Jakub 'Rork' »ulczyk
Galeria
|
- WiΩc powiedz mi jeszcze raz, jak to by│o z tym twoim ch│opakiem, Huanem,
czy jak mu tam - powiedzia│ Ran Mayoro do siedz▒cej naprzeciwko niego
niskiej, na oko siedemnastoletniej latynoski. By│a trzecia rano i Ran
Mayoro, zastΩpca komendanta komisariatu 20 na Brooklynie by│ ju┐ naprawdΩ
cholernie zmΩczony. Nie pomaga│a ju┐ ani kofeina, ani nikotyna, ani po│kniΩta
rano pastylka. Jedna z tych, kt≤re ukrywa│ przed ┐on▒.
- M≤wi│am to ju┐ poprzedniemu panu policjantowi... - powiedzia│a dziewczyna,
patrz▒c z nieukrywanym po┐▒daniem na jego pe│n▒ paczkΩ Cameli le┐▒c▒ na
biurku. PoczΩstowa│ j▒. Popatrzy│ na ni▒ uwa┐niej. Musi byµ twarda - z
tej ca│ej jatki, jaka tam siΩ wydarzy│a, tylko ona wysz│a bez ┐adnego
uszczerbku psychicznego i fizycznego. Jej ch│opaka zawieziono do szpitala
psychiatrycznego, dw≤ch jego kolesi znaleziono rozwa│kowanych po ca│ym
zau│ku... Musi byµ cholernie twarda. Popatrzy│ jej w oczy. Dziewczyny
z getta rodz▒ siΩ twarde i takie umieraj▒. Z niedbale przykrywaj▒cym si±ce
makija┐em. CiΩ┐kie od dzieci i trosk o swoich mΩ┐≤w i ojc≤w.
- Huan ju┐ od dawna kontaktowa│ siΩ z tym, Jodrico, tym pieprzonym Haita±czykiem....
- zaci▒gnΩ│a siΩ papierosem - i prowadzi│ z nim jakie╢ czarne interesy.
Ca│y czas awansowa│ i awansowa│ w hierarchii....
Dr┐a│y jej rΩce. Popi≤│ z papierosa spada│ wszΩdzie, tylko nie do popielniczki.
- Zaraz, zaraz. - Mayoro przeczesa│ w│osy palcami i westchn▒│. - Zosta±my
przy tym Haita±czyku. Kto to by│?
- On pozna│ Huana z tymi lud╝mi z Galerii. Huan musia│ robiµ dla nich
pewne rzeczy - odpar│a.
- Z jakiej Galerii? Dziewczyno, skup siΩ. Wiem, ┐e tw≤j facet jest teraz
u czubk≤w, ┐e jest czwarta rano, i ┐e najchΩtniej ze┐ar│aby╢ jakie╢ tabletki
i posz│a spaµ, ale skup siΩ przez jedn▒ pieprzon▒ minutΩ. Nic nie wiem
ani o Haita±czyku, ani o klubie. A je╢li to jest takie wa┐ne, to muszΩ
wiedzieµ trochΩ dok│adniej.
Zn≤w na ni▒ popatrzy│. Twarda, ale cholernie przestraszona. I jaka m│oda.
Ma│y, g│upi pisklak w opinaj▒cej ty│ek ciasnej sukience i wyzywaj▒cym
makija┐u.
- Huan ju┐ od dawna pracowa│ dla Haita±czyka. To by│ g│upek. Kompletny
pierdolec. Haita±czyk, nie Huan. Obwieszony czaszkami, wysoki, │ysy, ca│y
czas chodzi│ w cylindrze. Handlowa│ heroin▒, po kt≤rej ludzie dostawali
nabraccas. ªwira. Huan nie chcia│, ale musia│ sp│aciµ d│ugi. On nie bra│
tej heroiny. Ale ludzie m≤wili, ┐e widzieli jak Haita±czyk robi co╢ z
t▒ heroin▒. Odprawia nad ni▒ te swoje pierdolone obrzΩdy. Zatruwa j▒,
ale nie trucizn▒. Zatruwa j▒ czarami. A potem Haita±czyk da│ Huanowi inn▒
robotΩ. Du┐o lepsz▒.
Haita±czyk w cylindrze. Tak, to by pasowa│o. Maroyo widzia│ raporty policji
i zdjΩcia. Najbardziej zmasakrowany trup z tego, co zdarzy│o siΩ sze╢µ
godzin temu w zau│ku na Rodney Street, trzyma│ w zmia┐d┐onej d│oni cylinder.
Nie uda│o siΩ na razie go zidentyfikowaµ ani za pomoc▒ karty dentystycznej,
ani odcisk≤w palc≤w. Nielegalny imigrant, dorabiaj▒cy sobie sprzeda┐▒
┐enionego towaru. A Latynosi to Latynosi - zawsze do wszystkiego dorobi▒
jak▒╢ pieprzon▒ bajeczkΩ.
- Od heroiny zawsze dostaje siΩ ╢wira, conchita - mrukn▒│ Maroyo, zapalaj▒c
kolejnego papierosa. Podobno papierosy uzale┐niaj▒ r≤wnie szybko i mocno
jak heroina. Pieprzyµ to. Jest ju┐ po trzeciej. Nie spa│ od trzech d≤b.
Dziewczyna zgasi│a Camela.
- Od czasu, kiedy Haita±czyk pozna│ Huana z lud╝mi z galerii, wszystko
siΩ zmieni│o. Huan zacz▒│ przynosiµ do domu prawdziwe pieni▒dze. Zacz▒│
patrzyµ z g≤ry na swoich przyjaci≤│. Ich sprawy ju┐ nie by│y jego sprawami.
Nie pyta│am o szczeg≤│y, ale Huan zacz▒│ siΩ zmieniaµ, i to znacznie.
Przedtem go interesowa│y tylko telewizja i ta ich gangstarapowa muzyka.
Ja jej szczerze m≤wi▒c nie lubiΩ. Zacz▒│ przynosiµ do domu jakie╢ ksi▒┐ki,
dziwne. Czytaµ je. I potem spyta│am go o szczeg≤│y. O ludzi z Galerii.
Nagle rozp│aka│a siΩ. Nie wytrzyma│a. Nie krzycza│a jednak, nie jΩcza│a,
nie wzywa│a Boga o pomoc. P│aka│a tak jak p│acz▒ one wszystkie - cicho,
z godno╢ci▒. Nie wydawa│a z siebie ┐adnych d╝wiΩk≤w, po prostu grube │zy
ciek│y jej z oczu.
- Ju┐ wtedy chcia│am go zadzwoniµ na szczeg≤│y. M≤wi│, ┐e ci ludzie maj▒
jak▒╢ dziwn▒ moc. »e mog▒ wszystko. Pracowa│ dla nich. Jego zadaniem by│o...
robiµ r≤┐ne rzeczy. Przesiadywaµ ca│y dzie± w bibliotekach i co╢ notowaµ.
Okradaµ dealer≤w. Zapuszcza│ siΩ na opuszczone stacje metra, w takie miejsca
w Nowym Jorku, o kt≤rych nie masz pieprzonego pojΩcia. On robi│ dla nich...
r≤┐ne rzeczy. Raz kazali wykra╢µ mu jakie╢ trupy z krematorium. Nie wiem
po co... najpierw by│ zadowolony, nie m≤wi│ nic o tym.... a potem zacz▒│
przychodziµ do domu blady, przestraszony, smutny... nie wiedzia│am o co
chodzi... M≤wi│, ┐e ju┐ im siΩ znudzi│. »e zacz▒│ im przeszkadzaµ. Tym
z Galerii...
- Z Galerii? - p≤│przytomny ze zmΩczenia Maroyo przerwa│ jej w p≤│ zdania.
- Z jakiej Galerii?
- Oni tak siΩ nazywaj▒, Galeria... Huan opowiada│ ┐e by│ kiedy╢ u nich
w domu....
- Gdzie? Kto to w og≤le by│, dziewczyno? Jakie╢ nazwiska? Widzia│a╢ kt≤rego╢
z nich? - Maroyo odpali│ jednego papierosa od drugiego. Powoli przez jego
zmΩczenie i niewyspanie zaczΩ│o siΩ przebijaµ podekscytowanie.
- Jakie nazwiska? - spyta│a zdziwiona. - Huan ich nie zna│... ale by│
kiedy╢ u jednego z nich w domu.... M≤wi│ ┐e st▒d nazywaj▒ siΩ Galeria,
bo spotykaj▒ siΩ w tym domu... by│ tam tylko raz, i w ╢rodku by│o bardzo
wytwornie, piΩknie, ale jak przyszed│ nastΩpnym razem w to samo miejsce,
okaza│o siΩ, ┐e jest to dom do rozbi≤rki.... Tam by│o pe│no obraz≤w w
╢rodku, obraz≤w jakiego╢ europejskiego maga... dziwnych obraz≤w ... i
rysunk≤w jakich╢ potwor≤w... I te kurewskie obrzydlistwa ╢ni│y siΩ potem
Huanowi... budzi│y go w nocy.
- Obrzydlistwa... - westchn▒│ Maroyo. - Wiedzia│em, ┐e z pieprzonym Latynosem
nigdy nie idzie siΩ dogadaµ... Bo┐e... jakby╢ poda│a mi jakie╢ konkrety,
to...
Nagle zatrzyma│ siΩ. Spojrza│ na telefon. Zacz▒│ siΩ zastanawiaµ. Spojrza│
na dziewczynΩ i zupe│nie innym tonem powiedzia│:
- Opowiedz mi jeszcze raz, co sta│o siΩ w tym zau│ku. Jak tam by│o. Od
pocz▒tku.
- Huan obudzi│ siΩ w ╢rodku nocy - zaczΩ│a opowiadaµ, bez pytania siΩgaj▒c
po kolejnego Camela. - Krzycza│, nie m≤g│ spaµ. Zaraz po tym zadzwoni│
telefon. Gdy Huan od│o┐y│ s│uchawkΩ, zacz▒│ p│akaµ, jak dzieciak. Jak
ma│e dziecko. Nie mog│am go uspokoiµ, chcia│am go przytuliµ, ale on siΩ
wyrywa│, p│aka│, i nagle powiedzia│, ┐e musi i╢µ. Gdzie ty kurwa idziesz,
spyta│am go, przecie┐ by│a pieprzona trzecia w nocy, ale on za│o┐y│ kurtkΩ,
spodnie, buty i wybieg│ z domu. Pomy╢la│am sobie, ┐e je╢li biegnie do
tych sukinsyn≤w z Galerii, to powiem im, ┐eby zostawili mojego Huana w
╢wiΩtym spokoju, bo on nic nikomu nie zrobi│. A Huan w│a╢nie bieg│ w kierunku
tej opuszczonej fabryki mebli. To by│o parΩ przecznic dalej, ale nikt
tam nie chodzi│. Fama g│osi│a, ┐e tam jest nawiedzone miejsce. A ja wiedzia│am,
┐e Huan ju┐ tam by│ parΩ razy. Ba│am siΩ jak cholera, ale bieg│am, bieg│am,
jakby goni│ mnie sam diabe│. Musia│am przeskoczyµ przez jak▒╢ siatkΩ,
by│am parΩ krok≤w za nim, a on mnie nie widzia│, nie s│ysza│, by│ jak
w amoku. I dobieg│ na ten zau│ek, tam by│o pe│no beczek, ╢mieci, nie widzia│am,
kto tam sta│. I us│ysza│am, jak kto╢ m≤wi do Huana, ┐e dobrze, ┐e w ko±cu
jest.. I us│ysza│am tego cholernego Haita±czyka, jak siΩ ╢mieje. I kogo╢
innego, jak m≤wi do Haita±czyka, ┐eby siΩ nie ╢mia│, bo to on spierdoli│
sprawΩ. »e Huan okaza│ siΩ z│ym pracownikiem, ┐e nie spe│ni│ oczekiwa±.
I teraz musz▒ znikn▒µ obaj.
Matko Boska, jak ja siΩ ba│am, i wtedy us│ysza│am ten ryk, ten przera┐aj▒cy
ryk z wnΩtrza tej fabryki, i co╢ o╢lepi│o mnie, takie przera┐aj▒ce, zielone
╢wiat│o, i przez u│amek sekundy widzia│am tych ludzi - mieli takie nieskazitelnie
bia│e, czyste ubrania... A obok Huana sta│o jeszcze dw≤ch takich jak on,
podobnych ch│opak≤w z getta, i obaj razem z Haita±czykiem zaczΩli byµ
wch│aniani przez... to co╢... A tamci, ci z Galerii tylko stali i siΩ
patrzyli... Ja bojΩ siΩ, ┐eby te potwory, bo to nie s▒ ludzie, to s▒ jakie╢
potwory... ┐eby to nie dorwa│o Huana w szpitalu...
- Dobrze, wiem ju┐, co chcia│em wiedzieµ - powiedzia│ Mayoro, upijaj▒c
│yk zimnej, paskudnej kawy. Skin▒│ na stoj▒cego przy drzwiach policjanta
- Mo┐esz j▒ ju┐ st▒d zabraµ.
Gdy wyszli, ukry│ g│owΩ w d│oniach. Wiedzia│, jak to siΩ sko±czy - kolejne
morderstwo w getcie, kolejna sprawa w cholernie grubej teczce z nalepk▒
"nierozwi▒zane". Kolejne cia│a rozcz│onkowane w zau│kach, kolejne
fantastyczno-naukowe, bzdurne relacje ╢wiadk≤w... o zielonym ╢wietle,
potworach... I teraz jeszcze ta organizacja. Ray Mayoro westchn▒│. Co
za pieprzony rak toczy to miasto? Ile jeszcze trup≤w znajd▒ w kub│ach
na ╢mieci, na opuszczonych stacjach metra, na zapleczach ma│ych, cuchn▒cych
sklepik≤w, trup≤w okaleczonych, rozszarpanych, bez ┐adnych odcisk≤w palc≤w
? Zapali│ kolejnego papierosa. Spojrza│ na telefon. Wiedzia│, ┐e teraz
ju┐ musi zadzwoniµ. Podni≤s│ s│uchawkΩ i wykrΩci│ numer. Wiedzia│, ┐e
po drugiej stronie telefonu nikt nie ╢pi.
- Halo? Tu Ray Mayoro, komisariat nr 20, Brooklyn. To ju┐ trzeci raz,
kiedy mamy takie morderstwo... i znowu ta nazwa: Galeria... bΩdziecie
tu za godzinΩ? I czy wy sukinsyny nigdy nie ╢picie?
DO STRA»NIKA TAJEMNIC
Ten tekst jest pomy╢lany jako wstΩpniak do przygody do Delty Green, ale
mo┐na te┐ go umie╢ciµ po lekkich przer≤bkach w stylistyce ZC/Urban Mythos.
Ray Mayoro jest Delta Green friendly - wsp≤│pracuje z Delt▒ nie bardzo
zdaj▒c sobie sprawy z tego czym ona naprawdΩ jest - i chyba logicznym
jest dla ciebie, ┐e ko±cz▒cy opowiadanie telefon wykonuje do BG. Wymieniona
tutaj Galeria jest w zamy╢le czΩ╢ci▒ opisanej w podstawce do Delty Green
organizacji The Network, jednak w przygodzie nie musz▒ siΩ oczywi╢cie
pojawiµ Stephen Alzis i Club Apocalypse. The Network jest najwiΩkszym
przestΩpczym syndykatem w Nowym Jorku, kierowanym, jakby nie patrzeµ,
przez awatara Nyarlathotepa i r≤┐nych dziwnych "organizacji"
a'la Galeria jest w niej co niemiara. Du┐o bardziej jest jednak prawdopodobne,
┐e bΩdziesz prowadzi│ opart▒ na tym tek╢cie przygodΩ w realiach zwyk│ego
ZC, w naszych czasach, a gracze bΩd▒ zwyk│ymi Badaczami Tajemnic. W takim
przypadku Galeria po prostu staje siΩ kolejn▒ okultystyczn▒, bogat▒ i
wp│ywow▒ organizacj▒, za╢ Ray Mayoro przyjacielem jednego z graczy - w
tym momencie wypada│oby jednak, aby ten gracz by│ agentem federalnym.
PamiΩtaj jeszcze o jednym - takie organizacje jak Galeria nie s▒ byle
│atwym orzeszkiem do zgryzienia dla graczy. To nie byle banda nawiedzonych,
okultystycznych ╢wir≤w. To bogata i strasznie wp│ywowa organizacja, maj▒ca
potΩ┐ne zaplecze finansowe, utrzymuj▒ca siΩ z handlu narkotykami, pornografii
i r≤┐nych innych czarnorynkowych operacji. Zinfiltrowaµ tak▒ grupΩ bΩdzie
trudno, a jeszcze trudniej jej zaszkodziµ. Dlatego przygoda, w kt≤rej
za sznurki poci▒ga taka w│a╢nie organizacja, jest w sumie bardziej przeznaczona
dla ╢mia│k≤w z Delty Green... jednak dla zwyk│ych Badaczy Tajemnic r≤wnie┐
mo┐e byµ ciekawym wyzwaniem.
|