2 |
Wspomnienie tej pradawnej
historii nasunęło mi po sześćdziesięciu latach
pomysł delektowania się gazetami i periodykami,
zarówno krajowymi, jak zagranicznymi, które są od
siebie odległe i ukazują sprawy, przede wszystkim
polskie, z dwóch skrajnych stanowisk. Ponieważ jednak
nieodzowna jest reglamentacja czasu życiowego, czyli
mówiąc inaczej to samo, niepodobna na okrągło czytać
gazet dniem i nocą, ograniczyłem się do
reprezentatywnych próbek. Większość z nich wymienię:
z jednej strony są to "Nasza Gazeta",
"Gazeta Polska", z przeciwnej zaś strony
"Trybuna". Niestety, zamiast jednej Polski
oglądanej z rozmaitych stron, postrzegać mogłem raczej
coś w rodzaju bigosu. Ponadto, z niepodatną na
rozsądek lekkomyślnością czytywałem
"Politykę", "Wprost", "Tygodnik
Powszechny", a nawet po trosze krajowe pisma
literackie, które życzliwe redakcje hojnie mi
przysyłają. Tak różne, wzajem sprzeczne, ziejące na
siebie kolubrynowym ogniem liczniki usiłowałem
sprowadzić do jako tako wspólnego mianownika czytając
"Forum", niemiecki "Spiegel",
amerykański "Foreign Affairs", oraz angielskie
pismo "Economist" wraz z jego
środkowoeuropejską mutacją. Świat, wedle mędrców
zwłaszcza zagranicznych, podległych globalizacji,
zajmuje się sprawami polskimi zarówno wyrywkowo, jak i
marginesowo. Z lektur gazet krajowych odniosłem
deprymujące wrażenie, że w żurnalistyce działają
siły rozrywające raczej prawicę, aniżeli lewicę.
Ponieważ publicyści, obecni także w
"Rzeczypospolitej", nakładli mi do głowy
bardzo rozmaite prezentacje stanu, w jakim się nasz kraj
znajduje, narastało we mnie przekonanie, że nie ma
jednej niepodległej Polski, lecz ich nieprzeliczalna
wielość. Lekkomyślnie interesowałem się ponadto
wiadomościami pochodzącymi z wielojęzycznej telewizji
satelitarnej, lecz stąd zionęły również informacje,
które uszkadzały moją równowagę duchową. I tak,
nasz południowy sąsiad, Czechy znajdują się w
kryzysowej zapaści i ani trochę, czy to opinii
własnej, czy światowej, nie aspirują do rangi prymusa,
prężnie wydostającego się z posowieckich gruzów. Co
może bardziej niemiłe, Niemcy, po zjednoczeniu
pretendujące do roli gospodarczej lokomotywy
europejskiej, cierpią teraz na wielkie bezrobocie i
polityczne przesilenie, które zagraża partiom
chrześcijańskiej prawicy, tak że prawdopodobnie
socjaldemokracja ukaże się po wyborach przy rządzie. O
Rosji najlepiej byłoby porozmawiać z politologami
zamieszkującymi Kobierzyn. To bardzo dziwne, ale, jak na
razie, Ukraina, w galicyjskiej swojej części
nacjonalnie suwerenna, w części wschodniej jest tak
zrusyfikowana, że aż skomunizowana, czy może na
odwrót. Mimo tego więc, że na Polsce ciążą
deficytowe olbrzymy traktorowo-węglowe i że, jak
piszą, premier wprawdzie dysponuje charyzmą, ale bardzo
cichą (szeptaną), wewnętrzne rozjątrzenie, kopanie
dołków, oraz cały szereg innych sarmacjanów, które
zdają się dla jednych skarbami, a dla innych fatalnymi
wykopaliskami przeszłości, nikt prawie w prasie, czy z
lewej, czy z prawej, nie ma czasu na to, aby odbić się
od dna politycznego i rozejrzawszy się po świecie
zauważyć, że nie mieszkamy na księżycu. Jakkolwiek
skoncentrowani na prawicy starają się obrzydzić nam
wejście do Unii Europejskiej, a tym samym pchają nas w
objęcia Łukaszenki, a zatem Moskwy, nikt się tym
jakoś specjalnie nie przejmuje. Obserwatorzy
zagraniczni, którzy z bocianich gniazd wielkiego
kapitału obserwują polskie perypetie, dość są z nas
zadowoleni, albowiem obszar nasz (tak zwany "teren
potępieńczych swarów") wydaje się w stosunku do
tego, co wyprawia świat cały, prawie azylem. Moim
zdaniem bierze się to stąd, że wszystko jest względne
i dlatego każdy rozsądny człowiek, mający do wyboru
bieganie nago na Antarktydzie, lub w majtkach
kąpielowych na lodowcach Islandii, będzie chyba wolał
spacery w Islandii. Nową, nieznaną przed Wielką Wojną
Światową specjalnością Polaków jest zniesławianie
najrozsądniejszej części episkopatu. Jeżeli nie brać
pod uwagę przelewających się przez Polskę lawin
samochodowych, to właśnie szarpanie za habity i za
sutanny jest prawdziwym historycznym novum. Próby
zespolenia obrazów kraju naszego przy oglądaniu go
przez polityczny stereoskop są prawdziwą i
nieustającą przykrością. Nie wiem, czy tak rozbieżny
zez kiedykolwiek ulegnie terapii. Być może ockniemy
się dopiero, kiedy w Warszawie na powrót zostanie
wzniesiony prawosławny sobór i car dwudziestego
pierwszego wieku pocznie nam miłościwie panować.
Wygłaszanie tego rodzaju proroctw nie będzie zapewne
dostrzeżone w gazetowym hałasie, ponieważ wszyscy
chcą dobrze, ale obawiam się, że Polsce wyjdzie to
bokiem. |