Stanisław Lem
"Metainformacyjna teoria ewolucji"

 

1          Od razu zastrzegam się, że będę mówił o sprawach zarówno trudnych, jak obecnie całkowicie nieweryfikowalnych w eksperymencie. Będę mówił o tym, co może się stać dla informatycznego ewolucjonizmu domenš empirycznych sprawdzeń, domenš wszakże tak zaawansowanš kompleksowo, jak najbardziej nowoczesny komputer ma się do najprostszego automatu skończonego, czyli maszyny Turinga. Zresztš mówišc prawdę, różnice skali zorganizowań uważam nawet za jeszcze większe, a mimo to jakiœ œlad analogii zachodzi.

 

2          Ażeby chociaż po trosze zwiększyć wyobrażalnoœć tego, o czym chcę mówić, odwołam się do przykładu z dziedziny znanej każdemu, kto chodził do szkoły, mianowicie do geografii. W starym atlasie Romera, który był mi jednš z ksišżek podręcznych w gimnazjum, widniały obok siebie takie same „kawałki" powierzchni ziemi, zobrazowane jednak w różnej skali. Był to czas, kiedy już wiedziało się, iż Ziemia jest okršgła, ale kiedy się tego nie widziało tak, jak można to ujrzeć teraz na fotografiach, robionych z orbitalnych wehikułów, wzniesionych nad atmosferę w Kosmos. Te same zasadniczo „kawałki" planety, jej kontynentów, ukazywały się raz w małej, raz w większej skali, a raz w największej, bo całoplanetarnej skali. Oczywiœcie można teBF¨ było w atlasie Romera zobaczyć całe półkule Ziemi w różnych projekcjach sfery na płaszczyznę, wraz z zawsze zastanawiajšcš mnie projekcjš walcowš Merkatora. Lecz tutaj mogę już przyrównania opuœcić. Chciałem po prostu rzec, iż TO SAMO - Ziemię - potrafimy zobaczyć w rozmaitej skali i to, co stojšcemu u podnóży łańcucha gór wydaje się niebotyczne jak Himalaje, z perspektywy kosmicznej jest tylko urzeŸbionš drobno „wysypkš" skalnš ziemskiej skorupy, pobielonš na wierzchołkach œniegiem.

 

3          Teraz dopiero mogę wejœć w zakreœlony nazwš eseju temat. Rzecz w tym, że w jednym sensie Darwin zwyciężył Lamarcka, skoro właœciwie nie istniejš już biologowie, mniemajšcy, iż cechy nabyte się dziedziczš: przeciwnie, reguły selekcji (doboru naturalnego) i mutacjonizmu sš wszędzie i trwale usadowione w pojęciowych rynsztunkach nauk biologicznych, tu: w sferze poznawania sposobów, jakimi życie, powstawszy na Ziemi, ewoluowało przez prawie cztery MILIARDY lat aż i nas utworzyło. A jednak obecnie wewnštrz (czy dookoła) darwinizmu i neodarwinizmu panujš doœć gwałtowne spory, ponieważ samo pojęcie „ewolucji naturalnej" (przez dobór, także płciowy, dzięki genom, „rozszerzonym fenotypom" itd.) jest właœciwie workiem, do którego różni ewolucjoniœci jak Gould albo Dawkins pakujš NIETOŻSAME, a częœciowo nawet sprzeczne hipotezy. Nie jest oryginalnym efektem przemyœleń moich teza, że „totalny" redukcjonizm, który chce „upchać" wszystkie napędowe czynniki ewolucyjnych procesów do jakiegoœ jedynego „motoru", to grube uproszczenie.

 

4          Nasz zasób wiedzy o ewolucji, pochodzšcy w przeważnej mierze z paleontologii, chociaż nie tylko z niej, wcišż jeszcze nie pozwala ujednoznacznić owego czteromiliardoletniego procesu przemian życia (nie wspomnę już nawet o tym, że POWSTANIE życia pozostaje wcišż zagadkš, chociaż hipotez, majšcych jš rozœwietlić, namnożyło się wiele rozmaitych: ale NIKOMU NIE UDAŁO SIĘ ŻYCIA W ŻADNEJ POSTACI Z MATERII NIEOŻYWIONEJ „WYKRZESAĆ"). Jakkolwiek można by długo wyliczać oponujšce wzajem teorie, jak „punktualizmu", „saltacjonizmu", jak „katastrofizmu" (w sensie wyłożonym nie tylko przeze mnie w ksišżce zrazu niemieckiej „Das kreative Vernichtungsprinzip im Weltall" - czyli „Kreacyjny destrukcjonizm działajšcy w Kosmosie"), wcale nie zamierzam obecnie wchodzić w szranki owych sporów. Najwyżej mogę wspomnieć, o co w nich idzie. Richard Dawkins (oraz kilka lat wczeœniej autor tych słów) wyartykułował hipotezę „samolubnego genu" oznaczajšcš, że ewolucja zasadniczo biegnie na poziomie „instruktażu genetycznego", a efektem „genowych instrukcji" sš œmiertelne organizmy, które „instruktażowi" służš głównie jako WEHIKUŁY, majšce ten instruktaż przekazać dalej, pokoleniom następnym. Ze sporym uproszczeniem aforystycznym nazwałem to kiedyœ „błšdzeniem błędu", jako że popełniane w przekazach „instrukcji" genowe „pomyłki" stanowiš Ÿ r ó d ł a różnorodnoœci, z których dobór naturalny może czerpać „nowe instrukcje": w ten sposób prosty, że to, co instrukcji nie umie przekazać, ginie, a pomiędzy tymi ustrojami, które lepiej zostajš skonstruowane, rozpoczyna się konkurencja, Ÿle na ogół zwana walkš o byt, gdyż nie jest to wcale dosłowna walka. Umyœlnie wprowadziłem termin „instrukcji" czy „instruktażu", ponieważ chodzi w samej rzeczy i I N F O R M A C J Ę „jak sporzšdzać zdolne do przeżywania ustroje?". To wiemy, ale nie wiemy, ani czemu przez cztery pište czasu istnienia ziemskiego życia ograniczało się ono do replikowania prokariotów tj. mikroskopowych organizmów typu bakteryjnego i algowego. Ani też nie wiemy, dlaczego dopiero kilkaset milionów lat temu, w kambrze, doszło do „eksplozji ewolucyjnej" jako powstania, zrazu w oceanach, stworzeń wielokomórkowych, a z nich ryb, potem płazów, które weszły na lšdy, potem gadów, wreszcie ssaków, jakimi i my jesteœmy. Obecnie już jest pewne praktycznie, że po kataklizmie sprzed 65 milionów lat na przełomie C/K, czyli kredy, wyginęły omal wszystkie gady, co królowały na Ziemi przez jakichœ 150-160 milionów lat. Poprzednia katastrofa życia z epoki permskiej pochłonęła, czyli zabiła bodaj 90% wszelkiego życia: trudno jest ustalić, ile jeszcze takich klęsk ponosiło życie, ale bioršc statystycznie wydaje się, że „informatyczne noœniki życia" sš rażone albo z Kosmosu, albo może z wnętrza Ziemi, mniej więcej co 100 - 200 milionów lat. Jednakowoż okazało się, jak „twardy żywot" niesie taka informacja, wskutek czego żadne kataklizmy nie były w stanie zniszczyć jej całkowicie: inaczej mówišc, o ile nam wiadomo, życie nigdy nie „musiało" rozpoczynać genetycznych narodzin na powrót z łona materii nieożywionej. Ale właœciwie wszystko, com zauważył dotšd, to jedynie preludium do zuchwalstwa, jakie chciałbym przepowiedzieć.

 

5          Spory biologów-ewolucjonistów biorš się głównie stšd, że ani „totalny adaptacjonizm", ani „saltacjonizm", ani „loteryjnoœć", ani „genowa samolubnoœć" brane pojedynczo, z osobna, nie potrafiš w naszym pojmowaniu wytłumaczyć „postępów" biegu ewolucji, ani też nadzwyczajnej r ó ż n o r o d n o œ c i powstajšcych w niej gatunków, rodzajów, gromad, typów i rzędów, ani nie możemy nawet obecnie przysišc, że w ogóle zasada p o s t ę p u jest w ewolucji TRWALE obecna. Dorobiła się ona przeciwników: jedni, jak Stephen Jay Gould, powiadajš, że zachodzi wzrost złożonoœci (wywoływany np. „wyœcigiem ofensywy i defensywy" drapieżców i ich ofiar, a powstajšca równowaga - pierwszy modelował jš matematycznie Volterra - pokazała, że powstajš fazy liczebnoœci z obu stron), ale że NIE ma rzeczywistego „postępu uniwersalnego", skoro formy, zwane „prymitywnymi", sš takie tylko z antropocentrycznie subiektywnego punktu widzenia! Wszak owadów istnieje niemal MILION gatunków, a to, że nie majš „ludzkiego intelektu", jest uproszczeniem NASZEGO samolubstwa, wszak my sami nazwaliœmy się „najnaczelniejszymi stworami z naczelnych" (primates). Otóż istotnie geny istot rozmnażajšcych się bardziej efektywnie od genów istot o gorszym współczynniku natalistycznym zwyciężajš, ale to jeszcze nie tłumaczy, dlaczego w kolejnych epokach geologicznych „prymitywne" formy wegetowały powtarzalnie miliony i miliony lat, czyli czemu „postępu w ewolucji" de facto było tyle, ile stagnacyjnych eonów. Wyglšda na to, iż „recombinant DNA", tworzšca geny, jako introny i ekstrony, jako geny strukturalne i operony, potrafi się układać (tylko nie wiadomo wcišż JAK I CZEMU) w coraz bardziej zawiłe BIOINSTRUKTAŻE. Nie wiemy, czemu gady epoki jurajskiej (nawet lšdowe) dochodziły S T U ton wagi, a dziœ tylko walenie dzięki bytowaniu w wodzie mogš zbliżać się do podobnej wagi, natomiast najcięższe słonie (proboscidea) nie przekraczajš wagi siedmiu ton. Nie wiemy, dlaczego właœnie małpy ruszyły optymalnie do rozwoju w praludzi, ani czemu mózgi nasze nadały się do rozumowania, do mowy, do pisma, do matematyki, ponieważ o wyjaœnienie przyczyn takich zajœć konkurujš hipotezy zasadniczo niesprawdzalne w doœwiadczeniu. Toteż pytaniem, jakie chcę zadać, jest takie oto: czy możliwa będzie symulacyjna ewolucja metainformatyczna, imitujšca w pozabiologicznym materiale przebiegi samoorganizacji obdarzone „autopotencjałem kreacyjnym", który nam pokaże, jak kompleksowoœć powstaje i może się sama rozdrzewiać w symulowanych œrodowiskach??

 

6          Zwłaszcza, odkšd zaczęło się mówić (na razie TYLKO mówić) o prospektywnych potencjałach przetwarzania danych przez KOMPUTERY KWANTOWE, w działaniu oparte na superpozycyjnej grze kwantów, to co było pozornie już ustalonš granicznš wydajnoœciš sprawczB91 maszyn digitalnych, ukazało się względne. Jasna rzecz, że aby skonstruować układ, zdolny do uruchomienia „metainformacyjnej ewolucji samorzutnej", majšcej być tym, czym sš szachy wobec warcabów (a może rozziew do przekroczenia jest daleko większy), że taki układ sporzšdzić, to tyle co ukształtować „wirtualnš planetę" razem z jej „wirtualnymi morzami i lšdami" i z „wirtualnymi czšstkami", które będš SAME póty i tak chyżo łšczyć się w „wirtualnej biochemii", aż stworzš „wirtualne życie" i jego „wirtaulnš ewolucję"! Wtedy będzie można dowodzić, jakie potencje sš rozmieszczone w materiałach czysto INFORMATYCZNYCH, którymi ów twór pocznie działać. Zarazem okaże się, że to, co TERAZ biolog wypowiada na prawach HIPOTEZY: iż „geny ewoluujšce to PAKIETY INFORMACJI, a nie OBIEKTY FIZYCZNE" (G.C. Williams, w „The Third Culture", 1995) stanowi po prostu fakt. Każda czšsteczka w genomie jest tylko NOŒNIKIEM informacji, to zaœ, że biogeneza w swoich zaczštkach sprzed miliardoleci „wybrała" cztery zasady kwasów nukleinowych, wynikło po prostu ze skrzyżowania „obecnoœci chemicznej" z „reaktywnoœciš replikacyjnš" tamtych zwišzków: pokaże się wtedy, iż „życie stoi na węglu", ponieważ on był substancjš (pierwiastkiem) (ze względu na walencyjnoœć swojš) wyjštkowo przydatnym na Ziemi (a może i gdzie indziej). Lecz procesy digitalne ale nieliniowe, jakie pojawiš się w pracujšcym „metainformacyjnie" superhyperkomputerze trzeciego tysišclecia, być może zdołajš ukazać nam w przyspieszeniu (które nie wykroczy zbytnio poza granice życia ludzkiego) to właœnie, jakie twórcze czy stwórcze możliwoœci tai w swym łonie kosmiczna materia: powiadam „META", ponieważ w tym widzeniu zachodzi uniezależnienie od laboratoryjnie dziœ tylko przydatnych zwišzków, z jakich pomocš usiłuje się „powtórzyć biogenezę". Bioreaktory, jakie pracujš na przykład w instytutach Maxa Plancka, wirtualizujšce powstawanie „sztucznych wirusów" i ich „przejœcia fazowe" (w rozumieniu owych „hypercykli", którymi się sławił Manfred Eigen), mogš teraz niewiele. W dobrym komputerze gigabajtowym można symulować „pseudoewoluowanie" wirtualnych fagów beta, liczšcych sobie jakichœ 50 genów najwyżej. To wcišż o wiele za mało: potrzebujemy ich M I L I A R D „ W do symulacji, o jakiej mówię. Oczywiœcie algorytmy genowe, JUŻ wprowadzone w praktykę, już wdrażane, to też JESZCZE ZA MAŁO. Nasze łakomstwo informacyjne jest większe - ani w tym, ani z poczštkiem XXI wieku dokonania inżynierii informatycznej go nie nasycš. Będzie trzeba znacznie większych - bez porównania większych M O C Y O B L I C Z E N I O W Y C H.

 

7          Z mozołem dochodzę do trywialnego w gruncie rzeczy rozpoznania: przede wszystkim rozwój informatyki napędza jej rynkowš komercjalizację: to, jakie przynieœć może D O R A  N E zyski, a wcale nie jej zyski POZNAWCZE. „Co się prędko nie opłaci, to już jako zarodek idei ginie" - takš odmianę ewolucyjnych niby-postępów wytworzył sobie Rynek. Stšd hałasy o przyszłoœci jako ogólnoziemskiej sferze GIER komputerowych, stšd potopy głupstw i „pseudowcieleń" w różnych Internetach, stšd swoboda sieci jako obszar pokupnych igraszek pedofilskich, stšd „multimedialnie interakcyjna ZABAWA" - czyli œwiat utopiony w ROZRYWCE. Nie jestem zagorzałym ascetš, jako przeciwnikiem ufantomatyzowanych wideomachii, a tylko przyszłoœć jako œwietnie sfałszowane przez programistów, obstalowywane i zamawiane „niby życie" w rolach Zdobywcy, Casanowy, Kaliguli itd. uważam za zupełnie możliwš d e g r a d a c j ę i rezygnację z możliwoœci innego, wysokiego lotu. Ani symulacja powstawania Galaktyk, ani imitacja cyklonów czy projektowanych superbroni wcale nie wydajš się tymi szczytnymi celami, do jakich zmierzać ma (powinno) trzecie tysišclecie. Potencjalne moce, jakie tai w sobie informacja, nazwana „metainformacjš", to oderwana od iteracyjnej, od krokowej i liniowej SAMOORGANIZACJA, która nie jest już TAK zależna od swojego NOŒNIKA, jak życie w przyrodzie albo jak symulacja w komputerach, zadana przez programistów. Życie sporzšdzało sobie SAMO swoje programy i tej suwerennej, tej kompleksowej wirtualizacji powinni nasi potomkowie dopišć w ten sposób, że ich „metainformacyjne machiny", „KOMPUTEROWISKA" okażš się tylko zarodnikami, kolebkami, tylko „poczęciem, skierowanym w nieprzeliczalne może zabiegi samozrostów" - to pokaże dopiero, że bioewolucja była jednš z partykularnych, poszczególnych dróg, że sš, że mogš powstawać inne, nie stojšce ani na węglu, ani na białku, ani na tym czy owym metalu, lecz tutaj już staję nad obrywem imaginacji, bo na TO, co powstać może, braknie mi dzisiaj nazw. „Metainformacyjnoœć" oznacza porzucenie programów, ustanawianych przez naszych programistów na rzecz programów - ROZRUSZNIK"W; programów, które będš tylko STARTERAMI rozwoju, zapewne łożyskowanymi jedynie w jakimœ stopniu warunkami brzegowymi, ale wcale niekoniecznie wycelowanymi w to, czego będzie się od „wyzwolonego rozwoju" informacji, „wyswobodzonej" z niewoli konkretnych jej noœników, oczekiwać. Będzie przy tem zapewne mnóstwo poronnych biegów i wybiegów, i takich „rozbiegów", które NICZEGO nowego nie stworzš, ale zarazem w tych mnogoœciach czajš się szanse wyzwolonych spod komendy komercjalizacyjnej diagnozy: JAK, być może, powstało na Ziemi życie, CZEMU szło od katastrofy do katastrofy, CZY przyrosty złożonoœci sš „koeficjentem niepozbywalnym procesów o charakterze zbiorowiska GIER O PRZETRWANIE" i tak dalej. Z takiego wyżynnego poziomu wyzwolonych ewolucji ujrzymy to, do czego żaden MUS nie prowadzi. To jest tylko szansa, której gwarantem winien stać się nasz ROZUM.

Pisałem w kwietniu 1997

sssdasdBackUp