Powr≤t

Jakub Turkiewicz
RAMI╩ DYKTATORA - II Figrin Dan
(obszerne fragmenty wywiadu rzeki z dawnymi VIPami).

Figrin siedzi na │awce i udaje, ┐e mnie nie widzi. Na kolanach trzyma papierow▒ torbΩ z kt≤rej wyjmuje jakie╢ okruchy i rzuca je t│ocz▒cym siΩ u jego st≤p go│Ωbiom .
- Witam - m≤wiΩ wyci▒gaj▒c w jego stronΩ d│o± - Byli╢my um≤wieni.
- Tak, wiem - odpowiada artysta, ignoruj▒c moj▒ rΩkΩ. Odchyla marynarkΩ i z wewnΩtrznej kieszeni wyjmuje nadpalone grube cygaro. Umieszcza je w swoich male±kich ustach i niedba│ym ruchem zapala. - To jeszcze nie pow≤d ┐eby straszyµ ptaki.
    Szary dym, porwany spokojnym letnim wiatrem powoli unosi siΩ ku koronom drzew, zanim tam jednak dotrze miesza siΩ z powietrzem i znika. PrzenoszΩ wzrok na Figrina.
- Czy mogΩ w│▒czyµ dyktafon ? - pytam nie tyle przez grzeczno╢µ, ale po to by jako╢ zacz▒µ.
- Jasne ch│opcze. Mo┐esz robiµ co chcesz. Ziemia to wolna planeta. - odpowiada, po czym zaci▒ga siΩ cuchn▒cym dymem i odwraca w moj▒ stronΩ wielk▒ twarz. - Ziemia to planeta wielkiej szansy. Tak m≤wili.
    U╢miecham siΩ do niego udaj▒c ┐yczliwe zainteresowanie, r≤wnocze╢nie zastanawiam siΩ czy to w│a╢ciwy moment by zapytaµ o Vadera. Postanawiam jeszcze chwilΩ zaczekaµ.
-Ziemia to planeta wielkiej szansy - powtarza Figrin - By│em kiedy╢ wielk▒ gwiazd▒ ch│opcze. Moje p│yty rozchodzi│y siΩ w miliardach egzemplarzy. Wiem, ┐e pewnie w to nie uwierzysz, ale cygara, kt≤re pali│em przed laty nie ╢mierdzia│y. By│em kim╢. Leµ na ZiemiΩ, powiedzieli. Tylko tam gasn▒ce gwiazdy maj▒ szansΩ na sukces. Kazali mi odnale╝µ Gorana Bregowicza i nagraµ z nim p│ytΩ. M≤wili ┐e to pomo┐e. Podobno zawsze do tej pory pomaga│o gasn▒cym gwiazdom rozb│ysn▒µ jeszcze na chwilΩ jaskrawym ╢wiat│em jak jaka╢ supernova. No wiesz, zanim sko±czy│y na ╢mietniku pop kultury reklamuj▒c buty, albo co╢ takiego. Bregowicz, cholera jasna. Co to za jeden w og≤le ?
- A Vader ? - pytam.
- Co Vader ? A... Vader. Przecie┐ to nie artysta. PamiΩtam go. Straszny cz│owiek. - Figrin kiwa g│ow▒ - Ale to nie artysta. Nie artysta.
    Zastanawiam siΩ jak podej╢µ Dana, ┐eby rozwin▒│ temat. Wiem, ┐e woli m≤wiµ o sobie, o swojej sztuce. SΩk w tym, ┐e nikt nie kupi gazety z wynurzeniami jakiej╢ zapomnianej gwiazdy, przynajmniej dop≤ki nie wyzna, ┐e umiera na raka lub ┐e straci│ w wypadku dzieci.
- W pewnym sensie by│ artyst▒ - m≤wiΩ. - Zmieni│ kszta│t galaktyki.
- O tak - parska Figrin, syc▒c s│owa jadem - PiΩknie j▒ zmieni│! Zanim nasta│o Imperium wszystko by│o na swoim miejscu. Dobrze nam siΩ wiod│o. Ka┐dy m≤g│ sobie kupiµ ludzkiego niewolnika. W radzie Jedi zasiadali przedstawiciele ka┐dej rasy. Ka┐dej z wyj▒tkiem bia│ego cz│owieka. I prawid│owo.
- Opowiedz mi o tych wspania│ych czasach - proszΩ.
- Co tu opowiadaµ. Pe│na swoboda. Za │ap≤wkΩ mo┐na by│o wszystko za│atwiµ. Wystarczy│o wrΩczyµ kopertΩ kt≤remu╢ z odpowiedzialnych za dan▒ planetΩ Jedi i ju┐. Du┐o wtedy zarabia│em. W ka┐dej knajpie mo┐na by│o kupiµ prochy, prostytucja nie by│a zakazana. Po prostu raj dla takich artyst≤w jak ja. A p≤╝niej nagle koniec. Nowy │ad. Wszystko uciΩte.
- To znaczy ?
    Milczy. Staram siΩ zachΩciµ go do m≤wienia. WrΩczam mu stukredytowy banknot. ChwilΩ patrzy na mnie z pogard▒, ale wreszcie wyci▒ga d│o± i bierze pieni▒dze.
- Kiedy╢ ch│opcze nawet nie splun▒│bym na twoje pieni▒dze, ale teraz... CiΩ┐kie czasy. Trzydzie╢ci procent bezrobocia, najwiΩksze firmy w rΩkach cudzoziemc≤w, rynek zalewa tandeta z Chin, a muzyka... sam wiesz. Zreszt▒ honorarium za wywiad mi siΩ nale┐y, twoja gazeta zbije na tym kokosy. Dorzucisz jeszcze st≤wΩ i pozwolΩ ci zrobiµ zdjΩcie. Co ? Chcesz zdjΩcie z Figrinem ?
- Nie mam aparatu - m≤wiΩ.
- No w│a╢nie. Wy biali nie macie rozumu. Dlatego byli╢cie ╢wietnymi niewolnikami. Jedyne co potraficie to wykonywaµ polecenia. Jak mo┐na przyj╢µ na wywiad bez przygotowania?
Wyci▒ga co╢ z kieszeni.
- O ! Masz. Na szczΩ╢cie stary Figrin Dan pomy╢la│ o wszystkim - podaje mi swoje zdjΩcie. Kiedy wyci▒gam po nie d│o± chowa je za plecami.
- Nie tak szybko ch│opcze. To bΩdzie ciΩ kosztowa│o ekstra. Dwie╢cie kredyt≤w.
    Podaje mu kolejny stukredytowy banknot, a resztΩ sk│adam z monet. Brakuje dw≤ch µwiartek, ale muzyk zgadza siΩ przyj▒µ tyle ile jest. Nie zastanawiam siΩ w jaki spos≤b wr≤cΩ do domu, tylko biorΩ z jego r▒k zdjΩcie i chowam je do kieszeni. Gestem dajΩ mu znaµ aby m≤wi│.
- Tego ca│ego Vadera pozna│em wiele lat wcze╢niej. WystΩpowali╢my wtedy na Naboo u kr≤lowej Jamilii. - Figrin parska ╢miechem - »a│uj ┐e jej nie widzia│e╢. Wy ludzie w og≤le nie jeste╢cie │adni, ale jej twarz to naprawdΩ co╢ niesamowitego. Brzydka jak noc. Do tego ten makija┐ kr≤lowej i fryzurka jak z jakiego╢ surrealistycznego obrazu. To ┐enuj▒ce ┐e osoba o tak topornych, wulgarnych rysach twarzy nosi fryzurΩ, kt≤ra ma upodobniµ j▒ do jakiego╢ kwiatka. Nie chcia│bym znale╝µ siΩ na │▒ce, gdzie takie kwiatki rosn▒ ! No ale mniejsza o to. W ko±cu p│aci│a czystym z│otem wiΩc nie my╢la│em wtedy o jej urodzie a jedynie o tym na co wydam honorarium. Tak. Dla nas wszyscy ludzie wygl▒daj▒ tak samo, jak ma│py. Ale uwierz ,Jamillia wyr≤┐nia│a siΩ na waszym tle. A w│a╢nie - zn≤w siΩ ╢mieje - apropo's waszego podobie±stwa przypomnia│a mi siΩ zabawna historia. I to w│a╢nie o Vaderze. Bo trzeba ci wiedzieµ ┐e ten krwawy w│adca, prawa rΩka imperatora, nie zawsze chodzi│ w garnku na g│owie. Niewielu o tym wie, ale gdy by│ m│ody nazywa│ siΩ Anakin jaki╢tam i by│ mΩ┐em senator Amidali z Naboo. Kiedy╢ zakrad│em siΩ do jej komnaty, sam nie wiem po co. Chyba chcia│em po┐yczyµ sobie jej bieliznΩ. Nie po to ┐eby j▒ nosiµ ma siΩ rozumieµ, ale... zreszt▒ nie wa┐ne. Nagle us│ysza│em jaki╢ szmer. Ledwie zd▒┐y│em schowaµ siΩ w szafie gdy do pokoju wesz│a Amidala. Tak mi siΩ przynajmniej wydawa│o. Kiedy zobaczy│em jej makija┐, str≤j i fryzurΩ by│em pewien ┐e to ona. ZaczΩ│a krz▒taµ siΩ po pokoju, czego╢ chyba szuka│a. Akurat kiedy schyli│a siΩ by podnie╢µ jaki╢ przedmiot do komnaty w╢lizgn▒│ siΩ jej m▒┐. I on r≤wnie┐ my╢la│ wtedy ┐e to prawdziwa pani senator. Co by│o dalej, mo┐esz siΩ domy╢liµ. Chwyci│ j▒ w p≤│ i... Mia│ ch│opak temperament i wyobra╝niΩ to trzeba mu przyznaµ! Ale c≤┐ w tym z│ego. W ko±cu by│ jej mΩ┐em.
   Jakie┐ by│o moje zdumienie, gdy nagle drzwi otworzy│y siΩ ponownie i zn≤w stanΩ│a w nich Amidala.
" Co to ma znaczyµ?"- krzyknΩ│a.
Anakin, ca│kiem zdezorientowany spojrza│ w jej stronΩ i ze zdziwieniem otworzy│ usta.
"Jak to ?" - powiedzia│, po czym wskaza│ na le┐▒c▒ w │≤┐ku osobΩ.- "A to kto ?"
   Prawdziwa Amidala odetchnΩ│a z ulg▒ najwyra╝niej zdaj▒c sobie sprawΩ ┐e to tylko pomy│ka a nie ╢wiadoma zdrada.
"O rany" - rzek│a. - "To przynΩta, moja lojalna ochrona."
"Ooops" - powedzia│ Anakin podci▒gaj▒c spodnie. Amidala czΩsto stosowa│a tΩ sztuczkΩ, ┐eby zmyliµ wroga. Mia│a obsesjΩ na punkcie swojego bezpiecze±stwa. Zawsze wydawa│o jej siΩ, ┐e kto╢ j▒ ╢ledzi, ┐e kto╢ chce j▒ zabiµ. Czasami id▒c sobie po ulicy wskakiwa│a nagle w krzaki, to zn≤w opuszcza│a swoje mieszkanie przez rury kanalizacyjne, zamiast klatk▒ schodow▒. Podobno mia│a te┐ i inne natrΩctwa. Na przyk│ad musia│a kilka razy dziennie zmieniaµ ubranie i fryzurΩ, bo wydawa│o jej siΩ, ┐e w przeciwnym razie umrze kto╢ z jej rodziny.
- No tak - powiedzia│em.- To sobie ch│opak przynajmniej u┐y│ z obc▒ dziewczyn▒ i nikt nie m≤g│ mieµ do niego pretensji. Wygodnie.
- Nie za bardzo - rzek│ Figrin a jego twarz zmieni│a nieco wygl▒d. Nie znam siΩ na mimice Bith≤w, ale idΩ o zak│ad ┐e siΩ u╢miechn▒│. - Okaza│o siΩ ┐e od dnia, kiedy poprzednia pozorantka Amidali- Corde zosta│a zabita na Coruscant przez Zam Wessel.- tu zawiesza g│os aby zwiΩkszyµ suspens i wreszcie wykrzykuje: - ochronΩ pani senator stanowi│ ucharakteryzowany kapitan Panaka !
    Wydaje mi siΩ ┐e Bith czeka a┐ siΩ roze╢miejΩ.
- No dobra - m≤wiΩ i ciΩ┐ko wzdycham. PodnoszΩ siΩ z │awki i ruszam przed siebie. Je┐eli bΩdΩ mia│ szczΩ╢cie za p≤│ godziny znajdΩ siΩ w domu. Je┐eli z│apie mnie kanar mo┐e byµ gorzej bo nie zabra│em dokument≤w.
- Hej ! - wo│a Figrin, a ja nie mam ochoty siΩ odwr≤ciµ. - Hej ! A nie chcesz pos│uchaµ jak grali╢my w kantynie Mos Eisley ? Albo w pa│acu Jabby ? Tam dopiero by│y jaja !
    Zaciskam zΩby. Wyda│em trzysta kredyt≤w, ┐eby us│yszeµ jak▒╢ wyssan▒ z palca historiΩ. Nie o to mi chodzi│o. ChcΩ przedstawiµ prawdziw▒ sylwetkΩ Vadera , chcΩ pokazaµ jaki by│ naprawdΩ a nie cytowaµ jakie╢ opowie╢ci z mchu i paproci.
    Usi│uje poprawiµ sobie humor my╢l▒, ┐e jutro mam spotkanie w gabinecie spirytystycznym pani Drusse, kt≤ra umie podobno wywo│ywaµ duchy rycerzy Jedi.
Kto jak kto, ale Ben Kenobi musi powiedzieµ mi prawdΩ.
Macham Bithowi na po┐egnanie i biegnΩ w kierunku przystanku tramwajowego.


(Pozna± 08.07.2002)