Stanisław Lem
"Fantomatyka II"

 

1          O przyszłości fantomatyki, o jej istotnych odmianach można by napisać jeszcze wiele poza tym, com już w poprzedniej edycji “PC MAGAZINE” omawiał. Ostatnim czasem (piszę w grudniu 93) ukazało się w Niemczech kilka prac, poświęconych wykazaniu mego antycypującego prekursorstwa w powyższej problematyce (nie mają te prace nic wspólnego z SF, por. np. "ZukunftsStudien herausgegeben vom Institut zur Technologiebewertung, Berlin 1993, autor Bernd Flessner, artykuł pt. "Archaologie im Cyberspace, Anmerkungen zu Stanisław Lems, Phantomatik"). Autor cytuje przy tym pierwsze, najstarsze wydanie mej "Sumy Technologicznej" z roku 64, książki zatem, którą pisałem w latach 62-63 ukazała się z rocznym opóźnieniem, skromnym nakładem Wydawnictwa Literackiego i żadnego echa ani u nas ani poza naszymi granicami nie wzbudziła. Jedynym recenzentem stał się wtedy w "Twórczości" Leszek Kołakowski, który moją (i inne też antycypacje lemowskie) "fantomatykę" uznał za niemożliwą raczej w ziszczeniu, a znów, gdym po trzydziestu latach w artykule, umieszczonym we "Wiedzy i życiu" powołał się na tamtą publikację i moją i jego, dość gniewnie odparł w liście do "Wiedzy i Życia", że przecież tak zwana "fantomatyka" czy też "Wirtualna Rzeczywistość" to nic więcej nad iluzję, a z tego, że się człowiek poddaje iluzji nie wynika, jakoby pomiędzy jawą a iluzyjną fikcją nie był w stanie dokonać rozróżnienia! Iluzja zatem - można by dodać żadnej innowacji w ontologię nie wnosi, gdyż ostateczność autentycznej rzeczywistości w niczym przez technologie "cyberspace" nie może zostać naruszona: wszak ten, kto uda się do "fantomatu", wie, że będzie w nim przeżywał zamówione fikcje, i ta świadomość nie może go opuścić. Czy będzie miał fantomatyczny romans z królową angielską (w jej iluzyjnej młodości), czy otrzyma z rąk króla szwedzkiego nagrodę Nobla za dokonania, jakich na jawie nie dokonał, on o tym że, nie dokonał będzie wiedział doskonale.

 

2          Jakoż teza biskupa Berkeleya ("esse est percipi") mogłaby się wbrew antyiluzjonistycznej diatrybie Kołakowskiego ziścić dopiero na bardzo zaawansowanym etapie dalszego rozwoju "fantomatyki". Co do również przywoływanej przeze mnie hipotezy "nihil est in intellectu, quod non prius fuerit in sensu", tj. "niczego nie ma w umyśle takiego, czego uprzednio w zmyslach nie było", jest to hipoteza wysoce kontrowersyjna. Pozwolę sobie niżej przedstawić to na konkretnym materiale. Otóż trzeba przyznać, com zresztą był już zrobił, że "fantomatyka w pieluszkach", tj. dzisiejsza, choć niejako na wyrost prostytuowana (wg. zamierzeń osiągnięcia "zaraz" tzw. "seksu z komputerem"), wskutek niedoskonałości swojej, aż prymitywnej, czysto technicznej nawet, nie może rywalizować z pełnią intensywnego odczuwania jawy jako przeżywanej rzeczywistości ostatecznej. Toż nakładają ci, kliencie fantomatu, istne "uprzęże" elektroniczne, "Eyephones", "Datagloves" itp, i jak koń w szorach, ściśnięty popręgiem, z pętlicą na podogoniu, z wędzidłem w pysku, powodowany cug1ami (jak ty - impulsami komputera) nie możesz nie wiedzieć, że jesteś pod władzą (uprzęży - koń a fantomatu - człowiek).

 

3          Otóż na 225 stronie prawydania SUMY T, w podrozdziale tam otwartym, dokonałem podziału dziś jakby nie istniejącego, fantomatyki na obwodową i centralną. Zacytuję "Fantomatyka obwodowa - to wprowadzenie człowieka w świat przeżyć, których nieautentyczności wykryć nie można". Można jednak wykryć drugą odmianę, nie obwodową (czyli nie na okole zmysłów ludzkich działającą wirtualną rzeczywistość) lecz taką, którą trzeba nazwać "centralną": albowiem oddziaływuje nie za pośrednictwem przesyłowym sensorium, lecz wprost: na mózg. Jak dotychczas, nie wiadomo, jak można by to czynić bez naruszenia kostnej i oponowej osłony mózgu. Tylko podczas dokonanej dla celów zabiegu chirurgicznego trepanacji czaszki, powtarzano drażnienie określonych miejsc obnażonej wtedy kory mózgowej, co u operowanego wywoływało przeżycia, zakodowane w jego pamięci. (Np. przy drażnieniu kory skroniowej słyszał - bez cudzysłowu, boż był pewien że "naprawdę słyszy" -jakąś arię operową, jeszcze na dodatek "czuł"; że jej w operze słucha.) To jednak, co mogło zostać wywołane drażnieniem mózgu podczas operacji, tak samo było nieprzewidywaIne, jak nieprzewidywalna jest treść tego, co będziemy śnili w czasie nadchodzącej nocy przed zaśnięciem. Otóż do fantomatyki "centralnej" czyli tak doskonałej, aby dorównała poczuciem "ostatecznego przeżywania nieusuwalnej rzeczywistości", można przecież podchodzić i dochodzić stopniowo, a zatem, skoro wstępne etapy fantomatyki obwodowej o tyle mamy z głowy, że już odpowiednie aparatury skomputeryzowane na świecie istnieją i działają, wypada uczynić krok czy skok naprzód w głąb przyszłości, jako następny. Pisałem co prawda w "Sumie" roku 64, że rozmaite rytuały, hipnozy, sugestie, misteria, potrafiły z dawien dawna wprowadzać grupy ludzi w stan przyćmionego (lub nie) zwężenia świadomości, co mogło się kojarzyć z orgiastycznym nawet rozpasaniem. Ponadto jako "prefantomatyczne" nazwałem przed 30 laty skutki użycia narkotyków jak meskalina, psylocybina, haszysz, LSD, i podobnych. Sam, w jednym z tekstów, które zapisały moje zwierzenia, przedstawiłem przeżycia doznane przeze mnie po (eksperymentalnym, pod kontrolą psychiatryczną) zażyciu 1 miligrama oczyszczonej psylocybiny (wyciągu z halogenicznego grzybka Psilocybe). Otóżja bym tu -na użytek wywodu - podzielił na takie dwoje narkotyki, że z jednej strony mamy substancje jak alkohol, psylocybina, a z drugiej takie, jak derywat lyserginowy, albowiem stany halucynacji po zażyciu pierwszych zasadniczo nie odmieniają świadomości człowieka, iż on zażyi coś, co wprowadziło go w świat iluzji widziadłowych, natomiast zażycie preparatów jak LSD może taką świadomość' unicestwić, tj. zatrzeć całkowicie. W tym tkwi niebezpieczeństwo, bo bywało, że po zażyciu LSD człowiek pewien, iż jest "przenikliwy" dla wszystkiego, po prostu wchodził pod nadjeżdżające auto i na miejscu mógł ponieść śmierć, gdyż brakło mu wtedy poczucia zagrożenia, nieobecnego w jego (przytrutym) umyśle. Ale powiedziane jest mi tylko wstępem do krótkiego rozważenia dwu problemów: po pierwsze, czy i jakie mogą się okazać w przyszłości szanse "instrumentalnego pogrążenia człowieka w przestworze fantomatyki centralnej" - czyli poprzez oddziaływanie na jego mózg bez użyciajakichkoIwiek środków chemicznych - narkotyków ( oraz działań typu hipnozy, narzuconej przez "osoby trzecie"). Po wtóre, czy już teraz w normalnym stanie ciała i ducha przebywający człowiek może przeżywać jakieś - chociażby zaczątkowe odpowiedniki "pogrążenia się w centralnie sfantomatyzowanej - iluzorycznej, lecz nie odróżnialnej od jawy więc w fikcyjnej realności"

 

4          Obecnie żadnych zasadniczo metod oddziaływania 4 na mózg zamknięty w czaszce nie znamy, tj. me znamy takich, które powodują procesami świadomościowymi sterująco. Co prawda, istnieją już całe grupy stosowanych (nie tylko dla celów terapeutycznych dlaboga) leków, które tak wpływają na przetwarzanie informacji we śnie, że na dołączanych do opakowania lekarstw kartkach wyjaśniających powiedziane jest, iż dany lek działa np. tak, że po zażyciu "występują u leczonego sny koszmarne", albo że sny są charakteryzowane osobliwą intensyfikacją barw, kolorów i że są "bogate w żywą fabułę". Nie mniej, ani nie może nikt mieć a priori pewności, że mu się koszmary przyśnią, ani, że po zażyciu tych drugich preparatów, będzie doznawał śnienia żywo kolorowego. Nawiasem wolno dodać, iż człowiek, który by wynalazł (syntetyzował) preparaty nie będące narkotykami, lecz umożliwiające "sterowanie chemicznie pobudzoną treścią wybranego snu", w krótkim czasie dorobiłby się miliardów. W gruncie bowiem, jeżeli trzeźwo patrzeć na "bilans życia" każdego człowieka, jedną trzecią czasu tego życia "marnujemy" śniąc i śpiąc, a na treść tego, co śnimy, właściwie prawie żadnego wpływu nie mając (stąd moje określenie czasu snu jako "marnowanego", w sposób konieczny zresztą, choć powody, dla jakich jesteśmy zmuszeni spać, są nam, tj. psychologii, wiedzy medycznej, tak nieznane, że tu niczego prócz bezliku niesprawdzalnych hipotez "po co śpimy" nie ma.) Wykorzystanie nienarkotyczne, czyli nie wywołujące zależności (jak np. środki grupy heroinowej, morfinowej, opium, itp.), prowadzące w przyspieszeniu do śmierci, lub w inny sposób nie powodujące zniewolenia charakteropatycznego umysłowości, nie istnieje. Zawsze idzie zresztą o chemikalia, do organizmu jakoś (zastrzykami jak heroinę) albo doustnie (tak zażywałem psylocybinę) wprowadzone. Sprawa w tym, aby niczego nie łykać i nie zatruwać się, lecz tylko stwarzać ułudę, doskonale zrównywaną z jawą.

 

5          Ależ oczywiście: ułudy takie są udziałem wszystkich właściwie ludzi na tym świecie i tak było od zawsze. Mam na myśli sen, w którym nie jesteśmy pogrążeni w "nicości" (tzw "sen kamienny") lecz w którym przeżywamy to, co po polsku zwie się "marzeniem sennym", a po niemiecku zróżnicowanie jest tak samo bardziej dobitne, jak w angielskim czy w języku francuskim ("Traum", "dream", "rere", to jest "marzenie senne", a "Schlaf", "sleep", "dormire", to sen). Jakkolwiek pojawiają się psychologicznemu treningowi jakoby podległe metody, mające śpiącemu umożliwić "kierowanie tym, co śni", chociaż w jakimś stopniu niewielki wpływ na śnioną fabułę może przeżywać sporo ludzi - indywidualne różnice są - przecież wszystko to jest skromne w zestawieniu z "rzeczywistością śnienia". Pozwolę sobie zademonstrować to na własnym przykładzie: na tym po prostu, co mi się ostatnio śniło.

 

6          Należy jednak rzec pierwej, po co w ogóle takimi kwestiami mamy się zajmować. Otóż, primo, my nie wiemy po co musimy spać i śnić, ale wiemy, że komputerom naszej generacji nic a nic się nie śni, i że jest im sen nie tylko zbyteczny, ale, gdyby ktoś taką pseudośnioną "software" zaprogramował, też zupełnie by nie było wiadome, po co komputer ma to w ramie przetwarzania danych ("data processing”) czynić. Zupełnie inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby komputer, który "spędził dłuższy czas w stanie bezsenności" pracował "gorzej" od takiego, co się "był wyspał" - właśnie całkiem, jak człowiek. Różnica i tu, między naszym mózgiem a "mózgiem elektronowym" (jak zwano komputery pierwszej generacji Eniaków, tj. gdy raczkowały), może okaże się jednym z kluczy (czy wytrychów) pokazujących, dlaczego ewolucja naturalnego mózgu coraz bardziej odmienna okazuje się od inżynieryjno informatycznej, bo konstrukcyjnej i programotwórczej ewolucji kolejnych generacji komputerów. Dodam tylko (może tylko i nie od rzeczy), iż Marvin Minsky,jeden z ojców AI czyli "sztucznej inteligencji", uznawanej przez jednych za nieosiągalną mrzonkę przez zwolenników Minsky'ego za cel, prawie rychło osiągalny, głosił, iż tzw. "zagadka świadomości człowieka żadną zagadką w istocie nie jest. Uważał mianowicie że świadomość to jest kontrolna instancja wyższego (najwyższego) rzędu, która nie zajmuje się poszczególnymi częściami bodźczych strumieni zmysłowych, lecz która baczy na to, jaka całość ze spływania się wszystkich sygnałów dosyłowych (do mózgu) powstaje.
Niby wynikało by stąd, że jak już taką instancję najwyższej kontroli i integracji wprowadzimy jako "metaprogram" do programów, to komputer owładnie świadomością (ale jakoś nie ma tak dobrze). Dlaczego to jest uliczka konstrukcyjnie i dla
"hardware" i dla "software" -dla obecnych dróg powstania kolejnych generacji komputerów - powiem może kiedy indziej, aby nie rozsadziło mi to roztrząsanie przewodniej linii w wywodzie. Więc jako curiosum zacytowałem powtarzaną przez Minsky'ego hipotezę.

 

7          Po dłuższym mozole docieram wreszcie do demonstracji dwu moich snów wypełnionych treścią śnioną. W jednym śniło mi się, że jestem m1odym, dopiero co wyświęconym księdzem i że podczas mszy mam wygłosić (w kościele oczywiście) kazanie i odczuwałem potworną tremę, czy będę mówił do rzeczy i jak należy.

W zestawieniu moją rzeczywistością i życiorysem było to zaiste dziwne, bo i nie wierzący jestem i nigdy "nie śniło mi się" wstąpienie do seminarium duchownego i nigdy żadnych kazań rzecz jasna nie wygłaszałem ani wygłaszać nie zamierzałem. Tak tedy treść snu jest wprost na antypodach mojej drogi życiowej , to też przyczyn które by tę treść spowodowały, domyś1ić się nie potrafię. Potrafię natomiast wspomnieć różne, całkiem jakoby rea1istyczne elementy tego snu (jak wyglądało wnętrze kościoła, którego w tej postaci nigdy nie widziałem, jacy 1udzie znajdowali się w pierwszych szeregach owego wnętrza nikt tam nie by1 z pośród osób mi znanych itd.).

Otóż poza tym co powiedziałem, najzupełniej "oczywiste" i "nieodmienne" było w tamtym śnie odczucie, że jestem księdzem, że jestem dopiero na początku tej życiowej drogi, że czynności, które mam wykonać są naturalną i konieczną moją obligacją, itd. Jednym słowem "czułem" "za sobą" taką przeszłość, jakiej nigdy na jawie ani w sposób szczątkowy nie przeżywałem.

Drugi sen zdaje się bardziej "realistyczny". Oto jestem studentem wyższej uczelni i pędzę do niej po jakichś wakacjach, w obawie, że się spóźnię na wykład, pierwszy w tym roku. Przybiegam prosto do uczelnianego gmachu, nie mając nawet czasu, żeby pierwej udać się do bursy, w której dzielę pokój z jakimś ,"Turkiem", którego we śnie i od dawna znam, wiem we śnie, że mam w kieszeni klucz do wspólnego pokoju, nie pozostawiony przez pomyłkę u janitora, lecz jakoś w "innym" pośpiechu włożony do kieszeni (mogę go wyczuć przez materiał ubrania), wpadam do wielkiego audytorium, witam się z dobrze mi znanymi kolegami (na jawie żaden z nich mi się po przebudzeniu nie skojarzy), proszą bym usiadł w pierwszym rzędzie, ale wolę usiąść obok znajomego w drugim na skraju i naraz - widzę "Jurka", zrywam się ażeby go przeprosić na ów nieszczęsny klucz, on jednak nie ma mi tego za złe, tu wszakże rozlega się szmer głosów znamionujący że już zbliża się wykładowca-profesor, więc dostrzegając iż nie zdjąłem płaszcza rzucam się ku szaragom w takiej konfuzji, że budzę się gwałtownie, jakby mnie ktoś wykatapu1towa1 ze snu na jawę, a pierwszym moim odczuciem jest zdumienie: jak mogłem brać ów sen, tak różny od realności za najpewniejszą jawę moją...

Znowu mamy, poza akcją oraz bardzo realistycznym uszczegółowieniem snu, powstałą w nim, całkowicie w życiu obcą mi przeszłość osobistą. Istotnie przed wielu laty studiowałem, ale takich kolegów nie miałem, nigdy podobnej uczelni nie widziałem, w żadnej bursie nigdym nie mieszkał, itd. itp. Co więc wspólne jest obu opisanym skrótowo snom, to przeszłość śniącego, fikcyjnie dorobiona i dopasowana. Nie to, co miało dopiero nastąpić, boż to z już wyśnionej sytuacji wynikało (jako ksiądz - winienem był oczywiście wygłosić w należytej chwili kazanie, a jako student - zjawić się w audytorium i czekać na profesora). Natomiast poczucie tego, co było mojego wyśnionego życiorysu przeszłością, powstało i niejako towarzyszyło mi wewnątrz snu za każdym razem z taką samą pewnością i zwykłością, z jaką na jawie potrafiłbym wspominać moją przeszłość rzeczywistą.

Otóż fantomatyka centralna dopiero wtedy może się okazać niejako "ostateczną instancją" przeżywania świadomości bytu, kiedy zdoła zaopatrzyć fantomatyzowanego człowieka nie tylko w aktualną, powiedzmy wybraną przezeń "z katalogu" iluzyjną realność, ale ponadto doklei do tej iluzji przeszłość, w nieodróżnialny sposób udającą, iż była to przeszłość jedyna w życiorysie, tak prawdziwa, że bardziej autentycznej być w niej nie może.

 

8          Tak zatem sen zdaje się sugerować, treściami śnionymi iż nawet sam mózg bez "zewnętrznego udziału jakiegokolwiek" potrafi generować fabuły "zmyślone" zaś ich i1uzoryczność można dopiero rozpoznać po przebudzeniu. Tak zatem w zaczątku każdy z nas, jak "wirtualną buławę" nosi w tornistrze żołnierz, buławę marszałkowską, tak każdy nosi w sobie prospektywną potencję przeżywania, iż jest, iż był tym, kim nie jest i nie był, i już to sugeruje pryncypialną (narazie) możliwość powstania nienarkotycznej "fantomatyki centralnej".

Może warto na marginesie tego szkicu dodać, że są środki nasenne (gromady barbituratów), które udaremniają mózgowi pracę typu "sennego marzenie", a to zachodzi nie bez szkody dla mózgu, zwłaszcza przy dłuższym zażywaniu takich hypnotików, a także są środki innej grupy, które nie naruszają zdolności przeżywania marzeń sennych, lecz niekiedy nawet ją nasilają (w kierunku już wspomnianych snów barwnych i/albo koszmarnych).

 

9          O tym, po co jest sen, jak wspomniałem, pojęcia nie mamy, a hipotezy, sugerujące, jakoby sam fakt dobowej zmiany dnia i nocy, światła i mroku, miał być generatorem przestosowawczym snu (jak okres zimy mógł być czynnikiem, istotnie zniewalającym pewne zwierzęta do zapadania w sen zimowy), takie hipotezy nie dają się ani porządnie umotywować, ani poddać zabiegowi falsyfikacyjnemu. Nie wiemy zwłaszcza, czemu ten, kto przez wiele dni i nocy nie może spać (to było stosowane nawet jako tortura np. w więzieniach KGB) podlega halucynacjom i stanom pomrocznym. Tak, to jest kauzalnie wciąż niezrozumiałe.

O patologicznych stanach, i ich pograniczu, utrudniającym odróżnienie snu od jawy, zamilczę boż by i to mi rozsadziło ten wywód szkicowy. W każdym razie można uskramniająco rzec tyle: fantomatyka obwodowa, działająca na mózg w "doraźnej teraźniejszości", nie jest już wymysłem dziwacznym Lema lecz rzeczywistością, w którą wielkie koncerny (SEGA na przykład) inwestują całkiem realne, wielomilionowe kwoty dolarowe.

Natomiast możliwość fantomatyki centralnej narazie wciąż jest tylko szansą na przyszłość, ponieważ - o paradoksie - o budowie czynnościowej mózgu w ludzkiej czaszce wiemy nieporównanie mniej, aniżeli o budowie czynnościowej komputera każdej , skoro przez nas wyprodukowanej i programowanej generacji.

Dodam na koniec, że różnicy pomiędzy językami zasadniczo "bezkontekstowymi" programowania komputerów i językami kontekstowo uwikłanymi w znaczenia (w semantykę) potrafimy się doszukać, ale chyba dopiero zaopatrzenie komputerów (pracujących nie interakcyjnie, nie krokowo zatem i nie szeregowo, ale poliparealnie, równolegle) w ogrom pamięci uaktywnianej kontekstowo pozwoli rozziewy, otwarte między "mózgiem żywym" a "protezą cyfrową" -jaką jest komputer - zredukować: może aż dozerowo...

 

10          Powyższy tekst, w którym dane z psychologii snu "pomieszane" są z wtrętami komputerologicznymi" napisałem rozmyślnie dlatego, ponieważ osoby typu "hackerów" popadają łatwo w nowy typ monomanii, więc już, przez swoje nadmierne zafascynowanie architekturą hardware i software, zamiast pogłębiać pojmowanie procesów psychiki a tym samym i kreacyjnych i językowo "rozumiejących" powierzają poruszanie się budownictwa programów, mocom obliczeniowym "brute force". Gdyby istotnie wystarczyło miliony razy przyspieszyć "data processing" w układach, jakich prarodzicem była maszyna Turinga, to byśmy już posiadali komputery albo dorównujące, albo przewyższające ilorazami inteligencji ludzi, ale nie ma tak dobrze ani tak 1atwo.

Komputer, który będzie mógł, a nawet musiał spać i śnić, a potem nam treść tego, co wyśnił, opowiedzieć bez blagi i sztukmistrzostwa programistów, stanie na drodze rywalizacji z człowiekiem. Wypowiedzianym przez pewnego francuskiego dominikanina słowom (w roku l948), że po powstaniu cybernetyki Wienera zjawiło się widmo maszyny, zdolnej pokonać zadania, jakie stawia rządzenie całym państwem a nawet ca1ym światem - może dla dobra a nie dla zła ludzi - tym słowom wtedy nikt poważniejszej uwagi nie poświęcił.

Lecz chaos postkomunistyczny czasu teraźniejszego pokazuje, że maszyna taka, którą negatywnie oceniałem przed trzydziestu laty, w nazwanej już SUMIE dziś by się w tym skotłowanym świecie zapewne przydała... Może okazałoby się to nawet latwiejsze od skonstruowania maszyny, "zaopatrzonej w świadomość", ale to raczej już temat dla osobnej rozprawki.

Pisałem w końcu grudnia przed Bożym Narodzeniem 93

PS. Kto by chciał sprawdzić to, com tu powiedział, na materiale znacznie rozleglejszym, może sięgnąć do I wydania "Summa Technologiae", WL Kraków 1964, ale to niełatwe, bo miało tylko 3000 nakładu i ja sam już nigdzie go dopaść nie mogę (pozajedynym egzemplarzem w moim wzorniku).

sssdasdBackUp