M@lan
Przeznaczenie
|
"Przeznaczenie" jest przygodą spisaną dla Wampira: Maskarady,
do której poprowadzenia chcę zachęcić. Przeznaczona jest raczej dla graczy,
którzy nie po raz pierwszy stykają się z realiami świata, choć równie
dobrze może zostać poprowadzona początkującym. Ważne jest by Narrator
przeczytał ją chociaż raz w całości i ze zrozumieniem. Na wstępie chciałbym
również podkreślić: przygoda ta nie została spisana do Świata Mroku jako
takiego, lecz do Wampira: Maskarady, a co za tym idzie, rozwiązanie mechanicznych
problemów pozostawiam Narratorom. Jako formę wybrałem opowiadanie ponieważ
wydaje mi się najbardziej dynamiczne i trafiające do prowadzącego, a w
tym wypadku o nastrój i zrozumienie chodzi bardziej niż o samą akcję.
Zakończenia mogą być przeróżne, zupełnie jak i układ zdarzeń, proponuję
jednak przed podjęciem sesji starać się wyłowić jedną myśl, którą chcemy
przekazać graczom i w każdym opisie, scenie, w każdym przeżyciu starać
się tej sentencji trzymać. Ja osobiście wybrałem wątek przeznaczenia,
jednak Ty Narratorze, możesz wybrać coś zupełnie innego. Dość wstępu,
do dzieła!
Przeznaczenie
Dla jednych istnieje, napędza nasze życie, nadaje mu sens,
chroni nas przed losem, lub też narzuca nieuniknione. Dla innych jest
pustym frazesem, słowem pozbawionym realnego oddźwięku, marzeniem człowieka
o sprawowanej nad nim opiece, niewidzialnej ręce, która chroni i wyznacza
drogę życia. Pierwsze podejście jest przepełnione nadzieją, drugie wieje
pesymizmem. Lecz jak jest naprawdę? Cóż jeśli faktycznie przeznaczenie
istnieje, tylko przybiera formę znacznie różniącą się od naszego wyobrażenia?
Bankiet u Ottona de Tiere, taki sam jak każdy wcześniejszy, nie pozbawiony
nuty dekadentyzmu, odbywał się w dawnej sali balowej. Obraz jak z XIX
wieku. Pomieszczenie przedstawiało się okazale. Ogromne, mogące pomieścić
spokojnie setkę tańczących otoczone było w całości lustrami. Dębowy parkiet
przykryto ogromnym dywanem, z pewnością sprowadzanym na zamówienie z Iranu,
lub może jeszcze z Indii. Nie było tu żadnych okien, wszystkie specjalnie
na życzenie Ottona zamurowano i przykryto ciężkimi, ciemno czerwonymi
zasłonami, lub wcześniej wspomnianymi zwierciadłami. Jedyne światło dawała
setka świec zwisających z imponującej wielkości żyrandoli, lub też poustawianych
blisko luster, tak by dawały jak najbardziej rozproszone światło. Od czasu
do czasu jedyny służący Ottona, przywdziany w starannie skrojony frak,
przechadzał się po sali, sprawdzając stan świec, a gdy tylko któraś z
nich dogasała, sprawnie odpalał nową i ustawiał ją w miejscu starej. Przy
jednej z węższych ścian, tuż przy lustrze rozstawiono stół, aż uginający
się od ciężaru poustawianego tam jedzenia i srebrnej zastawy. W ogromnych
misach leżały owoce, nad wazami unosiła się para z gorących wywarów, na
półmiskach powystawiane były najprzedniej przyrządzone mięsa, od baraniny
po pasztety zajęcze. Po przeciwnej stronie stołu pozostawiono miejsce
dla gości nie zainteresowanych tańcem i biesiadą. Trzy ogromne, skórzane
fotele, wzmacniane bogato rzeźbionym drewnem z ustawionymi obok miedzianymi
popielnicami pozwalały na odpoczynek ze szklanką dobrego trunku, bez straty
widoku na całe pomieszczenie. Całości dopełniała muzyka. Ukryte w ścianach
i suficie głośniki nie pozwalały zidentyfikować źródła dźwięku. Czajkowski,
Mozart, Bach i walce Straussa zdawały się rozbrzmiewać w tym miejscu od
dziesiątek lat nieprzerwanie. Nuty odbijały się od ścian i rozchodziły
się głębokim echem wśród gości, zmuszając do zamyślenia.
Jednak z całego tego widoku, najbardziej zadziwiający i malowniczy stanowili
goście. To właściwie oni nadawali niepowtarzalny nastrój tego miejsca.
Zaledwie piętnaście osób na takim obszarze, jednak każdy z nich był niepowtarzalny
i niezwykły. Były tu kobiety z tapirowanymi włosami, ubrane w długie suknie
balowe i w podobnym stylu odziani mężczyźni. Wyglądali jakby jakaś siła
podstępnie wydarła ich z XVIII-XIX wieku i nagle wrzuciła w sam środek
teraźniejszości. Z drugiej znowu strony była tu kobieta w skórzanej kurtce
- ramirezce, podobnych skórzanych spodniach, w kolczatce na szyi, cała
opleciona łańcuchami. Kontrasty przebijały wszędzie, wśród wszystkich
obecnych. Najdziwniejsze i najbardziej mroczne wrażenie sprawiał mężczyzna
siedzący teraz w jednym ze skórzanych foteli. Ciemna karnacja skóry, długie
czarne włosy zakrywające prawie całą twarz i ciemne oczy zdradzały południowe
pochodzenie. Długi, uszyty z grubej skóry płaszcz opadał do kostek, skórzane
spodnie i ciężkie wojskowe buty dopełniały obrazu tej istoty. Spod rękawów
płaszcza wystawały falbany jedwabnej kompletnie czarnej, zdobionej żabotem
koszuli. Siedzący tak i spoglądający z lekkim dystansem na swoje otoczenie
był najpiękniejszym obrazem przedstawiającym diabła wcielonego, lub jego
najbliższego sługę o dostojnym obliczu. Sprawiał wrażenie zamyślonego,
choć równie dobrze mogła to być maska pozorów, jaką przybrał na dzisiejszy
wieczór. Po jego prawej stronie stała dama ściśnięta mocno w tali gorsetem,
by wyszczuplić i uwydatnić i tak już duży biust. Mocno skręcone loki blond
włosów opadały na granatową suknię, przebijaną złotymi nićmi. Upudrowana
i umalowana, jak mała porcelanowa laleczka przewracała oczami na około,
stojąc w bezruchu. Zupełnie jakby bała się, że przy zbyt gwałtownym ruchu,
mogłaby stłuc sobie główkę. Po lewej stronie anioła w podobnym fotelu,
przerzucona w poprzek oparcia odpoczywała elegancko ubrana kobieta. Zimne
i wyrachowane spojrzenie lustrowało spod kosmyków prostych rudych włosów
całość wyposażenia rezydencji Otta. Czerń prostej, acz dopracowanej z
dużą misternością sukni, świadczyła o jej równie ogromnej cenie. Kobieta
starała się zwrócić na siebie uwagę jak największej ilości gości, by później
przekazać wzrokiem: "Nie stać cię na rozmowę ze mną, mój przyjacielu".
Walc wiedeński skłonił kilku dżentelmenów do wstania z krzeseł, lub też
opuszczenia bezpiecznego miejsca przy ścianie. Cztery pary tańczyły już
na środku sali, a znudzone samotne osoby ziewały przytłoczone atmosferą
bankietu. Gro postaci rozmawiała nie zważając na głośno grającą muzykę.
- Powinnam chyba kupić sobie taką kamienicę jak Otto. Też każę wmontować
w ściany sprzęt nagłaśniający. Zrobię wtedy podobny bankiet, jednak zapewniam
was, że u mnie nie będzie miejsca na takie użalanie się nad sobą. - wypuściła
z ust kobieta po lewo anioła.
- Ależ Emmo - przerwała jej dama w granatowej sukni, rozwijając starodawny
wachlarz - Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jaką antypatią pałasz
do podobnych imprez. Jednak zauważ, że dzięki temu spędzamy czas nieco
inaczej od większości tałatajstwa zamieszkałego w tym mieście.
- Dobrze zgadzam się z tobą, ale to nie usprawiedliwia nudy. - oburzyła
się Emma - Wystarczyłoby przecież w tych samych przebraniach pozostać,
jednak wpuścić tu kilku śmiertelnych, od razu zrobiłoby się weselej.
Emmie wyraźne spodobał się własny pomysł, bo aż uśmiechnęła się delikatnie.
- Wiem - kontynuowała - Kupię fabrykę, jakąś starą, jakich pełno w Łodzi,
będziemy regularnie spraszać tam ludzi. Wiesz mogłybyśmy nawet pozostawić
ją wewnątrz nietkniętą, żeby jeszcze większe robić na gościach wrażenie.
Aha, no może poza łazienką, ta musiałaby być zupełnie jak domowa. Duża
i przestronna. Co ty na to Wiolu?
Dezaprobata dla tego pomysłu wręcz biła z oczu staromodnej Wioletty.
- Czy aby nie przesadzasz? Wiesz jakie byłyby problemy z dokładnym ukryciem
tego miejsca, zatrudnieniem jakiejś ochrony? Przecież to są ogromne koszta.
- Ale nie mów, że nie warto? - ciągnęła dalej podekscytowana pomysłodawczyni
- Mogłybyśmy nawet spraszać ich na całe tygodnie i zabawiając się nimi
nie wchodzić na zewnątrz.
- Ehhh, chyba nie warto, zobacz tu do Otta przychodzimy na gotowe. Nie
trzeba się niczym przejmować poza strojem. Mamy czas dla siebie. Tak jest
łatwiej.
Nagle ciekawą rozmowę przerwał paniom mężczyzna siedzący pomiędzy nimi.
Słysząc brednie kobiet podniósł się i ruszył w kierunku innych gości komentując
zachowanie jednym zdaniem.
- Silentium! Adfatim!
Głos był głęboki i niski, zdradzał podirytowanie.
- Pieprzony popapraniec! - rzuciła jeszcze za nim Emma. - Naucz się ludzkiego
języka.
Wioletta oparła rękę na ramieniu koleżanki, starając się ja uspokoić.
Mężczyzna wyraźnie usłyszał słowa, bo zatrzymał się w miejscu i powoli
odwrócił do Emmy. Odgarnął ręką część włosów i spojrzał wprost w oczy
rudej kobiety. Utkwił w niej wzrok, stojąc bez ruchu.
Z początku Emma nie reagowała. Po kilku jednak sekundach zaczęła mocniej
oddychać, jej biust uniósł się wyżej by za chwile gwałtownie opaść w dół.
Oddychała silnie przesuwając się powoli po fotelu. Po kilku sekundach
usiadła w fotelu głębiej wyciągając mocno nogi w przód. Muzyka umilkła,
a goście zbliżyli się zainteresowani sytuacją. Wpatrywali się na przemian
w mężczyznę stojącego w bezruchu to w Emmę.
Tymczasem z każdą kolejną sekundą Emma coraz mniej panowała nad sobą.
Lewą ręką odgarnęła włosy znad czoła, prawą położyła na udzie. Jej ręka
zjeżdżała niżej dotykając najczulszych miejsc. Lewa ręka przesunęła się
po dekolcie i rozdarła spory kawałek sukni odsłaniając pierś. Wioletta
podbiegła do mężczyzny.
- Przestań, to obleśne. Przestań, co ty z nią robisz!
Jednak mężczyzna nie przestawał się wpatrywać w oczy Emmy, a ona zdawała
się połykać jego spojrzenie.
Teraz już całkowicie straciła nad sobą kontrolę. Suknia powędrowała w
górę, jedną nogę zarzuciła na poręcz fotela by mieć jak najlepszy dostęp
do własnego ciała. Wiła się wprost na fotelu rytmicznie poruszając biodrami
i patrząc w ciemne oczy mężczyzny.
- Przestań natychmiast! - nie poddawała się Wioletta, tłukąc w ciężki
skórzany płaszcz wachlarzem.
A Emma nie przestawała. Odkryła się w całości i straciła kontrolę nad
sobą. Teraz już z jej ust wydobywały się głośne jęki rozkoszy, które coraz
bardziej przybierały na sile, bulwersując gości. W jednej chwili z dumnej
kobiety stała się ladacznicą, na którą patrzono z nie ukrywanym zaciekawieniem.
Suknię rozdarła sobie aż do brzucha, a prawa ręka silnie drażniła okolice
łona. Patrzyła na niego. Krzyczała, teraz rozkosz dorwała ją w swoje szpony,
nie pozwalając przerwać. Całe ciało wypięło się do granic wytrzymałości,
gdy biodra nieruchomo zatrzymały się w szalonych ruchach na fotelu. Jeden
silny i urywany krzyk rozszedł się po sali, a Emma opadła bezsilna na
fotel. W tym samym momencie mężczyzna odwrócił się i sprawnym krokiem
skierował do wyjścia. Nawet nie próbował skryć uśmiechu. Nikt go nie zatrzymał,
nikt nie zapytał o powód. Wszyscy skupili się na Emmie, która teraz doszła
do siebie. Chwyciła sukienkę i zakryła się przed łapczywym wzrokiem gości.
Aż kipiała ze złości. Usta wygięły się w podejrzana podkowę.
-Nienawidzę cię! Nienawidzę - darła się do granic wytrzymałości gardła
- Nienawidzę cię Malkolm! Słyszysz??!??!? Nienawidzę! - wciąż krzyczała.
Wioletta próbowała ją uspokoić, tuląc do siebie. Emma odrzuciła dłoń przyjaciółki
i pobiegła w kierunku wyjścia krzycząc jak szalona.
Lecz Malkolm nie słyszał. Był już myślami daleko stąd, podróżował do miejsc,
które tylko dla niego miały jakąś wartość. W myślach przywoływał to co
odległe, kompletnie nie przejmując się zajściem, które miało przed chwilą
miejsce. Nic też dziwnego, że nie zauważył Emmy, która wybiegła półnaga
za nim i zdenerwowana cisnęła czarną torebką w taksówkę, którą odjeżdżał.
Nie słyszał też kilku słów żalu, ani odgłosu spadającej łzy na bruk. Dla
niego liczył się teraz tylko powrót do mieszkania, które wynajmował. Chciał
jak najszybciej usiąść do pisania. Po prostu musiał, przysiągł jej to.
Bankiet szybko wrócił do normy. Każdy z gości, zdawał się nie zauważać
powracającej Emmy. Zupełnie jakby zapomnieli o tym co miało miejsce jeszcze
przed kilkoma chwilami. Jakby cała ta sytuacja nigdy nie miała miejsca.
Kilka par znów tańczyło walca. Znów toczyły się rozmowy. Od czasu do czasu
słychać było śmiech rozmówców. Bankiet trwał nadal.
* * *
Giuseppe i Michał przesiadywali tego wieczoru w "Belcanto".
Jak zawsze przy lampce wina trwały odwieczne spory o antyczne meble, jakże
rozluźniające po całym dniu pracy. Lokal prezentował się okazale i chyba
właśnie z tego powodu spędzali tu prawie każdy wieczór. Miedziane kinkiety,
nie tynkowane ściany z czerwonej cegły, długi dębowy bar i spokojna włoska
muzyka nie przeszkadzająca w rozmowie. Ich stolik stał w rogu. Był już
na stałe zarezerwowany. Nawet kiedy Giuseppe i Michał nie pojawiali się
w Belcanto, stał wolny, czekając na swoich gości.
Dwóch handlowców z ulicy Piotrkowskiej. Dwóch sąsiadów i przyjaciół w
średnim wieku. Giuseppe ubrany w starannie skrojony garnitur, zawsze zadbany
z włosami ułożonymi na brylantynę wyglądał na jakieś czterdzieści lat.
Doskonale znany przez każdego bogacza w mieście, uznawany był za jedyną
osobę potrafiącą sprowadzić i odrestaurować antyczny mebel zupełnie niezależnie
od tego, czy był to fotel w stylu Ludwika XVII, czy zegar z angielskiej
osiemnastowiecznej biblioteki. Michał z kolei posiadał sklep obok Giuseppe
z zegarkami na rękę z najwyższej półki. Nieco młodszy od swojego przyjaciela,
trzydziestopięcioletni mężczyzna z lekko przerzedzonymi włosami ubrany
w siwy golf i znoszone dżinsy wcale nie przypominał człowieka sukcesu
z miesięcznymi dochodami znacznie przekraczającymi roczny zarobek uczciwego
urzędnika. Obaj byli ludźmi opanowanymi, dobrze sytuowanymi i lekko zmianierowanymi.
- Otóż i tu właśnie jest sedno twojej pomyłki Giuseppe. Graham nigdy nie
robił zegarów stojących z rzymską tarczą. Każdy z nich posiadał arabskie
numery. Co więcej, nawet jego naśladowcy kierowali się tąże samą zasadą.
Rzymskie cyfry stosowali jedynie...
- Błąd. - Giuseppe nie pozwolił dokończyć zdania Michałowi.
- Tu masz dowód. - Zdjęcie ze zniszczonym zegarem stojącym o rzymskich
cyfrach pomknęło po stole, rzucone w kierunku Michała.
- Graham, 1695 rok. Znalazłem go w Poddębicach pod Łodzią. Jakiś rolnik
ma to u siebie w oborze, obok siana i nawozu. Mówi, że to całkowicie bezużyteczne
pudło, i że jeśli ja tego nie wezmę - spali to. Nieźle, co?
- Faktycznie nieźle, wart parę tysięcy złotych zegar w oborze. Ale i tak
nie chce mi się w to wierzyć.
- Wierz lub nie, ale to jest właśnie Graham. I to wart kilkanaście tysięcy,
a nie parę.
- Znów się targujesz? Daj spokój, przecież jesteśmy przyjaciółmi...
Giuseppe uśmiechnął się rozbawiony sytuacją:
- No, ale chyba powoli czas na nas. Już dwudziesta trzecia dochodzi. Dobrze
byłoby się zdrzemnąć przed jutrem, muszę rano wstać, żeby zabrać to pudło.
- W takim razie i ja się zwijam. Podwieziesz mnie?
- Oczywiście. - odparł Giuseppe pozostawiając na stole pieniądze za dopite
do połowy wino, wraz ze słusznej wielkości napiwkiem.
Przyjaciele opuścili "Belcanto", zostawiając za sobą rozmowy
innych gości i spokojną muzykę. Na zewnątrz lało. Przechodnie chowali
się pod parasolami, a granatowy Fiat Barchetta należący do Giuseppe stał
w środku wielkiej kałuży. Okryli się mocniej płaszczami i ruszyli w kierunku
auta śpiesznym krokiem.
- Co z tą pogodą? - rzucił Giuseppe uruchamiając silnik. - Już drugi dzień
tak leje. Aż się nie chce do domu wracać.
- Ruszaj, ruszaj. Jeszcze mam kilka spraw do załatwienia dzisiaj. - ponaglał
Michał, a samochód ruszył poprzez Łódź.
Giuseppe prowadził szybko i pewnie. Mijali kolejne ulice, kierując się
na obrzeża miasta. Obaj mieszkali poza centrum. Tam było dużo spokojniej.
Nie budziły poranne tramwaje, ani nocne burdy.
Przy kolejnym zakręcie koła samochodu lekko zaboksowały na mokrej nawierzchni.
- Uważaj, jest ślisko.
Giuseppe odwrócił głowę do Michała:
- Przestań, nie pierwszy raz prowadzę w deszczu.
Opona pękła nagle, a koło wydało głuchy trzask. Giuseppe mocniej chwycił
kierownicę. To nie był najlepszy moment na złapanie gumy. Wzdłuż drogi
ciągnęła się alejka wysokich topoli o masywnych pniach. Światła powędrowały
na jedną z nich, auto wpadło w boczny poślizg. Michał silnie oparł się
o przód maski. Giuseppe odkręcił kierownicę, starając się wyjść z poślizgu,
jednak w niczym to nie pomogło. Barchetta mknęła wprost na jedno z drzew.
- Hamuj! Zabijesz nas! - darł się Michał.
Giuseppe kręcił kierownicą jak oszalały, lecz auto nie zmieniło toru jazdy.
Huk i trzask był ogromny. W ułamku sekundy widzieli jak maska wygięła
się oplatając pień topoli, a przednia szyba eksplodowała w pył pod wpływem
nadmiernego nacisku karoserii. Zgrzyt był ogłuszający, silnik przesunął
się pod naporem drzewa wprost na ich kolana. * * *
Przejeżdżający maluch wjechał w sam środek kałuży, ochlapując im twarze.
Leżeli kilkanaście metrów przed samochodem. Michał spojrzał wpierw na
przyjaciela całego ubrudzonego w błocie. Giuseppe był cały, nie miał nawet
zadrapania. Z wielkimi, szeroko otwartymi oczyma wbijał wzrok wprost w
niego. Sam Michał też wyszedł bez szwanku. Żadnych zadrapań, żadnych ran,
nawet bez siniaków. Patrzyli z fascynacją i całkowitym zdziwieniem w Fiata
Barchettę rozbitego w drobny mak. Maluch hamował. Błysnęły białe, tylne
światła. Maluch wycofywał w ich kierunku. Zatrzymał się obok zniszczonego
samochodu.
Wstali jednocześnie. Ruszyli w jego kierunku szybkim krokiem. Z małego
fiata wysiadł duży mężczyzna w skórkowej kurtce i znoszonych dresach.
Z obrzydzeniem przyglądał się ruinie auta. Ściskał w ręku telefon komórkowy.
Przyjaciele krzyczeli do niego już z daleka.
- Halo! Wszystko w porządku! Wystarczy pomoc drogowa! Haaaaloooo!
Lecz mężczyzna nie odpowiadał jakby ich nie zauważając. Rozmawiał już
z kimś przez telefon.
- ... tak, kompletnie. Nie, nikt nie przeżył. Chyba są tu dwa ciała, ale
nie jestem pewien. - zasłonił usta ręką - Są całkowicie powykrzywiane
i wie pan... - oderwał telefon od głowy i mocno wymiotował wprost przed
nimi.
Giuseppe i Michał spojrzeli na siebie. Bez słowa podeszli do auta i ostrożnie
zajrzeli do wnętrza. Tapicerka zmieniła kolor na krwistoczerwony, a ich
ciała leżały bez ruchu zmiażdżone silnikiem. Milczeli zaszokowani. Mężczyzna
podniósł głowę i kontynuował rozmowę telefoniczną:
- Tak, oczywiście. Aha, zaczekam.
Schował telefon do kieszeni kurtki i szybko wszedł do swojego samochodu
chroniąc się przed deszczem. Wyglądał na zdruzgotanego. Jednak nie tak
zdruzgotanego jak Giuseppe i Michał. Pierwszy z otumanienia wyrwał się
Michał. Przeciągnął rękoma po zmierzwionych włosach.
- Ale przecież czuję, oddycham. Czuję deszcz, jest mokry. Giuseppe, to
sen, prawda? Powiedz, że to sen. Mów, że nas nie zabiłeś! Mów... - Michał
trzymał przyjaciela za płaszcz i mocno nim szarpał. Jednak ten nic nie
odpowiedział. Spoglądał tylko beznamiętnie w Michała.
Michał nie przestawał, szaleństwo mieszało się z furią:
- Przecież nie było nawet tunelu, prawda? Każdy, kto umiera widzi tunel,
prawda? No, powiedz, że tak! Mów słyszysz? Giuseppe!
Kiedy Michał uspokoił się, była już na miejscu karetka i specjaliści do
rozcinania rozbitych aut. Ich ciała właśnie dwóch pielęgniarzy pakowało
do plastikowych worków. Nie żyli. Wiedzieli o tym dobrze obaj. Tylko umysł,
a może raczej duch kłócił się z logiką nie dopuszczając niewiarygodnej
wręcz prawdy. Stali tak w strugach deszczu obok siebie. Niezauważalni.
Niedotykalni. Martwi.
- I co teraz będzie Giuseppe?
- Nie wiem Michał, już nic nie wiem.
Nagle, zupełnie w tym samym czasie obaj dostrzegli na karetce jasny punkt.
Niewielki i fantastycznie wręcz błyszczący. Z zafascynowaniem obserwowali
jak rozszerza się do większej białej kropki mieniąc się na obrzeżach kolorami
tęczy.
- A to co? - spytał Giuseppe, zupełnie tak jakby Michał powinien to wiedzieć.
Natychmiast punkt rozszerzył się do ogromnego błysku, który rozświetlił
całe otoczenie i przebił jasnością jakiekolwiek inne źródło światła. Zasłonili
oczy rękoma, lecz te zabolały mocno rażone magiczną siłą. * * *
Gdy ból przeminął i podnieśli powieki na ich twarzach ponownie malowało
się zdziwienie. Otóż znajdowali się w całkowicie innym miejscu. Pomieszczenie
zdawało się ogromne. W całości otoczone lustrami, pozbawione okien. Jedyne
oświetlenie zapewniały tu świece poustawiane dookoła całej sali, oraz
żyrandole zwisające z sufitu na długich miedzianych łańcuchach. Tam gdzie
jeszcze przed chwilą znajdował się ambulans, teraz stały dwa ciężkie skórzane
fotele z ciemnego drewna. Na jednym z nich z przewieszonymi przez oparcie
nogami siedziała kobieta o rudych włosach, w czarnej rozdartej sukni.
W drugim zaś spoczęła blondynka z mocno utapirowanymi włosami, w staromodnej
sukni balowej uwydatniającej i tak już duży biust. Goście, bo chyba właśnie
nimi byli ci ludzie, byli ubrani dziwacznie a po części staromodnie. Panowie
przechadzali się w surdutach i frakach, jeden z nich posiadał nawet laseczkę.
W rogu zaś stała dziewczyna wyglądająca na zdenerwowaną i zbuntowaną,
ubrana w ramirezkę przewiązaną grubym łańcuchem. Wśród wszystkich przebywających
tu osób ciężko byłoby znaleźć jakiś wspólny mianownik, chyba że było by
nim właśnie dziwactwo.
Przyjaciele spoglądali dookoła z szeroko otwartymi oczyma. Życie postawiło
ich w arcytrudnej sytuacji, i właściwie to nie mieli zielonego pojęcia
co zrobić.
- W życiu tu nie byłem. Gdzie my jesteśmy? - pytał Michał.
- W życiu może i nie, ale teraz tu właśnie jesteśmy. Lepiej przyjrzyj
im się uważnie, oni również nas nie widzą. Zupełnie jak ten facet z malucha.
- Oczywiście, że nas nie widzą. Jesteśmy przecież martwi. Myślałem, że
to już sobie ustaliliśmy.
- Nie, nie o to mi chodzi. Widzisz skoro tu jesteśmy, skoro nas tu to
cholerne światełko przeniosło, to jesteśmy tu z jakiegoś powodu. Może
ktoś tam na górze ma względem nas jakiś plan?
- Myślisz, że jest ktokolwiek taki? Powinniśmy mieć przecież teraz chyba
jakiś sąd ostateczny, czy coś tam.
- Nie wiem, ale na pewno nie jesteśmy tu bez powodu. Słuchaj, musimy się
jakoś skontaktować z tymi ludźmi, na pewno w tym tkwi rozwiązanie.
- Masz rację, tyle że jak. Przecież do diabła jesteśmy duchami! Zapomiałeś?
- Przestań się wydzierać. To w niczym nie pomoże. Pamiętasz filmy? Tam
zawsze duchy przesuwały jakieś sprzęty, ruszały zasłonami i takie tam
inne. Musimy jakoś spróbować.
- Czekaj. Tam na stole jest jakaś butelka z winem, może uda mi się ją
podnieść.
Michał podbiegł do stołu i chwycił za jedną z butelek. Obok niego stał
jakiś mężczyzna w tweedowej marynarce. Rozmawiał z kobietą w ramirezce.
Michał ruszył rękoma do góry mocno ściskając butelkę, jednak ta uparcie
pozostała na swoim miejscu.
- Próbuj dalej - mówił Giuseppe - pamiętasz filmy? Tam trzeba było myśleć
o tym co się wykonuje. Próbuj dalej.
Michał próbował, jednak butelka nawet nie drgnęła.
- Nie wiem co jest. Nie mogę. Skupiam się i skupiam i nic. Nawet się nie
poruszy.
- Czekaj, spróbujmy razem. - powiedział Giuseppe i ruszył w kierunku przyjaciela
by mu pomóc.
- No, teraz, podnoś...
Chwycili razem, a butelka uniosła się lekko nad ziemię.
- Ciekawe, czy teraz nas widzą - powiedział Giuseppe.
Butelka wyślizgnęła się z rąk i z brzdękiem uderzyła o podłogę tłukąc
się i ochlapując gości. Mężczyzna w tweedowej marynarce i wymiętych spodniach
spojrzał na swoją rozmówczynię z wyrzutem.
- No i widzisz co zrobiłaś. Spodnie do prania, zawsze mówiłem, że wy Brujah
za bardzo machacie rękoma. Do tego jeszcze wylałaś vitae.
- Przestań. Przecież nawet jej nie ruszyłam. Cały czas trzymałam ręce
w kieszeniach, sam musiałeś ja przewrócić.
- Niemożliwe.
Giuseppe i Michał z nieukrywaną radością spoglądali na kłócących się gości.
- Udało się.
- A nie mówiłem.
- Teraz musimy im jakoś pokazać co się dzieje. Przecież nadal nas nie
widzą.
- O zobacz, tamten ma laskę. Zabierzemy mu ją i będziemy nią wywijać,
tego już nie będą mogli wytłumaczyć.
Po chwili laska tańczyła już w powietrzu w niewidzialnych rękach Giuseppe
i Michała na środku sali. Goście rozeszli się szerzej tworząc koło wokół
dziwnego zjawiska.
- Ej, moja laska, co z nią?
Kilka kobiet skryło się za mężczyznami. Wszyscy przyglądali się tańczącej
lasce z nieukrywanym zaciekawieniem i zdziwieniem.
- Otto! Mówiłeś, że twoje schronienie jest bezpieczne. Co to ma być?
- Bo jest bezpieczne, tyle że...
Ottonem okazał się człowiek w sile wieku o twardej posturze ciała i długich
bokobrodach. Ubrany w fioletową, przeszywaną złotymi nićmi kamizelkę panicznie
szukał wytłumaczenia zajścia. A laska nie przestawała ani na moment poruszać
się w powietrzu.
Jedyną osobą, która podjęła jakikolwiek krok była kobieta o rudych włosach,
siedząca dotąd w fotelu naprzeciw Giuseppa i Michała. Wstała i jedną ręką
trzymając opadającą, rozerwaną suknie ruszyła odważnie w kierunku wirującej
w powietrzu laski. Ze zdenerwowaną miną wyrwała niewidzialnym przyjaciołom
laskę i podała ją jednemu z gości.
Giuseppe i Michał cofnęli się jak sparzeni.
- Ach, ty też to czułeś, kiedy się zbliżała? Diabelski chłód, jakby za
chwilę miała odpaść mi ręka. Jeszcze boli. - powiedział Michał masując
obolałe ramie.
- Tak czułem i to na całym ciele. Coś jest nie tak. O co tu może chodzić?
Tymczasem właściciel laski odbierał ją już od kobiety, gdy ta zdenerwowana
krzyczała do wszystkich:
- Banda nieudaczników. Teraz też byście nic nie zrobili, co? Zupełnie
jak wtedy, kiedy Malkolm mnie dorwał. Tchórze i demagodzy. Siedźcie sobie
tu na tym waszym balu nieumarych jak to określacie. Ja mam wszystkiego
dość.
- Ależ Emmo... - odezwała się kobieta w sukni balowej i tapirowanych włosach.
Drzwi trzasnęły ostro, gdy Emma wychodziła rozdrażniona, a Michał i Giuseppe
wciąż rozluźniali dłonie. Po chwili wszystko wróciło do normy, reszta
uczestników "nieumarłego balu" wróciła do rozmów, kompletnie
ignorując to, co miało miejsce przed chwilą.
Giuseppe patrzył na Michała zaabsorbowany.
- Wiesz to dziwne. Kiedy stałem obok tego faceta w tweedzie nie czułem
takiego bólu. - powiedział i ruszył wprost do dziewczyny przepasanej łańcuchem.
Stanął tuż przy niej samej i położył jej rękę na ramieniu. Kobieta nie
zauważała go, a sam Giuseppe uśmiechał się pokazując Michałowi, iż wszystko
jest w porządku.
- Zobacz jest dobrze, to samo jest z innym - przechadzał się wśród innych
gości, po kolei kładąc im rękę na ramieniu. - Nic nie czuję. To tylko
ta Emma tak emanowała chłodem, ciekawe czemu?
- Lepiej zobacz na klamkę... - odpowiedział Michał.
- Jaką klamkę?
- Klamkę przy drzwiach.
Obaj spoglądali w kierunku drzwi wyjściowych, gdzie wyraźnie na klamce
pojawiło się małe światełko. Niby przedziwny odblask od stalowej klamki
rosło powoli, mieniąc się całą gamą barw.
- Nie, znowu! - krzyknął Giuseppe, zasłaniając oczy rękawem.
Faktycznie. Zupełnie jak przy ambulansie światło błysnęło nagle rozświetlając
całą salę balową i doprowadzając oczy do bólu. Jasność przebijała się
nawet przez powieki, nie pozwalając zebrać myśli. * * *
Powoli i ostrożnie otworzyli oczy, zastanawiając się czy już błysk minął.
Nie było już bolesnej jasności, ani falujących wokoło barw. Wręcz przeciwnie,
było dość ciemno. Znajdowali się w zupełnie innym pomieszczeniu. Sala
balowa przeminęła. Zamiast tego była nieduża kawalerka w jakiejś kamienicy.
Stali pośrodku pokoju w całości otoczonego regałami z książkami. Jedyne
okno zostało zasłonięte ciężkimi brunatnymi zasłonami i przystawione ułożonymi
w kolumny książkami. Wyglądało to jak jakieś baśniowe miejsce, w którym
skryba codziennie i z mrówczą cierpliwością spisuje opasłe tomy. Nie byli
tu sami, zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od nich znajdowało się ciężkie
rzeźbione biurko, za którym otoczony papierami siedział mężczyzna o kruczoczarnych
włosach i lekko południowej urodzie. Ubrany w czarną jedwabną koszulę
wpatrywał się w zamyśleniu w ich kierunku, a twarz przedstawiała ogrom
skupienia.
- Nareszcie, ktoś z kim możemy się porozumieć - natychmiast zareagował
Michał z nieukrywaną radością.
Jednak, kiedy zbliżał się do owego mężczyzny, aby uścisnąć mu rękę i
przedstawić się, ten kompletnie nic nie zauważając opuścił głowę w dół
i wrócił do pisania. Teraz dojrzeli wyraźnie. Całe biurko było wprost
zarzucone spisanymi przez niego ręcznie kartkami gładkiego papieru. Michał
cofnął rękę nie udając zawiedzenia.
- Nic z tego nie widzi nas. Szkoda. Zobacz lepiej tu. - zmienił temat
Giuseppe przesuwając ręką po obwolutach ułożonych na półkach książek.
- Piękna biblioteczka. Wszystkie dzieła Szekspira. Wordsworth, Shelley,
Byron, Cowper, Burns, Spenser, Milton... Boże to chyba oryginał. Zobacz
dalej, ten człowiek ma tu chyba cały zbiór największych poetów świata.
Patrz na tamtej półce są włosi.
Giuseppe był urzeczony, jednak Michał zdawał się nie podzielać jego podekscytowania.
- Ach, gdy jego dotykam też boli. Coś znów jest nie tak.
Giuseppe pozostawił książki za sobą i ruszył w kierunku mężczyzny.
- Faktycznie, też to poczułem. Takie samo zimno jak przy Emmie. To musi
coś znaczyć. Zastanówmy się chwilę.
Pióro nie zatrzymywało się nawet na moment. Człowiek w czarnej koszuli
jakby nie tracił sił. Pisał nieustannie.
- Myślę, że oni są w jakiś sposób z nami związani. Zauważ, że tylko oni
wywołują u nas takie odczucia i jesteśmy przenoszeni tam gdzie właśnie
się znajdują. - kontynuował - Zobaczmy lepiej co pisze, to może mieć z
tym wszystkim jakiś związek.
- Czytaj Michał, ja z tej odległości słabo widzę, a nie uśmiecha mi się
go dotykać.
- Już, już... Zaraz to chyba jakaś poezja. - powiedział Michał nachylając
się nad ramieniem nieznajomego.
- No czytaj wreszcie!
- Proszę bardzo:
"Powiedz mi mój Aniele Czemu dzień trwa tak długo? Czy doba nie
mogłaby przemijać po jednym mrugnięciu oka? Cały ten czas trwałyby wtedy
nie dłużej niż jedno westchnienie, a ja znów ujrzałbym Ciebie.
Zostają mi tylko marzenia i wspomnienia. Zamykam wiec oczy i znów
mogę usiąść przy Twoim łóżku. Podajesz mi swoją rękę, a ja tulę ją w swojej.
Uśmiechasz się. Wygodnie ułożona z wyczekiwaniem patrzysz na mnie. Zaczynam
opowiadać piękną historię o wielkiej miłości. Mijają kolejne minuty. Jest
tak cicho, że wyraźnie słyszę Twój oddech. Tak pięknie wyglądasz przytulona
do poduszki, spokojna i zasłuchana.
Opowieść się kończy i wiem, że muszę iść. Chcę więc pocałować Twą
dłoń na pożegnanie. Zbliżam usta by musnąć cudne Twe paluszki, a wtedy
Ty chwytasz mocniej mą rękę i...
Otwieram oczy i okazuje się, że jestem sam w swoim pustym pokoju.
Nie ma tu Ciebie, Twojego łóżka, ani poduszki, na której zasypiasz. Nie
potrafię zliczyć ile razy dziennie zamykam oczy, by być z Tobą.
Tak bardzo tęsknię... "
Michał zakończył czytanie, a mężczyzna nagle wstał i zdenerwowany zmiął
kartkę wyrzucając ją do kosza stojącego w rogu.
- Było podpisane Malkolm. Czy to nie ten, o którym mówiła Emma? Chyba
twoje domysły zaczynają się sprawdzać Giuseppe.
- I ja tak myślę. Ciekawe tylko co z tego wszystkiego wyjdzie...Patrz,
znów jest! Światło.
Nad głową Malkolma pojawił się mały punkcik. Dokładnie takiż sam jak ten
widziany już przez dwójkę przyjaciół przy ambulansie i na klamce u Ottona.
Jednak tym razem przygotowali się, dokładnie zasłaniając oczy. * * *
Kolejne miejsce w którym się pojawili, różniło się znacznie od wcześniejszych.
Było znacznie przytulniejsze i lepiej umeblowane, ale przede wszystkim
wyglądało na mieszkanie należące do osoby która żyje. Stali po środku
salonu. Na środku, ustawiony na szklanym stoliku stał telewizor, był tu
stół przykryty serwetą, kilka krzeseł, szafki z przeróżnymi pamiątkami,
oraz sofa na której wygodnie można się położyć, by odpocząć po męczącym
dniu. Za telewizorem, dokładnie naprzeciwko miejsca, gdzie teraz stali
Giuseppe i Michał znajdowało się długie na cały pokój okno. Jednym słowem
mieszkanie wyglądało miło i przyjemnie. Na sofie ktoś leżał.
- Przyjemnie tu, to światło mogłoby już nas tu zostawić. - rzekł Michał.
- Obawiam się, że jeszcze trochę nas poprzerzuca. Zobaczmy, kto tu jest.
Przyjaciele obeszli sofę i spojrzeli na mieszkańca. Wygodnie ułożona na
niej leżała kobieta drobna i urodziwa. Brunetka o cudnej figurze i pełnych
życia oczach. Przyodziana jedynie w czerwony szlafroczek czytała jakąś
książkę w kolorowej oprawie. Miała nie więcej jak dwadzieścia dwa lata
i wprost oszałamiała swoją urodą. Wokoło pachniało południowymi owocami.
- Tak, tu mi się zdecydowanie najbardziej podoba - powiedział Michał
uśmiechając się szeroko.
- Musze ci przyznać rację. I do tego czyta Szekspira.
- Malkolm też miał to na półkach, pamiętasz? Sam mi na to zwróciłeś uwagę.
- Myślę, że tu nie o to chodzi. Ale skoro chcesz możesz sprawdzić na której
jest stronie, a ja w tym czasie zobaczę, gdzie jesteśmy. - skwitował Giuseppe
kierując się w stronę okna.
Znajdowali się gdzieś w centrum jak szybko stwierdził Giuseppe. Wysokie
wieżowce, ulica Piotrkowska oświetlona gdzieś na horyzoncie. To musiało
być właściwie gdzieś niedaleko ich sklepów. Sklepów, których jutro nikt
nie otworzy. Szkoda, ten zegar o którym rozmawiali, jest naprawdę przepiękny.
Gdyby tak dało się raz jeszcze...
Z zamyślenia wyrwał Giuseppa Michał:
- Chyba jednak dobrze, że tu zajrzałem. Pozwól na moment.
Giuseppe podszedł szybko do Michała i kobiety, która właśnie założyła
książkę jakąś kopertą i odłożyła całość na stół.
- O co chodzi?
Kobieta wstała i przeczesując włosy ruszyła w kierunku łazienki. Zdawała
się być aniołem, a obaj mężczyźni powiedli za nią wzrokiem i dopiero gdy
zniknęła w łazience, wrócili do dyskusji.
- Chodzi o tą kopertę.
- Co z nią - pytał dalej Giuseppe
- Ja nie zakładam książek kopertami.
- Nadal nie rozumiem o co ci chodzi.
- Chodzi mi o to, że to nie jest zwykła koperta. To musi być coś co dla
niej znaczy wiele. Kobiety są sentymentalne. Lepiej więc zobaczmy co tam
jest, może wspólnie nam się uda. Chyba też wyczułeś to kiedy do niej się
zbliżyłeś?
- Mhm, może i masz rację zobaczmy.
Obaj ruszyli w kierunku stołu. Z książką i kopertą zmagali się ładnych
kilka minut nim list otworzył się przed nimi w całości:
"...wiesz, czasem zamykam oczy i marzę. Zadziwiające jak ludzkie
marzenia są proste i bez wyrazu. Moje jest zupełnie inne.
W moim marzeniu widzę Ciebie, jak stąpasz po płatkach białych róż.
Masz na sobie długą, ciemnoczerwoną suknię, a pod każdym dotykiem Twoich
stóp, kwiaty unoszą się w górę, jakby ustępując Ci miejsca. Czuję zapach
Twych włosów, tak subtelny i uroczy, wręcz nieziemski. Uśmiechasz się,
a Twoje oczy śmieją się razem z ustami sprawiając, że moje serce chce
wyrwać się z piersi i rozpocząć szaleńczą gonitwę na spotkanie z nimi.
Jednak czasami przeznaczenie sprawia, że nie muszę marzyć. Wtedy widzę
Cię na jawie. Źrenice oczu, rozszerzają się aż do bólu, namiętnie chłonąc
każdy Twój ruch, każdy gest. Cały wtedy się wypełniam Tobą, by udoskonalić
swe marzenie, by dodać mu więcej Twego piękna.
Jesteś moim jedynym Marzeniem...
Malkolm. "
- To Malkolm. Ten od książek. - powiedział Michał.
- Tak. Tylko coś mi się tu nie podoba. Coś jest nie tak z Emmą. Co więcej
coś mi mówi, że zobaczymy ją raz jeszcze. - dodał Giuseppe.
Jakby na magiczne wezwanie nad telewizorem pojawił się mały świetlisty
punkt.
- No nie, znów? * * *
Giuseppe i Michał znaleźli się w zimnym i mrocznym pomieszczeniu. Było
tu nisko i wilgotno, co przywodziło na myśl jakąś starą piwnicę. Tylko
jedna ściana z czterech wyglądała na przystrojoną czymś, jednak z tej
odległości przyjaciele nie mogli nic dostrzec. Ogromne pomieszczenie zbudowane
z kamieni nie było jednak puste. W jednym boku stał stalowy stół z ułożonym
na nim równo jakimś sprzętem fotograficznym. Przy stole na podobnym krześle
spoczywała jakaś kobieta o rudych włosach.
- To Emma. - szepnął Giuseppe,
- Skąd wiesz i czemu tak cicho mówisz?
- Aż tutaj czuć ten chłód, pomimo tego że stoimy kilka metrów od niej.
A poza tym nie wiem czemu, ale czuję, że zaraz coś się wydarzy. Przeczucie.
Kobieta, która teraz wstała i obróciła się w ich kierunku w istocie okazała
się być Emmą. Ruszyła przed siebie chwiejnym, acz zdecydowanym krokiem.
Obaj wzdrygnęli się i zwolnili jej drogę. Gdy ubrana w siwy golf i skórzane
spodnie mijała ich kierując się w stronę jedynego wyjścia - stalowej klapy
w suficie w rogu, coś błysnęło w jej ręku. Ujrzeli też, że cała wręcz
tonie we łzach.
- Boże ona ma pistolet. - wzdrygnął się Giuseppe.
- Chyba wiem już co tu się dzieje. Ciekaw jestem co jest na ścianie. -
odpowiedział podniecony Michał i pobiegł w kierunku przystrojonego muru.
Z zafascynowaniem i przerażeniem wpatrywali się w zdjęcia przylepione
na ścianie. Część z nich była czarno-biała, część kolorowa. Wszystkie
jednak przedstawiały jedną i tą samą osobę. Na każdym z nich był Malkolm.
Malkolm w restauracji, Malkolm kupujący gazetę, Malkolm wsiadający do
auta w deszczowy dzień. Oglądali właśnie jego wielką kapliczkę sparaliżowani
widokiem kobiety z pistoletem, który przed chwilą mieli przed oczyma.
- Ona go zabije! - krzyknął Michał, a na zewnątrz dało się słychać odgłos
odjeżdżającego auta. - Musimy coś zrobić!
- Nie!
- Jak to nie? To musi być to! Musimy pomóc temu człowiekowi. Na pewno
możemy coś zrobić.
- Nie Michale! Nie rozumiesz! Ona zabije nie jego a ją! - wykrzyczał całe
zdania rozdrażniony Giuseppe.
Nad jednym ze zdjęć Malkolma dojrzeli mały punkt. Zaledwie milimetrowy,
jednak tak bardzo jasny, mieniący się wszystkimi kolorami tęczy.
* * *
Przetarli oczy. Kolejne przeniesienie. Znajdowali się przed wejściem do
wysokiego wieżowca. Przed nimi w odległości kilkudziesięciu metrów krzyczało
kolorowymi reklamami centrum miasta. Po prawo widzieli wyraźnie jakiś
park. Było ciemno i późno, na ulicy nie widać było nikogo.
- Musimy się spieszyć. Trzeba jakoś powstrzymać Emmę. Pamiętasz, które
to mogło być piętro?
- Skądże. To ty wyglądałeś przez okno.
- Dobrze szybko. Do środka. Wyglądało to jakby mieszkanie znajdowało się
na poziomie dziesiątego piętra.
Drzwi od klatki były uchylone. Michał prześlizgnął się pomiędzy nimi i
ruszył w kierunku spisu mieszkańców.
- Na dziesiątym mieszkają tylko dwie kobiety. Będzie łatwiej.
- Lepiej zobacz kto idzie.
Od strony parku kroczyła Emma. Miała rozpięty płaszcz i poskręcane włosy.
Prawa ręka zwisała bez ruchu obok ciała wraz z trzymanym weń pistoletem.
Wyglądała na zrozpaczoną i zdeterminowaną.
- Biegnijmy! - ponaglał Michał.
Droga po schodach trwała długo. Długie zawijasy kolejnych pięter zdawały
się ciągnąć w nieskończoność. Gdy wreszcie stanęli na dziesiątym piętrze,
usłyszeli dźwięk przywoływanej windy.
- Masz jakiś pomysł jak tam wejdziemy?
- Może po prostu zadzwonimy, no wiesz, tak jak z butelką na sali balowej.
Starali się obaj. Prawie oparli się o dzwonek. Udało się. Wewnątrz usłyszeli
gong, tymczasem winda zatrzymała się na dole.
- Kto tam? - spytał ktoś zza drzwi. - Halo! Jest tam kto? Co to za głupie
żarty? - słyszeli kobiecy głos z wewnątrz mieszkania.
Spojrzeli na siebie bezradnie.
- Mam ! - wykrzyknął Giuseppe i nagle rzucił się przed siebie, wprost
na drzwi. O dziwo nie zatrzymał się na nich, lecz przeleciał przez nie
jak przez niezauważalną zasłonę, głośno jęcząc.
Winda ruszyła w górę. Głuchy zgrzyt pracującego mechanizmu rozniósł się
po korytarzu. Emma sukcesywnie brnęła w górę, a Michał nie bardzo wiedział
co zrobić.
- Giuseppe? Jesteś tam? - pytał chłonny informacji.
- Cholera, to nie to mieszkanie. Tu jest jakaś rodzina. - odpowiedział
mu głos z wewnątrz.
Winda stanęła. Michał zamarł w bezruchu.
- Giuseppe? Giuseppe! Ona...
Emma stanęła na klatce schodowej. Oczy miała całe zapuchnięte od łez.
Prawa ręka lekko drżała. Ciężki prochowiec jaki miała na sobie był przemoknięty
do suchej nitki. Szaleństwo biło z jej oczu.
- Giuseppe! Szybciej do licha! Ona tu jest.
- Zaraz, zaraz. Nie mogę przejść przez te drzwi.
- Próbuj przez ściany, śpiesz się.
Emma dotknęła dzwonka, a właściwie prawie go zgniotła. Jej oczy pozbawione
jakichkolwiek skrupułów przeraziły Michała. Z wewnątrz dało się słychać
ciepły, miły głos muzy Malkolma:
- Tak już, chwileczkę.
- Ona wstaje Michał, zrób coś. Cokolwiek. Boże dziewczyno nie podchodź
do drzwi! - krzyczał z mieszkania Giuseppe.
- Za późno. - odpowiedział Michał.
Drzwi otworzyły się. Zaspana piękność stanęła w drzwiach. Lufa pistoletu
uniosła się w ręku Emmy na wysokość głowy dziewczyny.
- To za mnie! - powiedziała Emma.
- Nieeee!!! - Michał ruszył przed siebie z całym impetem, wprost na Emmę.
- Nie wolno Ci!
Padł strzał. Emma potoczyła się przewrócona po podłodze z całkowicie zdziwionym
wyrazem twarzy, zatrzymując się dopiero w salonie.
- Boli, piekielnie boli Giuseppe, ja odchodzę Giuseppe! Czuję to, czuję.
To boli. To stąd ból po jej dotknięciu. Ból ostateczny. To koniec. - krzyczał
bez opamiętania Michał, lecz Giuseppe nie słuchał. Właśnie pchał podnoszącą
się Emmę raz jeszcze. Prosto w stronę okna. Jego twarz wygięła się w wyrazie
nieopisanego bólu. Uderzył w nią z całych sił.
Emma wpadła na szybę. Zaskoczenie nie opuszczało twarzy, gdy szkło tłukło
się i zobaczyła odległość dzielącą ją od ziemi. Przecież o nic nie zawadziła.
Jak to się mogło stać? Kto ją popchnął?
Jej ciało przechyliło się niebezpiecznie przez krawędź okna, by po chwili
pomknąć wprost na spotkanie z ziemią.
...
- Boliiii, to faktycznie koniec. Mich..? Michał, jesteś jeszcze? * * *
Marzena podeszła do drzwi. Na podłodze leżała wciśnięta przez szczelinę
koperta. Podniosła ją i lekko jeszcze zaspana wróciła na sofę. Przykryła
się kocem, chwyciła za nóż do papieru. Tym razem karteczka była niewielka.
Starannie i z uczuciem wyjęła ją z koperty i rozłożyła.
"Nawet gdyby na całym świecie pozostał już tylko jeden kwiat
róży, znajdę go dla Ciebie.
Malkolm"
A może to właśnie jest przeznaczenie? Wsunęła się głębiej pod koc, przytuliła
list do piersi i spokojnie zasnęła.
Mojemu Marzeniu,
M@lan.
|