Powr≤t
Jakub Turkiewicz
RAMI╩ DYKTATORA - I
Amidala
(obszerne fragmenty wywiadu rzeki z dawnymi VIPami).
WchodzΩ do Kufelka. ªciany tej zat│oczonej knajpy, w kt≤rej opr≤cz kwa╢nego
piwa i s│onych paluszk≤w zam≤wiµ mo┐na chyba tylko ╢wie┐ego karalucha,
wydaj▒ siΩ pulsowaµ w rytm cuchn▒cych oddech≤w pogr▒┐onych w alkoholowym
transie ludzkich ╢mieci . Dlaczego tu ? Dlaczego akurat na Ziemii? My╢lΩ
┐e zadam jej to pytanie, ale kiedy dostrzegam star▒, zniszczon▒ ┐yciem
kobietΩ, zmieniam zdanie.
- Witam - m≤wiΩ i wyci▒gam w jej stronΩ d│o±, w kt≤rej trzymam stukredytowy
banknot. Nie odpowiada, ale twardo patrzy w moje oczy.
Bierze banknot, chowa go do stanika i zapala papierosa. Otwieram usta
aby zadaµ pierwsze pytanie, ale przerywa mi kiwniΩciem siwiej▒cej g│owy.
Kiedy wzdragam siΩ na widok ┐≤│to srebrnych str▒k≤w jej t│ustych w│os≤w,
zaczyna m≤wiµ:
- Anakin nie by│ z│ym cz│owiekiem. Mia│ tylko jedn▒ wadΩ. Cholernie lubi│
zabijaµ.
ªmieje siΩ i mruga do barmana. Facet, kt≤ry pod paznokciami chowa ze dwa
kilogramy czarnoziemu wywala na wierzch r≤┐owe dzi▒s│a, w kt≤rych nier≤wno
osadzono kilka czarnych zΩb≤w. Nalewa kufel piwa i posy│a go w naszym
kierunku przez pos│a±ca.
- Zna│ kilka fajnych sztuczek. PamiΩtam, jak kiedy╢ chcia│am zje╢µ gruszkΩ.
To by│o jeszcze w czasach kiedy nie by│am pewna czy mi siΩ podoba. U┐y│
mocy, ┐eby porwaµ owoc z mojego talerza. Przekroi│ go i w ten sam spos≤b
odes│a│ go z powrotem w moj▒ stronΩ. Wpakowa│ mi j▒ do ust. Niez│a sztuczka.
R≤wnocze╢nie moc▒ g│adzi│ mnie po nodze, wci▒┐ wy┐ej i wy┐ej. Rozumiesz
?
Potwierdzam skinieniem g│owy. Na twarzy kobiety pojawia siΩ grymas, kt≤ry
przy du┐ej dozie dobrej woli mo┐na nazwaµ u╢miechem.
- Nie o to idzie, ┐e go kocha│am, ale... robi│ takie numery bez u┐ycia
r▒k...
Przesuwa d│oni▒ po powierzchni │achmanu, kt≤ry prawdopodobnie by│ kiedy╢
kr≤lewsk▒ sukni▒. Nie udaje mi siΩ rozpoznaµ jej koloru.
- W pa│acu nie by│o nikogo wartego uwagi. W gwardii s│u┐yli niby umiΩ╢nieni
faceci, ale rozumiesz... Nie byli biali. Wiem ┐e na Ziemi to nikomu nie
przeszkadza, ale zwariowa│abym gdybym codziennie mia│a budziµ siΩ obok
faceta obwieszonego z│otymi │a±cuchami. Nie zrozum mnie ╝le, nie jestem
rasistk▒, ale naprawdΩ cholernie nie lubiΩ banan≤w. - ªmieje siΩ, a ja
z trudem ukrywam niesmak.
Zaciskam zΩby. Przez chwilΩ zastanawiam siΩ
czy nie wy│▒czyµ dyktafonu, kiedy nagle zdajΩ sobie sprawΩ ┐e nie jestem
tu dla siebie. PragnΩ ustaliµ fakty, odkryµ ca│▒ prawdΩ o prawej rΩce
Imperatora Palpatine'a - Darth'cie Vaderze i opublikowaµ j▒. Wiedzia│em
┐e bΩdzie to wyprawa do innego ╢wiata. ªwiata w kt≤rym ksenofobia, brak
tolerancji i za╢ciankowo╢µ s▒ na porz▒dku dziennym, ╢wiata kt≤ry szokuje
i wreszcie ╢wiata gdzie ka┐de wypowiedziane s│owo mo┐e zraniµ silniej
ni┐ wibroostrze my╢logluja dΩtego. OdbΩdΩ tΩ wyprawΩ. Jako dziennikarz
jestem to winien ╢wiatu . Jestem to winien setkom tysiΩcy gospody± domowych,
kt≤re znudzi│y siΩ czytaniem o ksiΩ┐nych, szejkach i paparazzich, jestem
to winien mi│o╢nikom dres≤w, kt≤rzy pragn▒ czego╢ wiΩcej ni┐ jazdy ma│ym
fiatem w rytm rozbuchanych bas≤w i wreszcie wszystkim tym u┐ytkownikom
internetu, kt≤rzy akurat nie maj▒ ochoty siedzieµ na czacie. Jestem to
winien fanom zespo│u Ich Troje, kt≤rzy oddaj▒c stolec siΩgn▒ po gazetΩ,
obywatelom pragn▒cym wst▒piµ do Unii Europejskiej i wojuj▒cym feministkom,
kt≤re wola│yby aby to mΩ┐czy╝ni │ykali pigu│ki antykoncepcyjne i gotowali
obiady. Jestem to wreszcie winien zawieraj▒cym zwi▒zki ma│┐e±skie gejom
adoptuj▒cym dzieci i wszystkim tym kinomanom kt≤rzy tak kochaj▒ pogadaµ
sobie w czasie filmu przez kom≤rkΩ.
Oni wszyscy maj▒ prawo poznaµ prawdΩ,
bo wszyscy jeste╢my obywatelami globalnej wioski. Ba! Galaktycznego blokowiska,
gdzie ka┐dy ma do wype│nienia swoj▒ misjΩ, choµby by│o to tylko jedzenie
ziemniak≤w i wykonywanie polece±.
A poza tym potrzebujΩ forsy. Ukrywam zatem emocjΩ i stajΩ siΩ tylko
narzΩdziem. NarzΩdziem, kt≤re notuje i przekazuje dalej wiedzΩ. WiedzΩ
o cz│owieku, kt≤ry odegra│ w historii znacz▒c▒ rolΩ.
Kobieta zauwa┐y│a, ┐e zamy╢li│em siΩ. Spojrza│a na mnie z ciekawo╢ci▒
i odnios│em wra┐enie, ┐e w jej oku pojawi│ siΩ ten rodzaj b│ysku, kt≤ry
czasami pozwala nam uwierzyµ, ┐e oko b│yszczy.
Kiedy poci▒gnΩ│a poka╝ny
│yk piwa jej spojrzenie zn≤w sta│o siΩ puste.
Patrz▒c na czubek mojego nosa powoli cedzi│a s│owa, zbyt wiele uwagi po╢wiΩcaj▒c
temu aby brzmia│y wyra╝nie.
- PamiΩtam jak kiedy╢ biega│am nago po swoim buduarze. Nagle us│ysza│am
jaki╢ szelest za drzwiami. Ot tak, dla zabawy wcisnΩ│am w dziurkΩ od klucza
szpilkΩ do w│os≤w... Nigdy nie zapomnΩ tego wrzasku! Biedny kapitan Typhoo.
A tak lubi│ ogl▒daµ tr≤jwymiarowe filmy.
Gwa│towny ╢miech kobiety zmienia siΩ w mokry, urywany kaszel. Zas│ania
usta chusteczk▒, jeszcze chwile kaszle. Wreszcie przestaje, wypluwa co╢
i chwilΩ przygl▒da siΩ temu z uwag▒.
- Kiedy╢ ka┐dy m│ody ch│opak marzy│ abym podarowa│a mu chusteczkΩ. Chcesz? - pyta a ja nie wyczuwam w jej s│owach sarkazmu.
- A Anakin ? - pytam.
- A Anakin ? - patrzy nieobecnym wzrokiem gdzie╢ w przestrze±. - Anakin
wymordowa│ kiedy╢ ca│▒ wioskΩ Tusken≤w. To by│ jego spos≤b pokonywania
frustracji. Wiesz... mia│ kiedy╢ matkΩ. Oboje byli niewolnikami. Pewnego
razu na planecie zjawili siΩ rycerze Jedi.
- Jedi ? - pytam bardziej z grzeczno╢ci ni┐ potrzeby zaspokojenia wiedzy,
bo widzΩ, ┐e kobieta tego oczekuje. Patrzy na mnie z wyrazem twarzy imbecyla,
kt≤ry przypadkiem zna odpowied╝ na zadane przez pani▒ od polskiego pytanie
i nie potrafi ukryµ rado╢ci.
Podnosi w g≤rΩ wykrzywiony artretyzmem palec i z dum▒ powtarza:
- Rycerze Jedi !
- To ciekawe - rzucam tonem ulicznego akwizytora i zaczynam udawaµ ┐e
co╢ notujΩ. Kobieta kiwa z satysfakcj▒ g│ow▒.
- Zabrali go na Coruscant, ┐eby go szkoliµ. Ale nie tak od razu ! O nie
! Najpierw musieli╢my wype│niµ wa┐ne zadanie. S│ysza│e╢ o bitwie o Naboo
? Jasne, wszyscy o niej s│yszeli. Anakin uratowa│ ca│▒ planetΩ. Jak dla
mnie to wiΩcej mia│ dzieciak szczΩ╢cia ni┐ rozumu, ale nie wa┐ne. Wa┐ne
jest to, ┐e ju┐ jako smarkacz zosta│ bohaterem. M≤g│ prosiµ o wszystko...
Kobieta zamawia kolejne piwo. Barman patrzy na mnie pytaj▒co, a ja rzucam
mu kilka z│otych. Uspokojony przysy│a nam kufel.
- Sama zap│aci│abym mu poka╝n▒ sumkΩ, gdyby tylko za┐▒da│. I co ? My╢lisz,
┐e polecia│ na Tatooine ┐eby wykupiµ matkΩ ? - zaczyna siΩ ╢miaµ, a ja
odwracam wzrok bo nie mam ochoty obserwowaµ cyklu ╢miech-kaszel-chusteczka-flegma.
UdajΩ, ┐e naprawiam d│ugopis i muszΩ ukryµ w╢ciek│o╢µ kiedy zauwa┐am,
┐e odruchowo rozprostowa│em sprΩ┐ynkΩ
- Nie wykupi│ jej. DziesiΩµ lat zachowywa│ siΩ jakby nie istnia│a. Cz│owieku
wiesz ile kosztowa│ ludzki niewolnik, zanim nasta│o imperium ? Mniej wiΩcej
tyle, co oryginalne adidasy. Ale smarkaczowi s│awa uderzy│a do g│owy.
Nic dziwnego. ZaczΩ│y siΩ dziewczynki, papieroski, w≤deczka. Kiedy╢ tak
siΩ upili z Kenobim, ┐e obudzili siΩ w gnie╝dzie gundark≤w... Tak... Nic
dziwnego ┐e wykupi│ j▒ jaki╢ wie╢niak... Wyrzuty sumienia. Po prostu wyrzuty
sumienia. St▒d ta rze╝. Z pocz▒tku bardzo mi siΩ to podoba│o. Wydawa│
siΩ taki mΩski. Wszyscy Jedi, kt≤rych do tej pory zna│am potrafili tylko
dyskutowaµ. Ci▒g│e dyskusje, mielenie jΩzykiem... blablabla. Siedzieli na
tych swoich fotelach i ┐uli s│owa. Najbardziej denerwowa│ mnie ten │ysy
murzyn, kt≤ry przyklei│ sobie na twarzy minΩ mΩdrca, jakby uko±czy│ szko│Ω
aktorsk▒, gdzie nauczyli go jak nale┐y graµ mistrza. Albo ten ma│y zielony...
Ci▒g│e dywagacje... Moc to, Moc tamto, tego nie mo┐na bo strach....
to nie przystoi Jedi, tamto prowadzi na ciemn▒ stronΩ. Czasem a┐ mi siΩ
niedobrze robi│o. A tak naprawdΩ figΩ o mocy wiedzieli! Opu╢ci│a ich,
ale to ukryli przed senatem, bo bali siΩ ┐e strac▒ diety. Zupe│nie obrzydzili
mi istotΩ Mocy obdzieraj▒c j▒ z mistycyzmu. PamiΩtam jak og│osili ┐e jej
╝r≤d│em s▒ jakie╢ midichloriany. P≤╝niej wciskali m│odym dziewczynom kit,
┐e niby midichloriany przenosz▒ siΩ drog▒ p│ciow▒. Wiesz o co im chodzi│o?
- Chyba │apiΩ - silΩ siΩ na krzywy u╢miech.
- Tak, │apiesz... Uwa┐aj ┐eby╢ sraczki nie z│apa│.
S│yszΩ ╢miech kilku siedz▒cych opodal ┐uli, kt≤rzy us│yszeli dowcip by│ej
kr≤lowej. Staram siΩ ignorowaµ ich zachrypniΩte g│osy, ale nie potrafiΩ
ukryµ irytacji. Barman to zauwa┐a i w│▒cza muzykΩ. Jest skoczna i rytmiczna.
Facet o podrasowanym studyjnie g│osie ╢piewa, ┐e lubi dziewczyny i nic
na to nie mo┐e poradziµ.
Stara kobieta zaczyna podrygiwaµ. Jej ruchy s▒ gwa│towne, jakby nerwowe.
Wyobra╝nia podsuwa mi obraz jej zniszczonych alkoholem neuron≤w, kt≤re
bawi▒ siΩ w g│uchy telefon. Mam ochotΩ wr≤ciµ do domu i zamkn▒µ siΩ na
godzinΩ pod prysznicem, ale my╢lΩ o swojej misji.
Nie dzia│a, wiΩc my╢lΩ o pieni▒dzach. Udaje mi siΩ nie uciec.
- Co by│o dalej ?- pytam najuprzejmiej jak potrafiΩ.
- Gehenna. Po prostu gehenna. Nie mia│am ┐adnej satysfakcji, o ile wiesz
o co mi chodzi. Anakinowi wydawa│o siΩ ┐e po ╢lubie zako±czy│y siΩ jego
obowi▒zki wobec mnie. Kaza│ mi gotowaµ, praµ skarpety i │adnie wygl▒daµ.
A w │≤┐ku... koszmar. Musia│am w k≤│ko powtarzaµ "Nazywam to agresywnymi
negocjacjami" ( z ang. "I call it agressive negotiations")
a on dar│ wtedy na mnie takie bia│e obcis│e ubranko i kaza│ mi krzyczeµ
tak jak wtedy, gdy udrapn▒│ mnie Nexu. Wcale mi siΩ to nie podoba│o. Nie
chcΩ o tym m≤wiµ.
- Rozumiem... - stwierdzam automatycznie..
Kobieta chlasta mi w twarz piwem.
- G≤wno rozumiesz ! - krzyczy ╢ci▒gaj▒c na nas rozbawione spojrzenia.
SiedzΩ mokry i nie wiem co zrobiµ. Kobieta ukrywa twarz w d│oniach i p│acze.
Po chwili przy stoliku zjawia siΩ barman i szmat▒ w kolorze zdech│ego
szczura przeciera mokry blat.
- S▒ do dupy - m≤wi.
PatrzΩ na niego szeroko otwartymi oczami i pr≤bujΩ odgadn▒µ o co temu
cz│owiekowi chodzi. Widocznie jego IQ przewy┐sza panuj▒c▒ w lokalu ╢redni▒,
bo u╢miecha siΩ i wyja╢nia:
- Pana notatki... S▒ do dupy.
Przez u│amek sekundy wydaje mi siΩ, ┐e chce mnie obraziµ. Zastanawiam
siΩ kiedy zd▒┐y│ je przeczytaµ. Wyobra╝nia podsuwa mi r≤┐ne wersje. My╢lΩ
┐e mo┐e jest czytelnikiem gazety w kt≤rej publikujΩ i m≤wi o moich artyku│ach.
Chyba robiΩ siΩ czerwony na twarzy...
- Ca│e mokre - dodaje.
- A, no tak - m≤wiΩ szybko czuj▒c wyra╝n▒ ulgΩ. - ca│e mokre. S▒ do dupy
bo s▒ mokre. Oczywi╢cie.
Barman patrzy na mnie jak na idiotΩ.
- Pan te┐ jest ca│y mokry - m≤wi, a ja zastanawiam siΩ czy chce przez
to powiedzieµ, ┐e ja te┐ jestem do dupy? Ta my╢l poprawia mi humor. Nie
mogΩ powstrzymaµ u╢miechu, kt≤ry prze│amuj▒c op≤r miΩ╢ni rozci▒ga moje
usta.
- Pos│uchaj... kupisz mi nowe piwo ? - g│os starej kobiety sprowadza mnie
na ziemiΩ.
- Jasne - m≤wiΩ. - Ale najpierw doko±cz historiΩ.
- Mog│am byµ szczΩ╢liwa, wiesz ? Gdyby nie te cholerne dzieciaki. Jedi
ci▒gle gdzie╢ wysy│ali Aniego, a ja siΩ strasznie nudzi│am. Wiesz, w tamtych
czasach nie by│o nawet konsol z gr▒ "Pong". Jedynie jaka╢ g│upia
holograficzna gra o takich potworach, kt≤re rzucaj▒ sob▒ nawzajem o planszΩ.
Nic z tego nie rozumia│am. Czasem odwiedza│ mnie mistrz Kenobi. No i sta│o
siΩ. Zasz│am w ci▒┐Ω i urodzi│am bli╝niaki. Ze strachu przed gniewem mΩ┐a
ukryli╢my je na innych planetach. Dziewczyna posz│a na Aldeeran a ch│opak
do wie╢niak≤w na Tatooine. Wiem, ┐e niezbyt to uczciwe, ale takie jest
┐ycie. Nie mo┐na wszystkim dawaµ r≤wnej szansy. To do niczego dobrego
nie prowadzi. Zobacz teraz, na twojej planecie. Wszyscy mog▒ i╢µ do liceum.
Czy to g│upek czy geniusz. Je┐eli brakuje miejsc tworzy siΩ nowe klasy.
Efekt jest taki, ┐e przepycha siΩ debili z klasy do klasy i ╢wiat upada.
Wy┐sze uczelnie wabi▒ s│uchaczy na p│atne studia obietnic▒ "Cooltowej
nauki", organizuj▒c koncerty i zachΩcaj▒c do radosnego podrygiwania
w rytm hiphopowej muzyki. To nie fikcja literacka, m≤j drogi, tylko fakt.
Niestety nie da siΩ z masy zrobiµ elity. No i w│a╢nie w my╢l tej zasady
zadecydowa│am, ze elit▒ zostanie moja c≤rka a syn plebsem. Oczywi╢cie
p≤╝niej wszystko siΩ popieprzy│o. Ben Kenobi tak zamataczy│, ┐e wszyscy
my╢leli, ┐e dzieciaki s▒ Anakina, co oczywi╢cie by│o prawd▒ tylko z pewnego
punktu widzenia. M≤j syn uciek│ ze wsi i siΩgn▒│ po w│adzΩ a Anakin zgin▒│.
- Co╢ mi tu nie pasuje - m≤wiΩ. - S│ysza│em ┐e nie ┐yjesz.
- Tak. To te┐ jest prawda z gatunku tych g│oszonych przez Kenobiego. Kiedy
urodzi│am dzieci by│am bardzo m│oda. Tyle mog│am jeszcze dokonaµ. Upozorowa│am
swoj▒ ╢mierµ i przylecia│am na ZiemiΩ. Zupe│nie odwrotnie ni┐ Elvis. Tyle,
┐e tutaj mi siΩ nie powiod│o.
Co╢ tam opowiada o swoim losie, ale nie s│ucham, bo nic mnie to nie obchodzi.
Nie chcΩ w ko±cu pisaµ o niej, tylko o Vaderze.
- Gdyby pani mia│a opisaµ Anakina jednym zdaniem... - podpowiadam.
- Powiedzia│abym, ┐e mia│ nie╢wie┐y oddech. Tak, zdecydowanie. Przekona│am
siΩ o tym ju┐ podczas pierwszego poca│unku. A zapowiada│o siΩ tak romantycznie.
Jezioro, kwiaty, on - przystojny m│ody cz│owiek, g│adz▒cy mnie po ods│oniΩtych
plecach i oczywi╢cie utw≤r Johna Williamsa "Across the stars",
kt≤ry Anakin odtwarza│ z ukrytego w spodniach kosmicznego magnetofonu
zawsze gdy robi│o siΩ romantycznie... Pierwszy poca│unek. Tak piΩknie
siΩ zaczΩ│o. Niestety kiedy poczu│am jego oddech musia│am oderwaµ usta.
Tak to jest kiedy siΩ wcina Tik Taki zamiast myµ zΩby.
Mam tego do╢µ. WstajΩ od stolika i nie ┐egnaj▒c siΩ idΩ w kierunku wyj╢cia.
Kiedy jestem przy drzwiach s│yszΩ jeszcze jej g│os:
- Hej, marynarzu ! - odwracam siΩ. - Rzuµ jeszcze z piΩµ zyli na piwko.
U╢miecham siΩ cynicznie i wychodzΩ. Nie podoba mi siΩ wizja Czarnego Lorda
nakre╢lona przez tΩ staruchΩ. Nie wierzΩ w jej s│owa. Opuszczam lokal
i wsiadam do taks≤wki. W pobliskim parku czeka ju┐ na mnie Figrin Dan.
Nie mogΩ siΩ sp≤╝niµ.
(Pozna± 08.07.2002)
|