Stanisław
Lem![]() |
||||
"Rozważania sylwiczne LXI" |
1 | Wiele jest dziedzin, na których się nie znam, natomiast jedno z pierwszych miejsc pośród nich zajmuje historia. To znaczy, nie dzieje powstania i ginięcia istot żywych na Ziemi - te od młodości mnie żywo zajmowały, lecz raczej dzieje powszechne, jakich w szkole uczą. W mojej bibliotece podręcznej - około 8000 tomów - niechybnie jakaś czwarta czy może piąta część jest mi nieznana: większości książek tych nawet do ręki nie brałem, oczywiście z wyjątkiem tej bezistotnej chwili, kiedym je kupował; są to tytuły niemieckie, rosyjskie, angielskie i francuskie, nabywane (z wyjątkiem rosyjskich: tymi byliśmy za PRL-u zalewani), więc musiały jakoś moją uwagę zwracać na siebie, skoro do kupna doszło. Z tą wspomnianą ignorancją historyczną żyłem sobie długo, pisząc o różnościach, a dziejów nie tykając, nawet gdym pisał rzeczy, przy jakich omawianiu historia, kultur przede wszystkim, powinna być obecna, jako przydatna. Nie zdawałem więc sobie sprawy z niezwykłej odmienności zachowań, dyktowanych kulturowymi normami różnych społeczeństw, między innymi w zakresie seksu. To znaczy owszem, znane mi było powiedzenie wschodnie "boys for pleasure, women for duty, melons for delight", lecz sam fakt zrównywania uciech, zażywanych z ludźmi, z rozkoszami, płynącymi ze spożywania melonów, okrywał to porzekadło w moim rozumieniu ironią czy tylko żartobliwością, i tym samym zakazywał brać tego rodzaju zestawienie poważne. Tak więc w dalszym ciągu nic historycznego (beletrystykę wyłączam) nie czytywałem, i dopiero bardzo późno, kiedy dostała mi się w ręce "Antropophyteia", książka przeznaczona dla etnologów, w czasie wydania zwyczajnym gościom księgarń bodaj nieznana, gdyż niedostępna dla nich, zorientowałem się w znacznej roli, jaką odgrywały homoerotyczne stosunki w starożytnej Grecji i w Rzymie. W tej chwili nie zamierzam się na żadne studium komparatystyczne, na jakie i tak nie byłoby mnie stać. Historia, jaką seks odgrywał w kręgu różnych kultur, jest mi i obca, i mimo woli dziwaczna w swojej różnorodności, ponieważ wiem, że wprawdzie na frontonach hinduskiej świątyni szeregami i piętrami wyrzeźbione zostały przed wiekami niezliczone warianty aktów seksualnych, jednocześnie - i to jest dla nas tyleż ciekawe, co trudne do zrozumienia - w Indiach ukarany został jakiś człowiek, zdaje się Francuz, który demonstrował wykonane współcześnie fotografie z rodzaju powszechnie zwanego pornografią. Zdaje się, ale tutaj opieram się raczej na intuicji aniżeli na wiedzy, że to, co zostało wyrzeźbione, istnieć mogło pod sankcją sakralną, ów facet natomiast był zwykłym demonstratorem brzydkich czynności świeckich. |
2 | To, co napisałem, napisałem jako wstęp - nie poprzedzający jednak żadnych "świńskich" wywodów. Rola, jaką seks pełnił w starożytnych kulturach, jest dość ciekawa, pokazuje bowiem, że w tym zakresie ludzie nie tylko robili "wszystko", na co ich anatomofizjologia zezwala, ale rozmaicie odgraniczali godziwe od niegodziwego, normalne od anormalnego i dziwacznie rozwiązłe od obojętnie aprobowanego. Kiedy zabrałem się do lektur markiza de Sade, ponaglany tekstami różnych Francuzów (i bardzo szybko ochota na dalsze wgłębianie się w dzieła "boskiego markiza" mi przeszła, z powodu nauzeatyczności tych tekstów, zupełnie literalnej: nie mogłem), a zarazem wzbogacałem mój księgozbiór podczas pobytów w Niemczech książkami Foucaulta, Ariesa, Béjina, Véyne'a i dowiadywałem się rzeczy pogrążonych w historii seksualizmu w krajach Zachodu (jeden z tytułów, złożonych antologicznie, to "Die Masken des Begehrens und die Metamorphosem der Sinnlichkeit", Fischer 1984). Już wcześniej, aczkolwiek zupełnie ogólnikowo, było mi wiadome, że z dziejów Grecji i Rzymu, jakich uczyłem się w latach gimnazjalnych, nie tyle i nie tylko wszelki ślad seksu został wyegzorcyzmowany, ale przede wszystkim homoerotyzm, czyli pederastia, bez której objawów, aluzji, napomknień, żartów trudno było się obyć dramaturgii czy komediom klasyków greckich. Nie to jednak wydawało mi się dziwaczne, lecz raczej nie wiem, czy kiedykolwiek i przez kogokolwiek spisany kodeks postępowań seksualnych, który, podzielony na rubryki, oddziela to, co jako koitalne postępki międzyludzkie jest zwyczajne albo wskazane, od tego, co za takie nie uchodzi. Jakoż z książki, której tytuł wymieniłem, można się dowiedzieć, iż seks pana z niewolnikiem przy zachowaniu jednopłciowości jest zupełnie normalny, a nawet zwyczajny, jeżeli pan jest stroną aktywnie fornikującą niewolnika, natomiast odwrócenie ról może (musi?) pana pohańbić. Między mężczyznami wolnymi, tj. takimi, że żaden nie jest ani niewolnikiem, ani wyzwoleńcem, również akty płciowe niczego nie naruszają i nie obrażają, o ile to nie jest zasadniczo potępiany seks oralny (fellatio). Takich rozróżnień jest wiele i nie odczuwam szczególnego zapału do dzieła ich katalogowania. Interesujące wydaje mi się to, że seks analny uchodził w różnych okolicach świata za coś zwyczajnego (Kamasutra nazywa go "mniejszym seksem"), że u Majów taka odmiana kopulacji uchodziła za normalną, o ile kobieta była w ciąży i szło (zdaje się) o to, ażeby coitus per vias nalurales nie wyrządził płodowi szkody, natomiast za akty analogiczne w chrześcijańskiej Europie można było zostać spalonym na stosie ("sodomia"). Ta różnorodność, podporządkowana określonemu lokalnie normatywizmowi, wydała mi się, jako maniakowi oglądu psychosocjalnych zjawisk sub specie statystyki, normalnego rozkładu Gaussowskiego i na koniec nieruchomienia (zastygania) w normę już rytualną i w zakaz już obostrzony penitencjarnie (aż do wbijania rzodkwi w odbyt mężczyźnie, uznanemu za kochanka cudzej żony) bardzo charakterystycznym fenomenem, jako sui generis inwarianta (niezmiennikiem). |
3 | We współczesnym świecie przeżywamy niemalże wszechobecne zdarzenie libertynizmu z purytanizmem. Rzecz nie w tym, po której stronie "należy" się opowiedzieć. Rzecz w tym, że normy i antynormy, że obyczajność i rozwiązłość okazują się współobecne, Przy czym z dość dobrze zrozumiałych względów ustroje represyjne, dyktatorskie, totalitarne, faszystowskie obstają raczej za kategorycznymi zakazami, które wszelką ekspansywność seksualną człowieka usiłują redukować, powściągać, uniewidaczniać, aby doprowadzić ją do natalistycznego minimum, gdyż przecież społeczeństwo musi trwać, a zatem muszą kobiety ulegać zapłodnieniu i rodzić dzieci, natomiast ustroje liberalne, demokratyczne, "permisyjne" dopuszczają znaczną swobodę jako urozmaicenie zachowań seksualnych. Mnie się wydaje, że zarówno pierwszy, represyjny typ ustrojów (i wiar), jak też i drugi, dający się opatrzyć hasłem "hulaj dusza" są nieoptymalnie szkodliwe. Jak we wszystkich bodajże dziedzinach strefa umiarkowanych zachowań to właściwe człowiekowi optimum. Co się tyczy miłości (erotycznej zwłaszcza), ani jednego słowa w tym miniszkicu poświęcać jej dlatego nie zamierzam, ponieważ jest to strefa w moim pojmowaniu osobna, efekt rozmaitych zabiegów sublimacyjnych, właściwa zaś człowiekowi zdolność, dana bogatym produktywizmem psychogennym wytwarzania uczuć i derywatów (pochodnych) innych uczuć, tak to wielopiętrowo umie odkształcać (albo i zniekształcać i mordować z miłości również można)... jednym słowem, może kiedy indziej. Możliwa jest też miłość całkowicie pozaseksualna, jak dobrze o tym wiadomo. Mnie zaś szło o to, że zastygłe, nawet skodyfikowane, penitencjarnie obciążone, odruchowo za "skutki praw naturalnych" uznawane akty behawioru seksualnego (włączając wszystko, co jest z libidalnych źródeł w ogóle wywodliwe, a jest chyba bez granic: jak o tym świadczą ekstrema fetyszyzmu na przykład) z reguły odznaczają się NIEjedynością i niekoniecznością. Nawet to, co dzisiaj każdy jako tako normalny psychicznie człowiek uważa za (może i okropne) zboczenie - kazirodztwo (było praktykowane na wyżynach faraonowych w starożytnych Egipcie), albo wydające się wyjątkowym koszmarem praktyki pedofilskie (połączone jakże często z mordowaniem zadręczanych dzieci i nieletnich obojga płci), miało swoje odpowiedniki nie obciążane tak surową oczną nagannością psychopatycznej i kryminalnej w różnych miejscach ziemi. Najkrócej rzec można, że to, co się jednemu jawi jako obrzydliwość niewyobrażalna, dla drugiego może być słodkim jabłkiem grzechu. Ten stan rzeczy wynika po prostu z niezwykłej dla "innych zwierząt" plastyczności mentalno-popędowej człowieka jako gatunku, który się nie tylko racjonalnie, ale przede wszystkim emocjonalnie urozumnił i tym samym okrutnie się sam sobie naraził, ponieważ na tej planecie, niestety, największym zagrożeniem człowieka jest człowiek i nie widzę na taką diagnozę żadnej rady. |
4 | Powiedziane dotąd nietrudno sprowadzić do plejady banałów, wydaje mi się jednak, że banały te są godne zastanowienia. I tak na przykład nie jest zjawiskiem zmyślonym niechętny albo nawet mocno negatywny stosunek człowieka do funkcji jego własnego ciała. Grupa tych funkcji, postrzeganych ze statystycznie wzmożoną niechęcią, czyli funkcji, jakich jednostka nieraz byłaby rada się wyzbyć, to na przykład znane u dzieci obrzydzenie wobec konieczności defekacji. Zupełnie małe dzieci produkty defekacji czysto odruchowo po prostu przyjmują jako dane, ale dość szybko, dzięki wpływom orientującym środowiska, oddawanie kału, w końcu czynność, której nikt pozbyć się nie jest w stanie, może budzić taką odrazę, że wymaga działań co najmniej rozjemczo-edukacyjnych. Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, ponieważ narządy i funkcje, nieodzowne dla prokreacji (z której rozpłodowych efektów człowiek potrafi zresztą rezygnować wielością technik antykoncepcyjnych), nie są w zgodzie z naszymi, dość typowymi na ogół normami estetyki. O kobiecych, a zwłaszcza o męskich genitaliach można rzec przede wszystkim, że przy całej ich "sprawności", skierowanej na rezultat ontogenetyczny, "ładne" nie są. Co prawda w dobór stosowanych w ocenie kryteriów wchodzi nam - jak gdyby w paradę - popęd płciowy, który czysto estetyczne kryteria przytłumia czy zagłusza. Jest nawet tak, że sui generis brzydota phallósa (członka męskiego we wzwodzie) może być (i bywała) oceniania "pozytywnie". Zachodzi bowiem zderzenie norm, pochodzących ze strefy sublimacji, idealizacji "składowych elementów" ludzkiego ciała, i pobudek, tworzonych i warunkowanych libidinalnie. Dlatego, kto nie tylko rezygnuje aktem woli z płciowej atrakcyjności sfery genitalnej, lecz de facto jej ukształtowanie i jej fakultatywne "zastosowania" naprawdę unieważnił, więc ma je "za nic", turpizm genitalności ludzkiej, do tego jeszcze wzmacniany całościowym wyglądem kopulacji (heteroseksualnej), staje się oczywistością. Akt płciowy piękny nie jest i na to żadnej rady nie ma. Być może, a bodajże nawet prawdopodobnie otulina wstydu, przełamywanej popędem skromności, ustanawia nazwy takie jak "pudendum muliebre", "srom niewieści", "weibliche Scham" czy bardziej neutralne angielskie "private parts": są wynikiem głęboko już w świadomościach pogrzebanego i stłumionego poczucia, że bez względu na apetyty podglądackie akty płciowe nie mogą być stawiane w szeregach fenomenów, jakim jesteśmy skłonni przypisywać urodę, toteż ani zachód słońca, ani ukwiecony obszar zieleni, ani skalne wiszary na pewno nie zmieszczą się "obok" scenerii koitalnej, której emocje (obserwatora ewentualnego), przymioty są "z zupełnie innej parafii". Oczywiście nic nie poradzimy (na razie) na to, że "inter faeces et urinam nascimur", że prokreacyjne i ekskrementowe funkcje są w naszym ciele zlokalizowane aż w takim pobliżu, że się fizjoanatomicznie częściowo pokrywają. Jak wiadomo, były grupy ludzi (sekty) gotowe utworzyć normę samookaleczenia (skopcy), były praktyki (rzezańcze), które zresztą z zupełne pozaestetycznych pobudek dokonywały "gilotynowania" zewnętrznych narządów płciowych. Są też do dzisiaj szczątki takich praktyk zachowane, np. jako obrzezanie u Semitów czy jako infibulacja u Arabów (nie u wszystkie zresztą, lecz mniejsza tu o podobne uszczegółowienia). |
5 | To, co mam za istotne i co pragnę podkreślić, jest z niezupełnie tożsamych stanowisk i motywów powodowaną milkliwą (lecz á rebours niesamowicie gadatliwą właśnie) "metodą", stosowaną w celu wyprowadzania płciowości i służących jej narządów wraz z ich "sprawnościami" poza obręb neutralizowanych w ten sposób międzyludzkich kontaktów. Nie mówię tu nic o powszechnym schodzeniu nazewnictwa całej owej sfery na poziom leksykograficznych wulgaryzmów, aczkolwiek to zejście z poziomu kolokwializmów "przyzwoitych" w "dół sprośności" nie tylko zasługuje na uwagę, lecz na odpowiednie badania językowe: wszelako poświęcono im na świecie naszej cywilizacji dość uwagi. Jest ponadto rzeczą chyba znaną, że stosunki, zachodzące pomiędzy seksualnością, erotyką i miłością erotyczną są, czy też raczej mogą być, mocno powikłane w rozmaitych kulturowych kręgach na bardzo odmienne sposoby. Mężczyzna może żywić tak silne uczucie miłosne do kobiety, że go czasowo potrafi ono przyprawić o impotencję, zwłaszcza jeśli uczucie jest "zanadto" wysublimowane, co czyni ukochaną jak gdyby "uanieloną istotą". Zresztą zjawiska tego rodzaju mogą już znajdować się na progu interpretacji psychopatologicznej i wtedy stanowią niejako biegun skrajnej wrogości wobec nieuchronnej funkcjonalności płci - podczas kiedy biegunem przeciwnym będzie już raczej okolica, niestety silnie rozrosła, w której seks odbywa swoje bachanalia nie tylko rozpanoszony i rozwydrzony, lecz ponadto rozgałęziony na zboczenia, niszczące jego przeznaczenie gatunkowo-przeżyciowe dla wytłoczenia z takich właśnie niszczeń (np. sado-masochistycznych) "naddatku" organicznych rozkoszy. Obecnie żyjemy w czasach "wielkiego odczarowania", oznaczającego świadomość relatywizacji norm i kodeksów ustanawianych wewnątrzkulturowo, co w przypadkach uskrajnionej permisyjności rozbrzmiewa jako hasło, że "wszystko można i wszystko wolno, co się tylko komu zachciewa". Jest to dla gotyki bardzo samozgubna postawa, i jej niedostatki, przeżywane na skutek spełnień owej dyrektywy (niby że "wszystko można") popychają "dalej" - czy może metaforycznie "w głąb" wszelkich już wirtualnych zaspokojeń, lecz to już jest tak (dla mnie) piekielny temat, że wolę na jego progu zamilknąć. |
6 | Streścić jak najzwięźlej sensy powiedzianego dałoby się być może następującym sposobem. Jak z powszechnych dziejów wiadomo, ludzie różnych czasów, różnych plemion, narodów i kultur oraz epok historycznych nie ograniczali się do przyodziewania swojej nagości nagości, której zasłonięcia miewały bardzo rozmaicie explicytne bądź implicytne sensy (na wielu krzyżujących się osiach, od kornetu zakonnego po cylinder i koronę, od spódniczki trzcinowej po krynoliny, pantalony i tysięczne warianty strojów, jakim biblioteki całe poświęcono. Tiurniury, gorsety, chińskie buciki też by tu należało przypisać: wiele było bowiem zniekształceń, uwypukleń pseudoodłaniających i zasłon ascetycznych). Lecz im wszystkim leksykony trzeba by poświęcić. Mnie idzie o to, iż wszelkie formy tatuaży, urabiania, zesztywniania, układania włosów czy też picowania uzębienia albo zniekształcania warg (pelele) należą do zbioru - ogromnego - liturgizowanych i rytualizowanych działań, które bywały rozpięte pomiędzy obyczajowością świecką (wojowniczą powiedzmy) a symbolizacją religijną (animizm też tu należy). Otóż właściwie cała olbrzymia galeria owych praktyk, jakim także udręczające było poddawane ciało ludzkie. ewolucyjnie ukształtowane i na okres całego życia "raz na zawsze" nam dawane, nie ingeruje w ciała inaczej, aniżeli moda w behawior i stroje: dodaje coś lub coś odejmuje, lecz naczelnych funkcji życiowych radykalnie nic narusza. Sfera genitalna zaś mimo wszystko, co zostało jej zadawane pomysłowością rozwijaną tradycjonalizmami historycznymi, niejako najskuteczniej umiała oprzeć się wszelkim wymysłom, co by ją miały wyznaczyć. To znaczy nic tyle, iż nie było praktyk rzeżańczych, wałaszczeniowych, fibulacyknych, lecz tylko, że akt płciowy w osnowie swoich czynnościowych faz i wyglądu niezmieniony przetrwał epoki nawet ideologiczne: został nam przekazany przez paralodolnego holocenu, czyli powstał w swojej osobliwości razem ze swą wariacyjnością ograniczoną do zestawu "figurae Veneris" i żadne naruszające, żadne wykolejające go zmiany nie okazały się po prostu możliwe. Istniały owszem, jego ekwiwalenty, krwawe zastępnice (Lustmord), gry taneczne, jako aluzyjne, lecz akt, którego faktycznym ewolucyjnym sensie jest doprowadzenie do zapłodnienia, oparł się wręcz rozszalałej w tysiącleciach w wyrafinowanej i uskromniającej pomysłowości ludzkiej Prymitywnie, a może i brutalnie mówiąc, wszystko dało się przekształcać, pozorować, sublimować, idealizować, jako też oczywiście po zakłamanie - lecz z tym, iż najbardziej wzniosła ,miłość" ma za swój cel zaspokojenia; popędu płciowego dzięki fornikacyjnemu zwarciu ciał, pozostał homo sapiens dokładnie taki, jakim go Natura ewolucją kierująca, wykatapultowała na obszary afrykańskiego południa, które stały się przez to pierwszym proscenium tragifarsy powszechnych dziejów. Pośród zboru sensów, jakimi nawarstwiła się nasza historia, jest i taki, że seks jako constans, jako niezmiennik, może z tej sceny zejść tylko wraz z człowiekiem. |
1 września 97
Stanisław Lem
![]() ![]() |