Spis treści Deadlands

Tombstone Epitaph - gazeta osobliwa


Mateusz "LawDog" Wiśniewski

Wydanie wrzesień 1877

T O M B S T O N E   E P I T A P H
gazeta osobliwa

- Wydanie wrzesień 1877-

Witajcie! Oto wrześniowy numer jedynie słusznej i prawdziwej gazety Tombstone Epitaph:
T y l k o   u   n a s   s p r a w d z o n e   f a k t y !

Numer, który trzymacie w rękach pełen jest nowych, niesamowitych informacji i raportów prosto z Dziwnego Zachodu. Oto zawartość:

Wieści - comiesięczne informacje z Dziwnego Zachodu.

Horror w Labryncie! - nagłówek wszystko tłumaczy.
- autor: Virgil Parker

Szanghaj Kid - Bajkowa historia pewnego obcokrajowca.
- autor: Tom Robinson

Od redaktora naczelnego - sprostowanie.
- autor: Matthew Math Jr.

"Wieści"

22.08.1877
- Prawdziwa wojna wymówiona Kowbojom! Rozpoczął, Doc Holliday, wyzywając i zabijając w pojedynku jednego z członków gangu. Jako odwet, Holliday został zaatakowany w nocy, w saloonie "Crystal Palace". Szkody były znaczne, ale z tego co wiemy nie dla Doc'a. Zginęło czterech Kowbojów... Do wojny przyłączył się nawet Szeryf i jego zastępcy. O wydarzeniach związanych z Kowbojami i ich już nie prywatną wojną z Doc'iem, przeczytacie w następnym numerze! Jak na razie sprawa ucichła...
MM

27.08.1877
- Teatr Bird Cage znowu wystawia arcydzieła sztuki teatralnej! Prace ruszyły pełną parą. Ale co było przyczyną dwumiesięcznej przerwy? Tego się oczywiście dowiemy!

Oto repertuar na wrzesień:
   03-08.09.77 "Romeo i Julia" - miłosny dramat, dzieło Williama Szekspira. Polecamy!
   10-15.09.77 "Hamlet" - tragedia, łamiąca tematy tabu, również autorstwa mistrza Szekspira.
   20-26.09.77 "Faust" - niebanalna sztuka J.W. Goethe'go

Zauważyłam, że wrzesień to miesiąc Szekspira - dobry wybór "Bird Cage"!
KR

29.08.1877
- Na horyzoncie kolejna ofensywa, spowodowana najpewniej wyborami listopadowymi. Z polecenia podpułkownika Simona von Stroopf'a , Peter Warens, kapitan Kompanii "d", składającej się na 13 Regiment Piechoty z Arizony przeprowadza nabór.

Do listopada jeszcze dwa miesiące, więc to na razie tylko plany...

"Horror w Labiryncie!"
V. Parker

Witajcie! Tu Virgil Parker, najmłodszy reporter T.E.. Na wstępie pragnę zaznaczyć, że artykuł ten przeznaczony jest dla ludzi o mocnych nerwach.

Kiedy mój brudnopis trafił do Agencji Texas Rangers, wydawało się, że materiał nie ujrzy już światła dziennego. Wszystko miało przejść bez echa, a jednak tak się nie stało- redakcja T.E. nigdy nie da się stłumić!

Tego dnia w Labiryncie byłem zupełnie przypadkowo. Zakwaterowałem się w saloonie, w osadzie górniczej. W ciągu dnia załatwiałem swoje sprawy, a wieczorem siedziałem w lokalu. Już na początku wyczułem, że coś wisi w powietrzu, coś niepokojącego, coś, co mój zmysł reporterski wykrył od razu.

Zaczął siąpić deszcz, który za chwilę przeistoczył w potężną burzę, śmiem nawet twierdzić - huragan. Ludziom to jednak nie przeszkadzało, bawili się w najlepsze. Do czasu.

Pamiętam, że wpierw ktoś wybił szyby w oknach, a potem COŚ wbiło się w drzwi. Fortepian ucichł, ludzie zamilkli, a barman prosił o spokój. Ja siedziałem przy stoliku - przyznam się przyjaciele, że wcale nie byłem spokojny.

Coś na kształt szponów rozszarpało deski w drzwiach, przez szyby słyszałem głośnie syczenie. Byłem pewien, że to na pewno nie banda desperados, ale coś znacznie gorszego.
Ludzie siedzący przy stolikach przy wejściu gwałtownie od nich odbiegli, kobiety zaczęły piszczeć, a ja byłem poważnie przestraszony. Nagle... Jakiś stwór, zwierzę, wskoczyło przez okno do środka! Wpadło niczym grom - w saloonie zaczęła się panika, a ja niestety za wiele nie widziałem - nawet potwora. Wtem... Pisk - wrzask, [przyjaciele, co ja wtedy czułem!?] ktoś upadł na ziemię; bynajmniej nie zemdlał... stanąłem na stole, skąd wszystko widziałem: o zgrozo! Na ziemi truchło, pozbawione kończyn; wokół pełno krwi; nad ciałem POTWÓR. Czytajcie uważnie... Dwa jardy wysokości, trzy długości... Stwór postury psa, z jedną wielką różnicą. Jego głowę porastały ciemnozielone łuski (pysk łudząco podobny do pysku węża), ogon również. To coś jakby... wielka krzyżówka węża i psa! Oniemiałem. Żarzące się, czerwone oczy patrzyły na tłum. Szpony rozrywały ciało. Szczęka wolno przeżuwała - bałem się, zresztą nie tylko ja.
Do lokalu wpadł kolejny i jeszcze jeden potwór. Stworzenia głośno prychały i wypatrywały... Nigdy nie zapomnę momentu, w którym mój wzrok spotkał się z tępym spojrzeniem wynaturzenia, które właśnie wybrało cel - mnie!

Drodzy czytelnicy, w tym momencie przerwę. Jak się domyśliliście, wyszedłem z tego cało - do "spotkania" nie doszło. A jak się to wszystko skończyło?

Skok w moją stronę - pada strzał, celny strzał w głowę potwora - bydlę padło...

Boże co się wtedy stało? Łeb zaczął odrastać! Ohydny widok, uwierzcie na słowo... Po chwili drugi huk, wystrzał - wynaturzenie oberwało w podbrzusze i tym razem zdechło.

W drzwiach stali mężczyźni w czarnych płaszczach i kapeluszach. Texas Rangers. Z tego co się dowiedziałem większość potworów spłoszyli, bo zabili tylko dwa. Zaczęły się przesłuchania, wypytywania... wtedy właśnie zabrano mi brudnopis.

Wykorzystując chwilę nieuwagi Rangersów, dokładnie obejrzałem truchło potwora: oczy były białe, już nie płonęły ogniem. Oprócz głowy, podbrzusza i ogona, który pokryty był twardymi, zielono-brunatnymi łuskami, całe ciało porastała czarna sierść (drugi osobnik koloru brązowego).Ostatnim, co przykuło mą uwagę były potężne, umięśnione łapy zakończone długimi i ostrymi pazurami (nie przesadziłbym gdybym nazwał je szponami).

Po tych makabrycznych wydarzeniach przeprowadziłem dochodzenie, a wnioski przeczytacie poniżej.

Potworów tych nigdy wcześniej nie widziano w Labiryncie - pewien mężczyzna poinformował mnie, że ich "ojczyzną" jest pustynia Newada, leżąca na terytorium Jankesów
Poza tym, kontakt dowiedział się, jaką nazwę nosi wynaturzenie - Snogake. I jeszcze jedno: bardzo nie lubi wody... Czy nie sądzicie, że to wszystko się w ogóle nie łączy? Newada, Labirynt...
Kiedy piszę te słowa, mamy 29 sierpnia i wciąż dochodzę do nowych odkryć. Zbliżam się do finału... a jakiego? Przeczytajcie następny numer! Ciąg dalszy nastąpi.

[Red. Naczelny Matthew Math Jr.:
Virgil Parker - autor powyższego tekstu, zaginął. Z tego co nam wiadomo "wyjechał i nie wiadomo kiedy wróci"... Przyjaciele, oto dowód, że niektórzy koniecznie chcą coś zatuszować! Cała redakcja Tombstone Epitaph ze mną na czele, będzie próbowała odnaleźć Virgil'a Parker'a. Wszyscy jesteśmy zbulwersowani i mam nadzieję, że już wkrótce prawda ujrzy światło dzienne.
Z powyższych powodów, co oczywiste, dalsza część artykułu nie pokaże się w następnym numerze.]

"Szanghaj Kid";

30 sierpnia do redakcji Tombstone Epitaph zawitał nieznany mi młodzieniec, a raczej dziecko. Przyszedł opowiedzieć historię, która wydarzyła się w jego życiu. Dodam, że jako jedyny chciałem go wysłuchać.

"Szłem koło torów i nagle przemknęła lokomotywa. Psze, pana, ja wiem, że to nic niezwyczajnego, ale co wydarzyło siem potem!". Po tym krótkim wstępie zaprosiłem do siebie. Miałem jeden ważny powód: w sierpniu nie zdobyłem żadnego materiału, więc co miałem do stracenia?

"Wienc po przejeździe lokomotywy szłem dalej, a tu nagle patrzę i co widzę? Chińczyka! Nic przy sebie nie miałem, to kciałem siem zmywać, no nie? Ale ten koleś do mnie zawołał coś w tej chińskiej gadaninie. Stanołem, odwróciłem siem i podeszłem do niego. Potem to mi siem aż śmiać kciało. Chińczyk wyglondał jak te śmieszne klałny, co to z cyrkiem przyjeżdżają, wie pan? Jakaś copka, sukienka i ten długaśny warkoczyk, a, no i skośne ślepia. Jej." W tym momencie powiedziałem, żeby dzieciak opowiadał bez takich szczegółów. Nie miałem kilkunastu kartek do zmarnowania...

"Dobra. Było południe, jakoś udało mi się wytłumaczyć klałnowi, żeby poszedł ze mną. A ja skierowałem go do Tombstone. Droga była długa, wienc zaczołem siem go pytać, kim jest, skąd on tu i coś w tym guście... i wie pan co? Zaczoł mi odpowiadać. Smiszne to było, ale co tam. Powiedział mi, że szuka swojej ksienżniczki, ksienżniczki rozumie pan?! Hahaha! Takie bajki to mi wiecznej pamienci mamcia czytała przed spaniem.

Nic mu nie powiedziałem, bo to przecie tak gupio troszkie, prawda? Z tym kolesiem to ja jusz siem pożegnać kciałem. Doprowadziłem go do Crystala i weszlimy razem. Za moje drobniaki kupiłem whisky... A no tak, mam bez szczegółów. W Crystalu Chińczyk zaczął burdę, bo siem okazało, że zobaczył jakiegoś kolesia, co go już znał. Ten grał w pokiera i wyszło, że oszukiwał. A ujawił to Chiniec! Potem już burda. Psze pana, ale jak ten koleś się nawala, jak on siem bije, ach! Pewno siem u siebie nauczył. Dobra, pana to nie ciekawi, to opowiem od momentu, jak przyszedł Michael, mój kumpel, rewolwerowiec...

Pogadał z klałnem i siem dogadał. Kciał mu pomóc! Pfe! Gupek no. Spytałem co mu odbiło, a on na to, że do zgarnieńcia jest kasa. No to dobra. Ja na to przystałem, bo Mike powiedział, że mi da troche forsy. Tyla, że musi on jechać z nim. Trudno, postanowiłem poczekać... Nastempnego dnia pojechali, nie wiem gdzie, ale pojechali. Chiniec w tych swoich śmiesznych ciuszkach bez niczego oprócz pałeczek, a Michael z plecakiem. Potem czekałem, czekałem, czekałem, tego no, siem w końcu doczekałem.

Mike wrócił po tygodniu, spotkaliśmy siem na ulicy. Zapowiadała się długa historia/szliśmy se do lokalu i gadalimy...

Tak wogle to oni pojechali do Almarilo, takiej, jak siem dowiedział, osady, miasteczka, gdzie jakiś inny Chińczyk mniał plantacje i był jakimś tam zdrajcom i imperatem - brał ludzi z Chin i oni dla niego musieli pracowować. Podłe, no nie?

Nasz znajomy z Chin, ale nie ten od plantacji, to siem nazywał Cha... Chan, hm... Lee. Był z tego no, z podwórza, tfu, z dworu tak jakby prezydenta, cesarza tych całych zapaćkanych Chin, z Szanghaju. A na nasz Zachód to trafił, bo ten cesarz mu kazał, czy jakoś tak. Cała ta ksienżniczka została porwana przez jakegoś szumowine i tera pracowała na tej plantacji. A Lee miał zapłacić skarbem, wie pan - taki okup jakby. Kłopotu by nie było, jakby tego Chana i jego świty, bo miał świtę, nie napadli. Znaczy nie jego, tylko pociongu, w którym jechali. Wtedy to obstawa Chana zabrała siem ze skrzynią i ślad zaginął. Lee wywalili z pociągu...

Michael mówił mi jeszcze jedną śmieszną rzecz. Chan znany był od niedawna na Zachodzie jako Szanghaj Kid. Sam się do tego nie przyznał, może nawet nie wiedział. Mike widział jego twarz na plakacie. Prawo dawało za niego 1000$. Ale Michael nie skorzystał. Nie zapytał nawet czemu Lee jest poszukiwany...

Ale dobra, dalej, bo już tu długo siedzem. W końcu trafili do plantacji. Podobno chronionej jak cholera! Szans nie było, ale Lee chciał być twardy, albo był głupi. Zaczoł siem zbliżać do tego całego obozu, a Mike musiał też. Teraz niech pan słucha uważnie...

Tak siem skradali, skradali, a tu banda Indian ich... no właśnie nie zaatakowała! Michael stał jak wryty, a Chan podszedł do dzikusów i zaczął rozmawiać! He! Mike wogle nie wiedział co siem działo, wienc podszedł ostrożnie i zapytał co jest grane. Na to Lee, że zna ich, to som Apacze i on tu ma żonę! Ale pana zaskakujem, no nie? Żonom jest córka samego wodza, a to wszystko przez to, że uratował chłopca Apacza przed śmierciom z ronk Czirokerów, albo jakoś takoś. No.
Zebrała siem banda i zrobiła wielkom rozpierduche. Podobno działo siem wiele, a Mike nie opisał mi wszystkiego. Nie ważne, znaczy dla mnie ważne, ale tera nie ważne.

Wszystko jusz by było po wszystkim, ale był jeszcze ten caluśny imperat. A z nim to było naprawde. Walczył z nim Lee. Miała być czysta walka, ale ta całą świnia zaczeła jakeś dziwne rzeczy robić podobno. Jake czary czy cuś? W każdym razie... Walka jusz czysta nie była, no nie? To do akcji wkroczyli Indiańce. Niektórzy zginęli, ale w końcu Imperator został pokonany. Ksienzniczka siem znalazła... Było wszystko cacy.

Tak se myśle, dobra, a gdzie skarb? Ano był. Mike, razem z Lee'm i ksienżniczkom gdzieś po drodze do Tombstone znaleźli tych dwójke. Wie pan, tych od skarbu. Podobno sobie porozmawiali i dopiero wtedy Mike otrzymał kase. Dostał worek monet, ale jakiś cholera dziwnych. Szkoda tylko, że nie sprawdził tego tam na miejscu, tylko jusz w Tombstone! Ech, ech. Tak siem wienc to skończyło. Ale opowiadanie było w porzondku, prawda psze pana?"
Chłopak przerwał, przerwał mu raczej jakiś krzyk zza okna: " Michael, jesteś tam?! Chodź tu, ale już! Mama się niecierpliwi!". Wtedy chłopiec zerwał się z krzesła i wybiegł na zewnątrz...

Sam nie wiem, czytelnicy, czy opowieść jest prawdziwa. Myślę, że tylko po części. Przynajmniej jedno się zgadzało: burda w saloonie Crystal Palace. Jestem świadkiem, gdyż tego dnia tam byłem. Szukałem materiałów...

-Wysłuchał i napisał: Tom Robinson


"Od redaktora naczelnego"

Witajcie Przyjaciele! Jak zauważyliście jestem nowym redaktorem naczelnym gazety Tombstone Epitaph. Poprzedni, nasz starszy kolega Frank Miller ze względu na problemy zdrowotne musiał odejść na emeryturę. Niniejszym chciałem poinformować, że będę starał się utrzymać dotychczasowy poziom i cały czas dążyć do odkrywania prawdy i informowania Was o najdziwniejszych, jak również najważniejszych wydarzeniach na Dziwnym Zachodzie.
Do zobaczenia za miesiąc!

Red. Nacz. Matthew Math Jr.

P.S. Kilka dni temu skontaktowali się z nami panowie Smith i Robbards. Już niedługo (dokładny termin nieustalony) na łamy T.E. zawita nowy dział: Smith&Robbards. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, dołączymy także katalog.

Na górę strony