Stanisław Lemfrom ODRA
"Rozważania sylwiczne LXIII"

 

1          Jesteśmy mgnieniami. Na ogół nie zdajemy sobie z tego sprawy, ponieważ "ze środka" wydają się te mgnienia dosyć rozciągłe. W pewnym - już uzewnętrzniającym sensie - moglibyśmy nazwać się "żyjątkami", lecz taka minuskulizacja dodaje egzystencji coś na kształt dosładzającej powłoczki lukrowej, a zatem niepoważnej, skoro zbyt łatwej do zlizania przez śmierć. A znów dla wielu - bo nie dla każdego - to sprawa poważna: i to śmiertelnie. W każdym razie mieścimy się - nie tyle może zmysłami (sensorium) - ile ograniczeniami wyobraźni, także podtrzymywanej i rozdmuchiwanej "naukowo", gdzieś pośrodku skali, opartej "z jednej strony" o rozmiary atomów (albo "cząstek elementarnych"), z drugiej zaś o otchłanie metagalaktyczne. Myśleć możemy o tym czy też o tamtym "krańcu" skali, lecz myślenie to bardzo łatwo potrafi zapadać się - nie tak, jak myśl o krześle.

 

2          Dzięki fotografiom orbitalnego teleskopu Hubble'a dostrzegliśmy dwie spiralno galaktyki w kolizji - bodaj odległe o dwadzieścia kilka (pięć?) milionów lat świetlnych od naszego miejsca spoczynku (okołosłonecznego krążenia). A nieco wcześniej Hubble umożliwił wykrycie gwiazdy, jakiej zgodnie z teorią budowy gwiazd być nie może, gdyż z teorii wynikało, że tak wielkie gwiazdy oczekiwać musi, zanim rozrosną się jak baby "na wodorowych drożdżach", fatalne rozpuknięcie. Wszelako ta zbyt wielka gwiazda sobie jest i pewno wiele innych takich da się jeszcze w kosmosie wykryć. Jest ona bodaj miliony razy większa, aniżeli to gwiazdom z zezwolenia astrofizyki dozwolone. Wolę wszakże wrócić do zderzenia galaktyk. Jak to spirale, mają skręcona ramiona i wirując w przestworzach, trafiły na siebie. Dawniej (to jest wiele miliardów ziemskich lat temu) było ich - oraz takich zderzeń - więcej. Chociaż każda taka galaktyka jest kilkuramiennym zbiorowiskiem gwiazd (słońce to raczej nieduża gwiazda), a ich liczba w galaktyce wynosi co najmniej kilkaset milionów, jednakże odległości pomiędzy gwiazdami w każdej podobnej galaktyce są tak duże jak, mniej więcej, w naszej. Czyli są one dosyć znaczne, skoro gwiazdy Centaura w naszej Galaktyce, jako najbliższe sąsiadki Słońca, są oddalone o kilka lat świetlnych (żadnej gwiazdy znajdującej się bliżej niż o cztery lata świetlne z hakiem nie ma). Ze względu na to, że galaktyki są wprawdzie zbiorowiskami gwiazd skupionymi (nic nie mówię o galaktykach niespiralnych, np. Seiferta), lecz dystanse międzygwiezdne przecież są znaczne, zderzenie takich spiralnych "bąków", z których każdy ma co najmniej parę milionów lat świetlnych średnicy, wcale nie oznacza jakichkolwiek zderzeń dosłownych, gwiazd jednej galaktyki z innopochodnymi. Nie: one się mijają w ruchu sprzecznym, oddalone wciąż o lata świetlne od siebie: natomiast gaz, w znacznej mierze tworzony przez atomowy wodór (chociaż nie tylko wodór) wypełniający "puste miejsca" w każdej galaktyce, ulega już "czołowemu" zderzeniu z gazem przeciwbieżnej galaktyki i powstają wskutek tej kolizji zgęstki, dające obraz wcale harmonijnych krzywych (na zdjęciu Hubble'a przynajmniej), po czym powstają zaczyny katastrofy, którą nazwałem był w jednej z moich książeczek "zasadą kreacyjnej destrukcji" kosmosu: bo efektem staje się na koniec sprężenie gazów międzygwiezdnych, zapoczątkowujące powstawanie nowych gwiazd ze zgęstków, wywołanych owym stłoczeniem.

 

3          Astrofizyki wykładać tu nie zamierzam i nie umibym: opowiedziane powinno czemuś innemu posłużyć. Mianowicie to całe zjawisko (przeniknięcia przez siebie nawzajem dwu galaktyk) jest dla nas pozornie całkowicie NIERUCHOME: widzimy, jak obie galaktyki "wchodzą w siebie", jak podległy w swoich wirach spiralnych odkształceniu i jeżeli astrofizycy XXI wieku sfotografują je, zobaczą to samo praktycznie, co my widzieć możemy teraz. Rzecz w tym, że jesteśmy właśnie "momentalnymi żyjątkami" w kosmosie i zachodzące w nim procesy ekspansji, ucieczki mgławic, zapadania się nuklearnie wypalonych gwiazd ciężkich w czarne dziury, wirowania, gwiazd wylatujących z podwójnych par na zasadzie "procy" (ponieważ jedna z pary bliskich gwiazd rozleciała się i już przez to nie może jej grawitacja utrzymywać nadal drugiej na pospólnej orbicie) - to wszystko jako też wiele więcej innych obserwowanych przez nas i fotografowanych, i spektrograficznie utrwalanych obrazów zachodzi wprawdzie z przyrodzoną wszystkiemu, co kosmiczne, gwałtowną chyżością - lecz dla nas, momentalnych, wszystko to zdaje się tak znieruchomiałe i utrwalone, jak koń, migawkowym zdjęciem pochwycony w powietrzu nad przeszkodą. O tym wszakże, iż wszędzie panuje i kreatywność, i destrukcja, i porody, i agonie systemów ogni nuklearnych, potrafimy się dowiedzieć jedynie pośrednio, według danych naszych teorii i obliczeń, z teorii wynikających i dopiero powracając myślami i zmysłami na tę naszą starą (a przez nas coraz bardziej szkodliwie w jej biosferycznej powłoczce rujnowaną) Ziemię potrafimy się w pokazanych upośrednieniach zorientować, jak "nam szybko czas żywota leci". Atoli z drugiej strony, mimo iżeśmy są żyjątkami momentalnymi, potrafimy dzięki symulacjom komputerowym wymodelować, co z Wszechświatem będzie za jakichś sto miliardów lat, o ile się wcześniej nie zapadnie w jakowąś singularność. Potrafimy też, i to łatwiejsze zadanie, wystawić sobie, co zajdzie mniej więcej za pięć miliardów lat ziemskich, a zatem właściwie już po wypaleniu się i tym samym po zgaśnięciu życiodajnego Słońca naszego: ponieważ podówczas ma nastąpić już kolizja daleko bliższa, mianowicie naszej galaktyki (tj. Drogi Mlecznej) ze zmierzającą ku nam (ku niej) Wielką Mgławicą Andromedy, która również jak Droga Mleczna, jest galaktyką spiralną. Nie wiemy tylko na razie, czy się obie te galaktyki zderzą formalnie, czy też może raczej trącą się tylko po stycznej - "na kulawy sztych" w języku łowieckim - i wysiłek badaczy niebios zmierza ku temu, ażeby wykryć i stwierdzić, jakidzie faktyczny przebieg owego zderzeniowego spotkania, które bierze się między innymi stąd, że galaktyki nie są rozsiane po całej wszechświatowej przestrzeni równomiernie, losowo, ale "chodzą" sobie gromadami, a przez to i Droga Mleczna, i galaktyka Andromedy pospołu są elementami lokalnej gromady galaktyk.

 

4          Jakkolwiek w onym czasie, dla nas - żyjątek chwilowych - tylko rachunkowo pojmowalnym i obliczalnym, lecz ze względu na naszą "mgnieniowość" literalnie wyobraźni niepodległym (można sobie wmawiać, że skoro obliczymy, to i obejmiemy wyobraźnią, lecz ja tak nie myślę), na Ziemi już kompletnie spalonej "na węgielek" (z rozepchniętym do wielkości Czerwonego Olbrzyma Słońcem), zarazem wyschłej i ostygłej jak dziś Mars, bo już się oceany ze wszystkim wygotują i wyparują, i nie będzie Nikogo - bakterii nawet także nie moglibyśmy sobie mimo wszystko wystawić, co by jakowyś Ktoś, w owym zderzeniu dwu galaktyk czasie mógł zobaczyć na ziemskim nieboskłonie. Otóż stojąc w Niagarach straszliwie penetrującego promieniowania, wywołanego przez sprężanie gazu obu galaktyk, zobaczyłby niebo usiane gwiazdami, z których WIELE osiągałoby (albo przekraczało nawet) rozmiary dziś nam dobrze znanego Księżyca w pełni. A tylko nie byłyby to zimne tarczki blade, jak nasz Księżyc, lecz ogniste, mniej więcej jak Słońca i w takim otoku-orszaku pałających tarcz gwiezdnych i w wichrach promiennych poruszałaby się na wskroś wypalona Ziemia Matka i Nieboszczka.

 

5          Wszystko to zostało gwoli pouczenia współczesnych żyjątek ludzkich tutaj powiedziane i w ten sposób uczyniony został krok w czas przyszły, a zarazem wyjaśniło się przy okazji powtarzane przeze mnie (i nieraz przez słuchaczy za niepoważne uważane) oświadczenie, że przewidywać, co będzie za rok lub za dwadzieścia lat nie umiem, natomiast przewidywanie. wysforowane z teraźniejszości o lat miliardy jest najzupełniej możliwe: quod erat demonstrandum.

 

6          I jest poza tym obecnie pominięty przeze mnie przeciwny kraniec skali, elementarno-cząstkowy, kwantowy, atomowy, czyli z materiałoznawczego punktu widzenia ten surowiec, z jakiego jesteśmy zbudowani my sami, i cały świat także zresztą, czy ożywiony, czy martwy, ale mimo tak swojskiej istoty i przyrodzonej substancjonalności, o tym nas kształtującym tworzywie wiemy przecież wciąż jeszcze daleko MNIEJ, aniżeli o tym, co się będzie ze Słońcami, Czarnymi Dziurami, galaktykami za miliardy lat działo. Tak bowiem nierównomiernie jest rozłożona i porozpraszana nasza "wiedza ścisła", kognitywistycznym sprawdzianom podległa, lecz. tutaj wolno już żywić nadzieję, że to odmieni się na lepsze i że będziemy o samych sobie, oraz i o tym, co z tym można by począć, jak zmienić, jak naprawić, a nawet o tym, czy w najmniejszych elementach skali otwierają się wrota przepaściste ku krótkim zwarciom makro i megaprzestrzeni, czy możliwe są teraz hipotetyczne "Q-balls", albo "FRIEDMONY", cząstki niby jak atom małe, lecz w swoim wnętrzu Kosmosami brzemienne (a to są hipotezy do Popperowskiego sprawdzenia - nie jakaś tam "Science Fiction") - o tym będzie gadała nauka już całkiem bliska współczesności za 20, może 30 lat. Ale tak czy owak dla Mgnieniowców są to wyprawy na dystans raczej dalekie - a szkoda.

październik '97
Stanisław Lem

BackUp