Stanisław Lem | ||||
"Rozstaje informatyczne" |
1 | To, co zamierzam opowiedzieć w streszczeniu, jest krytycznym wyciągiem z artykułu badacza pracującego we francuskim "Centre National de Recherche Scientifique" (CNRS), Filipa Breton, zamieszczonego w jednym z ostatnich wydań 1996 roku popularno-naukowego miesięcznika SCIENCE ET VIE, a zatytułowanego "Komunikacja pomiędzy Dobrem i Złem". Naukowiec ów ukazuje najpierw czysto technologiczne trendy obecne dzisiaj w rozwoju informatyki SIECIOWEJ i KOMPUTEROWEJ, a mianowicie (on także, jak ja dawniej, powołuje się na dominikanina Dominika Dubarle z jego wystąpieniem o "Wienerowskiej maszynie do rządzenia państwem" z 1948r. w Le Monde) prezentuje - z jednej strony - maszyny (do przetwarzania danych), jakich "praojcem elektronicznym" był ENIAC przed półwieczem (czyli komputery coraz szybsze, coraz bardziej "terebajtowo przeżuwające dane"), a z drugiej strony - mikrokomputery, po części wywodzące się od "laptopów", obecnie zaś aż tak redukowane w "lokalnej obecności swojej", że użytkownikowi pozostaje właściwie mało co ponad k l a w i a t u r ę, natomiast robocze sprawności zostają przekazane międzykomputerowej SIECI, z jej "elektroneuronowymi" węzłami (serwerów, procesorów, programów operacyjnych DO PRZYWOŁYWANIA etc.). Tak więc wygląda "informatyczna skrajnia": albo machiny zawłaszczające centralizacyjnie dane i ich przetwarzanie, albo maszynki w dyspersji (Ňrozpraszane"), których łożyskami stają się SIECI. |
2 | Z tej pokazanej przez Bretona nieco szerzej deskrypcji czysto technicznej wywodzi on "rozstaje" możliwości PRZYSZŁYCH, które mają nie tylko ideologiczny i nie tylko gospodarczy, ale nawet POLITYCZNY charakter, jako zmierzające - w jego ujęciu - do wstrząsająco radykalnej przemiany całego ludzkiego świata. Zabierając się do zaprezentowania tej jego wizji, już z góry pragnę zaznaczyć, że żadna ze skrajności, jakie on prognozuje, moim zdaniem, nie zostanie urzeczywistniona, także, chociaż nie tylko dlatego, ponieważ "uzbrojenie", czy raczej "oprzyrządowanie techniczne", niezbędne dla ziszczenia tej czy tamtej ekstremalnej odmiany (alternatywy) NIE MOŻE stać się powszechnym dobytkiem wszystkich istot zamieszkujących Ziemię (czyli ludzkości po prostu). "Pochód" cywilizacyjny, jakem go zwykł był nazywać, rozciąga się bowiem, w miarę akceleracji dokonań techno-łącznościowych, coraz bardziej i myśl o tym, że Chińczycy, że Hindusi, że Beduini i reszta Trzeciego Świata w ogóle będzie w FIZYCZNYM STANIE wejść między rozwierające się (za Bretonem) infonożyce jest utopią (albo dystopią, czyli antyutopią: to wszystko, jedno): ani Bretona skrajne "Zło" ani "Dobro" nie mogą nastąpić dla trywialnej przyczyny - nie s t a ć bowiem będzie jakichś trzech czwartych ludzkości na to, aby po prostu stanąć na przepowiadanym info-rozstaju, i pójść jedną z dróg, które nawzajem zdają się wykluczać. |
3 | Zafascynowanie owym "rozstajem" Bretona wynika stąd, że on sam, siedząc w głębinach sieciowo-komputerowej problematyki, widząc rozpędzoną ekspansję Internetu i innych sieci, ich zrazu spontaniczną "samoorganizację", czyli rozrosty, przez zainteresowany Kapitał jednak sterowaną, popada w znany od dawna styl zawężonego utopijnie myślenia. I podobnie jak ci, którzy w każdej z kolejnych rewolucji innowacyjnych techniki, od ponad stulecia dawali wiarę w przyszłość całej Ziemi "lotniczą" albo "parową" aż do "kosmonautycznej", a tym samym widzieli w jednej grupie działań instrumentalnych całą przyszłość świata - niejako stawiali "wszystkie nadzieje i obawy" na jakieś jedyne pole światowej rulety futurologicznej i zawsze się mylili, gdyż nie ma po prostu ani "jedynego pola", ani "jedynej drogi" dla całej ludzkości i być nie może. Niemniej, warto opowiedzieć o przepowiadanej "ideologizacji" socjo-politycznej potencjałów informatyki. |
4 | Otóż z jednej strony mamy rodzaj ANARCHII: totalne rozpowszechnienie łączności potencjalnej "wszystkich ze wszystkimi", wchłaniające w swoje "wnętrzności" edukację, ekonomie, lecznictwo, razem z "kolizjami wartości" (które mogłyby mieć charakter "międzycywilizacyjnych zderzeń" Samuela Huntingtona, prognozowanych w jego książce - to jest dyrektor instytutu strategicznych studiów w USA), czyli zrównanie "wszystkich równych" dzięki interkomunikacji, aż po zlikwidowanie wszelkich władz centralnych, rządów, erozję mono- czy oligopoli, "rozsmarowanie" koncentracji potęg państwowych, czy gospodarczych, aż wreszcie zjawia się planeta całkowicie "usieciowiona", skomputeryzowana, a jednostki siedzą w jej "węzłach", czy "oczkach" jak w kokonach i żyją zarazem wspólnie i osobno. To, ponieważ każdy może przeżywać obecność KAŻDEGO czy KAŻDEJ i to w s z ę d z i e. Z podsumowania takiej wersji rozwojowej wynika wreszcie obraz zaniku "rzeczywistej rzeczywistości" jako opozycji względem "rzeczywistości wirtualnej", skoro jedno staje się tym samym, co drugie. Mówiąc najkrócej, przestaje istnieć różnica pomiędzy Realnym i Wirtualnym, Naturalnym i Sztucznym - i to ma być jedna skrajna droga z rozstaju. |
5 | Podczas kiedy tamta droga była
"superliberalna" aż po anarchizm, wyjście
przeciwstawne z powstającej alternatywy wygląda
najzupełniej odmiennie. Znowu mówiąc krótko, zamiast
do zrównania mamy dojść do hierarchizującej
centralizacji, zamiast rozproszenia w globalnej anarchii
zmierzamy do "INFOMOLOCHA", który wskutek
tego, że kontrolować może łączność wszystkich ze
wszystkimi, zaczyna panować NIE TYLKO INFORMACYJNIE jako
ultrapocztowiec-posłaniec i przekaźnik wszechzmysłowy
- ponieważ staje się na koniec nie tylko władcą ale i
demiurgiem, skoro może kontrolując nawet GENOMY
decydować o tym, jacy ludzie urodzić się dopiero m a j
ą. Na końcu droga ta czyni możliwym wzejście olbrzymiego "Big Brother" Orwellowskiego: Pana Planety, wszechobecnego i wszędobylskiego Zaglądacza, Podsłuchiwacza, Dyspozytora, Nadzorcy, chociaż nie musi on koniecznie stać się "samym ZŁEM" - to sobie raczej francuski badacz dla niejakiego, upraszczającego uwyraźnienia alternatywy wymalował (jak diabła na ścianie). A więc mamy przed sobą taką panoramę: ALBO "społeczeństwo wszechkomunikacji", w którym, jako iż wszyscy są dzięki jej potencjalnemu dostępowi r ó w n i, dziwnie ziszcza się rojenie Norberta Wienera, z jego książki (z lat pięćdziesiątych) "Human Use of Human Beings", przypominające teorie anarchistyczne Bakunina z końca XIX wieku, więc o społeczności "samoregulacyjnej", wyzbytej państwowości, rozdrobnionej na mniejsze, bardziej "socjokompatybilne" zgrupowania, powiązanie siecią globalnej komunikacji - ALBO na odwrót: WŁADZA scentralizowana jako "wszechwiedząca" wszystko o wszystkich. To - w skrócie. |
6 | W obu przeciwstawnych wersjach
rzecz wydaje mi się jednakowo nieprawdopodobna - nie
tylko przez uwagę (o "nieoprzyrządowaniu"
wszystkich żyjących) jaką poprzedziłem tę hipotezę
dwuczłonową. Prawdą jest, iż historia nowożytnych
technik łączności wynika z konfliktów i z aliansów,
powstających między nazwanymi tendencjami (dyspersja
przeciw koncentracji). Wielkie "prakomputery"
półwiecza powstawały napędzane przez antagonizm
Zimnej Wojny, tendencje do jednostronnej supremacji i
były zarazem pożądane przez ośrodki militarnych
nacisków i przez Wielki Cywilny Kapitał (który nie
musiał być cywilny jako producent broni). To była
epoka Pentagonu współpracującego z International
Bussines Machines. Reakcję na ten trend ustanowiło
pojawienie się "mikroinformatyki",
zmierzającej nawet ku - jeszcze nieistniejącej -
NANOINFORMATYCE - a fenomen ów był jednak "nie
bardzo chcianym dzieckiem" zimnej wojny dlatego,
ponieważ S I E Ć została w założeniach swoich
zamyślana jako taki system łączności, który, wyzbyty
jedynego Centrum (Centrali), przetrzyma udary wojny
atomowej, po prostu dlatego, ponieważ jeśli się GŁOWY
nie ma, to wróg w nieistniejącą nie trafi i jej nie
zniszczy... Lecz "anarchistyczny potencjał"
istniał JUŻ w samym owym zamyśle, ponieważ widać
obecnie, że Internet nie bardzo jest gotów poddawać
się wszelkim takim interwencjom nadzoru czy aż CENZURY,
którym z samej predyspozycji swojej MIAŁ się
skutecznie oprzeć, w i ę c się opiera i na tym
"oporze" budują "anarchiści
informatyki" swoje koncepcje. Z kolei Bill Gates
chciałby, aby informacje - WSZELKIE - stawały się
przede wszystkim "TOWAREM". Komercjalizacja
przyniosła mu miliarderstwo, które jednakowoż
udziałem wszystkich mieszkańców planety z całą
pewnością stać się NIE MOŻE. Należy zwrócić
uwagę na to, że sterowanie i urabianie umysłów
ludzkich informacją jest naturalnie już w toku, więc
możliwe jako "wszechobecna propaganda". Należy również zważyć, że nieodpłatną wszechdostępnością informacji jakichkolwiek na pewno nie jest zainteresowany Kapitał i tendencja "utowarowienia" informacyjnych zasobów ludzkich JUŻ się obecnie przejawia na świecie. Należy jednak pamiętać, że oprócz nośników informacji niezbędne są ludziom "nośniki" żywności, energii, środków produkcyjnych, surowców: po prostu niezbędnych materiałów do pozyskiwania z Planety i z jej kosmicznego okola. Solidne zawłaszczenie rynku informatycznego przez rozmaicie prosperujące MICROSOFTY to jedna strona medalu. Drugą, jak dotąd na szczęście tylko m o ż l i w ą, wszelako już przewidywalną, byłyby, jak je nazywa Breton, "informatyczne Czarnobyle". Chodzi o to, że przyszłe sieci łączności globalnej, powstające już nie bez znamion chaosu i "labiryntowości" wywołanej samym PRZYSPIESZANIEM ich rozrostów (racjonalnie planujący konceptualizm rozwiązań nie zawsze tu nadąża i często przypomina działania typu "straży pożarnej" albo "pomocy w nagłych wypadkach", pogotowia, udającego się tam, gdzie powstają defekty nieprzewidywane), że zatem Internet i inne rodzaje sieci mogą okazać się kruche, jako paradoksalnie podatne na zniszczenie w tym większej mierze, w jakiej zaczynają nieść, przekazywać i przerabiać coraz większą "masę informacji". To jest jeszcze trochę nazwanie metaforyczne, ale o "MASIE informacji" jako dosłownej (gdyż bardzo kosztowne rzeczy dźwigającej) dawno temu już pisałem. Toteż nie tylko "terroryzm informatyczny" może do owych "Czarnobylów" prowadzić: jeszcze większe zagrożenie może powstać proporcjonalnie do rozmiarów władzy ekonomiczno-politycznej, oddawanej do rozporządzania albo do przechowania Sieciom. Sieci nie powinny np. (razem z ich "komputerowiskowymi węzłami") po prostu z a s t ą p i ć bibliotek, czy to publicznych, czy naukowo-uniwersyteckich: nie powinny bowiem niczego zastępować jako składowiska informacji sposobem w y ł ą c z n y m. Koncentracja monopolizacyjna nawet i w sieciach ani zdrowa, ani całkowicie bezpieczna być bowiem nie może. |
7 | Tak więc mamy obraz przed sobą w
skrajnościach raczej paradoksalny: albo społeczeństwa
komunikacyjnie "spojonego" a zarazem silnie
indywidualistycznego, w którym dochodzi do "wszech
pacyfikacji", ponieważ "fizycznie" nikt
nikomu nic złego zrobić nie może a ceną jest
faktyczna samotność w kokonie elektronicznym. Życie
"staje się wirtualne",
"sfantomatyzowane". Można być w Luwrze, w
Himalajach wszędzie, być "każdym" nawet (są
"komputerowo-sieciowi narkomani", którzy
rozsyłają po sieci swoje fikcyjne wcielenia
osobowościowe - w Tarzana, w dziewczynę, w królika...)
ale "naprawdę" jest się ciągle w jednym
miejscu. Moim zdaniem, jest to raczej kiepska Science
Fiction. Albo też sieć nie łączy ludzi, lecz, we władzy jakowychś monopolistów, jest ona PONAD ludźmi i potrafi nimi wszechstronnie sterować. Krytyk mój, Andrzej Stoff, zauważył trafnie, że "dość dobrotliwego Wielkiego Brata" (być może elektronicznego niczem moloch rządzący społeczeństwem Ojca Dubarle) sporządziłem w "Powrocie z gwiazd", jako "elektrokratę niewidzialnego", który "osobiście" zdaje się w ogóle w powieści nieobecny, nawet domysłami bohaterów nigdzie nie nazwany, a jednak jego istnienie zdaje się logicznie wynikać stąd, że określone instytucje (np. tak zwany "Adapt") potrafią nieustannie śledzić i kontrolować - ale jakby nieingerencyjnie - najdrobniejsze ruchy czy posunięcia jednostki (bohatera, ale być może NIE TYLKO jego). Wszystko opisane w powieści MOŻE wynikać z przypadku, wszystko może być "losem biegnącym bezinterwencyjnie", lecz są tam miejsca, w których owa niewiadoma, nie wiadomo do kogo przynależna "wszechwiedza" (a może i wszechwładza?) zdaje się - lecz dosyć delikatnie - przejawiać... (Co zresztą zachodzi już jako jedyny wyrazistszy domysł bohatera za samym początku narracji, kiedy powróciwszy "z gwiazd" na Ziemię, bez sugerowanego mu pobytu w księżycowym "Adapcie", może wprawdzie od razu wylądować na Ziemi, lecz kosztuje go to błądzenie w meandrach technologicznie całkowicie niezrozumiałej dlań nowej cywilizacji, nim wyląduje w hotelu - a jakieś "władze" o jego błądzeniach doskonale jakoś wiedzą...) Otóż zabawne jest to, że ową "niewidzialną wszechkontrolę" urzeczywistnianą przez - powiedzmy to tutaj tak - "elektrokrację" (a zatem "Maszynę do bardzo łagodnego Z POZORU rządzenia) wymyśliłem, aczkolwiek bynajmniej nie wymyślałem jej: znaczy to, że nawet mi do głowy nie przyszła możliwość pokazanego przez A.Stoffa, wyinterpretowania powieściowych zajść. "Jakoś samo się tak napisało", a ja przypominam tutaj ową rzecz nie dlatego, iżbym chciał się jeszcze raz jako udały prognosta cytować, lecz jedynie dlatego, ponieważ fabuła "Powrotu z gwiazd" pokazuje, iż nie musi być "elektrokracja wszechobecna" od razu jakąś formą tyranii czy dyktatury modo Orwelliano. Może być łagodna, może być pieściwa, mogłaby być nawet niewidzialna chyba tylko z wyjątkami wręcz eschatologicznych sytuacji, w których wypadałoby jej co najmniej na mgnienie zjawić się na zasadzie "elektronicznego Anioła Stróża". Na co dzień nikt by jej interwencji nie dostrzegał. A wniosek z powyższego taki, że nie znajdujemy się w żaden nieuchronny sposób pomiędzy ekstremami, nazwanej przez francuskiego teoretyka, alternatywy. Jakkolwiek będzie - będzie INACZEJ, aniżeli on sobie wyobrażał - ponieważ między Dobrem a Złem znajdujemy się w życiu i w świecie wielowymiarowym, w którym dokumentnie pomieszane jest Przypadkowe z Nieuchronnym. |
8 | Nie należy w każdym razie dowierzać bywałym specjalistom, wyżej uszu i oczu zanurzonym w gąszczach informatycznej elektroniki. Należy raczej uświadomić sobie, że każdy znany nam z historii wschód nowej, radykalnie bezkresne możliwości, obiecującej technologicznej innowacji, budził zarazem nadzieje, wcale powszechne niejednokrotnie, iż JEMU właśnie przypadnie rola Odnowiciela, Budziciela, a nawet Zbawcy ludzkości - dzięki całkowitej przemianie stosunków społecznych, więc dzięki wspaniałemu udoskonaleniu jakże trapionej przez samą siebie ludzkiej cywilizacji. Prędzej czy później nazbyt jednostronnie i zbyt gwałtownie skrzesane zapały i oczekiwania bledną, miliardowe zyski rozpłyną się, być może, niezwykle sprawny w znanym nam odcinku dziejów kapitalizm ze swoim rynkiem, grą podaży, utowarowień i popytu - sprawny w zaprzęganiu nowin wynalazczych do rydwanu zysków finansowych i ekonomicznych - może i tę kolejną "sieciowo-informatyczną" rewolucję przetrzyma, a nawet znaczną jej część zdoła puścić w swoje młyny - niemniej jednak nadto jednostronną, monokazualną przesadą jest głosić prawdziwie Nowy Wiek, New Age. Co najmniej trzy czwarte, jeżeli nie cztery piąte ludzkości prawie całkowicie ostanie się poza obszarem "usieciowienia" i powiększający się rozziew pomiędzy tą ubożejącą i głodującą większością, a rzekomym "światem sieci" (Worldweb) ukaże swoje wymiary: a przecież taka rozpadlina nie powinna i nie może definitywnie podzielić mieszkańców Ziemi na dwoje! Przetwarzanie danych nie powinno stać się monomanią rozrywki i pracy, jawy i snów, nie możemy dopuścić do tego, ażeby wszystkie ludzkie sprawy dały się bez reszty podporządkować zawiadowcom informacji, ponieważ to również mogłoby oznaczać albo agonię, albo kres nieustannego przekształcania się cywilizacji wielu wiar, wielu tradycji i wielu kultur. Rojenia "cyfrowych zapaleńców" to jeszcze ani koniec historii, ani początek tak nowej, że wszelkie wartości niezjednoczonych kultur muszą zatonąć w "surfingu", wszystkie walory, pochować się w prowiderach, a każdemu mają posługiwać serwery. Nie można ani pochłonąć - jako jednostka - ogromu informacji, którą już ludzie uskładali, ani jej strawić. Raczej z pewną dozą sceptycyzmu, chociaż nie bez pewnej dawki ostrożności, warto się będzie przyglądać dalszym kolejom tego ledwie co wylęgłego dziwadła, jakie dla naszych dziadków i ojców niechybnie stanowić by musiała "epoka panowania wszechłączności" i tej sieci, która chce nas co do jednego złowić... |
sssdasd![]() ![]() |