Stanisław Lem
"Języki i kody"

 

1          Mówić o języku trzeba posługując się oczywiście językiem, który z tego powodu staje się metajęzykiem (“metajęzyk” w odniesieniu do języka "elementarnego poziomu" to tyle, co "metamatematyka" w odniesieniu do matematyki: znajduje się o jeden stopień w hierarchii wyżej, lecz ponieważ kwestia jest złożona, zajmę się nią potem). Jednakowoż żadnej innej metody operacyjnej nie znamy i mieć nie możemy. Z tego powodu, a zarazem przez to, że całość naszego umysłowego życia osadzona jest na ludzkiej umiejętności językowej, nie dającej się jednoznacznie ani sformalizować, ani definicyjnie "rozgryźć", poniższe uwagi muszą z konieczności stanowić uproszczenia. Dodam jeszcze, że podstawę mojego podejścia do fenomenów nazwanych w tytule stanowią prace rosyjskiego matematyka-probabilisty W. Nalimowa, z jego książką "Wierojatnostnaja model jazyka" (Moskwa 1974) na czele. Zarazem za niedostateczność moich refleksji tylko ja ponoszę odpowiedzialność - tym bardziej że się z zespołem koncepcji Nalimowa nie ze wszystkim zgadzam.

 

2          Można by tak powiedzieć: każdy język jest TEŻ kodem, ale nie każdy kod jest językiem. W tym ujęciu różnica sprowadza się do zjawiska następującego: kod stanowi poziom sygnalizacji informacyjnej najniższy, czyli taki, w którym zbiorowi znaków (alfabetowi) przyporządkowany jest jedno-jednoznacznie inny alfabet (np. alfabet znakowy Morse'a jest kodem przyporządkowanym alfabetowi naszego pisma). ,Najdziwniejszym" kodem jest kod biologiczny; czyli kod, jakim przekazywana jest znieruchomiała w danym okresie całość genetycznej informacji z pokolenia (gatunku) na pokolenie następne. O kodzie genetycznym powiem kilka słów nieco niżej: pierwej należy bowiem sprezentować skalę albo lepiej "widmo" (spektrum) wszystkich języków, jakie potrafimy rozróżnić.

 

3          Jeden kres owej skali zajmują języki "twarde", a na przeciwnym krańcu znajdują się języki "miękkie". "Twardy" jest język zasadniczo bezkontekstowy, czyli taki, który jak typowe języki programowania automatów skończonych (potocznie: komputerów), stanowi zespół komend (zwany "software") powodujący przekształcenia danych (data processing) dzięki wykonywaniu komend - "rozkazów" przez "hardware" komputera. Chociaż to dygresja, warto zauważyć już tutaj, że w mózgu, w przeciwieństwie do komputera, nie jest łatwo odróżnić "hardware" od "software". Można najwyżej rzec, iż mózg noworodka jest wprawdzie przedprogramowany (w sensie "software") dziedzicznie, ale bardzo "słabo", wysoce ogólnikowo, tak że określone jego części (podzespoły) różnią się dzięki specjalizacji neuronowej efektami, czyli reakcjami na bodźce dosyłowe: noworodek "widzi", ponieważ jego kora wzrokowa w płacie potylicznym ("szczeliny ostrogi" mózgu) JUŻ jest tak właśnie zaprogramowana; słyszy, ponieważ skroniowe ośrodki jego mózgu są JUŻ nastrojone na słyszenie (ale nie znaczy to bynajmniej iżby noworodek postrzegał widzenie jak człowiek dorosły a1bo słyszał jak on). Albowiem programowanie mózgu zachodzi z upływem dorastania i życia, które jest pobieraniem nauk czyli "doprogramowywaniem" neuronowej "hardware". Lecz, powtórzę, mózg nowonarodzonego NIE jest białą kartą" ani mózg największego mędrca NIE jest do końca i definitywnie zaprogramowany". Różnica, zachodząca tu między mózgami żywymi i maszynami typu automatów skończonych, stanowi bodaj największą przeszkodę do pokonania dla wszystkich usiłujących stworzyć AI, tj. sztuczną inteligencję. Lecz... była to dygresja.

 

4          Prawdopodobnie największym we współczesności nieporozumieniem, które zrodziło zarówno angielską filozofię lingwistyczną, jak odmienną od niej jawnie filozofię fenomenologiczną, wraz z późnymi naroślami owej filozofii (Heidegger, Derrida, le Man, Lyotard et alii) była przyczyna ukryta przed rozumiejącym spojrzeniem tych myślicieli: mam na uwadze mianowicie, słynny dowód Goedla, który dla NASZYCH potrzeb tutaj wystarczy przywołać tylko na poły metaforycznie, a w pełni skrótowo. Żaden system dostatecznie bogaty, razem ze swoim alfabetem i swoją gramatyką (czyli ze swymi zbiorami skończonymi znaków i reguł ich przekształcania) NIE JEST PEŁNY. Znaczy to, że dla każdego takiego systemu (należy do niego matematyka, a w swej słynnej pierwszej pracy powołał się Goedel na russellowskie "Principia Mathematica" jako również podległe nieusuwa1nej zasadzie niepełności) można wykrywać zdania (twierdzenia) prawdziwe, których prawdziwości nie da się dowieść wewnątrz owego systemu JEGO sposobami (wywodliwymi zeń regułami transformacyjnymi).

Języki przeciwnego kodom krańca skali, "miękkie", odznaczają się silnym polimorfizmem semantycznym (semantyka jest nauką o znaczeniu, semiotyka zaś nauką o znakach). Oznacza to poliinterpretacyjność, czyli wielo- , a zarazem różnowykładalność znaczeń językowych, już to dawanych poszczególnymi słowami (układanymi z elementów alfabetu), już to idiomami. Chodzi o to, że języki "miękkie" potrafią wymijać otchłań wykrytą przez Goedla. Mianowicie jest tak, że aby udowodnić prawdziwość twierdzenia zawartego w pewnym (nazwijmy go "zerowym") systemie znakowym - twierdzenia, którego NIE da się zgodnie z dowodem Goedla wewnątrz tego systemu zweryfikować - MUSIMY wzbić się na następny poziom systemu i tam dopiero zdołamy rozwiązać zadanie. Takie przenosiny z jednego poziomu, ustanawiające logikosemantyczne hierarchie języków, można w uproszczeniu pokazać w ten sposób: mówiąc "widzę krzesło", powiadam wprawdzie w odniesieniu do poziomu generalizacji, że widzę mebel, ale nie można rzec, "widzę krzesło i widzę mebel ". Brzmiałoby to dziwacznie. Jednakowoż język jest nam dany tak, że tysięcy owych ,przenosin" różnopoziomowych nie uświadamiamy sobie (poza logikami, skłopotanymi paradoksami np. typu samozwrotności - selfreflexivity.

"Najmiększe" języki są albo pełne wewnętrznych sprzeczności (jak język ZEN), albo stanowią twory abstrakcyjnego malarstwa ponieważ można w nich wprawdzie wykryć elementy znakowe, ale samo wykrycie i "odczytywanie" zachodzi subiektywnie a nie, jak w wypadku mowy - INTERSUBIEKTYWNIE.

 

5          "Normalny" język etniczny, którym się posługujemy, radzi więc sobie z goedlowskim szkopułem, nie dbając o "huśtawki" poziomów logikosemantycznych. Wynika to z miejsca, jakie zajmuje na naszej skali; jest to pasmo pośrodkowe: język właśnie tam się sadowi, jako dostatecznie twardy "kodowo", ażeby porozumiewanie się było możliwe, i zarazem jest dostatecznie "miękki", żeby można było pojmować jego teksty z rozmaitymi odchyleniami. To ratuje przed upadkiem w "otchłań Goedla". Powiedziałem "otchłań", ponieważ w języku, wyzbytym bogactwa wielowykładalności, różnoznaczności, uzależnień sensów od kontekstów, czyli w języku "monomorficznym" (w którym każde słowo oznaczałoby jedną jedyną rzecz) panowałby straszliwy nadmiar liczbowy istna babilońska encyklopedia: takim językiem nie można by się posługiwać. Każda bowiem próba definitywnego "domknięcia" systemów znakowo niepełnych prowadzi-poprzez apelacje do systemów coraz wyższych - do regressus ad infinitum. Język nasz zatem właśnie przez to, że jest w odbiorach co nieco "rozmyty", że im teksty dłuższe, tym więcej powstaje wokół nich zróżnicowanej odbiorczo "aureoli", nie wkracza w pułapki Goedla, a1bowiem przeciwstawia im swoją giętkość, elastyczność, czyli jednym słowem, ponieważ jest metaforyczny i potrafi ad hoc metafory tworzyć. ("Performatywnością" zwali to niektórzy strukturaliści). Jak język to robi? Gdy powiem "mężczyzna patrzy na kobietę poprzez hormon androsteronowy' każdy, kto wie, że to jest męski hormon, warunkujący u samców orientację seksualną, pojmie mnie, choć literalnie to nonsens, gdyż hormon nie ma oprawki ani szkieł. Metafory o rozmaitej amplitudzie znaczenia znajdziemy wszędzie: także w języku fizyki teoretycznej, kosmologii, biologii ewolucyjnej, wreszcie i matematyki. Matematyzacyjny trend nauk ścisłych to skutek ciągłego wysiłku REDUKOWANIA nadmiarów językowej metaforyczności. Gdy jej zbyt wiele, język zatrąca o poezję, a wreszcie staje się tak samo nieprzydatny jako narzędzie komunikacji, jak właśnie obrazy ma1arzy abstrakcjonistów. Ponieważ "odczytać" takie obrazy można bardzo rozmaicie, a każdy widz może je po swojemu pojmować (nie wiedząc zresztą, że w jego doznaniu estetycznym współzachodzi też obecność prób dostrzeżenia w nim pewnego "komunikatu"), nie ma zgody nawet wśród znawców co się tyczy znaczenia obrazu, natomiast obrazy naturalistów w istocie znakowymi systemami "miękkimi" nie są. Są one raczej swego rodzaju całościowymi symbolami (ale w tę dość sporną kwestię głębiej tu wejść nie mogę). Ten, kto posługuje się normalnym językiem etnicznym, otrzymuje niejako "za darmo", dopóty, dopóki uczy się posługiwania owym językiem, strategię wymijania goedlowskich zapaści. Rozmaitość, ilość, jakość metafor w języku potocznym bywa na ogół mniejsza aniżeli w 1iteraturze; najwięcej metafor, oznaczających "prawie dowolną rozciągliwość", rozszerzalność subiektywną, podatność wielowykładalną znaczeń spotykamy w poezji. I tak, jeżeli utwór zaczyna się słowami (u Leśmiana, w "Ogrodzie Pana Błyszczyńskiego") "Ogród śnił się", to JUŻ mamy do czynienia z poliinterpretacyjną metaforą, a kto zgody na przeciwdosłowność tak elementarnego predykatu nie da, ten się na czytelnika poezji (Leśmianowskiej) nie nadaje. Miałby zaś na "zerowym" poziomie języka słuszność, ponieważ "ogrody się SOBIE nie śnią", jako iż śnić nie mogą. "Barwność" elokwencji jest w istotnym stopniu uzależniona od oryginalnego produkowania ad hoc pojmowanych przez odbiorcę metafor, i to takich, które są "świeże". (Wychwalani dziś autorzy, jak Buczkowski i Parnicki, "dosalali" swe teksty takimi nadmiarami metaforyczności, że powstawały przez to teksty bardzo silnie przeciwstawiające się rozumieniom ujednoznacznionym: przeciętny czytelnik nie życzy. sobie, ażeby go tekstem autor wodził na wertepy, manowce, w labirynty, które skądinąd w oku wytrawnego "metaforofila" mogą stać się właśnie klejnotami prozy). Ale powróćmy do naszej skali i wywodliwych z niej wniosków.

 

6          Zupełnie osobne, niezwykłe miejsce zajmuje na tej skali kod biologiczny, który wytworzyła ewolucja naturalnie. Tutaj warto mu się chociażby z grubsza przypatrzyć. Kod genetyczny nie jest jeszcze PRZEKAZEM: jest tylko alfabetem i gramatyką (podobnie jak język programowania, jeden z wielu powstałych). Komórka używa czteroliterowego języka (kodu) kwasów nukleinowych, aby przełożyć tekst - genom - na dwudziestoliterowy język białek. (Przypominam, że KOD poznajemy wtedy, gdy jeden znakowy system sztywno zostaje przyporządkowany innemu, jak np. gdy - poza Morsem - mamy np. do czynienia z sygnalizacją stosowaną w służbach morskich flagami, albo kiedy kodem jest szyfr; szyfr mianowicie jest kodem, który przełożyć na język etniczny potrafi tylko ten, kto dysponuje KLUCZEM służącym do dekodowania). Mo1ekuła białkowa jest tekstem zbudowanym z dwudziestu liter wtórnego alfabetu - aminokwasów, tożsamych w całej przyrodzie żywej. ("Wynalazek" okazał się TAK trudny, że kod genetyczny jest JEDYNY dla wszystkich roślin i zwierząt - byłych, istniejących i przyszłych - w toku czteromiliardoletniej ewolucji życia na Ziemi).

Genom jest zasadniczo "zastygły" i "znieruchomiały", toteż stanowi podstawową matrycę dziedzicznego przekazu. Nukleinowy kod, zbudowany z zasad kwasów nukleinowych (nukleotydów) jest troisty (tryplet). Cztery nukleotydy, brane osobno, mogą kodować tylko cztery aminokwasy. Brane po dwa, też nie wystarczą: określają tylko 16 aminokwasów. Natomiast tryplety dają już 64 kombinacje, i to jest już nadmiarowe. Tym samym powiadamy, że redundantna (nadmiarowa) jest struktura tego kodu. Większość aminokwasów może być kodowana nie jednym tylko trypletem, niektóre zaś nawet sześcioma. Ponadto trzy tryplety nie kodują żadnych kwasów aminowych, są to bowiem znaki przestankowe kodu. Odkąd wykryto tak zwaną "JUNK DNA", czyli po polsku "nukleotydowe śmiecie", w każdym genomie, zapanowało zrazu przeświadczenie, iż kod, w samej rzeczy, stanowi od wieków wehikuł, jakim posługują się te "śmieci" kodowe niby pasażerowie na gapę. Tak drastyczna odmowa tym "pasażerom" wszelkiej wagi, wszelkiego znaczenia w procesie dziedziczności wydawała mi się od dawna dość podejrzana, tym bardziej iż zaledwie KILKA procent genów (jest ich około 100 000 u człowieka) uznano za kodony strukturalnie wyznaczające powstawanie (budowę) aminokwasowych białek, tych cegiełek każdego organizmu. Jednak ostatnio już słychać o ewolucyjnej ROLI "JUNK DNA", chociaż jeszcze z pewnością funkcji tych "śmieci" nie udało się ustalić. Zdaje się, że tożsamość, wielopowtarzalność określonych sekwencji, takich , jakoby nic w dziedziczności", nie wyznaczających fragmentów kodu, ich nieustępliwa obecność, świadczy o tym, że podlegają selekcyjnemu ciśnieniu i że tym samym służą jakimś funkcjom. Zdaje się, że te rzekomo "bezsensowne" nukleotydy wpływają na geny strukturalne, warunkując natężenie ich ekspresji, że mają funkcje podtrzymujące ład genomu itd. Nie wchodzę w tę dygresję dalej. Jest o tyle fascynująca, iż dotąd uważało się, że trzy miliardy nukleotydów genomu zasługują na uwagę TYLKO w obrębie "strukturalnej mniejszości, kodującej konkretne białka". (A przecież są serie tych "głuchych i niemych ' nuk1eotydów liczące niezmiennie uporządkowane szeregi po 280 elementów).

 

7           Wróćmy wszakże do języka etnicznego. Już w latach pięćdziesiątych usiłował Noam Chomsky matematyzować formalnie podstawy języka i poszukiwał tak zwanej generującej gramatyki, właściwej WSZYSTKIM językom ludzi (a jest ich około 4000 na Ziemi; niektóre praktycznie już martwe). Rozróżniał przy tym powierzchowną i głęboką strukturę języka, jednakowoż aczkolwiek jego gramatyki potrafią generować systemy tekstów i wzbudziły nadzieję, że przejście od nich do algorytmicznych języków tłumaczenia maszynowego okaże się w zasięgu urzeczywistnienia, prace te utknęły na mieliznach: maszynowe przek1ady są wciąż wysoce niedoskonałe. Jeżeli zaś przyjrzeć się problematyce dokładniej i bliżej, można dowieść, że literalne przekłady jedno-jednoznaczne z języka (etnicznego) na inny język są przy zakładanej w pełni pojemności sensowej niemożliwe. Raczej mówić wypada o tym, że ten, kto tłumaczy, zajmuje się INTERPRETACJĄ tekstu jednego języka za pomocą języka drugiego. W matematyce, której metaforyczność, zwłaszcza w matematyce czystej, jest silnie zredukowana, dwaj niezależni matematycy, mający rozwiązać to samo zadanie, łatwo i nieraz uzyskują tożsamy trop dowodowy, natomiast praktycznie jest niemożliwością powstanie dwu niezależnie przetłumaczonych (np. na polski) tekstów HAMLETA w taki sposób, ażeby pokrywały się co do joty. Obrazowo (METAFORYCZNIE) mówiąc, oryginał stanowi centralny PUNKT pewnej tarczy strzeleckiej, poszczególne zaś przekłady są trafieniami tylko asymptotycznie zdolnymi zbliżać się do owego centrum: pokryć się z nim w 100% nie mogą. Pozwolę tu sobie wskazać przykład całkowitej nieprzekładalności z polskiego na francuski, wielce współczesny. W utworze S. Mrożka pewien "Zygmuś" powiada: "Ślimak jest to stworzonko, utrzymujące się przy pomocy wystawiania rogów, w zamian za co otrzymuje pewną ilość sera, z której wyrabia pierogi". Otóż można przełożyć to zdanie na francuski literalnie, ale nie będzie ono w ogóle miało typowego dla Polaka aspektu humorystycznego po prostu dlatego, że Francuzom obcy jest dziecinny wierszyk (ślimak, ślimak, wystaw rogi dam ci sera na pierogi). TO zdanie jest jakby "głęboką warstwą" semantycznego odniesienia Mrożkowego żartu, tej głębszej wartości semantycznej (napięcie, wywołujące uśmiech zachodzi międzywarstwowo) nawet genialny tłumacz na obcy język nie przełoży. Poezję zaś można od siekiery (to metafora) rozdzielić na przekłada1ną i nieprzekładalną. Jakkolwiek zjawisko przekładu lepszego od walorów oryginału zachodzi czasem, jest jednak nad wyraz rzadkie. Tak zatem, rozszerzając pole naszych dociekań i roztrząsań na znaczny zbiór konkretnych translacyjnych dylematów i przykładów doszlibyśmy na koniec do zrozumienia, dlaczego takie ubóstwo i taka ułomność panują wciąż w dziedzinie komputerowego przekładania językowych tekstów. W nauce jest ona mniejsza, aniżeli w obszarze beletrystyki, przekłady zaś poezji są orzechem jeszcze trudniejszym dla maszyn do rozgryzienia.

 

8         Dystrybucja znaczeń poszczególnych słów idiomów, samego kręgu językowego. (Jeżeli TEMU zdaniu przyjrzeć się pod kątem srogiego polowania na metafory, dostrzeżemy, że "krąg" może mieć wiele różnych znaczeń, podobnie jak "dystrybucja"). Ogólnie wolno rzec, iż synonimy właściwie nie oznaczają TEGO samego denotatu ponieważ są uwarunkowane w granicach znaczeń swoich KONTEKSTAMI, w jakich występują. Ale to była jedynie "uwaga po drodze". Otóż główną w dziele Nalimowa sprawą "probabilistycznego modelu języka" nie zajmowałem się tutaj, ponieważ będąc wprawdzie godna uwagi, kwestia ta wymaga dłuższego potraktowania, z naczelnym wprowadzeniem tak zwanej formuły (statystycznej) Bayesa. Uwagi moje miały ograniczyć się do pokazania, że metaforyczność etnicznego języka może być zarówno Z POŻYTKIEM używana, jak i ZE SZKODĄ dla komunikacji nadużywana. Poezja jest dziedziną pokrywającą się częściowo z filozofią pewnego typu, z filozofią (na przykład) egzystencjalnej rozpaczy, z właściwościami języka, ojczystego dla filozofa (Heidegger, ale i Hegel godni są tego wymienienia). Powstają zarazem pewne sofizmatyczne pretensjonalności autorów jak Heidegger, który uważał swoją filozofię za prostą (niemal) kontynuację starogreckiej. Język jego jest tak "przemetaforyzowany" że niedostatek dyspozycyjnej przenośni w germanizmach skłaniał Heideggera do tworzenia neologizmów, najlepiej pojmowalnych przez osoby niemieckojęzyczne; z tłumaczeniem Heideggera mieli przez to kłopoty np. Francuzi, a nie lepszy Derrida też ponaciąga1 niektóre 1eksykograficzne ścięgna i stawy francuszczyźnie. Nad nim więc z kolei polscy tłumacze musieli się biedzić.

Ponieważ w niniejszych uwagach powstrzymałem się do tej pory od wypowiedzeń sądów wartościowych i jawnie deprecjacyjnych, dodam, iż zdaniem moim, każdy tekst w sytuacji rozpowszechniającej się dziś tendencji GLOBALIZACYJNEJ jest tym bardziej wart "eksportowania", czyli akceptowania rozumiejącego poza granicami danego językowego obszaru, im bardziej skutecznie można go przełożyć. Tak w nowej poezji, jak w skrajnie fenomenologicznej filozofii, o przekłady bardzo trudno. Ale czy to oryginał tekstu zwartego, a zarazem głębokiego semantycznie czy jego trafny przekład stawiają podobne wymagania czytelnikowi: bywa, iż musi on dysponować zaiste encyklopedycznymi informacjami ORAZ rozwiniętą maksymalnie strefą emocjonalnego odbioru po to, ażeby czytając dany tekst "z głębią", zrozumieć "optymalnie". Najłatwiej (niestety) ową metaforyczną "głębię" można falsyfikująco imitować zwyczajną mętnością, hipostatyczną frazeologią, od jakiej się - zwłaszcza u wiernych naśladowców i uczniów Derridy - wprost roi. To samo dotyczy też zarówno szałów współczesnej plastyki, jak współczesnej poezji, której trudne zarozumialstwa służą nieraz po prostu epatowaniu (nielicznych już) odbiorców. Należy zarazem uświadomić sobie że zarówno muzyczne utwory, jak nawet tańce opatrzone określoną kolejnością figur mogą być rozpatrywane jako szczególnie "miękkie" języki. Dotyczy to nawet mody jej zmian (są to zmiany semiotyczne) oraz JEJ BRAKU, który też może się przecież stać modą. Np. zmiany polegające na zdejmowaniu odzieży znaczą W SEKWENCJI STRIPTIZU to, co przypomina aluzyjnie pewną introdukcję (jak uwertura w muzyce). Na koniec można dodać, że nazbyt "twardy" język, "obrąbany" z metaforycznej giętkości, jest odchyleniem od normy lingwistycznej, zbytnia zaś "miękkość" prowadzić może nawet do schizofrenii: wkracza ona bowiem w świat takich "metafor", których prócz samego schizofrenika już nikt nie zrozumie.

 

9          Co wynika z powyższych, aż nadto lapidarnych spostrzeżeń? Wynika z nich uniwersalność języka dla wszystkich umysłowych czynności ludzkich. Bez języka nie byłoby samoświadomości ani mnóstwa typowych dla nas poczynań i zajęć, wraz z dziedziną sztuki. Najsłabiej podlega lingwistycznym wpływom aktywność czysto mięśniowa, niejako "nasza scheda zwierzęca', ponieważ zwierzętom jest obcy język: mogą się posługiwać wyłącznie prostą sygnalizacją (jak pszczoły lub ptaki). Pod koniec wieku doszedł do głosu atawizm, paradoksalnie amplifikowany przez media wizualne (telewizję zwłaszcza). W niej bowiem lwią część programowego czasu zajmują na całym świecie te czynności człowieka, które pod1egają nie tyle mózgowi, ile móżdżkowi (Cerebellum). Czy będzie to sport we wszystkich odmianach – zawody jeździeckie, czy atletyczne, czy boks, czy tenis, czy piłka nożna, czy konkursy tańca czy pokazy musku1atury kulturystów, czy gimnastyka, czy akrobacja - czy sztuki prestydigitatorskie, czy karate, wszystkie one tworzą zbiór podległy mocno regulacji, synchronizacji i kontroli móżdżkowej, ze względu na olbrzymią ilość stopni swobody jaką jest obdarzone ciało człowieka. Tylko w TEJ sferze funkcjonalnej zwierzęta dorównują nam, albowiem wszystkie wyższe (jak ssaki) mają móżdżek. Koordynacją dynamiki i kinematyki ciała foka ani małpa człowiekowi nie ustępują. Można by poważyć się tedy na konstatację, iż nasilona "bezjęzykowość" widowiskowa w mediach stanowi swego rodzaju odwrót od najwyższych czynności ośrodkowego układu nerwowego, od "nowej kory mózgowej"- neocortex. Czy jest to wypadkowa nasilonej już obecnie demograficznej eksplozji oraz krzyżowania się rosnącej permisyjności z technologiami "ułatwionych maksymalnie spełnień i pożądań", twierdzić nie śmiem. W każdym razie ów trend, w którym mimo woli maszynom przekazujemy nawet rosnący cywilizacyjnie trud MYŚLENIA, daje do myślenia... oto ostatni, podobny do przestrogi, na poły metaforyczny wniosek z tych fragmentarycznych uwag.

Pisałem w lipcu 94

sssdasdBackUp