Podróż do Serca Sahary
tekst: Donovan Webster
zdjęcia: Gearge Steinmetz
tłumaczenie: Kalin Roszczenko & Piotr Tytus
Malinowski
Latać wysoko nad Saharą, oglądać ją okiem orła, dostrzegać zaskakujące
wzory. Znikające i pojawiające się ślady nomadów. Zielone linie upraw dookoła
wykropkowanych palmami wiosek, które karmią się skąpo wypływającą świeżą wodą.
Urwisty masyw wznosi się nad bahr bela ma - "morze bez wody" - ze swymi
falującymi połaciami piasku, falami wydm, i temperaturą która może iść w górę do
55oC i spadać do -7oC. Najbardziej odległe zakątki Sahary
znajdują się w Nigrze i Czadzie, bliźniaczych krajach zewsząd otoczonych lądem. To
jest świat surowego życia, władających nożami mężczyzn, zasłoniętych twarzy
kobiet, i piękna surowego i pogodnego zarazem.
Stary człowiek umierał. W ciemności na
końcu jego lepianki, daleko od wejściowych drzwi, gdzie parada gości przyglądała
się, on leżał na plecach, jego twarz była czarna i pełna zmarszczek, jego syn
siedział zaraz za nim. Jego oddech był suchy i słaby. Za każdym razem stary człowiek wydawał się dusić słodkimi perfumami, rozpylonymi by ukryć smród nadchodzącej śmierci. Jego głowa leżała luźno. Został sparaliżowany serią ataków, które powoli wyczerpywały jego życie. Podszedłem bliżej. Jego oczy były zamglone kataraktą, przykry efekt uboczny dla wielu pasterzy, którzy spędzili swe życia gapiąc się na wypalone słońcem zakątki Sahary. |
"Przedtem mógł choć troszeczkę widzieć," powiedział jego syn. "Ale
teraz jest całkowicie niewidomy. Mam nadzieję, że może mnie słyszeć. Mam nadzieję,
że wie, że jestem tu. Inshallah." Wola Allacha.
Jesteśmy w Diona, luźnej osadzie zagród i chat położonych wzdłuż wyschniętego
koryta rzeki w Czadzie. Czterdzieści metrów na zewnątrz od domu starca, ciemna, silna
kobieta w jasnych szatach wyciąga ze studni wiadro za wiadrem, rozpryskując zawartość
w korycie dla swych owiec i kóz.
Wkrótce stary człowiek umrze, mówi jedna z kobiet. Drzewa akacjowe będą wciąż
tworzyć szpaler wzdłuż brzegu wyschniętej rzeki. Ciągle będzie tu woda w studniach.
Diona da sobie radę.
"To jest smutne" - mówi inna kobieta, "ale on miał długie, dobre życie.
Może wkrótce odejść. Inshallah."
Trzy dni później wpadłem na kobiety przy innej studni. "Stary człowiek nie
żyje", powiedziała jedna, jej dzieci tłoczyły się przy fałdach jej szat, w
czasie gdy to mówiła. "Umarł dzień po tym jak tu byłeś. Teraz jest jego
pogrzeb" wskazała w kierunku odległych wzgórz.
Potem wróciła z powrotem do pracy. Jej życie, jak starego pasterza, jest ciągłą
walką o przemianę wody w życie, na Saharze, jednym z najbardziej surowych i
wymagających środowisk na Ziemi.
Przez Saharę, gdzie dystans, suchość i przeznaczenie czynią życie zdradliwym,
wezwanie życzliwości Allacha - Inshallah - rozwinęło się w refleks. Inshallah,
karawana wielbłądów wróciła, Inshallah, czas żniw jest dobry. Inshallah, wydmy nie
przesuwają się i nie zasypują miasta.
Jest tego powód. Pustynia jest wielka - większa niż wszystko inne, jak mówi lokalne
powiedzenie - i by przeżyć jej kaprysy ludzie tutaj nauczyli się polegać na większej
potędze. Kiedy porównamy Saharę i jej 9 milionów kilometrów kwadratowych - obszar z
grubsza wielkości Stanów Zjednoczonych - odwołanie się do boskiej interwencji nigdy
nie jest złym pomysłem.
![]() |
Są mniej zaludnione pustynie na świecie, ale prawdopodobnie żadna nie jest rzadziej odwiedzana niż serce Sahary, gdzie wojny i polityczne wstrząsy przez dekady trzymały cudzoziemców z dala. Kiedy zaczęły się zmiany, fotograf George Steinmetz i ja wyruszyliśmy w 1997 ze zmienną załogą na 6500 kilometrową wyprawę poprzez ten region: wielka pozbawiona dróg strefa wyludnionych piasków i skał wyznaczonych przez granicę Nigru, Czadu, Libii i Algierii. Mogłem przekonać tylko Niger i Czad do wydania mi wizy, co zmusiło nas do ograniczenia naszej wyprawy do tych dwóch krajów i poruszania się wzdłuż granic ich północnych sąsiadów. |
W obu krajach szukaliśmy ulotnych widoków starej Sahary pomiędzy rosnącą liczbą
anten satelitarnych i podróbkami Air Jordan, które zaczęły napływać przez granicę.
Podróż rozpoczęliśmy w piaszczystych wydmach Nigru, teraz bardziej dostępnych po
zawieszeniu broni między Tauregami a krajowym rządem, który powoli odebrał przywileje
tym wojownikom pustyni. Następnie powędrowaliśmy poprzez skalisty Czad, który chce
dołączyć do świata po więcej niż trzech dekadach wojen domowych i konfliktu z
Libią. Tutaj Taubou żyje ciężkim życiem w kraju długo pustoszonym przez biedę,
suszę i sporadyczny rozlew krwi.
W tej ciągle nieujarzmionej Saharze - pomiędzy pasterzami wielbłądów, młodzi
studenci Koranu, rządowi oficjele i kupcy teraz spodziewają się bardziej spokojnej i
prosperującej przyszłości - szukamy rytmów życia nie zniszczonych od czasów
Muhammeda, 1300 lat temu.
Pierwszy martwy wielbłąd pojawił się drugiego dnia. Są kopcem bieli, kredowych
kości, rozsypanych pomiędzy strzępami wysuszonego futra koloru moreli. Każdy jest
rozmiaru basenika dla dzieci, i spoczywają balansując na niskich, rzeźbionych wiatrem
kupkach piasku. W naturalnej patelni Sahary, wilgoć krąży popołudniu, a
temperatura za dnia może osiągnąć 55oC. W rezultacie piaskowa powierzchnia pustyni
jest sterylna, i mikroorganizmy nie mogą tutaj przeżyć. Gnicie, rozkład następuje
poprzez ścieranie piasku niesionego wraz z podmuchami wiatru.
Wczoraj opuściliśmy Agadez, Niger, jadąc na wschód w rzędzie pojazdów z napędem
4x4. Za nami minaret miejskiego meczetu wznoszącego się siedem pięter nad piaskami
ulicy, gdzie niskie, ceglane budynki prażą się w słońcu. Po dniu
jazdy poprzez bezdroża na wschód od miasta, osiągnęliśmy rubaszne skały, za którymi
zaczyna się Ténéré, krajobraz wydmowych pól i piaszczystych równin większy niż
Niemcy z nazwą, która w języku Tauregów oznacza "nic".
Tutaj rozciągają się wydmy ze wschodu na zachód, wysokie na trzydzieści metrów
i długie na kilka kilometrów, naniesione przez wiatr. Pozbawione wody i kompletnie
niezamieszkałe Ténéré jest samotnym, gorącym, i zapierającym dech w piersiach cudem
przyrody w różnych odcieniach beżu.
Prawie każdego dnia jedziemy ponad 110 km poprzez miękki piach, często
zagrzebując się co zmusza nas do przekopywania naszej drogi rękoma i łopatami,
podkładania płacht perforowanego metalu zwanego "piaskowymi drabinami" pod
koła dla lepszej przyczepności.
Zatrzymujemy się w południe, kiedy to słońce ogrzewa pustynię tak gruntownie, że
piasek robi się tak miękki, że dalszy przejazd jest niemożliwy. Następnie czekamy w
tym piekle przez kilka godzin, ukrywając się pod dużymi płachtami brezentu
rozpostartego między dachami samochodów - tworząc jedyny cień w promieniu setek
kilometrów.
W kilku dolinach między wydmami natrafiliśmy na tysiące śladów wielkości naleśnika,
z całą pewnością zostawionych przez karawanę wielbłądów. I nim minęła kolejna
godzina jazdy, karawana - długa, ciemna plama na horyzoncie - ukazała się naszym oczom.
Przez chwilę jechaliśmy wzdłuż, potem zatrzymaliśmy samochód i wysiadłem by wyrównać z dostojnym
tempem dromaderów.
Przewodnik karawany pomachał do mnie i pozdrowił. Następnie przeszliśmy do wymiany
grzeczności zgodnej z pustynną tradycją powitań:
"Jak idzie praca?"
"Dobrze. Dzięki Bogu. Jak tobie idzie praca?"
"Dobrze. Dzięki Bogu. Jak się ma rodzina?"
"Dobrze. Dzięki Bogu. Jak się ma twoja rodzina?"
"Dobrze. Dzięki Bogu. Jak się mają wielbłądy?"
Po kilku minutach powitań, konwersacja stała się mniej formalna, ale mężczyzna
zachowywał dystans. Przedstawił się jako Aboubacar, lat 35, z sawanny na południe od
Agadez, ale dodał. "Nie chcę byś rozpraszał mi uwagę" i w końcu dodał.
"Jesteśmy opóźnieni w naszej podróży, więc nie chcę być bardziej
opóźniony."
Ale poddał się trochę jak szliśmy przez chwilę, i podał kilka szczegółów
dotyczących jego misji. Karawana kierowała się w stronę miast-oaz Fachi i Bilma,
Aboubacar powiedział, że zabierze stamtąd sól wydobywaną z wodnych basenów i
przetransportuje ją jakieś 650 km z powrotem do miast na krawędzi pustyni. Na
Saharze wysokiej jakości sól sprzedaje się z dużym zyskiem. W dawnych czasach sól, jak
twierdzi się, sprzedawana była uncja za uncję złota. Zanim zewnętrzne źródła soli
stały się osiągalne, karawany liczyły w sumie 30,000 wielbłądów.
Aboubacar przewodzi karawanie złożonej z
około 500 wielbłądów, i rozciągającej się w luźnych linach złożonych ze związanych ze
sobą zwierząt. Zrobił on 19 trzydziestodniowych pętli do Fachi i Bilma, jak
twierdzi. W tę podróż zabrał w inauguracyjną
wyprawę swego syna, dziesięcioletniego Bilal. Jak szliśmy, Bilal bawił się z wielbłądami. Odbiegał, by badać sąsiednie
wydmy. Drażnił mężczyzn, którzy kontynuowali swój powolny i celowy marsz na wschód. Po kilku godzinach podzieliłem się kilkoma twardymi cukierkami z mężczyznami, mieszaniną podsaharyjskich Hausa i jak Aboubacar, północno afrykańskich Tuaregów, także znanych jako "niebieskich ludzi" z powodu tradycyjnego niebieskiego indygo ich zasłon i turbanów - zwanych tagelmusts - barwiących ich skórę. |
Kiedy zachodzi słońce , mężczyźni zatrzymują się i klękają twarzą na wschód w
kierunku Mekki by odmówić czwartą z pięciu dziennych modlitw do Allacha. Potem,
wznawiając swą podróż, dzielą się ze mną swoją kolacją. Tuareg zwany Badou
zaoferował mi miskę wypełnioną mieszaniną ziarna, koziego sera i
wodę z koziej skóry zawieszonej na wielbłądziej półce na towar. Jedz, powiedział,
przed nami długa droga tego wieczora.
Badou zatrzymał swoją kolumnę 34 wielbłądów i nakazał prowadzącemu zwierzęciu
uklęknąć. Wdrapałem się na grzbiet, wielbłąd podniósł się i ruszył na
skrzywionych na zewnątrz nogach, swym kołyszącym chodem. Jest całkiem
wygodnie więc szybko się przyzwyczaiłem.
"Wszystko jest w porządku?" spytał Badou.
"Tak, tak," odpowiedziałem.
Nagle, po około pięciu minutach, półka na której siedziałem przesunęła się
gwałtownie - i zwaliłem się bezceremonialnie z grzbietu mojego rumaka 10 stóp niżej
na piasek, ledwie mijając wirującą siekierą podczas upadku. Mój upadek sprowokował
wszystkich do śmiechu, ja zaś potraktowałem to tak dobrotliwie jak tylko
mogłem; dzięki ich dokuczaniu, mogłem powiedzieć, że zostałem zaakceptowany. Bez
zbyt srogiego spojrzenia, zatrzymali karawanę i pomogli mi załadować się razem z
ładunkiem z powrotem na wielbłąda.
Z mojej pozycji na grzbiecie wielbłąda, miałem czas by przyjrzeć się otoczeniu. W
piasku poniżej wysuszone ciało małego ptaszka - który najwyraźniej stracił
orientację i umarł wyczerpany przez tę pustkę - znalazł się pod stopami mojego
wielbłąda. Na północnym wschodzie wschodziła plejada gwiazd, pokazując drogę.
Dookoła mnie mężczyźni kontynuowali marsz, ostrząc noże i przekładali bagaże na
wielbłądach. Raz na jakiś czas, by zabić nudę, pasterz wybijał czas na wielkim
mosiężnym dzwonie zawieszonym na wielbłądziej szyi, dźwięk rozchodził się samotnie
w pustynnych ciemnościach.
Trochę po 23.00 karawana stanęła, pasterze rozładowali się i związali
wielbłądy z widoczną sprawnością. Po drzemce na matach blisko małych ognisk,
wstali przed świtem i ze stalowymi pogrzebaczami rozgrzanymi do czerwoności, wypalali
rany na zwierzętach powstałe od otarć uprzęży na ładunek. Następnie załadowali
swoje wielbłądy kocami, prosem i belami siana.
Z domu Badou, na południe od Agadez, droga do pierwszego miasta, Fachi, zajmuje sześć
dni marszu. Tam kupi 50-funtowe bloki soli dla zwierząt po 350 franków CFA (około 65
centów) za sztukę. Następnie, po odpoczynku wielbłądów przez kilka dni, kolejne
cztery dni zajmie podróż do Bilmy, gdzie karawana kupi czystą sól. Kilka kolejnych dni
odpoczynku i handlu, i karawana - teraz obciążona solą - będzie wracać po swoich
śladach na Saharze. W domu Badou może mieć zysk około 1000 franków CFA na sztuce -
około dwóch dolarów. Każdy wielbłąd przysporzy mu $ 16 za 8 sztuk soli - w sumie $
544 za 30 dni prawie nieprzerwanego marszu.
W ostatnich latach szybsze i bardziej efektywne środki transportu soli zagościły na
pustyni.
![]() |
Widzieliśmy nawet kilka śladów zostawionych przez ciężarowego diesla, który jeździ tędy co kilka tygodni. "Ale diesle są drogie w zakupie i utrzymaniu", mówi Badou, "podczas gdy wielbłądy są tanie w utrzymaniu i zimą mogą przeżyć ponad 30 dni na niewielkiej ilości wody i siana."Badou uśmiecha się." Jeżeli nie jesteś bogaty," mówi, "jest tylko jedna odpowiedz: wielbłądy. "Karawany soli nie są jedyną rzeczą nie dotkniętą przez ubóstwo Sahary i ogrom suszy. Po trzech dniach z karawaną dotarliśmy do Fachi, gdzie w centrum miasta leży od przynajmniej 800 lat rozpadający się fort . Blade, jasne domy w starej części miasta są otoczone przez ściany dziedzińców i ulice zbyt wąskie by dwoje ludzi mogło iść obok siebie. To miejsce jest przesiąknięte tajemniczością. Zajęło nam całe dwa dni, by zaaranżować zaproszenie do domu Marabout'a Kader'a, najstarszego przywódcę duchowego w Fachi i strażnika Koranu. |
Kader, pomarszczony stary człowiek, siedzi na małym dywanie w dużym foyer, w swoim
domu. Za nim rozpościera się pod silnym światłem południowego nieba wewnętrzny dziedziniec
. Z boku stoją regały z płaskimi drewnianymi tablicami, stare i mocno
zniszczone, na których jego studenci piszą swoje obowiązkowe modlitwy. "Jesteś
tutaj szczęśliwego dnia", powiedział Kader. "Jest piątek. A każdego piątku
popołudniu uczę Koranu chłopców z miasta."
Celem nauki, mówi, jest zapamiętanie wszystkich modlitw Koranu, przy jednoczesnym
zrozumieniu ich treści. Następnie, raz do roku, niektórzy uczniowie recytują część
dla mężczyzn z miasta jako rytuał "przejścia".
"By sprawdzić czego się nauczyli", mówi Kader," każe im pisać to co
zapamiętali. W ten sposób."
Usadowił się wygodnie na swym dywanie, podniósł drewnianą tablicę, następnie
zabrał się do pisania po arabsku długim piórem. Był całkowicie pochłonięty
starannym pisaniem, pokrywając obie strony deski, następnie sięgając po nową.
Atrament był ciemny, jednak kiedy sechł litery wyparowywały, zostawiając po sobie
jedynie nikły ślad kształtu na szarawej fakturze tabliczki. Tym się Kader jednak nie
przejmował. Liczy się sam akt pisania modlitw.
Po zapisaniu kilku płyt, Kader przerwał pracę by przygotować się dla swoich
studentów. Jego syn przygotował mu szklankę mocnej, słodzonej herbaty, a Kader wypił
ją do końca. Dostał drugą szklankę, następnie trzecią. O drugiej odwrócił się w
kierunku Mekki i modlił się po raz trzeci tego dnia, skończywszy kiedy jego uczniowie
weszli przez wąskie, drewniane wejście.
Wkrótce 11 chłopców siedziało ze skrzyżowanymi nogami w starożytnym dziedzińcu,
zaś marabut przyglądał się jak zapisują swoje lekcje. Kiedy skończyli, Kader
nakazał im by wyrecytowali z pamięci to co napisali. To jest ćwiczenie testujące
cierpliwość, z którym chłopcy się borykali. Jak pracowali, Kader uśmiechał się.
Powoli wprowadza ich w religijną dorosłość, w tą samą w której on jest. "To
jest," powiedział mi później "życie pełną satysfakcji pracą."
Porzucony Land Cruiser stał samotnie w pustej dolinie Ténéré, zakopany po swoje osie w
piasku, jaskrawe przypomnienie dlaczego mieszkańcy Sahary tak często wzywają Boską
Opatrzność. Kiedy wchodziliśmy na piaszczystą wydmę by zbliżyć się do niego, nasz
główny przewodnik, Mohamed Ixa, Tuareski, przywódca, który zazwyczaj jest nieporuszony,
jest widocznie zaskoczony śladami. Patrzy z przymrużonymi oczyma, przeciera szyję, i
zmusza naszą małą karawanę do zatrzymania się w celu przeprowadzenia małego
śledztwa.
Słońce i wiejący piasek sprawiły, że okna Land Cruisera stały się mleczne, a
część jego blach świeciła dziurami. Jego opony były spieczone na błyszczący
kamień.
"Tutaj jest historia," powiedział Ixa. "To pierwszy raz jak
ktokolwiek znalazł ten samochód." Trzy lata temu, wyjaśniał, 35 ludzi zapakowało
się w trzy takie pojazdy i opuścili południową Algierię - która leży około
400 km od nas na północ - wyruszając na 800 km podróż do Agadez. Zgubili
się i pozostawili jeden pojazd po tym jak zaczął się im psuć. Trzech mężczyzn
zostało by pilnować samochodu. Ostatecznie zostali odnalezieni - martwi z pragnienia
leżeli w tej odrobinie cienia jaką im zapewniał samochód.
Kiedy samochód który odkryliśmy zepsuł się, trzech innych przesiadło się do
ostatniego pojazdu i pojechali w stronę Agadez. Ostatecznie odnaleźli się - niestety
także martwi. Zostawili przy sobie list ze wskazówkami jak dotrzeć do pozostałych.
"Ale oni nigdy nie zostali odnalezieni," mówi Ixa. " Są gdzieś
tutaj - głównie kobiety i dzieci - 29
ludzi umarło."
Steinmetz podszedł do drzwi kierowcy, otworzył je, i został uderzony podmuchem
gorącego, pachnącego benzyną powietrza. Znaleźliśmy pusty stu litrowy zbiornik na
wodę, do połowy puste kanistry na paliwo, kilka smutnych śladów: gumowo-płócienne
trampki . . . filiżankę do herbaty . . . scyzoryk.
Przez następną godzinę przeszukiwaliśmy piasek w poszukiwaniu pozostałości.
"Prawdopodobnie pozostawili samochód kiedy pragnienie było naprawdę silne,"
powiedział Ixa. "Nie jest to najmądrzejsza rzecz do zrobienia, ale desperacka.
Prawdopodobnie poszli na zachód, w kierunku Agadez, mimo, że nie mieli pojęcia jak
daleko są. Ci ludzie byli bardzo zagubieni."
Na Saharze człowiek wypaca około 9 litrów wody dziennie - 16 jeśli maszeruje.
Utrata 4 litrów wody,
bez żadnych płynów w zastępstwie, to wzmagające się poczucie odwodnienia: pergaminowa skóra,
zawroty głowy, zmęczenie, utrata apetytu, mała gorączka i nadwrażliwość.
Ponad 9 litrów płynów - niemożnośc zachowania pionowej postawy; obrzęk pogrubia
język i sprawia trudności w przełykaniu; poruszanie
się - nawet na rękach i kolanach - staję się niemożliwe; zewnętrzne warstwy
skóry napinają się, ciemnieją i pękają; nerki i wątroba zaczynają
szwankować. Temperatura ciała podnosi się , centralny system nerwowy
nie może dłużej kontrolować pracy serca czy oddychania, zapada się w śpiączkę i
umiera. "Dwa lata temu mój przyjaciel zgubił się gdzieś tutaj na dziewięć dni," powiedział Ixa. " Do czasu gdy go znaleźliśmy, jego twarz była czarna. Nie mógł powiedzieć kim jest. Dopiero gdy wlaliśmy w niego trochę wody i odzyskał przytomność kilka dni później, mógł powiedzieć kim jest. Wszyscy byliśmy tym zszokowani." |
![]() |
Spytaj kogokolwiek w centralnej Saharze o umieranie z pragnienia, a opowie ci historię.
Byli tu niemieccy nowożeńcy, którzy zgubili się w swoim starym Volvo i umarli w
kanionie szukając cienia i wody. Albo lokalny przewodnik turystów który zabrał dwóch
klientów na Ténéré w pojedynczym Range Roverze. Po tym jak pojazd się zepsuł,
przewodnik umarł z pragnienia idąc w poszukiwaniu pomocy. Albo kierowca ciężarówki
któremu zabrakło paliwa i o mało nie umarł z odwodnienia. Leżąc i umierając miał
wizję: przelać olej ze skrzyni biegów do baku na ropę i jechać na oleju.
(zadziałało, przeżył.)
Potem była tu francuska para ze swym sześciomiesięcznym noworodkiem -
znaleziono ich martwych pośrodku pustyni, daleko od jakichkolwiek stałych szlaków. Z
dziennika znalazcy dowiedzieli się kilku makabrycznych
szczegółów o ich ciężkiej próbie.
Kiedy niebezpiecznie wzmogło się pragnienie, młody ojciec nacinał sobie żyły i
dawał dziecku swoją krew do picia. Mąż umarł pierwszy, jego żona zeszła kilka dni
po nim, zostawiając potomka samego na ogromnej pustyni. Ale kiedy kobieta leżała
umierając powoli, opisała w swym dzienniku piękno ciszy i wspaniałość mrowia
gwiazd na pustynnym nocnym niebie.
Pokonawszy najgorszy upał i dystans Ténéré, nagle wyjechaliśmy do miasta Bilma, raju
na piecu z piasku. Tutaj rosną szpalery daktyli i wytryskują z
ziemi baseny czystej wody dzięki szczęśliwemu przełomie w skałach pod pustynią. Pewnego ranka, stojąc
na krawędzi basenu, zauważyłem wypływający strumyk i podążyłem za nim.
Przedzierając się przez ściany krzaków, wyszedłem naprzeciwko rowów irygacyjnych
wychodzących ze strumienia na tuziny ogrodów z kukurydzą, maniokiem , herbatą,
orzeszkami ziemnymi, milo, ostrą papryką i pomarańczami, cytrynami i drzewami
grejpfrutowymi.
Jest trochę po siódmej rano, i nie ma nikogo w pobliżu. Przeszedłem jeszcze
90 metrów i znalazłem olbrzymi basen - kilka akrów naprzeciwko - odbijał niebo,
otoczone dywanem krótkiej trawy i palmami daktylowymi. Pasły się to osły i kozy. Ryby
wielkości dłoni pływały w głębinach basenu.
Godzinę później, wracając do miasta, natknąłem się na samotny posterunek na
pustyni. Otoczony przez kaktusy i ciernie, jest lokalną stacją meteorologiczną. Nouhou Agahi,
ubrany na szaro mężczyzna, jest prowadzącym ją meteorologiem. Ma najmniej
wymagającą pracę w promieniu tysięcy kilometrów. Każdego dnia sześćdziesięcioletni Agah wstaje, sprawdza
deszczomierz, wiatromierz i barometr,
następnie wpisuje wszystkie wskazania do księgi, którą odsyła do stolicy Niamey raz
do roku.
![]() |
"Od pięćdziesięciu lat nie pada tu zbyt wiele " mówi. "Ale w tym roku
mieliśmy w czerwcu i lipcu 30,4 milimetra. To najwięcej deszczu od połowy
wieku. Następnego roku będziemy mieli wspaniałe zbiory daktyli. Inshallah." Prowadzi mnie do swojego bladego biura, wypełnionego zepsutym sprzętem meteorologicznym. "To jest to. To jest moje życie," mówi. Siedząc przy swym biurku, bez pośpiechu, Agah wyciąga się w swym krześle. "Powiem ci coś o Saharze," mówi w końcu, zdejmując swe okulary w złotych oprawkach by je przetrzeć i wyczyścić. "Pustynia jest bardzo prosta by na niej przeżyć. Musisz po prostu przyznać, że jest coś na ziemi większego od ciebie . . . wiatr . . . susza . . . dystans . . . Sahara. Zaakceptujesz to i wszystko będzie w porządku. Pustynia zaakceptuję cię. Inshallah. Jeżeli nie, pustynia cię złamię. Przyznaj się do swojej słabości przed obliczem Sahary, a wszystką będzie w porządku." |
Tego roku, mówi, Bilma najwyraźniej pogodziła się z potęgą pustyni, i została
szczodrze wynagrodzona. Pokazuje mi swoją księgę opadów, przejeżdżając palcem po
jego osi, prawie zero opadów w sumie. Wskazuję na 29 kwietnia: 1,5 mm deszczu. 6 maja:
śladowy. 21 Lipiec: 1.1 mm . I - zaczyna się podniecać - 4 sierpnia: 10.5 mm , trochę
więcej niż centymetr. "Ulewa jaką większość ludzi nie widziała w swym
życiu," mówi.
Wstaje i idzie do stalowej szafki w rogu biura. " Tutaj," mówi, wracając z
księgą z 1996 roku wskazując ma stronę z rejestrem. Pokazuje palcem na sumę rocznych
opadów: 1,3 mm .
"To bardzo mało," mówię. Agah uśmiecha się. "Tak," mówi.
"Rozumiesz teraz? To było za cały rok 1996. Tego roku pustynia większa niż
wszystko inne."
Pustynie Nigru i Czadu są różne, każda odpowiadająca topografią charakterom
zamieszkujących ją ludzi. Nigeryjska Sahara ma najbardziej na świecie łagodne wydmy i
przyjacielskich Tuaregów. Czad jest krainą kamieni, postrzępionych krajobrazów i
twardych jak skała Toubou, Półnomadów których mężczyźni noszą długie sztylety
przywiązane do swych bicepsów jako reklamę okrucieństwa.
"Toubou są szybcy w wyciąganiu swych noży," mówi nasz przewodnik, lekarz z
Milanu, Piero Rava, którego firma turystyczna, Spazi d'Avventura, jest pierwszą
działającą na pustyni Czadu. Rava nie żartuje. Kilka tygodni później zwiedzałem
szpital w mieście Faya-Largeau i dowiedziałem się że połowa mężczyzn znalazła się
tutaj z powodu ran odniesionych podczas walk na noże.
Toubou zamieszkują pustynię charakteryzującą się kamiennymi, strzelistymi wieżami,
wulkanicznymi szczytami i wyjącymi wichurami. kiedy Steinmetz i ja przeszliśmy na
Saharę Czadu, przywitał
nas nieubłagany wiatr z północnego wschodu, nazywany harmattan. Ten wiatr smaga pustynię, zmieniając jej powietrze w piaskowy krzyk tak gęsty że
słońce za nim jest bladym dyskiem i można na nie bezpośrednio patrzeć.
Sygnalizuje koniec 15 czy 25 stopniowego chłodu północnoafrykańskiej
zimy. Kiedy odchodzi, przybędzie prażący 50, 55-stopniowy upał saharyjskiego
lata., przynosząc ze sobą ulgę okazjonalnych deszczy.
Nadająca się do zamieszkania krawędź czadyjskiej Sahary jest regionalną stolica
Fada'y. Pozostałości wojny z Libią, która rozpoczęła się gdy Libia
zajęła północną połowę Czadu, są powtarzającym się podczas podróży tematem. Po
siedmiu latach konfliktu, Francja pomogła swej byłej kolonii odprowadzić Libijczyków z
powrotem do domu. Uciekające siły Libijskie pozostawiły szacowany na miliard dolarów
sprzęt wojskowy.
Pomiędzy odpadkami stał taki powykręcany i spalony samochód-wyrzutnia rakiet. Wokół
libijskie wojskowe hełmy, buty, porozrzucane kości udowe i żebra, karabiny, granaty i
dachy autobusików zakopanych w piasku. Wszędzie walały się spalone słońcem
metalowe dyski - to zaledwie garstka z 70 tys. zakopanych min
przeciwpiechotnych.
Fada, będąca w libijskim posiadaniu od 1980 do 1987 roku, odzyskała wreszcie swój czadyjski charakter. Dzieci grają w piłkę nożną na zakurzonym miejskim rynku. Strzelają do bramek zrobionych z ogromnych beczek po benzynie i uskakują przed osłami, kozami i kopcącymi disel'ami, które regularnie wjeżdżają na boisko.
Na południowym końcu znajduje się mały ryneczek gdzie w małych, ciemnych sklepikach sprzedaje się orzechy, wodę, ryż, lekkie drinki, herbatę, ubrania i pili-pili (ostry pieprz ziemny). Strona zachodnia zdominowana jest przez potężny wojskowy garnizon : grube, dwupiętrowe mury, zakończone u góry drutem kolczastym i trójkolorowymi, niebiesko-żółto-czerwonymi czadyjskimi flagami. Nad bramą wejściową, ze swoich kuloodpornych budek wyglądają strażnicy. Panuje tu wszechobecna paranoja na temat wrogów i szpiegostwa, więc fotografowanie jest oczywiście zakazane.
Po kilku minutach w mieście przychodzi oferta - Abdoullaye Djouho zaprosił
nas na herbatę do swojego ogrodu, którego palmy i zarośla są wytchnieniem od
tego, co widzieliśmy wcześniej. Djouho, miły dżentelmen, siedzi na ogromnej
zielonej macie. Ubrany jest w białe szaty, jego prawą nogę pokrywa jasny
bandaż. "Witam", mówi, marszcząc w uśmiechu policzki.
Kiedy unosimy do ust gorącą herbatę, Djouho mówi : "To najpiękniejsze
miejsce na całej pustyni. Jest tu spokojnie i komfortowo. To zasługa otaczających
nas skał i piasku."
Mówi, że jako młody człowiek, w 1967 r., wyruszył w północne góry. Musiał
walczyć jako rewolucjonista przeciwko armii francuskiej i popieranemu przez
Francuzów rządowi czadyjskiemu. Dzisiaj jest prefektem największego
czadyjskiego dystryktu. Obszar ten, nazywany BET, to niemal 320 tys.
kilometrów kwadratowych. "Po prawie 30 latach wojny, to co widzę, to zmęczenie.
Ludzie chcą pokoju i rozkwitu." Zbliża swój kciuk do palca wskazującego
i pokazuje malutki odstęp między nimi. "Potrzebujemy tak mało - chociaż
niewielkie zagraniczne inwestycje. Tak niewiele, a mój dystrykt będzie się
miał dobrze", mówi. "Sporo tu naturalnych bogactw - gaz, uran, ropa.
Mamy nadzieję, że Francuzi i Amerykańskie przekonają się o tym. Wszystko
czego potrzebujemy, to dać znać ludziom z zewnątrz, że wojna już się skończyła".
Odwijając bandaż ze stopy, mówi : "oczywiście rozumiem, że wojna zakończyła
się jedynie w ludzkich umysłach. Na pustyni jest wciąż bardzo realna".
Kończy zdejmować opatrunek, a to co się pojawia - przeraża. Jego palce są
okrągłe i miękkie, jak przejrzałe winogrona, kostka wypełniona płynem, nie
ma pięty. "To się stało 9 maja 1996 roku. Właśnie zostałem prefektem
i jeździłem po całym dystrykcie spotykając się z ludźmi. Zjechaliśmy z
drogi niedaleko starego lotniska w Ounianga Kebir i najechaliśmy na minę.
Cztery osoby z mojego samochodu zostały ciężko ranne."
Mówię : "Wiem, co Czad ma do zaoferowania, ale czy zgodzi się Pan ze mną,
że z powodu całego tego arsenału niewielu turystów zechce tu przyjechać
?" Djouho zastanawia się przez chwilę. "Tak", odpowiada w końcu.
"Jednak po 30 latach wojennych spustoszeń muszę być optymistą. Przed
nami lepsza przyszłość i nie ma innego wyboru."
Jedną z większych nadziei Czadu jest Ounianga Kebir gdzie Djouho został
ranny. Mimo ewentualnych niebezpiecznych pozostałości, konflikt w tym regionie
zdaje się być już zapomniany, a kapitalizm święci swój tryumf. Ironią
jest fakt, że większość z tego, co się to kupuje i sprzedaje pochodzi od
bardzo wpływowego sąsiada - Libii.
Ciężarówki - wielkie zielone diesle - jadą przeładowane do granic możliwości.
Stalowe kontenery wypełnione są ręcznikami, ubraniami, sianem dla zwierząt,
pustymi 50-litrowymi butelkami na wodę i plastikowymi torbami z nadrukiem
"Ryż - Produkt Libijski". Na tym wszystkim, jakieś 3-4 metry nad
ziemią, siedzą ludzie, stłoczeni podobnie jak ziarenka ryżu w białych
torbach pod nimi. Ounianga Kebir jest pierwszym punktem kontrolnym dla ciężarówek, które muszą się tu zatrzymać nawet na kilka dni. W cieniu jednej z ciężarówek, siedząc na wielkiej platikowej macie i zabijając czas grą w karty, poznałem Mashala Kuori, 28-letniego przywódcę 3-samochodowej karawany jadącej na południe. |
|
Kouri przejeżdża niemal 4 tys. km ze swojego domu w libijskiej oazie Kufra do stolicy N'Djamena i dalej do Kurtumu w Sudanie. Mówi łamaną angielszczyzną : "3 tygodnie każda wyprawa, 8 dni od Kufra do N'Djamena. Każda wyprawa - 3 tys. $. Bardzo dobre pieniądze." Mówi, że jego ciężarówka wozi "wszystko, wszystko, wszystko" ale najcenniejszym i największym ładunkiem jest sprzęt elektroniczny : telewizory, magnetowidy, anteny satelitarne. Wszystko pochodzi z Japonii z przystankami w Dubaju i Libii. Twierdzi, że w Libii każdy dom żyje telewizją. "Wszyscy mamy anteny satelitarne. Pułkownik Qaddafi ogląad CNN. Ja też to lubię, tak samo jak NBC, "Przyjaciół" i "Ostry Dyżur". Są najlepsi !"
Kuori, podobnie jak my, nie podróżuje w południe ale w przeciwieństwie do nas jedzie też w nocy. My, w naszym szybkim czteronapędowym samochodzie, przez najbliższy tydzień bawimy się z nim w ciciubabkę. Karawana Kouri'ego, spotykana i wyprzedzana w dzień, mija nas w nocy. Za każdym razem gdy się spotykamy, pozdrawiamy się uściśnięciem dłoni, wymieniamy jedzenie na wodę. Poddajemy się starożytnemu rytmowi dwóch grup nomadów, współpracujących by przeżyć.
![]() |
Inshallah. Pustynia jest większa niż wszystko. Czas już wracać do domu. Wkrótce po opuszczeniu Ounianga Kebir, Steinmetz i ja rozłączamy się. On skieruje się na północ, a ja w ciągu czterech dni dotrę z powrotem do N'Djamena. Ostatniej nocy w Czadzie, pod ciemnym, zasnustym harmattanem niebem przypominam sobie kobiety przy studni w Diona. Uśmiecham się i potrząsam głową gdy myślę o ich pogodzeniu się ze śmiercią starego człowieka, ich stosunku do ciężkiego życia nie pozbawionego trudów. Trudno się z tym nie zgodzić. Ludzie umierają, a życie płynie dalej. |
źródło : National Geographic, wersja angielska