![]() |
![]() |
||||
Temat miesiąca
Spis artykułów Archiwum Kontakty Informacje Strona główna Poczta do redakcji
|
![]() |
Kiedy Alexis de Tocqueville zastanawiał się nad przyczynami wybuchu rewolucji we Francji w 1789 r., doszedł do wniosku, że jedną z nich, choć może nie najważniejszą - byli różnej maści intelektualiści, którzy głosili, iż aby rozwiązać istniejące problemy, należy wszystko postawić na głowie. Jeżeli coś działa źle, nie należy tego reformować czy poprawiać, ale trzeba zbudować wszystko od nowa, dokładnie na odwrót - jeżeli mamy króla, który niezbyt dobrze sobie radzi, to trzeba go usunąć i wprowadzić demokrację; gdy jakaś grupa społeczna jest niesprawiedliwie traktowana, to trzeba wprowadzić jej preferencyjne traktowanie itd., itd. Rewolucja francuska skończyła się, ale jej duch (upiór) straszy nadal. Nie uchroniły się od niego także Stany Zjednoczone, budowane rękoma ludzi różnych narodowości. W swoich założeniach Ameryka miała być krajem ludzi wolnych, równych względem prawa, urzeczywistniających swe marzenia własnym wysiłkiem (słynne American dream). Jedna z pierwszych poprawek do Konstytucji mówi o tym, że nikt nie ma prawa nikogo prześladować z powodu rasy, płci czy wyznania. Została ona wprowadzona po to, aby uchronić Murzynów, którym została nadana wolność, przed gorszym ich traktowaniem. Przez prawie 150 lat nikt nie miał wątpliwości, jak należy ją interpretować. Jednakże w latach pięćdziesiątych pojawili się intelektualiści, którzy zauważyli, że niektóre grupy społeczne są „dyskryminowane”. Chodziło oczywiście o Murzynów. Dzisiaj dołączyli do nich chorzy na AIDS, homoseksualiści, nielegalni imigranci i... kobiety. Dostrzeżono, że istnieją firmy, gdzie zatrudnia się nieproporcjonalnie mniej Murzynów albo zarabiają oni mnej niż biali. Postanowiono zatem ich uświadamiać i walczyć o „słuszne” prawa dla nich. Przejął się tym nawet Kongres USA, który za czasów prezydentury Lyndona Johnsona w latach sześćdziesiątych zaczął wprowadzać ustawy o preferencyjnym traktowaniu niektórych grup społecznych. Działania te nazwano akcją afirmacyjną (afirmation action) i tłumaczono tym, że mniejszości nie potrafią same sobie poradzić i dlatego potrzebują pomocy ze strony władz. Ustanowiono więc znanym już nam sposobem, że skoro teraz są one dyskryminowane, to należy zadziałać odwrotnie, czyli dać im dodatkowe prawa, które „zrównają” ich pzedstawicieli z innymi obywatelami. W kraju takim jak USA, będącym mieszanką dziesiątków różnych narodowości, zawsze próbowano scalić wszystkie te nacje w jeden naród. Polityka afrmacji jest skierowana w stronę przeciwną, w kierunku tworzenia z każdej mniejszości oddzielnej grupy przez nadawanie jej specjalnych uprawnień, co sztucznie separuje poszczególne grupy od reszty społeczeństwa. Tworzy się np. organizacje tylko dla czarnych, komisje w Kongresie zajmujące się tylko nimi czy też ligę basebolową tylko dla nich (Negro Baseball League). Wprowadzono też specjalne prawa zobowiązujące pracodawców do przyjmowania określonej procentowo liczby kobiet czy Murzynów. Zobowiązano wyższe uczelnie do utworzenia preferencyjnych miejsc dla ludności kolorowej. Powstała nawet swoista nowomowa, w której to Murzyna należy nazywać Afro-Amerykaninem (African-American), Azjatę - Azjato-Amerykaninem (Asian-American) a homoseksualistę - kochającym inaczej. Akcja afirmacyjna doprowadziła do tego, że biała większość nie była traktowana na równi z innymi. Miała zmniejszone szanse w dostaniu się na uczelnie czy też w ubieganiu się o pracę. Stosowanie takich praw z jednej strony jest demoralizujące dla mniejszości, gdyż o jej sukcesie decydują nie zdolności czy włożona praca, lecz kolor skóry. Z drugiej strony prawo takie zniechęca innych do wysiłku, osłabia zaufanie do praw i ustawodawców, powoduje apatię społeczną czy poczucie niesprawiedliwości oraz niechęć do preferowanych mniejszości. Wszystko to nie prowadzi do domniemanej równości, ale tworzy nowe nierówności. Szczytem tej preferencyjnej akcji (czy też, jak wolą niektórzy, afirmacyjnej) było uchwalenie w 1990 r. prawa nakazującego takie tworzenie granic okręgów wyborczych, aby była w nim jak największa liczba kolorowych wyborców (prawo to zostało zniesione w lipcu br. przez Sąd Najwyższy, głosami murzyńskich sędziów zresztą). Było ono wynikiem zabobonnego przekonania, że tylko czarny może dobrze reprezentować czarnych, kobieta kobiety, a homoseksualista homoseksualistów. Tego było już Amerykanom za wiele. Milcząca do tej pory większość poczuła się dyskryminowana. Akcję afirmacyjną nazwano odwrotną dyskryminacją (reverse discrimination) i rozpoczęto walkę o zniesienie niesprawiedliwych praw. Trudno powiedzieć, dlaczego nastąpiło to dopiero teraz. Czy wcześniej wszyscy byli skutecznie ogłupieni przez media czy też chcieli być tacy „postępowi”? Ludzie walczący o równe prawa nie są, jak przedstawiają ich media, pałającymi żądzą zemsty „złymi białymi mężczyznami”, ale ludźmi pragnącymi urzeczywistnić credo murzyńskiego działacza Martina Luthera Kinga, czyli dopominają się o prawo ślepe na kolor skóry czy płeć. Tylko taka równość może dać wszystkim pełną satysfakcję i umożliwić spełnienie marzeń... Mirosław Walukiewicz
Historia | Poglądy | Wywiady
| Heraldyka | Religia i polityka
| Polska daleka i bliska
|
Data publikacji
|
|
![]() |
||||
|
|