszczali nas ostatnio. Sean i Jerry nie przekazali nam zbyt wielu jasnych informacji na ten temat. Nie ma jeszcze żadnych konkretnych planów, choć miałem odczucie, że nie ciągnie ich specjalnie na trasy. Tak jakby byli tym już nieco znużeni.
"Nie kręci nas system płyta-trasa-płyta-trasa - mówi Sean. "To męczące, nieciekawe i schematyczne. Poza tym cały czas jesteś poza domem, nie masz czasu na rodzinę. To okropne. Są oczywiście dobre strony, grasz dla ludzi, kontakt z nimi jest czymś fascynującym. No i masz okazję zwiedzać, możesz być w każdym miejscu tego świata. No ale każdy kij ma dwa końce."
Rozmawialiśmy także o scenie w Seattle, jej popularność niewątpliwie spadła, ale i tak miliony ludzi wielbią kapele stamtąd się wywodzące. Co mogło spowodować lekkie "podupadnięcie" Seattlowców? Moda na inne zespoły? Słabsze płyty tych bandów? A może powodem takiej sytuacji jest śmierć Kurta Cobaina z Nirvany? Może wszystko razem? Trudno powiedzieć. Najważniejsze jest jednak to, że w dalszym ciągu powstają tam nowe zespoły i niektóre z nich odnoszą sukcesy. Np. Foo Fighters, choć nie do końca prawdą jest to, że ten band jest nowy. Sean i Jerry nie mają już co prawda takiego kontaktu z tamtejszą sceną, ale twierdzą, że cały czas powstają nowe, interesujące zespoły, o których z pewnością wkrótce usłyszymy. Czy jest to dalej grunge? Jerry i Sean byli zgodni:
"Nie wiem, czy jest to dalej grunge, czy coś nowego, na pewno jest to rock'n'roll i tak starałbym się nazywać twórczość, graną przez te zespoły. To wszystko jest po prostu rock'n'roll. On ciągle żyje i nigdy nie umrze."
Teraz trochę o sprawach prywatnych - okazuje się, że korzenie Jerry'ego sięgają do naszych... południowych sąsiadów. Gitarzysta Alice In Chains Czechem? Może nie od razu Czechem, ale trochę czeskiej krwi płynie w jego żyłach, ponieważ jego dziadek pochodzi z tamtych stron.
"Dokładnie nie wiem skąd, musiałbym to sprawdzić. Wiem na pewno, że wyemigrował stamtąd do Stanów. Zresztą to nie jedyny przypadek w mojej rodzinie. Z drugiej strony mam dziadków pochodzenia norweskiego, a w mych żyłach płynie też trochę duńskiej i indiańskiej krwi."
Niezła mieszanka, co? Sam Jerry urodził się jednak w Stanach, konkretnie w Tacoma w stanie Waszyngton. Sean na szczęście nie ma tak pokręconej historii. Czy Alice In Chains to już dla nich zawód i praca, czy jeszcze hobby? Są szczerzy: "To hobby, które stało się pracą. (śmiech) To praca, dlatego, że zarabiamy przez to pieniądze i utrzymujemy dzięki temu nasze rodziny" - tłumaczy Sean. A poza tym na pewno jest to hobby, bo bawimy się muzyką, jej tworzeniem."
Jerry otwiera następne piwko, ale to Sean wstaje by udać się do toalety. Wchodzi pani manager i zwraca nam uwagę na fakt, że przeznaczony dla nas czas dobiegi już końca. Jerry protestuje i prosi jeszcze o kilkanaście minut. My oczywiście nie mamy nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie, czujemy się usatysfakcjonowani. Nie wiadomo kiedy pojawi się jeszcze taka okazja, by przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu i rozmawiać. Nie tylko o muzyce. Choć głównie o niej.
"Nigdy nie zastanawiałem się nad tym jak ją nazywać" - mówi Sean. "A ty Jerry? Starałeś się ją jakoś określić?"
"Nie!" - odpowiada Cantrell. "Mówiłem o niej, że jest po prostu zajebiście dobra! Ha, ha... Na pewno poszczególne jej elementy można by było jakoś określić. Ale całą muzykę. Nie wiem..."
Sean i Jerry często między sobą wymieniają poglądy odpowiadając na nasze pytania. Często wybuchają też śmiechem. Gdy zaczynamy mówić o zamiłowaniu Seana do szybkiej jazdy samochodem nie sposób nie wspomnieć o lewostronnym ruchu w Anglii, który także i im sprawia wiele kłopotów. Zetknęli się już z nim również w Japonii i podobnie jak my nie przepadają za nim. Później wspominają wspólnie przypadki, jakie przytrafiły im się gdy Sean siedział za kierownicą. Znowu jest okazja do dowcipów i śmiechu. Robi się coraz bardziej luźno i nieoficjalnie, a czas nieubłaganie upływa. Trzeba już kończyć, bo przecież czeka nas jeszcze party. Żegnamy się. Wiedząc, że spotkamy się jeszcze za dwie godziny. Zjeżdżamy na parter, siadamy w hallu. Nagle podchodzi do nas mężczyzna-taksówkarz i mówi, że przyjechał po nas by wziąć nas na party. Konsternacja.
"Jesteście z zespołu Alice In Chains, czyż nie?"-pyta. "Nie!"odpowiadamy. I kierujemy go pod właściwy adres, po czym wybuchamy śmiechem. Wzięto nas za Alice In Chains! Wyglądaliśmy tak rockowo! Może zmyliła go koszulka ALC., w którą odziany był nasz laureat i czerwone włosy Gosi Taklińskiej?
Jedziemy
na party. W pubie już tłok, ich jeszcze nie ma. Za chwilę na kilku ekranach
pojawia się kilkunastominutowy filmik poświęcony zespołowi. Jerry przebrany
w babskie ciuchy jako reporterka telewizji wraz z kamerzystą udaje się starym
Cadillakiem Cabrio na poszukiwanie muzyków grunge. Layne grzebie po śmietnikach
i jest zwykłym "penerem". Mike Inez sprzedaje na
ulicy hot dogi, Sean przebrany jest za clowna, a Jerry (nomen omen) we
flanelowej koszuli pracuje na farmie widłami przerzucając siano. Wszystko to
miało chyba pokazać co zrobiłby zespół, gdyby faktycznie, tak jak
plotkowano, zawiesił działalność. A może chodzi o zupełnie coś innego?
Nie wiem. Potem jeszcze premiera videoclipu do "Heaven Beside You" i
pojawiają się oni. Tłok, błyski flashów, każdy chce ich dotknąć. My mamy
to już za sobą. Jest Vanessa z Headbangers Ball, kilku laureatów kilku
konkursów, wspólne zdjęcia, autografy, i jak zwykle przy takich okazjach
totalny bałagan. Pijemy piwo, gramy w bilarda, gadamy, śmiejemy się, jesteśmy
coraz bardziej nietrzeźwi (goście i panienki przy barze upijały się z naddźwiękową
prędkością) i zmęczeni. Robi się max późno. Czas się zwijać, w pubie już
świeci pustkami. Good night, Alice In Chains!
Iwant Serdeczne podziękowania dla Gosi Taklińskiej, Rafała Barana i Sony Music Entertainment Polska.
ALICE IN CHAINS
1987
w Seattle powstaje Alice In Chains
kwiecień 1989
AIC podpisuje kontrakt z Columbia Records
czerwiec 1990
wychodzi pierwsza EP-ka "We Die Young"
Od sierpień 1990
ukazuje się debiutancki album "Facelift". Utwór "We Die Young" wchodzi do pierwszej piątki metalowej listy przebojów.
wrzesień 1990
pierwsza trasa koncertowa po USA
październik 1990
bilety na koncert w nowojorskim Cat Club wyprzedane do cna
listopad 1990
Alicja w trasie z Iggy Popem. Po raz pierwszy przedstawiają utwory "Dirt" i "Rooster".
grudzień 1990
komplet widzów w Moore Theatre w Seattle. Koncert został sfilmowany przez Josha Tafta. Materiał ten ukazuje się później jako pierwsze oficjalne video AIC pt. "Live Facelift".
styczeń 1991
zespół dostał nominację do American Music Award w kategorii najlepszego zespołu heavy metal. Przegrali.
udział w filmie Camerona Crowe'a pt: "Singles". Występują w charakterze barowej kapeli i wykonują numer "Would?". Piosenka ta znajduje się na soundtracku. Na planie chodzą plotki o Oskarze.
zostaje wydany singiel "Men In The Box" (nawet dostaje się do Top 20), a wraz z nim odjazdowy videoclip (w MTV non-stop przez 16 tygodni j. Nikt z oglądających nie zszył swych powiek.
luty 1991
Odbywają tournee z Megadeth po Europie. Uzyskują nominację do nagrody Grammy w kategorii najlepszego heavy metalowego koncertu. Niestety znowu przegrywają.
maj 1991
rozpoczyna się trasa "Clash Of The Titans" wraz z Slayerem, Anthraxem i Megadeth. wychodzi stypny "combo-pack" zawierający płytę "Facelift" i video-casetę "Live Facelift". Po raz pierwszy album wchodzi na listy przebojów - dziewięć miesięcy po wydaniu.
sierpień 1991-styczeń 1992
trasa koncertowa z Van Helen. Eddie uważa, że zespół ma braki garderobiane, w związku z czym kupuje wszystkim Martensy i flanelowe koszule. Siebie też zaopatruje w taki zestaw.
sierpień 1991
debiut Alice w ogólnokrajowym programie muzycznym "In Concert" telewizyjnej sieci ABC. Są świetni.
wrzesień 1991
podczas trasy z Van Helen, Jerry Cantrell traci szansę przejścia do historii rocka, skacząc na spadochronie z Davem Mustainem z Megadeth. Niestety spadochron się otworzył i Jerry bezpiecznie ląduje na ziemi.
"Facelift" zdobywa status złotej płyty.
listopad 1991
AIC nagrywa drugą EP-kę "Sap". Tytuł pochodzi ze snu Seana Kinney'a, w którym oświadcza on na konferencji prasowej, że nowy album zespołu będzie się nazywał "Sap". AIC nie chce igrać z ogniem i właśnie taki tytuł daje płytce. W nagraniach brał m.in. udział Chris Cornell z Soundgarden.
grudzień 1991
Jerry Cantrell wybrał się z bratem na polowanie, będąc pewnym, że listopad ma 31 dni. W związku z tym 1 grudnia nie dotarł na koncert z Van Helen. Columbia kupuje mu na gwiazdkę kieszonkowy kalendarzyk.
Alice In Chains zostaje uznany za najlepszy nowy zespół według czytelników magazynu RIP.
marzec 1992
AIC bierze udział w programie "Entertainment Tonight" - ogólnokrajowym, o scenie muzycznej Seattle.
kwiecień 1992
początek nagrań drugiego albumu, pt: "Dirt" z Davem Jerdenem w roli producenta. Będą nagrywać do czerwca.
wrzesień 1992
wychodzi drugi album AIC pt: "Dirt", który został okrzyknięty przez krytyków brytyjskiego pisma "Kerrang!" płytą roku. Alicja promowała ten krążek m.in. trasą koncertową z Ozzy Osbournem.
paździemik 1992-styczeń 1993
trasa koncertowa po USA wraz z Grontruck i Screaming Trees
styczeń 1993
Mike Starr zostaje zastąpiony przez basistę Ozzy Osbourne'a - Mike'a Ineza
luty - marzec 1993 tournee po Europie
lato 1993
udział w wielkiej amerykańskiej trasie koncertowej Lollapalooza.
wrzesień 1993
w siedem dni września nagrali minialbum "Jar Of Flies"
styczeń 1994
minialbum "Jar Of Flies" ukazuje się na rynku.
marzec 1995
na rynku ukazał się album "Above" formacji Mad Season. W nagraniach, jako główny wokalista i autor tekstów wziął udział Layne Staley.
listopad 1995
ukazuje się trzeci album Alice In Chains pt: "Alice In Chains" Alice In Chains nagrali trzecią płytę, której tytut brzmi "Alice In Chains". Producentem jej jest Toby Wright i AIC. Premiera miała miejsce 6 listopada. Jako, że od wielu miesięcy krążyły plotki o rzekomym rozpadzie zespołu (całe szczęście nieprawdziwe) jest to chyba najbardziej oczekiwany w karierze AIC album. "Grind" to pierwszy utwór, który poszedł do promocji. Wszystkie poprzednie wydawnictwa grupy odniosły ogromny sukces: "Facelift"plalynowy, EP "Sap"-złoty, "Dirt"-Potrójny Platynowy, Jar Of Flies" - potrójny platynowy. Ostatnia płyta jest jedyną EP-ką, która kiedykolwiek dotarła do pierwszego miejsca listy Billboard.
Skład: Layne Staley - wokal, gitara
Jerry Cantrell - gitara, wokal
Sean Kinney - perkusja
Mike Starr do 1993 - bas
Mike Inez od 1993 - bas