Reporter

Cofnij
Strona główna
Poprzedni artykułNastępny artykuł


-= OPOWIADANIA =-
Reporter nr 03 - 2000.03.25 Grzegorz Złotowicz

Poszukiwacz wnętrza (6/15)

17 kwietnia - poniedziałek - notatnik poszukiwania

Popołudnie. Kilkanaście godzin ciągłego, spokojnego snu, przydało mi się bardzo, po całym ostatnim, męczącym tygodniu. Zaczynam właśnie zupełnie nowy etap: odtąd moje poszukiwania nie będą już tylko chaotycznym, nieuporządkowanym zbiorem badań coraz to nowych obiektów, a staną się wielką, precyzyjną operacją poszukiwania wnętrza. Od tej pory mam zamiar fotografować obiekty podczas ich badania, by na podstawie analizy sporządzonych fotografii odnaleźć wreszcie to, do czego dążę.

O tym pomyśle pisałem już wczoraj, jednakże dopiero teraz dokładnie wiem, jak wszystko wykonać. Przygotowałem już sobie album na zdjęcia, zainstalowałem nad stołem operacyjnym aparat fotograficzny tak, by uniknąć zbędnych czynności w czasie i po zabiegu.

Sprzęt, którym dysponuję, jest dość nowoczesny, pozwala wywołać fotografie prawie natychmiast po ich wykonaniu. Zrozumiałem też jeszcze jedną istotną rzecz - mam małe szanse odnalezienia wnętrza, jeśli nadal będę zapominał, iż badane obiekty były tylko przypadkowymi ludźmi, których spotykałem. Odtąd muszę podejść do sprawy bardziej metodycznie - opracować jakiś system doboru badanych obiektów, może ze względu na jakąś cechę... nie wiem.


Wieczór. Od czasu, gdy dokonywałem ostatniego wpisu do mojego notatnika, minęło kilka godzin, a ja wpadłem na parę doskonałych pomysłów. Najważniejsze jest to, że wreszcie mam metodę doboru obiektów do badań - zamierzam zrobić coś w rodzaju przekroju przez społeczeństwo - od marginesu, do władzy. Poza tym postanowiłem zastąpić aparat fotograficzny kamerą, którą będę mógł filmować cały zabieg, później zaś, oglądać nagranie, zwracać pilną uwagę na szczegóły, których od razu bym nie dojrzał. Być może nawet uda mi się uchwycić moment, gdy wnętrze opuszcza ciało obiektu. Tak więc jutro rano jadę do miasta po niezbędny sprzęt i zapas taśm, później zamierzam dopracować mój projekt przekroju społeczeństwa i jeśli istotnie wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, to już jutro wieczorem ruszam na kolejne, tym razem w pełni planowe łowy. Żałuję, że nastąpi to dopiero jutro wieczorem, lecz nie mogę pozwolić sobie na głupie błędy wynikające z pośpiechu.

I jeszcze jedno. Od dziś postanawiam znowu zabrać się do pilnej lektury "mojej książki", którą ostatnio, co muszę stwierdzić z przykrością, mocno zaniedbałem. Mam nadzieję, że na kartach dzieła, które otworzyło mi nowe drogi rozumienia życia i świata, odkryję jakieś wskazówki i doprowadzą mnie one do wytyczonego celu szybciej, niż poszukiwanie bez żadnego drogowskazu.


Tego samego dnia, wieczorem, inspektor siedział przy swoim biurku i zastanawiał się, co może właśnie teraz robić jego poszukiwany.

- Jaki mógłby mieć motyw? - myślał. Jeszcze rano rozkazał zbadanie powiązań między ofiarami, lecz okazało się, że powiązań takich nie było. Żadna z ofiar nie znała pozostałych, no może z wyjątkiem ostatniego zamordowanego, lecz tego nie dało się ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, gdyż zwłoki były tak zmasakrowane, że nie dało się ich zidentyfikować.

- Czy to możliwe, by morderca działał tak po prostu, bez planu likwidując spotkanych przechodniów? Możliwe, skoro to psychol, to nawet bardzo prawdopodobne, lecz jak w takim razie można by go odnaleźć?

Zaczął budować w myślach schemat działania przestępcy. Zauważył, że wszystkie zbrodnie wyglądały podobnie - ofiary ginęły nocą, a odnajdywano je następnego dnia, czasem dzień później. Istniała tu jakaś sprzeczność... Nagle inspektor zrozumiał - ofiary były mordowane w zupełnie innych miejscach niż te, w których je porywano. Zbrodniarz potrzebował kilku godzin na przewiezienie porwanego człowieka w jakieś bezpieczne miejsce, tam też go kroił i zwłoki wywoził gdzie indziej. Sztab lekarzy zajmujący się badaniem odnajdywanych zwłok donosił, że ofiary nie umierały na skutek obrażeń zadanych gwałtownie, lecz najpierw były ogłuszane, o czym świadczą ślady siniaków na ich głowach, zgon natomiast następował w wyniku krojenia. Dopiero teraz Backley zrozumiał, że wynika z tego jasno, iż ofiary najpierw porywano, później dopiero krojono... żywcem! To było straszne, lecz kierowało się jakąś logiką; po następnych kilku minutach inspektorowi zaczęło wydawać się, że dostrzega jakiś absolutnie niedorzeczny związek między faktami, który wyjaśniałby, tak zagadkowe postępowanie przestępcy.

Z rozmyślań wyrwał go brzęczący telefon, który prawie natychmiast odebrał.

- Tu Willings - usłyszał w słuchawce - za jakieś pół godziny będzie u Ciebie Evans.
- W porządku. Więc udało się go sprowadzić?
- Skoro będzie, to znaczy, że tak.
- To świetnie.
- Aha. Daj mi znać, co z nim ustalisz.
- W porządku. A tak przy okazji, jaki to człowiek?
- Na pewno dobry fachowiec, słyszałem jednak, że dość... dziwny.
- Dziwny?
- Tak. Niezwykle inteligentny, lecz przy tym wszystkim ma podobno, hm, dość niekonwencjonalne metody postępowania.
- Czyli uważać na niego...?
- Uważaj przede wszystkim na siebie. Jeden z moich kumpli kiedyś z nim pracował no i twierdzi, że gość błyskawicznie wychwytuje różne słabe punkty w postępowaniu rozmówcy.
- Dzięki za ostrzeżenie. Będę uważał, - zapewnił Backley i przerwał połączenie.

Niecałe pół godziny później, do jego biura wszedł niski, dobrze zbudowany człowiek, ubrany wyjątkowo pospolicie jak na najlepszego psychiatrę kryminalistyki w kraju.

- Dzień dobry. Nazywam się Jack Evans, słyszałem, że jestem tu wam potrzebny.
- Dzień dobry, doktorze. Ja jestem Backley, inspektor wydziału "przestępstw natury ciężkiej"; cieszę się, że będziemy razem pracować.
- Ja też się cieszę, inspektorze - zapewnił psychiatra.
- Jak spędził pan podróż? - zapytał inspektor.
- Nie narzekam...
- Mam nadzieję, że nie naprzykrzali się panu zbytnio dziennikarze?
- Nie. Spotkałem ich, jakąś dwudziestkę, dopiero tutaj.
- I co?
- I nic. Zna pan chyba dziennikarzy - z miejsca zasypują człowieka tysiącem pytań, na które nie ma odpowiedzi, lecz, gdy powiedziałem im, że jeśli chcą wiedzieć co o nich myślę, muszą najeść się do syta własnymi odchodami, pozostawili mnie w spokoju.

Backley był zszokowany tym, co przed chwilą usłyszał.

"Faktycznie dziwny gość - pomyślał - ale przez takie odzywki może narobić nam tu wszystkim kłopotu."
- Dobrze, inspektorze - zagadnął wreszcie doktor - chyba dzisiaj wiele już nie wymyślimy, czy mógłby pan dostarczyć mi opisy zbrodni dokonywanych przez tego człowieka?

Backley obawiał się, że będzie musiał teraz spędzić trudną godzinę na licznych wyjaśnieniach, składanych tym razem przydzielonemu jego wydziałowi psychiatrze, celem wprowadzenia go w sprawę. Ucieszył się, gdy okazało się, że facet już o wszystkim wie.

- Widzę, doktorze, że jest pan świetnie poinformowany o problemie. Oczywiście, mam tutaj teczkę z aktami tej sprawy. Proszę, oto ona.
- Dziękuję. Do jutra spróbuję zapoznać się z tymi danymi. Myślę, że może będę mógł coś ciekawego wywnioskować na ich podstawie.
- Świetnie.
- Też tak sądzę. Pozwoli pan jednak, że teraz go już pożegnam, mamy późny wieczór, a ja muszę jeszcze odpocząć po podróży.
- Dobrze. Jak pan sobie życzy.
- Do widzenia.
- Na razie stary, - pomyślał inspektor, gdy drzwi zamknęły się za wychodzącym, - może dzięki tobie uratujemy wraz z Willingsem nasze cieplutkie stołki...

Przed wyjściem ze swego biura zadzwonił do nadinspektora, poinformował go dokładnie o przebiegu rozmowy i zadowolony z siebie, pierwszy raz od kilku dni, wyszedł z gabinetu w dość podniosłym nastroju.

[spis treści][do góry]