KONSTRUKCJE
INNE TEKSTY
KALENDARIUM
GALERIA
KS. GOªCI
LINKI
O AUTORACH
Gú╙WNA

Sam przez Atlantyk
linia

RWD-5 bis swoje miejsce w kronikach historii lotnictwa uzyska│, kiedy w 1933 roku Kapitan Stanis│aw Skar┐y±ski przelecia│ na nim ponad Po│udniowym Atlantykiem. Samolot ten sta│ siΩ najmniejsz▒ i najl┐ejsz▒ maszyn▒, jaka kiedykolwiek przekroczy│a ocean.
W 1931 roku Kapitan Stanis│aw Skar┐y±ski (w ┐yciu codziennym skromny pracownik Ministerstwa Wojny), wraz ze swoim przyjacielem nawigatorem Andrzejem Markiewiczem, bior▒c udzia│ w wyczerpuj▒cym 26 000 km (16 000 mil) rajdzie nad Afryk▒, wpad│ na pomys│, aby przelecieµ nad Po│udniowym Atlantykiem.

Przygotowywania do lotu trzyma│ w tajemnicy, chc▒c unikn▒µ nadmiernej reklamy. Ryzyko by│o znaczne i du┐o Polak≤w ci▒gle pamiΩta│o ╢mierµ, kt≤r▒ ponie╢li Ludwik Idzikowski z Kazimierzem Kubal▒ w maju, kiedy to dwa razy pr≤bowali przelecieµ nad P≤│nocnym Atlantykiem. Oficjalnie, zg│oszono tylko pr≤bΩ pobicia rekordu ╢wiata w locie na odleg│o╢µ dla samolotu FAI drugiej kategorii (pusty mia│ wa┐yµ 450 kg lub mniej). Przygotowywania by│y bardzo sumienne i wlicza│y, po╢r≤d innych, szczeg≤│owe badania meteorologiczne planowanej trasy.

Pilot i jego srebrny Rwd-5 bis, przyby│ bezpiecznie do punktu startowego - St Louis w Senegalu w Afryce - 4 maja 1933 roku. Tutaj Skar┐y±ski w ko±cu wyjawi│ zdziwionej komisji FAI prawdziwy cel swojego lotu. Wbrew p≤╝niejszym zastrze┐eniom otrzyma│ na to pozwolenie.

Start mia│ miejsce 7 maja, o godzinie 11 wieczorem i ca│y lot odby│ siΩ bez ┐adnych incydent≤w. Przygotowywanie nawigacyjne by│o doskona│e i po 17 godzinach 15 minutach Rwd-5 bis dolecia│ do brazylijskiego wybrze┐a tylko 15 km (9 mil) od zamierzonego punktu. Trzy godziny p≤╝niej, Skar┐y±ski wyl▒dowa│ na ma│ym lotnisku w Maceio, decyduj▒c siΩ nie ryzykowaµ nocnego l▒dowania w Natalu, kt≤re by│o w│a╢ciwym celem podr≤┐y. Swemu wyczynowi po╢wiΩci│ taki oto opis:

...Widoczon╢µ wskutek pe│ni ksiΩ┐yca i przejrzysto╢ci pustynego powietrza by│a doskona│a. Samolot szybko nabiera│ wysoko╢ci. Po uko±czeniu wira┐u zredukowa│em gaz z 2300 obrot≤w na 2000 i wzi▒│em kurs 240 stopni.
Po dziesiΩciu minutach lotu znalaz│em siΩ nad wod▒ i ogarnΩ│o mnie niemi│e zdziwienie. Nie spodziewa│em siΩ zupe│nie takiego braku widoczno╢cu. Lecia│em na wysoko╢ci 500 m i nic pod sob▒ nie widzia│em - ani morza, ani horyzontu. Niebo te┐ by│o s│abo widoczne. Zrozumia│em, ┐e nad wod▒ rozci▒ga siΩ mgie│ka, kt≤ra w dzie±, mo┐e by nic nie znaczy│a, ale w nocy sprawia│a powa┐n▒ trudno╢µ.
Gdybym wszed│ wy┐ej, uzyska│bym prawdopodobnie lepsz▒ widoczno╢µ, ale ze wzglΩdu na mo┐liwo╢µ wiatr≤w NNE, p≤│nocnych lub przeciwnych m≤g│bym zostaµ zepchniΩty z kierunku, wiΩc zdecydowa│em lecieµ na ╢lepo.
Gdy oswoi│em siΩ (zawsze pierwsze chwile s▒ najgorsze), zeszed│em na 100 m.
D│u┐szy lot na ╢lepo jest bardzo nu┐▒cy dla wzroku. Mo┐na go por≤wnaµ z uporczywym obserwowaniem fosforyzuj▒cego lub o╢wietlonego zegara, w ciemnym pokoju i w nocy, kiedy normalnie chce siΩ cz│owiekowi spaµ. R≤┐nica jest tylko ta, ┐e pilota trzyma emocja, jednak┐e wzrok mΩczy siΩ tak samo.
Tote┐, lec▒c tak przez siedem i p≤│ godziny, b│ogos│awi│em ka┐d▒ chwilΩ, kiedy mog│em zej╢µ na 50 m przestaµ patrzeµ na jeden punkt. Poza tym nala│em sobie wody w pokrywkΩ do termosa i co chwila przemywa│em oczy zwil┐on▒ wat▒.
Wkr≤tce poczu│em, ┐e robi mi siΩ nie tyle gor▒co, ile duszno, gdy┐ przy d│u┐szym locie w temperaturze r≤wnikowej nie pomaga ┐adna wentylacja. Ubrany by│em do╢µ ciep│o, ze wzglΩdu na przewidywany na drugim i trzecim odcinku lot na du┐ej wysoko╢ci, porozpina│em wiΩc ubranie i zdj▒│em ko│nierzyk.
Je┐eli chodzi o wra┐enia, to w nocy nie mia│em wiele czasu na rozmy╢lania, gdy┐ trzeba by│o skupiµ ca│y uwagΩ na wskazania zegar≤w, a poza tym nale┐a│o walczyµ z senno╢ci▒. Bezruch i oddawanie siΩ marzeniom bynajmniej nie wp│ywaj▒ dodatnio na walkΩ z senno╢ci▒, tote┐ stara│em siΩ nie podawaµ i stale wynajdywa│em sobie jakie╢ zajΩcie. Od czasu do czasu przepompowywa│em rΩczn▒ pompk▒ benzyne z dolnego (300 l) zbiornika do g≤rnych, mieszcz▒cych siΩ na skrzyd│ach. Poza tym ci▒gle co╢ jad│em, gdy┐ ta czynno╢µ r≤wnie┐ ╢wietnie zapobiega senno╢ci. Na drogΩ zabra│em, poza ┐ywno╢ci▒ rezerwow▒, banany, pomara±cze, czekoladΩ, cukierki, kolΩ i wyci▒g z orzeszk≤w afryka±skich.
W czasie lotu stara│em siΩ nie je╢µ nic twardego, gdy┐ wtedy... silnik przerywa. Oczywi╢cie jest to z│udzenie s│uchowe, powsta│e skutkiem gryzienia twardych pokarm≤w, ale mo┐e spodowaµ niepotrzebne zaniepokojenie o stan Bogu ducha winnego silnika.
Samotno╢µ nigdy nie by│a dla mnie uci▒┐liwa, a zreszt▒ w locie tym nie by│em samotny, gdy┐ mia│em sw▒ najlepsz▒ towarzyszkΩ - maszynΩ. Towarzyszka ta jest bardzo zaborcza i wymaga, aby ca│▒ uwagΩ po╢wiΩcaµ wy│▒cznie jej, i m╢ci siΩ za wszelkie zaniedbania...
W sferΩ deszcz≤w dosta│em siΩ na p≤│ godziny przed ╢witem, tote┐ dla pewno╢ci, poniewa┐ zaczΩ│o rzucaµ samolotem, przedar│em siΩ przez chmury z deszczem na wysoko╢ci 1700 m i zmieni│em kurs na 240 stopni.
Wsch≤d nasta│ mnie nad chmurami. Widok by│ do╢µ fantastyczny i raczej przygnΩbiej▒cy. Gdzieniegdzie przedziera│o siΩ nieco r≤┐owych promieni s│onecznych przez przerwy miΩdzy chmurami. S│o±ce mia│em od do│u i za sob▒, a jego blask przyµmiony woalem chmur i s▒cz▒cy siΩ od spodu dawa│ siΩ por≤wnaµ ze ╢wiat│em latarni przys│oniΩtych krep▒.
Mia│em ju┐ za sob▒ siedem i p≤│ godziny lotu i najgorsz▒ czΩ╢µ drogi, gdy┐ odbywan▒ w nocy. By│a to dopiero jedna trzecia, nie przewidywa│em jednak┐e wiΩkszych trudno╢ci w czasie dalszego lotu - trzeba by│o uzbroiµ siΩ w cierpliwo╢µ i spokojnie liczyµ minuty, p≤ki na horyzoncie nie wy│oni siΩ brzeg ameryka±ski.
Zapewne niejeden z czytelnik≤w pomy╢li, ┐e przebywaj▒c tyle godzin samotnie w powietrzu, bez wiΩkszego zajΩcia - mo┐na by napisaµ ca│e tomy na temat przer≤┐nych rozmy╢la± i tzw. "wra┐e±". Nic podobnego! Gdy siΩ d▒┐y do wytkniΩtego celu, wtedy poprostu siΩ s│yszy, co siΩ woko│o dzieje, a przynajmniej zapomina siΩ o wszystkim z chwil▒, gdy cel zostanie osi▒gniΩty.
- Ale przecie┐ czas!... - powiedz▒ niekt≤rzy. - Wszak to trwa│o dwadzie╢cia godzin!...
C≤┐! Czas te┐ jest rzecz▒ wzglΩdn▒, gdy ju┐ siΩ znajdzie poza nami. Owszem, musia│em o czym╢ my╢leµ w ci▒gu tych d│ugich godzin, ale rozmy╢lanie te nie mog▒ zaciekawiµ czytelnik≤w, gdy┐ dotyczy│y one wiΩcej mego fachu ni┐ strachu.
Gdy chmury zaczΩ│y rzΩdn▒µ nieco, a zarazem wyci▒gaµ siΩ wiΩcej w gorΩ - nie chcia│em zaj╢µ za wysoko. Przy locie na du┐ej wysoko╢ci ogarnia lotnika wra┐enie zupe│nej nieruchomo╢ci. Samolot zdaje siΩ dos│ownie staµ w powietrzu, przez co lot taki jest ogromnie nu┐▒cy. Poza tym chcia│em obserwowaµ si│Ω i kierunek wiatru (mo┐na orientowaµ siΩ bardzo dobrze po grzywach fal, trzeba tylko odr≤┐niµ falowanie oceanu od "marszczenia siΩ" wody - bowiem przy wietrze wystΩpuj▒ oba zjawiska), wiΩc zszed│em ni┐ej.
Jendak┐e przedzieranie siΩ przez ulewne deszcze (chwilami musia│em pos│giwaµ siΩ przyrz▒dami sztucznego horyzontu), przy silnym rzucaniu, da│o mi prΩdko tak▒ szko│Ω, ┐e wlaz│em spowrotem na 2500 m.
Spodziewaj▒c siΩ ujrzeia skalistej "wyspy" Roche S. Paul rozgl▒da│em siΩ na lewo i na prawo. Powinienem mieµ j▒ troche na lewo, ale nie wiedzia│em, gdzie mnie zanios│o.
Zdziwi│em siΩ niezmiernie, gdy o godz. 10 min. 40 ujrza│em miΩdzy chmurami pod sob▒ ma│▒ podk≤wkΩ kamienn▒ i rozbijaj▒ce siΩ o ni▒ fale. Poniewa┐ mia│em mapΩ tylko o podzia│ce 1:10000000, "wyspa" ta na niej by│a punktem, ale s▒dzi│em, ┐e jest wiΩksza i ┐e to mo┐e co╢ nowego wylaz│o z wody. Dopiero po obliczeniu czasu i odleg│o╢ci, zw│aszcza, gdy jeszcze w 25 minut p≤╝niej zobaczy│em po prawej stronie dwa okrΩty zd▒┐aj▒ce z Tenerife do Ameryki Po│udniowej, uzyska│em pewno╢µ, ┐e jestem na dobrej drodze. Mniej wiΩcej na granicy strefy ciszy i wiatr≤w SE spotka│em wielkie nagromadzenie chmur. By│y to piΩkne bia│e k│Ωbowiska "cumulus≤w", zajmuj▒ce olbrzymi▒ przestrze± wszerz, wzwy┐ i wzd│u┐. U│o┐y│y siΩ przedziwnie, tworz▒c ogromne zamczyska z basztami, wa│ami i dziedzi±cami. Ca│o╢µ sprawia│a wra┐enie imponuj▒ce, a zarazem nieco przyt│acza│a sw▒ potΩg▒, gdy trzeba by│o przedzieraµ siΩ miΩdzy poszczeg≤lnymi zwa│ami, jakby przez jakie╢ olbrzymie wrota.
P≤╝niej chmury by│y ju┐ mniejsze i rzadsze, o podstawie oko│o 700 mtr. z s│abszymi deszczami - ╢wiadczy│o to o granicy ko±cowej pasa ciszy.
Z chwil▒ wej╢cia w pas wiatr≤w SE, tj. bocznych, wzi▒│em poprawkΩ o 5 stopni i lecia│em wed│ug kursu 235 stopni.
O godzinie 12 minut 45 ujrza│em z lewej strony okrΩt, p│yn▒cy do Brazylii, a o godzinie 13 minut 15 przelecia│em nad okrΩtem towarowym id▒cym do Natalu.
Im bli┐ej wybrze┐a, tym bardziej wzrasta│o zachmurzenie i chmury przybiera│y chatrakter burzowy. O godzinie 15 przelecia│em nad wysepk▒ Rocas, zalewan▒, czΩ╢ciowo przez fale, na kt≤rej znajduje siΩ do╢µ prymitywna latarnia morska, ma│y domek i radiostacja.
MiΩdzy Rocas (oko│o 260 km od Natalu) a wybrze┐em spotka│em trzy fronty burzowe, kt≤re powodowa│y bardzo silne rzucanie.
Poniewa┐ nie mia│em zamiaru l▒dowaµ w Natalu, m≤g│bym, pocz▒wszy od Rocas, wzi▒µ kurs bardziej na po│udnie wrost ku Maceio i "zarobiµ" trochΩ na odleg│o╢ci. Jednak┐e chcia│em sprawdziµ, w jakim punkcie wyjdΩ na l▒d, trzymaj▒c siΩ z g≤ry obliczonego kursu, i ile godzin zu┐yjΩ na przelot od brzegu do brzegu.
Trudno mi by│o okre╢liµ, w jakiej odleg│o╢ci ujrza│em l▒d, gdy┐ "manipulowa│em" pomiΩdzy deszczami. W ka┐dym razie ci, co s▒dz▒, ┐e na widok linii brzegowej uczu│em rado╢µ - myl▒ siΩ bardzo. Dopiero wtedy ogarnΩ│o mnie wielkie zdenerwowanie i obawa, ┐eby na tych ostatnich kilometrach - kiedy ju┐ w│a╢ciwy lot przez ocean uko±czy│em - nie "nawali│" silnik. Na szczΩ╢cie obawy by│y p│onne i wkr≤tce znalaz│em siΩ nad l▒dem. Wtedy kamie± spad│ mi z serca i uczu│em siΩ tak, jakbym dopiero, co rozpocz▒│ lot...

Zdziwienie brazylijskiego personelu na lotnisku w Maceio by│o niemniejsze od zaskoczenia komisji FAI, kiedy to wielka transatlantycka maszyna kt≤rej siΩ spodziewali okaza│a siΩ byµ tylko ma│ym turystycznym samolotem. Aby bardziej skomplikowaµ sytuacjΩ, Skar┐y±ski ubrany by│ w zwyk│e szare ubranie, a nie tak, jak powinien siΩ prezentowaµ 'bohaterski lotnik'.

Po tym locie, Skar┐y±ski wraz z samolotem pozosta│ w Po│udniowej Ameryce, zwiedzaj▒c kontynent, aby wr≤ciµ do Polski kilka miesiΩcy p≤╝niej. Nie planowano ju┐ ┐adnych lot≤w dalekiego zasiΩgu dla Rwd-5 bis, wiΩc zosta│ on ponownie przebudowany do standartowego Rwd-5 u┐ywanego w naszych Aeroklubach. Stanis│aw Skar┐ynski pozosta│ wierny polskim si│om powietrznym. Zosta│ szefem Personelu "Pomorze" si│ powietrznych armii we wrze╢niu 1939. Po upadku Polski, jak wiΩkszo╢µ polskich lotnik≤w, skierowa│ siΩ do Wielkiej Brytanii gdzie, jako pilot bombowca, 26 czerwca 1942 roku bra│ udzia│ w naje╝dzie na BremΩ. Bombowiec dosta│ awarii silnika i kiedy Porucznik Pu│kownik Stanis│aw Skar┐y±ski pr≤bowa│ wej╢µ do │odzi ratunkowej zosta│ zmyty ze skrzyd│a przez siln▒ falΩ i uton▒│ - przez ironiczne zrz▒dzenie losu, morze poch│onΩ│o jego polskiego zdobywcΩ.

banner
© 1998-2000 Puchalski & Grzybowski. Wszystkie strony i materia│y na nich zawarte nie
mog▒ byµ powielane bez zgody autor≤w. Wszystkie ilustracje wykorzystano wy│▒cznie w
celach informacyjnych. Wszelkie prawa autorskie pozostaj▒ u ich w│a╢cicieli.