Witajcie.
Jako� bardzo przed�u�y�o mi si� pisanie ostatniej cz�ci opowiadania. Bardzo du�o si� dzia�o w moim �yciu w ostatnim roku, opowiadanie, jako rzecz mniej wa�na zesz�o na dalszy plan. Teraz, wykorzystuj�c ostatni miesi�c wolno�ci przed studiami, nareszcie uko�czy�em dzie�o. Oto ostatnia cz�� przyg�d dru�yny Zemsty.
Opu�cili�my gr�d Kraaka, by w i�cie zimowej aurze skierowa� swe kroki na p�noc - gdzie� tam na pustkowiach mieszka Arcymantoryx i z pewno�ci� przygotowuje si� na spotkanie.
* * *
Burza �nie�na dawa�a zna� o sobie przez ca�y czas. Musieli�my u�y� p�aszczy i wszelakiego odzienia, by nie zamarzn��. Podr�owali�my tak�e noc�, bo pogoda jak na z�o�� nie chcia�a si� zmieni�. Po dw�ch dniach wyczerpuj�cego marszu przedzielonego kr�tkimi wypoczynkami w nieos�oni�tych niczym miejscach zbli�yli�my si� do g�r. By�y one wprawdzie jeszcze daleko przed nami, ale wida� je by�o doskonale na horyzoncie. U ich podn�a zauwa�yli�my ciemny pas, co bystrzejsi domy�lili si�, �e to mo�e by� las. Jak okiem siegn��, poza nami nie by�o �adnej �ywej duszy. Dodatkowo, pojawi�y si� nieustanne wycia wilk�w, kt�re nasila�y si� noc�, by usta� nad ranem.
Trzeciego wieczora dotarli�my do brzegu jakiego� szerokiego jeziora, sielnie zamarzni�tego. Wtedy te� ukaza�y si� za naszymi plecami �lepia wilczej watahy.
- Co robimy Yarpenn? - zapyta� Efeso, kt�ry najl�ej ubrany trz�s� si� z zimna.
- Trzeba jak najszybciej przekroczy� jezioro, uwa�aj�c na kruchy l�d.
Tak te� uczynili�my. Jezioro okaza�o si� d�ugie i w�skie. Po szcz�liwym dotarciu na drug� stron� Amfisia odwr�ci�a si� w kierunku tafli lodu. Stan�a w szerokim rozkroku, a z jej oczu buchn�y p�omienie, kt�re po chwili zamieni�y si� w j�zyki lawy, powoli pe�zaj�ce w kierunku jeziora. Wszystko w promieniu kilkunastu metr�w zacz�o si� pali�, lub wr�cz topi�, tworz�c wielk� chmur� mg�y. L�d zacz�� p�ka�. Wilki, kt�re by�y najbli�ej nas wpad�y w przer�ble, kt�re w szybkim t�pie zacz�y si� tworzy� na ca�ej szeroko�ci jeziora. Cz�� ze zwierz�t uciek�a w pop�ochu.
Popatrzyli�my chwil� na ca�� t� scen�, po czym wyruszyli�my dalej. W nocy �nie�yca usta�a, ale by�o i tak zbyt ciemno, by widzie� wi�cej ni� promie� �wiat�a z trzaskaj�cej na mrozie pochodni pozwala�. Jedzenia i picia mieli�my sporo, ale suche racje i woda wcale nie by�y przyjmowane z entuzjazmem. Wtedy przed naszymi oczami ukaza� si� jele� tundrowy. Zdziwi�o mnie to bardzo, my�la�em, �e wilki wytrzebi�y wszystko w okolicy. Morinar cicho i powoli doby� �uku Oromego, wyj�� strza�� z poz�acanego ko�czanu, przygotowa� si� do strza�u, napi�� �uk. Po chwili podeszli�my do zwierz�cia. Strza�a przebi�a szyj� jelenia, ciep�a posoka rozlewa�a si� jeszcze dooko�a g�owy. Morinar podszed� i dobi� zwierz�. Po chwili widzieli�my, jak zr�cznymi i szybkimi ruchami wycina mi�so. Na my�l o odpoczynku i ciep�ym posi�u wszystkim zrobi�o si� ra�niej. Pheagator poszed� na zwiady, by powr�ci� w kr�tkim czasie.
- Za najbli�szym pag�rkiem odkry�em w�r�d drzew i zasp jak�� jaskini�. Nie wchodzi�em do �rodka, ale nie by�o na zewn�trz �adnych �lad�w - zrelacjonowa�.
- Dobrze, potrzebny nam d�u�szy wypoczynek, musimy odsapn�� od tego �niegu - odpowiedzia�em, po czym skierowali�my si� w stron� miejsca wskazanego przez mrocznego elfa. Co chwila wida� by�o �lady Pheagatora, zostawione przez jego ku�tykaj�c� nog�. Ukrywa� to on si� nie potrafi�.
W ko�cu doszli�my. Wej�cie do jaskini znajdowa�o si� w ma�ej dolince, w zasadzie wi�kszym dole, do kt�rego zej�cie znajdowa�o si� tu� przy �cie�ce, kt�r� pod��ali�my (a mo�e nam si� tylko wydawa�o, �e to �cie�ka?). Tu� przed wej�ciem sta�o kilka smuk�ych, acz wysokich drzew, kt�re jakby nie pasowa�y do tego miejsca. Co wszystkich najbardziej zdziwi�o, na drzewach szemra�y zielone li�cie. Nawet Morglum wykaza� kr�tkotrwa�y podziw, jednak po chwili widzieli�my go obgryzaj�cego kor�. Zeszli�my do parowu. Samo wej�cie do jaskini by�o ca�kiem spore, elf m�g� wej�� wyprostowany, ale ogr musia� si� schyli�. W �rodku by�o ciemno. Po zapaleniu pochodni okaza�o si�, �e pieczara nie jest wcale taka du�a, jednak�e miejsca dla ka�dego z nas w zupe�no�ci wystarczy�o. Nie obchodzi�o mnie, kto i po co zrobi� to jaskini�, wa�ne by�o, by si� chocia� zdrzemn��. Dok�adniejsze ogl�dziny pozwoli�y stwierdzi�, �e nie by�o tam �adnych tajemnych przej��, a przynajmniej nic o nich nie wiedzieli�my. Rozbili�my ma�y ob�z, zrobili�my ognisko z chrustu, ga��zi z drzew przed jaskini�. Ma�o tego by�o, ale wraz z naszymi zapasami starczy�o, by m�c upiec jelenie mi�so i zagrza� wody. Da�em troch� ka�demu krasnoludzkiej przepalanki, by troch� rozgrza� towarzystwo. Odnios�o to skutek. W ca�kiem dobrych humorach zacz�li�my przygotowywa� prowizoryczne pos�ania. Na �yczenie Pheagatora, Morinara i Amfisi Morglum odsun�� si� troch� na bok, gdy� przy bli�szych kontaktach wyra�nie co� cuchn�o. Nie chcieli�my docieka�, kto i co jest tego efektem, wi�c ogr po�o�y� si� pod �cian�. Na warcie zosta� Efeso. Gdy wszystkim zacz�y si� klei� powieki, bard wyci�gn�� z plecaka spore zawini�tko, z niego ma�� lutni� i zacz�� gra�, nuc�c pie�ni o W�drowcach zagubionych po�r�d g�r i las�w...
Obudzi�em si� przed po�udniem (nie b�d� zaprzecza�, lubi� d�ugo spa�). Otworzy�em oczy, podnios�em si� i z przera�eniem stwierdzi�em, �e wszyscy �pi�.
- Do stu mahakamskich m�ot�w, wstawa� kuna, bo po �bie zdziel�! - zacz��em si� drze� - macie szcz�cie, �e nikogo nie ma na tym zadupiu, bo by nas okradli dwadzie�cia razy kuna no i nikt by nie zauwa�y�!
Najp�niej oczywi�cie wsta� Pheagator. Dla niego wizja W�dr�wki w pe�nym s�o�cu nie przedstawia�a si� tak wspaniale. Zdecydowanie wola� mroczniejsze miejsca.
Spakowali�my si� i skierowali�my w kierunku wyj�cia z groty. Jakie� by�o nasze zdziwienie, gdy okaza�o si�, �e podczas nocy spad�o przesz�o dwa metry �niegu! Ogr z rado�ci� zacz�� si� rzuca� w najbli�sze zaspy. Po chwili poszukiwa� odnale�li�my �cie�k�, kt�r� szli�my w kierunku p�nocnym. Wg oblicze� Amfisi, pozosta�o jeszcze kilkana�cie kilometr�w w�dr�wki, teraz dodatkowo utrudnionej przez �nieg. Wraz z ogrem i Morinarem rozgarniali�my zaspy - elf i ja �opatami, a ogr czym si� da�o, lecz najcz�ciej swymi olbrzymimi d�o�mi. Po kilku godzinach padli�my ze zm�czenia. Jednocze�nie na horyzoncie pojawi�y si� g�ry i to ca�kiem wyra�nie. Troch� odpocz�li�my i ruszyli�my dalej. Wszystko wok� by�o zasypane, wygl�da�o jak bia�a pustynia. Po pewnym czasie teren zacz�� si� wznosi�, a �niegu by�o coraz mniej. Nie oznacza�o to wcale u�atwienia w�dr�wki, co chwila potykali�my si� o wystaj�ce kamienie, �liskie i niebezpieczne.
- Amfisiu, wiesz, gdzie dok�adnie znajduje si� siedziba Arcymantoryxa? - zapyta� Efeso.
- Wiem tylko, �e jest w g�rach, bardzo trudno namierzy� tak pot�nego maga, rzuci� on wiele zakl�� na miejsce, w kt�rym si� znajduje.
- Moim skromnym zdaniem, wszyscy, �e si� tak wyra��, tutaj zgromadzeni zostali poddani jakiemu� szale�stwu, skoro nasze nogi tutaj posta�y. Nawet bestii wilkami znanymi znale�� tutaj nie da rady, wi�c po jakiego le�nego elfa my t�dy idziemy? - z ust Pheagatora wydobywa� si� be�kot stukni�tego mrocznego elfa, zapewne z zimna.
Morinar tymczasem uda� si� na zwiady. Jego stopy lekko muska�y �nieg, zdawa� si� p�yn�� w powietrzu, a nie i��. Po jakim� czasie wr�ci� oznajmiaj��, �e droga jest bezpieczna, ale tylko je�eli chodzi o jakie� niebezpieczne stwory. Poza tym b�dzie ci�ko i��, droga robi si� coraz bardziej stroma i wchodzi wg��b g�r.
S�owa Morinara by�y ma�o powiedziane: �cie�ka zacz�a si� wi� mi�dzy ostrymi ska�ami i gwa�townie podchodzi� pod g�r�, �adnego oparcia, ani ratunku w przypadku spadni�cia na d�. Pheagator i Morinar poszli na g�r�, obwi�zali lin� spory g�az, po czym reszta zacz�a si� wspina�, Efeso dziarsko pomaga� zasapanej lekko Amfisi, u�miechaj�c si� przy tym pogodnie. W pewnym momencie Amfisia spojrza�a na niego, a ten obla� si� rumie�cem od ucha do ucha. Wszyscy, opr�cz ogra oczywi�cie, zacz�li si� �mia�.
- No no, co ja tu widz�, zaloty? - za�mia�em si�, szczerz�c z�by w kierunku Amfisi.
- Zamknij si� Yarpenn - wrzasn�a Amfisia, ostentacyjnie odwracaj�c si� ty�em do wszystkich.
Wyruszyli�my dalej, wspinaj�c si� po stromym zboczu. Teren tutaj by� ca�kowicie ogo�ocony z ro�linno�ci, nic tylko nagie ska�y, smutne, szare i jakie�... straszne. Niekt�re z nich przybiera�y przedziwne postacie, niczym z najgorszych sn�w. Dziury i zarysowania na nich tworzy�y jakby powierzchni� niesamowitego stwora, jakiego jeszcze �adna ksi�ga nie opisa�a. By�em pod wielkiem wra�eniem, wola�em mie� si� na baczno�ci, co te� zaleci�em reszcie dru�yny. R�wnie� same g�ry budzi�y w nas groz�, a ju� napewno niepok�j. Ich rozmiary przyt�acza�y nas i jakby ci�ej nam si� sz�o. W pewnym momencie po naszej prawej stronie rozleg� si� wrzask ptak�w, kt�re przera�one rozlecia�y si� we wszystkich kierunkach. Poczu�em si� dosy� niepewnie. Amfisia jednak�e da�a mi znak, �e nikogo nie wyczuwa w pobli�u, przynajmniej tak twierdzi� jej naszyjnik.
Weszli�my bardzo wysoko i skierowali�my si� na w�ziutk� �cie�k�, kt�ra po chwili najspokojniej zaw�drowa�a mi�dzy pionowe zbocze, a przepa��, kt�rej dna nie widzieli�my. Najbardziej zacz��em obawia� si� o ogra, jego cudowna zwinno�� mog�a go zawie�� prosto do piek�a, kt�re z pewno�cia czeka�o ju� na dole. By�em z�ym prorokiem. Morglum po�lizgn�� si� i zacz�� sie zsuwa� w otch�a�. W ostatniej chwili uda�o mi si� z�apa� jego r�k�, ale mnie tak�e zacz�o ci�gn��. Mnie z�apa� Morinar, jego Efeso, barda przytrzyma� Pheagator i jako� sobie poradzili�my. Ogr zasapany wlaz� na �cie�k�. Upadek kosztowa� go utrat� broni, kt�rej upadku jednak nie us�yszeli�my. Na szcz�cie pa�k� ogr m�g� sobie zrobi� wsz�dzie, gdzie ros�y jakie� drzewa.
- Twoja uwaza�, twoja trzyma� si� ska�a - powiedzia�em ogrowi, kt�ry zrozumia� i z obaw� w oczach szed� dalej.
Po jakim� czasie przepa�� si� sko�czy�a. Wyszli�my na skaln� polan� dok�adnie otoczon� ze wszystkich stron przez ostre kamienie pi�trz�ce si� wysoko ponad naszymi g�owami. Jedyn� drog� wyj�cia by�a �cie�ka, kt�r� przyszli�my.
- �lepy zau�ek - zapyta� Efeso.
- Moja skromna osoba pozwoli sobie doda�, �e w takich wypadkach musi by� dodatkowe przej�cie, zaraz p�jd� zobaczy�.
Zwinnie zacz�� przeskakiwa� z g�aza na g�az bacz�c uwa�nie na ostrzejsze kraw�dzie. Po chwili znikn�� nam z oczu.
- Mo�e odpoczniemy chwil�, wspinamy si� tylko i wspinamy - zaproponowa�a Amfisia.
- Przyda�oby si� odsapn��, chocia� momencik - powiedzia� zasapany Efeso.
- No co, po g�rach nie �azili�cie - powiedzia�em, rechocz�c rubasznie.
Usiedli�my na ziemi i przyst�pili�my do skromnego posi�ku. Po chwili rozleg�o si� g�o�ne mlaskanie. Wyczerpuj�ca wspinaczka spowodowa�a, �e wszyscy byli g�odni.
Jedz�c zacz��em si� zastanawia�, (wiem wiem, niebezpieczne to jest dla krasnoluda, kiedy je i my�li) dlaczego od pewnego czasu w og�le nie widzimy �niegu. Zamiast zimniej, zrobi�o si� nawet troch� cieplej. Wtem zauwa�y�em jak�� posta� ukryt� w mroku najbli�szych ska� bacznie nas obserwuj�c�. Jak tylko ca�a dru�yna zwr�ci�a zwrok w podanym przeze mnie kierunku, posta� znik�a.
- M�wi� wam, tam kto� by� i si� nam przygl�da�! - krzykn��em.
- Jasne Yarpenn, widzimy wszyscy, jak ci si� portki trz�s� ze strachu - za�mia� si� Efeso. Jego wypowiedzi zawt�rowa�y gromki �miech reszty towarzyszy.
- Ja m�wi� powa�nie - odpar�em podra�niony - nie wiem, sk�d w was tyle rado�ci, chyba zapomnieli�cie dok�d idziemy. A mo�e to on nas obserowa�?
Zapad�a cisza. Trwa�a by ona wieki, gdyby nie przyj�cie Pheagatora, kt�ry oznajmi�, �e widzia� jak�� posta�, kt�ra pomimo pe�nego s�o�ca wydawa�a si� nadzwyczaj mroczna. Zd��a�a w kierunku po�nocnym. Powiedzia� nam tak�e, �e za kilkoma ska�ami na p�nocy jest �cie�ka prowadz�ca dalej. Zebrali�my rzeczy i wyruszyli�my.
Po dotarciu na miejsce przystan�li�my na chwil�, by si� rozejrze�. Przed nami pojawi� si� mroczny las. Drzewa od dawna by�y pozbawione li�ci, a przynajmniej straci�y one sw�j naturalny kolor. Wsz�dzie by�o mn�stwo paj�czyn, brunatnych glon�w i inych obrzydliwych ro�lin, a powietrze zosta�o zg�szczone przez zielonkaw� mg��.
- Wchodzimy? - spyta�em.
- Ca�y czas powinni�my i�� w tamtym kierunku - powiedzia�a Amfisia pokazuj�c swym palcem obszar gdzie� daleko za lasem.
Weszli�my do �rodka. Od razu zrobi�o si� ciemno i ciasno. Las okaza� si� by� strasznie niskim, ga��zie, spr�chnia�e, przemoczone i �mierdz�ce zawadza�y o nasze odzienie. Cz�� z drzew by�a nienaturalnie poskr�cana, co dawa�o wra�enie niesamowitej grozy. T�o tego stanowi�o zielonkawa mg�a, przez kt�r� nawet oczy Morinara nie mog�y przenikn��.
W pewnym momencie id�cy na przedzie ogr zacz�� wy�.
- Co si� dzieje Morglum? - zapyta�em.
- Moja si� topi� w mazia - zawy� Morglum.
Rzeczywi�cie, by� ju� unurzony w bagnie po kolana. Morinar szybko wyj�� troch� liny i rzuci� w jego kierunku. Ogr z�apa� j�, po czym zacz�li�my ci�gn��. Na szcz�cie problem zosta� szybko za�egnany. Jak tylko Morglum wydosta� si� ze zdradliwego pola, na jego miejscu pojawi�y si� dwie szare wielkie macki, kt�re tu� tu� chybi�y g�owy ogra, a nast�pnie skierowa�y si� na nas.
- Odsu�cie si� - wrzasn�a Amfisia i wyskoczy�a wprost na przeciwnika mamrocz�c co� po nosem. Z jej d�oni trysn�y p�omienie. Macki zaj�y si� od razu, rozleg� si� przera�liwy jazgot i odn�a znikn�y w otch�ani bagna.
- Amfisia - przywo�a�em do siebie czarodziejke.
- Tak krasnalku? - u�miechn�a si� do mnie rozbrajaj�co, jej usta wyda�y mi si� wtedy bardzo pon�tne. Odp�dzi�em szybko te dziwne my�li.
- Ju� nic, ale uwa�aj - odpowiedzia�em patrz�c na ni� chmurnie.
Poszli�my dalej. Po jakim� czasie machania mieczem, rozcinania chwast�w i odp�dzania natr�tnych much wyszli�my z lasu. Powietrze jednak nie polepszy�o si�. Nadal by�o jakby zatrute, a przy tym duszne i bardzo ciep�e. Rozejrzelismy si�.
A� przysiad�em, przestraszony. Przed nami rozpo�ciera� si� ogromny krajobraz, a na samym �rodku widnia� olbrzymi czarny zamek ze strzelistymi wie�ami. Zamek sta� we wn�ce, w samym sercu kolejnego pasma g�rskiego, znacznie wy�szego od poprzedniego. Niebo by�o zas�oni�te przez czarne chmury, nad samym zamkiem i ko�o g�r strzela�y co chwila pioruny i wy� wiatr.
- No nie�le, chyba idziemy do siedziby samego dziab�a - powiedzia� Efeso.
- A jak�e... - wymamrota� Pheagator.
- No nic, zako�czmy ju� t� spraw�, raz na zawsze i tak przeci�ga si� to zbyt d�ugo - powiedzia�em.
Zanim jednak ruszyli�my, zatrzyma�em ich.
- S�uchajcie. Gdyby co� si� komu� sta�o, lub poczu� niebezpiecze�stwo, niech ucieka, nie chc� nikogo nara�a�. Gdyby kto�, tfu tfu, nie wr�ci� do domu po tej wyprawie - wiedzcie, �e sielna z was kompanija i kocham was, jak braci i siostry.
- Yarpenn, nie rozklejaj nam si� tutaj, wiele razy nam pomog�e�, do samego ko�ca, wi�c i my tobie pomo�emy - powiedzia� Efeso.
- Nie mo�na dopu�ci� by Z�o zwyci�y�o, niech Bogowie pomog� mi sko�czy� z tym czarodziejem raz na zawsze - rzek� Morinar wykonuj�c jakie� nieznane mi gesty d�o�mi.
Zacz�li�my i�� w kierunku zamku, badzo powoli, rozgl�daj�c si� ca�y czas w obawie spotkania jakiego� potwora, a mo�e nawet ca�ej ich hordy. Wtem rozleg� si� grzmot. Pheagator a� podskoczy�, nie zdziwi�em si� jego boja�ni, Amfisia te� nie wygl�da�a na zadowolon�. Sprawa wcale nie prezentowa�a si� tak �awo, jak to by�o w przypadku poprzednich czarodziei. Dodatkowo nagle zacz�o pada�, a wiatr zawy� przera�aj�co, niczym strzygi w opuszczonym zaje�dzie, masa strzyg. Droga by�a wy�o�ona kamieniami, tote� po chwili opad�w wszyscy zacz�li si� �lizga�. Nagle Amfisia straci�a r�wnowag� i zrobi�a �adnego fiko�ka. Us�yszeli�my syk i pradawn� wi�zk� przekle�stw.
- Moja kostka, szlak by to trafi�! - wrzasn�a, sprawdzaj�c stan nogi. Przez ca�y czas naszej dru�ynie towarzyszy�o szcz�cie, lecz niebawem mog�o si� sko�czy�. Amfisia nie zwichn�a kostki, rozdar�a sobie tylko sk�r�, odnawiaj�c star� ran� otrzyman� podczas starcia z jednym z mag�w. Mog�a si� podnie�� dopiero po interwencji Morinara. Po chwili dooko�a kostki czarodziejki zawi�zany by� banda� z nieznanego mi materia�u. Amfisiaj z wdzi�czno�ci� spojrza�a na Quendiego, a ten odwzajemni� u�miech, lecz jego oczy pozosta�y niewzruszone. Wyruszyli�my dalej wspieraj�c czarodziejk� ramieniem. Po jakim� czasie chodzi�a ju� o w�asnych si�ach.
�cia�ka wi�a si� po�r�d ska� najciemniejszych, najbardziej zdradzieckich, ich wygl�d przyprawia� nas o groz�. Odwa�ni byli moi towarzysze, skoro �aden z nich si� nawet nie zaj�kn��. Ska�y przedstawia�y monstra znane z najbardziej tajemnych ksi�g, zakazanych przed wiekami z obawy przed pr�bami ich odnalezienia b�d� wywo�ania. Potwory tak piekielne i niesamowite, �e wiele z nich nie mia�o nazwy, a drugie tyle nie by�em nawet w stanie rozpozna�. Stwory te zazwyczaj s� efektem dzia�ania chaotycznych mocy, kt�re mutuj�c niepozorne zwierz�ta tworzy straszyd�a, bestie, a nawet ma�e demony. R�ne u�o�enia g��w, oczu, odn�y, grudki �luzu i ropy zamienione w kamie� tworzy�y drastyczne widoki, przyprawiaj�ce o md�o�ci ka�dego, nawet demonologa. Wiele z nich przyt�acza�o swoimi rozmiarami. Wielu W�drowc�w uciek�oby st�d w panicznej histerii, by potem majaczy� do ko�ca �ycia. Tak przera�ony jeszcze nie by�em. W pewnej chwili przebieg�o mi przez my�l, �e te ska�y mog�y by� kiedy� �ywe...
Zamek by� coraz bli�ej. Wraz ze zbli�aniem si� do niego by�o coraz gorzej, ska�y - potwory, wyj�zy przera�liwie wiatr, p�mrok, b�yskawice, deszcz i czarny zamek, do kt�rego zmierzali�my. Z pewno�ci� taki krajobraz nie napawa� optymizmem.
Teren wznosi� si� coraz wy�ej i wy�ej. W pewnym momencie ska�y zacz�y zostawa� w dole, a sama �cie�ka uparcie d��y�a w kierunku siedziby maga. Po jakim� czasie po lewej, jak i prawej stronie by�a przepa��. Trzeba by�o bardzo uwa�a�, deszcze i wiatr mog�y �atwo spowodowa� wypadek. Efeso dygota�, mo�e z zimna, a mo�e ze strachu.
- To na pewno jest siedziba Arcymantoryxa - powiedzia�a Amfisia, �upi�c na mnie oczami. Jej s�owa nie wnios�y niczego nowego, ale jakiekolwiek s�owo w obliczu �mierci i piek�a wydawa�o si� by� bardzo ciep�e.
- Trzeba by�o zosta� w Krainie, kuna - powiedzia�em sapi�c.
�cie�ka zacz�a si� powoli rozszerza�, a pod�o�e zmieni�o si� na piaszczyste. Odwr�ci�em si�, by zobaczy�, ile drogi przebyli�my. Ku memu zdziwieniu stwierdzi�em, �e teren pozbawiony �niegu tworzy idealne ko�o wok� zamku. Czy�by wp�yw jakiej� magii? Dalej, jak okiem si�gn�� by�a bia�a pustynia. Podzieli�em si� mymi spostrze�eniami z reszt� dru�yny.
- Prawdopodobnie jest to magiczna bariera chroni�ca maga przed zim�, wykryciem, a kto wie, co jeszcze - powiedzia�a Amfisia po chwili zastanowienia.
- Chod�my ju�, chc� mie� to z g�owy - mrukn�� Pheagator.
Poszli�my dalej. Po chwili �cie�ka gwa�townie skr�ci�a w prawo, gin�c za grup� sporych ska� przylegaj�cych do zbocza g�rskiego. Morinar poszed� na rekonesans. Wychyn�� lekko g�ow� za za�omu ska�y i powr�ci� do nas, poprawiaj�c �uk Oromego po drodze.
- Chod�cie sami zobaczy� - powiedzia�, a w jego oczach dostrzeg�em l�k i nieme pytania.
- Co tam zobaczy�e� ? - zapyta� Efeso.
- Bram� - odpar� elf.
Po chwili widzieli�my, co tak przerazi�o Morinara. Brama, o kt�rej nam powiedzia� wygl�da�a odra�aj�co. Zbudowana by�a z ko�ci i czaszek, g��wnie ludzkich, elfich i ... krasnoludzkich. Z centralnej cz�ci �uku tworz�cego bram� spoziera�a na nas wielka czarna g�owa jakiego� demona, rogi kt�rego by�y zakr�cone i d�ugie na kilkana�cie st�p. Oczy zatapia�y w nas co chwila sw�j zielony, �wiec�cy wzrok, co ogarnia�o nas l�kiem. Po lewej i prawej stronie ko�ysa�y si� na wietrze wisielce, jeszcze �wie�e. Ca�y czas pada� deszcz i wy� wiatr, dodatkowo przera�aj�c i przygn�biaj�c dru�yn�. Gdybym by� tum sam, nawet moja wrodzona odwaga niewieleby pomog�a. Powoli podeszli�my pod same wrota, kt�re by�y otwarte na o�cie�. Ju� mieli�my przekroczy� pr�g, gdy wtem rozleg� si� huk, a w�a�ciwie g�os zza grobu, tak pot�ny, �e czu�em go w g�owie.
- Witajcie n�dznicy w moim zamku, w zamku z�a, zniszczenia i powolnej �mierci! Cieszcie si� t� chwil�, bo to jedna z ostatnich chwil waszego �ywota!
Rozleg� si� �miech, �miech samego diab�a. Niepewnie podnios�em g�ow� w kierunku szczytu bramy. Rogaty demon �mia� si�. Czym pr�dzej pop�dzi�em prosto przed siebie, a m�j strach ci�gle wzrasta�. Po chwili stali�my przed zamkiem. By� olbrzymi, czarny i straszny. Trzy wie�e ko�czy�y si� gdzie� w chmurach. Co chwila trzaska�y pioruny. Drzwi do zamku by�y lekko uchylone, jakby niemrawo zaprasza�y nas do �rodka. Okaza�y si� by� ci�kie, ale nie dla mnie i Morgluma. Po chwili byli�my w �rodku.
Gmach by� ogromny, kolosalny i robi� niesamowite wra�enie. Z sufitu pokrytego obrazami przedstawiaj�cymi chyba piek�o zwisa�y olbrzymie �yrandole, przepi�knie zdobione. �wiece migota�y co chwila pod wp�ywem podmuch�w wiatru. �wiat�o spoziera�o na ca�� sal�, niesamowity kominek po prawej stronie, obok niego olbrzymie ksi�gozbiory, tak zasobne, �e cz�� z nich by�a pod sufitem i trzeba by�o u�ywa� drabiny, by si� tam dosta�. Po lewej stronie wisia�y gigantyczne obrazy w z�otych ramach z domieszkiem prawdopodobnie mithrylu. Przedstawia�y one r�ne postacie w strojach szlacheckich, a nawet kr�lewskich. Po obrazami sta�y r�ne komody, rega�y, fotele i sto�ki, zupe�nie niedopasowane stylowo, co stwierdzi� Efeso.
- Zupe�nie, jakby kto� je gromadzi� dla samego faktu posiadania. Tu nic nie pasuje do ciebie.
Na wprost wznosi�y si� okaza�e schody prowadz�ce na g�r�. Wsz�dzie na pod�odze le�a�y sk�ry r�nych zwierz�t, a nawet potwor�w takich jak gryfy, czy mantikory. Tylko pod�oga od drzwi do schod�w wygl�da�a inaczej, by� to czerwony dywanik, gdzieniegdzie uwalony krwi�. Ca�o�� widoku by�a przera�aj�co ... czysta. �adnych paj�czyn, kurzu
- Proponuj� si� rozdzieli� i przeszuka� to miejsce - powiedzia� Morinar, ca�y czas si� rozgl�daj�c.
- Nie! On tylko na to czeka. Pozabija�by nas wtedy po kolei bez �adnego problemu - odpar�em.
- To co robimy? - spyta�a Amfisia.
- Widz� tylko schody na g�r� i chyba z nich skorzystamy - powiedzia�em.
Ostro�nie zacz�li�my wchodzi� na g�r�, rozgl�daj�c si� uwa�nie. Zamek od �rodka by� naprawd� przyjemnym miejscem, mo�e z wyj�tkiem widoku krwi, kt�rej sporo by�o r�wnie� na schodach. Przed nami by�y dwa korytarze, tak samo wygl�daj�ce, jeden w lewo, a drugi w prawo. Innej drogi nie by�o. Poszli�my w lewo. Korytarz o�wietlony by� przez srebrne kandelabry powieszone po jego obu stronach. �ciany by�y mi�e w dotyku, dawa�y poczucie ciep�a.
- To zamsz - powiedzia�a Amfisia. Nie kry�a zadowolenia z tego, �e wie o wielu rzeczach, o kt�rych ja nie mam poj�cia. Denerwowa�o mnie to.
Poszli�my dalej. Korytarz by� d�ugi, jednak po chwili dotarli�my do jego ko�ca.
- St�jcie! - ostrzeg� Morinar.
Podszed� do najbli�szej �wiecy. By�a lekko przekrzywiona, co si� wcze�niej nie zdarza�o. Wyczulony elf zwr�ci� na to uwag�. Po chwili ukucn��, czego� szukaj�c.
- Tak my�la�em, pu�apka - powiedzia� Quendi, po czym wskaza� na pod�og�. Gdy podszed�em bli�ej, zobaczy�em cieniutk� ni� przebiegaj�c� w poprzek korytarza. Jej zerwanie prawdopodobnie uruchomi�oby mechanizm jakiej� pu�apki. Przeszli�my nad ni�, by po chwili sta� na �rodku kolejnej komnaty. By�a ma�a, okr�g�a i wysoka, niesamowicie wysoka. Pod �cian� znale�li�my schody, kt�re kr�c�c si� prowadzi�y na g�r�. Jak si� okaza�o, by�a to jedna z wie�, kt�re widzieli�my z zewn�trz. Na samej g�rze znajdowa� si� punkt widokowy, mn�stwo okien szczelnie zamkni�tych. Mimo to miejsce da�o poczucie okropnego zimna. Przez okna bowiem wida� by�o tylko chmury i padaj�cy deszcz. Co chwila komnata wype�nia�a si� przera�aj�cym �wiat�em pochodz�cym z b�yskawic.
Odkryli�my przej�cie, kt�re podobnym korytarzem prowadzi�o do kolejnej wie�y, a stam�d do kolejnej. Z trzeciej wie�y r�wnie� by�o przej�cie, kt�rym poszli�my. Po chwili zorientowali�my si�, �e doszli�my do pocz�tku, gdzie prowadzi�y schody na d�. Trzy wie�e wygl�da�y identycznie, takie same widoki i takie same poczucie zimna i niebezpiecze�stwa. Ma�o sprz�t�w, mebli, tylko obrazy, obrazy, obrazy...
Byli�my w kropce.
- Nie wida� �adnego przej�cia ani nic - powiedzia� Efeso.
- Zastanawiam si�, czy to nie jest jaka� pr�ba - stwierdzi� Morinar, pocieraj�c czo�o z namys�u.
- Obejd�my to miejsce raz jeszcze - rzek�em po chwili.
Tak te� uczynili�my. Zatrzymali�my si� d�u�ej przy pu�apce.
- Po bli�szym zapoznaniu si� z tym zjawiskiem nie mog� w ca�ej pewno�ci stwierdzi�, czy to jest pu�apka - powiedzia� Quendi.
Mroczny elf Pheagator potwierdzi� jego s�owa.
- Czas na co�, co poruszy nasze dupska naprz�d - sapn��em.
- Moja skromna osoba w przyp�ywie nieograniczonej m�dro�ci proponuje sprawdzi� z bezpiecznej odleg�o�ci ow� ni� - powiedzia�, co mia� do powiedzenia Phagator.
- Co to znaczy "bezpieczna odleg�o��"? A jak si� wszystko zawali? - zapyta�em.
- Spr�bujmy - rzek�a Amfisia k�ad�c d�o� na moim ramieniu.
Przeszli�my bli�ej schod�w. Czarodziejka po chwili skupienia wyczarowa�a magiczn� r�k�, kt�ra pop�yn�a w kierunku rzekomej pu�apki. Po chwili widzieli�my, jak r�ka zrywa ni�, po czym znika. W tym samym momencie po prawej stronie �ciany, tej samej, gdzie by�a przekrzywiona �wieca, zrobi�a si� wielka dziura. Tak, jakby otworzy�y si� jakie� zamaskowane drzwi. Ostro�nie podszed�em bli�ej, a za mn� ca�a reszta dru�yny.
Naszym oczom ukaza�a si� wielka sala. Nie, nawet nie sala, wielka pieczara, straszna i odra�aj�ca. Widok stanowi� ostry kontrast z �adem, porz�dkiem i pi�knem poprzednich komnat. Surowe �ciany niczym w jakiej� jaskini obro�ni�te przez jakie� lepkie zielonkawobr�zowe glony i zaro�la, �mierdz�ce ohydnie nawet jak na krasnoludzki nos, wal�ce si� szcz�tki przer�nych istot, pocz�wszy na zwyk�ych szkieletach, na konkretnych narz�dach ko�cz�c. Na �rodku tego czego� sta� wielki o�tarz z czarnego marmuru, cho� i tego nie by�em pewny, ca�o�� uwalona by�a krwi� i ruszaj�cymi si� jeszcze gnieniegdzie flakami. Nad tym wszystkim kr��y�a masa much. Na przeciwleg�ym do nas ko�cu komnaty pi�trzy� si� stos czaszek i ko�ci na szczyscie kt�rej na tronie z jakiego� czarnego kamienia kto� siedzia�. Posta� by�a ogromna, prawie jak Morglum, ale to by� cz�owiek. Tak mi si� przynajmniej zdawa�o.
- Witajcie! Dam wam jeszcze chwil�, a po niej nadejdzie wasz czas. Czy�cie ostatnie mod�y przed �mierci�. Krasnoludzie, jeste� �mieszny z t� twoj� dru�yn�, zobaczycie, �mier� jest wybawieniem w por�wnaniu z tym, co wam zgotuj�!
- Dobra, momencik, ju� mam tego do��, gdzie to ca�e Ber�o Garatoxusa, o kt�rym tyle s�yszeli�my od twoich kompan�w?
- Kompan�w? Buahaha! Nie r�bcie ze mnie jakiego� zwyk�ego �miertelnika! Jestem ju� tak blisko zostania bogiem, �e nie mog� sobie pozwoli� na nawet najmniejsze potkni�cie. Za jaki� czas...
- Spokojnie maguniu. Aleksandrus m�wi�...
- Wiem, co m�wi�, krasnalku.
- Tylko nie krasnalku! - wrzasn��em.
- Dobra, dobra bez nerw�w. �e niby potrzebne s� dwie pary r�k? A jaki problem wyczarowa� sobie drugie? Buhaha g�upiec z tego Aleksandrusa. Dobrze, �e�cie go zabili, jednego mniej, a zaraz b�dzie jeszcze sze�ciu mniej.
Mi�dzy mn� i moimi towarzyszami, a Arcymantoryxem by�o dobre kilkaset krok�w, ale rozmawiali�my, jak gdyby przeciwnik sta� obok nas. Zauwa�yli�my, �e posta� podnios�a si�. Nagle, pojawi�a si� tu� przed nami. Zimny pot przelecia� po moich plecach, od razu doby�em broni, co uczyni�a i moja dru�yna, oczywi�cie poza ogrem, kt�ry zacz�� w najlepsze si� bawi� flakami, podrzucaj�c je do g�ry, z dziecinn� werw�.
I wtedy zobaczyli�my go w ca�ej okaza�o�ci, zaraz po tym, jak odrzuci� p�aszcz. Mia� chyba ze dwa i p� metra. Wielki, postawny, niczym najlepsi rycerze, na piersi smolistoczarny napier�nik, poza tym nic, tylko czarne ubrania. Czerwone oczy, a g�owa... Nie, nie g�owa. Czaszka. Trupio blada. R�ce zako�czone ostrymi zielonymi szponami. W prawej mag trzyma� os�awione Ber�o Garatoxusa, przynajmniej tak my�la�em. Wszystko wygl�da�o makabrycznie.
- Gotowi na �mier�?
To oznacza�o tylko jedno. Pocz�tek walki. Na �mier� i �ycie. Nic mnie ju� nie obchodzi�o, byle tylko zniszczy� maga i jego siedliszcze. Szybko przypomnia�em sobie wszystkie krzywdy, furia we mnie wzrasta�a, by w ko�cu wybuchn��.
- WAAAA!! WAAAAAA!! WAAAAAAAAAAA!!!! - krzykn��em z ca�ej si�y i napar�em.
K�tem oka zd��y�em tylko zobaczy�, jak Amfisia przygotowywa�a si� do rzucenia czaru, Pheagator wyci�gn�� sztylety, Morinar doby� magicznego �uku. Nawet ogr doby� swojej �wie�o zrobionej pa�y, po tym, jak Efeso szybko przet�umaczy� mu, co ma robi�.
Zamachn��em si� z ca�ej si�y moim berdyszem na maga, ale ten spokojnie odskoczy� do ty�u pr�buj�c wybi� mnie z rytmu, jednak�e nie da�em si�, dr�c si� niemi�osiernie ci��em od do�u. Arcymantoryx z lekkiego wypadu odbi� ostrze topora swoim ber�em. Posypa�y si� iskry. Gdyby i top�r nie by� magiczny, z pewno�ci� by si� rozpad� po tej akcji. Odskoczy�em na wszelki wypadek do ty�u.
Amfisia rzuci�a pierwszy czar. J�zyki ognia pojawi�y si� w powietrzu nieub�aganie p�yn�� w kierunku maga. Ten jednak�e w spokoju na nie poczeka�, demonstruj�c swoj� pot�g�. Ogie� otoczy� maga i wtedy zauwa�yli�my, �e chroni go jaka� arcypot�na aura. Nie taka zwyk�a, jakiej u�ywaj� mali czarodzieje, lecz... Nie, nie mo�e by�. Boska? Jeden ruch r�k� z�ego i ogie� rozproszy� si� na wszystkie strony. Na szcz�cie wszyscy unikn�li�my poparzenia, no mo�e poza ogrem, kt�remu jednak ogie� nadpali� troch� w�os�w na korpusie. Nie przej�� si� z tym zbytnio.
Nagle us�ysza�em �wist. To pierwsza strza�a Morinara przelecia�a ko�o mnie skierowana prosto mi�dzy oczy maga. Ten otworzy� usta i ... po�kn�� strza��! Czego� takiego w �yciu nie widzia�em. Elf sapn�� gniewnie kln�c si� na wszystkie le�ne b�stwa, o jakich wiedzia�. Teraz Efeso oraz Pheagator rzucili swoimi sztyletami. Mag wyprostowa� przed siebie obie r�ce i krzykn�� co� w jakim� mrocznym j�zyku. Prawie niewidoczna tarcza, kt�ra si� pojawi�a odbi�a wszystkie pociski. Pheagator krzykn��.
- On jest kap�anem mrocznego Boga Dardranna!
- Na mithryl! - wrzasn��em.
Mag stan�� w miejscu. Rozleg� si� �miech, zwielokrotniony nagle przez dziwne echo tego miejsca.
- Tak. A nawet czym� wi�cej! - krzykn�� unosz�c ber�o do g�ry. Nagle z czterech r�nych stron pieczary w okamgnieniu hukn�y brunatne b�yskawice. Ich celem by� obuch Arcymantoryxa. Struchla�em... Mag zacz�� rosn��, male�, rozszerza� si� kurczy�, by w ko�cu zosta� rozerwanym od �rodka! W jego miejscu pojawi� si�... nie, my�la�em, �e co� takiego mo�na spotka� w najgorszych koszmarach... To by� demon, wielko�ci� nieznacznie przewy�sza� ogra i by� nawet do niego podobny, cho� mia� rogi i przera�aj�cy wygl�d. Jednak�e ca�y p�on��, w r�kach mia� bicz jarz�cy si� niebieskawym p�omieniem. Ogr podszed� bli�ej nas, skierowa� sw�j kosmaty palec na demona i zapyta�:
- Tata ?
Pomimo grozy nowego przeciwnika wybuchn��em �miechem. Tak�e Amfisia, Efeso i Pheagator parskali. Tylko Morinar patrzy� na wroga, a oczy mu si� iskrzy�y... W pewnym momencie zacz�� co� szepta� pod nosem, jednocze�nie naci�gaj�c �uk. Jego ruchy by�y szybkie i zaraz pe�ne determinacji. Dos�ownie moment trwa�a chwila, w kt�rej strza�a polecia�a w kierunku demona. Ten, nie przej�� si� ni� zbytnio, my�l�c, �e co mo�e mu zrobi� zwyk�a strza�a. Ale ona nie by�a zwyk�a... Tu� przed trafieniem w cel z przed grotem pojawi�y si� liany, grube, mocne, kt�re zacz�y owija� si� wok� potwora-maga, zacie�niaj�c si� powoli i dusz�c.
- Szybko! Czar zbyt d�ugo nie wytrzyma, atakujcie! - krzykn�� Quendi dobywaj�c swojej katany.
Amfisia szybko zreflektowa�a si�, �e jej czary nie s� na tyle mocne, by skrzywdzi� demona, wi�c postanowi�a pom�c nam. Po chwili poczu�em, jak jaka� si�a przyspiesza moje ruchy, jednocze�nie sprawiaj�c, �e berdysz by� l�ejszy i lepszy do walki. Nie wiem, co poczuli inni, lecz z tego, co zobaczy�em k�tem oka, magia r�wnie� ich obejmowa�a. Dopad�em pierwszy do przeciwnika i przymierzy�em w okolice miednicy, o ile demon takow� posiada�. Ostrze zagniezdzi�o si� boku powtora, us�ysza�em chrupot i co�, jakby bulgotanie, jakie s�ysza�em zbli�aj�c si� do krateru wulkanu dawno temu na jednej z wypraw.
Z miejscu uderzenia zion�o ogniem, kt�ry pop�yn�� w moim kierunku. Instynktownie rzuci�em si� na ziemi�. Poczu�em ciep�o na plecach. Nag�ym przyp�ywem si� odturla�em si� dalej od tego wcielonego z�a. Tymczasem do maga dopad� Morglum. Druzgoc�cy cios ci�k� pa�� przeszed� przez potwora, jakby gdyby przez powietrze. Wiedzia�em ju�, �e tylko magiczna bro� by�a w stanie zrani� demona.
- Morglum, odsu� si� dalej! - wrzasn��em w obawie o ogra.
- Moja bi� twoja wr�g, moja bi�! - dar� si� olbrzym.
Tymczasem demonowi coraz bardziej przeszkadza�y liany. Nagle w pieczarze rozleg� si� og�uszaj�cy ryk. Liany p�k�y, a setki ma�ych kulek ognia pofrun�o na wszystkie strony.
- Padnij! - krzykn��em wracaj�c do pozycji sprzed chwili.
Nie wszyscy zd��yli. Amfisia ca�y czas w amoku trzyma�a nas czar, jednocze�nie tworz�c aur� ochronn� wok� siebie. Ogie� doszed� do niej, przedzieraj�c si� przez tarcz�, ale ju� w postaci gor�cego powietrza. Jedna z kulek drasn�a Pheagatora w prawe udo, a dwie w lewe rami�. Sykn��, kl�kaj�c, po czym zacz�� mamrota� jakie� proste zakl�cie mrocznych elf�w. Na Morglumie ogie� w takiej postaci oczywi�cie nie zrobi� �adnego wra�enia. Reszta jako� sobie poradzi�a. Sytuacja robi�a si� coraz nieciekawsza, by po chwili sta� si� dramatyczn�, Arcymantoryx bowiem wzbi� si� w powietrze otwieraj�c wielkie p�omienne skrzyd�a, do tej pory skutecznie ukryte na plecach demona. Mag wyci�gn�� przed siebie woln� r�k�, otworzy� d�onie i zadudni�:
- Koniec zabawy! Czas gin��!
Spad� na nas deszcz ma�ych meteoryt�w. Unikali�my, jak mo�na, lecz po chwili zdali�my sobie spraw�, �e to koniec. Nagle w pieczarze rozleg� si� znajomy mi krzyk kobiecy. To Amfisia, zerwawszy sw�j medalion, trzyma�a go w swojej r�ce, przywo�uj�� magiczne moce. W ostatniej chwili z jej skupionych d�oni wytrysn�a woda, kt�ra wielk� fal� skierowa�a si� w kierunku demona. Wiedzia�em, �e Amfisia jest czarodziejk� ognia, ale wody? Demon zauwa�ywszy niebezpiecze�stwo podni�s� do g�ry bicz, machn�� nim raz, a mocno. Przed nim pojawi� si� ognisty mur. Po chwili nast�pi�o zderzenie. Huk. Du�o mg�y powsta�ej z nag�ego rozgrzania wody. Tak g�stej, �e nic nie by�o wida� dalej ni� w�asna wyci�gni�ta r�ka. Przestawi�em si� na wyczuwania ciep�a i wtedy zobaczy�em. W ostatniej chwili. Unik. �wist bicza nad moj� g�ow�. Demon odlecia�, zbli�aj�c si� do reszty dru�yny. Przystan��, z��czy� r�ce, skierowa� si� w kierunku Morinara, inkantuj�c:
- Moc� Dardranna, na mroki dziej�w, gi� Orome!
Buchn�� ogie�. Ognista kula, lec�ca prosto w Quendiego z niesamowit� pr�dko�ci�. Jeden moment. Huk.
Po chwili mg�a opad�a. Morinar le�a� na ziemi, dysz�c. Ca�y prz�d mia� osmalony, a �uk, dar od Oromego, le�a� przed nim.
P�kni�ty. Wrzasn��em i z �zami w oczach rzuci�em si� na demona.
- Rzucajcie wszystko co macie w jego skrzyd�a, szybko, na Bog�w, kln� si�, �e zabij�, albo sam zgin�! - dar�em si�.
By�em kilkana�cie krok�w przed wrogiem, gdy w powietrzu �wisn�y sztylety, no�e i kto cokolwiek mia�. Amfisia wypu�ci�a czar czystej energii w postaci magicznych strza�. Efeso nagle odpi�� dodatkowe po�y swe odzienia i wyci�gn�� jakie� sztylety, kt�re po chwili r�wnie� polecia�y w kierunku demona. Zwyk�e pociski przelecia�y przez skrzyd�a, o dziwo rozrywaj�c je, potw�r zacz�� traci� r�wnowag�. Nagle Arcymantoryx rykn��. Okaza�o si�, �e nowe sztylety Efesa by�y bardzo wra�liwe, na wszelkie astralne istoty. Dwa z trzech sztylet�w zagnie�dzi�y si� w korpusie maga. Ja dalej bieg�em.
Przesta�em na cokolwiek zwa�a�, wszystko wok� mnie wirowa�o, widzia�em tylko demona, okrutnego m�ciciela, na kt�rym sam musz� dokona� zemsty, zemsty krasnoluda. Bezradno��, a jednocze�nie ogromna ch�� mordu spowodowa�y, �e krew zacz�a gwa�townie we mnie si� gotowa�, poczu�em znaczy przyp�yw energii. Ustawi�em berdysz na sztorc, niczym halabard�. Tu� przed demonem gwa�townie unios�em i poci�gn��em w d�, u�ywaj�c ca�ej si�y, padaj�c na kolana.
Potw�r by� nie mniej zdziwiony ode mnie. Potem zdziwienie przemieni�o si� w b�l, wywo�any ciosem i przemian�.
Po chwili kl�cza� przed nami nie demon, lecz Arcymantoryx, w swej ludzkiej postaci. Cios rozr�ba� mu korpus od obojczyka w d� odrywaj�c mu ca�e rami�. Posoka bryzga�a na wszystkie strony. Morglum podbieg� unosz�c pa�� do ostatniego mia�d��cego ciosu.
- Nie, ja zabij�. - powiedzia�em spokojnie do ogra. Ten odsun�� si�, o dziwo rozumiej�c, co si� do niego m�wi.
Stan��em w rozkroku unosz�c berdysz wysoko. Rozleg� si� grzmot i b�ysn�o przez okna, dot�d niewidoczne.
- Gi�! Za wszystkie krzywdy. Za Krain�. Za Morinara!
Stylisko topora opad�o z gwizdem w d�. Cia�o maga zosta�o rozr�bane od g�ry w d�, dok�adnie mi�dzy oczami.
To by� ju� koniec. Przez chwil� sta�em jeszcze oddychaj�c g��boko, po czym odsapn��em. Zacz��em wraca� do siebie. Nag�y krzyk Amfisi zupe�nie mnie otrze�wi�.
- Yarpenn!
Podbiegli�my do Morinara. Dysza� ci�ko, co chwila kaszla� krwi�.
- Moje �ycie ko�czy si� Yarpennie. Mam nadziej�, �e ciebie nie zawiod�em i przys�u�y�em si� swemu panu - wycharcza� niemal�e Quendi - �uk z�amany, demon unicestwiony, zemstwa dokonana, czas m�j nadszed�, �egnajcie. Odetchn�� g��boko i odszed�.
Nasta�a cisza. �zy polecia�y z oczu nas wszystkich. Ogr sta� z boku patrz�c oboj�tnie na cia�o elfa, d�ubi�c przy tym w nosie. Nie zwa�a�em na to. Mog�em do tego nie dopu�ci�, pomy�la�em, on m�g� �y�.
Zawy�em.
B�ysn�o. Gdzie� przed zamkien trzasn�� piorun. Znowu b�ysn�o.
Nagle na wprost nas pojawi� si� b��kitny owal, w kt�rym fale energii p�ywa�y niczym na morzu. Po chwili zobaczyli�my posta�, wy�aniaj�c� si� stopniowo z portala. Jej dostojno��, moc i wspania�o�� spowodowa�a, �e Amfisia, Pheagator i Efeso opu�cili g�owy. Ja i Morglum stali�my dalej wyprostowani. Ogr z g�upoty i niewiedzy, a ja z krasnoludzkiem uporu. Posta� zbli�y�a si� do nas, przemawiaj�c �agodnym g�osem, kt�ry przypomina� pradawne elfie �piewy.
- Yarpennie, krasnoludzie Mahakamu! Przyby�em tu, by zabra� Morinara tam, gdzie przebywaj� nie�miertelni, gdzie biesiaduj� i Twoi przodkowie. Zabieram go tam, by odpocz��. Pozwoli�e� mu Yarpennie zapomnie� doznanych krzywd, pozwoli�e� by od�y�, pozwoli�e�, by i on dokona� zemsty. Demon ten tak�e dokona� zbrodni na jego braciach i siostrach. Zabieram go.
Kiwn��em tylko g�ow�. Posta� wzi�a elfa na r�ce, po czym skierowa�a wzrok na z�amany �uk. Ten uni�s� si� i wraz z postaci� odp�yn�� w kierunku portalu.
Nagle posta� odwr�ci�a g�ow� w naszym kierunku i powiedzia�a:
- Zamek zapadnie si� za par� chwil, tak jak zniszczona zosta�a wielka moc demona-maga Arcymantoryxa. Musicie st�d ucieka�.
- Jak, Panie!? - spyta�em odwa�nie.
Posta� poruszy�a bezg�o�nie ustami. Po chwili obok portalu niebieskiego pojawi� si� taki sam, lecz pomara�czowy. Kolor Krainy.
- Ten portal zabierze was do domu, do twojej Krainy, krasnoludzie. Spieszcie si�, w przeciwnym wypadku wraz z zamkiem zginiecie i wy.
Posta� wesz�a w portal, kt�ry po chwili znikn�� zostawiaj�c po sobie tylko lekk� mg��.
- Yarpenn, nie wiem, kto to by�, ale m�wi prawd�, wszystko zaczyna si� trz���! - krzykn�a Amfisia.
- Jesio moment, zobacz� co� - powiedzia�em spokojnie. M�j krasnoludzki nos wyczu� co� naprawd� warto�ciowego. Podbieg�em w kierunku tronu, na kt�rym siedzia� mag. Za nim dostrzeg�em niedu�� otwart� skrzynk�. Podszed�em bli�ej. W jej �rodku by�y niezliczone kamienie szlachetne: diamenty, szmaragdy, rubiny, hematyty, bursztyny, nefryty, ametysty, opale, agaty i wiele innych, kt�rych z pocz�tku nie rozr�ni�em.
- Yarpenn! - Amfisia ponagla�a.
- Ju�, ju�. Morglum - krzykn��em - we� Pheagatora na plecy i w�a�cie w portal.
- Poradz� sobie - wymamrota� elf, ledwie s�yszalnie.
Po chwili sta�em ko�o portalu. Zamek trz�s� si� w posadach, wszystko si� zapada�o, tynk odpada�, ska�y od�amywa�y si�, robi�c niemi�osierny huk. Splun��em i da�em nura w energi�, trzymaj�c pod pach� skrzynk�...
* * *
- Yarpenn, co robisz? - spyta�a Amfisia wchodz�c do mojego pokoju na pi�trze Karczmy "Pod Upitym Krasnoludem". Oderwa�em si� na moment od pi�ra, zwracaj�c si� w kierunku czarodziejki.
- W�a�nie ko�cz� opisywa� ca�� histori� ze Stowarzyszeniem Ikara. Czas mi odpocz�� od pi�ra. Od tej pory kronikarzem b�dzie ElfShadow.
- Kto? Co ty bredzisz Yarpenn? Jaki cie� elfa?
- Ech, niedawno by�em w jednej takiej Krainie, znowu Tol Eressia mnie przenios�a nie tam, gdzie trzeba. Spotka�em tam bardzo ciekawego elfa, zapewne w�adc� ca�ego Airu, jego imi� jest pi�kne, mo�e ci kiedy� o nim opowiem. Tak nazywa si� tamta Kraina. Jaki� czas przebywali�my ze sob�, opowiedzia�em mu o sobie, jeste�my teraz jak bracia. Do kr�gu jego zainteresowa� nale�y r�wnie� kronikarstwo i zobowi�za� si� do spisywania dziej�w moich i moich przyjaci�.
- Rozumiem - powiedzia�a Amfisia. Co z Morinarem. B�dziesz mu stawia� jaki� pomnik?
- W�a�nie to robi� - powiedzia�em wracaj�c do pisania. W pewnym momencie poczu�em ciep�o pulsuj�ce w palca wskazuj�cego prawej r�ki. To od pier�cienia, kt�ry dosta�em od ElfShadowa.
- Elf z Airu zaprasza nas do siebie - powiedzia�em w kierunku Amfisi - zbierz reszt�, b�dziesz mia�a okazj� go pozna�. Ostrzegam, jest �onaty.
- Dobra, dobra. Nie przesadzaj, dobrze? Ju� lec� - odpar�a, po czym zesz�a na d�.
- Zbi�rka w wie�y - krzykn��em tylko w nadziei, �e us�ysza�a, po czym szybko doko�czy�em opowie�� o Zem�cie na magach Ikara. Niech dzi�ki tej opowie�ci pami�� o dzielnym Quendi Morinarze Bradwarze nigdy nie zaga�nie.
KONIEC.
Yarpenn czyli ja