Stanisław Lem | ||||
"Pod klątwą prewidyzmu" |
1 | Już dość dawno zauważyłem, że
skala imaginacyjnej sprawności beletrystycznej może
być w znacznym stopniu niezależna od sprawności
przewidywania po prostu. Inaczej mówiąc, można trafne
przepowiednie chować w nędznych literacko utworach (et
vice versa). Parę konkretnych przykładów z
łatwością przytoczę. W "czerwonej utopii",
jaką był napisany przeze mnie OBŁOK MAGELLANA,
którego to tytułu nota bene ani w Polsce ani za jej
granicami wznawiać nie pozwalam (bo to jest "utopia
komunizmu"), można przecież znaleźć co najmniej
dwa rodzaje prognoz, które się w czterdzieści lat
potem zrealizowały. To, co dziś się zwie "data
base" i co głównie stanowi zasób informacji
przeznaczony dla rozmaitych ekspertów albo
"sieciarzy" (Internet mam na myśli), w
"Obłoku Magellana nazwałem "trionami".
Łatwo to sprawdzić w książce. Zaś tak zwana
"wideoplastyka" z OBŁOKU to antycypacja
"wirtualnej rzeczywistości": choć zamknięci
w kosmicznym statku, mogą moi astronauci podlegać
wrażeniu, że znajdują się w dżungli, nad morzem itd.
A w jeszcze bardziej socrealistycznym opowiadaniu
"Topolny i Czwartek", które znalazło miejsce
w tomiku SEZAM, pełnym innych tak marnych nowelek, że
ich również wznawiać nie daję, mówi się o
pierwiastkach superciężkich grupy pozauranowej, a
także o metodzie, jaką by można
"przeskoczyć" poprzez nukleidy cięższe od
uranu i toru, ale rozpadające się z ogromną
szybkością, czyli nietrwałe, do pierwiastków, które
syntetyzowane, ujawniają trwałość istnienia, jako,
że ich jądra nie podlegają samorzutnemu rozpadowi:
otóż, powtórzę, opowiadanie jest nędzne, ale o
takich pierwiastkach, jako o celu syntez nuklearnych,
obecnie fizycy JUŻ mówią. Z takim rodzajem prognoz, które stanowią część nieraz istotną fabularnego szkieletu beletrystycznej narracji miałem kłopoty, kiedy pisałem "Filozofię Przypadku", rzecz o teorii literatury. A miałem takie kłopoty zwłaszcza dlatego, ponieważ nie wiadomo, czy i jak należy oceniać pozaartystyczną, i tym samym pozaliteracką, wartość trafnych przewidywań, ulokowanych w "nietrafnym", a raczej niedobrym utworze. Jeżeli projektuje się po prostu "zwykłą prognozę", wyzbytą pretensji właściwych "literaturze pięknej", to się na takie przeszkody i rozdroża nie trafia: albo futurologiczna hipoteza okazuje się celna (lub półcelna) albo jest po prostu nic nie warta. Natomiast nie wiadomo, czy prognostyczny wkład w dzieło literackie jest wartością o s o b n ą, od jakości artystycznej całkiem bądź częściowo niezależną, czy też tak wcale nie jest. Problem, jako pytanie, można oczywiście poszerzać w ten sposób, że będziemy rozważali, czy utwór (głównie S-F) ma wartość prognostyczną albo i poznawczą (epistemologiczną), czy też jej nie ma. Należy niejako dywagacyjnie i omal dywersyjnie zauważyć, że nauki ścisłe weszły dość szerokim frontem teraz właśnie w taki obszar fazowy, że ogłaszane w nich nowsze hipotezy, jako często coraz gorzej podległe (albo w ogóle niepodległe) doświadczalnemu sprawdzaniu ("CORROBORATION" w sensie Poppera), zaczynają niejako zbliżać się do regionów dotychczas podległych wyłącznie SCIENCE FICTION. Nie mówię, że to dobrze i nie głoszę, że to źle: tego trendu sam wcale nie wymyśliłem (w ODRZE opisałem rzecz powołując się na Amerykanina Hogana, jednego z redaktorów SCIENTIFIC AMERICAN, pisma, które żadnej beletrystyki fantasycznej czy niefantastycznej nigdy nie publikuje). Problem ma zarazem charakter poznawczy i filozoficzny z zakresu filozofii nauki oraz estetyk nienormatywnych. Na razie odpowiedzi po prostu nie znam, jest bowiem mniej więcej tak, kiedy mamy do czynienia z marnym utworem o sprawdzonym nadzieniu prognostycznym, jak gdybyśmy brali do ręki owoc wprawdzie zgniły i nie nadający się do spożycia, lecz zawierający pestkę, w której skryty okazuje się migdał wprost wyborny. |
2 | Pewna sawantka, będąca krytykiem amerykańskim rodzju żeńskiego, w opublikowanej recenzji z Lema zauważyła podobieństwo koncepcji, jakimi stoi dzieło noblisty J. Monoda "HAZARD ET NECESSITE" (Przypadek i konieczność) do koncepcji, jakimi stoi sporo mojej twórczości. Uznawszy atoli, że nie równać się przecież Lemowi z francuskim noblistą, pospiesznie dodała, iż podobieństwo w obu przypadkach tak homologicznie zbudowanych konjektur (opiera się na nich i tu i tam niejako cały kręgosłup współczesnej teorii ewolucji naturalnej życia na Ziemi, a miał w tę rzecz swój wkład także I.Progogine) nie może być skutkiem akcydentalnego paralelizmu w myśleniu Monoda i jakiegoś Lema. Ad hoc wysunęła zatem dodatkowe domniemanie, iż albo Lem już przed napisaniem swoich rzeczy (avant la lettre) zapoznał się z artykułami, umieszczanymi przez Monoda w prasie naukowej Francji, albo zawdzięcza Lem inspirację korespondencji z samym Monodem. Byłby to zapewne dla mnie honor niezwykły, ale może i nadmierny: niczego nie czytałem ani w prasie ani w listach, po prostu wymyśliłem to, co wymysliłem. |
3 | Doskonale rozumiem, że moja trafność
prognozowania może, a nawet powinna denerwować lub
drażnić, szczególnie krytyków-humanistów, którym
zwyczajnie brak kompetencji w źródłowym obszarze, w
tym kręgu bibliograficznym, którego, gdy publikuję
moje rzeczy, W OGÓLE NA ŚWIECIE jeszcze nie ma. Co się
tyczy uczonych, o nich mniej mi wiadomo, więc na ich
tereny na razie zapuszczać się nie będę. W każdy
razie po fantomatyce (= virtual reality) i po Internecie
pojawiły się pierwsze wstępne, ale przecież realne
zwiastuny całkiem osobnej sprawy, którą skrótowo i
wstępnie nazwę ewolucją samoreplikujących się,
czysto informatycznych (digitalnych na razie) systemów
wewnątrzkomputerowych - nieco inaczej mówiąc slangiem
współczesnym - w CYBERSPACE powstały programy, zdolne
do replikacji, samopowielania się zatem zaś następny
etap, w powijakach cyfrowych jeszcze, to EWOLUCJA
WEWNĄTRZKOMPUTEROWA, nie tylko i nie tyle digitalna
imitacja naturalnej ewolucji biologicznej, ile jej
informacyjny, w CYBERSPACE rosnący, nie wiadomo jeszcze
ani jak ani dokąd, r o z w ó j. O tym, co w moim
pisaniu zapowiadało INTERNET, można było przeczytać
jeszcze w pierwszej "przemowie Golema" (wydanie
w zbiorku "Wielkość urojona" przez
Wydawnictwo Literackie w 1973 roku). Na stronie 108 tego
wydania następuje fragment, który zacytuję dosłownie:
"Dotąd każdą generację komputerów konstruawano realnie. Koncepcja budowania ich z olbrzymim - tysiąckrotnym - przyspieszeniem, choć znana, nie dawała się urzeczywistnić, gdyż istniejące komputery, co miały służyć za "macice" czy też za środowisko syntetyczne tej ewolucji Rozumu, nie dysponowały dostateczną pojemnością. Dopiero powstanie Federalnej Sieci Informatycznej pozwoliło wcielić tę ideę w życie. Rozwój nastepnych 65 pokoleń trwał ledwo dekadę. Federalna Sieć ... wydawała na świat jeden sztuczny gatunek ... po drugim. Było to potomstwo "przyspieszone w komputerogenezie", ponieważ dojrzewało - wgnieżdżone symbolami, więc strukturami bezmaterialnymi - w infromacyjny substrat, w "odżywcze środowisko Sieci". Koniec cytatu. |
4 | Cóż takiego obecnie się stało,
iż ośmielam się gadać o kolejnej, powstającej
realizacji mojej przecież
"fantastyczno-naukowej" prognozy? Stało się
to, o czym na przykład donosi NEW SCIENTIST z 18 czerwca
bieżącego roku w artykule "A LIFE IN
SILICON". Mowa jest tam o zespole, zwącym się
Tierra Working Group, z Thomasem Rayem na czele, a
zadanie, jakie ten zespół sobie postawił, opisują
słowa: "Last month, an evolutionary biologist
working with a group of computer scientists created an
universe". Jest to niebiałkowe i nie na atomach
węgla oparte uniwersum, lecz "wielki, pusty
ekosystem", który nie mógłby się wprawdzie
pomieścić w żadnym, największym nawet, paralelnym
komputerze, ale dla którego "miejscem
narodzin" jest CYBERSPACE w sieciach Internetu. Już
w 1990 roku Tom Ray, biolog, który nauczył się
programowania komputerów, skonstruował "a universe
of small creatures that evolved with astonishing
diversity, and developed parasites, immunities and evem
social interaction". O czym NEW SCIENTIST pisał
był już pt. "Life and death in a digital
world" 22 lutego 1992, str.36, ale ja siedziałem
jeszcze cicho, ponieważ mnie samemu doskiwierało
poczucie, że przewidywanie z taką efektywnością jest
jakoś w złym smaku i poszczuje na mnie rozmaitych
komendantów krajowej krytyki. Akurat wydano jednak wtedy
w Niemczech zrodzoną na uniwersytecie w ESSEN książkę
filozofa nauki, "LEMŐS Golem" oraz u Suhrkampa
wyszła rzecz pt "Entdeckung der VirtualitŠt"
innego autora: już nie mogłem więc dalej chować się
z moimi prognozami po krzakach, mimo, iż wypadało
raczej cicho siedzieć. Obecnie szanse dalszego rozwoju digitalnej ewolucji znacznie się powiększyły i przyspieszyły, gdyż jak podaje znów NEW SCIENTIST, T. Ray pojął, iż połączone Internetem tysiące, ba, miliony komputerów dostarczyć mogą "uniwersum dość wielkiego, pojemnego i różnorodnego", ażeby informatyczne kreatury mogły w nim ewoluować. Chodzi o utworzenie analogów numerycznych "of variation and competition" różnorodności i współzawodnictwa, bliźniaczych napędów ewolucji. Ażeby iść dalej (naturalnie nie do jakiegoś "Golema", lecz do wciąż elementarnych "falsyfikatów molekularnego życia"), program nazwany "TIERRA" funkcjonuje jako ułożony w języku programowania "C" - "komputer WIRTUALNY", wewnątrz "komputera-gospodarza". W ten sposób, jak wysłowił się Joe Flower, pryncypał "The Change Project" z Kalifornii (autor artykułu w New Scientist), "krzemowa zupa prymordialna" odseparowana zostaje od osobnych prac "komputera-gospodarza". Chwała Bogu, dotarłem tu już do "wirtualnego komputera" i tym samym znalazłem się na samym początku owej drogi, która na dalekim horyzoncie prowadziła pisanie moje do "Golema". Należy zważyć, że informatyczna ewolucja na obecnym wstępnym etapie NIE JEST ewolucją materialną, powiedzmy molekularno-chemiczną. Nie ma w środowisku Cyberspace niczego oprócz jedynek i zer; z nich jak z kodonów zbudowane są "ustroje". Coś jak w (też niestety) moim tekście z innej książki "Doskonała próżnia" - NON SERVIAM; w której mowa jest o "matematycznie, bo digitalnie z matematyki utworzonych Istotach, których podsłuchiwaniam w toku ich teologicznych dyskusji" zajmuje się mój fikcyjny bohater, profesor Dobb. "COMMAND PERFORMANCE" każdego z ewolucyjnych programów TIERRY jest do znalezienia w fachowej literaturze. W konfiguracyjnej bezwymiarowej, a więc niemetrycznej choć raczej topologicznej (po algebraicznemu: topologia JEST abstrakcyjnym derywatem geometrii, zaś algebra MOŻE być derywatem - odpowiednikiem- określonych odmian topologii) przestrzeni powstają "maleńkie programy indywidualne", coś jakby "pierwotniaki", które podlegając komendom programu, niektóre wdrażają do mutacji, losowo przemieszczając jedynki i zera, albo nawet przerzucając, "przetransplantowując" jedną część "kreatury" w inną. Dzięki temu powstaje różnorodność - pierwszy z dwu "napędów" ewolucji. Wiele mutacji nie stwarza żadnych liczących się różnic. Niektóre jednak dają nowe efekty. Powstawać mogą w ten sposób kopie "pierwotniaków" czyli ich repliki, tożsame albo i nietożsame. Gdy pojemność "gospodarzowej przestrzeni" jest zapełniona, system uruchamia "żniwiarza" ("reaper"), który "zabija" kreatury najstarsze oraz pełne "błędów"; w ten sposób powstaje przestwór dla "noworodzących się" programów : w ten sposób pojawia się na scenie współzawodnictwo. Ewolucja ma już "oba niezbędne napędy" i może iść dalej, dokąd - jeszcze na razie nie wiadomo, gdyż nie jest to nawet poziom protokariontów, ale jak gdyby wcześniejszy, i na pewno nie jest to również żadna "bioewolucja", lecz "tylko" jej "informatyczny cień", jej czysto digitalna odmiana. |
5 | W tym miejscu pojawiają się w
artykule słowa "Through the Tierra operating system
the human operators have Godlike control". Dzięki
systemowi operacyjnemu TIERRA człowiek-operator uzyskuje
kompetencję - kontrolę Boga jako Stwórcy. Słowa
podobne można znaleźć w "NON Serviam" w
"Doskonałej Próżni", zaś brzmią one tam w
ten sposób: (Programy w moim opowiadaniu zwą się "BAAL 66, CREAN IV, JAHVE 09".) "Pierwej wyposaża się pamięć maszynową w zestaw minimalny danych, to jest- by pozostać w obrębie języka zrozumiałego dla laików - ładuje się ową pamięć tworzywem "matematycznym". Tworzywo to jest zarodzią uniwersum "życiowego" na razie jeszcze nieobecnych "personoidów". Istoty, co przyjdą na ten - maszynowy, cyfrowy świat, które będą w nim, i tylko w nim wegetowały, już umiemy wyposażyć w otoczenie o znamionach nieskończonościowych. Istoty te nie mogą się zatem poczuć uwięzione w sensie fizycznym, skoro otoczenie to, z ich stanowiska, nie ma żadnych granic. Środowisko to posiada jeden wymiar, mocno zbliżony do danego i nam: mianowicie wymiar upływu czasu (trwania). Czas ten nie jest jednak po prostu analogiczny z naszym, ponieważ tempo jego upływu podlega dowolnej kontroli ze strony eksperymentatora. Zazwyczaj tempo to maksymalizuje się w fazie wstępnej (tak zwanego "rozruchu światostwórczego") aby nasze minuty odpowiadały całym eonom, podczas których dochodzi do szeregu kolejnych reorganizacji - syntetycznego "kosmosu". Kosmos to całkowicie bezprzestrzenny, jakkolwiek dysponujący wymiarami, lecz mają one czysto matematyczny, a więc pod względem obiektywnym jakby "urojony" charakter. Wymiary te są po prostu pewnymi konsekwencjami postanowień aksjomatycznych i od niego zależy ich ilość. Jeśli zdecyduje się na przykład na dziesięciowymiarowość, będzie to miało dla struktury tworzonego całkiem odmienne konsekwencje - niż jeśli się założy tylko sześć wymiarów. Wypada chyba powtórzyć z naciskiem, że nie są one spokrewnione z wymiarami przestrzeni fizycznej lecz tylko z abstrakcyjnymi, logicznie prawomocnymi konstruktami, jakimi się posługuje matematyczna kreacja systemowa.... Świat tak powstały jest z matematyki zbudowany, chociaż podłożem owej matematyki są już zwykłe, czysto fizyczne obiekty (przekaźniki, procesory, jednym słowem - cała ogromna sieć cyfrowa..)". Muszę zamknąć cytat, ponieważ tak czy owak od tego, co JUŻ realne-od programu TIERRA i jego "kreatur digitalnych" - droga do "Golema" niesłychanie długa, kierunek wszakże na współczesnym starcie ustalony został tak właśnie. |
6 | O odległości, oddzielającej
"kreatury pierwotniakowe" programów TIERRA od
jakichś stworów choć trochę złożonością budowy i
funkcjami pseudożyciowymi przypominających stwory
biologiczne zaświadczyć może chociażby taki oto owoc
wspólnych, globalnych prac genetyki współczesnej. Zostało rozszyfrowane dokładnie tworzywo dziedziczności DROŻDŻY. Genom jednej komórki DROŻDŻY złożony jest z 6 000 genów, a te geny z kolei są złożone z dwunastu milionów i stu tysięcy pojedynczych par zasad nukleotydowych (odpowiednie liczby dla człowieka -mimo niedokładności trwającej jak dotąd - wynoszą 70 000 genów i trzy miliardy nukleotydowych cegiełek). Droga JEST zatem daleka, lecz w prognozie rozwoju biologii w XXI wieku, napisanej dla Polskiej Akademii Nauk (tuż przed wprowadzeniem w kraju "Stanu wojennego") przewidywałem szansę utworzenia POZAMATEMATYCZNYCH analogonów ewolucji, już nie "ewolucji naturalnej", lecz takiej, której sternikiem i konstruktorem będzie człowiek, pracujący w środowisku i w tworzywie "biologicznie martwym" albo "inaczej żywym", ponieważ NIEBIAŁKOWYM i niekoniecznie opartym na konstrukcjach zbudowanych z atomów węgla. Przeprowadzki z literatury o fizjonomicznych cechach fantastyki w ustronia całkowicie realnego postępu biotechniki i informatyki są swoistymi faktami, których piętna rzeczywiście ukazuje moja twórczość, lecz nie jest to ani wynikiem moich specjalnych zamierzeń przy pisaniu, ani darem niebios, jak sądzę, ani wreszcie koincydentalnymi okolicznościami takimi, jak np. cztery dokładnie porozdzielane kolory w ręku czterech brydżystów po (pomimo) najdokładniej losowym tasowaniu talii kart. Tak JEST po prostu i zdaje mi się, że nie należy za taki stan rzeczy ani ganić mnie ani chwalić szczególnie, ponieważ piszę od około 50 lat to, co piszę, nie ad usum delphini, ale po prostu to, co mnie interesuje i wydaje mi się GODNE NAPISANIA (ale nie aż godne robót prewidystycznych, ponieważ w żadną przyszłość żadnymi aktami woli bądź proroczej inspiracji nie aspiruję). |
Pisałem w lipcu 96
sssdasd![]() ![]() |