P│omie± rzuca│ ruchliwe,
migocz▒ce ╢wiat│o na surowe, kamienne ╢ciany starej, XVI- wiecznej wie┐y. Na
jednej ze ╢cian wisia│ obraz przedstawiaj▒cy Matke Boska Mistyczn▒, z
czerwon▒,bia│▒ i z│ot▒ r≤┐▒ na piersiach i b│ogim, anielskim wyrazem twarzy.
Pomimo rozpalonego kominka wnΩtrze wie┐y wype│nia│
p≤│mrok. Jednak nie z gatunku tych ciΩ┐kich, odstraszaj▒cych i dusznych, o
kt≤rych s│yszeli╢my w opowie╢ciach z dziedzi±stwa.
By│
koj▒cy, ni≤s│ drobne cz▒steczki kurzu w spos≤b tak dostojny, ┐e mo┐na by
por≤wnaµ ten widok do zawieszonej w przestrzeni, gigantycznej sali balowej,
gdzie pary ta±cz▒ na wielu niezale┐nych od siebie poziomach.
WnΩtrze wie┐y mia│o kszta│t graniastos│upa zwΩ┐aj▒cego
siΩ ku g≤rze. Na szczyt prowadzi│y krete, drewniane schody - bardzo dobrze
zreszt▒ utrzymane. Ze szczytu roztacza│ siΩ wspania│y widok na bezkres
zielonych, poprzecinanych bruzdami kamiennych p│ot≤w, │▒k.
Przez uchylone okienku do przytulnego wnetrza wdar│ siΩ zimny podmuch wiatru.
Podni≤s│ le┐▒cy na drewnianym, rze┐bionym stole plik kartek i rozrzuci│ je po
podlodze.
- Mmhmm... ponios│y kogo╢ nerwy? - mrukn▒│
Patryk i zacz▒│ zbieraµ swoje notatki.
- Czujesz
pogo± ? - zada│ sam sobie w duchu pytanie i ju┐ g│o╢niej powiedzia│ - BΩdΩ
tam...zawsze...
Krzy┐ na stole rozjarzy│ siΩ tak mocno, ┐e
Patryk poczu│ jego ciep│o. Oczy ukrzy┐owanego Chrystusa otworzyly siΩ i
spojrza│y wprost na mnicha. "Nie zawied┐ mnie, Tomaszu..." - cisza pomieszczenia
rozstΩpowa│a siΩ przed g│osem znik▒d...
Pe│ne dziesiΩµ
godzin egzorcyzm≤w nie przynios│o ┐adnych widocznych rezultat≤w. W pokoju Anny
Shreder panowa│ przejmuj▒cy zi▒b, a smr≤d rozk│adaj▒cego siΩ cia│a stawa│ siΩ
nie do wytrzymania. Ksi▒dz Walter wraz ze swoim pomocnikiem, m│odym klerykiem z
Hamburga, Ianem oraz lekarzem psychiatr▒, dr Chrostowskim pr≤bowali
,bezskutecznie zreszt▒, chocia┐by uspokoiµ m│od▒ dziewczynΩ, kt≤ra regularnie
obrzucaj▒c ich, na przemian, wyzwiskami i wymiocinami, sta│a naga na │≤┐ku i
patrzy│a woko│o jak w╢ciek│e zwierzΩ.
- Psie! Czarny,
pedalski psie! - wrzeszcza│a - my╢lisz, ┐e masz jak▒╢
moc...?!?
- W imiΩ Jezusa - recytowa│ ksi▒dz - zdradz
mi swoje imiΩ!
- My nie mamy imienia ,ty ma│y,
oble╢ny klecho-krzyk przeszed│ w wibruj▒cy ╢wist- twoja wiara budzi moj▒ lito╢µ
! Taaaakkk...Weseli, ja jestem Weso│y...
- W imiΩ
naszego pana Jezusa Chrystusa - recytowa│ formu│Ω ksi▒dz Walter - nakazujΩ ci,
Weso│y...
Nie sko±czy│. Jedna z dΩbowych, potΩ┐nych n≤g od
│≤┐ka oderwa│a siΩ z trzaskiem i ko±cem pe│nym drzazg przebi│a egzorcystΩ na
wylot. M│ody Ian doskoczy│ do jΩcz▒cego ksiΩdza i z rozszerzonymi ze zdziwienia
oczyma us│ysza│ :
- Nied│ugo bΩdzie tutaj Mnich -
oddech starca by│ coraz bardziej ╢wiszcz▒cy - on wie, ja te┐ mog│em siΩ
domy╢liµ...tak mia│o siΩ staµ...
Dr Chrostowski by│
przyzwyczajony do wielu widok≤w, jednak jego pocz▒tkowe zaskoczeniezaczΩ│o siΩ
powoli zmieniaµ w paniczny strach.
- Wynie╢my go -
powiedzia│ do Iana rozedrganym g│osem - mo┐e uda
siΩ...
- Durnie!!! Ma│e o╢liz│e nico╢ci! - zawy│a
Anna - I co ? No? Gnoje...Paroby mΩczennika...!
-
Wyno╢my siΩ st▒d, musimy - szepn▒│ Ian - On nie mo┐e
czekaµ...
Drzwi by│y mocne,
dΩbowe, piΩknie zdobione.Takie, kt≤re nieodmiennie kojarz▒ siΩ z bogactwem i
jednocze╢nie wysmakowaniem formy. Zapuka│...dwa uderzenia odbi│y siΩ
przyt│umionym echem w obszernym holu. Po chwili jedno ze skrzyde│ drzwi uchyli│o
siΩ nieco.
- S│ucham ?- Oczy kobiety trzymaj▒cej
kurczowo mosiΩ┐n▒ klamkΩ zdradza│y silne napiΩcie- Kim pan
jest?
- Czy m≤g│bym siΩ widzieµ z pani▒ Shreder ? -
zapyta│ Patryk-I to mo┐liwie szybko - doda│.
-
ChwileczkΩ...aaa, kogo mam zapowiedzieµ ? - spyta│a z
wahaniem.
- Niech pani powie, ┐e przyby│ Oczekiwany
-odpar│ Patryk.
S│u┐▒ca, jak siΩ
domy╢li│, posz│a zaanonsowaµ przybysza. On tymczasem uwa┐nie rozejrza│ siΩ
dooko│a, aby stwierdziµ to, o czym i tak wiedzia│. Tak, opis siΩ zgadza│.
Syndromy r≤wnie┐. "Zawsze bΩdΩ o krok za..." - pomy╢la│. Byle zd▒┐yµ...
Pojawiaj▒cy siΩ znik▒d
,wysoki, na czarno ubrany przybysz , o oczach bez wyrazu wywo│a│by normalnie
spore zainteresowanie w willi pa±stwa Shreder. Tak, normalnie...Ale teraz, kiedy
piΩtnastoletnia Anna miota│a siΩ w swoim pokoju niby w╢ciek│y pies,na piΩtrze
le┐a│ za╢ martwy cz│owiek, kt≤ry dwana╢cie godzin temu wchodzi│ do tego domu
calkiem rze╢ki i zdrowy, nic ju┐ nie mog│o dziwiµ.
-
Dzie± dobry - powiedzia│ sucho Patryk - Poprosi│bym o cierpliwo╢µ i spok≤j na
czas mojego pobytu w pa±stwa domu.
- Ale┐, proszΩ
pana, kim... - w tym momencie pani Shreder przerwa│ m│ody kleryk,
m≤wi▒c:
- Ju┐ dobrze, pani Barbaro, ja znam tego
cz│owieka, nie ma innego wyj╢cia...ProszΩ o wyrozumia│o╢µ... - powiedzia│, po
czym zwr≤ci│ siΩ do Patryka :
- Czy tak mia│o siΩ
staµ ? - zapyta│ nie╢mia│o - Czy inaczej nie mo┐na? Ian sprawia│ wra┐enie
smutnego i zmieszanego jednocze╢nie.
" M│ody ksi▒dz" -
pomy╢la│ Patryk - "Trudno...". Zdj▒│ p│aszcz i uda│ siΩ na piΩtro. To, co
zobaczy│, nie zdziwi│o go zbytnio. Porozrzucane bez│adnie ubrania, po│amane
meble i ogromny ch│≤d, kt≤rego nie uzasadnial nawet listopad i ulewny deszcz na
zewn▒trz. Wszystko to sk│ada│o siΩ na pobojowisko, kt≤rego"kr≤low▒", siedz▒c w
nienaturalnie powykrΩcanej pozycji na │≤┐ku, by│a mocno odmieniona Anna
Shreder.
- Ssss...Psst... - wycedzi│a ,gdy wszed│ -
Egzekutor...
Kiedy to powiedzia│a, jej przekrwione ┐renice
nabra│y nagle odra┐aj▒cego, blado-┐≤│tego odcienia. Wsta│a, mia│a nie wiΩcej ni┐
metr sze╢µdziesi▒t wzrostu, czarne w│osy i twarz poznaczon▒ licznymi
zadrapaniami. Jej palce zakrzywi│y siΩ przybieraj▒c kszta│t
szpon≤w.
- Co? Przyszed│e╢ po tΩ ma│▒ ? - zapyta│a - Chcesz
jej ? To we┐...
Podnios│a koszulΩ nocn▒ ods│aniaj▒c
podbrzusze.
- No ,co? Nie podoba siΩ, palancie ? -
krzyknΩ│a.
- Weso│y, zamilcz! - Patryk stanowczym
tonem uci▒│ monolog demona.
Od │≤┐ka oderwa│a siΩ
kolejna dΩbowa noga i z ca│ym impetem ruszy│a w stronΩ duchownego. Patryk
b│yskawicznie zamkn▒│ oczy i w tym samym momencie wok≤│ niego utworzy│a siΩ
blada otoczka o strukturze puchu. PΩdz▒cy ko│ek z g│uchym trzaskiem odbi│ siΩ od
os│ony i upad│ pod ╢cian▒. Mnich otworzy│ oczy.
-
Sztukmistrz - zapiszcza│a Anna-Weso│y- Brawo! A co powiesz na
to...?
Z sufitu wy│oni│a siΩ wpierw czarna │apa, potem za╢
korpus na wp≤│ zgni│ego zwierzΩcia. Opr≤cz tego, ┐e zalicza│o siΩ do
czworono┐nych, nic wiΩcej nie mo┐na by│o o tym "czym╢" powiedzieµ. ªmierdzia│o
nadpalonym cia│em.
- Wiesz ,dlaczego tamtym tego nie
pokaza│em ??? - rozleg│o siΩ szeptem w umy╢le Patryka - bo czeka│em na
ciebie, s│u┐alczy psie...Tomaszu...oni tego nie
rozumiej▒...
Przerwa. Cisza. I p│acz dziecka. Patryk
u╢wiadomi│ sobie ,┐e bestia, kt≤ra przed chwil▒ wy│oni│a siΩ z sufitu, posuwa
siΩ w stronΩ zap│akanej i bezbronnej ma│ej dziewczynki, kt≤ra jeszcze przed
chwil▒ mia│a wygl▒d i g│os demona.
- Weso│y, ju┐
koniec... - powiedzia│ w my╢lach Patryk - Ju┐ koniec... - powt≤rzy│
g│o╢no.
W tej samej chwili poczu│ potworny od≤r oddechu
kreatury, kt≤ra zion▒c, rzuci│a siΩ na niego.
- Masz
w prezencie, bΩkarcie !- wydar│a siΩ dziewczyna i splunΩ│a Patrykowi w
twarz.
Flegma zaczΩ│a paliµ go tu┐ przy uchu. Krzykn▒│,
uchylaj▒c siΩ jednocze╢nie przed besti▒, kt≤ra przelecia│a obok jego prawego
ramienia charcz▒c i pluj▒c ╢mierdz▒c▒ ╢lin▒.
- Ojcze
nasz...- Patryk zacz▒│ intonowaµ modlitwΩ i wyj▒│ zza czarnej bluzy stalowy
Krzy┐. Krucyfiks mia│ ko±c≤wki wszystkich czterech ostro zako±czone. Brak by│o
na nim figurki Chrystusa, widnia│ jedynie, ciagn▒ci siΩ od szczytu do podstawy
napis : Opus Dei. Sam przedmiot mia│ trzydzie╢ci centymetr≤w wysoko╢ci i
dwadzie╢cia szeroko╢ci ramion. Mnich chwyci│ Krzy┐ w praw▒ d│o± na z│▒czeniu
ramion z trzonem, zatoczy│ nim w powietrzu kr▒g zostawiaj▒c czerwon▒ smugΩ i
obr≤ci│ siΩ twarz▒ w stronΩ ponownie
atakuj▒cej
bestii...
- Hrrrsssii... - rozleg│o siΩ w pokoju. Patryk
zrobi│ krok do przodu, o u│amki sekund wyprzedzaj▒c skok stwora i uderzy│
Krzy┐em w bok │ba czarnego o┐ywie±ca. Ryk ,jaki siΩ rozleg│, ni≤s│ w sobie tak▒
w╢ciek│o╢µ, ┐e Mnich musia│ po raz pierwszy w dzisiejszym starciu u┐yµ
Wyciszenia, aby zachowaµ zimn▒ krew. Gdy nasta│a ju┐ cisza, po bestii nie
zosta│o ani ╢ladu. Za to najdalej metr od siebie zobaczy│ AnnΩ, kt≤ra z krwi▒ na
rΩkach wykonywa│a obroty rΩkoma ,z zadziwiaj▒c▒ precyzj▒ kre╢l▒c w powietrzu
regularne
koliste kszta│ty. Mia│a zamkniΩte oczy, wiΩc gdy nagle je otworzy│a
i wybuchnΩ│a ohydnym ╢miechem Patryk poczu│ co╢ na kszta│t obawy. Wypowiedzia│
Wyciszenie , zakre╢li│ Krzy┐em okr▒g i run▒│ do przodu wprost na u╢miechniΩta
dziewczynΩ. Gor▒co by│o dla niego ca│kowitym zaskoczeniem. "Jezu, dodaj si│..."-
pomy╢la│.
Mimo, ┐e czu│ charakterystyczny zapach palonego
cia│, uderzy│. Szpikulec przeszed│ przez pier╢ po prawej stronie cia│a. Z
otworu powsta│ego po pchniΩciu, gdy wyj▒│ krucyfiks, buchn▒│ strumie± czarnej
cieczy. Dziewczyna upad│a ,przez pierwsze
dziesiΩµ sekund konwulsyjnie siΩ
wi│a, potem raptownie zamar│a w bezruchu z makabrycznym u╢miechem na
ustach. Nie oddycha│a.
Temperatura w pokoju zaczΩ│a
wracaµ do normy. Patryk obejrza│ swoje poparzone d│onie, a nastΩpnie
uklΩkn▒│ obok cia│a. "Wieczny odpoczynek racz jej daµ, Panie..." - wym≤wi│
formu│Ω czyni▒c jednocze╢nie na czole Anny znak krzy┐a. Wzi▒│ dziecko w ramiona,
zani≤s│ do │≤┐ka, nakry│ ko│dr▒ i na nastΩpne p≤│ godziny pogr▒┐y│ siΩ w
modlitwie.
- Oni ,to znaczy Pa±stwo
Shreder, bardzo to wszystko prze┐ywaj▒ - m≤wi│ z przejΩciem Ian - To by│a ich
jedyna c≤rka...
- Ci▒gle jest - odpar│ ubrany na
czarno duchowny - jest naprawdΩ bardzo blisko nich...
Siedzieli na pomalowanej na zielono parkowej │awce, tu┐ przy ma│ym
przyko╢cielnym cmentarzu. Jak na godzinΩ trzeci▒ po po│udniu panowa│ tam
zadziwiaj▒cy spok≤j.ªpiewa│y jedynie ptaki.
- Sekcja
zw│ok wykaza│a, ┐e Anna Shreder umar│a na zawa│ serca - kontynuowa│ m│ody kleryk
- ale ja du┐o widzia│em ,ojcze, wiem, ┐e tam sta│o siΩ co╢
innego...
- Nic siΩ nie sta│o - powiedzia│ cicho
Patryk - Musielismy ja ratowaµ, nawet za cenΩ jej ┐ycia... Jak na
ironiΩ...
- Ale ja widzia│em j▒, zanim ojciec siΩ
pojawi│ - m≤wi│ Ian - Ona by│a...Ona wygl▒da│a strasznie...Ca│a poraniona i sina
na twarzy...Na to wspomnienie m│odzieniec skrzywi│ siΩ z
obrzydzeniem.
- A w kostnicy,dzie± po jej ╢mierci,
kiedy ogl▒da│em cia│o i opowiada│em wraz z dr Chrostowskim o wszystkim policji,
by│a nienaruszona - Ian zarumieni│ siΩ lekko - To znaczy, nie mia│a
jakichkolwiek ╢lad≤w po ranach czy siniak≤w...Tak, jakby naprawdΩ zwyczajnie
umar│a, jakby wszystko, co siΩ wcze╢niej wydarzy│o nie mia│o w rzeczywisto╢ci
miejsca...
- Mmhmmm...-odpar│ Patryk - Nie my╢l o
tym, pamiΩtaj o duszach...i Piekle. Tak, nigdy nie zapominaj, ┐e Piek│o te┐ jest
rzeczywiste...Jak ╢wiat. Czas na mnie...
- OdprowadzΩ
ojca - zaofiarowa│ siΩ Jan - A w│a╢ciwie, to sk▒d ojciec przyjecha│ ? I kto da│
ojcu znaµ o naszej sytuacji...? Czasami nic z tego...Eeemm, ojcze...? Gdzie...?
Mnich znikn▒│.