- Co ty sobie wyobra�asz D'hoine?!
Machni�ciem r�ki wysoki i mocno pokiereszowany, na kt�rego ciele wida� by�o banda�e elf, skomentowa� zachowanie jakiego� m�okosa. Wypity i skory do bitki, pochodz�cy podobno a� zza Jarugi Yerro, do kt�rego owe s�owa by�y skierowane, nale�a� do jednej z wielu band kr�c�cych si� po okolicy. Mia� ciemne w�osy i lekko szpiczaste uszy. Wiek, oraz wygl�d zradza� �e jednym z rodzic�w by� jaki� mieszaniec. Nie by� co prawda sam, ale zorientowa� si� szybko �e uderzy� w niew�a�ciw� stron�, zbyt siln� jak dla niego i jaki� o�miu czy dziewi�ciu towarzyszy z kt�rymi przebywa� w gospodzie. Chcia� bitki. Poszed� w ciemny k�t gospody. Trafi� na stolik zajmowany przez dziwne persony. Z powodu dymu i braku �wiat�� rozpozna� jedynie jasne w�osy dw�ch z nich, niskie i szerokie kszta�ty brodacza, oraz jak�� chudzin� z z�bami, kt�re wed�ug niego wskazywa�y na zwi�zek z elfami. On sam wojowa� ju� czwarty albo pi�ty rok i mia� nieco ponad dwadzie�cia lat. M�odzi nazywali �w okres Czasem Chaosu, starszym, obecnie ju� w�a�ciwie dziadkom kojarzy�o si� to z Czasem Pogardy, jakie� p� wieku wcze�niej, mo�e kilka lat wi�cej.
Podszed� bli�ej, ruchem r�ki przyzywaj�c kompan�w. Z grubsza wygl�daj�cy na elfa, z cie�sza posiada� dwa du�e k�y. Nic si� nie zmieni�o.
-B�dzie �atwo- pomy�la�.
Przy stoliku bia�ow�osy cicho westchn��:
-B�dzie rozr�ba...
-Ej! Ty! W bia�ych w�osach, nie ma miejsca tu na takie dziwol�gi!
Bia�ow�osy powoli odwr�ci� si�, k�tem oka sprawdzaj�c dost�pno�� nowego prawie miecza, a niska i krepa posta� z brod� stwierdzi�a g�o�no:
-Nast�pny, kurwa, m�okos!
Po dalszych zaczepkach Yerro, wypadki potoczy�y si� z zawrotn� szybko�ci�. A dla m�okosa sko�czy�y si� bardzo �le.
Bia�ow�osy b�yskawicznym ruchem wzi�� miecz i prostym niemal niedostrzegalnym ciosem, prawie nie ruszaj�c si� z miejsca przeci�� Yerro w p�. Bli�ej stoj�cy zauwa�yli zdumione oczy nieszcz�nika. Inni niczego nie zauwa�yli. Dopiero g�o�ne pomruki oraz has�o "Bija naszych" rozrusza�o gospod�. Konkurencja konkurencj� ale nie godzi si� zabija� kogo� tylko za z�o�liwe zaczepki, a za dobr� zabaw� przemawia�o jeszcze to, �e owa czw�rka nie nale�a�a do �adnej z band i, �e person owych by�o tylko cztery. Bia�ow�ose postacie stan�y w pozycji do walki z cienkimi mieczami a niska posta�, kt�ra okaza�a si� krasnoludem z toporem, czwarty gdzie� znikn��. Zacz�li si� wycofywa� wzd�u� �ciany w stron� wyj�cia. Pocz�tkowe ataki ko�czy�y si� tragicznie dla atakuj�cych, szybkie ciosy i ci�cia od g�ry wystarcza�y. W ko�cu po kilku chwilach szef najwi�kszej z hanz stwierdzi�:
-Nale�a�o si�, kurwa, tym narwa�com, ale teraz rozwalcie mi tych tam!
Jak na komend� spora grupa jego ludzi ruszy�a do walki. Szybkie piruety bia�ow�osej dziewczyny, oraz tego drugiego ko�czone prawie zawsze celnymi ciosami spada�y na walcz�cych. Pod�oga karczmy zrobi�a si� czerwona, a kilku, mo�e nawet dziesi�ciu le�a�o i dogorywa�o na pod�odze. Kilku walcz�cych przygl�daj�cych si� walce zarzeka�o si�, �e krasnoluda sk�d� znaj� a ten bia�ow�osy to wied�min. Pono Gerant, czy �erant. Przez rozwalone okno ca�a trojka si� wycofa�a, dopiero teraz okaza�o si�, kim by� czwarty co szybko uciek�. Jeden z rozb�jnik�w opowiada� lekko dr��cym g�osem:
-Szefie, to by� wampir!!!
-Nie pierdol! Wampiry istniej� tylko na cmentarzach a my nie jeste�my na cmentarzu!
-Zobacz, na Grendhona- pokaza� zabitego i dwa ma�e nak�ucia na szyi- jego twarz jest bez barwy a nie ma ci�kiej rany!
-O kurwa!!!
Ca�a tr�jka by�� na zewn�trz. Pojawi� si� wampir.
-Co jest Droc?
-Mamy problemy. Du�e. Jakie� p� mili od gospody jest na koniach ze trzydziestu ludzi. Po drogach nie da rady. Musimy w lasy.
-Dobra zmywamy si� stad!
Ruszyli wampir polecia� na zwiady. Wiedzieli �e do nich wr�ci bez problemu.
-Co� mi si� zdaje �e wpadli�my jak �liwka w g�wno- ton krasnoluda zdradza� �e w niejednym bra� udzia� i wie co m�wi- B�dzie przynajmniej weso�o.
-�eby�, kurwa wiedzia�- dziewczyna tez niejedno widzia�a- ut�ukli�my nie tego co trzeba i nie z tej hanzy- Parszywy �wiat!
Bia�ow�osy zastanowi� si�. Je�li ta dw�jka ma racj� to co najmniej jedna a prawie pewne �e i kilka nast�pnych zorganizuje przeciw nim, to co na obszarze, kt�ry kiedy� by� po�udniem Nilfgaardu zw� Vaendette.
Po kr�tkiej chwili zn�w zmaterializowa� si� zwiadowca.
-Jest gorzej ni� my�leli�my. Z drugiej strony nadchodzi co� na kszta�t ma�ej armii!
Wied�min wiedzia� �e w Kaedwn i ca�ej p�nocy nie by�o przyzwoitej armii a w Kaedwen w szczeg�lno�ci. Miasta mia�y obro�c�w- najemnik�w. Ale tu nie ma �adnego miasta i jest na to za daleko.
-Pomyli�e� si�! Chyba �e- zacz�� my�le� na g�os.
-Chyba ze Geralt- doko�czy� krasnolud- s� to dwie du�e hanzy.
-A �liwka w g�wnie przy naszych problemach to pryszcz!
-Yarpenn ty znasz te g�ry lepiej ode mnie uciekamy w nie, nad�o�ymy drogi ale mo�e wyjdziemy ca�o. Droc znajdziesz nas?
-Si� g�upio pytasz- wampir ods�oni� swoje dorodne k�y- zawsze!
-Tylko bez szale�stw i obiad�w w pracy. My zmykamy w las a potem og�lny kierunek na po�udnie.
Tr�jka skr�ci�a ze szlaku i wesz�a w las, chwilowy kierunek by� wschodni. Wej�� w lasy a potem jako� to b�dzie. Teren by� nawet r�wny, a las stosunkowo gesty ale nie stwarzaj�cy na razie zbyt wielu przeszk�d w podr�y.
Twarz bia�ow�osego by�� pomarszczona, przeczy�a jego sile fizycznej i mo�liwo�ciom. Bliskie spotkania z mantikorami i innymi otworami odcisn�y pi�tno, kt�re jedna czarodziejka z r�nym skutkiem stara�a si� usun��. Nieliczni wiedzieli ile mia� lat i co robi� w swojej bujnej karierze. Sam wiedzia� �e nie min�a nawet trzecia cz�� jego �ycia, a jak b�dzie mia� tak� opiek� jak teraz to i czwarta by�� daleko przed nim. Jad�ca obok niego dziewczyna, do kt�rej najcz�ciej zwraca� si� Angue para�a si� tym samym zawodem i by�a m�odsza o niewiele wiosen. Twarz to m�wi�a. W normalnej sytuacji by�a by szcz�liw� babci� i bawi�a wnuki. Ale on by�a wied�mink�. Jad�cy obok niej krasnolud, kt�rego zwali Yarpenn, te� mia� du�o �ycia przed sob�, a poza tym by� ich starym znajomym, kt�rego ci�gn�a wojaczka i �a�enie po �wiecie z celem i bez niego. Mia� na sobie zbroj�. Dla niego jak pi�rko dla innych. Jego fizjonomia ozdobiona by�� pi�kn� broda, z kt�rej jej w�a�ciciel by� bardzo dumny.
Droc by� na zwiadach. Wampir. Stary znajomy Yarpenna. S�owa tego ostatniego przerwa�y cisz�.
-Radowid. �winia by� z niego i tyle, ale by� ten cholerny pok�j...
Pozostali skin�li g�owami. A dziewczyna w my�lach stwierdzi�a.
-Ma stary dra� racje...
Wampir by� dalej na zwiadach.
* * *
Kiedy jakie� 40 lat temu Radowid obj�� pe�ni� w�adzy po straceniu wi�kszo�ci czarownik�w i ograniczeniu Aretuzy zapanowa� spok�j. Szybko zorganizowa� najemne oddzia�y, bardzo dobrze op�acane, maj�ce przywr�ci� spok�j na drogach i traktach. Robi�y to bez wi�kszych ceregieli a ca�y z�apany nielegalny towar w kryj�wkach hanz by� dzielony p� na p� mi�dzy najemnik�w a koron�. Kupcy byli szcz�liwi a najstarsze nawet elfy nie pami�ta�y takiego spokoju. Kilkakrotnie �onaty kr�l prze�y� wszystkie swoje dzieci poza jednym najm�odszym, kt�ry zmar� w ogl�dnie m�wi�c niejasnych okoliczno�ciach. W czasie swojego �ycia Radowid dw�r i podleg�ych mu wasali bardzo kr�tko trzyma�. Ostry by� cho� sprawiedliwy- m�wiono po wsiach i miastach. Rz�dzi� wszystkiego 40 lat a zmar� maj�c oko�o 60-tki. Z�o�liwi m�wi�, �e przekl�a go jedna z czarodziejek m�wi�c "Umrzesz gdy zima wiosn� b�dzie nie p�niej ni� na drugi tydzie� marca. Potem tak ju� zostanie". On si� z tego �mia� bo zna� i pami�ta� srogo�� zim i ch��d sm�tnego lata w Kaedwen. Wtajemniczeni podejrzewali �e s� to s�owa wypowiedziane przez ostatni� z zam�czonych czarodziejek. W papierach zachowa�o si� tylko s�owo "Koral".
W ci�gu trzech lat po �mierci kr�la nast�pi�o ca�kowite rozprz�gni�cie i chaos. A kraj podzieli� si� na w�a�ciwie niezale�ne hrabstwa i ksi�stwa udzielne, trzymane tward� r�k� przez r�nych wata�k�w i szlacht�. Najemne oddzia�y, kt�re nie otrzymywa�y zap�aty szybko rozproszy�y si� i zmieni�y front. Teraz one rabowa�y i pustoszy�y kraje.
Nilfgaard do linii Jarugi i Cintrii w��cznie ustanowi� "Stref� bezpieczn�" kt�ra by�a regularnie pustoszona. Ni�ej na po�udnie wi�ksz� niezale�no�� uzyska�y ksi�stwa. Stanowi�y one do�� dobra ochron� przed najazdami hanz. Sytuacj� t� wykorzysta� Brookilon i rozszerzy� si� na tereny nie zajmowane od lat, a dalej walcz�ce driady mog�y by� dumne z sukces�w. W�a�ciwie na jedno has�o wszyscy stawali rami� w ramie. By�o ono niezmienne i okaza�o si� jedynym prze�ytkiem z czas�w Radowida.
By�o znajome i �adnie brzmia�o "Czarownice po mur".
Nieliczni tylko dostrzegali �e po �mierci Radowida aura i pogoda wr�ci�y do starych tor�w bardzo przypomina�a t� z czas�w m�odo�ci Geralta.
* * *
Ca�a historia zacz�a\ si� jakie� dwa tygodnie wcze�niej.
W Mahakamie la�o od dw�ch prawie tygodni bez przerwy. Tego dnia pogoda by�a niezmienna i sta��. Deszcz i wiatr. Zm�czony i zmoczony je�dziec na szarym koniu, jecha� powoli. Str�j m�wi� �e porz�dnego schronienia nie widzia� od kilku dni. Kapi�ca z po�czochy woda potwierdza�a miejscow� pogod�, Mokro. Mocny wiosenny deszcz przemoczy� ca�e odzienie je�d�ca. On sam podejrzewa� tak�e �e mog�a ucierpie� od nadmiaru wody jego sakwa. Podjecha� do gospody. Z ulg� zsiad� konia przywi�zuj�c tego pod prowizorycznym dachem, zamontowanym pewnie na czas deszczu. W stajni by�o a� za du�o koni. Otworzy� drzwi i wszed� do zadymionej gospody, pachn�cej jeszcze starym i �wie�ym piwem oraz paruj�cymi cia�ami tam obecnych. Kilku kt�rzy zwr�cili uwag� na nowego zauwa�y�o jego �nie�nobia�e w�osy i miecz przewieszony przez plecy. Renoma knajpy, czasy a tak�e jej w�a�ciciel powodowa�y �e nikt nie odwa�y� si� zaczepi� nowego dziwnego przybysza. Nieznajomy podszed� do baru.
-Gdzie w�a�ciciel?
Barman spojrza� spode �ba na pytaj�cego i dostrzeg� w jego oczach co� co m�wi�o mu aby pozby� si� tego go�cia m�wi�c prawd� i nie zadaj�c mu pyta�.
-Tam - pokaza� r�k� w najciemniejszy k�t, znajduj�cy si� za kominkiem bia�ow�osy skin�� w odpowiedzi g�ow� i poszed� tam.
-Witaj Yarpenn.
Wywo�any odwr�ci� si� i nie okazuj�c zdziwienia odpar�:
-Cze�� Geralt! Ty stary draniu!- Siadaj przy kominku- doda�. To moja knajpa.
-Ferren! Przynie� kilka gor�cych ud�c�w, par� garnc�w grza�ca! Ino na jednej nodze!
A ty- odwracaj�c si� do Geralta - m�w jakie bogi ci� tu zagna�y. Zrzu� te mokre �achy a miecz po�� obok. To przyzwoita gospoda.
Opo�cza by�a w miar� przyzwoita wi�c nie wszystko by�o przemoczone. Geralt opar� si� wygodnie o gor�cy kominek, rozkoszuj�c si� ciep�em.
Zabieraj�c si� do grza�ca i mi�siwa Yarpenn stwierdzi�:
-Przecie� na po�udniu masz mas� roboty a jest spokojniej i przyjemniej. Co ci� op�ta�o?!
-Ech- westchn��- musia�em i�� do �wi�tyni Nenneke- mimo �e nie pe�ni�a ju� ona praktycznie �adnych funkcji Geralt tak nazywa� t� �wi�tyni�- Yennefer mnie o co� poprosi�a, a sama mia�aby spore k�opoty z dotarciem. Zreszt� sam wiesz. Czasy niespokojne a i ona ma u nas w siedliszczu robot�.
Poza tym - ci�gn��- zarobi� wi�cej. Potwory te samo a wied�mini si� na te tereny nie zapuszczaj�. Proste regu�y. Ceny wy�sze.
G�o�no dopominaj�c si� o dalsze jedzenie i piwo, ponaglaj�c Geralta do szybszego jedzenia dalej go odpytywa�.
-I co z t� wied�m�, to jest wied�minem? He he he... A co z Ciri?
-Tylko nie wied�ma, wiesz ile ona nam pomog�a?!
-Ciri jest na dalekim po�udniu, a czasem w ramach wolnego umyka w inne �wiaty. Par� bram dzia�a. W tym jedna pono� gdzie� na p�nocy.
-A ty co gnu�niejesz tu? I nic nie robisz? Tylko piwo, �arcie, piwo- Geralt odcina� si� za wied�m�.
Przesuwaj�c pl�taj�cy si� mi�dzy nogami ekwipunek bia�ow�osego, krasnolud wyra�a� g�o�no swoj� opini� o jako�ci �elaznego miecza i decydowa� o zmianie plan�w podr�y. Wied�min si� tylko u�miecha� i tak musia� czeka� na Angou. Wiedzia� te� �e jego miecz jest, ogl�dnie m�wi�c, mocno zu�yty.
-S�uchaj Yarpenn, mam dla ciebie propozycje...
-Jak�- krasnolud okaza� swe zainteresowanie, bo w duszy lubi� ryzyko i nieznane- m�w!
-Dobra- wied�min zacz�� opowie��- Pami�tasz starego barona von der Hasendaya i jego histori�?
-Z grubsza. Wiem tylko tyle �e zgromadzi� spory maj�teczek po czym s�uch o nim zagin��...
-Zgadza si�. Dowiedzia�em si� jaki� czas temu �e wykupi� z butami pewien zameczek, tytu� oraz jakiego� szlachciure bodaj�e- ale to ju� jest plotka- ��cznie z jego pch�ami.
-Ksi�cia von Koniec �wiata?- u�miechn�� si� Yarpenn.
-Cos takiego. Pokona� miejscowe hanzy i schowa� sw�j calutki maj�teczek w pobliskich jaskiniach, zaznaczaj�c dla ciekawskich �e widziano tam mantikore. Wiedz� i wiedzieli o tym miejscowi, ja wiem gdzie to jest. Zadupie jakich ma�o. Najlepsze jest to �e pono� dzi� rzeczywi�cie �yje tam mantikora lub jaka� podobna gadzina, bo z tego co ja wiem ju� jakie� dwadzie�cia ludzi postrada�o sw�j �ywot. Cena oferowana przez r�nych zleceniodawc�w na owego potwora to od 700 do 1000 novigradzkich koron.
Krasnolud gwizdn�� cicho przez z�by. Wiedzia� �e praktycznie jedyn� walut� kt�ra traci bardzo niewiele lub zgo�a nic jest w�a�nie korona novigradzka. Handel, przeprawy morskie do nowego �wiata oraz silne banki trzyma�y sta�a warto�� tej monety.
-To jeszcze nic. Najlepsze jest to �e warto�� skarbu jest szacowana na jakie� sto do trzystu tysi�cy novigradzkich koron.
-To ilu jest ch�tnych? Pi�ciu? Dziesi�ciu?
-Ja wiem o czterech ofertach. Trzy hanze i jaki� miejscowy hrabia, oraz pono� w�adyka jaki� teren�w. Tytu� oczywi�cie sam sobie nada�.
-To co do ci�kiej cholery chcesz tam robi�? Wybi� to ca�e ta�atajstwo czy co?! Przecie� oni raz dwa ubij� tego frajera kt�ry ut�ucze te ich gadzine!
-Masz racj�. Chodzi do�� powszechna plotka, �e ochotnik b�dzie kr�tko �y�.
Krasnolud g�o�no prze�uwa� mi�so. My�la�. W pewnej chwili u�miechn�� si� do jedz�cego wied�mina:
-Ty chcesz wzi�� cz�� �upu dla siebie i jako� uciec tej ha�astrze? Przecie� to jest pare �adnych woz�w!!
-Ciszej!- wied�min ba� si� konkurencji- trafi�e� w samo sedno. Wiem gdzie te jaskinie wychodz� i by�em ju� tam par� razy. Jaskinie wychodz� do bajkowego pa�stwa-miasta Tuissant. �yje na winie, z wina i dzi�ki winie.
-Wiem te�- prze�kn�� kolejny k�s- �e znakomit� wi�kszo�� skarbu stanowi� szmaragdy i tego typu kamyki
-Czyli mniej do d�wigania- ucieszy� si� wyra�nie krasnolud.
Zacz�� on tak�e my�le� jakby jego m�zg przekszta�ci� si� w wielk� maszynk� do liczenia. Potem b�dzie trzeba gdzie� to sprzeda�. Cz�� zachowa� dla siebie. Sprzeda� to nic. Wiedzia� �e jedyne miejsce w tym �wiecie gdzie m�g�by to up�ynni� by� Novigrad. Czyli wyprawa powinna si� sko�czy� gdzie� na jesieni. Banki krasnoludzkie za niewielk� op�at� pomog�. Nie jest �le. Yarpenn wiedzia� ju� �e p�jdzie. Poczu� si� jak dow�dca.
-Ruszamy za dwa dni z Drockiem, ale najpierw co� ci kupimy porz�dnego do walki.
-Dobra ale b�d� si� musia� zatrzyma� w dw�ch albo trzech zamkach. Z czego� trzeba �y�. I czekam na kogo�.
* * *
Nast�pnego dnia przyby�a Angue. By�a m�oda, pi�kna i niebezpieczna. Dos�ownie i w przeno�ni. By�� wied�mink�. A kilkunastu by�ych podrywaczy ju� si� ci�ko o tym przekona�o. Krasnolud znalaz� dla nich uzbrojenie najlepsze w ca�ym Mahakamie. Wieczorem pojawi� si� Droc. Krasnolud zda� karczm� pod opiek� starej Dahlbergowej, co oznacza�o ci�k� har�wk� dla pracownik�w. Ci co uwa�ali Yarpenna za tyrana, o tygodniu jego nieobecno�ci modlili si� w ka�dej wolnej chwili, a nie mieli ich wiele o jego szybki i rych�y powr�t. W ci�gu dw�ch dni wyruszyli. Droc obj�� rol� zwiadowcy.
* * *
Ruszyli. Wzi�li ze sob� zapasy, mimo �e Yarpenn planowa� zatrzymywa� si� w okolicznych knajpach i gospodach, kt�re znajd� na swojej trasie. Szli ca�y czas w deszczu, jedn� z dr�g na po�udnie. Yarpenn prowadzi�. Milczeli. La�o. Nawet Drocowi nie chcia�o si� lata� i ca�y czas mrucza� pod nosem na swoj� g�upot� i skretynienie. Zimno. Wiatr. Deszcz. Wjechali w las. Li�cie dawa�y pewn� ochron� ale to ci�gle nie by�o to. Doje�d�ali do polanki. Wied�min gestem kaza� im si� zatrzyma�.
-Co ty kombinujesz? - burkn�� krasnolud, wyra�nie niezadowolony.
-Po prostu ostro�no�� niedaleko jest a raczej by� ma�y zameczek, a jaki� miesi�c temu by�a tu i urz�dowa�a hanza.
-Yarpenn- widzisz te ska�y?- wskaza� na kup� kamieni jakie� p� mili na zach�d, kt�re g�rowa�y nieco nad okolic�.
-Aha. I?
-By�o tam ostatnio kilku ludzi, po tym jak ut�ukli hanz� , a jakie� dwa lata temu wywerna. �y�o im si� znakomicie. Blisko do drogi i s�awa tego miejsca.
-Podejrzewam- krasnolud sobie przypomina� opowie�ci zas�yszane w gospodzie o jaki� potworach- Droc rozejrzyj si� tam.
Wampir niech�tnie wynurzy� g�ow� spod opo�czy i g�o�no przeklinaj�c znikn�� na chwil�. Wida� by�o �e podr� w tak� pogod� nie nale�y do jego ulubionych rozrywek.
-Nic.
Ruszyli. Pozorna uwaga i kilka lu�nych s��w zmieni�o nastr�j. Angue drzema�a. Kiedy obudzi� ja g�o�ny �miech krasnoluda w��czy�a si� do zabawy. Opowiadali sobie pieprzne kawa�ki, przygody i wspominali dawne dobre czasy. By�o ju� prawie ciemno kiedy stan�li na popas i odpoczynek. Nie spotkali nikogo i przebyli spory kawa�ek. Je�li tak dalej p�jdzie to w cztery tygodnie b�d� w jaskiniach.- my�la� Geralt. Z trudem rozpalili na mokrej ziemi ognisko. Spokojnie jedli suche mi�so. W pewnej chwili siedz�ca cicho Angue wybuchn�a gromkim �miechem. �pi�cy Droc by� na ni� z�y ale odwr�ci� si� i spa� dalej, a Angue zacz�a opowiada�.
-Jakie� dwadzie�cia lat temu, w kwietniu, kt�ry wtedy by� zimniejszy ni� nasza zima teraz, dosta�am dobre zlecenie. Jaki� hrabia czy inny szlachciura zap�aci� mi za zabicie czego� w rodzaju gryfa. Z bliska okaza�o si� to raczej jak�� krzy��wk� wywerny, robota nieby�a szczeg�lnie trudna. W ka�dym razie na moje pytanie o czas dojazdu do owych jaski�, dupek jeden, stwierdzi� �e trzy dni. Zapomnia� skurwysyn powiedzie� �e by�o to w czasie suszy w lecie i przed och�odzeniem. Jecha�am do tych cholernych jaski�, a w�a�ciwie sz�am, jakie� dziesi�� dni. Jaki� miejscowy m�drala wyrazi� w�wczas szczere zdziwienie i stwierdzi� �e mia�am kup� szcz�cia bo normalnie to si� idzie jakie� dwadzie�cia dni. A wiosna by�� pono� ciep�a. Ja bym mu ko�ci pogruchota�a...
Zn�w rozleg� si� �miech.
Tylko wied�min, zreszt� nie po raz pierwszy mia� wra�enie, �e kogo� mu czasem brakuje. W ko�cu zasn��. Okryty derk� i pledem, pod drzewem kt�re chroni�o cho� troch� od ci�gle padaj�cej m�awki.
Kolejne trzy dni nie przynios�y niczego nowego. Deszcz wiatr ch��d. Tylko li�cie na drzewach m�wi�y �e dla drzew wiosna jest w pe�ni. Po jednej nocy w gospodzie humory poprawi�y si� wszystkim. Po raz pierwszy od kilku dni ciep�e �arcie i normalne �o�e. R�wno w tydzie� po wyj�ciu z Mahakamu przesta�o pada� a Geralt wzi�� robot�. W gospodzie stracili jednak nieco funduszy a apetyty raczej tylko w tym pomog�y. Odbili w niewyra�n� �cie�k� i po oko�o mili wy�oni� si� na wp� zrujnowany zamek, nale��cy prawdopodobnie do jakiego� przemytnika albo bogatszej osoby Zamek mia� zrujnowane ca�e lewe skrzyd�o. W�a�ciciel podawa� si� za hrabiego, lecz jego wygl�d �wiadczy� �e cz�ciej zajmowa� si� wojaczk�, a cena za pono� �atw� robot� si� wysoka. Chodzi�o mu o szybko��.
* * *
Dzie� wcze�niej Geralt poinformowa� towarzystwo, a w�a�ciwie Droca i Yarpenna �e b�d� w drodze po te skarby zahaczy� o Mohren.
Krasnolud si� lekko w�ciek�.
-S�uchaj powiedz ty mi dlaczego sam pojecha�e� do Mohren a nie z Yennefer i nic nie kombinuj!
-Masz zgrabno�� i gracje jak troll w porcelanie
-Geralt powiedz mu, bo got�w nas pobi� - stwierdzi�a Angue.
-Dwa miesi�ce temu mo�e troch� wi�cej wybierali�my si� z Yennefer do Oxenfurtu...
-Wiedzia�em znowu ta wied�ma!
-Pozw�l mu do cholery m�wi�- dopomina�a si� Angue.
Droc si� w ko�cu zainteresowa� gwa�town� rozmow�.
-Dobra ju� dobra....
-Yennefer jak wiesz ma raczej charakterek. Pewnego dnia nie wiem chyba dziesi�tego trafili�my do jakiej� gospody i zahaczyli�my o jakie� miasteczko. Yennefer chcia�a co� kupi�, jakie� babskie mazid�a i takie tam. To by�o ju� gdzie� nad Jarug�. Okaza�o si� �e w gospodzie jaki� niski grubas zacz�� si� do niej zaleca�- wied�min si� lekko u�miechn��- w ka�dym razie zako�czy� sw�j �ywot jako ptaszek czy inny motylek. P�niej si� okaza�o �e to by� jaki� szambelan, grunt �e szyszka. I zacz�a si� zabawa. Kilku innych pokumka�o w roli �abek, a ja jak si� potem okaza�o zabi�em..
-Pewnie paru genera��w...?
-Co� tak jakby. W ka�dym razie do�� szybko i bez oci�gania wr�cili�my do Kaer Mohren, a ja musia�em sam pojecha� do Nenneke. Pono� do tej pory paru ch�tnych szuka owej czarodziejki, a kilku ju� pono� przywioz�o jej g�ow� w prezencie burmistrzowi owego grodu.
-P�jdziemy okr�n� drog�, przez Jarug� przeprawimy si� dopiero w Cintrze, a ciebie wzi��em no wiesz bo lubisz wojaczk�, a tutaj si� zanosi �e jej nie braknie.
-I da�em si� skusi�. Jeste� cholernie wyrachowany.
W szybkim czasie przerodzi�o si� to we wzajemn� wymian� docink�w i oskar�e�. Wied�min i krasnolud bawili si� w najlepsze...
-Zachowujecie si� jak panny na wydaniu- stwierdzi�a z nuta zadowolenia w g�osie Angue- Eeej! Zobaczcie nawet Drocowi przechodzi smutek i znu�enie. W chwile potem rozleg� si� jego radosny g�os i mo�na by�o zobaczy� wszystkie z�by w szerokim u�miechu.
-Ju� nie pada! S�o�ce �wieci!
To by�a ju� sz�sta noc z kolei, ale pierwsza w czasie kt�rej nie la�o. Zrobi�o si� ciep�o. Wiosna rzeczywi�cie by�a w ca�ej pe�ni.
* * *
W sali, mieszcz�cej si� w nie zniszczonej cz�ci budynku, pali�y si� �wice, a gospodarz referowa� pokr�tce sw�j problem.
-... ma dra� cztery �apy, na jakie� trzy czwarte s��nia wysoki, ze trzy s��nie d�ugi, �uski, chyba lata...
-Chyba?
-Tak bo co� mi zjad�o konia a nie by�o �lad�w na ziemi.
-W dzie� mo�esz wle�� do jaskini pierdoli� si� z jak�� cizi� i nic ci nie wylezie, ale w nocy.. ju� po tobie, ka�d� krew zw�szy na jakie� dwie mile.
-Co� nietypowego?
-Znaczy piszczy, ale powoli �azi...
Krasnolud si� u�miechn�� co� sobie przypominaj�c.
-Mo�e to smok?
-Yarpenn - wtr�ci�a si� Angue, kt�ra teraz zda�a si� teraz na do�wiadczenie Geralta- smok to by dawno ten cholerny zamek w py� rozpierdzieli�!
-Ale zr�b to wied�min dzisiaj i szybko. Do�� mam z t� gadzin� k�opot�w!
-Co on robi- teraz zdziwienie wyrazi� Droc, wied�mini bowiem si� nie interesuj� takimi szczeg�ami.
-Zjada konie i zabija ludzi, a �e g��wna droga jest niedaleko, to zabija ludzi i konie z hanz. Potem oni ju� �atwo znajd� winnego.
Wied�min si� zastanowi�, pozbiera� rynsztunek i kaza� si� zaprowadzi� na miejsce . Jaskinie by�� trzy �wierci mili od domu, jakby na przed�u�eniu �cie�ki kt�r� przyszli. Yarpenn z Drockiem mieli przypilnowa� i rzeczy. Wiedzminowi zdarza�o si� nieraz, �e plebs nie wierz�c w jego powr�t na zapas dzieli� si� jego rzeczami i cz�sto co� gin�o. Angue ubezpiecza�a Geralta. Ten wzi�� dwa flakoniki i si� napi�. Zmodyfikowane przez Yennefer dalej mia�y te same w�a�ciwo�ci co wcze�niej, lecz niejako wychodzenie z ich wp�ywu by�o mniej bolesne, pono� te� mniej szkodzi�y. Wyczu� tam tylko tojad. Wszed� powoli do jaskini. Zmys�y s�uchu i wzroku nabra�y ostro�ci. Zbli�a�a si� jedenasta. S�ysza� osypuj�cy si� piasek, a przysi�g�by �e widzi ka�de ziarenko. Z ty�u Angue tak�e powoli sz�a. Wtem us�ysza� pisk. Szed� w jego stron�. W pewnym momencie zdawa�o mu si� �e kto� wali go w g�ow� sporym m�otem kowalskim. Przeszed� jedno rozwidlenie. W drugie skr�ci�, jakie� pi��dziesi�t s��ni dalej zauwa�y� jaki� b�ysk. W chwile potem stan�� w sporej sali i zobaczy� potwora. Oceni� to jako skrzy�owanie mandragory i paru innych gadzin. Opis owego domniemanego hrabiego by� do�� dobry. Smoczy ogon, wy�upiaste oczy, skrzyd�a. Dwa z�by. Jadowe chyba- pomy�la� wied�min. Us�ysza� jak Angue wchodzi powoli za nim. Da� r�k� lekki znak by stan�a i nie rusza�a si�. Potw�r ci�gle popiskiwa�.
-Zwyrodnia�y nietoperz czy co?- pomy�la�.
Angue niemo zdziwi�a si�, lekko uniesione brwi m�wi�y �e takiego dziwad�a nie widzia�a jeszcze. Wsta�a i wyra�nie ustalaj�c po�o�enia przeszk�d gadzina powoli przesuwa�a si� w stron� wyj�cia. Jaskinia by�� za w�ska na roz�o�enie skrzyde�. Wied�min zastyg�, Angue powt�rzy�a jego manewr. Czasami z Geraltem rozumieli si� bez s��w. Stw�r zaatakowa� bia�ow�osego. Dla Geralta i jego wyczulonych zmys��w by�y to bardzo zwolnione ruchy. Tylko ogon jakby �y� oddzielnie. Szybkimi zamachami dwu i p� s��niowego ogona potw�r rozwala� wszystkie mniejsze g�azy i �cianki. Kr�tkie �apy by�y mocno zabezpieczone. �uski wydawa�y si� mocne. Jedynym ods�oni�tym w miar� miejscem by�� ko�c�wka i nasada ogona.
-�le, b�d� musia� bi� z g�ry- pomy�la�.
Potw�r zbli�y� si� na kilka metr�w. Wied�min szybkim ruchem odskoczy� w bok za spor� ska�� tn�c niejako po drodze w ogon. Momentalnie trysn�a krew. Ogon uderzy� w ska�� kt�ra pop�ka�a ale nie rozsypa�a si�. Gadzina stan�a zdezorientowana. Dwa stoj�ce jak s�upy g�azy uniemo�liwia�y zauwa�enie wied�mina. W czasie tej kr�tkiej walki, Angue podesz�a z innej strony i zn�w stan�a w cieniu jakiej� ska�y. Potw�r jakby skamienia�. Nawet ogon tylko lekko si� porusza�. Wyskok, odbicie, ci�cie z g�ry w to samo miejsce co poprzednio, podobne ruchy Angue tyle tylko �e z drugiej strony. Drugi raz. Uderzenie, ci�cie z boku. Odskok. Ranny potw�r, tryskaj�cy krwi�, z na po�y odci�tym ogonem zarycza� przeci�gle i dono�le. Uderzy� jeszcze raz na ska�y, kt�re rozsypa�y si� zupe�nie. W�a�ciwie pomieszczenie mia�o teraz wymiary sporej komnaty. By�o d�uga na jakie� kilkadziesi�t metr�w i szerokie na dziesi��. Wszystkie ska�y zosta�y pogruchotane. Wied�min odskoczy� i uderzy� w ogon odr�buj�c go, Angue wykorzysta�a ustawienie potwora, kt�ry sta� w�a�ciwe ty�em do niej i ci�a go od do�u na uko� w g�r� przez gard�o. Wied�min dobija� powoli potwora. Angue wycofa�a si�. I tak ju� si� narazi�a Geraltowi, kt�ry pomocy raczej nie lubi�.
-Przynajmniej szybko si� to sko�czy- pomy�la�a i stan�a na rozga��zieniu korytarza. Tymczasem bia�ow�osy dalej walczy� z os�abionym ju� potworem. Cios z boku, d�ugi przez gard�o, odskok, b�l, kolejne uderzenie, z g�ry tym razem, krew. Zn�w b�l, ciecie, jucha, wycofanie si�. Teraz dopiero zobaczy� co si� sta�o. Kt�ra� z przed�miertnych drgawek musia�a mocno zakr�ci� ogonem kt�ry go dosta�. Powierzchowna rana. G��bsze, lecz nie g��bokie �lady na nodze, chyba od z�b�w. Potw�r z zupe�nie nieruchomym ogonem i� rozpa�atanym gard�em okaza� si� �ywotny. Traci� krew jakie� p� godziny, z rzadka pr�buj�c atakowa�, co sko�czy�o si� dla niego kolejnymi celnymi ciosami.
Angue podesz�a, popatrzy�a na rany i pokiwa�a sm�tnie g�ow�.
-Poczekaj spr�bujemy trafi� go srebrnym w serce, wied�minowi ju� si� zaczyna�o nudzi� i czeka� na zgon. Zgodnie wyj�li srebrne miecze i uderzyli w bok potwora ciosem skierowanym w d�. Trysn�a jasnoczerwona krew.- p�uca znaczy si�- pomy�leli. Potw�r skona�.
By�o ju� dobrze po drugiej kiedy wychodzili. Ko�cz�ce si� powoli dzia�anie eliksir�w os�abia�o organizm ale i tak Geralt czu� si� lepiej ni� za m�odu. Ale szybko przesz�o os�abienie.
-Gdzie jest woda do umycia- spyta�.
Pytanie by�o jak najbardziej na miejscu, Oboje a wied�min w szczeg�lno�ci byli pokryci krwi� i w �rodku prawie nocy wygl�dali gorzej ni� niejedne upiory.
P�niej Yarpenn im opowiada�, �e na ich widok hrabia si� prawie zesra� ze strachu i uciek�. Geralt i Angue nabrali przekonania �e potwory zmieniaj� si� ci�gle i niekoniecznie s� to zmiany na lepsze.
Wyruszyli jeszcze tej samej nocy wied�min i reszta towarzystwa spali na koniach. Droc ich prowadzi�, drzemi�c od czasu do czasu. Potem bia�ow�osy stwierdzi�, �e co� go tkn�o, mo�e przeczucie...
* * *
Wiele lat p�niej jeden badacz, wyrzucony przez jak�� szacown� akademi� z Oxenfurtu stworzy sw�j kodeks zawsze spe�niaj�cych si� praw. Jedno z g��wnych g�osi �e jak co� ma si� sta� to si� na pewno stanie. Geralt zna� je jako przeznaczenie. Drugim nie mniej wa�nym by�o to, kt�re zauwa�y� ju� Jaskier, w nieco rozszerzonej wersji. Brzmia�o ono: "Kiedy co� jest prawie pewne, na pewno si� to stanie, a kiedy jest szansa jedna na tysi�c to na pewno te szans� wykorzysta". Dla wszystkich objawi�o si� to p�nym rankiem po kr�tkim postoju nad jakim� strumykiem, kiedy Droc wr�ci� i oznajmi�:
-Zmywamy si�! K�opoty jak stad do Novigradu!
Wiedzmin powoli zacz�� si� pakowa�.
-M�w po woli i po kolei!
-A nie jakby wszyscy o tym wiedzieli- dorzuci�a Angue.
-Dobra. Jakie� p�torej mili za nami jest oddzia�, albo du�a hanza, ze dwadzie�cia wojska. Przed nami jest polana, mo�e z mil� nieca�a, po drugiej stronie wida� kolejn� grup�. B�dzie rozr�ba. A my miedzy m�otem a kowad�em!
Ca�� czw�rka szybko wyruszy�a w drog� i zdaj�c si� na krasnoluda odbi�a w las, na wsch�d. Yarpenn utrzymywa� �e w g��bi lasu jakie� dziesi�� mo�e jedena�cie mil, ju� pod samymi g�rami jest stary trakt krasnoludzki, prowadz�cy w stron� Jarugi a potem w G�ry Sine. Skr�cili.
-Geralt, powiedz kogo usiek�e� w czasie obecnej podr�y? Chodzi mi o takie r�niaste hanze...
-Troch�- mina Geralta wskazywa�a �e "troch�" jest spor� liczb�- a co podejrzewasz �e to nasi mi�o�nicy?
-Mo�liwe. Ja stara�em si� trzyma� tylko porz�dek w swojej gospodzie i co najwy�ej wywala�em na zbity pysk.
Angue jad�ca do tej chwili raczej w milczeniu, i przys�uchuj�ca si� rozmowie obu zacz�a si� �mia�. Droc wyrazi� oczami i min� wielki znak zapytania, a sp�r kto kogo gdzie i jaki zosta� przerwany.
-Bawi mnie wasza sprzeczka, mamy na g�owie wi�ksze problemy, a wy jak ma�e dzieci...
-Wy si� martwcie co b�dziecie je��, ja na wikcie zwierz�cym jako� prze�yje, ale wy?!- wampir u�miechn�� si� pokazuj�c z�by.
-Pilnuj lepiej naszych ty��w- odwarkn�� krasnolud.
-On ma racje z suchym mi�sem daleko nie zajdziemy a w strzelaniu z luku nie jeste�my najlepsi, skromnie m�wi�c.
Krasnolud si� zamy�li�, g�adz�c swoj� brod�, nad czym� my�la�.
.-Pogoda jest wiosenna, ciep�o nawet nie pada, da si� wytrzyma�. B�dziemy musieli zmieni� nasze plany. Ten stary trakt jest w kr�tkim odcinku wykorzystywany jako normalna droga kupiecka. W jego najszerszym miejscu jakie� trzydzie�ci mil mo�e nieco wi�cej na po�udnie jest jedna gospoda, a za kolejnych par� kolejna. Tam musimy si� dosta�.
-Ech �eby by�a tutaj Milva- wied�min na g�os wspomina� dawne czasy.
-Ciocia Milva ale� mia�a ona oko i nie musieliby�my si� szwenda� po jaki� gospodach...
Lekki szum z ty�u powiedzia� Geraltowi �e znowu wampir uda� si� na zwiadu. Po jakie� p� godzinie ten sam szum zwiastowa� nowe wiadomo�ci.
-I jak?
-Ale� masz s�uch. Nic. Na polanie szykuje si� rozr�ba, a dwie albo trzy mile na po�udniowy wsch�d jest jaka� chata, albo to co z niej zosta�o. �adnej polany. W �rodku lasu.
-Dobra prowad� ja si� odleje- s�owa krasnoluda zwiastowa�y �e wraca mu humor.
Im dalej w las tym wi�cej chaszczy. W pewnym momencie szli na piechot�. Lasy by�y niby kr�lewskie ale nikt nie mia� serca i mo�liwo�ci aby si� nimi zaj��. Wycinka by�� prowadzona byle gdzie i byle jak, a czasami jej w og�le nie by�o. Pod wiecz�r po kilkugodzinnym przedzieraniu si� przez zaro�la i jeden zabagniony strumyk doszli zm�czeni do owych ruin. Nie by�o najgorzej. Na g�ow� nie kapa�o a rozwalaj�ce si� �ciany dawa�y jak�� skromn� ochron� przed wiatrem. Podczas kolacji krasnolud zacz�� narzeka� na skromne wy�ywienie. Marzy� o jakiej� krowie czy innej owcy.
Dwa nast�pne dni wygl�da�y tak samo. Las, s�o�ce, zaro�la i co mile czy dwie ma�e bagna i inne rzeczki. Krasnolud wspomina�, �e kiedy by� ma�y to jakie� dziesi�� mil na p�noc by�y gigantyczne stawy. Potem o nich nic ju� nie s�ysza�. Wied�min podejrzewa� �e kto� rozwali� wa�y je utrzymuj�ce. Droc mia� inne zdanie.
--...prawdopodobnie w czasie mroz�w co� si� musia�o sta�, i woda rozla�a si� po okolicy, i dopiero normalna wiosna razem z opadami sprawi�a �e zrobi�o si� to ma�e bagienko.
Drugiego dnia znale�li w sid�ach jak�� �ani�. Krasnolud szala� z rado�ci. Angue te� by�a zadowolona. Droc narzeka� �e ma ma�o krwi, ale mi�sem nie pogardzi�. Na post�j zatrzymali si� do�� szybko. Popo�udnie ledwie by�o. Rozpalili ognisko i nie przejmuj�c si� niczym zrobili sobie mi�� odmian� po suszonym mi�sie. Rozlegaj�ce si� do p�nej nocy g�o�ne bekania krasnoluda m�wi�y same za siebie. Nie�mia�o wt�rowa�a mu w tym Angue, kt�ra w�a�ciwie nigdy nie pozby�a si� swoich starych nawyk�w.
Znowu si� zachmurzy�o. Lekka wiosenna m�awka stanowi�a kr�tk� i mi�� odmian� po s�o�cu z kilku poprzednich dni. Wyszli na szczyt wzg�rza. Konie przywi�zali pod wzniesieniem �eby nie by�y zbyt widoczne a sami zacz�li obserwowa� okolic�. Droc wzni�s� si� w powietrze bez �adnych sprzeciw�w co mog�o wed�ug Yarpenna oznacza� tylko to �e wr�ci� mu humor i ch�� do podr�y. Widzieli wszystko w promieniu jaki� dziesi�ciu mil. Na podstawie ja�niejszego odcienia drzew krasnolud pokaza� �cie�k� kt�ra kiedy� by�a owym traktem, oraz po�o�enie dw�ch karczm. Jedna by�a bliziutko. Prawie po drugiej stronie g�ry. Dwie mile dalej. Nie wi�cej. Ta dalsza by�a za dwoma albo trzema zakr�tami i jedn� ma�� rzeczka. Droga kt�ra mieli i�� na po�udnie by�a na wprost. Po ich lewej, �w stary szlak. Wszyscy wydawali si� na zadowolonych. Nie by�o niczego wida� jak na razie. Cisza i pe�en spok�j. Dla obytych z wojaczk� wielokrotnie zwiastowa� on cisz� przed burz�. Tak teraz si� sta�o. Lekki szum s�yszalny przez wied�min�w m�wi� �e ich towarzysz wr�ci� na �ono wyprawy.
-B�dzie weso�o- zacz��- tam po prawej wida� niewielki zameczek. O te szare dach�wki..
Rzeczywi�cie po prawej by�o co� wida�. Wprawne oko odr�ni�o niewielk� zmian� nat�enia kolor�w.
-...za tym zakr�tem ci�gn�� jest chyba jaka� hanza, mo�liwe nawet �e ta co nas goni�a. Zanosi si� na walk�.
I tak musieli czeka� bowiem do�� wygodne zej�cie by�o w�a�nie od strony owej dolinki i zameczku. Co najwy�ej zejd� nieco ni�ej i przenocuj� pod go�ym niebem a nast�pnego dnia pojawi� si� w gospodzie. Albo spr�buj� jeszcze dzi�. Zobaczy si�- pomy�la� Geralt. Na razie ogl�dali rozwijaj�c� si� walk�.
Zameczek mia� dwa wej�cia jedno od strony lasu, drugie od strony traktu. Most od lasu zosta� zniszczony, a kamienny mosteczek na dw�ch pieszych zamieni� si� w barykad�. Yarpenn podejrzewa� �e szturmowa�y ze dwie du�e hanze, a broni�a si� jaka� mniejsza. Po godzinie by�o po wszystkim. Mostek nie pad�, ale atak od ty�u odci�� go od zamku. Straty by�y du�e, si�ga�y w sumie kilkunastu rannych i kilku koni. Po zaj�ciu zamku. Cz�� obro�c�w usz�a w las, a reszta w sumie jakie� dziesi�� os�b zar�ni�to bez zb�dnych ceregieli. Odg�osy rozkaz�w dochodz�ce do�� wyra�nie na wzg�rze wskazywa�y, �e spora cz�� atakuj�cych, lub ich dow�dztwa para�a si� kiedy� zawodow� wojaczk�. Geralt z niesmakiem poszed� stron� koni. Atakuj�cy zaj�li zameczek i nic nie wskazywa�o na to �e si� z niego rusz�. Wczesne popo�udnie m�wi�o �e przed wieczorem b�d� w gospodzie. Zdecydowali si� wybra� t� dalsz�. "W razie czego"- jak mawia� jeden zaprzyja�niony krasnolud stwierdzi� Yarpenn. Przez spor� cz�� drogi do niewielkiej rzeczki i kolejnego mostku, z kt�rego by�o ju� wida� t� dalsz� gospod� wied�min my�la� nad tym co zobaczy�. Widzia� ju� kiedy� podobn� scen�. Z t� r�nic� �e broni�o si� jakie� ch�opstwo a atakowa� Nilfgaard. Ko�cowe efekty by�y te same.
-Czy�by Czas Chaosu mia� by� jeszcze gorszy ni� Czas Pogardy?- pomy�la�.
Jego zadum� przerwa� radosny okrzyk Yarpenna na widok knajpy.
-Zapraszam was! Ale b�dzie wy�erka! Wreszcie ciep�e �o�e!
Po p� godzinie bez po�piechu dojechali. Powoli si� �ciemnia�o ale wida� by�o jeszcze zupe�nie dobrze. Znaczy dla krasnoluda bo wampir i oboje wied�min�w widzia�o nawet w nocy bez problem�w. Konie zostawili pod dachem ale na zewn�trz stajni. Stary szyld, wspieraj�cy nowy, by ta prowizorka nie rozwali�a si� g�osi� "Gospoda pod Star� Drog�", co rzeczywi�cie by�o prawd� wed�ug s��w krasnoluda. Nowy by� mniej romantyczny i g�osi� "Gospoda pod Hanza".
-Jakie czasy taki szyld- stwierdzi� na g�os Geralt.
-Nie m�drkuj ino w�a� do �rodka, b�dziesz tak stercza� a� ci� Radowid zaprosi?!- przerwa�a jego rozmy�lania do�� gwa�townie Angue.
--Zobacz Droc i ten tw�j krasnolud zaj�li ci miejsce w jakim� k�cie.
Wiedzmini weszli z mieczami przewieszonymi przez plecy. W takich czasach nikt nie zwraca� uwagi na go�ci, bo mog�o si� to �le sko�czy�. Poza tym raczej niewysoki standard gospody zniech�ca� obs�ug� do ciekawo�ci. Bywa�y ju� i to nie raz przypadki kiedy w�a�ciciel zmienia� si� co miesi�c, bynajmniej nie koniecznie sprzedaj�c sw�j przybytek i uchodz�c ca�o ze swoj� g�ow�, o kieszeniach nie wspominaj�c
Yarpenn ju� zam�wi� pieczyste i dzbany piwa wskazuj�c jako p�ac�cego bia�ow�osego. Nie maj�c innego wyboru wied�min przy��czy� si� do uczty. Angue nie czeka�a na niego. Ju� jad�a i pi�a.