Na pylistych szlakach Allacha
W Południowym Maroku, obok wydeptanych przez tysiące turystów szlaków,znajduje się wszystko, o czym marzą kierowcy samochodów terenowych: fascynujący, pełen kontrastów krajobraz, niezwykle kręte drogi prowadzące przez malownicze wąwozy, dzikie bezdroża i tajemnicza atmosfera Wschodu.
![]() |
Ibrahim, z tryumfującą miną wyciąga z torby zdjęcie swojej rodziny, żeby udowodnić nam swoje nomadyczne pochodznie. Uspokaja nas: "Nie bójcie się. Na długo przed wydrukowaniem map, nie mówiąc już o skonstruowaniu satelitarnych systemó nawigacyjnych, mój lud potrafił orientować się w terenie." Nie baliśmy się wprawdzie aż tak bardzo ale na wszelki wypadek zatrudniliśmy owego syna pustyni w charakterze naszego przewodnika. Kilka godzin później Ibrahim zasiadł w fotelu naszego Land Rovera 110 i przyłączył się z całym oddaniem do zawodzeń dochodzących z samochodowego radia. Ruszyliśmy w kierunku Antyatlasu, łańcucha górskiego rozciągającego się w południowej części Maroka. Wąska podziurawiona asfaltowa wstążka prowadziła nas przez coraz to wyżej położone tereny. |
Z najwyższym skupieniem obserwowałem drogę ponieważ za każdym zakrętem i wzniesieniem mogły czekać na nas niespodzianki: dziury w nawierzchni, stada kóz lub objuczony do granic wytrzymałości osioł. "A tout droit - cały czas prosto" - Ibrahim przerwał na chwilę swą arię żeby udzielić mi wskazówki, kiedy zacząłem wpatrywać się w arabskie litery drogowskazu przypominającego słup ogłoszeniowy. W wąwozie zaskoczyły nas zimowe temperatury i zachwyciły wspaniałe widoki. Gdzieś za tym powstałym w pradawnych czasach granitowym wałem ochronnym pomalowanym pastelowymi kolorami rozciągają się bezkresne piaski Sahary. Na tej wysokości nie ma już prawie roślinności. Kiedy jechaliśmy przez to pustkowie korytem wyschniętego potoku, moje myśli powróciły do poprzedniego wieczoru.
Po przybyciu do tego północnoafrykańskiego kraju, do malowniczej oazy Tafraoute poczuliśmy się doprawdy wspaniale. Stęsknieni za ciepłem i żywymi barwami włóczyliśmy się krętymi uliczkami. Otaczał nas kolorowy tłum odziany w turbany i czarczafy, czuliśmy rozchodzące się w powietrzu egzotyczne zapachy, do naszych uszu dochodziły nieznane odgłosy. W wieczornym mroku rozlegało się wołanie muezina budzące wspomnienia z opowieści tysiąca i jednej nocy.
Silny wstrząs samochodu który zjechał nagle z asfaltowego dywanika i budzący respekt górski krajobraz przywróciły mnie do rzeczywistości Nie zdarzyło się nic groźnego. Land Rover jest przecież wysoko zawieszony. Strome skaliste zbocza wąwozu wydawały się sięgać nieba. Przypominały krajobraz południowo-zachodnich obszarów Stanów Zjednoczonych. Ibrahim próbował nam wmówić, że to nie tyle konstrukcja samochodu zapobiegła nieszczęściu, a raczej przychylność Allacha. Trudno było na ten temat dyskutować, tym bardziej, że po chwili zostawiliśmy za sobą księżycowy krajobraz i wjechaliśmy do krainy, palm zielonych krzewów i gajów pomarańczowych To była oaza Ait Mansur. W tunelu ciemnozielonej roślinności otoczył nas chłodny mrok. Przez gęstwinę dostrzegaliśmy maleńkie pomalowane na czerwono domki, które niczym jaskółcze gniazda przylegały do górskich zboczy.Drogą przechodziły ubrane kolorowo kobiety, spoglądały na nas i natychmiast zasłaniały twarze czarczafami. |
Toczyliśmy się tym wyboistym szlakiem kilka razy pokonując w bród rwące potoki. Po zakończeniu jednej z kolejnych takich przepraw i mozolnym wspięciu się na drugi brzeg Ibrahim zagadnął grupę berberyjskich kobiet, które nie zdążyły przed nami umknąć, a teraz słały w naszym kierunku wstydliwe uśmiechy. Tutaj, w oddalonych dolinach Antyatlasu, czas płynie wolniej niż w miastach. Wpływy Zachodu nie sątu jeszcze widoczne, przemiany społeczne dokonują się bardzo wolno. Szykowaliśmy obóz, a Ibrahim rozpoczął żarliwą modlitwę. Rytm jego życia, podobnie jak i jego pobratymców, określony jest przez islam, religię, która na skutek działania fundamentalistów stała się (chyba niesłusznie) bardzo niepopularna na świecie. Po pożegnalnej herbacie rozstaliśmy się z Ibrahimem. Mieliśmy się skierować na południowy zachód, tam, gdzie pustynia spotyka się z wybrzeżem Atlantyku.
![]() |
Skręciliśmy jeszcze przed bramą miasta karawan, Guelminu, i kilka minut później zostawiliśmy za sobą asfaltową drogę. Zgodnie z przewodnikiem czekała nas niezbyt uciążliwa jazda w kierunku Fort Bou Jerif. Dlaczego więc posuwaliśmy się w żółwim tempie? Być może były to skutki ostatniej ulewy, która pozostawiła po sobie wyrwy, dziury i wszystko inne, co niemal uniemożliwiało jazdę. Rozklekotane Renault 4, pełne ludzi, skrzyń i worków wyminęło nas z niesamowitą jak na te warunki prędkością i pozostawiło za sobą tumany kurzu. Przypomniała mi się uwaga Ibrahima na temat "prześwitu poprzecznego i przychylności Allacha". Najwyraźniej sprzyjał on zawieszeniu i układowi wydechowemu tego pędzącego w kierunku miasteczka pojazdu. |
Po pewnym czasie chmura żółtego pyłu opadła i pojawił się przed nami krajobraz zielonkawych pagórków. Poranne mgły typowe dla klimatu atlantyckiego umożliwiają wegetację maleńkim roślinom, które pokrywają pustynię barwnym, delikatnym kobiercem. Tu i tam, w bezpiecznej odległości od szlaku pojawiały się stada wielbłądów raczące się tym dość skąpym pożywieniem. Młody nomada obserwował nasz samochód, który ostrożnie przeciskał się przez jego stado kóz. Uśmiechnął się do nas i pomachał. Zza nabliższego ostrego zakręu wyłoniłsię cel tego etapu podróży: Camp Bou Jerif. Kolorowe chorągiewki, wieżyczki, namioty nomadów... Wszystko jakby namalowane na pustyni przez fachowców z wytwórni Walta Disneya. Tam spotkaliśmy Guy'a, emerytowanego "pustynnego rajdowca", który zupełnie spontanicznie postanowił towarzyszyć nam w naszej dalszej podróży. Po niezliczonych eskapadach między Paryżem a Kapsztadem zdecydował na dobre opuścić swoją ojczystą Francję i zorganizować tak popularną w tej chwili bazę dla off-roaderów. Dziki szlak prowadził nas po wyschniętych korytach rzek, między ruinami starych fortów, poprzez odludne miejsca, gdzie odziani na biało derwisze przyjmowali umęczonych pielgrzymów. Na pierwszym biegu pokonywaliśmy strome zjazdy i podjazdy, aż w końcu dotarliśmy do morza. Stanęliśmy na krawędzi urwistego zbocza i mogliśmy podziwiać Plage Blanche, białą, dziewiczą plażę rozciągającą się po horyzont. C'est magnifique, n'est pas? Tak, to jest wspaniałe, odrzekliśmy obserwując z zapartym tchem kormorany krążące ponad laguną. Nie było żadnych wątpliwości. Na pewno tu powrócimy. Odwiedzimy raz jeszcze fascynującą krainę Allacha. |
INFORMATOR
DOKUMENTY
Europejczycy chcący spędzić w tym kraju mniej niż trzy miesiące nie muszą mieć
wizy. Wystarczy paszport z sześciomiesięczną ważnością. Przyjeżdżając własnym
samochodem trzeba mieć "zieloną kartę". Nie wymagane jest już zaświadczenie
o obowiązkowych szczepieniach.
PRZYJAZD Z Hiszpanii kursuje do Maroka wiele promów (np. z Almerii do Melilli; codziennie; 6,5 godz; 600 marek za dwie osoby + samochód osobowy lub terenowy tam i z powrotem). Wygodną, ale kosztowną alternatywą jest prom z francuskiego Setę do Tangeru (1 - 2 razy w tygodniu; 36 godzin; od 1.790 marek za dwie osoby + samochód osobowy lub terenowy tam i z powrotem). Loty czarterowe z Frankfurtu i z Monachium do Agadiru kosztują w okresie zimowym (oprócz świąt Bożego Narodzenia) od 600 do 800 marek. Wynajęcie samochodu w Maroku kosztuje na ogól bardzo dużo. |
![]() |
Suzuki Vitarę 4x4 dostaniemy za ok. 250 marek za dzień (w tym dowolna liczba kilometrów i ubezpieczenie). Niewiele droższy jest Land Rover z miejscowym kierowcą (280,-). Możliwość rezerwacji poprzez Hispania Mototours.
MAPY
Najbardziej godnymi polecenia są mapy Michelin (największa liczba oznaczonych szlaków),
nr 959, Maroko, z mapami dodatkowymi w skali 1:600.000; ISBN 2-06-700959;
Źródło : "Auto dziś i jutro" 10/99