![]() |
![]() |
||||
Temat miesiąca
Spis artykułów Archiwum Kontakty Informacje Strona główna Poczta do redakcji
|
![]() |
Zapytano kiedyś pewną bogatą Amerykankę rozdającą na ulicy jedzenie biednym i bezdomnym, czy oprócz rozdawania jedzenia interesuje ją, co dzieje się z jej podopiecznymi, dlaczego ciągle korzystają z jej pomocy i czy naprawdę tak jej potrzebują. Odpowiedź była znamienna: To nie moja sprawa. Wszystko, co mnie interesuje, to moje czyste sumienie. Dlaczego pomagamy biednym? Co sprawia, że widząc żebrzącego Rumuna, narkomana czy pijaczka wyciągamy rękę do portfela i rzucamy jakiś grosik? Ich wygląd albo sytuacja życiowa budzą w nas uczucia litości czy moralnego niepokoju. Czujemy, że skoro my nie musimy, a oni „muszą” żebrać, to w tej sytuacji jest coś nie w porządku. Budzą się wyrzuty sumienia i aby się ich pozbyć, najczęściej sięgamy do portfela. Sumienie daje nam spokój, a my oddalamy się szczęśliwi, że mogliśmy kogoś wspomóc, nie interesując się jego dalszym losem. Taki sposób pomagania można nazwać podawaniem przysłowiowej ryby zamiast wędki. Wiąże się z tym duży problem. Ofiarowanie potrzebującemu pomocy tylko dlatego, że jest potrzebujący, w pewnym sensie wynagradza jego obecną biedę. Zamiast skłaniać go do samodzielnego życia na własny koszt, nasze zachowanie skłania go raczej do trwania w biedzie i niszczy jego motywację do zmiany sposobu życia. Wzrasta zatem jego uzależnienie od naszej pomocy, a żądania wręcz eskalują. Dawanie bez patrzenia na skutki jest cechą charakteryzującą większość programów „opieki społecznej” - tak państwowych, jak i prywatnych. W USA wiele parafii organizuje kuchnie przygotowujące zupy dla bezdomnych z najbliższej okolicy. Bardzo rzadko ich organizatorzy - najczęściej wolontariusze - zadają sobie pytania:
Jeszcze rzadziej odpowiadają na nie negatywnie. Pomagającym zależy najczęściej na pomaganiu dla samego pomagania, które jest może bezmyślne i drogie, ale wymaga mniej wysiłku i twórczej inwencji niż długi i żmudny proces pomagania biednym w powrocie do normalnego i samodzielnego życia. Innym sposobem pomocy jest pomaganie oczekujące od recypienta zmiany jego sposobu życia. Nie chodzi tutaj o natychmiastową zmianę. Nie ma sposobu, aby z dzisiejszego bezdomnego już jutro zrobić szanowanego, płacącego podatki obywatela - podstawą tego sposobu pomagania jest wymaganie czegokolwiek w zamian za ofiarowaną pomoc. Na przykład podjęcia pracy czy wykonania prostych prac - sprzątania, roznoszenia czegoś. Celem nie jest tutaj wykorzystywanie biednych, ale nauczenie ich funkcjonowania w normalnym życiu. Praktykę taką stosuje np. prywatny szpital w Chicago The Lawndale Christian Health Center. Minimalna opłata za usługę w tym szpitalu wynosi osiem dolarów. Szpital ten udziela pomocy medycznej bezdomnym z ulic Chicago. Gdy taka osoba nie ma czym zapłacić, zobowiązuje się ją do wykonania na rzecz szpitala prostych prac porządkowych, co jest ekwiwalentem opłaty za usługę medyczną. Jak mówi twórca tego systemu, Wayne Gordon, prawda jest taka, że ludzie chcą pracować, chcą dać coś w zamian za to, co otrzymali. Dawanie dla samego dawania powoduje też bardzo często zjawisko „wypalania się” i utraty zapału pomagających wolontariuszy. Gdy niczego się nie wymaga od recypientów pomocy, to mogą oni zapomnieć nawet o zwykłej wdzięczności. Zamiast ich ubywać, co pokazywałoby pomagającym, że ich pomoc jest skuteczna, zdarza się, że potrzebujących ciągle przybywa, a to jest sprzeczne z samą istotą pomocy. Ważną rzeczą, której nie dostają potrzebujący, gdy dostają coś zupełnie za darmo, jest wspomaganie duchowe recypienta. Rząd USA wydaje nieskutecznie miliardy dolarów na opiekę społeczną - pomoc materialna jest ważnym czynnikiem, ale nie zastąpi pomocy duchowej czy motywacyjnej, niezbędnej przy wychodzeniu ze stanu nędzy. W rządowych programach główną barierą w pomocy nie jest brak pieniędzy, ale brak zdrowych wartości i motywacji. W praktyce okazuje się, że biedni potrzebują nie tylko pieniędzy. Trzeba ich nauczyć, jak je wydawać, jak dobrze pracować, jak być uczciwym czy jak wyjść z nałogu narkotyków lub alkoholizmu. Sprawdzonym sposobem, do którego się coraz częściej wraca, jest tzw. „przyjacielska wizyta”. Była to jedna z podstawowych technik pomocy społecznej w XIX-wiecznej Anglii. Jej celem było uczenie i pokazywanie niezamożnym rodzinom, jak kierować domowym gospodarstwem. Pomocą służyły tutaj zwykle kobiety z wyższych warstw społecznych. Technikę tę odkryto ponownie w Stanach Zjednoczonych w 1976 r., kiedy to zniechęceni wynikami swojej pracy przedstawiciele jednego z kościołów poszli do domów swoich podopiecznych pokazywać, jak radzić sobie w potrzebie. Ze zdziwieniem stwierdzili, że ta metoda działa dobrze, a liczba ich podopiecznych zmniejsza się. Obecnie podobne programy stosuje się w 102 amerykańskich miastach w 39 stanach. Oczywiście, najlepszym sposobem pomocy byłoby sprawienie, aby każdy bezdomny czy żyjący w nędzy został kiedyś dobrze prosperującym przedsiębiorcą czy pracownikiem (i pomagał innym potrzebującym). Jednak trudno tego wymagać od człowieka, który większość życia spędził na ulicy lub na garnuszku państwowej opieki społecznej. Doświadczenia zza oceanu pokazują, że pomagając innym warto czasami się zastanowić, czy podajemy drugiemu rybę, którą szybko zje i dalej będzie głodny, czy też to, co robimy, jest przekazywaniem umiejętności robienia wędki i łapania ryb. To bardzo już stare pytanie może mieć wiele różnych odpowiedzi. Mirosław Walukiewicz
Historia | Poglądy | Wywiady
| Heraldyka | Religia i polityka
| Polska daleka i bliska
|
Data publikacji
|
|
![]() |
||||
|
|