Spis tre╢ci Wytchnienie

 

Borys 'Ajson' Jagielski

Wojownicy Zodiaku - Odcinek 6

Poni┐szy tekst powsta│ w oparciu o fabu│Ω gry wideo pt. "Final Fantasy Tactics" stworzonej przez firmΩ Squaresoft.

- Twoja rewolucja nigdy siΩ nie powiedzie! - zawo│a│ Gustav Margueriff.

Dok│adnie naprzeciw niego sta│ Wiegraf Folles. Obaj trzymali w d│oniach miecze. Kilka metr≤w dalej, na posadzce le┐a│ skrΩpowany grubym sznurem markiz Mesdoram Elmdor. Nie porusza│ siΩ, ale pier╢ szlachcica unosi│a siΩ i opada│a miarowo, choµ powoli. Kompletny mrok panuj▒cy w piwnicy baraku roz╢wietla│ tylko drgaj▒cy i podskakuj▒cy p│omie± ╢wiecy zawieszonej na ╢cianie, sprawiaj▒cy, ┐e Wiegraf i Gustav rzucali groteskowe cienie na ╢ciany.

- Potrzebujemy jedzenia i dachu nad g│ow▒, a nie idei - m≤wi│ dalej Margueriff. - Gdyby╢ pozwoli│ mi wzi▒µ okup za markiza, Korpus dosta│by pieni▒dze, kt≤re tak bardzo s▒ mu teraz potrzebne. Dopiero wtedy mogliby╢my my╢leµ o tej twojej rebelii.
- Nie my╢lisz o przysz│o╢ci, Gustavie - odpar│ o wiele spokojniejszym g│osem Wiegraf. Upora│ siΩ bez k│opot≤w, nie doznawszy najmniejszych obra┐e±, z czw≤rk▒ stra┐nik≤w i by│ przekonany, ┐e starcie z Gustavem r≤wnie┐ nie sprawi mu trudno╢ci. - »aden rz▒d nie bΩdzie siΩ liczy│ z grup▒ terroryst≤w porywaj▒cych dla okupu wa┐ne osobisto╢ci. Musimy zwr≤ciµ na siebie uwagΩ, ale w inny spos≤b. Ty i tobie podobni rzezimieszkowie sprawili, ┐e ludzie traktuj▒ Korpus jak zorganizowan▒ grupΩ przestΩpcz▒. A tak nie powinno byµ.
- Ciekawe - u╢miechn▒│ siΩ nerwowo Gustav, spogl▒daj▒c w stronΩ wyj╢cia i zastanawiaj▒c siΩ, czy zd▒┐y│by uciec z piwnicy zanim Wiegraf przetnie go na p≤│. - To dlaczego wybra│e╢ nazwΩ Korpus ªmierci?
- Wiesz dobrze, ┐e to nie ja. To wy nadali╢cie sobie tak▒ nazwΩ - rzek│ Wiegraf, postΩpuj▒c p≤│ kroku do przodu.
- Co nam po przysz│o╢ci, je┐eli teraz g│odujemy i wiecznie uciekamy?! - wykrzykn▒│ Margueriff i zamilk│, gdy┐ nie wiedzia│, co ma m≤wiµ dalej.
Wiegraf odczeka│ cierpliwie kilkana╢cie sekund. Gdy milczenie przeci▒ga│o siΩ, przerwa│ je:
- Czy to wszystko, co mia│e╢ do powiedzenia, Gustavie? Je╢li tak, ┐egnaj - Wiegraf zbli┐y│ siΩ o kolejny krok unosz▒c ostrze do g≤ry.
I wtedy Margueriff niespodziewanie ruszy│ do przodu. Zada│ cios mieczem, kt≤ry uchodzi│by za b│yskawiczny dla postronnego obserwatora, ale Wiegrafowi wyda│ siΩ on o wiele za wolny. Bez wysi│ku przesun▒│ siΩ w bok i ostrze przeciΩ│o powietrze. Wtedy Wiegraf wykona│ ruch. P│ynnie odwr≤ci│ siΩ i pojedynczym pchniΩciem przebi│ Gustava na wylot, po czym wyci▒gn▒│ z jego cia│a brzeszczot. Margueriff upad│ na posadzkΩ piwnicy.
Wiegraf odwr≤ci│ siΩ w stronΩ schodk≤w prowadz▒cych do wyj╢cia z piwnicy i w│a╢nie wtedy zbieg│ po nich Algus, odcinaj▒c rycerzowi mo┐liwo╢µ ucieczki. Zanim kadet zd▒┐y│ cokolwiek zrobiµ, przyw≤dca Korpusu cofn▒│ siΩ, podni≤s│ markiza i zas│aniaj▒c siΩ nim, przystawi│ mu miecz do gard│a. Oczy Elmdora by│y zamkniΩte, a on sam nieprzytomny i nie╢wiadomy tego, ┐e stal ostrza dotyka jego krtani.

Za Algusem do piwnicy zbieg│ Ramza, a po nim Delita. We tr≤jkΩ stanΩli obok najni┐szego stopnia i bezradnie patrzyli na Wiegrafa, maj▒cego za zak│adnika Elmdora.
- Ty, ty... - wysapa│ Algus.
- Nie b≤jcie siΩ - odpar│ idealnie spokojnym g│osem rycerz. - To nie ja kaza│em uprowadziµ markiza i nie mam zamiaru go zabijaµ. Sprawca ca│ego zamieszania le┐y martwy u waszych st≤p.
- WiΩc pu╢µ mojego pana! - zawo│a│ histerycznie Algus.
- Wtedy mogliby╢cie siΩ na mnie rzuciµ - na twarzy Wiegrafa pojawi│ siΩ u╢mieszek. - I choµ nie w▒tpiΩ, ┐e pokona│bym was w pojedynkΩ, to nie mam ochoty ju┐ nkogo wiΩcej dzisiaj zabijaµ. Poza tym wy nie macie z tym nic wsp≤lnego.
Algus post▒pi│ dwa kroki do przodu, ale Ramza z│apa│ go za ramiΩ i poci▒gn▒│ z powrotem do ty│u.
- Spokojnie - szepn▒│. - Nie zr≤b czego╢, czego m≤g│by╢ potem ┐a│owaµ.
- Zrobimy tak - kontynuowa│ Wiegraf tak lu╝nym, konwersacyjnym tonem, ┐e r≤wnie dobrze m≤g│by byµ ich dobrym koleg▒ opowiadaj▒cym o ╢miesznym incydencie, jaki niedawno mia│ miejsce w barze. - Wy odsuniecie siΩ od wyj╢cia, a ja podejdΩ tam z markizem. Gdy ju┐ tam bΩdΩ, puszczΩ go i po prostu sobie p≤jdΩ. Zgoda?
Algus chcia│ co╢ powiedzieµ, ale Delita go uprzedzi│:
- Zgoda - odpar│ i razem z Ramz▒ poci▒gnΩli za sob▒ Algusa wzd│u┐ jednej ze ╢cian.
- Bardzo dobrze - pochwali│ Wiegraf i ruszy│ wzd│u┐ drugiej ╢ciany.

Obie strony mierzy│y siΩ ca│y czas wzrokiem. W ko±cu kadeci znale╝li siΩ tam, gdzie przedtem sta│ Wiegraf z Elmdorem, a rycerz ci▒gn▒c swojego zak│adnika stan▒│ u podn≤┐a schod≤w wiod▒cych w g≤rΩ. Wtedy przyw≤dca Korpusu zgodnie z umow▒ pu╢ci│ nieprzytomnego markiza - kt≤ry upad│ z g│uchym │omotem na posadzkΩ, tu┐ obok martwego Gustava - a sam wbieg│ po schodach na g≤rΩ, zatrzaskuj▒c za sob▒ klapΩ w│azu. Kadet≤w dobieg│ szczΩk zasuwanego rygla.
Algus ukl▒k│ szybko przy Elmdorze, sprawdzaj▒c mu tΩtno. Delita stan▒│ na czwartym stopniu w▒skich, drewnianych schod≤w i napar│ rΩkoma na klapΩ z ca│ej si│y. Ta nawet nie drgnΩ│a.
- Kilkadziesi▒t minut pracy i wy│amiemy sobie drogΩ do wolno╢ci - stwierdzi│ Delita. - Wiegraf wiedzia│ o tym i zamkn▒│ nas tu nie po to, by╢my umarli ╢mierci▒ g│odow▒, ale ┐eby╢my nie mogli za nim pojechaµ.
Ramza ukucn▒│ przy Elmdorze, obok Algusa.
- Co z markizem?
- »yje - odpowiedzia│ Algus, szukaj▒c obra┐e± na ciele Elmdora. - Nie widzΩ ┐adnych ran. Jest chyba tylko wyczerpany. Mocno wyczerpany - doda│ z niepokojem i spojrza│ na DelitΩ, kt≤ry wyci▒gn▒│ miecz i zacz▒│ podwa┐aµ brzeg metalowej klapy.

Martwy Gustav le┐a│ na brzuchu, w leniwie powiΩkszaj▒cej siΩ ka│u┐y w│asnej krwi, kt≤ra w s│abym ╢wietle ╢wiecy przybra│a niemal czarny kolor.

Ramzie, Delicie, Algusowi i markizowi Elmdorowi podr≤┐ do Igros zajΩ│a piΩµ dni i na miejsce dotarli, zgodnie z przewidywaniami Algusa, z dwudniowym op≤╝nieniem. W Dorter markiz odzyska│ przytomno╢µ. Kadeci napoili go i nakarmili. Z opowie╢ci Elmdora wynika│o, ┐e po zaj╢ciu w Lesie Sweegy zosta│ przewieziony bezpo╢rednio do piwnicy baraku na Pustyni Zeklaus - "szczurzej piwnicy" - i w│a╢nie tam by│ przetrzymywany przez ca│y czas.

Markiz podziΩkowa│ wszystkim trzem kadetom i zapewni│ Algusa, ┐e ten nie musi siΩ przejmowaµ wiΩcej praktyk▒ rycerskΩ i zaraz po powrocie do Limberry zostanie pasowany na rycerza. Ch│opak pokra╢nia│. Mesdoram Elmdor zgodzi│ siΩ, aby we czw≤rkΩ najpierw pojechali do Igros, a dopiero stamt▒d, w towarzystwie Algusa, mia│by powr≤ciµ do swego zamku w Limberry. Obieca│ te┐, i┐ osobi╢cie pochwali RamzΩ i DelitΩ nie tylko u Dycedarga, ale tak┐e u samego ksiΩcia Larga.

BΩd▒c w Dorter, kadeci przez kilka godzin rozgl▒dali siΩ za grup▒ poszukiwawcz▒ Zalbaga, aby zakomunikowaµ jej o odnalezieniu markiza i m≤c razem wr≤ciµ do Igros. Ale Zalbag i jego oddzia│ najwyra╝niej opu╢cili ju┐ miasto i pojechali dalej.

Mimo wstawiennictwa Elmdora, Dycedarg okaza│ siΩ nieugiΩty i tego dnia, w kt≤rym markiz planowa│ powr≤ciµ do Limberry - a by│o to tydzie± po wydarzeniach na Pustyni Zeklaus - wezwa│ tr≤jkΩ kadet≤w do swego biura na najwy┐szym piΩtrze zamku, z zamiarem udzielenia im nagany za niewype│nienie wyra╝nego polecenia dotycz▒cego czasu powrotu.

Ramza, Delita i Algus weszli do sparta±sko urz▒dzonego gabinetu komendanta i ustawili siΩ przed biurkiem, za kt≤rym siedzia│ najstarszy Beoulve. Dycedarg omi≤t│ tr≤jkΩ spojrzeniem, w kt≤rym malowa│ siΩ wyrzut:

- Kaza│em wam powr≤ciµ do Igros przed up│ywem dziewiΩciu dni. Wy tymczasem ╢wiadomie zlekcewa┐yli╢cie m≤j rozkaz, udali╢cie siΩ na PustyniΩ Zeklaus i sp≤╝nili╢cie siΩ o dwa dni. Czy zdajecie sobie sprawΩ, ┐e przez te dwa dni martwi│em siΩ o wasz los?
Ramza chcia│ co╢ powiedzieµ, ale brat uciszy│ go ruchem d│oni.
- Tak, wiem. Uratowali╢cie markiza i za to nale┐y wam siΩ pochwa│a, kt≤rej zreszt▒ udzieli│ wam ju┐ chyba sam Mesdoram Elmdor. To wspaniale. Ale z drugiej strony udaj▒c siΩ do tych barak≤w, nie mieli╢cie pewno╢ci, ┐e rzeczywi╢cie znajdziecie tam markiza. Ryzykowali╢cie i po prostu wam siΩ uda│o.
Dycedarg oderwa│ wzrok od niepos│usznych kadet≤w i zacz▒│ przerzucaµ papiery, zalegaj▒ce na biurku. Wtem odezwa│ siΩ Algus:
- Lordzie Dycedarg, proszΩ winiµ mnie i tylko mnie. Ramza i Delita byli przeciwni eskapadzie na pustyniΩ. To ja ich do tego nak│oni│em. Powiedzia│bym, ┐e nawet zmusi│em. Pochwa│a za uratowanie markiza nale┐y siΩ ca│ej naszej tr≤jce, ale za niewype│nienie twojego rozkazu nale┐y winiµ mnie.
Delita, podobnie zreszt▒ jak i Ramza, nie chcia│ wierzyµ w│asnym uszom. Nie spodziewa│ siΩ takiego szlachetnego zachowania ze strony Algusa. W gruncie rzeczy od pocz▒tku ich znajomo╢ci, ch│opak sprawia│ na nim wra┐enie egoisty.
- Czy to prawda, Ramzo, Delito? - spyta│ lekko zdumiony Dycedarg. - To Algus zmusi│ was do udania siΩ na pustyniΩ?
- Nie, to nieprawda - odrzek│ Ramza. - Algus wcale nie...
- Ramza k│amie, lordzie - przerwa│ mu Algus. - Zmusi│em ich.
Delita obr≤ci│ siΩ w stronΩ ch│opaka:
- Nie musisz nas broniµ, Algusie.
I zwr≤ci│ siΩ do Dycedarga:
- DecyzjΩ o z│amaniu rozkazu podjΩli╢my wsp≤lnie.
Zak│opotany Algus spu╢ci│ wzrok na dywan i wzruszy│ ramionami. Jego postawa m≤wi│a: "Chcia│em dobrze". Dycedarg popatrzy│ na niego z uznaniem.
- To by│o bardzo rycerskie z twojej strony, Algusie, aczkolwiek ca│kowicie niepotrzebne. Ja nie szukam winnego, tylko staram siΩ wam u╢wiadomiµ, ┐e rycerz musi przestrzegaµ polece± swojego zwierzchnika. Gdyby ka┐dy dzia│a│ na w│asn▒ rΩkΩ, zapanowa│by og≤lny ba│agan.
- Przepraszam w imieniu nas wszystkich - rzek│ Ramza patrz▒c bratu prosto w oczy. - GwarantujΩ, ┐e to siΩ ju┐ wiΩcej nie powt≤rzy.
- Dobrze - powiedzia│ Dycedarg.

Chcia│ dodaµ co╢ jeszcze, ale niespodziewanie do biura tylnim wej╢ciem wkroczy│ tΩgi, brodaty mΩ┐czyzna w drogocennym stroju. Na jego kosztownym kaftanie widnia│ wyhaftowany bia│y lew. By│ to ksi▒┐Ω Bestrada Larg we w│asnej osobie - w│adca prowincji Gallione, brat kr≤lowej Ruvelii, bohater Wojny PiΩµdziesiΩcioletniej, cz│owiek, kt≤ry by│ g│≤wnym zwierzchnikiem klanu rycerskiego Hokuten.

Ramza i Delita przyklΩkli szybko na jedno kolano. Algus pocz▒tkowo nie rozpozna│ osoby ksiΩcia, ale poszed│ w ╢lad towarzyszy. Dycedarg tylko wsta│ z krzes│a, uk│oni│ siΩ lekko i z powrotem usiad│. By│ z Largiem w za┐y│ych stosunkach.
Ksi▒┐e stan▒│ obok niego i powi≤d│ wzrokiem po trzech m│odych ludziach klΩcz▒cych na dywanie.
- Wsta±cie - powiedzia│ i kadeci pos│usznie siΩ unie╢li.
- Daj im spok≤j, Dycedarg - powiedzia│ Larg. - Elmdor chwali│ ich przecie┐ osobi╢cie u mnie i u ciebie. Akurat w tym przypadku powiniene╢ przymkn▒µ oko na to "przestΩpstwo" - zarechota│ rubasznie, akcentuj▒c s│owo "przestΩpstwo".
- Nie bro± ich, lordzie. Uratowali markiza, ale i tak nale┐y im siΩ nagana - odpar│ niewzruszenie komendant.
- Dobrze, ju┐ dobrze - usi│owa│ za│agodziµ sprawΩ Larg, i Ramza, kt≤ry nigdy wcze╢niej nie spotka│ siΩ osobi╢cie z ksiΩciem, od razu go polubi│. - M│odzi ludzie s▒ pe│ni wigoru i nie powinni traciµ go podczas pilnowania zamku w czasie pokoju.
Wzrok Larga spocz▒│ na Ramzie:
- A wiΩc to ty jeste╢ najm│odszym synem Balbanesa. Nigdy wcze╢niej ciΩ nie widzia│em, ch│opcze. Pewno ju┐ ci to m≤wi│o wiele os≤b, ale jeste╢ bardzo podobny z wygl▒du do swego ojca. I z charakteru pewno te┐ - doda│ po chwili.
- DziΩkujΩ, lordzie - Ramza za┐enowany pochyli│ g│owΩ.
- To by│oby na tyle. Jeste╢cie wolni - odezwa│ siΩ Dycedarg i kadeci opu╢cili pos│usznie pok≤j, starannie zamykaj▒c za sob▒ wielkie drzwi.
Gdy tylko wyszli, jowialno╢µ Larga prysnΩ│a niczym ba±ka mydlana. Podszed│ do okna i warkn▒│ zagniewany na Dycedarga:
- Masz wa┐niejsze sprawy na g│owie ni┐ udzielanie nagan bandom ma│olat≤w. Kr≤l ju┐ wkr≤tce umrze. Skup sw▒ ca│▒ energiΩ na realizacji naszego planu.
- Spokojnie - Dycedarg usiad│ wygodniej na krze╢le. - Wszystko jest pod kontrol▒ - zapewni│ ksiΩcia.

Dwie godziny p≤╝niej Dycedarg wezwa│ ponownie do gabinetu RamzΩ, DelitΩ i Algusa. Powiedzia│ im, ┐e na po│udnie od Nizin Mandalskich zlokalizowano jedn▒ z kryj≤wek Korpusu ªmierci. Bandyci przysposobili sobie chatΩ na wybrze┐u, kt≤r▒ przed Wojn▒ PiΩµdziesiΩcioletni▒ zamieszkiwali rybacy. Komendant stwierdzi│, ┐e zwalnia kadet≤w z pilnowania miasta i wraz z Sodunem, Ukrasem, Ranokiem i Arfem wysy│a ich tam, by aresztowali, a w przypadku stawiania oporu zabili wszystkich banit≤w. Doda│, ┐e zdaje sobie sprawΩ z niebezpiecze±stwa tkwi▒cego w tej misji, ale liczy na to, i┐ skoro ch│opcy byli w stanie odnale╝µ markiza Elmdora, to poradz▒ sobie tak┐e z tym zadaniem.

Zdziwiony Algus spyta│, czy on te┐ ma jechaµ, skoro na dzisiaj zaplanowano powr≤t Elmdora do Limberry.

- Markiz zdecydowa│, ┐e pozostanie w zamku jeszcze kilka dni - odpar│ Dycedarg. - Powiedzia│ mi, ┐e przez ten czas oddaje mi ciebie do dyspozycji. Pomy╢la│em wiΩc, ┐e bΩdziesz chcia│ udaµ siΩ razem z Ramz▒ i Delit▒, by odwdziΩczyµ siΩ im za pomoc w uratowaniu Elmdora. Ale je┐eli nie chcesz, to do niczego ciΩ nie zmuszam. Oczywi╢cie, wy te┐ - zwr≤ci│ siΩ do pozosta│ej dw≤jki - mo┐ecie odm≤wiµ, je┐eli uwa┐acie, ┐e jest to zbyt niebezpieczne.
- Ale┐ sk▒d - odrzek│ Ramza. - To dla nas zaszczyt, ┐e wyznaczasz nas do tak wa┐kiego zadania, pomimo faktu, i┐ nie jeste╢my jeszcze rycerzami.
- Oczywi╢cie, ┐e im pomogΩ - stwierdzi│ Algus.
- Wspaniale - powiedzia│ Dycedarg. - Wyruszycie jeszcze dzi╢, powiadomcie o tym pozosta│ych. Zgodnie z moimi informacjami, w kryj≤wce przebywa oko│o piΩciu bandyt≤w, wiΩc w si≤demkΩ powinni╢cie sobie poradziµ. PamiΩtajcie, aby wzi▒µ ze sob▒ kajdany i pow≤z do przetransportowania ewentualnych wiΩ╝ni≤w. To wszystko. Jakie╢ pytania?
Pyta± nie by│o i wszyscy kadeci skierowali siΩ do wyj╢cia.

Do celu dojechali dwa dni p≤╝niej, wczesnym przedpo│udniem. Na skraju skalistego brzegu, o kt≤ry miarowo uderza│y morskie fale, wznosi│a siΩ spora, ale stara i spr≤chnia│a rybacka chata. W s│omianej strzesze widnia│y liczne dziury. Pada│ silny deszcz i dopiero, gdy kadeci zbli┐yli siΩ na odleg│o╢µ nieca│ych dwustu metr≤w do chaty, dostrzegli, ┐e przy drzwiach stoi pi▒tka ludzi. Wszyscy trzymali w rΩkach miecze i w milczeniu obserwowali zbli┐aj▒cych siΩ je╝d╝c≤w. Banici dostrzegli kadet≤w pierwsi.

Jad▒cy na czele Ramza zatrzyma│ wierzchowca i zsiad│. Jego towarzysze uczynili to samo. Arf zatrzyma│ zaprzΩ┐ony w cztery chocobosy pow≤z - maj▒cy pos│u┐yµ do transportu ewentualnych wiΩ╝ni≤w, a na kt≤rym le┐a│ teraz p│≤cienny worek wype│niony kajdanami - nieco z ty│u i truchtem podbieg│ do pozosta│ych.

Ramza stan▒│ trzydzie╢ci metr≤w naprzeciw pi▒tki nieznajomych - czterech mΩ┐czyzn i jednej kobiety - i mimo deszczu dostrzeg│ na ich palcach sygnety Korpusu ªmierci. Pozostali ustawili siΩ w szeregu za ch│opakiem. Ramza wyci▒gn▒│ miecz i zawo│a│ g│o╢no, staraj▒c siΩ przekrzyczeµ szum deszczu:

- Przybyli╢my tu z rozkazu Dycedarga Beoulve, komendanta zamku w Igros. Naszym celem jest pojmanie was jako banit≤w i przestΩpc≤w. Je┐eli bΩdziecie stawiaµ op≤r, zginiecie.
Jasnow│osa, m│oda kobieta, wyst▒pi│a do przodu i odkrzyknΩ│a:
- Nie we╝miecie nas ┐ywcem.

Ramza zauwa┐y│, ┐e jest ona uderzaj▒co podobna do Wiegrafa i zacz▒│ zastanawiaµ siΩ, czy nie maj▒ przypadkiem do czynienia z Milud▒ Folles, siostr▒ przyw≤dcy Korpusu. S│ysza│, ┐e Miluda, kt≤ra w czasie Wojny PiΩµdziesiΩcioletniej razem z Gustavem pomaga│a bratu dowodziµ ochotniczym oddzia│em, jest obecnie w szeregach Korpusu. Kobieta potwierdzi│a jego przypuszczenia, wo│aj▒c:

- Jestem Miluda, siostra Wiegrafa Folles. Nie chcemy z wami walczyµ i dlatego prosimy was, aby╢cie zostawili nas i odeszli.
Ramza opu╢ci│ bezradnie rΩce, odwr≤ci│ siΩ do towarzyszy i powiedzia│ przygnΩbionym g│osem:
- Braµ ich - nadzieja, i┐ banici poddadz▒ siΩ dobrowolnie, prysnΩ│a.

Przed chat▒ ryback▒, w strugach deszczu i w╢r≤d grzmot≤w piorun≤w, rozpΩta│a siΩ ma│a bitwa. Ramza, Delita, Algus, Ukras i Ranok walczyli bezpo╢rednio z pi▒tk▒ banit≤w, podczas gdy Sodun i Arf pozostali nieco z ty│u, staraj▒c siΩ wspieraµ towarzyszy - Sodun przy pomocy │uku, a Arf przy pomocy czar≤w.

Ramza skrzy┐owa│ miecze z Milud▒ i stwierdzi│, ┐e na jego szczΩ╢cie siostra Wiegrafa nie jest zbyt dobra w fechtunku. UmiejΩtno╢ci szermierskie kobiety nie dor≤wnywa│y zdolno╢ciom Ramzy. Ch│opak walczy│ ostro┐nie, paruj▒c ciosy, staraj▒c siΩ zadaµ Miludzie ranΩ powa┐n▒, lecz nie ╢mierteln▒. Uwa┐a│, ┐eby kobieta nie trafi│a przypadkiem mieczem w raniony przez pantery bark.
Algusowi i Delicie sz│o nieco gorzej. Ich oponenci byli bardziej wymagaj▒cy. O ile Algus jako╢ sobie radzi│, to Delita cofa│ siΩ bez przerwy do ty│u pod naporem uderze± miecza.

Walcz▒cy wrΩcz Ukras co chwilΩ uchyla│ siΩ w bok przed ciosami przeciwnika. Postronny obserwator m≤g│by stwierdziµ, ┐e ch│opak nie ma szans w starciu z osob▒ uzbrojon▒ w miecz, ale w rzeczywisto╢ci by│o inaczej. Ukras bez trudu, zwinnie uskakiwa│ przed kolejnymi ciΩciami, czekaj▒c na dogodn▒ chwilΩ, by wyprowadziµ cios rΩk▒ lub nog▒.

Ranok radzi│ sobie z nich wszystkich najlepiej. Kadet wymachiwa│ w│≤czni▒ tak szybko, ┐e wr≤g nie zd▒┐y│ nawet ani razu zamachn▒µ siΩ mieczem. M≤g│ tylko blokowaµ ciosy ch│opaka i wygl▒da│o na to, ┐e lada moment g│ownia w│≤czni zatopi siΩ w jego ciele.

Delita zorientowa│ siΩ, ┐e przegrywa i ┐e je┐eli lada chwila czego╢ nie wymy╢li, to zginie od klingi miecza. Nagle, pr≤buj▒c zaskoczyµ oponenta, przerzuci│ bro± z prawej rΩki do lewej i wyprowadzi│ cios. MΩ┐czyzna nie da│ siΩ nabraµ na tΩ sztuczkΩ. Uskoczy│ w bok, znalaz│ siΩ za Delit▒ i zamachn▒│ siΩ obur▒cz mieczem, mierz▒c w plecy ch│opaka. Brzeszczot pocz▒│ d│ugim │ukiem spadaµ w d≤│ i wtedy Sodun zwolni│ ciΩciwΩ │uku, ratuj▒c DelitΩ przed niechybn▒ ╢mierci▒. Strza│a zatopi│a siΩ w karku banity, zabijaj▒c go na miejscu.

Ranok przypar│ przeciwnika do drewnianej ╢ciany chaty i jednym uderzeniem w│≤czni wytr▒ci│ mu z rΩki miecz, po czym podetkn▒│ g│owniΩ swej broni pod gard│o mΩ┐czyzny.
- Poddaj siΩ! Nie masz wyj╢cia!
- WolΩ ╢mierµ ni┐ niewolΩ - odpar│ mΩ┐czyzna i bez zastanowienia szarpn▒│ g│ow▒ w prz≤d, nadziewaj▒c swe gard│o na w│≤czniΩ.
Kompletnie zaskoczony posuniΩciem wroga, Ranok wyci▒gn▒│ g│owniΩ z krtani, ale by│o ju┐ za p≤╝no. MΩ┐czyzna, z wielk▒, krwawi▒c▒ dziur▒ na szyi pad│ martwy na ziemiΩ.

Ukras my╢la│, ┐e poradzi sobie z przeciwnikiem, ale czasem w walce to przypadek, a nie umiejΩtno╢ci decyduj▒ o ┐yciu ludzkim. Tak by│o tym razem. Uskakuj▒c przed kolejnym ciosem przeciwnika, kadet po╢lizgn▒│ siΩ na mokrej trawie. MΩ┐czyzna wykorzysta│ to i pchn▒│ po raz kolejny mieczem. Ukras nie zdo│a│ siΩ uchyliµ. Ostrze przebi│o go niemal┐e na wylot. Bandyta wyszarpn▒│ miecz z cia│a martwego ju┐ ch│opaka i w tej samej chwili czarownik Arf cisn▒│ w tamt▒ stronΩ p│on▒c▒ kulΩ. Trafi│a prosto w twarz mΩ┐czyznΩ i magiczny ogie± prawie spopieli│ mu g│owΩ.

Algus k▒tem oka zauwa┐y│, ┐e Ukras zgin▒│. Moment nieuwagi zosta│ wykorzystany przez przeciwnika, kt≤ry zrani│ go g│Ωboko w d│o±. Ch│opak sykn▒│ z b≤lu i wypu╢ci│ miecz. Wtedy Sodun odda│ kolejny strza│ z │uku, zabij▒c i tego banitΩ.

Delita, Algus i Ranok pospieszyli na pomoc Ramzie, kt≤ry wci▒┐ pojedynkowa│ siΩ z Milud▒. Kobieta widz▒c, ┐e nie ma szans z czterema przeciwnikami naraz, odrzuci│a miecz i opu╢ci│a bezradnie rΩce. Kadeci otoczyli j▒.

Arf i Sodun podbiegli do Ukrasa, w nadziei, ┐e jeszcze ┐yje. Ale wielki, czerwony otw≤r w piersi ch│opaka nie pozostawia│ w▒tpliwo╢ci. Do szeroko rozwartych oczu trupa, zastyg│ych w niemym przera┐eniu, nap│ywa│y krople deszczu. Arf zamkn▒│ mu powieki i poczu│ narastaj▒cy ┐al w sercu. Nie zna│ Ukrasa zbyt dobrze - pozna│ go dopiero w Szkole Rycerskiej - ale nie my╢la│ nawet, ┐e ╢mierµ dotknie kt≤rego╢ z nich podczas wykonywania tego zadania. Po raz pierwszy u╢wiadomi│ sobie tak naprawdΩ, ┐e bycie rycerzem - wojownikiem - to gra, w kt≤rej co rundΩ stawka jest najwy┐sza z mo┐liwych. Ukras w│a╢nie przegra│...

Algus, Delita i Ranok nadal maj▒c bro± w pogotowiu odsunΩli siΩ nieco od Ramzy, trzymaj▒cego miecz na gardle Miludy.

- ªmia│o. Zabij mnie. Zabij mnie jak zwierzΩ, za kt≤re mnie uwa┐asz. No, zr≤b to - m≤wi│a Miluda bez strachu, niemal z pogard▒ spogl▒daj▒c na RamzΩ.
- NaprawdΩ tego chcesz? - spyta│ z niedowierzaniem ch│opak.
Zanim kobieta zd▒┐y│a co╢ odpowiedzieµ, Algus zawo│a│:
- Ramzo, zabij j▒! Zr≤b to! Ona jest twoim wrogiem, wrogiem rodziny Beoulve, rozumiesz?! Jest ╢mieciem! Nie ma po co ┐yµ, tacy jak ona nie maj▒ po co ┐yµ! Je╢li ty jej nie zabijesz, ona kt≤rego╢ dnia zabijΩ ciebie! My i oni nie mo┐emy ┐yµ obok siebie! Zabij j▒, Ramzo! Zr≤b to w│asnorΩcznie!

Delita spojrza│ z ukosa na ch│opaka, zaskoczony gwa│towno╢ci▒ tych s│≤w.
- Nie widzΩ powodu, dla kt≤rego Ramza mia│by to zrobiµ - stwierdzi│, wypowiadaj▒c powoli ka┐dy wyraz,
Algus spojrza│ na niego z niedowierzaniem.
- Co ty gadasz?! Oszala│e╢, Delita?!
- Jest cz│owiekiem, takim samym jak ty czy ja.
- Ty zdrajco! - krzykn▒│ Algus.
Do Ramzy odezwa│a siΩ Miluda:
- No, ch│opcze, co zamierzasz zrobiµ? Nie bierz mnie do niewoli. Albo zabij mnie teraz, albo pu╢µ wolno, ale nie zakuwaj mnie w kajdany. Nie zrobi│am nic z│ego, nigdy nie dopu╢ci│am siΩ morderstwa ani kradzie┐y. WalczΩ tylko o r≤wno╢µ pomiΩdzy takimi jak ja, a takimi jak ty, podobnie jak m≤j brat Wiegraf.
Ramza zawaha│ siΩ i zrobi│ co╢, czego siΩ po sobie nie spodziewa│. Opu╢ci│ miecz i schowa│ go do pochwy.
- Jeste╢ wolna, Miludo.
Algus os│upia│. Otworzy│ usta, ┐eby co╢ powiedzieµ, ale tylko zgrzytn▒│ zΩbami i je zamkn▒│. Pozostali przyjΩli to z wiΩkszym spokojem. Miluda tymczasem spogl▒da│a na chwilΩ z niedowierzaniem na RamzΩ i powiedzia│a:
- Nie oczekuj podziΩkowa±.
Ch│opak milcza│. Wszyscy milczeli, │▒cznie z Algusem, kt≤ry trwa│ w os│upieniu. Kobieta oddali│a siΩ od nich i wesz│a do chaty rybackiej. Wyjecha│a stamt▒d na chocobosie przez szerokie drzwi i po chwili zniknΩ│a za pobliskim pag≤rkiem.
Algus spogl▒da│ za ni▒ z niedowierzaniem. Wci▒┐ nie m≤g│ wydusiµ z siebie ani s│owa.
- Dlaczego to zrobi│e╢? - spyta│ Delita.
Ramza wzruszy│ ramionami i odpar│:
- A jak ty by╢ zrobi│?
- W ka┐dym razie Dycedarg nie bΩdzie z nas zadowolony - rzek│ Delita. - Nie do╢µ, ┐e po raz drugi ╢wiadomie zignorowali╢my rozkaz, to na dodatek robi▒c to pu╢cili╢my wolno w│a╢nie siostrΩ Wiegrafa.
Nagle rozkrzycza│ siΩ Algus:
- Nie my! Nie my! On to zrobi│! - ruszy│ w kierunku Ramzy, ale Delita i Ranok przytrzymali go. - To zdrajca! Zdrajca! - wrzasn▒│.
Ramza spogl▒da│ na niego obojΩtnie, po czym powiedzia│ beznamiΩtnie:
- Dycedarg nie dowie siΩ o niczym. Banit≤w by│o tylko czterech i wszyscy zginΩli stawiaj▒c op≤r. Niech wszyscy zapamiΩtaj▒ tak▒ wersjΩ - rozejrza│ siΩ po towarzyszach. Wszyscy skinΩli niepewnie g│owami. Wzrok ch│opaka spocz▒│ na Algusie. - I ty te┐ - doko±czy│.
Algus opanowa│ siΩ i odpar│ z godno╢ci▒:

- Nie jestem donosicielem i nic nie powiem twemu bratu. Ale wiedz, ┐e potΩpiam tw≤j czyn, Ramzo. Nie rozumiem twojego postΩpowania, jest niegodne szlachcica. Po powrocie do Igros rozstaniemy siΩ. Stamt▒d pojadΩ prosto do Limberry, z markizem lub bez niego.

W pi▒tkΩ pogrzebali cia│a w rozmiΩk│ej ziemi - Algus nie pom≤g│ im, siedzia│ obra┐ony na swym chocobosie, banda┐uj▒c rozciΩt▒ d│o±. Ukrasa pochowali nieco dalej od banit≤w. Ramza zm≤wi│ nad grobem towarzysza kr≤tk▒ modlitwΩ, po czym kadeci wyruszyli w drogΩ powrotn▒ do Igros. Przez ca│▒ podr≤┐ Algus jecha│ z ty│u i nie odezwa│ siΩ ani s│owem.

Gdy dwa dni p≤╝niej przyjechali do stolicy, dowiedzieli siΩ o zdarzeniu, jakie mia│o miejsce podczas ich nieobecno╢ci. Zdarzeniu, kt≤rego konsekwencje mia│y wkr≤tce rozdzieliµ na zawsze ╢cie┐ki, jakimi kroczyli Ramza i Delita.

CIíG DALSZY NASTíPI

Wszystkie prawa zastrze┐one. Powy┐szy tekst stanowi w│asno╢µ intelektualn▒ Borysa Jagielskiego i jest chroniony przez miΩdzynarodowe prawa autorskie. Jest on przeznaczony wy│▒cznie do darmowego rozprowadzania w postaci elektronicznej w magazynie internetowym "Inkluz". Je┐eli pragniesz umie╢ciµ go na swojej witrynie WWW skontaktuj siΩ najpierw z autorem. Mo┐esz wydrukowaµ tekst na w│asny u┐ytek lub nieodp│atnie przekazaµ go komu╢ innemu, lecz bez zmieniania tytu│u, tre╢ci b▒d╝ nazwiska autora. Kopiowanie i rozprowadzanie tekstu pod jak▒kolwiek postaci▒ przy czerpaniu z tego korzy╢ci materialnych jest bez pisemnej zgody autora karalne.
All rights reserved, 2000, 2001, 2002, copyright by Borys Jagielski.

Na g≤rΩ strony