DISKLAJMER!!!
Chciałbym od razu wyjaśnić pewne rzeczy związane z Star Wars a ujęte w tym tekście. Pisząc go nie miałem zbyt dużego pojęcia o świecie SW, teraz też nie jest ono olbrzymie ale niektóre sprawy już dawno sobie wyjaśniłem. Więc mimo iż większość "pomyłek" jest zamierzona, to jednak zdarzają się w nim POMYŁKI ;))) Proszę o wyrozumiałość dla dzieciaka jakim byłem pisząc to.
Enjoy.
Właściwie to zupełnie nie ma o czym pisać... Ale coś się zawsze wymyśli... Np. może wyłączyć komputer i zacząć coś czytać np. Tolkiena? A może jednak pisać, o jakichś bzdurach... Już wiem będę improwizował!
(miejsce na tytuł). . . . . . . . . . . .
===========================================
Luke Skywalker (podniebny spacerowicz?!) Chodził nerwowo po kabinie swojego gigantycznego spaceshipa, który powoli sunął w niezmierzoną głąb kosmosu (ale z niego głąb!). Czekał na wyniki sond wysłanych na najgorętszą planetę układu słonecznego, Marsa. Nie czekał jednak długo, kiedy zorientował się, że znajduje się po nie tej stronie Mocy, co trzeba. Przecież Rebelianci nie mieli gigantycznego spaceszipa (a może spejs-szipa?). Co on w ogóle robi na mostku kapitańskim tego spej... space... statku? Tymczasem dotarły do niego wyniki badań przeprowadzonych przez sondy na Marsie. No tak, Rebelianci usytuowali sobie tam bazę, która będzie zagrażała najnowszej Gwieździe Śmierci Imperium. Trzeba ją zniszczyć (bazę oczywiście, a może Gwiazdę Śmierci?). "Już nic z tego nie rozumiem" pomyślał Skywalker (a może to był Obi-wan Kenobi?). Podniósł w górę nogę, a z pod paznokcia dużego palca u nogi wystrzelił ognisty strumień ograniczony do długości jednego metra. Tu było coś nie w porządku... Jeszcze raz rozejrzał się sutkiem po kabinie, podrapał się w oko i dopiero wtedy zrozumiał, że tramwajem się i tak nie ogoli.
Do rzeczy jednak. C3PO (ten złoty robot) wziął... A nie, zaraz, to był Obi-wan Kenobi... Nie, jestem pewien, że to był Luke. No więc, on ostrożnie dotknął palcami (u nóg?) statuetki, była z czystego złota. Wyjął z torby podróżnej woreczek piachu i błyskawicznie zamienił go na statuetkę będąc przekonanym, że zabranie statuetki z ołtarza grozi uruchomieniem jakiejś pułapki. Zrobił to tak szybko, że nic się nie stało, ale tylko początkowo, potem część ołtarza z szumem zsunęła się w dół i uruchomiła... Co...? No oczywiście: miecz świetlny Lorda Vadera (a może George'a Lucasa albo Indiany Jonesa?).
Bo tak na prawdę to cały czas w kabinie był Lord Darth Vader (a może Imperator). Natychmiast zorientował się, że jest jednak po dobrej (dla niego) stronie Mocy - ciemnej (jak wchodził na białą to musiał zakładać okulary przeciwsłoneczne!). Lecz nagle ogarnęło go zwątpienie i pomyślał "Coś tu jednak jest nie tak. Gdzie się podział mój hełm, bez niego uduszę się... eeeeeeeeee... agrhhh... ehe... ehu..." I dopiero wtedy sobie przypomniał, że tak na prawdę to on jest Imperatorem "UFFFF! A już myślałem, że się uduszę...". Więc ten Imperator zawołał na cały regulator "VAAAAADEEEER!!!" i po chwili na mostek wpadła czarna bezkształtna masa (no może przesada, ona była trochę kształtna, ta masa). Odchyliła kaptur i ukazała swój kształt. Była to głupia morda neandertalczyka z czarnymi kędzierzawymi włosami, czerwoną koszulą i niebieskimi spodniami (ta morda ładnie się ubiera, co?), niestety reszta ciała preferowała inny model ubrania, a mianowicie - czarny. Więc morda została przegłosowana większością głosów w parlamencie i cała postać była ubrana na czarno. Imperator wtopił swój świdrujący wzrok w Czarnego Mistrza i rzekł:
- Co zamierzasz w związku z wynikami sondy?
- Trzeba zniszczyć najchłodniejszą planetę (zamrażarkę?) w tym sektorze - odparł Lord - właśnie wysłałem tam naszą armię.
Imperator zaczął merdać ogonem i klaskać uszami, ale na potwierdzenie swoich nastrojów rzekł tylko:
- To dobrze...
W bazie Rebeliantów natomiast, panował nie zmącony niczym spokój. Indiana Jones właśnie udał się do automatu z kawą, a potem zamierzał kupić sobie dużego czisburgera (a może burgera serowego?) i porcję frytek gdy okazało się, że w głównym korytarzu sprzedają brzoskwinie. Spojrzał only na zegarek i pędem przebrał się w czerwone ubranko ze skrzydełkami i puścił się z wiatrem w zawody (olimpiada niepełnosprawnych?). Minął szybko jednego z pilotów skręcił w korytarz wentylacyjny i z szybkością światła oraz siłą kuli armatniej wyskoczył z bazy, zatoczył ogromny łuk w powietrzu i wpadł prosto w zaspę śnieżną. "No tak" pomyślał "szyb wentylacyjny prowadzi na zewnątrz bazy". Lecz jego głupi pomysł nie spełzł na niczym ponieważ z daleka zobaczył gigantyczne łaziki. Przypominały one Fiaty 125p tylko dziesięć razy większe i na długich czterech nogach. Pędem popędził do bazy wrzeszcząc w niebogłosy (a może piekłogłosy?) "AAAALAAARM! IMPEEERIUUUM KOOOONTRAAATAAKUJEEEEE!!!!!" (a może "INDIANA JONES I POSZUKIWACZE ZAGINIONEJ ARKI!!!!!!"?).
Wszyscy kto żyw (truposzczaki też) popędzili (pędem?) na swoje stanowiska bojowe. Tylko w korytarzu głównym zostały cztery skrzynki z brzoskwiniami pozostawione bez opieki. "Będę miał brzoskwiniadę" pomyślał Han Solo (bo to był Han Solo, a nie Indiana Jones, aczkolwiek też Harison Ford). Podbiegł do skrzynek, trzy wsadził za pazuchę, czwartą pod pachę i pobiegł do swojej kabiny. Czym prędzej zdjął skarpetki i zaczął ładować do nich brzoskwinie (po pół kilo do jednej), potem dorzucił po pięć łyżeczek cukru do każdej skarpetki (tak dla smaku). Potem zaczął to ugniatać tzn. położył skarpety na podłodze i zaczął po nich skakać (w ten sam sposób jego matka robiła lemuradę ,tylko do tego potrzeba lemurów, ale z braku lemurów można sobie zrobić brzoskwiniadę). Po pół godzinie skakania wszystkie pestki powłaziły mu w nogi, ale brzoskwiniada była gotowa. Szybko, bez namysłu przechylił skarpetę i... padł zemdlony.
Co się stanie z Hanem Solo?
Czy Imperium zdobędzie bazę Rebeliantów?
I kim właściwie jest Luke Skywalker?
Dowiecie się w następnym odcinku!
Niestrudzone łaziki powoli lecz bardzo skutecznie przesuwały się w stronę bazy Rebeliantów. Luke Skywalker niewiele myśląc (bo żeby myśleć trzeba mieć czym...) wskoczył na siedzenie swojego J-winga. Założył gogle przeciwwiatrowe, poprosił R2D2 o zakręcenie śmigłem i ruszył na bitwę pod Maratonem. I niechybnie wygrałby ją gdyby coś było nie tak... Szybko jednak zorientował się, że jego kukuruźnik ma skrzydła w kształcie litery X i nazywa się X-wing, a on sam nie jest pod Maratonem, a figurka Imperatora wydawała z siebie niezrozumiałe dla zwykłego śmiertelnika piski. Leciał w stronę łazików. Były one bardzo duże, w liczbie czterech, o czym poinformował go długim piskiem Jabba. Nagle Luke zobaczył smugę lasera i flaki kumpla z eskadry rozmazane na szybie S-winga, za nim nadleciała reszta ciała. Po chwili druga smuga strąciła przysadzistą figurkę księżniczki Lei, która jeszcze przed chwilą siedziała obok Luke'a (a może był to C3PO, albo D2R2, chyba to drugie). Skywalker zagapił się tylko na chwilkę i teraz leciał już rzucając oczami na lewo i prawo (nie swoimi oczywiście). Oddał parę strzałów w stronę łazików, które oddały mu z nawiązką tak, że już niedługo Luke leciał w stronę łazików sam jeden. Ponieważ niedawno holował kolegę z eskadry do bazy, miał wysuniętą linę holowniczą i wpadł na pomysł, aby związać nogi łazikom to przestaną tak łazić. Lina jednak zaczepiła się o paznokieć łazika i Luke nie mógł nic zrobić kiedy runął w dół ze swoim X-wingiem (i wpadł w zaspę). Kiedy Skywalker zawiódł nic nie mogło ochronić bazy Rebeliantów od klęski.
Han Jones tym czasem przebudzał się powoli z głębokiego transu wywołanego odurzeniem się brzoskwiniadą (lepszy byłby klej). Han padł po powąchaniu pierwszej porcji brzoskwiniady, a tu było jeszcze trzy skrzynki brzoskwiń. Wtedy dopiero dotarło do niego, że baza jest w wielkim niebezpieczeństwie. Wokoło pustki, a on sam nie jest zdolny do myślenia. Zobaczył jednak klęskę Luke'a i postanowił wykorzystać broń niekonwencjonalną. Miał niewiele czasu szybko włożył maskę przeciwgazową, wyjął wszystkie skarpety z szafki Luke'a i włożył do każdej po brzoskwini i łyżeczce cukru. Poukładał je wszystkie koło siebie i zaczął po nich skakać. Skakał tak dopóki pestki nie powłaziły mu w podeszwy od gumiaków (zdążył je założyć), potem załadował gnojówkę na wóz drabiniasty i pojechał na pole powyrzucać gnój. Zagnał szybko Krasulę do obórki i... przypomniał sobie, że kończy mu się zapas tlenu, a on sam jest w bazie. Ogarnęła go panika. Powywieszał wszystkie skarpetki w korytarzu głównym i pobiegł po nowy zbiorniczek tlenu (wziął jeszcze cztery zapasowe). W tym samym momencie próg bazy przekroczył...
... Luke Skywalker z wszystkimi ludźmi zdolnymi do walki. Zamierzali użyć wszystkich X-wingów jakie zostały w bazie, lecz coś mu nie wyszło bo zaraz padł zemdlony, kątem oka zobaczył jednak wszystkie swoje skarpety i tak się w nim zagotowało z gniewu (że cała załoga bazy najadła się do syta i jeszcze zebrali dwanaście garnków zupy), że chciał złapać winowajcę i rozszarpać go, ale po chwili było mu już wszystko jedno bo powoli przenosił się do krainy wiecznych łowów. Przywitał się z Wielkim Duchem Manitou, a potem hasał po łąkach pełnych bizonów (które po upolowaniu przenosiły się do swojej krainy wiecznych łowów i polowały na Indian, tak koło się zamyka). Już nakładał strzałę, już naprężał cięciwę, już miał na końcu strzały Hana Solo, już słyszał brzęk cięciwy, kiedy... zaraz, zaraz Han Solo w krainie wiecznych łowów? Nie bo to była baza, a Han krzątał się wkoło Luke'a i tych co przeżyli atak na bazę. W pierwszej chwili kiedy otworzył oczy krzyknął:
- Gdzie jesteś Wielki Duchu Manitou?! - lecz w drugiej chwili żałował bardzo swojego postępku, bo oto znajdował się w zacisznym pokoiku bez okien i klamek, w cieplutkim kaftaniku bezpieczeństwa.
Han Solo przypomniał sobie jednak, że podczas swojego zamroczenia przebywał w wymiarze X i rozmawiał z Żółwiami Mutantami więc szybko odkrępował Luke'a, a ten kazał sobie opowiedzieć w jaki sposób odparto atak na bazę.
- Bardzo prosto - wycedził przez zęby Han - zostali masowo zaczadzeni. To była masakra. Jednak brzoskwiniada mojego pomysłu spisała się niezgorzej niż lemurada mamuśki.
Nim zorientował się o co chodzi, zdalnie sterowany robot ukryty w opuszczonych łazikach zabrzęczał koło Luke'owego ucha. Ten błyskawicznie sięgnął za pas gdzie zwykli trzymać swoją broń rycerze Jedi (albo może Dżedaj, byle nie DiDżej). Szybko złapał koniec wysilił całą swą moc i... nic się nie stało, bo w ręku trzymał banana, którego dano mu zamiast maczugi świetlnej w pokoju bez okien i klamek. Nic się nie stało tylko początkowo, bo za moment z banana wystrzelił miąższ długi na około jeden metr i świecił jasnym światłem. Luke odezwał się do Hana:
- Nie wiedziałem, że trzymacie jeszcze te klony owoców z Czarnobyla...
Nim jednak skończył wypowiadać ostatnie zdanie robot błyskawicznie rzucił się naprzód z wyciągniętym w dłoni wielkim toporem dwusiecznym. Luke użył natychmiast czaru "CIOS PSIONICZNY" i dodał swoją inteligencję do siły, niestety jego całkowita siła nie podniosła się nawet o punkt z powodu braku mózgu (jak zauważyli z pewnością niektórzy).
Czy Luke Skywalker przeżyje atak?
Jeśli Luke nie przeżyje to czy Han Solo przeżyje atak?
Jeśli nikt nie przeżyje ataku to czy księżniczka Leia będzie płakać?
Jeśli księżniczka nie będzie płakać to czy Imperator się ucieszy?
Dowiecie się w następnym odcinku!
Robot sprężył się aby zadać cios ostateczny. Luke Skywalker nie ma zbyt dużych szans na przeżycie ataku. Księżniczka Leia z pewnością będzie płakać, a Imperator będzie się cieszyć. Tym oto sposobem zostały ujawnione odpowiedzi na które oczekiwali czytelnicy. Aha, jeszcze jedno pytanie zostało bez odpowiedzi, oto ona: jeśli Luke zginie, Han dołączy do niego z pewnością.
UFFF! Sprawy wstępne za nami, ale kontynuujmy opowieść. Luke Skywalker znalazł się w tragicznym położeniu, miał jednak przy sobie cały czas banana świetlnego. Szybko wzniósł go w górę, wziął zamach i... zaczął przechadzać się po mostku kapitańskim swojego ogromnego spejs-szipa, czekając na wyniki sondy która została wysłana na najzimniejszą planetę tego sektora. Zaczął rozmyślać intensywnie (z tego wniosek, że już jest coś z nim nie tak) i doszedł do wniosku, że coś tu nie gra. No tak! Halucynacje to pewnie uboczne działanie czarnobylskiego banana. Luke Skywalker przypomniał sobie, że właśnie wziął zamach, więc ciął przed siebie bananem świetlnym z niebywałą precyzją. Zabrał się chyba do tego ze zbyt niebywałą precyzją ponieważ banan świetlny zatoczył w powietrzu łuk i wylądował tuż nad głową Indiany Solo.
W tym momencie robot zadał cios. Luke'owi całe życie mignęło przed oczami. Han jednak nie stracił zimnej krwi. Szybko wyciągnął z kieszeni ostatnią, zapasową skarpetę brzoskwiniady i obaj z Luke'iem padli na ziemię (zemdleni). Cios robota przeciął powietrze i gdyby nie nagły wypadek przy pracy trafiłby w Luke'a. Robot, jak każda maszyna, nie posiadał żadnych komórek mózgowych, wiec chciał odejść przekonany, że ofiary nie żyją, ale na swoje nieszczęście miał on wbudowane sensory węchu i padł (zemdlony) obok Hana i Luke'a. Przeniósł się w rzeczywistości wirtualnej do krainy wiecznego złomowiska robotów. Inni ludzie już uzbrojeni w maski natychmiast zabrali Hana i Luke'a z miejsca zajścia i zneutralizowali straszliwy ładunek ze skarpety, w ołowianych osłonach. Robota nie rozkładali lecz wyłączyli na jakiś czas.
I to był błąd niewybaczalny. Robot bowiem, kiedy już doszedł do siebie, natychmiast włączył zasilanie zapasowe. Mógł ruszać tylko głową lecz umiejętność logicznego myślenia (bez komórek mózgowych???) i wykonywania skomplikowanych obliczeń w krótkim czasie zaowocowały planem włączenia całego systemu komputerowego. Otóż posiadał on (robot) coś w stylu brwi, które były zbudowane z plastikowych blaszek i tak umocowane aby mógł częściowo wyrażać nimi swój stan emocjonalny (np. złość, smutek itp.). Samego robota postawiono koło niewielkiego stołu, na którym leżał dość duży klucz nasadowy. Robot sięgnął "brwiami" po ten klucz i bardzo ostrożnie podniósł go do góry. Jeszcze bardziej ostrożnie i dokładnie wycelował we włącznik prądu znajdujący się w krępym korpusie. Puścił klucz... chwila napięcia... i udało się! Robotowi udało się przywrócić system do normy. Natychmiast włączył receptory cieplne... i właśnie przypomniał sobie, że on raczej nie jest John'ym 5, tylko robotem Imperium i miał za zadanie zniszczyć Luke'a Skywalkera. Zrozumiał szybko pomyłkę i natychmiast się wyłączył, tak na wszelki wypadek, żeby nie doszło do pomieszania filmów.
Luke natomiast, natychmiast po otrzeźwieniu wsiadł w swojego X-winga, posadził obok na skrzydle księżniczkę Leię i wyruszył na poszukiwania mistrza Imperatora (a może to nie była Leia tylko C3PO albo Obi-wan Kenobi, a zamiast Imperatora, Luke leciał do Indiany Jonesa, cóż, te rozważania zostawmy na później). Wiedział, że znajdzie go na opuszczonej asteroidzie, mokrej i bagnistej, a kto wie, kto lub co oprócz niego mieszkało na tej asteroidzie. Kiedy zbliżali się do nieregularnej powierzchni asteroida, Luke powiedział do włochatego Wookiego siedzącego obok na skrzydle, żeby zapiął pasy. Wooki wydał krótki pisk i zapiął pasy. Dopiero kiedy dolatywali Luke zauważył, że nie ma miejsca na lądowanie na tym bagnistym asteroidzie. Nie widząc innego wyjścia odezwał się do Vadera siedzącego obok (a może to była Leia Organa):
- Niech połączą się nasze moce! - i wyciągnął już rękę w górę kiedy przypomniał sobie, że Moc jest jedna, więc natychmiast się poprawił - hm... echu... ychu... nasza Moc, jedna - i wyciągnął rękę w górę, lecz nie zdążył już nic powiedzieć, bo właśnie zarył kadłubem w błoto.
Leia (siedząca obok) wydała z siebie wiele przerywanych pisków i jej korpus zaświecił mnóstwem czerwonych sygnalizatorów. Luke otworzył szybę kabiny i zobaczył, że są na brzegu niewielkiego jeziorka tryskającego pośród błota i mgły. Drzew nie było żadnych, gdzie niegdzie uschłe dawno gałęzie wystawały spod czarnej masy. Nagle usłyszał głośny, długi i przeciągły pisk Imperatora i tylko szerokie kręgi na jeziorku wskazywały, że stał zaraz obok na wpół zatopionym skrzydle X-winga. Luke rzucił się w odmęty wody i tylko szerokie kręgi na jeziorku.... zaraz zaraz coś tu nie tak, przecież Luke nie ma licencji ratownika. Tak, cofamy się teraz do momentu tuż przed rzuceniem Luke'a. No więc, on krzyknął i wbiegł na to samo skrzydło, lecz z głębin wyskakiwały na powierzchnie tylko ledwo dostrzegalne pęcherzyki powietrza. Luke zmartwił się bardzo, bo zżył się już ze swoim Imperatorem, lecz nagle, jakby ze spóźnionym refleksem ktoś krzyknął:
- Z połączenia twojej Mocy powstaję ja, OBBBBBIIII-WAAAAANNNNN KENOBIIII!!! Czy byłeś już u dobrego ducha tego asteroida. Mistrza Jedi. Hana Solo (a może Dartha, albo Jody) ?! - wrzasnął Luke'owi do ucha kapitan Obi-wan.
Luke tak się przestraszył, że o mało co nie zemdlał. Lecz natychmiast się opanował i wrzasnął na cały regulator:
- Teraz, to sobie możesz swoją obecność tutaj w dupę wsadzić! Jak lądowałem to mi nie pomogłeś! Wynoś się ty parszywa beko Mocy!!!
- Dobrze - odpowiedział Ben Kenobi - ale nigdy więcej nie wzywaj mnie w potrzebie. Jesteś u mnie przegrany i obyś sparzył się własnym bananem świetlnym (z Czarnobyla).
Rozległ się straszliwy bulgot i księżniczka Leia Organa wystrzeliła z wody cała zapaćkana wodorostami. Zatoczyła szeroki krąg nad X-wingiem i walnęła całym impetem Kenobiego w głowę. Ten zdążył tylko powiedzieć: "Zasadzka..." i padł na ziemię. Po chwili już na miejscu Bena nie było nic, prócz mgły.
Lecz nagle dziwny głos, jakby ze zwalniającego magnetofonu, albo jakby się taśma wciągnęła odezwał się za plecami Luke'a:
- Wiiittaj młodziiieeńcze, co cię sprrroowadza do pustelniiiii Jodyy.
Luke obejrzał się i zobaczył małą niepozorną figurkę z dużymi uszami. Jak się szybko domyślił był to Joda, Mistrz Jedi.
- Witaj mistrzu. Chciałbym pobierać u ciebie nauki w kierowaniu Mocą. Przysłał mnie Imperator (a może Obi-wan Kenobi) - powiedział Luke.
- No, to zdeeeccyduj się ktooo ccię przysyła. AAA jjeśli odpowiesz źźźlle to marnyyy ttwój losss... - odpowiedział na przywitanie Joda, jak stary magnetofon.
Czy Luke się zdecyduje?
Czy odpowie dobrze na pytanie Jody? (należy przy tym pamiętać, że Luke ma kłopoty z osobowością, biedak...)
Czy jeśli Luke odpowie źle, to Joda go zamorduje?
Czy jeśli Joda go nie zamorduje, to czy będzie go uczył?
Czy jeśli....
A tam! Dowiecie się w następnym odcinku.
waste
e-mail: mindm@wshe.lodz.pl