Stanisław Lem | ||||
"KURATELA KOMPUTERÓW" |
1 | Zanim wejdę w rzecz, jakiej zamierzam poświęcić ten esej, powiem, spoglądając wstecz, że wprawdzie niejeden raz udawało mi się - TAKŻE w utworach "fantastycznej" Science-Fiction - przewidzieć już to przyszłe wynalazki i odkrycia, już to ich przyszły wpływ na cywilizację ziemską. To mi się, owszem, udawało, chociaż jak na przykładzie "Etykosfery" pokażę, na ogół mając słuszność - myliłem się i przez to byłem jak strzelec, który trafia, lecz nie nazbyt celnie: nie w dziesiątkę - tak dobrze nie ma - lecz w dziewiątkę czyli obok lub TUŻ OBOK celu obieranego. Zaznaczam, że odziewane przez moją narrację i wkładane w fabularne schematy fantasmagorie nie miały być na ogół ubeletryzowanymi przepowiedniami. Znaczy to, że wcale się nie starałem o wykrycie jakiejkolwiek "prawdziwej przyszłości", lecz właśnie, jak pokażę, usiłowałem jedynie wyobrazić sobie, co cywilizacja, osiągająca wyższy poziom rozwoju, MOŻE jeszcze zrobić, ażeby nie zamrzeć ani siebie nie unicestwić. Tak zatem, cokolwiek umiałem wymyślić, było płodem wyszukiwania jakichś technopodobnych rozwiązań, przy czem było dla mnie bardzo ważne, ażebym ja sam potrafił dostrzec ich urzeczywistnialność, nawet jeśli na razie patrzała na baśniowe pokonanie zagrażających społeczeństwu konfliktów - nie byle tam jakich, lecz nadciągających lub już na wpół obecnych jako groza, której się tradycyjnymi metodami tak samo oprzeć nie można, jak nie może policja razem z wojskiem powstrzymać i unieszkodliwić wybuch wulkanu albo trzęsienie Ziemi. Jak wiadomo, pewna część wielkich zagrożeń globalnych jest spowodowana przez technologiczną działalność cywilizacyjną, np. wydaliny chemiczne odmieniają nam ogrzewczo klimat, co powoduje topnienie lodowców i niebezpieczne rozszamotanie wielkich mas atmosfery. Wiadomo też, że istnieją plany przeciwdziałania technologiom szkodzącym - technologiami ratowniczymi; ponieważ jednak koszt tych drugich musiałby obciążyć właścicieli tych pierwszych, nikt się do TAKIEGO zbawiennego ustabilizowania nie kwapi. O tym, że wielkie działania muszą pocignąć za sobą wielkie koszty, nie myślałem, a raczej fałszywie lekceważyłem tę oczywistą więź inwestycji innowacyjnych z kapitałowymi inwestycjami, albowiem zakładałem, że ludzkość nie będzie obojętna na takie efekty jej działań, które istnieniu jej samej zagrożą. Ponieważ nikt przy apetycie, spożywając pieczoną kaczkę z jabłkami, nie łyka też widelców ani noża, mniemałem, że to samo obowiązuje i w największej ziemskiej skali. Gdy jednak moje spożycie kaczki wiąże się pośrednio, lecz mocno, z połknięciem noża przez sąsiada, albo, bądźmy mniej metaforyczni, gdy apetytu na stłuszczoną bolesnym tuczem gęsią wątrobę nie zakłóca żarłokowi wiedza o torturach gęsiego ptactwa, sprawa ulega niemiłej komplikacji: już nie obowiązuje zasada "nie rób drugiemu, co tobie niemiłe". Ale była to dywagacja, ponieważ pragnę przedstawić, jak wymyśliłem pewien zbawienny dla społeczności projekt technologiczny i jak on się w naszej teraźniejszości zaczął sprawdzać. Dodam tylko, że Chińczycy, jak dzieci puszczające latawce, nie mieli i nie musieli mieć pojęcia o ciśnieniu powietrza, nawiewanego na te latawce, takiego w istocie samego nacisku, który umożliwia, prócz szybowania latawców, lot samolotów przewożących po paręset osób z kontynentu na kontynent. Raz bowiem praktyka - nawet zabawowa - poprzedza teorię, a raz teoria, jak w przypadku bomby wodorowej, poprzedza praktykę. Ale do rzeczy. |
2 | W powieści "Wizja
lokalna", pisanej od
1970 roku a ukończonej i wydanej w roku 1982, można
znaleźć następujące słowa: "Każda społeczność, zawłaszczająca siły Natury, podlega dramatycznym wstrząsom. Pożądany dobrobyt przynosi niepożądane skutki. Gwałt i przemoc zdobywają w nowych technikach nowe postaci i wzmocnienia. Wydaje się wówczas, że im większa władza nad Naturą, tym większa deprawacja społeczna - i tak jest rzeczywiście - do pewnej granicy. Wynika to z samej kolejności odkryć, czyli stąd, że łatwiej jest przejąć od Natury jej niszczycielstwo, aniżeli jej przychylność. (...) Potencjał destrukcji staje się wartością do zdobycia. To jest nowe zagrożenie historyczne..." Fikcyjni bohaterowie mojej książki, Encjanie, na ich planecie wzięli się tedy środkami nanotechnologii do USZLACHETNIANIA środowiska tak, ażeby to środowisko życiowe stało się ich doskonale spolegliwym OPIEKUNEM. "U nas" - mówi uczony Encjanin - "doszło do syntezy nowych ciał stałych i nowych typów ich nadzoru. To dwa filary naszej cywilizacji. Nazywamy ich ożenek etykosferą." Chodzi o "molekuły DOBRA, czyli bystry", działające tak, ażeby nikt nikomu, bliźniemu, nie mógł zrobić, co mu niemiłe: przejechać na drodze, pobić, ale i zabić samego siebie, roztrzaskać swego wehikułu o betonowy filar itd. Dalej mówi: "Ratowniczy zwrot stanowi utworzenie systemu wiedzy wszechdostępnej - ale nie żywym istotom, bo żadna z nich nie podźwignie tego ogromu". (Dodaję: to jest wizja wszechinformatycznie obecnego INTERNETU.) Lecz tu znowu mówi powieść: "Żaden z wziętych z osobna pyłków, jakimi są "BYSTRY", nie jest ani trochę uniwersalny, lecz uniwersalne są wszystkie, wzięte razem. Ten uniwersalizm (ratowniczy, S.L.) jest każdemu dostępny, gdy zjawi się taka potrzeba. Te moce można przyzwać w każdej chwili jak dżina z baśni. Ale nikt nie może uczynić tego wprost SAM - to (=nieść pomoc, S.L.) wolno tylko jego bystrom. Dzięki temu nikt nie może posłużyć się tym niewidzialnym kolosem p r z e c i w komukolwiek..." "Bystry" są w książce jak gdyby przedłużeniem niezłomności PRAW NATURY. Nie można wedle nich z niczego zdobyć energii i nie można przekroczyć szybkości światła. "Etykosfera" zaś czyni, że nie można nikogo dręczyć, zabić, uwięzić, porwać wbrew jego woli, nie można też tego samego czynić jakiemukolwiek społeczeństwu na planecie, a nawet siłom żywiołowym usiłują "bystry" stawiać ratowniczy opór, np. przy powodzi... W powieści próby "przechytrzenia bystrów", ażeby jednak dało się porywać, zabijać, nękać itp. są obficie ukazane. Ale dość mi tutaj na tym, a kto by chciał się więcej dowiedzieć o metodyce działań bystrosfery, niech (raczej nadaremnie) szuka książki po antykwariatach, bo jej po polsku od czasów strasznego PRL nikt nie wydał i jak kto potrafi, niechaj sięgnie po obcojęzyczne tłumaczenia, na przykład niemieckie czy rosyjskie (te są stale za granicą do nabycia, lecz mniejsza o to). |
3 | Żadnej "etykosfery" za panowania Billa Gatesa i jego cesarstwa (Microsoftu) oczywiście nie ma. To bajdoły, to czcza fantazja. Lecz pierwociny już można obecnie wykryć. Pierwszy lot nad Kanałem La Manche zakończył się wodowaniem, ale niecałe sto lat później już można było za jednym zamachem oblecieć kulę ziemską. Jakkolwiek i etykosfera tai w sobie trudne do totalnego wyeliminowania zagrożenia, o czym rozprawiałem z niemieckimi informatykami i psychologami ładnych parędziesiąt lat temu, przed wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego, jakkolwiek nikt w kraju o takich perspektywach ani "mru-mru" nie wytchnął, obecnie (lecz naturalnie znowuż nie u nas) pierwociny ratowniczych technologii zdające się jak gdyby pierwszymi prekursorkami "Etykosfery" i "bystrowego uszlachetnienia środowiska" już się pojawiają. W jakiej postaci? |
4 | W realnej postaci np. jako sterowane komputerowo urządzenia, umieszczone na poboczach autostrad, które wysyłają na przeciw jadącym samochodom takie sygnały (dla kierowcy mogą być niewidzialne i niewyczuwalne), które odbierają umieszczone w każdym aucie maleńkie odbiorniki-komputerki, po to, ażeby żaden pojazd, w taki sposób oprzyrządowany (to by było tak samo obowiązkowe, jak na przykład posiadanie układu hamulcowego), nie był w stanie przekroczyć nakazanej na danym odcinku drogi szybkości. Żadne gnanie i wyprzedzanie nie byłoby możliwe, a jak niewidzialny nakaz każe jechać w tempie pieszego na przykład, to auto "posłucha", choćby kierowca zjadł kierownicę - ale np. pojazdy policyjne lub ratunkowego pogotowia tego systemu odbiorczego mieć by NIE musiały. Urządzeńka, badające, czy kierowca nie jest pijany, czy nie ma we krwi alkoholu, również już istnieją, ale nie jest obligatoryjne ich wyposażanie dla producentów aut. W podobnym duchu działają termosensory w budynkach, które uruchamiają prysznice deszczu, kiedy od jakiegoś podpalenia lub skutek zaprószenia ognia robi się niepokojąco ciepło. Już wymyślono także czujniki, badające, czy czasem jadący autem człowiek-kierowca nie robi się senny: i tą kontrolą (opadania powiek np.) zajęty jest odpowiedni malutki komputer, który auto z usypiającym kierowcą skieruje na pobocze i tam zatrzyma. Od zabezpieczeń przed kradzieżami aut wprost się roi, ale na każde, jak wiedzą złodzieje i eksperci, JEST sposób. W Arabii Saudyjskiej (jak słyszałem) przedłużono ów sposób radykalnym odcinaniem ręki złodziejom, co jakoby pomogło. Zaznaczę, iż niczego nie doradzam, a tylko pragnę zauważyć, że alarm uruchomiony dźwiękowo w aucie może doryczeć się do wyładowania akumulatora, auto zaś można i przy obecności blokady skrzyni biegów TYŁEM odholować. Znaczy to, że kiedy metody ochrony mienia samochodowego BIERNE okażą się daremne, przyjdzie do aktywnej obrony, której poszczególne przykłady również można w mojej "Wizji likalnej" znaleźć. Auto może np. zostać przy próbie uruchomienia prez obcego zapełnione mlecznym nieprzezroczystym dymem. Uliczny automat telefoniczny temu, kto chce go obrabować, da porządnie w łeb. Zresztą tych aktów mnożyć tu nie zamierzam, gdyż chodziłoby raczej o jakieś "molekuły mordobicia" czyli "odwetniki", a nie o "bystry", atomy etyki, przedłużające niezłomność praw Natury. Podobne zabezpieczenia jęły się teraz dwoić, troić i mnożyć, odkąd miliardowe inwestycje pochłonęła sieciowo-komputerowa łączność z bankami, z brokerami, z kasami wypłat, z koncernami, z holdingami, odkąd pokazało się, że jeden anglosaski smarkacz "igrając" milionowymi kwotami z kontynentu na kontynent może przyprawić całe jakieś konsorcjum o bankructwo. Tu by się już prosiło o programy, działające zgodnie ze znaną regułą Lenina: "Dobrze jest ufać, ale lepiej kontrolować". Oczywiście software służący kontroli musiałby TEŻ być zabezpieczony i tu na naszym padole łez i grand okazałoby się wnet, że wstępujemy w regressus ad infinitum coraz to wyższych systemów kontroli. Zresztą w "Wizji lokalnej" bynajmniej nie zostały przeze mnie zademonstrowane wyłącznie pozytywy "uszlachetniającej środowisko etykosfery". Przynieść ona MUSI i poważne innowacje negatywne. Jakby nie było pancernych kas, to by nie było kasiarzy. Zrozumie to nawet małe dziecko. |
5 | Miałem
we lwowskim gimnazjum kolegę, osiłka-repetenta, który
z naszych śniadań chętnie korzystał, wyżerając
zwłaszcza co lepsze, np. szynkę lub owoce, więc
postarałem się o duże, czerwone jabłko, ojcową
strzykawką, jakem tylko mógł, wyciągnąłem z jabłka
nakłuciami sok, i
zastąpiłem go roztworem kuchennego mydła, a podczas
przerwy obserwowałem, jak koleżka cały zapieniony
płucze gębę pod kranem wodociągu. Widać myśl o
zabezpieczeniach jadła doskwierała mi już wtedy, o
czym wspominam tutaj nie tylko dla czczej igraszki, ponieważ obok porywań, gróźb
mordowania porywanych i szantażów tego rodzaju, częste
stały się, na przykład w Niemczech, próby wymuszania
wielomilionowych kwot pod groźbą zatruwania
konserwowanej żywności w supermarketach (majonezów,
przypraw, kompocików itp.). Malutkie urządzeńka,
podnoszące pełen wrzawy alarm, gdy ktoś usiłuje
wynieść z samoobsługowego magazynu dowolną sztukę
odzieży czy skarpetek, są już w użyciu od wielu lat,
lecz i te alarmistyczne elementy trudno zaliczyć do
przedbystrowego zbioru. Są też w użyciu kajdanki, których skazany na ich noszenie zdjąć nie może, a na policyjnym komputerze miejsce, w jakim on się znajduje, zawsze jest widoczne. Ludzka pomysłowość technoetyfikacyjna musi się borykać z ludzkim draństwem, więc nie ma na to jednej jedynej rady. Niemniej, zaczątki, pierwsze wyosobnione "rożki" świata, stojącego pod strażą, nadzorem i opieką mnóstwa komputerów, obecnie JUŻ można dostrzec. Na razie nie zanosi się ani na komputerokrację, czyli na ustrój pod władzą maszyny rządzącej (machine a gouverner), jakiej możliwość z cybernetyki Wienera wysnuł dominikanin francuski ojciec Dubarle w piśmie Le Monde w 1948 roku, ani na nanomikrusy Drexlera, poświęcone czynieniu DOBRA wszędzie. Poczekajmy jednak. INTEL już jest zajęty produkowaniem prototypu chipów 100 razy mniejszych aniżeli najbardziej maciupeńkie dzisiaj z 1000-krotną pojemnością bitową: moc obliczeniowa ulec ma skokowemu spotęgowaniu, które z Deep Blue uczyni coś w rodzaju hulajnogi wobec auta Formuły 1. Poza tem Bill Gates już został zagrożony przez konsorcja (aż trzy przeciw niemu stanęły), zaś sęk w tym oto. Gates chciał, żeby około 40% gospodarstw i firm w USA, wyposażonych w komputery, modemami podłączone do sieci, zrezygnowały z komputerów. Są one najkosztowniejszą częścią, niezbędną dla "surfingu" po sieci. Każdy by miał tylko u siebie klawiaturę i modem: zaczem komputerów i operacyjnych programów dostępowałby w sieci. Myśl jest taka: nie każdy ma własną elektrownię, bo dość własnego przyłączenia do sieci, niosącej prąd. Ja akurat małą elektrownię własną mam w ogrodzie, tj. agregat prądotwórczy, ponieważ krakowska elektrownia jest bardzo zawodna, a jak się ma moc urządzeń do prądowego zasilania, potrzebne staje się prądotwórcze urządzenie. To mi konieczne, skoro tyle zagranicznych zespołów telewizyjnych przylatuje do mego domu na wywiady, aż tu prąd "wysiada" na godziny. Więc wg tej zasady chciał uczynić użytkowanie sieci tańszym Bill Gates. Aliści został skontrowany jeszcze tańszym w realizacji pomysłem. Według Billa potrzebn jest nadal MONITOR, a przeciwnicy-konkurenci orzekli: niekoniecznie. Ponad 60% gospodarstw w USA ma telewizory, ICH ekrany niechaj zostaną monitorami Internetu, zaś zamiast klawiatury starczy konsolka z paru guzikami: na ekranie telewizora będą wyświetlane adresy programów (banki, biura podróży itd.), a właściciel tylko wskaże, powiedzmy tanią myszką, co mu potrzebne. Kupować może trzeba by modem, a może tylko wypożyczać. Różnica kosztów wynosi ładnych paręset dolarów. Te bitwy na rynku elektronicznych usług pozostawiają mnie chłodnym: wiem, że i mój komputer rychło się zestarzeje, bo taki jest obecnie chyży innowacyjny trend. W każdym razie myślę, że zalążki ETYKOSFERY można już dostrzec. |
Podsumowanie |
Dlaczego śmiem uważać zzewnątrzsterowne ograniczniki szybkości (to są nakazy administracyjne inżynierii drogowej) lub "udaremniacze" przemytu ("bramki" na odprawie) do samolotów na lotniskach - broni (metalu) czy "uniemożliwiacze" jazdy pijanym kierowcom za "prekursorskie" zaczątki "etykosferyczne"? Ponieważ poczynają nas otaczać w sposób totalnie nieperswazyjny urządzenia redukujące osobistą swobodę i tym samym pełnię indywidualnej odpowiedzialności za uczynki. Powoli wchodzimy pod kuratelę systemów komputerowych, co pozornie zwiększają zasięg wolności, w istocie (pono dla naszego dobra) ją redukują. O tak zwanym "potopie informacyjnym" (Information glut) będzie trzeba osobno napisać. |
Pisałem we wrześniu 1997
sssdasd![]() ![]() |