PRZYGODY LEONA

  - Nazywam się Leon. Po prostu Leon. Jestem zawodowcem. Jeżeli uważasz, że ktoś kto nie umie czytać jest głupi, to zacznij uciekać. Ale i tak Twoje życie nie potrwa długo. I pamiętaj...

 - Leon, ty zaśmierdziały analfabeto! - wołała jego żona - choć na obiad, bo dostaniesz ścierą!

 - Już idę kochanie - odrzekł z pokorą Leon.

  Helga - tak się nazywała. Miała wielki wpływ na Leona, zresztą tak samo jak na innych. Ale czym tu się dziwić. Baba - dwa trzynaście wzrostu, sto dwadzieścia waga stuknęła jej w zeszłym miesiącu... Miała siłę, której przykładem może być powalenie goła ręką niedźwiedzia, gdy byli w lesie na grzybach. Mówiła, że "chciał jej podwinąć maślaka". No, ale wróćmy do mieszkania Leona. Po zjedzeniu flaków z żywej dżdżownicy i omleta z mózgu (Helga szczególnie dbała o życie małżonka) Leon miał wykonać zlecenie, a mianowicie sprzątnąć jakiegoś biznesmena o nazwisku...eee...co tu jest napisane?...dobra, nieważne - jakiegoś biznesmena.

 Spakował walizkę, do której oprócz zwykłego wyposażenia włożył (pod wpływem Helgi) dwa granaty - na wszelki wypadek. Wyszedł z domu i skierował się do północnej części miasta, znanej z jej mieszkańców - samych bogaczy. Po drodze spotkało go to samo zjawisko co zawsze. Wszyscy uciekali od niego wołając "O matko, to ON!". Leon nie mógł zrozumieć dlaczego tak się działo i po raz kolejny zadał sobie pytanie:

 - O co im wszystkim chodzi, do jasnej snajperki?

 Cóż, jak widać nasz bohater nie był zbyt bystry. Mijał kolejne ulice północnej dzielnicy - "Bogata", "Bardzo bogata", "Jeszcze bardziej bogata", "Strasznie bogata", "Obrzydliwie bogata".

 - To chyba tu - powiedział do siebie po głębszym zastanowieniu.

 Nadjechała limuzyna. Z okna wysunął głowę brodaty gość w ciemnych okularach.

 - Słuchaj uważnie bo nie będę powtarzał - powiedział do Leona - Stoisz właśnie przed jego domem. Teraz śpi. Z dachu tamtego budynku będziesz mógł go zdjąć. Tylko pamiętaj, bez hałasu. - powiedział jednym tchem i odjechał.

  Leon szybko wziął się do pracy.

 - Jak nie będę na kolacji, to Helga mi znowu przetrzpie skórę - pomyślał.

  Wszedł na dach budynku stojącego naprzeciwko willi ofiary. Miejsce było idealne. Jednak spokój przerwał mu pewien strażnik pilnujący budynku, na którego dachu właśnie stał Leon.

 - Ha, mam Cię! - powiedział nieulękniony stróż prawa - wtopiłeś jak młode wilki jeden i jedna-druga!...eee...czy jakoś tak. - to były jego pierwsze i ostatnie słowa. Potem padł postarzelony przez Leona.

 - Wtopę zalicza ten, kto ginie - syknął w stronę konającego i w dalszym ciągu nieulęknionego stróża prawa.

  Następną wtopę (według rozumowania Leona) zaliczył śpiący w swojej willi biznesmen. Potem Leon zwinął manatki i wrócił do domu. W drodze powrotniej wyrzucił do śmietnika odbezpieczony granat...

 Gdy wchodził do domu zaczęło się ściemniać.

 - Granaty się przydały? - zapytała Helga.

 - Tak, tak - odpowiedział - jeden bardzo mi się przydał.

  Zjadł kolację, która składała się z ... o matko! ... nie potrafię powiedzieć z czego. I dobrze, nic straconego, naprawdę. W każdym razie Leon poszedł spać, z myślą o kolejnym zleceniu...


Gery
e-mail: przemko7@kki.net.pl