Stanisław
Lem![]() |
"Rozważania sylwiczne LXXIII" |
1 | Aczkolwiek dziwno mi, że pośród wszelakiej humanistycznie wykształconej prozy i poezji odzywam się jak Piłat w credo, usprawiedliwienie dostrzegam w przedziwnej obojętności parających się literaturą pasażerów współczesnego ekspresu na zagrażające nam i naszym potomkom niebywałości rodem z biotechnologii. Ostatnio sprowadziłem sobie kilka książek, a rozpocząwszy lekturę tomu Clones, Genes and Immortality (z podtytułem Ethics and the Genetic Revolution) autorstwa Johna Harrisa, wydanego w bieżącym roku przez Oxford University Press, dostrzegłem, jak dziwnie książka ta poczyna mi się kojarzyć z tym, co pisałem przed trzydziestu sześciu laty. Nie wiedziałem podówczas, że w każdej komórce naszego ciała mieszczą się dwa metry DNA (zasad nukleotydowych), szczelnie zapakowanych i skręconych spiralnie. Ponieważ w ciele każdego człowieka mieści się około trzy razy 1012 komórek, to gdyby nukleotydy jednej istoty naszego gatunku połączone zostały końcami, to utworzona linia prosta mogłaby osiem tysięcy razy dotrzeć do Księżyca i wrócić na Ziemię. Nie wiedziałem wtedy, jak piekielny gąszcz genowy znajduje się w każdej komórce, nie mogłem też podówczas wiedzieć, że poszukiwanie jednego konkretnego genu przypomina poszukiwanie igły w stogu molekularnego siana, który jest sześć milionów razy od igły większy. Jak pisze Harris, jednym z wielkich sukcesów technologii genowej stało się zrealizowanie takich skutecznie zakończonych poszukiwań. A teraz zacznę cytować Lema z Summy technologicznej, oddanej do druku w listopadzie 1963 roku. |
2 | Rozdział Prolegomena
wszechmocy otwierają na stronicy dwusetnej
słowa: Przykład całkiem obecnie nierealny. W
określonej części główki plemnika - w objętości
rzędu trzech tysięcznych milimetra, znajduje się
"zakodowany" językiem molekuł chemicznych,
plan konstrukcji mózgu człowieka, który powstałby z
tego plemnika, po połączeniu go z jajem. Plan ów
obejmuje "receptę produkcyjną" i
"wytyczne realizacyjne ". W mikroskopijnej owej
przestrzeni mieści się
informacja o tym, co ma być zrobione, jak to ma być
zrobione, a wreszcie mechanizm, który wszystkiego
dokona. Wyobraźmy sobie, że potrafimy pobudzić plemnik
- a właściwie jajo (jest to wszystko jedno z punktu
widzenia ilości informacji; zapłodnienie sprzyja
heterozygotyczności populacyjnej i dlatego ewolucja
wykształciła płci, ale można pobudzić jajo do
dzieworództwa) do embriogenezy. Początkowo rozwija się
cały płód, ale w pewnej fazie tego rozwoju usuwamy
"zbędne" dla naszych celów części i dbamy
tylko o to, by wykształcił się mózg. Tak uzyskany
"preparat neuronowy" przenosimy do roztworu
odżywczego, gdzie zrośnie się z innymi
"preparatami", czyli częściami mózgu, aż w
rezultacie powstanie coś na kształt .,sztucznego
mózgu", wytworzonego z
tkanek naturalnych. Spotykają nas, powiedzmy, zarzuty natury etycznej. Aby ich uniknąć, nie uruchamiamy rozwoju jaja ludzkiego, lecz tylko kopiujemy całą informację, cały zapis dziedziczny w nim zawarty. Wiemy dziś, przynajmniej w zasadzie, jak należy to uczynić. Jest to nieco podobne do "powielenia" matryca albo do wykonania odbitki z kliszy. Rolę kliszy czy papieru spełnia syntetyzowany przez nas (więc nie pochodzący z organizmu) układ kwasów rybonukleinowych; jajo dostarcza tylko "instrukcji", jak te kwasowe molekuły połączyć. A zatem zdjęliśmy "odlew" z chromosomów jaja, niczym gipsowy odlew z rzeźby. I dopiero te nasze "sztuczne" chromosomy czynimy produktem wyjściowym rozwoju. Gdyby się i to komuś nie podobało, postąpimy jeszcze bardziej okólnie. Informację chromosomowa jaja spiszemy na papierze, językiem symbolicznym chemii, zgodnie z nią zsyntetyzujemy chromosomy i tak uzyskane "jajo laboratoryjne" pójdzie "do produkcji" embriogenetycznej. Jak widać, postępowanie nasze zaciera różnice między tym, co "naturalne", a tym, co "sztuczne". Modelowanie pozwala zatem przekroczyć granicę miedzy działaniem plagiującym a kreacyjnym, ponieważ dokładna znajomość kodu dziedzicznego pozwala, naturalnie, wnosić w ów kod dowolne zmiany. Można by nie tylko zaprogramować dowolnie kolor oczu dziecka, ale, w oparciu o dokładną znajomość "genowych kodów", które w mózgu realizują określone "talenty", masowo produkować "matryce uzdolnień", i za ich pośrednictwem przez rodziców wybrane cechy (muzykalność, talent matematyczny itd.) "wkomponowywać" w plazmę dziedziczną dowolnego jaja. Widzimy, że znajomość całej drogi ewolucyjnej, którą przesila Natura, aby ukształtować człowieka, jest dla nas zbyteczna. Niepotrzebne są nam milionowe informacje o poszczególnych etapach rozwojowych, o Sinantropie, o cywilizacjach mustierskich czy oryniackich; wyprodukowawszy "model" plemnika lub jaja, "równoważny" oryginałowi, uzyskamy genotyp doskonalszy od wszystkich oryginałów (przez komasowanie cennych genetycznie cech), przez co otwieramy sobie "boczne wejście" w proces powstawania ludzkiego organizmu. Po czym, ośmieleni, kolejno wytwarzamy modele coraz lepsze, aż dochodzimy do schematu chromosomowego bez genów wywołujących skłonność do schorzeń czynnościowych i organicznych, za to doskonale wyważonego pod każdym względem (cielesnym i duchowym). Nareszcie, powołując mutacje pod kontrolą (tj. zmieniając dane przez naturę kody dziedziczności, zmieniając budowę chemiczną poszczególnych genów), możemy uzyskać rozwój cech zupełnie dotąd w gatunku homo nieznanych (powstanie skrzeli, umożliwiających żywot pod wodą, powiększenie mózgu itd.). |
3 | Wstęp do autoewolucji człowieka był w czasie, kiedy pisałem Summę, całkowicie nierealny. Chciałem tylko ukazać, w jaki sposób może działać naśladująca procesy biologiczne biotechnologia, współzawodniczka natury. Z książki Harrisa wynika, że moja fantazja zaczyna się urzeczywistniać. Nie odczuwam jednak satysfakcji prekursora, lecz raczej trwogę wywołaną myślą o tym, jak sobie ludzie nadchodzących stuleci będą z pozyskanymi umiejętnościami bezsilnie splagiowanej natury poczynać. |
Kraków, 28 września
1998
Stanisław Lem
(c) Copyright by Stanisław Lem, 1998
![]() ![]() |