| |
![]() |
Likurg |
Jestem Likurg nazywany jedynym sprawiedliwym, syn Ezeusza. Czwarty z rodu. Urodzony w Sparcie.. Wiesz gdzie to jest? Nie? To nie istotne. Dziś jestem Twoim apostołem. Spójrz na ludzi. Dookoła. Wystarczy, że wyjrzysz za okno. Nie trzeba daleko szukać. Widzisz ich? Spójrz dokładnie. Spójrz na twarze. Jedne uśmiechnięte, inne zmęczone życiem, prostym i niezmiennym. Inne przepełnione bólem. Starzy i młodzi, zdrowi i chorzy, nawet dzieci, wszyscy oni czują. Widzisz? Przez ich twarze przebiegają miliony uczuć. W ciągu jednej sekundy tyle myśli, które widać w oczach, w ruchach, w gestach. Są piękni. Przyjrzyj im się dobrze. (...) A teraz spójrz na mnie. Co widzisz? Jest coś w oczach? Czy widzisz o czym myślę? Tak, wiem jestem szalony. Nie bój się, jestem Twoim apostołem, niosę Ci wolność. Już rozumiesz? To dobrze. To bardzo dobrze. ... miałem kiedyś władzę. Wolę czynienia dobra. Moja chęć była prawem. W Sparcie sądziłem wszystkich. Mieszczan, tych ubogich i tych najbogatszych, muzyków i żebraków, kobiety i mężczyzn, wszystkich. Nie było słowa ponad moje, ono było boskim. Byłem sprawiedliwy. Dziennie ustawiały się do mnie kolejki, a ostatni oczekujący musiał stanąć aż za bramami mojej rezydencji. Pomimo to przychodzili, wiedzieli że Likurg osądza sprawiedliwie. Widziałem mężczyzn, którzy oskarżali swoje kobiety o cudzołóstwo, a sami pokątnie spotykali się z miejskimi nałożnicami. Ich karałem surowo, tak jak na to zasługiwali, tak jak winien być karany każdy kłamca i oszczerca. Przychodziły też i kobiety, żądały sprawiedliwości. Chciały pieniędzy mężów, oskarżały ich o czyny najgorsze. O złe traktowanie, o bicie. Ukradkiem wtedy domy takie odwiedzałem. Pod przebraniem, z dala. Gdy kłamały były karane, lecz gdy to mąż się okazywał niewart ich wdzięków, one odzyskiwały godność. Zawsze sądziłem sprawiedliwie, nigdy na wyrost. Raz jeden jednak popełniłem błąd i zostałem za to ukarany. Nyks była najurodziwszą kobietą, jaką spotkałem na swojej drodze. I równie chyba dobrze sytuowaną. Przybyła do mnie o sąd prosząc porą, gdy słońce chowa się za horyzontem, a gwiazdy i księżyc oświetlają ulice. To dziwny czas w Sparcie. To najczęściej ten moment, gdy popełniane były czyny, które ja następnie rankiem osądzałem. Nyks przyodziana była prosto, acz dostojnie. Doskonale pamiętam tą kruczo czarną suknie, przeplataną platynowymi wzorami. Jakby gwiazdami ułożonymi w przedziwne wzory i znaki. Podeszła do mnie i prosiła o osąd. (...) Najdziwniejsze jest to, że od tamtego momentu nie zmieniliśmy się. To znaczy wy, ludzie. Wciąż jesteście sentymentalni, lecz wyrachowani, wciąż brak wam tak wiele z tej lekkości, której brak wart jest osądu. Zabawne. (...) Nyks oskarżała mężczyznę. Był jej miłością. Jedynym celem w życiu, sensem i smakiem. Wszystkim, co kochała, życiem. Każdego dnia po zmierzchu odwiedzała owego mężczyznę, gdy tylko zasnął. Otulała go swoją suknią i opowiadała piękne historie, gładząc jego zawsze spocone czoło. Mężczyzna ów miał być wielce zapracowanym człowiekiem, bardzo zmęczonym i pozbawionym chwil, gdy może zająć się sobą. Całe życie poświęcił innym, dlatego właśnie Nyks go pokochała. Urzekła ją w nim ta dziwna odpowiedzialność i dobro, dlatego za każdym razem, gdy słońce ginęło z nieboskłonu osuszała mu czoło z potu. Dawała chwile wytchnienia i spokoju. Bała się nawet odezwać słowem, by nie spłoszyć jego delikatnego snu. Jednak nawet Nyks nie była w stanie wytrzymać tak długiego czasu w nieodwzajemnionej miłości. Potrzebowała jego by jej blask nie zgasł. Postanowiła mu się ukazać. Tak też uczyniła i gdy kolejny raz słońce zniknęło za nieboskłonem przyszła do ukochanego. Usiadła na jego łożu i złożyła pocałunek na jego ustach, jednak on nie zbudził się. Wtedy Nyks zrozumiała. Mężczyzna którego kochała, był pozbawiony uczuć, nie mógł kochać. Nie potrafił. Dojrzała, że jego twarz jest niczym maska. Nic nie wyraża. A serce jest nieczułe na jej względy, na względy żadnej z kobiet. Nyks spytała mnie: - Panie powiedz, jak ukarałbyś tego mężczyznę? Jaką karę należałoby nałożyć na niego? Bo przecież jest on winny. Siedziałem chwilę i myślałem. W końcu odezwałem się najsprawiedliwszym osądem, jaki mogłem wygłosić. - Piękna Nyks. Winę mężczyzny owego nie mogę osądzić w tejże chwili,
gdyż nie wiem kim on jest, a jego opowieść również należy usłyszeć. Jednak
jeśli jest jak mówisz, mężczyzna winien jest. Winien po trzykroć. Za nie
odwzajemnioną miłość. Za nieczułość i za złamanie twego serca. Dlatego
też i ukarać należałoby go po trzykroć. Za nieodwzajemnione uczucie nieodwzajemnionym
uczuciem, tak by dookoła gdzie się pojawi dostrzegał uczucia, rozumiał
je, lecz nigdy własnego nie posiadł. Za nieczułość nieczułością, by niby
maszyna się stał, by ludzie go wyklęli a on sam by doskonale widział swe
grzechy. Za złamanie twego serca, jego powinno pęknąć, by co dzień tak
jak ty dotąd jego, tak on ciebie oglądał. Bez możliwości, bez nadziei,
wciąż w bólu. Taką karę bym na niego nałożył, lecz najpierw powinienem
bym wiedzieć kim jest ów mężczyzna. (...) Myślisz, że jestem szalony? Masz rację. Jestem. Jestem szalony z braku
miłości, której pragnę, gdy za każdym razem nadchodzi noc. Moja Nyks,
wciąż ją widzę, spójrz proszę jak dziś cudownie wygląda jej suknia. |