Reporter

Cofnij
Strona główna
Poprzedni artykułNastępny artykuł


-= KULTURA =-
Reporter nr 03 - 2000.03.25 Tomasz Gąsienica-Józkowy - Raupe

Muzyka: RELANIUM czyli muzyka łagodzi obyczaje: Klonowanie

Po bezsennej nocy, spowodowanej przeraźliwym bólem zęba, marzyłem tylko o tym, by nagle wystąpić w kilku postaciach jednocześnie. Jedna z nich zwizytowałaby w moim zastępstwie gabinet stomatologiczny, a ja spokojnie oddałbym się tzw. pracy twórczej...

Niestety - istniałem tylko w tej jednej osobie, która nie nadawała się do niczego, a na powielenie się nie miałem najmniejszych szans. I nie robiłbym z tego problemu, gdyby nie świadomość, że innym to się udaje, a MNIE nie. Chwilami cały ten świat zdaje się składać z samych klonów... No, może prawie samych, w końcu muszą istnieć jakieś dla nich pierwowzory.

Ta genialna (?) idea narodziła się w mojej głowie podczas słuchania muzyki... I żeby chociaż z moich głośników rozbrzmiewała piosenka o "Czarnym baranie"; żebym słuchał ścieżki dźwiękowej z filmu "Milczenie owiec" (chociaż nie wiem, czy to by coś dało, w końcu te owce milczały...); żebym właśnie gościł na Festiwalu Kultury Ziem Górskich; żebym jeszcze był jakimś specjalnym fanem DOLLY Parton - skojarzenie z klonowaniem miałoby może jakiś sens...

A ja tylko chciałem zapoznać się z ostatnią płytą Andrzeja "Piaska" Piasecznego... Tak trochę z ciekawości, trochę z obowiązku, trochę dlatego, że chciałem czymś się zająć i nie myśleć o tym zębie. Może przestałby mnie boleć.

Niestety nie przestał, a co gorsza rozbolały mnie wszystkie pozostałe... Tak się jakoś dzieje ostatnio na świecie, że artyści coraz częściej wzorują się na innych artystach, ci inni na jeszcze innych, a ci jeszcze inni na zupełnie innych. I taki misz-masz z tego wychodzi, że czasem aż serce się kraje...

Ciekawe to zjawisko samo w sobie nie jest w końcu niczym złym; wręcz przeciwnie - dobrze jest mieć jakiś wzór do naśladowania, niedościgniony ideał. Tylko czemu aż tak niedościgniony, że co poniektórym artystom nie pomogłaby nawet prędkość światła, żeby choć na krok się do niego zbliżyć?

I czemu to "wzorowanie" zamienia się w kopiarstwo, kalkarstwo i odgapiarstwo wszelkiej maści i na wielką skalę?!

Nasz kraj nie jest w tym względzie wyjątkiem, w niektórych wypadkach rzekłbym nawet, że niestety nie jest...

Mamy więc polski odpowiednik, przynajmniej aranżacyjno-wokalny, Mariah Carey czy Toni Braxton, fatalną podróbkę formacji Jamiroquai, nie do końca udaną, aczkolwiek całkiem interesującą mieszankę Tori Amos i Björk, okraszoną na dokładkę elementami żywcem ściągniętymi od Madonny. Że już nie wspomnę o Backstreet Boys czy innych boy-bandach (hm! te "bandy" to by się nawet zgadzały...). Mamy też nieporozumienie, chcące uchodzić za En Voque, Destiny's Child oraz Spice Girls i to za jednym zamachem (Ciekawe YAKIM cudem?!) Jakby tego było mało, jakiś czas temu narodził nam się również "Maxwell dla ubogich" - rzeczony wcześniej "Piasek".

Słuchając popełnionej przez niego płyty nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to wszystko kiedyś już było, nawet całkiem niedawno...Utwór po utworze, dźwięk po dźwięku, słowo po słowie coraz mniej przyjemności (?) słuchania, coraz mniej zachwytów nad głosem wokalisty (?!), a coraz więcej Maxwella... A właściwie jego nieudanego klona... Momentami zdawało mi się, że wystarczy w miejsce wokalu pana Andrzeja P. wkleić wokal tego amerykańskiego wokalisty i na to samo wyjdzie, tzn. prawie na to samo (Sorry, Maxwell! Chyba trochę przesadziłem... zdolności wokalne "Piaska" są bowiem, mówiąc delikatnie, słabiuteńkie...) Tylko po co? Nie lepiej od razu sięgnąć do źródeł, po oryginał? Zdecydowanie lepszy oryginał...

Marnym pocieszeniem jest fakt, że Andrzej Piaseczny nie jest w swoim działaniu osamotniony. Mamy przecież, wzorowany na zachodnich, wyglądająco - taneczny (bo przecież każdy wie i słyszy, że nie o śpiew tutaj chodzi) zespolik o wdzięcznej nazwie Just5. Wiem, wiem - także na zachodzie te zespoły stworzono nie po to, żeby śpiewały, a po to żeby wyglądały i zarabiały. Ale, choć ja, co prawda, na męskiej urodzie się nie znam - tamte zespoły przynajmniej JAKOŚ wyglądają, a u nas...

Chwileczkę! Zapomniałem! Jest przecież HI STREET, ale oni znowu tylko wyglądają. Ale to można robić na pokazach mody, rozkładówkach różnych czasopism i w nocnych klubach.

Inna sprawa, że Amerykanie już jakiś czas temu doszli do wniosku, że jednak, mimo wszystko panowie z takich "bandów" śpiewać też powinni i... rzeczywiście, śpiewają. Wystarczy posłuchać Backstreet Boys. 6 lat współpracy, parę lekcji śpiewu i... różnica kolosalna. Do murzyńskiego kwartetu Boyz II Man może trochę im brakuje, ale dlatego właśnie śpiewają pop, a nie soul, wymagający przecież "wielkiego" głosu. Robią to, co potrafią i do czego się nadają. Widocznie jednak polski rynek potrzebował takiego tworu jak "boys-band(a)" i taki powstał. Szkoda tylko, że z zachodniego "pierwowzoru" nie wzięto tego, co najlepsze. Choć z drugiej strony... Cieszmy się, że pomysłodawcy powstania Just5 nie wzięli też tego, co najgorsze.

Postarali się o to natomiast inni. Ciekawi mnie bardzo, kto "werbował" dziewczątka do zespołu YAK. I - co ważniejsze - JAK to robił, jakie były kryteria doboru? Wygląd? Umiejętności taneczne? Śmiem wątpić. Muzykalność i warunki głosowe tym bardziej nie. Oglądaliście może ich występ w koncercie debiutów opolskiego festiwalu? To była "perełka"! Nie dość, że były bardziej plastykowe, niż plastykowe meble dmuchane, to jeszcze zaprezentowały taki fałsz, że z pełną świadomością umieściłbym je na mojej prywatnej liście pt. "Największe fałsze wszechczasów". I to na trzeciej pozycji.

Jeśli to miał być ten "cud-zespół", ta hybryda trzech kobiecych formacji, to ja dziękuję. Chyba się nie udał.

Udało nam się natomiast DeSu (przynajmniej trochę, tak więcej niż "trzy -czwarte".) Choć powiem Wam szczerze, że po pierwszej ich płycie wcale tak nie myślałem. Dopiero wydane w 1998 roku "Uczucia" sprawiły, że i moje uczucia do tego tercetu bardzo się ociepliły. Fascynacja "czarną muzyką", o której to fascynacji mówiły już podczas promocji pierwszego albumu, a w którą nie wierzyłem właśnie "przez" ten album, wydała mi się wiarygodna po wysłuchaniu drugiego. Hip Hopowo-Rythm&Blues'owe rytmy, ciekawe teksty no, i same głosy. Dziewczyny wiele się nauczyły, a na pewno o wiele lepiej wyszło im śpiewanie...

Możliwe, że to zasługa zmiany producenta, a przez to pozostawienia Darii, Beacie i Małgosi większej swobody. Możliwości decydowania o brzmieniu, klimacie i w ogóle o całej płycie. Jedynym zarzutem może być to, że "nasze En Voque" (skojarzenie nasuwa się samo, ot choćby dlatego, że podczas supportu T. Turner wykonały polską wersję "Free Your Mind"- zatytułowaną chyba "Zdradzasz mnie" - czym poruszyły publiczność, aczkolwiek...i o tym za chwilę) jest zespołem zdecydowanie studyjnym. Na żywo nie wypadają najlepiej. A szkoda...

Kolejną artystką inspirującą się dokonaniami artystów R&B jest bez wątpienia Natalia Kukulska. Dobrze to (bo przecież wzorce jak najbardziej znakomite) i źle jednocześnie, bo nie zawsze wychodzi jej to najlepiej. I nie chodzi mi wcale o utwór " Im więcej ciebie, tym mniej", przez który zaczęto nazywać ją "polską Antosią Braxton". Z jednej strony bardzo sympatyczny, dobrze zaśpiewany, klimatem łudząco podobny do "Un-break My Heart" (stąd zresztą to porównanie), z drugiej zaś ZA BARDZO. Wzorowanie wzorowaniem, inspiracja inspiracją, ale już stare przysłowie mówi, że "co za dużo, to nie zdrowo". Szkoda by było, gdyby ta, utalentowana przecież dziewczyna tak zaplątała się w tych inspiracjach, że pewnego dnia okazałoby się, iż jej twórczość jest jednym, wielkim zbitkiem zapożyczeń. I nic nie pochodzi od samej Natalii. Tym bardziej, że muzyka soul, to "muzyka duszy". A o muzyce "sprzedanej duszy" nie słyszałem.

Inna sprawa - jeśli chodzi o wzorowanie, do którego zresztą Natalia przyznaje się w wywiadach - mnie kojarzy się ona również (może przede wszystkim) z Mariah Carey. Po pierwsze ze względu na pierwszą, debiutancką płytę, po drugie ze względu na ostatnią płytę. "Światło" to płyta "prześpiewana" - za dużo w niej zabaw głosem, za mało przeżywania i emocji. Do tego zresztą artystka sama się przyznała - miałem bowiem przyjemność rozmawiania z nią. Natomiast "Autoportret" to swego rodzaju autoplagiat, powtórka tego, co słyszeliśmy na płycie "Puls"; moim zdaniem, najlepszej jak dotychczas. Wzbogacona kilkoma nowymi elementami, niestety obecnymi już na płytach Destiny's Child, Brandy, Whitney Houston czy wspomnianej wcześniej Mariah Carey.

Mam jednak nadzieję, że wokalistka znajdzie coś naprawdę swojego i na następnej jej płycie znajdziemy trochę więcej Natalii, "wspomaganej" tylko osiągnięciami artystów, którzy ją fascynują.

Życzyłbym również sobie i Wam, żeby nie zdarzyła się już na polskim rynku muzycznym historia, jaka miała miejsce jakiś czas temu, a dotycząca Toni Braxton. Otóż pewna mało utalentowana pani - niejaka Dorota Marczyk wydała album. I pewnie nie było by w tym nic dziwnego - nie takim osobistościom jak ona już wcześniej to się udawało, nie tylko w Polsce zresztą - gdyby nie fakt, że okładka jej płyty była niemal plagiatem drugiego albumu Toni ("Secrets"), a na dodatek cała płyta zatytułowana była nie inaczej jak "Sekrety".

Gdybyż to jeszcze, choć w połowie przedstawiało sobą taką wartość artystyczną, jak pierwowzór!W dodatku napisano o tej pani, że ma "prawdziwy, czarny głos". Ciekawe z której strony!? Ciekawe co rozumieli pod tym pojęciem?!

No, ale na szczęście - zgodnie zresztą z tytułem jednej piosenki z tego "czarującego" krążka - "Zapomnienie dał nam czas" i mam nadzieję, że na zawsze. Chyba, że Dorota Marczyk postanowi nagrać kolejną płytę... Albo uwierzcie mi na słowo, albo kupcie sobie płytę i sami się przekonajcie... (Żeby potem tylko nie było, że nie ostrzegałem!)

O "Polucjantach" czy "Not For Boyz" pisać już nie będę. Bo i po co? Wcale nie ze względu na nazwy tych zespołów, choć i one, gdyby się uprzeć, wiele mogłyby wyjaśnić, ale ze względu na to, co sobą prezentują. Jamiroquai już jest i drugiego nie będzie, a Boyz II Man to dobra, amerykańska szkoła śpiewu i sztuki scenicznej, drugich takich też nie będzie.

Oczywiście mogę się mylić, ale... przy takich głosach, przy takich aranżacjach wokalnych i instrumentalnych, przy takiej produkcji to może za sto lat. Nie wcześniej.

Producenci zapominają bowiem najwyraźniej, że skoro piosenkę wykonać ma ten czy tamten, to jej aranżacja powinna być przygotowana na tego czy tamtego, a nie... odwrotnie. A tak właśnie często się dzieje. Aranżacja na miarę Arethy Franklin, a wykonuje np. Kasia Kowalska... Co oni sobie myślą?! Że wystarczy potem się pomodlić i już taki delikwent zaśpiewa jak trzeba?! Takie cuda się nie zdarzają. A poza tym - chyba nie tędy droga. Tak mi sie wydaje. Trzeba mierzyć chęci na możliwości (czy jak to tam było w tym porzekadle...). I wydobyć z artysty to, co w nim najlepsze, najciekawsze, najbardziej "jego". Jeśli to już mają być nawiązania, inspiracje czy wzorowania, to niech będą. Tyle, że te najlepsze i, co o wiele ważniejsze, najlepiej wykonane, opracowane, dopasowane. Po prostu trafne.

Co z tego, że to właśnie w Polsce dokonano klonowania ludzi, skoro duża część tych klonów jest cokolwiek nieudana?

Nagrody Nobla za to nie dostaniemy. Ba! Nawet na żadną nagrodę muzyczną nie mamy raczej szans. Chyba, że na "Fryderyka"...

No, ale o tym za miesiąc. Może nie rozbolą mnie zęby...

[spis treści][do góry]