Stanisław
Lem![]() |
||||
"Rozważania sylwiczne LVI" |
1 | Mógłby jeszcze ktoś sobie
pomyśleć, że semantyczną dyssekcją GADA
Leśmianowskiego spróbowałem ów wiersz
"załatwić", czyli spenetrować go tak
dokumentnie, żeby wyjawić "poetyckość jego
wnętrzności". O takim dokonaniu mowy być
oczywiście nie może. Starsze dziecko, mające
polonistyczną wiedzę w małym palcu, wie, co to
"symbolizm", ewentualnie, że się w nim
Leśmian lubował, aż się utopił. Jakoż rzecz jest
niejasna w najwyższym stopniu i wystarczy może, jeżeli
powrócę do GADA, ażeby go znaczeniowo naciąć już w
pierwszym wersie.
Powiedziałem uprzednio, że owa mleka pełna pierś to bodaj znamię kobiecości i w pewnym (ale tylko w jednym z wielu) sensie tak chyba jest. Wszelako mleczne piersi występują w wierszu aż trzykrotnie. Ponieważ koniektura, jakoby Leśmian pragnął nam sprezentować koncepcję wychowu gadów jako stworzeń, karmionych kobiecym mlekiem, jest ze wszystkim chybiona, nie bacząc na "Piersi ci chylę jak z mlekiem dzban" - trzeba bodajże brać się do odmiennie skierowanych poszukiwań. W pewnym swoistym rozumieniu byłby to jednak trud daremny dlatego, ponieważ słowa-nazwy występujące w aurze symbolicznej (w wierszu zwłaszcza) NIE mogą mieć żadnych ujednoznaczniających je desygnatów (denotatów) ani w nominalnej, ani w realistycznej interpretacji, ponieważ jeśliby można taki nazwany symbol (symbolicznie pobrzmiewającą nazwę) przygwoździć, to by się ją TYM SAMYM z symboliczności odarło. W trywializującym przesunięciu jest z tym trochę tak jak z duchem, kształtującym sobą w ruchliwą postać jakieś prześcieradło: jeżeli zerwiemy je z niego, będziemy po prostu trzymali w ręku zwykłe prześcieradło, a zarazem duch zniknie (można by sypać tu przykładami z zajętej "duchami" literatury, zwłaszcza angielskiej). Kiedy się zaczyna drążyć znaczeniowo słowotwór symbolicznie wariacyjny, to im "głębiej" się dostajemy, tym mgliściej rozkorzeniają się potencjalne odniesienia. Jest to może i najlepiej jeszcze uzmysławialne poprzez odwołanie do wieloinstrumentowego utworu muzycznego, w którego frazie nie można orzec, czy basy; czy flety piccolo, czy puzony, czy blacha są "wyłącznie najistotniejsze" brzmieniowo. Mamy bowiem do czynienia z polifoniczną wypadkową wielodźwiękową, idącą jednocześnie z różnych źródeł i coś podobnego dzieje się z "pełnymi mleka" piersiami u Leśmiana. Tu w samej rzeczy każde najmniejsze wyznaczenie toku wypowiedzi przez poetę ma osobliwą celność i zarazem nie jest podatne na drobne nawet odmiany, gdyż nadzwyczaj delikatnie wyważona jest predykatowo całość. "Z mlekiem w piersi" jest w pewnym trudno ujednoznacznialnym sensie konieczne w opozycji do "pełnych mleka piersi" nie tylko dlatego, że parzystość tych piersi kieruje nas gdzieś w stronę mamek. |
2 | W orzeczeniu "z mlekiem w piersi" jest niewidzialnie obecna (antynomiczność to konstytutywna cecha toku prawdziwej poezji) osobność, pozapołogowo-pozakołyskowa, czyli jednocześnie w pełni kobieca i całkowicie poza obręb natalistyczaej fizjologii wyprowadzona. Ale to dopiero "po pierwsze". W podsumowaniu: kobiecość jest i "bardzo" i "wcale". Czyżby "mleko" miało być "przygotowywane" na zwarcie się z "gadem"? I tak, i nie. Oddosłownienie aprobaty tego zwarcia jest nieodzowne, boby ono aż tak uwyraźnione okropnie strywializowało i wywichnęło tok narracji w całkowicie niepożądaną przez podmiot poetyckiej narracji stronę. Zarazem namolność "nabiałowości" w wierszu zmusza do zastanowienia, skąd się ona właściwie bierze i dlaczego tak natrętnymi repetycjami nas atakuje jako czytelników? Żadna pojedynczo: kategoryczna odpowiedź zadowolić wykonawcę sekcji semantycznej nie może. Mamy do czynienia z sytuacja, do której na poły alegorycznego przedstawienia pomału trzeba by się zabrać. |
3 | Chodzi o sprawę, bardzo generalnie właściwą wierszom, wyartykułowanym w konkretnym etnicznym języku: przekład między innymi dlatego jest tak trudny, ponieważ słowa, frazy, idiomy, metafory, hiperbole, metonimie itp., itd. sięgają w językową głąb i TAM dopiero rozbrzmiewają echowo-aluzyjnie i deluzyjnie, tj. wytwarzając swoistą zespólnię wrażeń nierozczłonkowywalnych na osobne segmenty dlatego, bo jakby się wziąć do ich wydobywania "na wierzch", czyli rozczłonkowywania, to będą nam po kolei więdnąć "w oczach". Tylko ich obecność REZONANSOWA; tylko w DANYM języku możliwa jaka dopuszczalnie powstająca i pojawiająca się (niby jak w symfonii jej lejtmotyw, np. w Piątej Beethovena "losu") będzie DZIAŁAĆ. Kto o tym nie wie i po prostu jak stolarz z giętych gorącą parą drewnianych prętów słownikowo wykonuje "przekład", uzyska zamiast przesadzonego w obcy grunt językowy wiersza - drewniany sprzęt martwy. Dzieje tłumaczeń roją się od falach sztuk truposzowych. To ich istna "morga". Głębia zakorzenienia wersów w DANYM języku jest silnie odmienna, w zależności od tego, jaką indywidualność stanowi konkretny autor (poeta). Kongenialne przekłady, z reguły rzadkie, powstają, kiedy poeci naraz są twórcami z różnych kręgów językowych (= tradycyjnych) i o równym "kalibrze poetyckim". Dlatego Puszkin potrafił tłumaczyć Mickiewicza, a Mickiewicz mógł dorównać Hyronowi. Oczywiście to, "do jakiej głębiny językowych odwołań" trzeba zstąpić, aby powstał wypadkowo-sumaryczny efekt oryginału, to nie wynika z jakichś "logiko-semantycznych" prób tłumacza, jest bowiem sprawą jego umiejętności, jaką potrafię przyrównać chyba jedynie do tej błyskawicznej intuicji, co mistrzowi szachowemu pozwala zwyciężyć molocha-komputer, zaprogramowany optymalnie. Tego się nie bardzo można nauczyć analitycznie... |
4 | Tak zatem "pod" poczszególnymi słowotworami wiersza kryją się "niewidzialnie" - dla profana zwłaszcza całe orkiestry echowych "podznaczeń" i "niedoznaczeń", notabene niekiedy "częściowo" wydobywanych "na powierzchnię wiersza", i kapele te w rozmaitej mierze stanowią o całościowym wrażeniu lektury. Rzecz zrozumiała, iż nie jest tak, jakoby te wielobrzmieniowe akompaniamenty, te wpółbudzone odgłosy przyświadczające "otchłanności" wiersza, dawało się podczas lektury, normalnej i biegłej zwłaszcza, wyłowić czy odosobnić. Mamy do czynienia z procesem, którego prymitywną odwrotnością jest proces, jaki pokrótce opiszę. Oto podczas, kiedy normalnemu "performatyście" językowemu, zwłaszcza dysponującemu dobrym "pogotowiem wysłowienia'' nie przychodzi nawet do głowy, jak czy skąd biorą mu się całe ciągi wypowiedzi, gładko z mownych ust idące w powietrze ku słuchaczom, człowiek starzejący się, który (np. na skutek postępującej sklerozy mózgu) zaczyna mieć problemy z przypominaniem sobie słów (nazw, często najpierw nazwisk albo nazw "specjalistycznych", jak dyssypacja, dystrakcja, dywagacja, dyspersja etc.), przeżywa często takie oto stany. Nic pamięta słowa (nazwy), tylko jej znaczenie, albo "oprofilowanie konturu pojęciowego". Wysiłek przypomnienia sobie wprost okazuje się i po dłuższej chwili daremny. Lecz potem, kiedy już myśli sobie o czymś innymi, tamta nazwa "wypływa", wynurza się, zjawia w świadomości, poświadczając, iż mechanizmy "information retrieval", poprzednim wysiłkiem puszczone w ruch, dalej pracowały poza świadomością, aż poszukiwane hasło odnalazły, żeby je "wrzucić" w sferę świadomości: ale i to nie wszystko. Bywa bowiem, że nazwa przypomniana jawi się najpierw jako dosyć obca i raczej w trafności swojej chwiejna, niepewna tak, jakby ją z dawnej swojskości oczywistej "coś" odarło. Dopiero po dobrej chwili ulega ona "porządnemu osadzeniu" w słowniku umysłowym, odzyskując pewność tego, że została celnie wykryta. Można sobie wyobrazić według prac neurofizjologów, badających efekty urazów mózgu ("Ausfallerscheinungen"), że do tej nazwy przyszło mechanizmom "information rerieval" podążać po daremnym szukaniu wprost" drogami jakoś okólny mi, pętlami aksonowymi, wskutek czego mocna więź wielołącznościowa "nazwy" z jej typowym "okolem" zostali ominięta: stąd wrażenie obcości i niepewności, i dopiero wtórnym niejako "biegiem" zostaje nazwa "ułożyskowana" w swojskim miejscu i okazuje się "właściwa", "dobrze znana". Takie zdarzenia pokazują, że neurofizjologia w dzisiejszym niemowlęctwie swoim o odbiorze stłaczanych, kontaminowanych polisemantyzmów hierarchicznych niewiele nam potrafi wyjaśnić, poza wskazaniem na "bogatą stratyfikacyjność" procesów współtworzących ludzką mowę, oraz a fortiori szczególnie tłumnie i przeciwlosowo ("antyrandomizacyjnie") obecnych w poezji, obciążonej bogactwem "symbolicznych orkiestr zagadkowych". Z czego wniosek, iż tyle orzekłszy o GADZIE niceśmy nic ustalili... |
PS. Źle wyszło mi wyjawienie, dlaczego w GADZIE musi być "Z mlekiem w piersi", a nie "w piersiach", Parzystość ustanawia bowiem kobiecość i matczyność jako DANY FAKT, którego obejść nic podobna. Jeżeli mówię "w piersi", to "pierś" występuje bezpłciowo (lak gdyby jako neutrum). Tak być musi, ponieważ "parzyste piersi" to dla nas atrybut niezawodny kobiecości. Nie powiadam, że to jest LOGICZNE: nie jest, ale jest niejako "semantycznie ostensywne". Mężczyzna niby też ma "piersi", skoro ma dwie brodawki sutkowe, ale będzie się mówiło raczej o "piersi męskiej" w singularis: taki modus utarł się po prostu i nie ma na to rady. Zarazem "Z mlekiem w piersi" jest niejako podniesione ponad poziom cieleśnie literalnej dosłowności: dotyka poziomu metafory i dzięki temu "trzyma się" w wierszu. Miary poetyckiej sprawności są mocno subiektywne. Rzadko zdarza się, że można dokonać komparatystyki wręcz naocznej. Ale w przypadku Szymborskiej akurat to jest możliwe: wystarczy po prostu zestawić w ostatniej zwrotce tylko "Albatrosa" Baudelaire'a, tłumaczonego przez Bronisławę Ostrowską:
z tłumaczeniem Szymborskiej:
Jeżeli ktoś nie dostrzega różnicy (niewypowiedzianie silnej), niechaj lepiej da sobie spokój z opowiadaniem, jaką radość sprawia mu ponoblowska lektura Szymborskiej. Przedtem trzeba się było rozradować. |
Styczeń '97
Stanisław Lem
![]() ![]() |