Pracownik kocha siΩ z sekretark╣ dyrektora na fotelu, nagle
otwieraj╣ siΩ drzwi i wchodzi dyrektor. Pracownik czerwony
zaczyna siΩ t│umaczyµ:
- Uhm, pani sekretarce zrobi│o siΩ s│abo, musia│em jej podaµ
krople waleriana.
- No tak, dobrze, tylko niech pan schowa ju┐ tego waleriana...
Spotyka siΩ tr≤jka przyjaci≤│ ze szko│y (2 facet≤w i
panienka). Jeden facet m≤wi:
- Ja to teraz jestem najm╣drzejszym facetem na £wiecie...
Panienka:
- A ja jestem teraz najpiΩkniejsza na £wiecie...
Drugi facet:
- A ja to jestem najwiekszym jebak╣ na £wiecie...
- Eeeeeeeeee... nie wierzymy...
Poszli wiΩc do wyroczni (jak to zwa│ tak to zwa│). Wychodzi
pierwszy facet:
- Tak jak m≤wi│em - jestem najm╣drzejszy...
Wychodzi panienka:
- Tak jak m≤wi│am jestem najpiΩkniejsza...
Wychodzi drugi facet:
- K***, kto to jest ten Bill Clinton???!!!
CIA zatrudnia zab≤jcΩ. Jest trzech kandydat≤w: dw≤ch
facet≤w i kobieta. Zanim dostan╣ swoje pierwsze zadanie, musz╣
zostaµ sprawdzeni, czy s╣ gotowi na wszystko. Pierwszy facet,
dostaje do rΩki pistolet i ma wej£µ do pokoju, w kt≤rym jest
jego ┐ona i j╣ zabiµ. Ale odmawia - nie nadaje siΩ na zab≤jcΩ.
Drugi facet dostaje takie samo zadanie. Bierze pistolet, wchodzi
do pokoju, ale po chwili wychodzi i oddaje pistolet:
- Nie mogΩ zabiµ w│asnej ┐ony, nigdy tego nie zrobiΩ.
Wreszcie przychodzi kolej na kobietΩ - ona ma zabiµ swojego
mΩ┐a. Bierze pistolet, wchodzi do pokoju, s│ychaµ strza│,
potem drugi, potem jeszcze jeden - ca│y magazynek wystrzelany,
potem jakies krzyki i ha│as. Wreszcie z pokoju wychodzi kobieta
i m≤wi:
- Dlaczego nikt mi nie powiedzia│, ┐e w pistolecie s╣ £lepe
naboje? Musia│am go zat│uc krzes│em!
Przychodzi facet do swojego kumpla, patrzy, a tam u niego na
podw≤rku nowy kompleks sportowy, wielki kort tenisowy z
trybunami na kilka tysiΩcy ludzi. Podchodzi bli┐ej, a tam na
korcie Agassi z Samprasem sobie rozgrywaj╣ mecz. Idzie do kumpla
i pyta:
- Sk╣d ty miale£ tyle kasy ┐eby zafundowaµ sobie to wszystko?
- A wiesz, mam z│ot╣ rybkΩ kt≤ra spe│nia ka┐demu ┐yczenie.
- Po┐ycz mi j╣! Jutro ci oddam!
- Dobra, tylko uwa┐aj, ona jest trochΩ przyg│ucha, musisz do
niej wyraƒnie m≤wiµ.
Po┐yczyl rybkΩ i szczΩ£liwy wraca do domu. Postawi│ j╣ na
stole i g│o£no, wyraƒnie i powoli m≤wi do niej:
- Z│ota rybko! ChcΩ mieµ g≤rΩ z│ota.
Rybka na to:
- O.K. Idƒ spaµ a rano ┐yczenie bΩdzie spe│nione.
Wstaje na drugi dzie± a jego dom przygnieciony przez g≤rΩ
b│ota. Chwyci│ rybkΩ, leci do kumpla i m≤wi:
- Co£ ty mi da│! Chcialem od niej g≤rΩ z│ota a ona mi da│a
g≤rΩ b│ota!
Kumpel na to:
- M≤wi│em ci, ┐e jest trochΩ g│ucha. Co to my£la│e£, ┐e
ja chcia│em mieµ wielki tenis???
Trwa wy£cig zbrojen. Amerykanie wyl╣dowali na KsiΩ┐ycu, w
ZSRR zawrza│o. Na specjalnym zebraniu wychodzi g│owa czerwonego
pa±stwa i powiada:
- W zwi╣zku z wyczynem USA, kt≤ry o£mieszy│ ca│╣ radzieck╣
technikΩ, jeste£my zmuszeni dokonaµ czego£ o wiele
wiΩkszego: Polecieµ na S│o±ce!
Naukowcy: Towarzyszu, ale to nie mo┐liwe, pojazd siΩ spali!
- Dajcie mi tydzie± a co£ wymy£lΩ!
Za tydzie±:
- Towarzysze! Wiem! Polecimy doskonale opancerzonym statkiem
radzieckim!
Naukowcy:
- Ale┐ towarzyszu! Niemo┐liwe! Spali siΩ!
- Dajcie mi dwa tygodnie a co£ wymy£lΩ!
Za dwa tygodnie:
- Polecimy jeszcze lepiej opancerzonym pojazdem radzieckim!
Naukowcy:
- Ale┐ to jest niewykonalne!
- Dajcie mi miesi╣c, a co£ wymy£lΩ!
Za iesi╣c zadowolony pierwszy sekretarz m≤wi:
- Mam towarzysze! Polecimy w nocy!
Trzech kumpli pojecha│o do Pary┐a. Dw≤ch z nich to humani£ci,
a trzeci po politechnice. Wszystko by rozbiera│, sk│ada│,
patrzy│ jak dzia│a, ulepsza│ i konstruowa│.
Napili siΩ francuskiego wina, a ┐e nie zwyczajni, odbi│o im i
zgwa│cili dziewczynΩ. S╣d by│ bardzo surowy. Wszystkich
trzech skaza│ na karΩ £mierci.
Pierwszy idzie na szafot humanista... G│owa pod gilotynΩ... kat
poci╣ga za r╣czkΩ.... ostrze leci w d≤│... ale 20cm przed
szyj╣ siΩ zatrzymuje... Niepisane prawo w takich wypadkach
u│askawia skaza±ca. Idzie na szafot drugi humanista - podobna
historia, gilotyna znowu siΩ zaciΩ│a. Skazaniec wolny. Idzie
ten po politechnice, majsterklepka. K│adzie g│owΩ gdzie
trzeba, kat ma ju┐ poci╣gn╣µ za r╣czkΩ, a ten siΩ zaczyna
drzeµ jak opΩtany:
- Panie kacie, panie kacie!!! Ja wiem co jest z t╣ gilotyn╣!
Na wycieczkΩ rowerow╣ wyruszy│o dw≤ch facet≤w. Jad╣...
jad╣... I nagle jeden zatrzymyje siΩ i spuszcza powietrze z k≤│.
- Co ty robisz? - pyta drugi.
- A siode│ko by│o za wysoko - odpowiada tamten.
Na to ten drugi zamienia miejscami kierownicΩ z siode│kiem.
Teraz ten co spuszcza│ powietrze zdziwiony pyta siΩ:
- A co ty wyprawiasz?
- Zawracam, z takim idiot╣ jak ty nie jadΩ dalej...
Ruski zrobili samolot, ale po osi╣gniΩciu du┐ej
prΩdko£ci odpada│y mu skrzyd│a i lot ko±czy│ siΩ zawsze
katapultowaniem i budow╣ nowego samolotu...
Przylatuj╣ wiΩc zrezygnowani konstruktorzy do Rabina i pytaja
co zrobiµ, ┐eby skrzyde│ nie urywa│o.
- Hmmm.. - rzek│ Rabin - weƒcie ponawiercajcie otwory na
po│╣czeniu skrzyde│ z kad│ubem.
- Ale┐ jak to? Przecie┐ to os│abi konstrukcjΩ!
- No nie wiem, ja siΩ na tym nie znam, ale m≤wiΩ wam,
ponawiercajcie.
Jak im kaza│, tak zrobili. Kolejny samolot £miga│ jak burza i
skrzyde│ nie zgubi│...
Biegna wiΩc czym prΩdzej konstruktorzy do Rabina i ze
zdziwieniem pytaj╣:
- Sk╣d wiedzia│e£ co trzeba zrobiµ?
- Nie wiedzia│em, ale zawsze jak sram to za cholerΩ papier mi
siΩ nie urywa tam gdzie s╣ dziurki.
Na dachu budynku stoi facet, depcze po palcach trzymaj╣cej
siΩ rynny, zwisaj╣cej te£ciowej. Przechodzie± krzyczy:
- Cz│owieka pan zabijesz!
Tamten odpowiada:
- To siΩ pan odsu±!
Strudzony wΩdrowiec b│╣dz╣cy po pustyni wpada do oazy i
krzyczy:
- Je£µ! Je£µ!
Wychodzi jaki£ Murzyn:
- Cz│owieku, ty chyba zwariowa│e£, je£µ? Tobie siΩ piµ
chce!
- Nie, dawaj je£µ! je£µ...
- Dam ci piµ.
- Je£µ! Daj mi je£µ!
- Dam ci piµ.
- Je£µ!
- Jak wypijesz to wiadro wody to dam ci je£µ.
Facet wypi│, trochΩ mu to zajΩ│o. Murzyn gada:
- Chcesz je£µ?
- Teraz to ju┐ nie.
- A m≤wi│em baranie, ┐e tobie siΩ piµ chcia│o!
Diabe│ z│apa│ Polaka, Ruska i Niemca i zamkn╣│ ich w
pustych pomieszczeniach bez ubikacji, jednego nad drugim. Polaka
na trzecim piΩtrze, Niemca na drugim i Ruska na parterze. I
mowi:
- Je┐eli przez miesi╣c kt≤ry£ z was nie zalatwi siΩ to go
wypuszczΩ.
Mija tydzie± - Polak m≤wi:
- No kurcze, ju┐ nie mogΩ, muszΩ siΩ wysraµ.
I wpad│ na pomys│ - wyskroba│ dziurΩ w pod│odze do Niemca i
odt╣d za│atwia siΩ w tΩ dziurΩ.
Niemiec z kolei uczynil tak samo i sra│ do Ruska. Po miesi╣cu
diabe│ przychodzi do Polaka:
- O, czysciutko, mo┐esz i£µ.
Idzie do Niemca.
- Te┐ piΩknie, te┐ jeste£ wolny.
Idzie do Ruska. Puka puka... Mija chwila i s│ychaµ g│os Ruska:
- Zara zara, tylko dop│ynΩ.
Wa│Ωsa umar│ i idzie do nieba. Przed bram╣ staje i puka
a┐ zza bramy s│ychaµ g│os £w. Piotra:
- Kto tam?
- To ja, najs│ynniejszy z Polak≤w - m≤wi Wa│Ωsa.
îw. Piotr otwiera, patrzy i m≤wi:
- Ale£ siΩ postarza│... Fibak!
Stasiek szed│ drog╣ i spotka│ milicjanta.
- Kto£ ty? - rzuci│ milicjant.
- Stasiek! - rzuci│ Stasiek.
- Co niesiesz? - rzuci│ milicjant.
Granat rzuci│ Stasiek.
Przechwala siΩ trzech facet≤w, kt≤ry ma grubsz╣ ┐onΩ.
Pierwszy m≤wi:
- Moja to jest taka gruba, ┐e jak stanΩ│a na wadze to brak│o
skali.
Drugi:
- Eeee to jak zanios│em stanik mojej starej do naprawy to
powiedzieli, ┐e namiot≤w nie przyjmuj╣.
Trzeci:
- Wiecie co, jak by│em z moj╣ star╣ na morzem, jak siΩ
po│o┐y│a na pla┐y to przyjecha│ GreenPeace i wrzuci│ j╣ do
wody...
Karlik i Zeflik potrzebowali nowe garnitury. Karlik
zaoferowa│, ┐e pobiega po mie£cie i jak co£ znajdzie to
zarufuje do Zeflika. Tak te┐ zrobi│. Po jakich dwu godzinach
dzwoni do Zeflika i pado:
- Zeflik, jo jes w SDH i tu som ganz tanie anzugi.
- Kajs ty jes - pyto Zeflik - jo cie nie rozumia?
- Jo jes w SDH, byda ci literowaµ: S jak Zigmant, D jak rzic, H
jak ciul.
- Aa - pado Zeflik - tys je w SDH, zarocki tam beda.
Bre┐niew odwiedzi│ PolskΩ. Chodzi z Gierkiem po Warszawie
i pyta:
- Co to za ulica?
- To ulica Lenina - odpowiada Gierek. Id╣ dalej, po chwili
Leonid pyta:
- A ta tutaj uliczka, to co za jedna? - na co Gierek:
- To ulica Przyjaƒni polsko radzieckiej. - Bre┐niew zadowolony
pokiwa│ g│ow╣, po czym umilk│ na parΩ minut.
Po pewnym czasie ponownie pyta Gierka:
- Teraz gdzie jeste£my?
- To jest Plac Zbawiciela - na to Bre┐niew, lekko za┐enowany -
Ale┐ Edward, bez przesady...
Trzej kumple Zeflik, Francik i Jancik poimprezowali do£µ
ostro w mieszkaniu Francika. Po imprezie na drugi spotkali siΩ w
robocie Zeflik i Jancik i rozmawiaj╣:
- Ty Zeflik jak tam po imprezie?
- A │ep mnie boli i og≤lnie ma│o pamiΩtam, ale wiesz
wydawa│o mi siΩ, ┐e u Francika widzia│em z│oty kibel.
- Ty wiesz co. Ja te┐ ma│o co pamiΩtam, ale te┐ mi siΩ
zdawa│o, ┐e Francik ma z│oty kibel.
- Mo┐e to sprawdzimy tym bardziej, ┐e Francik w robocie siΩ
nie pojawi│.
I w drodze powrotnej z pracy zahaczyli o mieszkanie Francika.
Zadzwonili do drzwi. Otworzy│a im ┐ona Francika.
- Jest Francik?
- Jeszcze £pi.
- Aha. To nie bΩdziemy go budziµ, ale wie pani co my mamy takie
pytanko. Czy wy w cha│upie macie z│oty kibel?
- Francik wstawaj szybko! To s╣ te ga│gany co ci do puzona
nasrali.
Skinner wrzeszczy:
- Agencie Mulder, zrobili£cie ju┐ te pomiary?!?
- Nie mog│em, zabrak│o Scully.
- To trzeba by│o zwiΩkszyµ zakres!
Do autobusu wsiada skin. Na jego widok siedz╣ca na
siedzieniu babcia podnosi siΩ i ustΩpuje mu miejsca. Skin
zdziwiony, ale siada i nic nie m≤wi. Obok stoj╣ca kobieta pyta
siΩ babci:
- Co pani? Skinowi pani miejsca ustΩpuje?
- On taki biedny - m≤wi babcia - nie do£µ ┐e po
chemioterapii, to jeszcze musi chodziµ w butach ortopedycznych.
Idzie Beavis & Butt-head ulic╣ Lublina. W pewnym
momencie:
Beavis: "Hej Butt-head! patrz szko│a!
Butt-head: "KUL!"
CIA wynajΩ│a zawodowego zab≤jcΩ, aby w czasie pochodu
pierwszomajowego zastrzeli│ Bre┐niewa. Wyposa┐yli go w bro±,
zaopatrzyli w ruble i wys│ali do ZSSR. 1 maja uwa┐nie £ledz╣
wydarzenia w Moskwie. Widz╣ wiwatuj╣ce t│umy, Bre┐niewa
stoj╣cega na mauzoleum Lenina, ale ┐aden strza│ nie pada. Po
paru dniach wraca zab≤jca. Oddaje bro± i pieni╣dze.
- Dlaczego go nie zabi│e£? - pytaj╣ w CIA.
- W takich warunkach nie mo┐na pracowaµ - odpowiada - Ju┐ go
mia│em na muszce, ju┐ mia│em, strzelaµ, ale ci╣gle kto£
mnie klepa│ po ramieniu i m≤wi│: "Ty, daj sobie strzeliµ
do niego!"
»o│nierze Ludowo-Rewolucyjnej Armii Chin przychodz╣ do
Mao:
- Towarzyszu, nudzi nam siΩ, spada morale i zdolno£µ bojowa -
daj nam co£ do roboty!
- Dobrze - rozbierzcie Wielki Mur.
- Tak jest!
Za parΩ dni dni:
- Towarzyszu, znowu nam sie nudzi....
- To odbudujcie Wielki Mur od nowa.
- Tak jest!
Za tydzie±:
- Towarzyszu Mao, mo┐e dla odmiany kogo£ zaatakujemy?
- Niez│y pomys│ - mo┐e Zwi╣zek Radziecki?
- Tak jest... To znaczy...eeee, a co bΩdziemy robiµ wieczorem?
Do piek│a przychodzi facet no i diabe│ oprowadza go po
mrocznych za£wiatach, m≤wi╣c mu, aby sobie wybra│ miejsce
gdzie chce zostaµ...
Id╣, patrz╣ a tam diab│y sma┐╣ dusze na patelni. Id╣ dalej
a tam jakie£ czarty oblewaj╣ ludzi gor╣c╣ smo│╣. Id╣ dalej
i widz╣ jak kilku facet≤w siedzi po pas w g≤wnie, ale pal╣
sobie szlugi, wal╣ browar, graj╣ w karty. No to nasz go£µ
krzyczy:
- Ja tu, ja tu chcΩ!!!
Go£µ sobie wszed│ w towarzystwo, a┐ tu przychodzi diabe│ i
rzecze:
- No koniec tego qrwa! Zanurzenie na nastΩpne sto lat!
Facet po £mierci dostaje siΩ na s╣d Bo┐y. Pytaj╣ go,
gdzie chce i£µ, do piek│a czy do nieba. Facet po zastanowieniu
m≤wi, ┐e najpierw chcia│by zobaczyµ oba miejsca, wtedy dokona
wyboru. Idzie wiΩc najpierw do piek│a i widzi jak jaki£
staruszek zabawia siΩ z piΩkn╣, m│od╣ dziewczyn╣. My£li:
Jak tu jest tak wspaniale, to ciekawe, co czeka│oby mnie w
niebie... Idzie wiΩc sprawdziµ. I znowu widzi, jak jaki£ stary
facet zabawia siΩ z m│od╣, £liczn╣ dziewczyn╣. Pyta siΩ
wiΩc £w. Piotra:
- Ty, jaka w takim razie jest r≤┐nica miΩdzy niebem, a
piek│em?
Na to £w. Piotr:
- Widzisz, w piekle to by│a kara dla dziewczyny, a w niebie
nagroda dla dziadka...
Dw≤ch robotnik≤w rozmawia sobie przy piwsku, nagle jeden z
nich spostrzega, ┐e jego kumpel ma czarny jΩzyk. Pyta siΩ go:
- Zdzichu co ci siΩ ku... sta│o ty masz czarny jΩzyk!?
- No mam, wypadek na budowie.
- O kur.... jaki wypadek!?
- No straszny, czysta na asfalt siΩ wyla│a.
P│yn╣ na tratwie Rosjanin, Kuba±czyk, Amerikanin i
Meksykanin. W pewnej chwili Rosjanin bierze flaszkΩ w≤dki,
wipija │yk, a resztΩ wyrzuca do morza. Amerykanin siΩ zdziwi│
i m≤wi:
- Co za marnotrawstwo. Przecie┐ tam by│o jeszcze ca│kiem sporo
w≤dki.
- My w Rosji mamy tyle w≤dki, ┐e mo┐emy sobie na to pozwoliµ.
P│yn╣ dalej. Po pewnym czasie Kuba±czyk wyci╣ga cygaro,
zapala, poci╣ga dwa razy i wyrzuca do morza. Amerykanin znowu
narzeka:
- Przecie┐ to by│o jeszcze ca│kiem dobre cygaro. Czemu to
zrobile£?
- Na Kubie mamy tyle cygar, ┐e mo┐emy sobie na to pozwoliµ.
P│yn╣ dalej. Amerykanin zamy£lony. W pewnej chwili doznaje
ol£nienia i z u£miechem na ustach wyrzuci│ Meksykanina do
morza.
Stare miasteczko na dzikim zachodzie. Idzie przechodzie±
£rodkiem miasta, nagle z hotelu, z pierwszego piΩtra wyskakuje
kowboj i spada na ulicΩ.
Przechodzie± podbiega do niego i pyta:
- Nic siΩ panu nie sta│o?
- Nie - odpowiada kowboj - Ale niech dorwΩ tego co mi st╣d
konia podprowadzi│.
Ta±cz╣ dwie osoby na dyskotece:
- îwietnie ta±czysz...
- Ty te┐.
- Masz takie │adne w│osy...
- Ty te┐.
- Mam na imiΩ Marek.
- Ja te┐.
By│ zakon, w kt≤rym raz w roku m≤g│ siΩ odezwaµ tylko
jeden mnich. W│a£nie takiego dnia wszyscy siedzieli w jadalni i
zajadali zupΩ. W pewnym momencie jeden z mnichow odezwa│ siΩ:
- Ta zupa jest za s│ona.
...
Po roku znowu siedz╣ w jadalni i znowu zajadaj╣ zupΩ. W pewnej
chwili odzywa siΩ inny mnich:
- Nie. Ta zupa jest niedosolona.
...
I zn≤w min╣│ rok. Znowy siedz╣ w jadalni. Tym razem odzywa
siΩ przeor:
- Jak siΩ dalej bΩdziecie k│≤ciµ to was obu wyrzucΩ.