Stanisław
Lem![]() |
||||
"Rozważania sylwiczne LX" |
1 | W lesie rzeczy zwrot tematyczny w stronę całkowicie inną, zwrot zrywający z amatorszczyzną mego leśmianologicznego wierszoznawstwa wydaje mi się dozwolony, a nawet konieczny. Pierwsza amerykańsko-sowiecka konferencja poświęcona CETI (Communication with Extraterrastial Intelligence) odbyła się we wrześniu 1961 w Biurakanie (w ówczesnej ormiańskiej republice, wchodzącej w skład ZSRR). Niektórzy z uczestników, astrofizycy światowej klasy, jak Carl Sagan czy Józef Szkłowski, już nie żyją. Ten ostatni przeżył notabene odstępstwo od wiary w istnienie cywilizacji pozaziemskich, a przecież poświęcił tomy całe fachowemu omówieniu tej problematyki ("Wsielonnaja, Żyzń, Razum", wydawane też po polsku). W wydanym w roku 1971 przez moskiewski MIR tomie "Problema (CETI'' widnieje też mój wkład, praca przełożona przez rosyjskiego astrofizyka B. Panowkina. Zacytuję z niej jedno zdanie, które pragnę tutaj nieco szerzej omówić. Brzmi ono tak: "W jaki sposób będą się zmieniały zasady poszukiwania sygnałów (pozaziemskich S.L.) w wypadku, jeżeli sygnały nie zostaną dostrzeżone w ciągu 10, 20 lub 30 lat?" Proponowałem jednocześnie utworzenie "autofuturologicznej grupy", której zadaniem miałoby być hipotezotwórstwo, zwrócone ku wyjaśnianiu Silentium Universi. Nietrudno się domyślić, że nic podobnego nie powstało, a jednak zaszły, przy trwającym Milczeniu Kosmosu, takie zmiany w kosmologii i kosmogonii, które warto i uchwycić (przynajmniej w lapidarnym streszczeniu), i spróbować ich przedłużenia w przyszłość. |
2 | Najogólniej mówiąc, powstały DWA rozwodzące się nurty, w których mieści się wytłumaczenie Milczenia. Jeden uznaje koniekturalnie, że "drzewa życia" zasadniczo w Kosmosie istnieją, lecz rozgałęziają się na bardzo różnych poziomach. Być może żadne z tych "Linneuszowych drzew" nie jest ukształtowane tak krzaczasto, jak ziemskie. Tu notabene możliwa jest wielość wariantów rozstajnych ewolucji, a ponadto wcale też tak być nie musi. że neutralizacyjne trendy, dominując, prowadzą na koniec do "rozumności" chociażby tylko przypominającej czynnościowo ludzką. Zresztą różnice poglądów niedowodliwie uznają też ewentualność "silnej neutralizacji", która jednak produkowałaby taką odmianę "nauki", a może i matematyki, że okazałaby się do powstałej na ziemi całkowicie nieprzystająca. Jednakowoż nie ma sposobu, ażeby taką czy inną informację uczynić całkowicie nieprzekazywalną w emisjach pozaplanetarnych: "jakiś porządek" można bowiem odnaleźć i w przekazach nieprzetłumaczalnych (jak np. było z pismem węzełkowym "kipu" na Ziemi). Zresztą odmienność ewolucji (w liczbie mnogiej) MOŻE być olbrzymia: próbowano domniemać się objawów "quasi-życia" w atmosferach wielkich planet jak Jowisz, rosnąca zaś chęć odnalezienia Życia, chociażby w formach tak elementarnych jak bakterie, już samym odkryciem spękanej skorupy lodowej na jednym z satelitów wielkiego globu stworzyła podstawę dla mniemania, że skoro lód, to pod lodem woda, a skoro woda, to MOŻE w niej bakterie. Widać na tym przykładzie, jak bardzo ludziom (uczeni to TEŻ ludzie) zależy na niejakiej wspólnocie naszego bytowania w Kosmosie, skoro już nie "braci w rozumie" gotowiśmy uznać za "pokrewnych nam", lecz stworzonka najprostsze. Jest to o tyle zrozumiałe, że nauka, opierająca się na Wielkich Uśrednieniach, z najwyższą niechęcią tylko byłaby gotowa pogodzić się z myślą, iż jesteśmy jakimś dziwotworem biosferycznym na całą wszechświatową skalę, że oprócz Ziemi niosącej Życie, Nikogo Nie Ma. Już w tej "redukcji oczekiwań" zdaje się tkwić coś dla nauki nieświadomie żałosnego i należy lojalnie dodać, iż rozważaniom nad technologią przekazów elektromagnetycznych, laserowych, grawitacyjnych nawet czy neutrinowych nadal są poświęcane liczne prace fachowe: kilka bibliografii, stojących w mojej bibliotece, samą grubością potwierdza aktywność tego iście benedyktyńskiego trudu, który przecież może być nieustającą palbą ze wszystkich myślowo dostępnych nam dział uczonej artylerii kierowaną DONIKĄD. Wreszcie, powiadają ostatni, najzagorzalsi z silnie uskromionych optymistów; być może Inni gdzieś są, lecz dziesiątki, ba, miliony lat świetlnych dzielące nas otchłaniami przestworzy gwiezdnych czynią wysyłanie sygnałów niezmiernie kosztowną energetycznie imprezą. A po wtóre może ktoś do nas już z takich oddaleń odezwał się, np. na przełomie kredy czy triasu, ale jedyne wówczas "wyżej" rozwinięte istoty: dinozaury mianowicie, raczej takich przekazów nie były zdolne odebrać. A sygnał wysłany do nas za Mieszka i Rzepichy może doleci w roku 3560. Jednak ten rodzaj reductionis ad absurdum rzadko bywa artykułowany, przez jego banalność zapewne, chociaż międzygalaktyczne odległości nieźle zasadność właśnie podobnych pomysłów tłumaczą. |
3 | Zapowiedziałem wszakże DWA nurty, zwrócone ku Silentium Universi, i oto drugi - nieporównanie bardziej od pierwszego radykalny. Chodzi mianowicie o bifurkację (rozgałęzienie), która może bywałego astrofizyka przyprawić o zawrót głowy, a chociaż jest, by tak rzec, "jeszcze bardziej niefalsyfikowalna", w sensie popperowskim, aniżeli quasi-likwidacja tej problematyki spoczywająca na odległościowej "rzadziźnie" gwiezdnej, ma wszakże tę niepospolitą zaletę, że "odtłumacza" (explain away) jedno, zarazem tłumacząc drugie. Jest to kilkakrotnie już w pismach moich dawniejszych, na prawach dosyć bezczelnej licencji "poetyckiej" wypowiedziana myśl o "wielości Kosmosów". Ja pisałem o niej zwąc ją "multiversum" i takiż termin został np. użyty przez Johna Leslie w pracy "Universes" (publikacja po mojej w 1989 roku, Routledge, N.Y. i Londyn). Inni woleli termin "poliwersum", który już był więcej razy używany, toteż poszczególnych autorów nic wymieniam, bo ich zbyt wielu. Obraz, z jakiego wyłaniają się te "Wielowszechświaty", ma całkowicie niewyobrażalne "rozmiary". Ażeby go chociaż drobinę tutaj uprzystępnić, posłużę się modelem naocznie pomyśleć się dającym. Gdy jakaś gęsta, poniekąd przy rozgrzaniu ciągliwa ciecz wrze, np. gęsta zupa grochowa, na jej powierzchni pojawiają się bąble różnej wielkości, które niebawem pękają. Otóż zarodzią pomysłu o tej Hiperuniwersowej zupie był model inny: puszczanie baniek mydlanych dzięki dmuchaniu w słomkę zanurzoną w roztworze mydła. Zwykle nie jedna lecz, kilka baniek naraz pojawia się u wylotu rurki, w którą dmuchamy, i TAK właśnie można by sobie wyobrazić produkcję Poliwersum. Powstaje ich wiele naraz, w jednych panują jedne warunki, utwierdza się jakaś "jedna fizyka", w innych inne warunki, aż w jakimś z nich nastają warunki startowe, brzegowe i graniczne, w których dzieje się to, co w naszym Kosmosie: kłęby zamieci ognistego prabąbla (Big Bang) tworzą skupiska, pośród nich powstają spiralne galaktyki, w nich mogą kondensować się i zapłonu jądrowego dochodzić gwiazdy. Spośród nich rodzicielami upośredniającymi produkcję planet ziemiokształtnych okazują się NOWE, powstają w nich drogami syntezy nuklearnej pierwiastki coraz cięższe; Nowe i SUPERNOWE wybuchają, zgromadzone w ich wnętrznościach cięższe pierwiastki jak C, N, S, P, Fe kondensują się w "planetesimale": z nich powstają wokół ich Słońca planety i wreszcie przychodzi do narodzin Życia. (Nawiasowo dodam, że hipoteza Arrheniusa o "zapładnianiu" Ziemi gdzie indziej powstałym życiem źle do tego obrazu pasuje, gdyż jest ona podobna do odezwania kelnera, który odsyła nasze zamówienie do "kolegi z obocznego rewiru"). Otóż zaletą "polikosmicznego pomysłu" jest to, że niejako utworzyliśmy sobie LOTERIĘ, na której może paść Główna Wygrana (Życie Ziemskie), i tym samym dziwaczność egzystencji ulega jakby zredukowaniu, a tym samym pytanie Heideggerowskie: "Dlaczego istnieje raczej COŚ niż Nic?" uzyskuje "loteryjną" odpowiedź. Zresztą "poliwersum", które przyrównałem najpierw do wrzącej grochówki, a potem do pęku baniek mydlanych przy całej swojej niepodległej falsyfikacjom (przynajmniej wprost) pozaempiryczności, jednocześnie wyjaśnia nam przecież sporo dziwnych zagadek. Po pierwsze, może być i tak, że promień poszczególnej bańki będzie znacznie dłuższy aniżeli 5 miliardów lat świetlnych, gdyż z tej najdalszej odległości możemy jeszcze postrzegać światło: jeżeli Kosmos rozciąga się poza ów "horyzont świetlny", to niczego się o nim nic możemy dowiedzieć. Po wtóre, jak wiadomo od dłuższego czasu już łamali sobie astrofizycy głowy, czy rozszerzanie się Uniwersum obróci się w jego zapaść (kollaps) w singularność, czy też będzie się ono w quasi-nieskończoność rozszerzało. Wygląda teraz na to, że jest mniej więcej tak, jak w jednym z "groteskowych" tekstów wyfantazjowałem: mianowicie, ponieważ siły grawitacji i przeciwstawne im się równoważą, to w totalnym bilansie Kosmos powstał "z niczego", jako gigantyczna fluktuacja (u mnie wymyślił to pan Razgłaz, tj. spolszczony Einstein). Miały to sam za żart, aż przeczytałem Pracę fizyka, który taką właśnie fluktuację założył jako "poród z nicości". Jednak tu ponadto jest pogrzebany pies antymaterii, bo jej powinno było pyry tej fluktuacji powstać tyle samo co materii, obie powinny były się nawzajem wyanihilować, tak żeby "nic a nic nie zostało", więc by nic nie było, nas też. Jednak jesteśmy i kombinujemy, gdzie i jak tę antymaterię "upchać". Jest sporo hipotez, pewności atoli co do którejś wciąż brak. |
4 | Zanim wróg do wrzącej grochówki, taka uwaga: wygląda na to, że Kosmos RACZEJ skłonny jest rozszerzać się ("ucieczka Galaktyk"), ale przewaga rozbiegu (rozprężna) nad centrypetalną grawitacją, co by "wszystko" ściągała ku kollapsowi, jest raczej nikła. Wynika z tego, że nasz Kosmos znajduje się jakby w wędrówce zwanej graniówką (Gratwanderung), czyli przewaga ekstensji nad intensją JEST, ale bardzo nikła. Gwarancją niejakie trwałości Uniwersum wydaje się torfy przede wszystkim jego gigantyczność, przez Alina Gutha podżyrowana hipotezą inflacyjnej fazy rozprężania się bardzo wczesnego ("młodego") Kosmosu. Tę hipotezę, ośmielę się rzec, wszyscy razem z Andrejem Linde przyjęli z ulgą, ponieważ uratowała między innymi graniczną szybkość światła, ale jeżeli ostatnie dane o anizotropii (niehomogeniczności quasi-krystalicznej) Uniwersum dadzą się sprawdzić obserwacyjnie, to po raz pierwszy Pójdą rysy pęknięć po cudownej przecie Ogólnej Teorii Względności Einsteina. Lecz jak dotąd doniesienia te są TYMCZASOWE i niemalże o posmaku "plotek". |
5 | Grochówka, jeśli tak modelowo nazwiemy miesiwo Superhyperkosmiczne, wrze, powstają w nim i pękają bąble. Każdy taki bąbel to jedno z wielu Uniwersów, a im jest ich więcej, tym większa staje się szansa potencji biogenetycznej, wtyk, zaznaczam, niekoniecznie jedynej i tożsamej z ziemską, bo gdzie inna fizyka, tam inna chemia, a gdzie inna chemia, tam mogą zajść inne narodziny. Ta wielość jest zarazem Koszmarna i Uspokajająca: już niejeden czek na milion dolarów znajdujemy w kopercie, ale mamy przed sobą góry i pagóry kopert: zawszeć prawdopodobieństwo zdaje się większe, że się jakąś wieść (wygraną) w którejś odnajdzie. Oczywiście nie jest to już koniekturą na ludzką miarę, ale widzę maleńką dróżkę, biegnącą w daleką przyszłość, która by mogła się nam tutaj przysłużyć. JEŻELI powstaną "komputerowiska" teragigamegabajtowej pojemności i będzie nosa z tego elektronicznego miesiwa, nadawszy mu tylko startowe warunki i ograniczenia, wytwarzać nanomodele Poliuniwersów, to się pokaże, CZY taka robota w ogóle (jeżeli uda się rozruch) zdoła nas doprowadzić do sytuacji "Kosmoprodukcyjnej" i może "biogenerującej"! I do oszacowania, jak Wiele Kosmosków wyprodukować trzeba, by się chociaż jeden okazał "życiosprawczy" i "życionośny". Jest to, rozumie się, zadanie na najbardziej daleką, dzisiaj JESZCZE jakoś wyobrażalną przyszłość. Może też bodzie Zupełnie Inaczej. W każdym razie będzie Ciekawie. A rozmiarów żadnych nie podawałem, gdyż byłaby to jałowa zabawa numeryczna, w niczym dającej się zrozumieć Naoczności nie wspierająca. |
Piałem Boże Ciało '97
Stanisław Lem
Szanowny Panie Redaktorze,
Mój ulubiony pisarz
Stanisław Lem, w cenionej przeze mnie .,Odrze", w błyskotliwym
jak zwykle felietonie, postanowił jeszcze raz "przyłożyć: "Nowej Encyklopedii Powszechnej PWN". Tym razem oznajmił, że w dziele
tym nie mógł znaleźć biografii poety rosyjskiego
Dzierżawina, czego zresztą od razu się spodziewał, zanim
rozpoczął poszukiwania (.,Odra"
1997/VI s. 100-101). W związku z
tym pragnę poinformować, że hasło
Gawriły
Dierżaeina (I7I3-1816) znajduje się w tomie 2. Na stronie 77, a nazwisko jest po polsku zapisane
zgodnie z zasadami transkrypcji z języka rosyjskiego.
Przyjęte zasady transkrypcji omówione sq na s. 8 tomu 1.
Bardzo proszę o
zamieszczenie w Pańskim piśmie tego wyjaśnienia.
Należy się
zarówno czytelnikom "Odry",
jak i osobom,
którym Pan Lem podarował encyklopedię.
Łączę wyrazy szacunku i serdecznie pozdrawiam Pana oraz Stanisława
Lema
Redaktor Naczelna Encyklopedii
Wydawnictwa Naukowego PWN
Barbara Petrozolin-Skowrońska
![]() ![]() |