Powr≤t
Jakub Turkiewicz
Dzie± przed godzin▒ C
251 dni przed ╢mierci▒ Jabby...
- Uuuuuu bella bella bella Mari, bella Mari, bella Mari - ╢piewa│ mocno ju┐ podchmielony Lando
Calrisian przedzieraj▒c siΩ pomiΩdzy zastawionymi obfit▒ gam▒ zak▒sek szwedzkimi sto│ami w kierunku roznegli┐owanej Mon Monthmy.
Alkohol, mocno ju┐ szumi▒cy w jego rozpalonej trylionem parsek≤w kosmicznych ┐▒dz g│owie nie tylko pozwala│ zapomnieµ o niewype│nionej obietnicy odnalezienia zamro┐onego Hana Solo, ale dodatkowo wzmaga│ ╢mia│o╢µ.
- Jestem Lando Calrisian ! - krzykn▒│ rozpylaj▒c podobn▒ mg│awicy nielicznych planet zewnΩtrznego ringu chmurΩ ╢liny nasyconej zapachem zakazanych uciech. - Lando Calrisian i My╢loharfa Shar≤w ! Lando Calrisian i Ogniowicher Oseona i wreszcie Lando Calrisian i Gwiazdogrota
ThonBoka.
- A ja my╢la│am ┐e Lando Calririan i Smrodopierdek Dupy - wybe│kota│a Mon Mothma usi│uj▒c nasyciµ ton swego g│osu nutk▒ rozbrajaj▒cej ironii.
Nie uda│o jej siΩ. Mimo to zgromadzona na sali wataha pijanych w sztok rebelianckich przyw≤dc≤w rozpiΩ│a nad jej g│ow▒ parawan gwa│townego rechotu.
- Dobre - krzykn▒│ kt≤ry╢ z mniej licz▒cych siΩ przyw≤dc≤w.
- Nieludzko ╢mieszne - krzykn▒│ kt≤ry╢ z marz▒cych o awansie oficer≤w.
- Nieludzko - powt≤rzy│ kto╢ inny.
Mon Mothma siΩgnΩ│a po kieliszek Umgli±skiej Okowity wytwarzanej z woskowiny kosmicznych ╢limak≤w i wspinaj▒c siΩ na palce wznios│a toast.
- Mamy plany Gwiazdy ╢mierci - krzyknΩ│a - Jaki╢ haker o pseudonimie Palpi, wykrad│ je z centralnego komputera imperium i umie╢ci│ wczoraj na publicznym ftp-ie do ╢ci▒gniΩcia. PijΩ zdrowie Palpiego !
G│o╢no czknΩ│a po czym szybkim gestem wla│a w gard│o wysokoprocentowy trunek.
- Zabawa ! - krzykn▒│ kto╢.
- Zabawa waba ! - krzykn▒│ kt≤ry╢ z wyrwanych z pijackiego snu biesiadnik≤w po czym uderzaj▒c g│ow▒ w blat sto│u ponownie przeni≤s│ siΩ w ramiona Morfeusza.
Rozleg│a siΩ weso│a muzyka generowana przez instrumenty popularnego zespo│u
"Troje Gungan" sprowadzonego na okrΩt flagowy rebelii "Keczomaczokuka" dowodzony przez Admira│a Ackbara, z odleg│ej planety Naboo. Solista
- zniewie╢cia│y gunganin o farbowanych na zielono uszach imponowa│ Mon Mothmie nie tylko barw▒ g│osu ale przede wszystkim znakomitym opanowaniem mimiki i ruchu scenicznego.
Wszyscy zgromadzeni na sali oficerowie i wysocy urzΩdnicy , kt≤rzy nie le┐eli jeszcze pod sto│em w ka│u┐y wymiocin zaczΩli weso│o podrygiwaµ.
Tymczasem Lando potr▒caj▒c stoliki i przewracaj▒c stoj▒ce na nich butelki pe│ne czerwonego wina zbli┐y│ siΩ do
Mon Mothmy po czym obdarzywszy gryz▒cych ogromne ki╢ci winogron uczestnik≤w biesiady przelotnym spojrzeniem chwyci│ kobietΩ za jedn▒ z dw≤ch ukrytych pod po│ami szaty kszta│tnych piersi.
- ªmia│y jeste╢ kowboju ! - rzuci│a mu prosto w twarz u╢miechaj▒c siΩ ni to z przek▒sem ni szyderczo.
- Chod╝, poka┐Ω ci swojego Soko│a - powiedzia│ Lando i zabra│ j▒ na przechadzkΩ.
Nie by│o ich dwie godziny, a kiedy wr≤cili Lando by│ ju┐ genera│em.
*
W zamku Jabby panowa│ p≤│mrok. Id▒cy korytarzem Boba Fett mia│ plan. Wiedzia│ jak niebezpiecznie jest przebywaµ w tym siedlisku z│a i zepsucia ale by│ pewien ┐e przy odrobinie szczΩ╢cia - a to zawsze mu sprzyja│o, uda mu siΩ unikn▒µ pecha.
"Ryzyko jest wliczone w tΩ grΩ" - pomy╢la│ u╢miechaj▒c siΩ pod mask▒, ale jego oczy pozosta│y nie wzruszone. By│ │owc▒, a │owcy nigdy nie ruszaj▒ oczami.
Po przeciwnej stronie korytarza z p≤│mroku, o kt≤rym by│a ju┐ wcze╢niej mowa, wy│oni│ siΩ znajomy kszta│t... By│ to tr≤jk▒t.
Boba Fett rozpozna│ go bez trudu - dziesi▒tki lat ┐ycia, kt≤re pΩdzi│ samotnie w╢r≤d pe│gaj▒cych zimnym blaskiem gwiazd, po╢r≤d ciszy kosmosu m▒conej jedynie odg│osami puszczanych w kabinie "Niewolnika I" b▒k≤w, wywar│y na jego psychice niezatarte piΩtno.
Ile┐ to razy mkn▒c z prΩdko╢ci▒ pod╢wietln▒ lub opcjonalnie nad╢wietln▒ bawi│ siΩ odziedziczon▒ po ojcu zabawk▒ o nazwie "klocki". By│ to niewielki sze╢cian - pude│ko, w ╢ciankach kt≤rego sprawne d│onie przemy╢lnych konstruktor≤w z Matplanety, powycina│y skomplikowane kszta│ty takie jak tr≤jk▒t, kwadrat, prostok▒t, k≤│ko i gwiazdka. Zabawa polega│a na odnalezieniu w╢r≤d rozsypanych na pod│odze klock≤w, takich, kt≤re odpowiadaj▒ kszta│tem wyciΩtym otworom i umieszczenie ich w pude│ku. Nie by│o to │atwe, ale takie w│a╢nie wyzwania najbardziej fascynowa│y Fetta. Dlatego w│a╢nie by│ najlepszy.
- Wy│a╝ stamt▒d - powiedzia│ beznamiΩtnym, lekko zachrypniΩtym g│osem.
Drzwi, na kt≤rych namalowano tr≤jk▒t otworzy│y siΩ i zapinaj▒c rozporek stan▒│ w nich Bossk, syn Cradosska.
Bosk mia│ swoje plany wzglΩdem Boby Fetta, lecz postanowi│ ┐e ich nie ujawni. Przynajmniej nie teraz. Ale kiedy to zrobi, Fett nie bΩdzie mia│ ju┐ czasu by zareagowaµ. BΩdzie na to za p≤╝no i bΩdzie trzeba i╢µ spaµ.
- Witaj Fett - powiedzia│ Bossk gard│owo a jego g│os bardziej przypomina│ gulgot ni┐ na przyk│ad d╝wiΩk wydawany przez tamburyn albo klakson.
Fett ani drgn▒│ i wydawa│o siΩ ┐e chwila napiΩcia trwa wieki, choµ konkretnie trudno powiedzieµ ile. Byµ mo┐e trzy, mo┐e cztery. Boba Fett nie dba│ o to a przynajmniej nie w takim stopniu jak o swoj▒ kolekcjΩ znaczk≤w.
Bardzo interesowa│ siΩ filatelistyk▒, ale Bossk o tym nie wiedzia│...
Nie mia│ prawa wiedzieµ, tak samo jak nie mia│ prawa przechodziµ przez jezdniΩ na czerwonym ╢wietle.
Jednak Bossk szydzi│ z prawa. By│ │owc▒, a │owcy zawsze chodz▒ swoimi drogami, na kt≤rych nie ma miejsca na przej╢cia dla pieszych.
- Wiedzia│em ┐e ciΩ tu spotkam Bossk - powiedzia│ g│osem tak samo beznamiΩtnym, jak przed chwil▒ kiedy m≤wi│ : " wy│a╝ stamt▒d ".
Bosk u╢miechn▒│ siΩ ods│aniaj▒c przera┐aj▒ce zΩby. Wysun▒│ zbrojn▒ w pazury d│o± i wskazuj▒c Fetta wskaza│ na siebie m≤wi▒c.
- To ja wiedzia│em ┐e spotkam tu ciebie.
Bossk blefowa│, ale takie s▒ zasady tej gry. Ukrywa│ przed Fettem prawdΩ.
" Wszystko toczy siΩ po mojej my╢li" - stwierdzi│.
Jednak úowca w mandaloria±skiej zbroi i korelia±skich kalesonach pod spodem, przejrza│ go na wylot..
- ªciana za twoimi plecami jest zielona - powiedzia│ r≤wnie beznamiΩtnie jak przed chwil▒, kiedy m≤wi│ : " Wiedzia│em ┐e ciΩ tu spotkam" albo trochΩ wcze╢niej, kiedy powiedzia│ : "wy│a╝ stamt▒d".
Bosk zrozumia│ ┐e zabawa siΩ sko±czy│a i pora uciec siΩ do ostatecznych argument≤w.
- Kiedy nast▒pi koniec ╢wiata, wszyscy zostaniemy os▒dzeni w dolinie Josafata. - powiedzia│ po czym z ca│ej si│y kopn▒│ BobΩ Fetta w krocze.
Boba Fett wydawa│ siΩ nie wzruszony bo i nie by│o powodu aby siΩ wzruszaµ, ale za to bardzo bola│y go j▒dra.
- Auuu ! No do cholery ! - wrzasn▒│ g│osem r≤wnie beznamiΩtnym jak przed chwil▒, kiedy m≤wi│ : "ªciana za twoimi plecami jest zielona" lub wcze╢niej :
"Wiedzia│em ┐e ciΩ tu spotkam" albo jeszcze wcze╢niej, kiedy powiedzia│ : "wy│a╝ stamt▒d".
Boba potrafi│ zachowaµ siΩ z godno╢ci▒. By│ │owc▒ a nie pajacem
i dlatego jeszcze ┐y│. Pajace ko±cz▒ w jamie sarlacca wrzeszcz▒c jak kobieta i machaj▒c rΩkoma i nogami w beznadziejnej pr≤bie ratowania ┐ycia.
Fett u╢miechn▒│ siΩ nieznacznie wyobra┐aj▒c sobie tak▒ ┐enuj▒c▒ scenΩ wyciΩt▒ jakby ze slapstikowej komedii. Jednak jego oczy nie zmieni│y wyrazu. By│y nieruchome jak wizjer jego kupionego
przed laty na pchlim targu he│mu.
Zna│ zasady. Wiedzia│ ┐e mo┐e sobie pozwoliµ jedynie na ruszanie uszami, b▒d╝ nosem. M≤g│ tak┐e kichn▒µ, ale na tyle ostro┐nie
by nie zrosiµ wewnΩtrznej strony wizjera he│mu ╢lin▒ lub co gorsza smarkami z nosa. Nie by│ zwyk│ym cz│owiekiem. By│ │owc▒.
- Tym razem ci darujΩ przez szacunek dla twego ojca - powiedzia│.
Oczywi╢cie k│ama│. Prawda jednak by│a taka ┐e spieszy│ siΩ do toalety i ka┐da chwila zw│oki mog│a go drogo kosztowaµ. Kombinezon kt≤ry nosi siΩ pod mandaloria±sk▒ zbroj▒ jest jednoczΩ╢ciowy i potrzeba wiele czasu aby go zdj▒µ. A Boba Fett obawia│ siΩ ┐e je┐eli zaraz tego nie zrobi mo┐e straciµ swoj▒ reputacjΩ i zyskaµ nowy pseudonim - "Pielucha".
*
Jabba Desilijc Tiure zwany przez osoby, kt≤re nie potrafi│y wym≤wiµ jego nazwiska po prostu Jabb▒ Huttem zawsze ubolewa│ nad faktem, ┐e nie mo┐e podrapaµ siΩ po ty│ku.
"Tak to ju┐ jest kiedy ma siΩ takie kr≤tkie rΩce" - t│umaczy│ sobie w duchu, ale ┐eby poczuµ siΩ dowarto╢ciowanym siΩga│ tymi kr≤tkimi r▒czkami daleko poza granice znanej galaktyki, sk▒d zagarnia│ ku swemu. o╢lizg│emu brzuszysku najcenniejsze skarby odleg│ych ╢wiat≤w.
- Odmro╝cie Hana Solo - rozkaza│ swoim wiernym s│ugom.
W przeci▒gu ostatnich kilku tygodni scena ta powtarza│a siΩ wielokrotnie. Han Solo wypada│ z karbonitowego bloku, pada│ na zakurzon▒ pod│ogΩ a p≤╝niej zjada│ podawan▒ mu przez s│ugus≤w Jabby zupΩ z banciego │oju, kt≤r▒ zagryza│ pysznym razowcem ze "smalcem babuni" a p≤╝niej wraca│ z powrotem do karbonitu.
- Ja to mam poczucie humoru. - mawia│ Jabba - Kiedy przybΩdzie ksiΩ┐niczka, aby go uwolniµ, nie zobaczy tego samego przystojnego mΩ┐czyzny, kt≤rego widzia│a, kiedy zamra┐ano go na Bespin, tylko jakiego╢ podtatusia│ego faceta z poka╝nym brzuszkiem.
Siedz▒cy u st≤p a w│a╢ciwie u nasady ogona Jabby okropny stw≤r zwany Salacjuszem Crumbem wybucha│ wtedy salw▒ idiotycznego ╢miechu, kt≤rego brzmienie wydawa│o siΩ Jabbie najpiΩkniejsz▒ muzyk▒ ustΩpuj▒c▒ urod▒ tylko piosenkom zespo│u Troje Gungan.
Jabba kocha│ muzykΩ i ceni│ muzyk≤w. Do dzi╢ wspomina│ z rozrzewnieniem meeting z ch│opcami z zespo│u N'sync kt≤rych spotka│ przed dwudziestu laty....
U╢miechn▒│ siΩ smutno po czym zap│aka│ weso│o i wreszcie rozkaza│:
- I zdejmijcie mu kajdany ! A to siΩ zdziwi▒ ci, kt≤rzy przybΩd▒ go rozmroziµ kiedy zobacz▒ ┐e nie ma na ramionach kajdan, na│o┐onych w mie╢cie w chmurach. Hej ! Gawroszek ze mnie i dowcipas !
Han Solo tymczasem upad│ na pod│ogΩ i zapyta│:
- Gdzie jestem ?
- W pa│acu Jabby - odpowiedzia│ podtrzymuj▒cy go stw≤r o podobnej do sa│aty twarzy.
- Kim jeste╢ ? - pyta│ Han Solo.
- Kim╢ kto ciΩ kocha - za┐artowa│ Shasa Tiel (bo tak w│a╢nie na imiΩ mia│ ten pos│ugacz Jabby nale┐▒cy do rasy Ishi Tib) wywo│uj▒c wielkie rozbawienie obecnych na sali kreatur.
- Wiem - odrzek│ otumaniony jeszcze Solo, kt≤ry wci╢niΩty wkr≤tce z powrotem w br▒zowy blok karbonitowego nieszczΩ╢cia, nie mia│ ju┐ nigdy przypomnieµ sobie tej rozgrywaj▒cej siΩ w onirycznej atmosferze, odzieraj▒cej go z godno╢ci sytuacji.
Tymczasem na salΩ wszed│ Boba Fett. Gwar ucich│ a co tch≤rzliwsi rezydenci pa│acu wycofali siΩ w bezpieczniejsze miejsca takie jak np.jama rancora. Bo ka┐dy z nich wiedzia│ ┐e tam gdzie zjawia siΩ Boba Fett, ╢mierµ zbiera obfite ┐niwo a gile i sikorki ju┐ wkr≤tce posil▒ siΩ tocz▒cym ╢cierwo robactwem.
Fett jednak wydawa│ siΩ dziwnie odprΩ┐ony, jakby l┐ejszy o parΩ kilogram≤w. Szed│ weso│o podskakuj▒c i niekt≤rzy mogliby przysi▒c, ┐e s│yszeli jak pod╢piewuje sobie piosenkΩ o weso│ych biedroneczkach, nie chcieli jednak tego zrobiµ bowiem nikomu nie przysz│o do g│owy, aby wymy╢laµ podobne bzdury.
Wszyscy odetchnΩli z ulg▒, a ┐e nie ka┐dy w owych czasach stosowa│ p│yn do p│ukania jamy ustnej trzeba by│o otworzyµ okna, kt≤rych zreszt▒ w pa│acu Jabby nie ma.
Atmosfera jednak wydawa│a siΩ mi│a i ju┐ wkr≤tce co ╢mielsi jawowie zaczΩli opowiadaµ sobie najnowsze dowcipy o Ponda babie kt≤ra przychodzi do doktora Ewazana.
Jeden z dowcip≤w spodoba│ siΩ Fettowi do tego stopnia ┐e niespodziewanie siΩ roze╢mia│. Zrobi│ to oczywi╢cie zupe│nie beznamiΩtnie a jego g│os nie zdradzi│ ┐adnych emocji.
*
Impreza na kalamaria±skim kr▒┐owniku o nazwie " Keczomaczokuka" trwa│a w najlepsze, kiedy w sali zjawi│ siΩ admira│ Ackbar.
- Co tu siΩ dzieje ? - zapyta│ a niekt≤rzy oficerowie przeczuwaj▒cy ┐e konflikt z Ackbarem m≤g│by przeszkodziµ im w awansie zaczΩli udawaµ ┐e s▒ kim╢ innym lub ┐e znajduj▒ siΩ w tej chwili na innej planecie, albo ┐e poszli na grzyby. Sproszone specjalnie na tΩ okazjΩ kobiety lekkich obyczaj≤w pochodz▒ce z najbli┐szych planet czym prΩdzej schowa│y siΩ w szafie a zesp≤│ gungan wystrzelono w przestrze± kosmiczn▒ przez jeden z niewielkich iluminator≤w. Ich cia│a oczywi╢cie natychmiast zamarz│y a nawet zosta│y rozerwane na strzΩpy nie tylko przez r≤┐nicΩ ci╢nie± ale tak┐e , a mo┐e przede wszystkim przez lec▒ce za statkiem Mynocki, jak zwykle licz▒ce na rzucony przez kt≤rego╢ z lito╢ciwych marynarzy okruszek chleba.
- Nie przejmujcie siΩ nim ! - krzykn▒│ nagle Lando Calrisian. - Kto by
zawraca│ sobie g│owΩ jakim╢ tam kalamarianinem ?!
- Mudiahere mudiahere mudiahere, aaa? - zapyta│ jeden z rebelianckich pilot≤w pochodz▒cych z planety Sulust.
- A pewnie ┐e siΩ nie bojΩ - odrzek│ Calrisian. - Nie mam zamiaru wykonywaµ rozkaz≤w jakiego╢ tam admira│a - ryby. S│ucham tylko ludzi. Nawet gdyby dowodzi│ atakiem na drug▒ GwiazdΩ ªmierci robi│bym to co ja uznam za stosowne.
- Stanie pan do karnego raportu generale - powiedzia│ Ackbar.
- Doprawdy ? - spyta│ Lando. - A wiesz, ┐e wy kalamarianie jeste╢cie nam potrzebni tylko dlatego ┐e macie fajne statki ? W zamian za nie mo┐esz nazywaµ siΩ admira│em i podrywaµ na ten tytu│ te swoje ohydne kalamaria±skie kobiety. B▒d╝ wiΩc grzeczny i sied╝ cicho, bo obtoczymy ciΩ w tartej bu│ce i wrzucimy na patelniΩ jak dorsza ! IdΩ o zak│ad ┐e twoje miΩso jest nie tylko smaczne ale i po┐ywne.
Na sali zapanowa│a cisza jak makiem zasia│.
Admira│ Ackbar d│ugo zastanawia│ siΩ co odpowiedzieµ.
Wreszcie zrozumia│ ┐e wszystko co m≤wi│ Lando jest prawd▒ wiΩc cicho westchn▒│.
- Dobrze - powiedzia│, bezskutecznie usi│uj▒c nadaµ swej wypowiedzi oficjalny, godny ton. - Wyra┐am zgodΩ na zabawΩ.
Wybuch euforii w pomieszczeniu by│ tak gwa│towny ┐e nawet na odleg│ej planecie o nazwie Ziemia odnotowa│y go co czulsze sejsmografy. Od tej chwili ju┐ nikt nigdy nie us│ucha│ ┐adnego rozkazu Ackbara.
Admira│ straci│ autorytet, stanowisko jednak zachowa│. PensjΩ zreszt▒ te┐, wiΩc nigdy specjalnie nie narzeka│.
Tymczasem imprezowicze stworzyli barwny korow≤d i weso│o ╢piewaj▒c ruszyli w stronΩ wiΩkszego pomieszczenia a mianowicie do sali w kt≤rej znajdowa│ siΩ reaktor zasilaj▒cy silniki gigantycznego statku. Mocno ju┐ nietrze╝wa ale wyj▒tkowo o┐ywiona Mon Mothma bieg│a na czele korowodu wymachuj▒c zawieraj▒c▒ plany gwiazdy ╢mierci p│yt▒. Niespodziewanie potknΩ│a siΩ i usi│uj▒c z│apaµ r≤wnowagΩ gwa│townie wyrzuci│a ramiona w
g≤rΩ. P│ytka wy╢lizgnΩ│a siΩ jej z rΩki i poszybowa│a kilkadziesi▒t metr≤w w d≤│, wpadaj▒c do jednego z wielkich piec≤w.
- Co teraz ? - spyta│ genera│ Crix Madine , niemy, choµ nie w dos│ownym tego
s│owa znaczeniu, ╢wiadek tej mro┐▒cej krew w ┐y│ach sceny.
- Nic takiego - odrzek│a Mon Mothma wzywaj▒c niewielkim dzwoneczkiem grupΩ Bothan pe│ni▒cych na statku funkcjΩ s│u┐▒cych.
- Panowie - powiedzia│a - Tam na dole le┐y co╢ co ma dla mnie ogromn▒ warto╢µ. Powiem kr≤tko, kto przyniesie mi z do│u p│ytkΩ otrzyma podwy┐kΩ pensji wysoko╢ci osiem koma cztery procent.
Bothanie, przygotowali liny i zaczΩli spuszczaµ siΩ z w▒skiego pomostu w d≤│ bezdennej zdawa│oby siΩ
otch│ani. Lando tymczasem, jak na hazardzistΩ przysta│o przyjmowa│ zak│ady - kt≤remu z
nich siΩ powiedzie. Niestety, kiedy wszyscy byli ju┐ na dole, Mon Mothma
nieopatrznie opar│a siΩ o d╝wigniΩ uwalniaj▒c▒ energiΩ jednego z mniejszych reaktor≤w. Zanim siΩ zorientowa│a co siΩ dzieje wiΩkszo╢µ bothan by│a ju┐ martwa.
- Ooooops - powiedzia│a i wy│▒czy│a reaktor. A kiedy po chwili na pomo╢cie zjawi│ siΩ jeden z niewielu ocala│ych bothan trzymaj▒c w rΩku p│ytkΩ, g│o╢no krzyknΩ│a:
- Yuuuupi !
*
Mamaw Nadon jad│ kanapkΩ z miodem. Patrzy│ przez okno i podziwia│ piΩkno krajobrazu. S│ucha│ muzyki p≤l i las≤w, podziwia│ szemrz▒ce potoki. Rozmy╢la│ o dobroczynnym wp│ywie, jaki zawarte w miodzie minera│y wywieraj▒ na jego organizm. Niespodziewanie zakrztusi│ siΩ, wch│on▒│ kawa│ek kanapki do p│uc i umar│.
Koniec
Pozna± 2002-01-22
|