Spis treści Wytchnienie

 

Borys 'Ajson' Jagielski

Wojownicy Zodiaku - Odcinek 6

Poniższy tekst powstał w oparciu o fabułę gry wideo pt. "Final Fantasy Tactics" stworzonej przez firmę Squaresoft.

- Twoja rewolucja nigdy się nie powiedzie! - zawołał Gustav Margueriff.

Dokładnie naprzeciw niego stał Wiegraf Folles. Obaj trzymali w dłoniach miecze. Kilka metrów dalej, na posadzce leżał skrępowany grubym sznurem markiz Mesdoram Elmdor. Nie poruszał się, ale pierś szlachcica unosiła się i opadała miarowo, choć powoli. Kompletny mrok panujący w piwnicy baraku rozświetlał tylko drgający i podskakujący płomień świecy zawieszonej na ścianie, sprawiający, że Wiegraf i Gustav rzucali groteskowe cienie na ściany.

- Potrzebujemy jedzenia i dachu nad głową, a nie idei - mówił dalej Margueriff. - Gdybyś pozwolił mi wziąć okup za markiza, Korpus dostałby pieniądze, które tak bardzo są mu teraz potrzebne. Dopiero wtedy moglibyśmy myśleć o tej twojej rebelii.
- Nie myślisz o przyszłości, Gustavie - odparł o wiele spokojniejszym głosem Wiegraf. Uporał się bez kłopotów, nie doznawszy najmniejszych obrażeń, z czwórką strażników i był przekonany, że starcie z Gustavem również nie sprawi mu trudności. - Żaden rząd nie będzie się liczył z grupą terrorystów porywających dla okupu ważne osobistości. Musimy zwrócić na siebie uwagę, ale w inny sposób. Ty i tobie podobni rzezimieszkowie sprawili, że ludzie traktują Korpus jak zorganizowaną grupę przestępczą. A tak nie powinno być.
- Ciekawe - uśmiechnął się nerwowo Gustav, spoglądając w stronę wyjścia i zastanawiając się, czy zdążyłby uciec z piwnicy zanim Wiegraf przetnie go na pół. - To dlaczego wybrałeś nazwę Korpus Śmierci?
- Wiesz dobrze, że to nie ja. To wy nadaliście sobie taką nazwę - rzekł Wiegraf, postępując pół kroku do przodu.
- Co nam po przyszłości, jeżeli teraz głodujemy i wiecznie uciekamy?! - wykrzyknął Margueriff i zamilkł, gdyż nie wiedział, co ma mówić dalej.
Wiegraf odczekał cierpliwie kilkanaście sekund. Gdy milczenie przeciągało się, przerwał je:
- Czy to wszystko, co miałeś do powiedzenia, Gustavie? Jeśli tak, żegnaj - Wiegraf zbliżył się o kolejny krok unosząc ostrze do góry.
I wtedy Margueriff niespodziewanie ruszył do przodu. Zadał cios mieczem, który uchodziłby za błyskawiczny dla postronnego obserwatora, ale Wiegrafowi wydał się on o wiele za wolny. Bez wysiłku przesunął się w bok i ostrze przecięło powietrze. Wtedy Wiegraf wykonał ruch. Płynnie odwrócił się i pojedynczym pchnięciem przebił Gustava na wylot, po czym wyciągnął z jego ciała brzeszczot. Margueriff upadł na posadzkę piwnicy.
Wiegraf odwrócił się w stronę schodków prowadzących do wyjścia z piwnicy i właśnie wtedy zbiegł po nich Algus, odcinając rycerzowi możliwość ucieczki. Zanim kadet zdążył cokolwiek zrobić, przywódca Korpusu cofnął się, podniósł markiza i zasłaniając się nim, przystawił mu miecz do gardła. Oczy Elmdora były zamknięte, a on sam nieprzytomny i nieświadomy tego, że stal ostrza dotyka jego krtani.

Za Algusem do piwnicy zbiegł Ramza, a po nim Delita. We trójkę stanęli obok najniższego stopnia i bezradnie patrzyli na Wiegrafa, mającego za zakładnika Elmdora.
- Ty, ty... - wysapał Algus.
- Nie bójcie się - odparł idealnie spokojnym głosem rycerz. - To nie ja kazałem uprowadzić markiza i nie mam zamiaru go zabijać. Sprawca całego zamieszania leży martwy u waszych stóp.
- Więc puść mojego pana! - zawołał histerycznie Algus.
- Wtedy moglibyście się na mnie rzucić - na twarzy Wiegrafa pojawił się uśmieszek. - I choć nie wątpię, że pokonałbym was w pojedynkę, to nie mam ochoty już nkogo więcej dzisiaj zabijać. Poza tym wy nie macie z tym nic wspólnego.
Algus postąpił dwa kroki do przodu, ale Ramza złapał go za ramię i pociągnął z powrotem do tyłu.
- Spokojnie - szepnął. - Nie zrób czegoś, czego mógłbyś potem żałować.
- Zrobimy tak - kontynuował Wiegraf tak luźnym, konwersacyjnym tonem, że równie dobrze mógłby być ich dobrym kolegą opowiadającym o śmiesznym incydencie, jaki niedawno miał miejsce w barze. - Wy odsuniecie się od wyjścia, a ja podejdę tam z markizem. Gdy już tam będę, puszczę go i po prostu sobie pójdę. Zgoda?
Algus chciał coś powiedzieć, ale Delita go uprzedził:
- Zgoda - odparł i razem z Ramzą pociągnęli za sobą Algusa wzdłuż jednej ze ścian.
- Bardzo dobrze - pochwalił Wiegraf i ruszył wzdłuż drugiej ściany.

Obie strony mierzyły się cały czas wzrokiem. W końcu kadeci znaleźli się tam, gdzie przedtem stał Wiegraf z Elmdorem, a rycerz ciągnąc swojego zakładnika stanął u podnóża schodów wiodących w górę. Wtedy przywódca Korpusu zgodnie z umową puścił nieprzytomnego markiza - który upadł z głuchym łomotem na posadzkę, tuż obok martwego Gustava - a sam wbiegł po schodach na górę, zatrzaskując za sobą klapę włazu. Kadetów dobiegł szczęk zasuwanego rygla.
Algus ukląkł szybko przy Elmdorze, sprawdzając mu tętno. Delita stanął na czwartym stopniu wąskich, drewnianych schodów i naparł rękoma na klapę z całej siły. Ta nawet nie drgnęła.
- Kilkadziesiąt minut pracy i wyłamiemy sobie drogę do wolności - stwierdził Delita. - Wiegraf wiedział o tym i zamknął nas tu nie po to, byśmy umarli śmiercią głodową, ale żebyśmy nie mogli za nim pojechać.
Ramza ukucnął przy Elmdorze, obok Algusa.
- Co z markizem?
- Żyje - odpowiedział Algus, szukając obrażeń na ciele Elmdora. - Nie widzę żadnych ran. Jest chyba tylko wyczerpany. Mocno wyczerpany - dodał z niepokojem i spojrzał na Delitę, który wyciągnął miecz i zaczął podważać brzeg metalowej klapy.

Martwy Gustav leżał na brzuchu, w leniwie powiększającej się kałuży własnej krwi, która w słabym świetle świecy przybrała niemal czarny kolor.

Ramzie, Delicie, Algusowi i markizowi Elmdorowi podróż do Igros zajęła pięć dni i na miejsce dotarli, zgodnie z przewidywaniami Algusa, z dwudniowym opóźnieniem. W Dorter markiz odzyskał przytomność. Kadeci napoili go i nakarmili. Z opowieści Elmdora wynikało, że po zajściu w Lesie Sweegy został przewieziony bezpośrednio do piwnicy baraku na Pustyni Zeklaus - "szczurzej piwnicy" - i właśnie tam był przetrzymywany przez cały czas.

Markiz podziękował wszystkim trzem kadetom i zapewnił Algusa, że ten nie musi się przejmować więcej praktyką rycerskę i zaraz po powrocie do Limberry zostanie pasowany na rycerza. Chłopak pokraśniał. Mesdoram Elmdor zgodził się, aby we czwórkę najpierw pojechali do Igros, a dopiero stamtąd, w towarzystwie Algusa, miałby powrócić do swego zamku w Limberry. Obiecał też, iż osobiście pochwali Ramzę i Delitę nie tylko u Dycedarga, ale także u samego księcia Larga.

Będąc w Dorter, kadeci przez kilka godzin rozglądali się za grupą poszukiwawczą Zalbaga, aby zakomunikować jej o odnalezieniu markiza i móc razem wrócić do Igros. Ale Zalbag i jego oddział najwyraźniej opuścili już miasto i pojechali dalej.

Mimo wstawiennictwa Elmdora, Dycedarg okazał się nieugięty i tego dnia, w którym markiz planował powrócić do Limberry - a było to tydzień po wydarzeniach na Pustyni Zeklaus - wezwał trójkę kadetów do swego biura na najwyższym piętrze zamku, z zamiarem udzielenia im nagany za niewypełnienie wyraźnego polecenia dotyczącego czasu powrotu.

Ramza, Delita i Algus weszli do spartańsko urządzonego gabinetu komendanta i ustawili się przed biurkiem, za którym siedział najstarszy Beoulve. Dycedarg omiótł trójkę spojrzeniem, w którym malował się wyrzut:

- Kazałem wam powrócić do Igros przed upływem dziewięciu dni. Wy tymczasem świadomie zlekceważyliście mój rozkaz, udaliście się na Pustynię Zeklaus i spóźniliście się o dwa dni. Czy zdajecie sobie sprawę, że przez te dwa dni martwiłem się o wasz los?
Ramza chciał coś powiedzieć, ale brat uciszył go ruchem dłoni.
- Tak, wiem. Uratowaliście markiza i za to należy wam się pochwała, której zresztą udzielił wam już chyba sam Mesdoram Elmdor. To wspaniale. Ale z drugiej strony udając się do tych baraków, nie mieliście pewności, że rzeczywiście znajdziecie tam markiza. Ryzykowaliście i po prostu wam się udało.
Dycedarg oderwał wzrok od nieposłusznych kadetów i zaczął przerzucać papiery, zalegające na biurku. Wtem odezwał się Algus:
- Lordzie Dycedarg, proszę winić mnie i tylko mnie. Ramza i Delita byli przeciwni eskapadzie na pustynię. To ja ich do tego nakłoniłem. Powiedziałbym, że nawet zmusiłem. Pochwała za uratowanie markiza należy się całej naszej trójce, ale za niewypełnienie twojego rozkazu należy winić mnie.
Delita, podobnie zresztą jak i Ramza, nie chciał wierzyć własnym uszom. Nie spodziewał się takiego szlachetnego zachowania ze strony Algusa. W gruncie rzeczy od początku ich znajomości, chłopak sprawiał na nim wrażenie egoisty.
- Czy to prawda, Ramzo, Delito? - spytał lekko zdumiony Dycedarg. - To Algus zmusił was do udania się na pustynię?
- Nie, to nieprawda - odrzekł Ramza. - Algus wcale nie...
- Ramza kłamie, lordzie - przerwał mu Algus. - Zmusiłem ich.
Delita obrócił się w stronę chłopaka:
- Nie musisz nas bronić, Algusie.
I zwrócił się do Dycedarga:
- Decyzję o złamaniu rozkazu podjęliśmy wspólnie.
Zakłopotany Algus spuścił wzrok na dywan i wzruszył ramionami. Jego postawa mówiła: "Chciałem dobrze". Dycedarg popatrzył na niego z uznaniem.
- To było bardzo rycerskie z twojej strony, Algusie, aczkolwiek całkowicie niepotrzebne. Ja nie szukam winnego, tylko staram się wam uświadomić, że rycerz musi przestrzegać poleceń swojego zwierzchnika. Gdyby każdy działał na własną rękę, zapanowałby ogólny bałagan.
- Przepraszam w imieniu nas wszystkich - rzekł Ramza patrząc bratu prosto w oczy. - Gwarantuję, że to się już więcej nie powtórzy.
- Dobrze - powiedział Dycedarg.

Chciał dodać coś jeszcze, ale niespodziewanie do biura tylnim wejściem wkroczył tęgi, brodaty mężczyzna w drogocennym stroju. Na jego kosztownym kaftanie widniał wyhaftowany biały lew. Był to książę Bestrada Larg we własnej osobie - władca prowincji Gallione, brat królowej Ruvelii, bohater Wojny Pięćdziesięcioletniej, człowiek, który był głównym zwierzchnikiem klanu rycerskiego Hokuten.

Ramza i Delita przyklękli szybko na jedno kolano. Algus początkowo nie rozpoznał osoby księcia, ale poszedł w ślad towarzyszy. Dycedarg tylko wstał z krzesła, ukłonił się lekko i z powrotem usiadł. Był z Largiem w zażyłych stosunkach.
Książe stanął obok niego i powiódł wzrokiem po trzech młodych ludziach klęczących na dywanie.
- Wstańcie - powiedział i kadeci posłusznie się unieśli.
- Daj im spokój, Dycedarg - powiedział Larg. - Elmdor chwalił ich przecież osobiście u mnie i u ciebie. Akurat w tym przypadku powinieneś przymknąć oko na to "przestępstwo" - zarechotał rubasznie, akcentując słowo "przestępstwo".
- Nie broń ich, lordzie. Uratowali markiza, ale i tak należy im się nagana - odparł niewzruszenie komendant.
- Dobrze, już dobrze - usiłował załagodzić sprawę Larg, i Ramza, który nigdy wcześniej nie spotkał się osobiście z księciem, od razu go polubił. - Młodzi ludzie są pełni wigoru i nie powinni tracić go podczas pilnowania zamku w czasie pokoju.
Wzrok Larga spoczął na Ramzie:
- A więc to ty jesteś najmłodszym synem Balbanesa. Nigdy wcześniej cię nie widziałem, chłopcze. Pewno już ci to mówiło wiele osób, ale jesteś bardzo podobny z wyglądu do swego ojca. I z charakteru pewno też - dodał po chwili.
- Dziękuję, lordzie - Ramza zażenowany pochylił głowę.
- To byłoby na tyle. Jesteście wolni - odezwał się Dycedarg i kadeci opuścili posłusznie pokój, starannie zamykając za sobą wielkie drzwi.
Gdy tylko wyszli, jowialność Larga prysnęła niczym bańka mydlana. Podszedł do okna i warknął zagniewany na Dycedarga:
- Masz ważniejsze sprawy na głowie niż udzielanie nagan bandom małolatów. Król już wkrótce umrze. Skup swą całą energię na realizacji naszego planu.
- Spokojnie - Dycedarg usiadł wygodniej na krześle. - Wszystko jest pod kontrolą - zapewnił księcia.

Dwie godziny później Dycedarg wezwał ponownie do gabinetu Ramzę, Delitę i Algusa. Powiedział im, że na południe od Nizin Mandalskich zlokalizowano jedną z kryjówek Korpusu Śmierci. Bandyci przysposobili sobie chatę na wybrzeżu, którą przed Wojną Pięćdziesięcioletnią zamieszkiwali rybacy. Komendant stwierdził, że zwalnia kadetów z pilnowania miasta i wraz z Sodunem, Ukrasem, Ranokiem i Arfem wysyła ich tam, by aresztowali, a w przypadku stawiania oporu zabili wszystkich banitów. Dodał, że zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa tkwiącego w tej misji, ale liczy na to, iż skoro chłopcy byli w stanie odnaleźć markiza Elmdora, to poradzą sobie także z tym zadaniem.

Zdziwiony Algus spytał, czy on też ma jechać, skoro na dzisiaj zaplanowano powrót Elmdora do Limberry.

- Markiz zdecydował, że pozostanie w zamku jeszcze kilka dni - odparł Dycedarg. - Powiedział mi, że przez ten czas oddaje mi ciebie do dyspozycji. Pomyślałem więc, że będziesz chciał udać się razem z Ramzą i Delitą, by odwdzięczyć się im za pomoc w uratowaniu Elmdora. Ale jeżeli nie chcesz, to do niczego cię nie zmuszam. Oczywiście, wy też - zwrócił się do pozostałej dwójki - możecie odmówić, jeżeli uważacie, że jest to zbyt niebezpieczne.
- Ależ skąd - odrzekł Ramza. - To dla nas zaszczyt, że wyznaczasz nas do tak ważkiego zadania, pomimo faktu, iż nie jesteśmy jeszcze rycerzami.
- Oczywiście, że im pomogę - stwierdził Algus.
- Wspaniale - powiedział Dycedarg. - Wyruszycie jeszcze dziś, powiadomcie o tym pozostałych. Zgodnie z moimi informacjami, w kryjówce przebywa około pięciu bandytów, więc w siódemkę powinniście sobie poradzić. Pamiętajcie, aby wziąć ze sobą kajdany i powóz do przetransportowania ewentualnych więźniów. To wszystko. Jakieś pytania?
Pytań nie było i wszyscy kadeci skierowali się do wyjścia.

Do celu dojechali dwa dni później, wczesnym przedpołudniem. Na skraju skalistego brzegu, o który miarowo uderzały morskie fale, wznosiła się spora, ale stara i spróchniała rybacka chata. W słomianej strzesze widniały liczne dziury. Padał silny deszcz i dopiero, gdy kadeci zbliżyli się na odległość niecałych dwustu metrów do chaty, dostrzegli, że przy drzwiach stoi piątka ludzi. Wszyscy trzymali w rękach miecze i w milczeniu obserwowali zbliżających się jeźdźców. Banici dostrzegli kadetów pierwsi.

Jadący na czele Ramza zatrzymał wierzchowca i zsiadł. Jego towarzysze uczynili to samo. Arf zatrzymał zaprzężony w cztery chocobosy powóz - mający posłużyć do transportu ewentualnych więźniów, a na którym leżał teraz płócienny worek wypełniony kajdanami - nieco z tyłu i truchtem podbiegł do pozostałych.

Ramza stanął trzydzieści metrów naprzeciw piątki nieznajomych - czterech mężczyzn i jednej kobiety - i mimo deszczu dostrzegł na ich palcach sygnety Korpusu Śmierci. Pozostali ustawili się w szeregu za chłopakiem. Ramza wyciągnął miecz i zawołał głośno, starając się przekrzyczeć szum deszczu:

- Przybyliśmy tu z rozkazu Dycedarga Beoulve, komendanta zamku w Igros. Naszym celem jest pojmanie was jako banitów i przestępców. Jeżeli będziecie stawiać opór, zginiecie.
Jasnowłosa, młoda kobieta, wystąpiła do przodu i odkrzyknęła:
- Nie weźmiecie nas żywcem.

Ramza zauważył, że jest ona uderzająco podobna do Wiegrafa i zaczął zastanawiać się, czy nie mają przypadkiem do czynienia z Miludą Folles, siostrą przywódcy Korpusu. Słyszał, że Miluda, która w czasie Wojny Pięćdziesięcioletniej razem z Gustavem pomagała bratu dowodzić ochotniczym oddziałem, jest obecnie w szeregach Korpusu. Kobieta potwierdziła jego przypuszczenia, wołając:

- Jestem Miluda, siostra Wiegrafa Folles. Nie chcemy z wami walczyć i dlatego prosimy was, abyście zostawili nas i odeszli.
Ramza opuścił bezradnie ręce, odwrócił się do towarzyszy i powiedział przygnębionym głosem:
- Brać ich - nadzieja, iż banici poddadzą się dobrowolnie, prysnęła.

Przed chatą rybacką, w strugach deszczu i wśród grzmotów piorunów, rozpętała się mała bitwa. Ramza, Delita, Algus, Ukras i Ranok walczyli bezpośrednio z piątką banitów, podczas gdy Sodun i Arf pozostali nieco z tyłu, starając się wspierać towarzyszy - Sodun przy pomocy łuku, a Arf przy pomocy czarów.

Ramza skrzyżował miecze z Miludą i stwierdził, że na jego szczęście siostra Wiegrafa nie jest zbyt dobra w fechtunku. Umiejętności szermierskie kobiety nie dorównywały zdolnościom Ramzy. Chłopak walczył ostrożnie, parując ciosy, starając się zadać Miludzie ranę poważną, lecz nie śmiertelną. Uważał, żeby kobieta nie trafiła przypadkiem mieczem w raniony przez pantery bark.
Algusowi i Delicie szło nieco gorzej. Ich oponenci byli bardziej wymagający. O ile Algus jakoś sobie radził, to Delita cofał się bez przerwy do tyłu pod naporem uderzeń miecza.

Walczący wręcz Ukras co chwilę uchylał się w bok przed ciosami przeciwnika. Postronny obserwator mógłby stwierdzić, że chłopak nie ma szans w starciu z osobą uzbrojoną w miecz, ale w rzeczywistości było inaczej. Ukras bez trudu, zwinnie uskakiwał przed kolejnymi cięciami, czekając na dogodną chwilę, by wyprowadzić cios ręką lub nogą.

Ranok radził sobie z nich wszystkich najlepiej. Kadet wymachiwał włócznią tak szybko, że wróg nie zdążył nawet ani razu zamachnąć się mieczem. Mógł tylko blokować ciosy chłopaka i wyglądało na to, że lada moment głownia włóczni zatopi się w jego ciele.

Delita zorientował się, że przegrywa i że jeżeli lada chwila czegoś nie wymyśli, to zginie od klingi miecza. Nagle, próbując zaskoczyć oponenta, przerzucił broń z prawej ręki do lewej i wyprowadził cios. Mężczyzna nie dał się nabrać na tę sztuczkę. Uskoczył w bok, znalazł się za Delitą i zamachnął się oburącz mieczem, mierząc w plecy chłopaka. Brzeszczot począł długim łukiem spadać w dół i wtedy Sodun zwolnił cięciwę łuku, ratując Delitę przed niechybną śmiercią. Strzała zatopiła się w karku banity, zabijając go na miejscu.

Ranok przyparł przeciwnika do drewnianej ściany chaty i jednym uderzeniem włóczni wytrącił mu z ręki miecz, po czym podetknął głownię swej broni pod gardło mężczyzny.
- Poddaj się! Nie masz wyjścia!
- Wolę śmierć niż niewolę - odparł mężczyzna i bez zastanowienia szarpnął głową w przód, nadziewając swe gardło na włócznię.
Kompletnie zaskoczony posunięciem wroga, Ranok wyciągnął głownię z krtani, ale było już za późno. Mężczyzna, z wielką, krwawiącą dziurą na szyi padł martwy na ziemię.

Ukras myślał, że poradzi sobie z przeciwnikiem, ale czasem w walce to przypadek, a nie umiejętności decydują o życiu ludzkim. Tak było tym razem. Uskakując przed kolejnym ciosem przeciwnika, kadet poślizgnął się na mokrej trawie. Mężczyzna wykorzystał to i pchnął po raz kolejny mieczem. Ukras nie zdołał się uchylić. Ostrze przebiło go niemalże na wylot. Bandyta wyszarpnął miecz z ciała martwego już chłopaka i w tej samej chwili czarownik Arf cisnął w tamtą stronę płonącą kulę. Trafiła prosto w twarz mężczyznę i magiczny ogień prawie spopielił mu głowę.

Algus kątem oka zauważył, że Ukras zginął. Moment nieuwagi został wykorzystany przez przeciwnika, który zranił go głęboko w dłoń. Chłopak syknął z bólu i wypuścił miecz. Wtedy Sodun oddał kolejny strzał z łuku, zabijąc i tego banitę.

Delita, Algus i Ranok pospieszyli na pomoc Ramzie, który wciąż pojedynkował się z Miludą. Kobieta widząc, że nie ma szans z czterema przeciwnikami naraz, odrzuciła miecz i opuściła bezradnie ręce. Kadeci otoczyli ją.

Arf i Sodun podbiegli do Ukrasa, w nadziei, że jeszcze żyje. Ale wielki, czerwony otwór w piersi chłopaka nie pozostawiał wątpliwości. Do szeroko rozwartych oczu trupa, zastygłych w niemym przerażeniu, napływały krople deszczu. Arf zamknął mu powieki i poczuł narastający żal w sercu. Nie znał Ukrasa zbyt dobrze - poznał go dopiero w Szkole Rycerskiej - ale nie myślał nawet, że śmierć dotknie któregoś z nich podczas wykonywania tego zadania. Po raz pierwszy uświadomił sobie tak naprawdę, że bycie rycerzem - wojownikiem - to gra, w której co rundę stawka jest najwyższa z możliwych. Ukras właśnie przegrał...

Algus, Delita i Ranok nadal mając broń w pogotowiu odsunęli się nieco od Ramzy, trzymającego miecz na gardle Miludy.

- Śmiało. Zabij mnie. Zabij mnie jak zwierzę, za które mnie uważasz. No, zrób to - mówiła Miluda bez strachu, niemal z pogardą spoglądając na Ramzę.
- Naprawdę tego chcesz? - spytał z niedowierzaniem chłopak.
Zanim kobieta zdążyła coś odpowiedzieć, Algus zawołał:
- Ramzo, zabij ją! Zrób to! Ona jest twoim wrogiem, wrogiem rodziny Beoulve, rozumiesz?! Jest śmieciem! Nie ma po co żyć, tacy jak ona nie mają po co żyć! Jeśli ty jej nie zabijesz, ona któregoś dnia zabiję ciebie! My i oni nie możemy żyć obok siebie! Zabij ją, Ramzo! Zrób to własnoręcznie!

Delita spojrzał z ukosa na chłopaka, zaskoczony gwałtownością tych słów.
- Nie widzę powodu, dla którego Ramza miałby to zrobić - stwierdził, wypowiadając powoli każdy wyraz,
Algus spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Co ty gadasz?! Oszalałeś, Delita?!
- Jest człowiekiem, takim samym jak ty czy ja.
- Ty zdrajco! - krzyknął Algus.
Do Ramzy odezwała się Miluda:
- No, chłopcze, co zamierzasz zrobić? Nie bierz mnie do niewoli. Albo zabij mnie teraz, albo puść wolno, ale nie zakuwaj mnie w kajdany. Nie zrobiłam nic złego, nigdy nie dopuściłam się morderstwa ani kradzieży. Walczę tylko o równość pomiędzy takimi jak ja, a takimi jak ty, podobnie jak mój brat Wiegraf.
Ramza zawahał się i zrobił coś, czego się po sobie nie spodziewał. Opuścił miecz i schował go do pochwy.
- Jesteś wolna, Miludo.
Algus osłupiał. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale tylko zgrzytnął zębami i je zamknął. Pozostali przyjęli to z większym spokojem. Miluda tymczasem spoglądała na chwilę z niedowierzaniem na Ramzę i powiedziała:
- Nie oczekuj podziękowań.
Chłopak milczał. Wszyscy milczeli, łącznie z Algusem, który trwał w osłupieniu. Kobieta oddaliła się od nich i weszła do chaty rybackiej. Wyjechała stamtąd na chocobosie przez szerokie drzwi i po chwili zniknęła za pobliskim pagórkiem.
Algus spoglądał za nią z niedowierzaniem. Wciąż nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał Delita.
Ramza wzruszył ramionami i odparł:
- A jak ty byś zrobił?
- W każdym razie Dycedarg nie będzie z nas zadowolony - rzekł Delita. - Nie dość, że po raz drugi świadomie zignorowaliśmy rozkaz, to na dodatek robiąc to puściliśmy wolno właśnie siostrę Wiegrafa.
Nagle rozkrzyczał się Algus:
- Nie my! Nie my! On to zrobił! - ruszył w kierunku Ramzy, ale Delita i Ranok przytrzymali go. - To zdrajca! Zdrajca! - wrzasnął.
Ramza spoglądał na niego obojętnie, po czym powiedział beznamiętnie:
- Dycedarg nie dowie się o niczym. Banitów było tylko czterech i wszyscy zginęli stawiając opór. Niech wszyscy zapamiętają taką wersję - rozejrzał się po towarzyszach. Wszyscy skinęli niepewnie głowami. Wzrok chłopaka spoczął na Algusie. - I ty też - dokończył.
Algus opanował się i odparł z godnością:

- Nie jestem donosicielem i nic nie powiem twemu bratu. Ale wiedz, że potępiam twój czyn, Ramzo. Nie rozumiem twojego postępowania, jest niegodne szlachcica. Po powrocie do Igros rozstaniemy się. Stamtąd pojadę prosto do Limberry, z markizem lub bez niego.

W piątkę pogrzebali ciała w rozmiękłej ziemi - Algus nie pomógł im, siedział obrażony na swym chocobosie, bandażując rozciętą dłoń. Ukrasa pochowali nieco dalej od banitów. Ramza zmówił nad grobem towarzysza krótką modlitwę, po czym kadeci wyruszyli w drogę powrotną do Igros. Przez całą podróż Algus jechał z tyłu i nie odezwał się ani słowem.

Gdy dwa dni później przyjechali do stolicy, dowiedzieli się o zdarzeniu, jakie miało miejsce podczas ich nieobecności. Zdarzeniu, którego konsekwencje miały wkrótce rozdzielić na zawsze ścieżki, jakimi kroczyli Ramza i Delita.

CIĄG DALSZY NASTĄPI

Wszystkie prawa zastrzeżone. Powyższy tekst stanowi własność intelektualną Borysa Jagielskiego i jest chroniony przez międzynarodowe prawa autorskie. Jest on przeznaczony wyłącznie do darmowego rozprowadzania w postaci elektronicznej w magazynie internetowym "Inkluz". Jeżeli pragniesz umieścić go na swojej witrynie WWW skontaktuj się najpierw z autorem. Możesz wydrukować tekst na własny użytek lub nieodpłatnie przekazać go komuś innemu, lecz bez zmieniania tytułu, treści bądź nazwiska autora. Kopiowanie i rozprowadzanie tekstu pod jakąkolwiek postacią przy czerpaniu z tego korzyści materialnych jest bez pisemnej zgody autora karalne.
All rights reserved, 2000, 2001, 2002, copyright by Borys Jagielski.

Na górę strony