Stanisław Lem
"Zastąpić rozum?"

 

I
1          Wszystkie wysiłki i metody, mające sporządzić "sztuczną inteligencję" okazały się daremne - a przecież trwają już mniej więcej od półwiecza. Technologia myślenia, czy rozumienia została niejako "wygaszona", czy też zepchnięta na pobocze postępów, zmierzających do przysposobienia człowiekowi wsparcia intelektualnego (albowiem przecież nie tylko dla czczej zabawy ani po to, ażeby "Coś", ukryte przed oczyma, zdołało symulować inteligencję i tym samym zdać "egzamin Turinga") - przez rozwijającą się bez poważniejszych, jak dotąd, przeszkód technologię "niewolnictwa przetwarzającego ZNAKI" - czyli przez komputery, zdolne do pracy coraz szybszej i coraz szerzej ogarniającej sektory działań tradycyjnie "wyłącznie ludzkich". Ostatnim nowym, kolejnym dopływem, czy wzmocnieniem tego trendu, stała się technologia ł ą c z n o ś c i. Mam oczywiście na myśli wszelkiego rodzaju sieci. Jak się, nawiasem mówiąc, spodziewałem, zresztą nie tylko ja, z sieci dążącej w rozwoju do globalizacji (anglizacyjnej najpierw) poczynają się wyodrębniać części systemowe o znamionach s p e c j a l i s t y c z n y c h. Mówiąc po prostu, instytucje naukowe łączą się z innymi takimi instytucjami, banki z bankami, giełdy z giełdami, zaś poza tym mrowiem "cywilnym" na wpółwidmowo zarysowują się zestroje łączności, których mianownikiem wspólnym jest sfera militariów od sztabów po ośrodki im podległe. Zarazem takie wyosobnienia specjalizacyjnie zasadne mogą też wchodzić ze sobą w łącznikowe związki, np. medycyna z farmakopeą, informacyjne zbiorniki ekspertowe JEDNEJ domeny z erudycyjnym skomprymowaniem danych innej domeny, O ILE TO się wydaje ludziom zawiadującym sieciami i ich "zwrotnicami" POTENCJALNIE SENSOWNE, jako płodne informacyjnie (symulacyjnie, diagnostycznie, anamnestycznie, ekonomicznie itd.).

 

2          Wszystko to bardzo wyraźnie ulega przede wszystkim akceleracji "pozarozumowej". Chcę powiedzieć po prostu, że żadna sieć, żadne jej pętle, układy, powiązania ich hierarchiczne, czy chociażby "tylko" służące grom i rozrywkom nadal "same z siebie" nie mają rozumu. Krztę "rozumu" zdają się mieć tu i ówdzie dzięki temu, że się fachowcy nauczyli po prostu znajdować - o ile to okazywało się w ogóle możliwe - "zastępniki" rozumu, przynajmniej cząstkowe, dzięki wykorzystywaniu wykrywanych przecież, chociażby lokalnie i nie nazbyt pewnie, "zrostów" syntaksy (składni formalnej) z semantycznym uniwersum, czyli z przestworzem s e n s ó w. Powstaje to wszystko, co stanowi centrum sporów o ARTIFICIAL INTELLIGENCE, i co stwarza dwa przeciwstawne obozy: tych, którzy uznają możliwość syntezy "maszynowego" (niekoniecznie tylko elektronicznego) rozumu i tych, którzy mają to zadanie za po wiek (wieków?) nieurzeczywistnialne.

Do tego się przecież sprowadza (chociaż nie ogranicza) wojna, toczona wokół "chińskiego pokoju" i jego "mieszkańca", który nie rozumiejąc wcale chińskiego języka, "razem z pokojem i dodatkowymi informacjami" zachowuje się (na wyjściu) tak, jak gdyby rozumiał to, co otrzymuje (po chińsku) na wejściu. O tym już pisałem i nie zamierzam się w dalszym ciągu niniejszych uwag wdawać w meritum owego sporu. Argumenty obu stron jednych przekonują, natomiast innych nie i już w TYM po prostu widać, do jakiego stopnia odpowiedź na pytanie (o sztuczne rozumienie) jest DZISIAJ TAKŻE KWESTIĄ WIARY (że jest tak, albo że jest owak).

 

3          Substytucja rozumienia posługuje się np. stochastyką leksykograficzną, co z grubsza można by przystawić do sytuacji LAIKA, przysłuchującego się wymianie zdań dwóch fizyków (o kwantach, nie o restauracjach), albo do sytuacji tego, kto właśnie otwiera encyklopedię ogłoszoną w jego ojczystym języku na haśle "OPERATOR HAMILTONA" i chociaż będzie mu się wydawało zrazu, że jeśli przeczyta cały ów tekst, to się czegoś dowie, CZYLI O HAMILTONIANIE zostanie powiadomiony, czyli on ZROZUMIE CO TO JEST ów OPERATOR, lecz jeżeli jest na bakier z matematyka, to ześliźnie się po prostu na samą składnię i NICZEGO się nie zdoła "domyślić". Namolnie piszę o tym, ponieważ chcę ujawnić rzecz w gruncie prostą, ale taką, o której mówi się albo niewiele albo nic zgoła: "rozumienie", które bez (szczypty chociaż) "inteligencji" możliwe nie jest, stanowi z pozoru dla nas (zwłaszcza w sytuacjach codziennych) elementarne, ale w istocie diablo skomplikowane i raczej wciąż zagadkowe zjawisko. Tu trzeba najpierw zauważyć, że "rozumienie" podlega zarówno wewnątrz- jak międzygatunkowej gradacji (ustopniowaniom). Mój pies rozumie, w psim swoim zachowaniu, kiedy oczekuje go spacer, a kiedy smaczny kąsek: rozumie b e z j ę z y k o w o, ale behawioralnie. Oby się - westchnie spec od AI - maszyna chociaż bezjęzykowo potrafiła tak zachowywać... To, co takie (Winograda np.) "maszyny" potrafią, odbywa się na poziomie jeszcze nie nazbyt sprawnie raczkującego dziecka. Tak zatem rozumieć mogą zwierzęta, a co się ludzi tyczy, TEŻ mogą objawiać "rozumienie w ustopniowaniach", a nawet, to się na egzaminach trafia studentom, mogą stwarzać behawioralno-językowe pozory, że rozumieją stawiane im pytania, skoro udzielić zdołają odpowiedzi, zadowalającej egzaminatora: lecz porządniejsze badanie (Ňprzyciskanie delikwenta do muru") wykaże, że to właśnie był pozór tylko (np. wyuczenie repliki na pamięć "a nie na rozum" itp.). Ponadto czy też obocznie zdarzają się sytuacje, w których może być widoczne trwające spory szmat czasu DOCHODZENIE DO ZROZUMIENIA: że jest "tak i tak". Teorię względności, jak powiadali fachowcy, równowieśni jej powstaniu przy pierwszej pracy Einsteina (Ň(ber die Elektrodynamik bewegter K(rper"), parę stron zaledwie liczącej, w jednym sensie pracę tę "rozumieli" a w innym "wcale nie rozumieli" i bodajże Eddington zauważył, że teorię Einsteina tuż po jej ogłoszeniu "rozumiało" KILKU fizyków na świecie. Mamy tu do czynienia z wychodzeniem od pewnych danych ku innym danym, które są łącznie kolejnymi i zarazem nieodzownymi KROKAMI w procesie pojmowania. Schwarzschild, astronom niemiecki, który matematycznie skonstruował model "czarnej dziury", w tę "dziurę" sam nie wierzył jako w pewien obiekt astrofizyczny i sporo czasu upłynęło, zanim astrofizycy i kosmologowie poczęli - ZRAZU CHWIEJNIE, HIPOTEZUJĄCO niepewnie, a potem z coraz większą pewnością uznawać "black hole" za jeden z konstytutywnie naczelnych elementów struktury Galaktyk. To nie jest po prostu tak, że najpierw "nie chcą" lub "nie potrafią" uwierzyć, a potem stają się "konwertytami wiary" tylko przez to, że mnożą się obserwacyjne dane, wspomagające przeświadczenia, iż gwiazdy powyżej pięciokrotnej masy naszego Słońca po wypaleniu się w ich wnętrzach całej dyspozycyjnej energii atomowej m u s z ą się zapadać, że to jest "kollaps", a potem zjawia się Hawking i Penrose... ale mnie nie idzie tu o "czarne dziury" tylko o d r o g ę myślową, prowadzącą do niezbitego ustalenia, iż są i być muszą. U nas dr Ludwick Fleck w latach trzydziestych (pochodził ze Lwowa, ale jako urodzony w Galicji pod władzą austrowęgierską władał niemieckim i w Niemczech ogłosił swoje prace, teraz przez SZWAJCAR"W z Bazylei wskrzeszane) opisał taką drogę procesów, prowadzących do powstania (zwłaszcza w MEDYCYNIE, na której jako mikrobiolog się znał) FAKTU NAUKOWEGO. Uważał, że powstaje zespół ludzi-fachowców, że po trosze zaczynają wspólnie rozmyślać NA PEWIEN ZRAZU NADER MGLISTY i bardzo niedookreślony temat (tego, co to jest jakaś jednostka chorobowa albo alergia itp.), że ich myśli, przekazywane przez jednych drugim zwolna jak gdyby "krzepną", "zastygają" i na końcu tego krążenia powstaje "utwardzony już" zespołowym przekonaniem nowy "FAKT NAUKOWY". Zresztą każdemu, kto czytał "Strukturę rewolucji naukowych" z jej "paradygmatami" Kuhna od razu przyjdzie do głowy, że dr Fleck TO, CO KUHN jako przekształcanie "paradygmatów" uczynił projektem powstawania innowacji poznawczych, INACZEJ wyłożył modelowo na tym swoim "zbiorowym krążeniu myśli nowych" w kolektywie znawców. Czyli wniosek brzmi, że dochodzić do "ROZUMIENIA" można tak albo owak, że jedno wytłumaczenie może być warte drugiego. Zresztą, jest jeszcze tak, że najlepiej daje się przedstawić "rozumienie" pewnego konkretyzującego się przedmiotu TAM, gdzie tego przedmiotu nikt uprzednio nie widział, nikt go sobie nie wyobrażał, nikt go NIE ROZUMIAŁ.

 

4          Czy to może być? Jeszcze jak. Nie chcę teraz mówić o jakiejś - dajmy na to - teorii ewolucji antropogenetycznej, chociaż widoczne są JUŻ obecnie gwałtowne zwroty myśli: dotychczas sądzono, że powstanie człowieka było procesem liniowym, niejako jednotorowym, a teraz najświeższe dane paleontologiczne zdają się w y r a ź n i e wskazywać na to, że homo erectus i homo sapiens to były dwa gatunki w s p ó ł i s t n i e j ą c e w czasie ok. ćwierć miliona lat temu. No, ale tu się toczy "walka na fakty": są takie i owakie INTERPRETACJE kostnych znalezisk plus pomiar czasu, dawany nowszymi metodami (jak rozpad pewnych izotopów). Ponieważ jednak wolę mówić o "czystym" skraplaniu się m y ś l i w (koniekturalnie wytwarzane) FAKTY, zwrócę się raczej ku CYWILIZACJOM POZAZIEMSKIM. Nikt ich nie widział, nikt się z nimi nie komunikował, nikt ich sygnałów nie odebrał, a jednak ich istnienie jest mniej więcej takim samym "faktem naukowym", jak "SZTUCZNA INTELIGENCJA". I tu jedni mówią, że owszem, takie cywilizacje muszą gdzieś się znajdować, zaś inni, że wcale nie. Lecz obie strony mniej więcej zgadzają się przynajmniej w tym, że (im się zdaje) iż wiedzą, O CZYM MOWA. Tj. obie strony rozumieją o co chodzi i mogą się spierać, ale porozumiewawczo. Już dam spokój domenie jeszcze bardziej abstrakcyjnej, mianowicie matematyce z teorią mnogości, ponieważ jest to teren PRAWIE bezkontekstowych języków, a chociaż INTUICJA jest bardzo matematykom potrzebna i przydatna, to sęk w tym, że o niej zamilczę, ponieważ, jeżeli o ROZUMIENIU w ogóle cokolwiek, troszeczkę wiadomo, to o INTUICJI - prawdę mówiąc - nic właściwie.

 

5          Z wszystkiego, cośmy dotąd wyłożyli, wynika najpierw, że jest możliwe rozumienie śladowe i b e z j ę z y k o w e (psy nie mówią), i że do ZROZUMIENIA zjawisk (procesów, przedmiotów) NOWYCH: niebywałych dotąd, niejako całkowicie OBCYCH, człowiek dochodzi ZBIOROWO i STOPNIOWO; posługując się przy tem językiem semantycznie kontekstowym i formalnie bezkontekstowym (np. kiedy bierze się do komputerowego SYMULOWANIA zjawisk stochastycznych, chaotycznych, fraktali itd. prawie że bez końca). Jeżeli TAK JEST (mnie się widzi, ŻE tak bywa), to "zwyczajne, codzienne rozumienie czegokolwiek" stanowi chyba wypadkową niezmiernej ilości nauk, pobieranych życiowym doświadczeniem, jako też informacji zmysłowo (sensualnie) przez przedmiot "osobiście" nigdy nie doświadczanej, lecz tylko takiej, którą "podaje do wierzenia" gazeta, rozmowa z kimkolwiek, encyklopedia, film, telewizja, radio itp. Albowiem obecnie około 90% wszystkiego, co "rozumiemy", nie powstało poprzez osobiste kontakty z tym, co było do "zrozumienia", lecz przybyło do nas, do naszego umysłu, mózgu - dzięki j a k i e j ś postaci łączności.

 

6          Łączność międzyludzka, wytwarzająca ROZUMIENIE INTELIGENTNE istniała już jakieś 220 czy 250 000 lat temu. Ona poprzedziła i wspomagała narodziny polepszającej się łączności j ę z y k o w e j i kiedy praludzie posługiwali się tak zwanym prajęzykiem "nostratic", z którego jak nam dziś wierzyć każą językoznawcy, wyrosło olbrzymie drzewo wszystkich języków Ziemian, bodaj pięciotysięczne (tyle ma mieć konarów), nie było jeszcze ani pisma, ani naturalnie żadnych technologii zdalnego wizualizowania. Jeszcze się znajdujemy wewnątrz "galaktyki Gutenberga", ale mała (pięcioletnia) Amerykanka, która pyta ojca, "co to jest encyklopedia", zaś ojciec pokazuje jej artykuł i obrazek ptaków w otwartym tomie, i wtedy ta dziewczynka woła "ACH rozumiem, to jest całkiem jak w CD-ROMie") ponieważ ona już wie czyli rozumie, że te ptaki i takie obrazki, ruchome nawet, oglądała na monitorze komputera uwidoczniającego fragment encyklopedii DLA DZIECI) - ta mała JUŻ prawie wykracza z "galaktyki Gutenberga". Ona JUŻ znajduje się na progu informacyjnego stulecia, tego XXI wieku i grube tomy leksykonu są dla niej JUŻ czymś nie bardzo zrozumiałym, nie bardzo sensownym, mniej więcej, jak balista dla nowożytnego artylerzysty. Można jeszcze zrozumieć, ale... to już zachodzi w niepowrotną i nieważną aż do niezrozumiałości przeszłość. Po tym wszystkim, co powyżej zostało przykładowo przytoczone widać chyba, jaki straszliwy mozół i w jakich otchłaniach czasu antropogenetycznego i historycznego MUSIAŁ upłynąć, ażeby osnowy ROZUMIENIA LUDZKIEGO, INTELIGENCJI CZŁOWIEKA, tej naturalnej, powstały i póty się kształtowały, aż doszliśmy do epoki lotów kosmicznych i POZNANIA NIEROZUMIEJĄCEGO, ponieważ naszemu ludzkiemu doświadczeniu O B C E są te zjawiska, którymi słynie świat kwantów, a są obce, jako NIESPROWADZALNE do naszych przeżyć najpierw zmysłowych (zwłaszcza symultanicznie wielozmysłowych); a potem do wyrastających z nich i ponad nimi ABSTRAKCJI. I to, co się wyłoniło z mroków jaskiniowych, z głębin tysiącleci, my pragniemy w jednym krótkim zwarciu przekazać maszynom, ażeby z nich wykrzesać ROZUM. Ponieważ jednak w końcu Prometeuszowi udało się, co zamierzył, ośmielę się przyznać, że jestem z obozu tych, którzy wierzą (nic więcej pewniejszego nie jest dzisiaj możliwe), że INTELIGENCJĘ jako zdolne do rozwoju ziarno uda się nam (ostrożność każe rzec: naszym potomkom) w końcu i w maszynach zasadzić. Zdaje mi się bowiem, że NIE wierzyć i w taką możliwość jest łatwiej, a właściwością ludzką chwalebną raczej jest poszukiwanie trudności, które po żmudnych klęskach umiemy wreszcie zwyciężyć.

 

 

II
           Pięknie. Ale pozostajemy z pytaniem "Co to jest rozum?" Inteligencja wydaje się czymś mniej niż rozum osobowym: nie jest jak gdyby, aż tak "zrośnięta" integralnie z ludzką poszczególną osobowością. Można ją jako tako mierzyć testami. Na "rozumność" nie ma testów: ja o nich nie słyszałem. Na prawach niezbyt mocno uzasadnialnych hipotez ważę się rzec tyle. Po pierwsze, zalążkiem rozumu zapewne są odruchy warunkowe i bezwarunkowe żywego organizmu, który w swojej gatunkowej normie albo na ich etapie przystaje już, albo się rozwija właśnie ku "rozumowi". Ponieważ nasza rozumność nie jest np. węchowa, ale jest znakowo-językowa, chociaż mym zdaniem TAKA być nie musi - tu się skrzyżowały drogi filogenetyczne - rozwój "aparatów mowy i myśli" z tym, co się d u s z ą zwie pospolicie, (i co może mieć też dodający "rozumieniu" dopływ w postaci "języka cielesnego" - nie tylko gestykulacji czy mimiki - to niemieckie "K(rpersprache", obserwowalna, gdy kto rozmawia telefonicznie, asystując swym wypowiedziom poruszeniami głowy i ciała, jakich rozmówca nie może dostrzec). Jedno powstaje współbieżnie z drugim chyba. Następnym etapem już jest rozum usadowiony językowo ale tu należy wysławiać się ostrożnie: językowe twory są bowiem wkorzenione w takie umysłowe podglebie, do którego na ogół żadnym introspekcyjnym sondowaniem człowiek nie jest w stanie dotrzeć. Można by rzec: "nie można zgruntować języka jakim się jako ojczystym posługujemy", ale można zauważyć "różnice wkorzenienia semantyki" - raczej znaczeń niż składni - wedle tego, czy używamy ojczystego języka, czy wyuczonego PO okresie dzieciństwa. Mogę tu przywołać jedynie własne doświadczenie. Jeżeli piszę po niemiecku, to myślę po niemiecku, a jednak osadzenie znaczeń jest w ojczystym polskim niejako "ostateczne", to jest "głębsze". Widzę to po licznych wątpliwościach mojej niemczyzny NAWET GDY ARYKUŁUJĘ z wiedzą o dobrej poprawności, natomiast wahania takie w mowie polskiej stanowią wyjątkową rzadkość. Ponadto kiedy zaczyna szwankować u starego człowieka pamięć, bywa, że nieznany nam mechanizm "information retrieval", wyłowu poszukiwanych s ł ó w, niejako pozwala się, wedle tego JAK SZWANKUJE, po trosze "zdemaskować". I tak można pamiętać pewne p o j ę c i e i nie móc sobie przypomnieć jego nazwy jako SŁOWA! Co się zwykle od imion własnych zaczyna przy starzeniu się mózgu. Pamięć zachowana pozwala niejako odnaleźć pierwej "obwód" semantyczny poszukiwanego słowa (nazwy) ŻE idzie np. o fizyka, który ukuł nazwę "flogistonu", albo o nazwę leku, którego chemiczny skład i nawet typ działania można zapamiętać. To jest jedno. Po wtóre, bywa, że poszukiwania w pamięci udają się, nazwa "wpływa" w świadomość, ale zrazu tejże świadomości "smakuje" co nieco dziwnie, OBCO, choć była swojska.

Tłumaczy się to tym, że jak Zeppelin jest utrzymywany przy ziemi linami przez całą kompanię żołnierzy, jak drzewo wrosłe jest w grunt licznymi korzeniami, tak dobrze znajome słowo swoim znaczeniem jest mocno wrosłe w liczne POTENCJALNE bliskoznaczności, które je jakoś współwspierają, a przy defektach mózgowych część tych "korzeni", tych "lin" się rwie, albo ulega osłabieniu i dopiero po włożeniu w przypominanie określonego trudu (umysłowego), PO dajmy na to próbach rozmaitego użycia słowa wyłowionego w swojskich kontekstach, następuje pełna restytucja, "rehabilitacja" i to jest proces, jakiego w równie pełnym wymiarze w języku obcym a późno wyuczonym nie można z taką samą sprawnością efektywną dokonać. Ojczysty język zwrotami rzadkimi raczej nie DZIWI: obcy, choć zrozumiały, może dziwić i tu nie potrafię wyrazić różnicy inaczej jak powiadając: obcym językiem władać można BIEGLE, ale układa się go zgodnie z jego syntaksą i semantyką jakby Z ZEWNĄTRZ, niczym ten, co w chińskim pokoju formalnie doskonale składa poszczególne segmenty wypowiedzi. Ojczysty język natomiast w tym sensie "rozumie się" bez żadnej "reszty", jakby się go "od wnętrza - od środka" odczuwało. I tutaj właśnie, w tym miejscu pojawia się (jako wspomniane) "odczuwanie", pierwszy wyraźny raz AFEKT. Jak wiadomo, zwłaszcza u gatunków nam bliskich, czyli u SSAK"W, jak psy czy małpy, AFEKTYWNY TYP ZACHOWANIA ujawnia ich behawioralne znaczenie zorientowane jako c h ę ć czegoś (wyjścia na spacer, zjedzenia banana), albo jako gniew (jako SKUTEK pewnej sytuacji). Nie chcę przedłużać wyliczania, ale każdemu wiadomo, jak burzliwe może być zwierzęce "nietrzymanie afektów". W "inteligentnym" zachowaniu afektów MOŻE być stosunkowo najmniej i pewno dlatego tendencja do "przesadzenia" jej z żywej głowy w jakieś martwe urządzenie zdominowała cały obszar prac nad Artificial Intelligence, sądzę że fałszywie, bo to wygląda na zamiary budowania domu od komina na dachu. Fundamentem są bowiem emocje, a razem z nimi orientacje ku czemuś lub od czegoś (Kępiński lubował się w nomenklaturze idącej od "informacyjnego metabolizmu"). Lodowata "inteligencja" nie bardzo może stawać się analogiem ludzkiej. Język jest jak szereg statków: podtrzymuje je wprawdzie ich wyporność (Archimedesowa), ale bez wody nie ma flotylli, bez jej burzliwości nie będzie stateczności wszystkiego zdolnego pływać, zaś solidnie osiąść na mieliźnie to jakby tyle, co utknąć w mowie niczem w morskiej podróży. Skazani jesteśmy wciąż na takie naoczności prymitywne, i na koniec pozostaje mi rzec, co niegdyś napisałem: TO, CO MYŚLIMY jest ZAWSZE O WIELE MNIEJ SKOMPLIKOWANE (wielowymiarowo rozbudowane) aniżeli to CZYM MYŚLIMY. Kiedy się dowiemy CZYM i nauczymy się to powtórzyć w jakimś materiale zdolnym do dys- i koniunkcji, nauczymy maszyny mówić inteligentnie, a nie gadać jak papugi i gramofony.

Pisałem w grudniu 1996r.

sssdasdBackUp