![]() |
![]() |
||||
Temat miesiąca
Spis artykułów Archiwum Kontakty Informacje Strona główna Poczta do redakcji
|
![]() |
Od początku pracownik najemny był oczkiem w głowie socjalistów. To do niego był adresowany ich program i w jego imieniu chcieli oni walczyć z głównym „wrogiem”, czyli z pracodawcą. To dla niego zostało wymyślone pojęcie „walki klasowej” i podział na „wyzyskiwaczy” i „wyzyskiwanych”. Dla niego wymyślono też zupełnie nowe systemy ekonomiczne, takie jak komunizm czy syndykalizm, które mimo całkowitej kompromitacji po zastosowaniu w praktyce ciągle żyją w umysłach wielu ludzi. Tak zwana sprawa pracownicza (podobnie jak sprawa emancypacji prześladowanych przez mężczyzn kobiet) narodziła się w drugiej połowie XIX wieku, z chwilą, gdy na scenie politycznej Europy pojawili się żądni władzy zawodowi rewolucjoniści ze swoimi oderwanymi od rzeczywistości programami „wyzwolenia” wszystkich od wszystkiego. Na początek zabrali się do wyzwalania robotników. Ich program nie trafił jednak do tych, którym miał pomóc. Robotnicy zobaczyli w nim zagrożenie dla siebie i swoich rodzin. Wbrew temu, co piszą autorzy wydanych w ostatnich pięćdziesięciu latach podręczników historii, popularność ruchów socjalistycznych nigdy nie była duża. Dlatego też w tzw. międzynarodówkach socjalistycznych trudno było znaleźć jakiegoś prawdziwego robotnika. O „sprawę robotniczą” w ogromnej większości walczyli zawodowi działacze, uważający robotników za zło konieczne w drodze do osiągnięcia swoich celów. Najlepszym przykładem zdaje się być tutaj sam Karol Marks, który - według opisu amerykańskiego historyka Paula Johnsona - nigdy w życiu nie był w fabryce, o pracy w niej już nie mówiąc. Stany Zjednoczone najdłużej opierały się inwazji socjalistów. W przeciwieństwie do Europy Zachodniej w USA nie ma silnej partii politycznej, która nazywałaby siebie socjalistyczną czy komunistyczną, ale w programach niektórych polityków dwóch dominujących tam partii można znaleźć wiele elementów z programu pierwszych socjalistów. Jednym z nich jest tzw. kształtowanie rynku pracy i polityki pieniężnej państwa przez jego urzędników, czyli takie sterowanie gospodarką, aby zapewnić zatrudnienie wszystkim poszukującym pracy. Tym, którzy nie chcą czy nie mogą pracować, daje się tyle, aby mogli przeżyć dzięki zasiłkom opieki socjalnej (ich głos też liczy się w wyborach!). Pracodawca jest traktowany przez urzędników jako wróg swoich pracowników, próbujący za wszelką cenę wycisnąć z nich ostatnie poty, dając przy tym jak najmniejsze płace. Jest to obraz żywcem wzięty z ósmego rozdziału „Kapitału” Marksa, mówiącego o doli robotników angielskich w połowie XIX wieku. Dzisiaj w USA nie stosuje się innych pomysłów zaczerpniętych z tegoż dzieła, jednak duch „Kapitału” pozostał. Nakazuje się na przykład właścicielowi wypłacać pracownikom co najmniej określoną ustawowo „płacę minimalną”. To sprawia, że ci, którzy chcą wykonywać jakieś proste prace (np. zaczynający swoją karierę), nie mogą znaleźć pracy, bo pracodawca nie może im takiej płacy zapewnić - muszą więc dalej szlifować bruk jako bezrobotni na państwowym zasiłku. Ustanawia się też „kodeksy pracy”, normujące prawa i obowiązki pracodawców. Z tym związane są oczywiście kontrole inspekcji pracy, za które płacą sami pracownicy swoimi podatkami. Innym sposobem kształtowania rynku pracy jest ograniczanie prawa pracodawcy do zwalniania swoich pracowników. Jeżeli pracownik sam nie zgodzi się na odejście, to może pozwać swoją byłą firmę do sądu i za sprawą wyroku wrócić na swoje miejsce pracy lub uzyskać wysokie odszkodowanie. Godzi to w podstawowe prawa pracodawcy i stwarza liczne absurdy. Np. w firmie Microsoft nie chcianemu pracownikowi stwarza się tak złą atmosferę w pracy, że po pewnym czasie sam odchodzi. W latach 70-tych pracodawcy nie mieli prawa lock-outu, czyli prawa zlikwidowania całego zakładu, co też prowadziło do paradoksalnych sytuacji. Tego typu ograniczenia wbrew pozorom godzą w samych pracowników. Jeżeli przedsiębiorca musi zamknąć którąś ze swoich fabryk, to zwykle kieruje się dobrem całego swojego przedsięwzięcia i co za tym idzie - pracowników przez niego zatrudnianych. Gdyby odebrano mu prawo zamykania zakładów, to mogłoby paść całe przedsiębiorstwo, a na bruku - zamiast pracowników jednej fabryki - znaleźliby się wszyscy zatrudnieni. Dzisiejsze przedsiębiorstwa uzależnione są w dużym stopniu od ludzi w nich pracujących. Coraz mniejsze znaczenie odgrywa technologia, a wzrasta rola ludzi - zarówno tych w zarządach firm czy inżynierów wymyślających nowe produkty, jak i tych, którzy je bezpośrednio produkują. Wszyscy oni posiadają zwykle jakieś rzadkie umiejętności, które nabyli pracując u swego pracodawcy. W interesie właściciela jest zatrzymać ich przy sobie jak najdłużej, a to wymusza lepsze warunki pracy i wyższą płacę (w dużych firmach typu General Motors czy Ford ok. 90 procent ogromnych zysków idzie na płace). Zwalnianie pracowników bez powodu po prostu się nie opłaca, szczególnie w mniejszych firmach. Mała firma bankrutuje, gdy odchodzi kilku ludzi zajmujących się sprzedażą jej produktów, bo nikt nie potrafi skutecznie i szybko przejąć ich obowiązków. Najlepszą ochroną dla pracowników jest stworzenie wolnej konkurencji między przedsiębiorstwami, wtedy pracownik ma zawsze większą możliwość odejścia do konkurenta. To właśnie stwarza sytuację, w której pracodawca bardziej dba o swoich pracowników, co wychodzi na dobre i jemu, i samym pracownikom. Takiej możliwości nie daje jednak zatrudnienie w państwowych, monopolistycznych molochach. Gdy tam straci się pracę, to znalezienie innej o podobnym profilu jest czasami wręcz niemożliwe. Gospodarka prawdziwie wolnorynkowa takich problemów nie zna. Mirosław Walukiewicz
Historia | Poglądy | Wywiady
| Heraldyka | Religia i polityka
| Polska daleka i bliska
|
Data publikacji
|
|
![]() |
||||
|
|