"S�uga Mroku" cz. III ost.

Rozdzia� VII

- Pami�tam jedno zdarzenie. By� to kr�tki epizod, jednak�e tkwi mi w pami�ci a� po dzi� dzie�. Sta�em na wzniesieniu, magowie rzucili zas�ony, pod os�on� kt�rych ruszyli je�d�cy. Sta�e� wtedy po�r�d swoich w szeregu.
- Mia�em za zadanie wyprowadzi� swoich ludzi na ty�y i napa�� na Karmazynowe Wzg�rze, w prze��czy by�y dwa o takiej nazwie - podj�� w�tek Doderen.
- Przedar�e� si� sam, pami�tam to, walczy�e� jak nied�wied�! Do dzi� pami�tam tw�j wraz twarzy.
- Dow�dztwo sta�o przede mn�. Bitwa by�a ju� dla mnie stracona, wiedzia�em o tym. W oddali s�ycha� by�o wybuchy pot�nej magii, waszej magii, a nasza jazda zosta�a zdziesi�tkowana przez �ucznik�w. Jednak�e na lewej flance odnie�li�my zwyci�stwo, a bitewni magowie zbili tam wasze czary i to poprowadzi�o mnie na Karmazynowe wzg�rze, da�o mi nadziej�...
Kymil pokiwa� g�ow�, nie spuszczaj�c wzroku z sm�tnej twarzy cz�owieka. Yarpenn zaczyna� rozumie�, jednak�e nie zna� fakt�w z przesz�o�ci Airu, nie wiedzia� o ogromnej bitwie, bitwie, kt�ra zary�a si� g��boko w sercach wielu istnie�.
- I wtedy pojawi� si� mag i je�d�cy, moi... przyjaciele, towarzysze zgin�li...
- Pami�tam, zagrozi�e� w�adcy, zagrozi�e�...
- Tak wiem - przerwa� Doderen i przyjrza� si� uwa�nie elfowi - mog�e� pos�a� swoich gwardzist�w, ty jednak sam przyj��e� wyzwanie. Kiedy pad�em, pozna�em kim jeste�, kiedy wyda�e� rozkaz, aby mnie nie dobija� i kiedy podszed� do mnie kap�an.
Krasnolud i p�elfka spojrzeli ze zdziwieniem na elfa, kt�ry siedzia� nieruchomo.
- My�la�em, �e umar�e� - powiedzia� po chwili - ciesz� si�, �e sta�o si� inaczej, gdy� zapobieg�e� dzisiaj kolejnej tragedii.
M�czyzna skin�� g�ow�.
- Nienawi�ci nie wyma�emy z serc ludzi. Przez d�ugi czas nienawidzi�em ci�, nienawidzi�em twojej rasy. Ca�kiem niedawno zastanowi�em si� nad tym co mi ofiarowa�e�.
- Potrafi� doceni� odwag�, oddanie i honor. Tylko tyle. - rzek� ze sztucznym spokojem Kymil.
- To by�o co� wi�cej, ale nie m�wmy ju� o tym.
- No w�a�nie polej jeszcze! - wypali� Yarpenn podsuwaj�c sw�j kufel, opr�niany ju� trzy razy.
Doderen spojrza� w puste naczynie i pokr�ci� g�ow�.
- Wola�bym wojn� ni� karmi� jednego krasnoluda.
- H�?
- Ach nic, nic. Wi�c m�wicie, �e poszukujecie grupy oprych�w, tak?
- Jak najbardziej - rzek� krasnolud z buzi� pe�n� mi�sa.
Kymil lekko si� skrzywi�, ale nie powiedzia� ani s�owa.
- Byli tam magowie! - kontynuowa� Yarpenn co chwil� wgryzaj�c si� smakowity kawa� dziczyzny - i taki jeden co my go musimy ur�ba�.
W�a�ciciel gospody zastanowi� si� chwil� po czym uni�s� r�k�, tak jak to czyni kto� kto chce wtr�ci� si� do rozmowy.
- Wiem, mogli i�� albo do kopalni srebra, jest zamkni�ta bo g�rnicy dokopali si� do czego� dziwnego, albo mogli p�j�� do ma�ej wioski. Zarz�dza ni� m�j kuzyn, dawno go nie widzia�em cho� do tej osady jest zaledwie trzy mile na p�noc st�d.
- A jak daleko do kopalni? - zainteresowa� si� krasnolud.
- Dziesi�� minut spacerkiem, ale kopalnia jest zabarykadowana, bo co� tam w nocy krzycza�o.
- Krzycza�o? - dopytywa� si� Yarpenn popijaj�c troch� za s�abym jak na jego gust trunkiem.
- Rany to si� pije i pije, a nic nie czu� - zirytowa� si� w ko�cu, a Doderen skrzy�owa� z gniewem ramiona na piersi.
- To najlepszy czarny mi�d na Airze!
- H�? U mnie zwyk�y lepiej szumi!
- No nie! Adan przynie� Powalacza!
- Tato, przecie� od tego jest Monca - zbuntowa�a si� dziewczyna, kt�ra od d�u�szego czasu przypatrywa�a si� nieznajomym.
- Id�!
- Co to jest Powalacz? - zapyta� z ciekawo�ci� Kymil.
- Zobaczycie wszyscy, a najdok�adniej mo�ci krasnolud!
Po chwili niezadowolona dziewczyna przynios�a niedu�y, lekko br�zowy dzbanek i nala�a z niego odrobin� na dno kufla Yarpenna.
- No, no dziewuszko, postaraj si� lepiej, p�ac� za to! - zirytowa� si� krasnolud.
Kymil si� obruszy�, a Adan spojrza�a z niepokojem w stron� ojca, ten kiwn�� g�ow� przyzwalaj�co, wi�c dola�a a� po sam brzeg kufla.
Zadowolony Yarpenn spojrza� na Doderena, kt�ry zaraz rzek�:
- Jeszcze nikt nie prze�y� takiej dawki, zastan�w si� co robisz.
- Wida� takie z was pijaki jak ze mnie �ork, tfu!
Krasnolud zbli�y� trunek do ust, pow�cha� i poci�gn�� spory �yk, potem nast�pny i kolejny. W ko�cu, gdy ukaza�o si� dno kufla od�o�y� naczynie na st� i bekn�� dono�nie.
- Tak to dopiero jest, ups, siekiera!
Dziwne bulgotanie w brzuchu Yarpenna usta�o, a w�a�ciciel gospody wpatrywa� si� to w dzban to zn�w patrza� na krasnoluda, wietrz�c jaki� dziwny podst�p. Sam przystawi� nos do skraja dzbanka i skrzywi� si� niemi�osiernie. Kymil z ciekawo�ci� si�gn�� po naczynie Doderena i zakaszla�, krztusz�c si� okropnym zapachem.
- Na Silvariusa, zapomnia�em jak pachnie las po deszczu!! - za�ama� si� elf i szybko odstawi� z odraz� naczynie.
- Ale mi�czaki he, he! - rykn�� krasnolud, jednak zaraz spostrzeg� sm�tn� min� Ditri co przypomnia�o mu na dobre po co tu przybyli.
- Dobra do�� ju� tego, gdzie idziemy?
- Okropie�stwo, co? Ja my�l� do wioski, po drodze na pewno jest jaki� las!
- To jest raczej ma�o prawdopodobne, aby taka banda oprych�w posz�a do wioski - skomentowa� Doderen - s�dz�, �e postanowili si� gdzie� ukry�, m�wili�cie o pot�nej magii, magowie z oddzia��w pogranicznych na pewno j� wyczuli. B�d� ich szuka�.
- Denomar nie musi obawia� si� jakiego� patrolu, nawet gdyby by� z�o�ony z samych mag�w - wtr�ci� si� Kymil, kt�remu uda�o si� wreszcie zwalczy� obrzydzenie - jest pot�ny, szczerze m�wi�c nie wiem jak sobie z nim poradzimy gdy go ju� odnajdziemy.
- Rozszarpiemy na kawa�ki, nawet najpot�niejszy mag czarowa� w kawa�kach nie potrafi - podekscytowa� si� Yarpenn.
- No tak, trzeba mie� tylko moc aby tego dokona�, a czy kto� spo�r�d tu zebranych ma takow�? - zapyta� ironicznie Doderen.
Elf zastanowi� si�.
- Jest spos�b, Doderenie czy jest tam cho�by najmniejsza �wi�tynia?
- Hmm, jest kaplica, ale nie pami�tam jakiemu b�stwu po�wi�cona.
- To wa�ne przypomnij sobie!
- Chyba Mirianny, bogini przyrody , ale naprawd� nie jestem pewien.
Kymil u�miechn�� si� i wsta�, g�ruj�c nad przyjaci�mi.
- Jest spos�b, musimy tylko dotrze� tam niepostrze�enie. Poprzez Ducha Mirianny skontaktuj� si� z Faeriletornem, z Detanardis...
- No i? - niecierpliwi� si� krasnolud, w ko�cu chodzi�o o jego przyjaci�, kt�rzy ju� od tak dawna s� w niewoli pod�ego.
- Pozw�l, �e doko�cz�? Detanardis wraz z arcymagami i ich adeptami z Faeriletornu wywo�aj� jak najwi�ksze magiczne wy�adowanie we wiosce, a najlepiej jak najbli�ej Denomara - zako�czy� elf z dum� w g�osie.
Krasnolud i Doderen podrapali si� po g�owach i spojrzeli po sobie.
- Co to da? - zapytali ch�rkiem a� Adan parskn�a �miechem.
Kymil zerkn�� ze zniecierpliwieniem na Adan, zaraz potem wbi� sw�j wzrok w krasnoluda.
- Jak to co, ignoranci? Wy�adowanie mocy spowoduje przywo�anie Sorrar�w, w dodatku tych najpot�niejszych z kt�rymi walka to nie przelewki.
- Og�upia�e� elfie - warkn�� Yarpenn, ju� raz czy dwa spotka�em si� z tymi jaki im tam? Sorrarami, przecie� nas te� rozszarpi�!
- Ot� nie, nie znasz istoty tych stwor�w. Atakuj� tego kto wywo�a� wybuch lub zawahanie magii, nie zabezpieczaj�c si� uprzednio.
- Czyli twoich przyjaci� z lasku!
- Tu tak�e si� mylisz, elfy nie musz� obawia� si� Sorrar�w. Demony te powsta�y z rozpad�ej duszy martwego boga magii Dalira. Zgin�� on podczas Drugiej Wojny Bog�w, kilka tysi�cy lat temu. Przed �mierci� zanim zniszczyli go inni bogowie zakl�� magi� w Tajemnym Kr�gu Elf�w, daleko na p�nocy Elfich Kr�lestw, gdy� tylko im potrafi� zaufa�. Widzia� co si� dzia�o na Haarze.
Tamtejsi magowie osi�gn�li poziom bliski bog�w, ich moc graniczy�a z wszechpot�n�. Przez swoj� g�upot� i ci�g�e walki o w�adz�, kontynent jakim by�a Haara, zaton�� w ogromnym kataklizmie tu� po walce trzech arcymag�w Haary z Dalirem. By� to niesamowity pojedynek, a moc wyzwolonych magicznych furii odczuwalna by�a nawet w innych wymiarach.
Pojedynek ten zwyci�y� z ledwo�ci� Dalir niszcz�c zuchwa�ych arcymag�w. Po zatopieniu Haary i ucieczce z niej ludzi, Dalir pozbawi� ich magii. Jednak�e dawni arcymagowie z Haary zachowali moc. Dlatego sam B�g Magii stworzy� Sorrary jako cz�� siebie, oddzielaj�c cz�stki swej duszy. Demony te mia�y polowa� na mag�w z Haary i niszczy� wszystkich ocala�ych z kataklizmu kontynentu...
Tu si� zatrzyma� widz�c, �e krasnolud ma niewyra�n� min�.
- O co chodzi z tym kr�giem i jak w ko�cu pomog� nam te Sorrary?
- Poczekaj a� doko�cz�! Tak, ocala�ymi magami z Haary byli ludzie, gdy� to oni zamieszkiwali Haar� od czas�w Wielkiego Wojennego Stworzenia . No byli tam te� orkowie i gobliny, ale TO zala�o w pewnym okresie wszystkie cztery kontynenty. Tak wi�c Sorrary dobrze spe�ni�y swoje zadanie, zabi�y prawie wszystkich mag�w Haary, ale kr��� opowie�ci, �e kilku uda�o si� prze�y� i pomogli ludziom wraz ze z�ym bogiem Ghoterem i mroczn� bogini� Ghogr�, wykra�� cz�� magii z Kr�gu Elf�w. Ta zbrodnia doprowadzi�a do gniewu Dalira, jednak�e nied�ugo p�niej wybuch�a wojna w kt�rej wi�kszo�� bog�w opr�cz - jak g�osi legenda - Silvillariusa i Allerelni, kt�ra by�a kochank� Dalira, obr�ci�a si� przeciw tej tr�jce. Allereni bliska uwi�zieniu odda�a cz�� siebie Sorrarom aby te mog�y przyj�� Dalirowi z odsiecz�. Sillvilarius sta� na stra�y Kr�gu wraz ze swoimi podopiecznymi elfami, nie m�g� pom�c. Sorrary uderzy�y, by�o jednak za p�no. Dalir zgin��, a demony magii sta�y si� jeszcze pot�niejsze przyjmuj�c cz�stki duszy boga magii.
Konflikt ten nie jest jeszcze zako�czony, legenda m�wi, �e wybuchnie Trzecia Wojna Bog�w i doprowadzi do zniszczenia tego �wiata, jest te� inna przepowiednia, g�osz�ca odrodzenie Dalira i unormowanie magii, kt�ra od czasu wykradni�cia jej cz�ci przez ludzi zanika, a jednocze�nie staje si� mniej przewidywalna.
Gdy przywo�amy Sorrary b�d� one nadzwyczaj pot�ne i z�e, nie na elfy, ale na ludzi, jak zawsze. Denomar by� cz�owiekiem. Jego duch tkwi w ciele Efeso, Sorrary wyss� go daj�c miejsce - nie�wiadomie oczywi�cie - egzystencji barda. Amulet, kt�ry Amfisi podarowa�em ochroni j� przez jaki� czas, potrzebny na ucieczk�, przed gniewem Sorrar�w. Sam Denomar nie mo�e by� zabezpieczony przed tak silnymi Sorrarami, gdy� aby si� im oprze� potrzeba wielu godzin tkania magii ochronnej i medytacji. Nikt nie b�dzie m�g� tam rzuci� �adnego czaru, gdy to zrobi zostanie natychmiast zniszczony.
Gdy elf sko�czy� na twarzy Yarpenna pojawi� si� z�o�liwy u�mieszek.
- Teraz rozumiem, my b�dziemy mogli ich zar�ba�, a oni nie b�d� mogli czarowa�?
- Co� w tym stylu, musimy tylko za wszelk� cen� dosta� si� do kaplicy, i modli� si� aby Mirianna nie by�a teraz ze swoim ludzkim kochankiem.
Doderen spojrza� na Kymila jakby wyrzek� on jak�� herezj� albo co najmniej zblu�ni�.
- To na pewno da si� zrobi�! - rykn�� Yarpenn tak, �e Adan a� spad�a ze sto�u, na kt�rym siedzia�a.
- Da si� da, ale nie musisz informowa� o tym ka�dego w okolicy! - zirytowa� si� elf i usiad� na krze�le dopijaj�c swoje lekkie wino.
Krasnolud b�kn�� co� niewyra�nie po czym wsta� i podni�s� top�r, kt�ry ca�y czas le�a� oparty o st�. Ditri, r�wnie� wsta�a widz�c, �e Yarpenn zbiera si� do drogi. Kymil siedzia� jeszcze przez chwil� po czym z gestem m�wi�cym: "Dobra, dobra ju� id�", podni�s� si� przypinaj�c pas ze zwisaj�cymi po bokach mieczami. Nie nosi� ich ju� na plecach, pochwy te zniszczy�y si� troch� podczas ostatniej walki z magami, poza tym kiedy� Datanardis powiedzia�a mu, �e tak wygl�da dostojniej i gdy tylko okoliczno�ci pozwalaj�, albo gdy ma si� zobaczy� z kr�low� przypina miecze przy boku.
- Ju� idziecie? - zapyta� Doderen - Przecie� za dwie godziny si� �ciemni.
- Nam to nie przeszkadza - uprzejmie zauwa�y� elf, po czym poluzowa� troch� zapink� p�aszcza - Cho� naprawd� ch�tnie bym si� przespa� w mi�kkim pachn�cym ��ku albo wyk�pa� w czystym g�rskim strumieniu!
- Nie narzekaj! Tak, musimy ju� i��, nasi przyjaciele nie maj� czasu.
- Rozumiem, zatem powodzenia, �a�uj�, �e nie mog� wam pom�c!

Rozdzia� VIII Mrok zapad� szybko, jakby co� go pogania�o, rozkazuj�c zamkn�� w swe odm�ty trojk� podr�nik�w. Osada sta�a otworem tu� przed nimi, pogr��ona w nik�ych snuj�cych si� dooko�a opar�w. Kymil przygl�da� si� z ukrycia chacie stoj�cej lekko na uboczu, tylko tam p�on�a ma�a lampka, nie pozwalaj�c elfowi przej�� w pe�ni na spektrum podczerwieni. Krasnolud trzyma� w silnych r�kach sw�j wys�u�ony top�r, czekaj�c na znak przyczajonego przyjaciela. Prawie go nie widzia�, a chwil� p�niej by� pewny, �e nie wie gdzie elf si� podzia�. S�ysza� tylko spokojny oddech Ditri tu� za sob�, a nawet teraz by� pewien, �e d�wi�k ten jest urojony. Obejrza� si� za siebie i ma�o nie j�kn�� ze zdziwienia gdy zobaczy� za plecami Kymila, kt�ry w�a�nie w tej chwili przysiad� obok przyjaciela.
- Gdzie Ditri? - zapyta� g�o�niej ni� chcia�.
Elf wskaza� gdzie� w ciemno��, a krasnolud zobaczy� ma�� posta� przy o�wietlonej chacie, potem b�ysk i znik�a. Chwil� p�niej pojawi�a si� przy towarzyszach.
- I co?
- Mo�emy dosta� si� do �wi�tyni, kto� jest zamkni�ty w �rodku. Chyba to kap�ani - zrelacjonowa�a dziewczyna i usiad�a lekko na trawie.
- A czy wpuszcz� nas do �rodka? - zainteresowa� si� krasnolud i spojrza� na elfa.
Ten kl�cza� obok Yarpenna w milczeniu przypatruj�c si� mrokowi.
- No odezwij si� rzesz!
- Cicho krasnoludzie - rzuci� cierpko Kymil, po czym szepn�� - musimy tam si� dosta� niepostrze�enie, i tak samo wej�� do �wi�tyni, zaalarmowanie Denomara r�wna si�, delikatnie m�wi�c, druzgoc�cej kl�sce.
- Dobra chod�my!
* * *
Pheagator przemyka� pomi�dzy chatami, snuj�c si� noc�, jak to mia� w zwyczaju. Szczeg�lnie teraz gdy otrzyma� co�, czego m�g� pozazdro�ci� ka�dy mroczny. Spojrza� w noc widz�c swoje dziedzictwo, czaj�c si� w ka�dym zakamarku, w miejscach tak dziwnych i niepoj�tych, a zarazem tak przera�aj�co realnych. Czeka�, wiedzia�, �e kto� si� pojawi i czeka�. Wtem jego oko wychwyci�o b�ysk przy �wi�tyni.
U�miechn�� si� nieprzyjemnym wyrazem po czym skierowa� swoje kroki - nie kulej�c - w stron� chaty gdzie znajdowa� si� Denomar. Mroczny elf czu� rado��, wiedzia�, �e niesie swemu panu d�ugo oczekiwane wie�ci.
Ucieszy si�, by� mo�e te� nagrodzi?
Wioska milcza�a zatrwa�aj�cym milczeniem, martw� cisz�, kt�ra oznacza tylko jedno - interwencje nadprzyrodzonych si�, pot�niejszych ni� �mier�.
* * *
Mag odziany w czerwone szaty wkroczy� do ciemnego pomieszczenia. Pstrykni�ciem palc�w zapali� kaganek i odstawi� na skrzyni�, kt�ra wygl�da�a jakby w ka�dej chwili mia�a si� rozpa�� w py�. M�czyzna zignorowa� warczenie Morgluma i podszed� do skr�powanej czarodziejki, kt�ra ze zm�czenia nawet nie zauwa�y�a jego wej�cia. Mag kopn�� j� w brzuch, nie mia�a nawet si� j�kn��.
- Zm�czy�a si�? - zapyta� ironicznie Vertan i za�mia� si� gdy Amfisia kaszln�a spazmatycznie.
- Oj, oj, chyba masz problem s�odziutka - wycedzi� i przykl�kn�� przy kobiecie trzymaj�c w r�kach medalion w kszta�cie li�cia.
- I�cie pot�ny artefakt - zamrucza� - wiesz poci�gaj� mnie kobiety, kt�re s� tak bezsilne, jak ty teraz. Nie zas�ugujecie na nic innego, tylko na poni�enie. Ha, �eby my�le�, �e mo�esz by� r�wnie pot�na jak m�czyzna! Magia jest dla m�czyzn i poka�� ci to dzisiaj!
Za�o�y� wisiorek na szyj� i odpi�� kajdany Amfisi od solidnej drewnianej �ciany. Szarpn�� za �a�cuch zmuszaj�c j� do czo�gania si�, a� wreszcie bolesnego posuwania si� naprz�d na kolanach. Poobdzierane nogi bola�y gdy ci�gn�� j� przez placyk do chaty, kt�r� przyj�� za swoje tymczasowe lokum.
Ryk Morgluma rozni�s� si� ponad dachami osady.
Mag kopn�� drzwi i wci�gn�� obola�� czarodziejk� na drewnian� pod�og�. Zaraz potem zamkn�� masywne odrzwia na zasuw� i podszed� do szlochaj�cej lekko kobiety.
- Tylko mi si� nie rozklejaj! - zapia� i roze�mia� si� w g�os.
- Ty... - j�kn�a Amfisia, jednak reszta s��w utkn�a jej w zaci�ni�tym gardle.
- O nie malutka, nie b�dziemy si� tu nawzajem obra�a�, to ja tu jestem g�r� zdziro! - i wymierzy� jej cios r�k� prosto w twarz - Tak, rozumiemy si�? - powt�rzy� cios, a Amfisia pad�a na deski pod�ogi, oddychaj�c ci�ko.
Jej policzek i skro� pulsowa�y pal�cym, pulsuj�cym gor�cem. Kr�ci�o si� w g�owie, nie wiedzia�a gdzie dok�adnie si� znajduje, nie wiedzia�a nawet co si� dzieje gdy kolejny cios spad� jakby znik�d. Zaraz potem mag z�apa� j� za ramiona i uni�s� przyci�gaj�c do siebie. Amfisia zobaczy�a zamglonymi zwisaj�cy wisiorek w kszta�cie pi�knego li�cia, zacisn�a na nim d�o�. Mag poca�owa� j� obrzydliwie po czym odrzuci� od siebie tak, �e z si�� uderzy�a o trzeszcz�c� pod�og�. Nie wypu�ci�a skarbu z r�ki, a Vertan poch�oni�ty rozpatrywaniem jej po cz�ci ods�oni�tych urok�w, nawet nie zauwa�y� braku pot�nego, cho� tak ma�ego amuletu.
Mag sta� dotykaj�c wzrokiem jej ud, ramion, ust i w�os�w. Napawa� si� tym widokiem, a� w ko�cu podszed� bli�ej i korzystaj�c z prostego zakl�cia rozdar� pozosta�o�ci jej sukni, ods�aniaj�c nagie piersi. Amfisia krzykn�a rozpaczliwie w bezsilnym prote�cie...
* * *
Krasnolud, elf i p�elfka przebiegli niedu�y dystans dziel�cy ich od wej�cia do zaryglowanej kaplicy. Nas�uchiwali przez chwil� a� wreszcie Yarpenn zapuka� w drzwi. Odpowiedzia�a im cisza.
Kymil przywar� do ma�ej szparki pomi�dzy deskami tworz�cymi masywne wej�cie. Zauwa�y� dwie skulone sylwetki przy pos�gu przedstawiaj�cym nag� nimf� oplecion� swoimi d�ugimi, faluj�cymi w�osami. Krasnolud kopn�� w drzwi , kt�re ani drgn�y, po czym z�apa� za top�r i uni�s� go z zamiarem utorowania sobie drogi.
- Zaczekaj - szepn�� elf i wypowiedzia� kilka s��w przy drzwiach.
Kap�ani w zielonych szatach liturgicznych odezwali si� w tym samym j�zyku po czym jeden z nich, m�odszy, podszed� i odblokowa� zasuw�.
- Kim jeste�cie? - zapyta� w noc, czego chcecie.
- Jak ju� otwar�e� drzwi to nie ma po co si� pyta� - mrukn�� Yarpenn wtaczaj�c si� do kaplicy.
Budynek nie by� wielki, szeroki na cztery, a d�ugi ma dziesi�� metr�w, sprawia� skromne wra�enie, jednak pi�kna nimfa od razu przykuwa�a wzrok nawet krasnoluda. Ditri przesz�a obok nie obdarzaj�c dzie�a sztuki nawet najmniejszym spojrzeniem. Kymil wielokrotnie widzia� podobizny i wyobra�enia Mirianny w Faeriletornie, ale za ka�dym razem pomimo swojego stanowiska, uroczej ma��onki i obowi�zk�w, zdarza�o mu si� pofantazjowa�.
Starszy kap�an wsta� od o�tarza i spojrza� z niedowierzaniem na Kymila.
- Na �wi�t� ta�cz�c� na polanie! To� to...
- Hrrh, te� mi nowina, Kymil r�b co trzeba! - warkn�� Yarpenn, a elf spojrza� na niego spode �ba.
- Jak tylko znajdziemy si� w Faeriletornie, powiem ci co o tym my�l�!
Kap�an nie potrafi� si� wys�owi� z zaskoczenia.
- Co Ci� sprowadza...
- Potrzebuje twojej pomocy. Mirianna jest blisko Silvilariusa, kt�ry r�wnie� w�ada si�ami przyrody.
- Tak to prawda - odpowiedzia� kap�an, czekaj�c na kolejne wyja�nienia.
- Potrzebuj� jej pomocy.
- Ale�... przenaj�wi�tsza Pani Natury jest bogini�. Jej moc udzielana jest tylko wiernym, do obrony natury i ich samych. Jej nadzwyczajna m�dro�� zawsze towarzyszy Stra�nikom Drzew i Wys�anniczkom.
- Wiem, jednak�e gdy nie udzieli mi pomocy wiele istnie� straci �ycie, wiele drzew, zwierz�t i wyznawc�w Mirianny zginie.
Kap�an zastanowi� si�, po czym skin�� g�ow� i podszed� do o�tarza, na kt�rym spoczywa�y najr�niejsze kwiaty i owoce.
- Spr�buj�. Wierz�, �e Pani Natury Mirianna udzieli nam swej �aski.
Gdy to powiedzia� stan�� nad darami i wzni�s� d�onie, na kt�rych wyra�nie kontrastowa�y, wykonane z zielonych mal�w bransolety, m�odszy kap�an za� zaryglowa� drzwi. W ma�ej komnacie rozni�s� si� melodyjny za�piew przypominaj�cy pie�ni �piewane w Faeriletornie, niesione wiatrem pomi�dzy drzewami, przekazywane z r�k do r�k przez niewidzialne duchy i przemykaj�ce pomi�dzy koronami nimfy, unosz�ce si� na prze�roczystych, pe�nych magii skrzyde�kach.
M�odszy kap�an podszed� do pos�gu i przykl�kn�� na jedno kolano.
- Nie ma kap�anki, nie wiem czy Mirianna odpowie na nasze pro�by - szepn�� do elfa, kt�ry zaniepokoi� si� u�wiadamiaj�c sobie t� prawd� dopiero teraz.
Kap�anka zarz�dza�a ka�d� �wi�tyni� czy kaplic� bogini Mirianny, by�a to pob�ogos�awiona co tysi�czna, czasami w ma�ych okolicach co setna dziewczynka urodzona w regionie gdzie mie�ci�a si� �wi�tynia. Przechodzi�a ona rytua� przej�cia przez �wi�t� domen� Mirianny, tylko ona mog�a postawi� stop� na tej ziemi, tylko ona mog�a z niej wyj��.
�piew kap�ana trwa� dalej, wznosz�c si� i opadaj�c. Yarpenn nie rozumia� tego j�zyka, nie rozr�nia� nawet s��w, podobnie jak Ditri przypatruj�ca si� w milczeniu pogr��onemu w inkantacji klerykowi.
Wtem rozleg� si� ryk. Wrzask tak potworny jak g�os tysi�ca pot�pie�c�w wychodz�cych z grob�w, lamentuj�cych nad swoj� zaprzepaszczon� dusz�. Kap�an kontynuowa� ze wzmo�on� determinacj�, za� m�odszy przygotowa� symbol bogini do natychmiastowego u�ycia.
Przyjaciele strapili si�, ich bro� opu�ci�a pochwy.
- Ha! My�licie, �e zdo�acie si� przede mn� ukry�? - zabrzmia� dono�ny g�os Denomara - Wasze dusze nale�� do Ghotera!
Drzwi �wi�tyni eksplodowa�y strumieniem iskier i drzazg rani�cych przyjaci� swymi ostrymi ko�cami. Starszy kap�an nie przerywa� za� m�odszy przywo�a� wi�zk� �wiat�a, kt�ra zamieni�a w py� pierwszego nieumar�ego, przekradaj�cego si� przez pr�g �wi�tej Ziemi Natury.
Grupa j�cz�cych zombi ruszy�a do natarcia. �wi�ta aura przybytku nie dzia�a�a na nich, parli na prz�d wchodz�c na zielon� pod�og� kaplicy. Moc zawarta w tych kamieniach zaledwie je spowolni�a. Denomar by� tu zbyt pot�ny.
Krasnolud rykn�� �api�c za dr��ek topora, Ditri za� b�yskawicznym, pe�nym gracji ruchem doby�a �wietlistej klingi. Cios Yarpenna rozci�� na dwoje pierwsz� kreatur�, drug� za� zrani� tak, �e z�ama�a si� w miejscu. Potem szar�uj�c na prz�d i rozpychaj�c �mierdz�ce cia�a wbi� si� jak pocisk w nieumar�ych wrog�w.
Ditri ci�a przez szyj� zombi, jego g�owa spad�a sekund� p�niej rozbijaj�c si� w krwaw�, cuchn�c� zgnilizn� brej�. Potw�r obok niej rozpad� si� w proch, gdy m�ody kap�an po raz drugi skorzysta� z mocy swej bogini. Uni�s� �wiec�cy symbol w kszta�cie korony drzewa i krzykn�� zakl�cie wyzwalaj�ce fal� ochronnej magii, kt�ra natychmiast przywar�a do niego i najbli�szych przyjaci�. M�odzieniec zatopi� si� w swej woli, ca�kowicie pos�usznej bogini. Skupia� si� przywo�uj�c ca�� si�� swej wiary aby wyzwoli� potrzebn� mu moc. Niszczy� marne nieumar�e kreatury jednym dotkni�ciem �wi�tego symbolu, jednak nie wszystkie istoty by�y na tyle s�abe. Kap�an odskoczy� z godn� podziwu zwinno�ci� gdy tu� przed nim pojawi� si� wr�g, kt�ry by� znacznie silniejszy.
Ch�opak odetchn�� g��biej pewien, �e jego bogini go nie zawiedzie, czu� si� silny ze �wi�tym symbolem - symbolem jego wiary - w d�oni. Szepn�� kilka s��w i amulet si� roz�wietli� opromieniaj�c wszystkich koj�cym blaskiem. W ko�cu kap�an przy�o�y� amulet do cia�a atakuj�cego go stwora. Moc b�ysn�a dwa razy po czym z miejsca styku pop�yn�� odra�aj�cy sw�d spalenizny.
Kap�an �piewa� pi�kn� pie�� gdy amulet zag��bia� si� w pier� wampira, ten za� rycza�, a w krzyku kap�ana zawarta by�a moc.
- Przepadnij, niech twa dusza spocznie z powrotem na wygnaniu tam gdzie jej miejsce!
Wampir przez chwil� oszo�omiony zawart� w s�owach magi� zawaha� si�, a b�l z rany czynionej przez �wi�ty emblemat pali� niemi�osiernie. Nagle poczu� si�� i pot�nym ciosem odrzuci� kap�ana w g��b �wi�tyni. Wampir wrzasn�� i odwr�ci� si� w stron� wroga. �wietlista klinga spad�a jak grom, jednak wspierana przez mroczn� magi� istota unikn�a zwinnie ciosu i zaatakowa�a szczerz�c ostre k�y.
Ditri odskoczy�a jak pora�ona gdy zobaczy�a co, a raczej kto j� atakuje. Postawi�a zwart� barier� wiruj�cego miecza, jednak Pheagator �mia� si� tylko, mimo, �e wiedzia� i� trudno mu b�dzie si� posili�. Ta krew jednak by�a tego warta, pierwszy posi�ek b�dzie rozkosz�.
Wci�� jednak ten b�l, medalion Mirianny tkwi� w jego piersi, wampir za�, kt�ry nie by� nim do ko�ca, nie mia� na tyle si�y aby go wyprze�.
Nie wa�ne, zdob�d� moc!
Wystrzeli� do przodu. Ditri instynktownie zesz�a z drogi, po czym zastawi�a si� parad� zmuszaj�c� atakuj�cego do wysi�ku unikni�cia ciosu w rami�. W ko�cu wampir rzuci� si� na dziewczyn�, jego nadzwyczajna si�a pozwoli�a odrzuci� miecz na bok i przygwo�dzi� Ditri do pod�ogi �wi�tyni.
Starszy kap�an u�miechn�� si� unosz�c d�onie w ge�cie dzi�kczynienia. Kymil doskoczy� do niego gdy zab��kany zombi przeszed� przez wiruj�c� �mier� w postacie topora Yarpenna i mglistych cios�w miecza Ditri. Ostrza elfa rozp�ata�y n�dzn� kreatur� w mgnieniu oka za� kap�an krzykn�� ponad zgie�kiem walki i j�kami bezm�zgich zombi:
- Uda�o si�, Najwspanialsza Pani wys�ucha�a mych modlitw - po tych s�owach kap�an podbieg� do le��cego towarzysza i przywo�a� strug� leczniczej magii.
Kymil podszed� do o�tarza gdzie w strumieniach �wiat�a i k��bach mg�y zacz�a materializowa� si� posta� ubranej w zielone szaty elfki. Jej d�ugie b��kitno z�ote w�osy opada�y na ramiona uk�adaj�c si� wraz z dekoltem i prze�liczn� koli�.
- Witaj Kymilu Simmedrianie, W�adco Faeriletornu, m�j m�u - odezwa� si� przyjemny, pe�en mi�o�ci a zarazem powagi, g�os.

Rozdzia� IX

Yarpenn rozr�ba� dwa stwory po czym spojrza� w g��b osady. Nie spodoba�o mu si� to co zobaczy�. Na placu zata�czy�y iskierki, buchn�y p�omienie i rozleg� si� dziwny d�wi�k, jakby rozdzieranego p��tna. Pojawi� si� czerwony jak krew kr�g we wn�trzu kt�rego zawrza�y p�omienie i pojawi�a si� m�tna posta� Efeso. Krasnolud widzia�, �e jest ma�o czasu. Twarz barda by�a blada, bez wyrazu, w jego oczach jarzy�o si� z�o.
Krasnolud bez chwili zastanowienia, rozwa�enia tego co czyni wyszed� mu naprzeciw rozcinaj�c zastawiaj�ce mu drog� potwory.
- Zosta� tam gdzie jeste�!- warkn�� Denomar w ciele Efeso i za�mia� si� g�o�no - Zn�w si� spotykamy!
- Nie na d�ugo Denomarze, uwolnij Efeso, a pozwolimy ci odej�� - powiedzia� Yarpenn zanim w og�le zastanowi� si� do kogo m�wi.
W odpowiedzi Denomar roze�mia� si� tak paskudnie, �e krasnoludowi pomimo stalowych nerw�w ciarki przesz�y po plecach.
- G�upcze, twoja �mier� jest nieodwo�alna! Ty i twoi przyjaciele musicie ponie�� �mier� dla mojego mistrza! - wywarcza� licz i zaintonowa� nisk�, pe�n� dra�ni�cych d�wi�k�w pie��.
Krasnolud ruszy� do ataku, jednak otaczaj�ce licza p�omienie prawie uniemo�liwia�y podej�cie, w pewnym momencie poczu� jak w�osy jego g�stej brody zaczynaj� si� topi�.
- Kymil po�piesz si� z tym! - szepta� staraj�c si� wytrzyma� p�omienie Szeolu.
Nagle powietrze przeci�� szum, jakby jaki� ogromny obiekt przelecia� nad osad� i zamierza� si� rozbi� w jej centrum. Dooko�a powietrze zafalowa�o w magicznym cieple, kt�re jak na zawo�anie wype�ni�o plac wioski. Yarpenn u�miechn�� si� pod brod� i zacz�� si� wycofywa� gdy wielobarwny, pe�en tryskaj�cych iskier i p�omieni dysk eksplodowa� tu� przy Denomarze, kt�ry zas�oni� oczy r�kawami szat.
Wybuch odrzuci� krasnoluda w bok wprost na �cian� drewnianej szopy. Masywne cia�o przebi�o si� przez nadgnite deski l�duj�c na jeszcze wi�kszym cielsku, kt�re wyda�o pytaj�cy d�wi�k: �och?
Yarpenn od razu wsta� patrz�c jak nieprzeci�tnie z�y ogr zamachuje si� �ap� aby powali� nieproszonego go�cia w jego wi�zieniu.
- Morglum to ja Yarpenn! - wrzasn�� krasnolud widz�c zbli�aj�ce si� masywne ramie ogra.
- �e? Achrrm, twoja zrobi� moja wolny! - rykn�� i szarpn�� nogami tak, �e wyrwa� haki ze �ciany.
- Ach Morglum, Morglum - j�kn�� krasnolud widz�c jak ogr m�g� si� �atwo uwolni�. Ale c�, nie zd��y� nic wi�cej powiedzie�, gdy spostrzeg� sze�� prze�roczystych, ogromnych i pe�nych z�owrogiej mocy istot, kt�re - co by�o pewne - r�wnie� ich zauwa�y�y.
- A niech to, kiedy to si� sko�czy? - zapyta� sam siebie i podni�s� upuszczony podczas upadku top�r.
Morglum by� dziwnie niespokojny, cho� w tej sytuacji ka�dy by by�. Jednak nie ogr. Ten nadzwyczajny zawsze zdawa� si� podchodzi� do wszystkiego z dziwnym spokojem. By� to oczywi�cie spok�j nie�wiadomo�ci, ale wrog�w zdumiewa�.
Gdy potworne, prawie niewidoczne istoty zacz�y si� zbli�a� Yarpenn rzuci� do przyjaciela:
- Co jest byku poza tym? - wskaza� na Sorrary, najwi�ksze jakie widzia�.
Ogr machn�� r�k� na niebezpiecze�stwo po czym z wyra�nym trudem powiedzia� najbardziej sk�adne zdanie w swoim �yciu.
- Amfisia zabrana przez maga w czerwonej szmacie!
Krasnoluda ogarn�o zdziwienie, ale zaraz te� gniew. Nie by�o jednak na to czasu, potworne demony magii zbli�a�y si�. Top�r Yarpenna zal�ni� po czym widoczn� strug� b�yszcz�cego py�u magia broni ulecia�a w stron� silnego przyci�gania, kt�remu �adna moc na Airze nie potrafi�a si� oprze�.
- Wy cholerne gnojki, zaraz zginiecie! - rykn�� krasnolud, a Morglum, co w istocie wygl�da�o nad wyraz komicznie, pokiwa� z niedowierzaniem g�ow�. Sytuacja nie wygl�da�a weso�o, pierwsza istota zbli�y�a si� na odleg�o�� wyci�gni�cia r�ki halflinga. Yarpenn czu� trzeszcz�c� w powietrzu magi�, kt�ra ka�dego cz�owieka pozbawi�aby przytomno�ci. Krasnolud zamachn�� si� toporem, jego ostrze przesz�o przez eteryczne cia�o Sorrara nie czyni�c mu szkody.
Kolejne istoty zbli�a�y si� i zbli�a�y, jednak�e wydawa�o si� jakby nie widzia�y Yarpenna ani Morgluma. B��dzi�y w powietrzu wok� eksploduj�cej magii w poszukiwaniu umagicznionych ofiar.
Chwila grozy min�a, niestety nie na d�ugo, zaraz tu� przed twarz� krasnoluda pokaza� si� Denomar, dooko�a za� zaroi�o si� od nieumar�ych. Co jaki� czas jeden albo dwa niszczone by�y przez Sorrara, jakby urz�dza�y sobie na nie polowanie.
- Ty ma�y pokurczu! S�dzisz, �e mo�esz mi si� przeciwstawi� jakim� wy�adowaniem twoich s�abych przyjaci�? - krzykn�� licz i ruszy� na dw�jk� przyjaci� wymachuj�c dr��kiem, kt�ry dopiero teraz Yarpenn zauwa�y�. P�omienie zgas�y.
- Co� kuna nie tak!

* * *
Zaraz po wy�adowaniu Kymil wybieg� na plac. Zobaczy� Yarpenna zmagaj�cego si� z Denomarem. Licz nie by� taki bezbronny bez swojej magii jak z pocz�tku przypuszczali. Elf wiedzia�, �e atak frontalny nie pomo�e przyjacielowi. Skoczy� za w�gie� chaty rozcinaj�c przyczajonego ghula i przebijaj�c sun�cego za nim zombi. Zaraz potem pobieg� okr��aj�c plac, na kt�rym trwa�a za�arta walka o przyja��, o �ycie, o dusz�.
Jego uwag� przyku� st�umiony krzyk dochodz�cy z o�wietlonej nik�ym �wiat�em chaty, jednak zatrzyma� si� czekaj�c a� ogromny Sorrar, przechodz�cy obok zniknie, niszcz�c stoj�cego bez sensu zombi. Kymil odetchn�� g��biej gdy potworna istota rozp�yn�a si� zmierzaj�c do nast�pnego �r�d�a magii. Krzyki by�y coraz cz�stsze i bardziej rozpaczliwe.
* * *
Ditri szarpa�a si�, pr�buj�c uwolni� z �elaznego u�cisku r�k Pheagatora. Nic z tego. Przysz�y wampir u�miechn�� si� tryumfuj�co i obna�y� nienaturalnie d�ugie k�y. Ditri j�kn�a, upu�ci�a bezu�yteczny teraz miecz i z ca�ej si�y stara�a si� utrzyma� besti� z dala od swoich arterii.
- No chod� s�odziutka.
Umys� dziewczyny zala�a fala pora�aj�cych zmys�y wspomnie�. Wiedzia�a �e ju� nigdy w �yciu si� od nich nie uwolni, a teraz w chwili �mierci sta�y si� jeszcze bardziej bolesne. Dr�a�a nie wiedz�c nawet o tym, a wampir rozkoszowa� si� strachem, przera�eniem ofiary.
A wi�c nasta� koniec, koniec cierpienia up�ywaj�cego wraz z krwi�, �egnaj Fanariel, pi�kna Fanariel, matko...
Fala przejmuj�cego gor�ca szarpn�a plecami Pheagatora. W�ciek�y wampir porzuci� ofiar�, aby stawi� czo�a kap�anowi, kt�remu ju� raz da� nauczk� i kt�rego symbol w�a�nie zosta� pokonany przez nowe, z�e si�y.
Zdziwi� si� gdy zamiast m�odego, niedo�wiadczonego ch�opca zobaczy� starca trzymaj�cego symbol Mirianny, bogini przyrody. Pheagator zerkn�� na Ditri, kt�ra s�aba czo�ga�a si� w stron� swojego porzuconego miecza, po czym powr�ci� spojrzeniem na stoj�cego pewnie kap�ana.
Starzec szepn�� kilka s��w, po kt�rych amulet rozjarzy� si� �wi�tym blaskiem. �wiat�o natychmiast przedar�o si� przez ochrony wampira po�eraj�c jego cia�o cal po calu. Pheagator rycza� w pierwotnej w�ciek�o�ci, cierpi�c potworny b�l jaki mo�e r�wna� si� spalaniu �ywego cz�owieka ogniem. Wampir miota� si� i rzuca�, pr�buj�c dosi�gn�� wrednego, z�ego kap�ana. Zmie�� go jednym pot�nym uderzeniem.
Nic z tego. Bogini z nim by�a, czu� jej moc, wiedzia�, �e zniszczy potworn� kreatur� i ca�� moc swej wiary przelewa� w symbol, kt�ry chwil� p�niej przy�o�y� do p�on�cego czo�a wampira.
- Zgi�, odejd� z�a istoto, niechaj twa dusza zostanie zniszczona w otch�ani mocy!
W tym momencie, chwili tryumfu dobra, Pheagator, po�r�d opar�w b�lu i cierpienia zobaczy� prawdziw� istot� kap�ana. Sta�a przed nim m�oda kap�anka wykrzykuj�ca sentencje. Jej oczy p�on�y zieleni�, a w�osy falowa�y na magicznych podmuchach. Nie m�g� powiedzie�, nie zastanawia� si� nad tym co widzia�, z�udzenie trwa�o chwil�, potem po�r�d nag�ego o�lepiaj�cego b�ysku przysz�a �mier�, zapomnienie, otch�a�, zapomnienie.
S�dziwy kap�an sta� jeszcze przez chwil� trzymaj�c w powietrzu b�yszcz�cy symbol. Pod nim le�a�a ma�a kupka popio�u, kt�ra kiedy� by�a wampirem, kiedy� by�a z�� istot� stworzon� ze spaczonej magii Ghotera.
Ditri podnios�a si� z ziemi otrz�saj�c z resztek trwogi. Spojrza�a na kap�ana i podzi�kowa�a mu, cho� �aden z takich gest�w nie przychodzi� jej �atwo.
* * *
Drzwi by�y zaryglowane od wewn�trz, jednak pozosta�o jeszcze okno. Elf schowa� miecze do pochew i si�gn�� po stoj�cy pod domem drewniany klocek. Drzewo przebi�o si� przez s�abe okiennice i mizerne ramy okna wpadaj�c z trzaskiem i odg�osem t�uczonego szk�a do chaty.
Mag krzykn�� co�, jednak chwil� p�niej do wn�trza zgrabnym skokiem wpad� Kymil dzier��c jarz�ce si� klingi g�odne z�ej duszy.
Elf zmarszczy� brwi gdy ujrza� co si� tu dzia�o. Amfisia le�a�a na wp�przytomna i praktycznie naga na pod�odze za� m�czyzna, kt�ry ca�kiem niedawno przyczyni� si� do kl�ski przyjaci� podnosi� si� znad niej z gniewem patrz�c na intruza. Jego oczy pali�y si� nieludzkim �arem.
- Aste! Ostsham daveri, deth ! - krzykn�� z w�ciek�o�ci� elf, za� mag si�gn�� po le��c� obok jego szaty r�d�k� i wymierzy�.
Kymila ju� tam nie by�o, skoczy� w bok unikaj�c b�yskawicy rozbijaj�cej z trzaskiem drzwi, posy�aj�c dooko�a gwi�d��ce, rozp�dzone drzazgi. Vertan rykn�� jak zwierz gdy kilka drzazg wbi�o si� w jego cia�o, przecinaj�c sk�r�. Miecz elfa ju� zmierza� aby powi�kszy� te rany jednak r�d�ka nie by�a stworzona tylko do miotania �wietlistych pocisk�w. Klinga zderzy�a si� z g�owni� r�d�ki w kszta�cie chmury przecinanej b�yskawic�, trysn�y iskry. Drugi miecz Kymila dosi�gn� celu rozcinaj�c Vertanowi rami�. Mag krzykn�� i wypowiedzia� jedno szybkie s�owo. Zanim elf zda� sobie spraw� z jego znaczenia pot�ny �adunek magii przep�yn�� przez jego miecz i odrzuci� go na druga stron� chaty. Gdyby nie magiczna bro�, i ochronna magia Faeriletornu, Kymil na pewno by�by teraz martwy. Z�otow�osy elf wsta� jednak.
Vertan ze zdumienia otworzy� szerzej oczy, po czym odrzuci� r�d�k� szykuj�c si� do rzucenia czaru, najsilniejszego jaki zna�. Kymil u�miechn�� si�.
- Asherrru, domin thorn sothort! - zaintonowa� mag po czym z��czy� r�ce zewn�trznymi stronami d�oni. Jego palce zamkn�y si� w pi�ci po czym pomi�dzy r�koma, a twarz� zogniskowa�a si� czerwona energia.
- Teraz zginiesz g�upi elfie, niech twoja �mier� dotrze na chwa�� Ghotera!
W izbie chaty rozleg� si� ryk. Mag dalej �piewa� mordercz� inkantacj� wierz�c w si�� amuletu, kt�ry ma na szyi.
Potworny krzyk rozdzieraj�cy powietrze dotar� nawet do Doderena siedz�cego z c�rk� przy stole w swojej gospodzie, przedar� si� do opuszczonej kopalni intryguj�c przyczajone tam demony jak r�wnie� zaciekawi� Denomara, kt�ry opuszczaj�c cios na umykaj�cego krasnoluda obejrza� si� w bok.
Mro��cy krew w �y�ach wrzask r�wna� si� najwi�kszemu cierpieniu i m�czarni, zniszczeniu i zatraceniu w�asnej duszy, poch�oni�tej przez magiczne j�zory, magiczne kleszcze zniszczenia. Vertan spojrza� w paszcz� pot�nego demona, kt�ry widzia� ofiar�. Szum magii sta� si� og�uszaj�cy, a trzaskaj�ca w powietrzu moc nie do zniesienia. Chwil� p�niej na ziemie osun�o si� martwe cia�o Vertana, jego twarz wyra�a�a najwi�ksze przera�enie. Kymil podszed� do cia�a i wbi� w jego pier� jedn� ze swoich kling. - Deth somdarti aver't, aste detrarm - wyrecytowa� dumnie elf po czym schowa� bro� i podbieg� do stoj�cego w rogu ��ka. �ci�gn�� z niego prze�cierad�o, strzepuj�c z nalecia�ych drzazg, po czym okry� nago�� przyjaci�ki, owijaj�c jej pi�kne, wym�czone cia�o. Zaraz potem wzi�� omdla�� Amfisi� na r�ce i wyni�s� z dudni�cej jeszcze przera�eniem chaty. Odszed� dwa kroki, po czym po�o�y� delikatnie czarodziejk� na wilgotnej trawie i wyci�gn�� d�o� w stron� domostwa.
Prawo Faeriletornu by�o jednoznaczne, �ami�cy je zas�ugiwa� na pot�pienie, a godno�� kobiety po�r�d elf�w Airu by�a nad wyraz wa�na i chroniona. Szczup�e palce Kymila b�ysn�y czerwonawo-��t� po�wiat�, zaraz, sekund� po tym zap�on�y jaskrawym ognistym pociskiem.
Sorrary nic nie spostrzeg�y.
Pocisk wystrzeli� bez s�owa ze strony elfa w dach chaty, natychmiast chwytaj�c �apczywie drewnian� konstrukcj�, za� wybuch wybi� w budynku dziur� wielko�ci ogra rozsy�aj�c we wszystkie strony, �aden od�amek nie trafi� w z�otego elfa..
* * *
Yarpenn wykorzysta� chwil� rozkojarzenia licza aby zada� cios. Krasnolud rykn�� w tryumfie gdy ostrze topora rozci�o dr��ek wroga.
Denomar spojrza� z w�ciek�o�ci� w oczach Efeso.
- G�upcze, gdy mnie zabijesz, u�miercisz swojego przyjaciela! - krzykn�� licz i zaatakowa� pozosta�ymi mu dwoma dr��kami.
Krasnolud dobrze wiedzia�, �e nie mo�e zrani� przyjaciela. Odbija� ciosy nadci�gaj�ce ze wszystkich stron. Niejeden przedar� si� przez zas�on� z topora uderzaj�c w twarde cia�o krasnoluda, lub w pozosta�o�ci z niegdy� prze�wietnej zbroi. Yarpenn gra� na zw�ok� coraz bardziej trac�c nadziej�. Widzia� jak Ditri wraz z coraz s�abszymi kap�anami stara si� odeprze� kolejn� fal� nieumar�ych, jak Sorrary kr���ce dooko�a niszcz� stwory i tylko czekaj� a� kto� si� im poka�e, widzia� te� Morgluma, kt�ry znalaz� sobie masywn� k�od� i teraz rozbija w krwaw� miazg� ka�dego stwora, kt�ry si� do niego zbli�y.
Yarpenn czu� si� w tej chwili tak bezsilny, jak nigdy dot�d. Ten licz, potw�r Denomar odebra� mu przyjaciela, zagrozi� innym, kt�rych dobro by�o na pierwszym miejscu w sercu szlachetnego krasnoluda. Wiruj�ce kawa�ki laski maga roztrzaskiwa�y si� o top�r z brz�kiem stali, jakby wewn�trz znajdowa� si� metalowy pr�t. Krasnolud nie mia� czasu zastanowi� si� nad tym gdy� k�tem oka zauwa�y� jak fala nieumar�ych wpycha Ditri i rannych kap�an�w do zbezczeszczonej ju� �wi�tyni. Nawet p�elfka ze swoim przepi�knym ta�cem gracji i �mierci nie zdo�a�a da� im odp�r, za du�o, za du�o. Niespodziewanie ruszy�y im na pomoc Sorrary, kt�re jednak zniszczy�y kilka stwor�w oddalaj�c si�, jakby nie mia�y ju� wi�cej ochoty do po�erania. Zacz�y odchodzi�, ulatnia� si� i Yarpenn wiedzia� ju�, �e sprawa jest przegrana.
- Ty tam - rozleg� si� stanowczy, a zarazem spokojny i pe�en uroku g�os - Zaraz opu�cisz to cia�o i ten pad�! - krzykn�� ponownie elf i doby� broni.
- Ha, ha, ha! G�upi elfie, po�wi�cisz go? - zapyta� ironicznie Denomar wskazuj�c na w�asn� pier� Efeso - G�upcze, s�dzi�e� �e te stwory s� w stanie mi co� zrobi�? Ty tak�e nie! Ha, Ha!
- Deth! - krzykn�� elf i zaszar�owa� unikaj�c ciosu od lec�cej jednej po�owy dr��ka rzuconej przez �miej�cego si� licza.
- Nie Kymil! Zabijesz Efeso - krzykn�� Yarpenn ruszaj�c na spotkanie przyjaciela, aby powstrzyma� jego furi�. Wiedzia�, �e nie da rady, elf by� jak ro�czy rumak i ju� by� got�w do zadania ciosu.
Denomar r�wnie� to spostrzeg�. Wiedzia� �e jeszcze nie ma si�y aby przej�� do innego cia�a. Po �mierci tego by�by zmuszony do w�dr�wki duchowej, a to jest nadzwyczaj niebezpieczne. Licz dobrze o tym wiedzia� dlatego niewiele my�l�c uni�s� r�ce w ge�cie czaru.
Yarpenn rzuci� si� w stron� przyjaciela i skoczy� dosi�gaj�c toporem Kymila, ten za� wykona� zgrabne salto ponad ostrzem broni krasnoluda i opad� tu� przed pos�pnym pogr��onym w inkantacji obliczem Efeso.
- Nie r�b tego - krzykn��, powstaj�c Yarpenn.
Teraz to elf ruszy� na krasnoluda z dziwnym nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego miecze odbi�y top�r zdezorientowanego krasnoluda po czym polecia�y na boki, sam Kymil za� zbieraj�c ca�y p�d wpad� na Yarpenna podcinaj�c go wprawnie. Upadli razem na ziemi� gdy powietrzem targn�� pot�ny huk. Zaraz potem krzyk, wybuch jaskrawego �wiat�a, eksplozja mocy i fala energii pozbawiaj�ca �wiadomo�ci, pozbawiaj�ca �ycia. Potem ciemno��, Yarpenn sam nie wiedzia� czy to ciemno�� czy te� on straci� wzrok, p�niej by�a cisza i ch��d.

Rozdzia� X

Otworzy� oczy, spokojnie powolutku, jakby obawiaj�c si� co mo�e ujrze�. To co pojawi�o si� przed jego oczyma by�o dziwne, tajemnicze a zarazem pi�kne. Spogl�da�y na niego dwie okryte jedwabiem nimfy. Ich oczy, jak per�y, brylanty najczystszego i najdoskonalszego szlifu �mia�y si� do niego, jakby chcia�y mu powiedzie�, nie b�j si�, jeste� bezpieczny to by� tylko sen, koszmar.
Gdy przyjrza� si� wyra�niej spostrzeg� i� s� to tyko pos�gi wspieraj�ce baldachim z materia�u, przy kt�rym pi�kno, delikatno�� i magiczna aura jedwabi�w blad�a bez por�wnania.
By�o jasno. Delikatne promienie s�o�ca wpada�y przez taras wychodz�cy na zewn�trz, poro�ni�ty bluszczem i ro�linami nieznanymi Yarpennowi, chocia� zwiedzi� wiele miejsc, wiele �wiat�w. Pok�j w kt�rym si� znajdowa�, by� wielki, dziwny i przesycony s�odycz� i magiczn� pe�n� tajemnic aur�. Lustra s kryszta�u, meble z materia��w tajemniczych i nieznanych zdziwionemu krasnoludowi emanowa�y przepychem i wrodzonym umi�owaniem pi�kna ich tw�rc�w.
Drzwi by�y uchylone, wysokie, z klamkami w kszta�cie drzew, stworzonych z magii tego miejsca. Zza nich dobiega�y weso�e rozbawione g�osy, znajome g�osy niesione po�r�d wspania�ych komnat. Taras mieni� si� kolorami i zaciekawionymi g�osami dobiegaj�cymi z do�u.
Yarpenn zastanawia� si� gdzie si� wybra�, gdzie i��. W ko�cu zdecydowa� si� sprawdzi� gdzie jest i co to wszystko ma znaczy�? Jego pragmatyzm m�wi� mu, �e co� tu musi by� nie tak, po co komu takie co�, a w�a�ciwie co?
Wsta� z ��ka i postawi� stopy na mi�kkim dywanie. Po chwili u�wiadomi� sobie, �e to nie by� dywan, tylko nadzwyczajnie mi�kki mech, o zieleni tak czystej, �e prawie ba�niowej. A� szkoda mu by�o chodzi� po tym ciekawym pod�o�u, jednak�e ciekawo�� zwyci�y�a i ruszy� w stron� tarasu.
To co zobaczy� prawie pozbawi�o go przytomno�ci. Je�eli kiedykolwiek znajdzie s�owa aby opisa� pi�kno i tajemnicz� mistyk� tego miejsca, na pewno z�amie swoje s�owo i zn�w zasi�dzie z pi�rem w r�ku nad kartk� czystego pergaminu. Miasto na drzewach zdawa�o si� ton�� w zieleni i blasku bogactwa. Sam by� w drzewie, jak sobie u�wiadomi� i patrza� w d�j z nieskrywanym podziwem. Tam bowiem rozci�ga�a si� polana, na kt�rej ta�czy�y... duchy le�ne?

Nad morzem zieleni, nad koron� chwa�y,
Gdzie �wiat si� ko�czy i zaczyna ogr�d,
Czy ty mo�esz, o wojowniku �mia�y,
Straci� co masz i postawi� gr�d?
Kt�ry pocz�tkiem nowego sta� si� mo�e,
Aby zacz�tek przyrody rozci�gn�� ponad zorze?

Rozleg�a si� pie�� w dole, lecz zaraz zawt�rowa� jej inny znany Yarpennowi g�os. Krasnolud spojrza� w stron� uchylonych drzwi szczerze zak�opotany, gdy� nie mia� na sobie nic poza troch� za d�uga pi�am�, kt�rej materia� by� silny a zarazem delikatny, za delikatny. Rozejrza� si� i na krze�le, kt�rego oparcia by�y z mchu, a nogi jakby z magii, zobaczy� swoje odzienie, a obok pi�kny pancerz, odnowiony, upi�kszony, umagiczniony.
Ubra� si� szybko, gdy� ciekawo��, a zarazem przemo�na nadzieja ci�gn�y go do nast�pnego pomieszczenia sk�d dobiega�y weso�e, znajome g�osy. W ko�cu ruszy� prawie biegiem, otwieraj�c drzwi na o�cie� i wpadaj�c do obszernego hollu z rze�bionym w drewnie kominkiem, na kt�rym p�on�y magiczne drwa. Zebrani spojrzeli na niego z lekkim zdziwieniem a� wreszcie nieznajoma pi�kna elfka, odziana w zielono szar� sukni� siedz�ca na ro�linnym krze�le powsta�a i uk�oni�a si� lekko krasnoludowi, kt�ry od razu zaczerwieni� si� pod g�st� brod�. Jej w�osy, b��kitno-zielone opada�y lekko na ramiona, komponuj�c si� przepi�knie z niewielkim dekoltem ozdobionym t�tni�ca magi� koli�.
- Witaj Yarpennie Zirginnie, W�adco odleg�ej Krainy - odezwa�a si� s�odkim, delikatnym g�osem - Witaj w Faeriletornie. Prosz� dosi�d� si� do nas, zaszczy� mnie sw� opowie�ci�.
Krasnolud przebieg� spojrzeniem po zebranych. Powa�ny, a zarazem �obuzersko dumny Kymil, Amfisia siedz�ca obok z pucharem w kszta�cie muszli, Efeso, troch� blady ale z u�miechem od ucha do ucha, Morglum trzymaj�cy butelk�, ju� pust�, jaki� nieznany wiekowy elf z powa�n� min�, dwie elfki trzymaj�ce si� z boku i kilku innych mieszka�c�w Faeriletornu, ubranych z gustem i tutejsza mod�, przys�uchuj�cych si� opowie�ci barda, kt�ry m�wi� co wiedzia�, a co nie pami�ta� dopowiada� korzystaj�c z przebogatej wyobra�ni.
Ale nie ma Ditri, gdzie jest ta ma�a strapiona, pozbawiona nadziei p�elfka?
- Zapraszam - powt�rzy�a z lekkim naciskiem Kr�lowa, po czym usiad�a na swoim krze�le, stoj�cym tu� obok fotela Kymila Simmedriana, Kr�la Faeriletornu.
Nie by� to ju� elf z kt�rym przekomarza� si� i dogadywa� w podr�y. Teraz pe�na powagi twarz kry�a my�li przed reszt� przyjaci�. Mimo wszystko zapraszaj�cy u�miech w�adcy mia� w sobie t� rado�� i ciep�o, zupe�nie jak kilka dni temu.
- No, no, Yarpennie co� zmarnia�e� przez t� podr� - wypali� Efeso, a Yarpenn od razu spojrza� z trwog� w stron� Kr�lowej obawiaj�c si�, �e bard zachowa� si� niew�a�ciwie. Detanardis tylko si� u�miechn�a i spojrza�a na krasnoluda.
Yarpenn mia� wra�enie jakby przewierci�a go na wylot, pozna�a ka�d� jego my�li, ka�de uczucie. Jednocze�nie spojrzenie to by� pi�kne, pe�ne niewyobra�alnego ciep�a oraz ostro�ci, a zarazem ciekawo�ci i zaintrygowania.
- To dla mnie wielki zaszczyt, go�ci� w tym miejscu - powiedzia� wreszcie krasnolud zdobywaj�c si� na pierwsze gesty dobrego wychowania.
- No my�l� dorzuci� zn�w Efeso i poci�gn�� spory �yk ze swojej muszli, kr�lowa r�wnie� to uczyni�a tyle �e z wi�ksza gracj�, po czym u�miechn�a si� ciep�o i rzek�a: - Pozna�am ju� twoich przyjaci� - spojrza�a na u�miechaj�cego si� Kymila - i s�dz�, �e ty r�wnie� zas�ugujesz na poznanie, uracz nas sw� opowie�ci� z innych czas�w, innych �wiat�w.
Yarpenn zak�opota� si� lekko.
- C�, nie wiem co mam powiedzie�, stoj�c w tym miejscu, w kt�rym, wydaje si� jakby wszystkie historie by�y znane.
Wiekowy elf skin�� g�ow� z wyra�n� aprobat� s��w wypowiedzianych przez dziwnego go�cia.
- Jednak�e jest co� co mog� opowiedzie�, maj�c nadziej�, �e opowie�� ma spodoba si�.
- Ale� prosz� - odezwa� si� dot�d milcz�cy Kr�l, a Yarpenn mia� ochot� mu dogada�.
- Wszystko zacz�o si�, gdy pewne Bractwo Mag�w zwane Bractwem Ikara rozpocz�o niszczenie....


Epilog
Yarpenn zn�w si� obudzi�, rozejrza� po pokoju i doszed� do wniosku, �e nareszcie jest w domu, w swojej Krainie, we w�asnej gospodzie. Czu� si� dziwnie, jakby wszystko co prze�y� by�o snem. Powoli te� zaczyna� zapomina� co si� sta�o, jak si� sta�o i dlaczego. Jednak�e wci�� �ywym by� obraz widoku Faeriletornu z tarasu Pa�acu Kr�lewskiego Elf�w.
Wsta� ubra� si� szybko i zeszed� po stromych schodach do sali jadalnej. Sporo os�b zawita�o dzi� do Krainy, wielu go�ci na otwarcie nowego Gmachu Gildii.
- Yarpenn! - krzykn�� z drugiego ko�ca sali Efeso siedz�cy samotnie przy stole co by�o do niego niepodobne.
- Witaj! Jak spa�e�?
- Dobrze, gdzie jest Morglum? - zapyta� krasnolud i usiad� na jednym z trzech wolnych krzese�.
- Pobieg� odwiedzi� stare k�ty. Wiesz ten gnom Sadom, szuka� ci� w sprawie jaki� rycin, nie wiem o co mu chodzi�o, kto� chcia� si� te� z tob� widzie� w sprawie wej�cia do Gmachu.
- No tak kuna, beze mnie nic nie potrafi� zrobi� ha, ha!
* * *
Ceremonia uda�a si� jak zawsze, by� tylko jeden feler, kt�ry krasnolud od razu rozkaza� naprawi�.
- A gdzie jedno miejsce? Jedno miejsce zostawcie wolne, niech czeka.
Tymi s�owami zako�czy�a si� ceremonia otwarcia Gmachu Gildii pod Runicznym Toporem. Potem nast�pi� czas uczty, ta�ca i zabaw. Pojawi�a si� nawet, nieco markotna Amfisia. Gdy Yarpenn zapyta� o co chodzi, obrzuci�a go pe�nym gniewu spojrzeniem i odesz�a na drugi koniec sali zata�czy� z przystojnym wojownikiem, go�ciem gildii. Krasnolud zastanawia� si� tylko, czy to wszystko nie by� sen, czy czasem wszystko nie jest snem, pozbawionym realno�ci, w �miertelnie powa�nym �wiecie gdzie nie ma miejsca na wyobra�ni�, a co za tym idzie rado�� i mi�o��. Wiele os�b niedocenia tego innego, alternatywnego �wiata, mn�stwo ludzi, i nie tylko, nie zdaje sobie z niego nawet sprawy. Ale czy to dobrze, czy cz�owiek mo�e �y� bez fantazji, a czy fantazja pozostawiona tylko dla siebie nie jest samolubstwem?
Dlatego w�a�nie powsta�a ta opowie��, aby pami�� o wydarzeniach i imaginacjach cz�owieka nie zagin�a, aby ka�dy m�g� si� wypowiedzie�, stworzy� marzenie i d��y� do jego spe�nienia.
Wierz�, �e mam racj�. Ka�demu z osobna pozostawiam wype�nienie tego zadania, gdy� wtr�canie si� w tak wa�n� spraw� by�oby w najlepszym przypadku nietaktem. Powodzenia przyjaciele, �ycz� wam si� i wielu, wielu przyg�d.

ElfShadow
Powr�t od pergaminu do sto�u karczemnego