POGLĄDY

Temat miesiąca
Spis artykułów
Archiwum
Kontakty
Informacje
Strona główna
Poczta do redakcji

Towarzystwo im. Stefana Kisielewskiego

spór o dziedzictwo Narodowej Demokracji

W magazynie Bez uprzedzeń ukazał się dość kontrowersyjny tekst prof. Andrzeja Piskozuba pod zabawnym i w zasadzie wszystko wyjaśniającym tytułem: Endekomuna. Chcąc polemizować z zawartymi w tym eseju tezami, przyznaję, iż jako były seminarzysta Szanownego Pana Profesora - znalazłem się w dość kłopotliwej sytuacji. Z artykułu przebija ton lekko prześmiewczy. Narodowa Demokracja jawi się w nim jako formacja chorobliwie antyniemiecka i wręcz agenturalnie prorosyjska. Jej dzisiejsi spadkobiercy to pożyteczni głupcy, którzy już nie za pieniądze (jak dawniej), lecz ideowo głoszą programy za które Moskwa chętnie sypnęłaby złotem, gdyby miała z czego.

Cóż jednak robić, kiedy samemu utożsamia się z dziedzictwem ruchu narodowo-demokratycznego, natomiast intuicja polityczna podpowiada odmienną ocenę minionego okresu i inne perspektywy na przyszłość? Trudno mi zrozumieć, jak można na jednej szali stawiać władze komunistyczne z tak zasłużonym dla naszego kraju obozem, jakim była Narodowa Demokracja - założona przez architekta polskiej niepodległości - Romana Dmowskiego.

Z drugiej jednak strony poniższa polemika stała się dla mnie doskonałą okazją dla scharakteryzowania niektórych wytycznych, dzisiejszego obozu narodowo-konserwatywnego, przywiązanego do zasad politycznego realizmu. W moim tekście (odwrotnie niż w eseju profesora) wpierw postaram się zweryfikować tezę o kolaboracji endecji z władzami komunistycznymi, potem przejdę do sprawy kluczowej - analizy geopolitycznej i stosunku do Rosji.

1) Profesor Piskozub pisze, iż zwolennicy endecji w ogromnej części przyjęli „zaproszenie do tanga” przez komunistów i współdziałali z władzą ludową w „niemcożerczej” propagandzie, działając w odpowiednich instytucjach, uczelniach, urzędach Polski Ludowej. Jest to bardzo ciekawy argument, nie pozbawiony elementów prawdy. Cała prawda jest jednak bardziej złożona. W relacjach narodowców z komunistami z jednej strony widoczna była polityka ugodowa, z drugiej zaś strony wiemy o licznych, wyjątkowo perfidnych prześladowaniach byłych działaczy narodowych przez władze PRL-u. Prześledźmy racje obu stron.

Rzeczywiście istnieją dowody na współpracę byłych działaczy narodowych z władzami komunistycznymi. Dla konserwatywnego publicysty nie ma jednak w tym fakcie nic zdrożnego. Wręcz przeciwnie, współpraca taka może być - według mnie - pojmowana w kategoriach służby ojczyźnie.

Ten rodzaj zaangażowania pokrewny ideowo konserwatyzmowi ewolucyjnemu i czerpiący nie tylko z dziedzictwa młodej endecji (legalizm Dmowskiego), ale także źródeł wcześniejszych (krakowscy Stańczycy, taktyka Czartoryskiego, Druckiego-Lubeckiego czy Wielopolskiego), także w stosunku do władz PRL-u mógł się okazać cenną inicjatywą. Jak nas uczył Cat-Mackiewicz, narody w okresach kryzysu znacznie bardziej potrzebują mądrej polityki niż w czasach pokoju. Podobnie sądził tak szanowany przez prof. Piskozuba Władysław Studnicki (prowadzący politykę ugodową względem najeźdźcy hitlerowskiego), podobnie też sądził wybitny działacz narodowy, przywódca przedwojennej endecji w parlamencie - Stanisław Grabski. Oto jak pisał zaraz po wojnie: „Ponieważ nic się samo nie stanie, wszystko musi być przez nas samych zrobione i uzyskane. I do tego trzeba jak najwięcej ludzi rozumnych, fachowych i prawych. Bo wszelka granda chrzczona i nie chrzczona wciska się gwałtem na wolne stanowiska. Jak uczciwi ludzie będą zwlekać, opanuje życie publiczne hołota i przegramy w opinii świata prawo do kresów zachodnich”. Grabski wykluczał jakiekolwiek awanturnictwo polityczne, gdyż twierdził, iż krajowi potrzebne jest 20 - 30 lat spokoju na odbudowę ze zniszczeń i rozwój gospodarki. Zachęcał zatem do udziału w pracach organizacji samorządowych, społecznych, kulturalnych i władz administracyjnych. Grabski oraz jemu podobni, o ile posiadali choć minimalny wpływ na kręgi decyzyjne PRL-u, przyczyniali się także walnie do wyciągania z więzień wielu działaczy zbrojnego podziemia.

Podobnych przykładów było znacznie więcej: Bolesław Piasecki zakładał PAX, Jan Zamoyski pomimo wywłaszczenia go z licznych majątków - zamiast antykomunistycznej urazy - aktywnie współpracował z władzami na rzecz rodzimego Zamościa. Warto w końcu przypomnieć, iż podobne zasady ideowe w czasach nam bliższych przyświecały m.in. Stefanowi Kisielewskiemu, Mirosławowi Dzielskiemu czy wybitnemu krakowskiemu konserwatyście - Bronisławowi Łagowskiemu.

Na tym właśnie polegała taktyka politycznego lojalizmu - lojalizmu wobec władz PRL. Można się z nią nie zgadzać, ale nie wolno wielu uczciwym działaczom tego okresu odmawiać szczerego patriotyzmu, imputując kolaborację z wrogiem. Istotą kolaboracji jest przecież czerpanie korzyści materialnych w zamian za współpracę. Narodowcy współpracujący z PRL-em zamiast korzyści zsyłali na siebie częste prześladowania. Szykany względem działaczy narodowych były bowiem tak samo realne, jak ich zaangażowanie dla odbudowy zrujnowanego kraju.

W okresie 1945 - 47 struktury Stronnictwa Narodowego zostały całkowicie rozbite przez UB; przywódcy - W. Marszewski, L. Dziubecki, T. Maciński, podobnie jak wielu szeregowych działaczy, bądź zginęli w więzieniach, bądź odsiadywali wieloletnie wyroki. Na karę śmierci skazany został Adam Doboszyński. Od początku tępiono NSZ i polityków tej formacji, uważając organizację za faszystowską. Nieudane były także próby reaktywowania SN, czy też włączenia go w struktury realnej władzy, choć próby takie były podejmowane m.in. przez byłego marszałka sejmu W. Trąmpczyńskiego czy Stanisława Rymara. W efekcie, pomimo zachowujących pozory legalności rozmów i pertraktacji z komunistycznymi decydentami (np. posłami KRN) - narodowi rozmówcy ostatecznie umieszczani byli na przesłuchaniach i w więzieniach.

Zgadzając się zatem co do tezy, iż współpraca endecji z władzami komunistycznymi rzeczywiście miała miejsce, nie możemy jednocześnie zapominać, w jakich warunkach ta współpraca przebiegała oraz czemu służyła. Sytuacja była ciężka, wręcz dramatyczna. Z faktu, iż w powojennej Polsce pozostawiony był bardzo mały margines na konstruktywne działanie, nie powinna wynikać konkluzja zmierzająca do zaniechania tego działania (jak czyniło wielu antykomunistów hołdujących hasłu „im gorzej, tym lepiej”). Wręcz przeciwnie - mądry polityk robi, co jest możliwe i stara się zmniejszyć rozmiary katastrofy.

2) Tekst pana profesora w swej większości jest jednak dosadną polemiką z opcją prorosyjską w Polsce; polemiką prowadzoną z pozycji pronatowskich i proniemieckich. Aby odpowiedzieć na wyszczególnione w nim argumenty, należy przedstawić w zarysie, jakimi racjami kierują się zwolennicy kierunku na Rosję w Polsce. Opcja narodowo-konserwatywna (bo o niej tu mowa) odwołuje się do tradycyjnej geopolityki oraz nurtu real politic w stosunkach międzynarodowych. Podstawową zasadę tej polityki można by sprowadzić do formuły Karla Schmitta: „Wróg polityczny nie musi być zły pod względem moralnym, ani brzydki pod względem estetycznym”. Innymi słowy, jeżeli uznamy np. za Feliksem Konecznym, iż Polska i Rosja należą do różnych kręgów kulturowych, religijnych i cywilizacyjnych, to z tego - skądinąd słusznego faktu - nie wynikają żadne praktyczne przeciwwskazania dla zawiązywania taktycznych bądź strategicznych sojuszy pomiędzy oboma krajami. Czym innym jest bowiem polityczny interes, a czym innym przynależność kulturowa.

Jaki interes posiada Polska w sojuszu z Rosją?

Opcja narodowo-konserwatywna największe zagrożenie dostrzega na Zachodzie, bowiem to Niemcy, a nie Rosja, mają realny interes w nabytkach terytorialnych przedsięwziętych kosztem Polski - posiadamy bowiem kresy zachodnie, natomiast nie posiadamy wschodnich.

W kwestii ogólnej strategii polityki zagranicznej wyznawcy real politic zwracają uwagę na zagrożenie w dobrych stosunkach niemiecko-rosyjskich, co oznaczałoby dogadywanie się sąsiadów ponad naszymi głowami. Stąd też w interesie Polski leży wzajemne antagonizowanie Berlina i Moskwy, nie zaś bycie pomostem pojednania między nimi.

Najważniejsza konkluzja dotyczy jednak kwestii wyboru Rosji jako optymalnego sojusznika dla Polski. Rosja powinna być jednak państwem silnym (najlepiej zarządzanym autorytarnie), prowadzącym spójną, konsekwentną i zgodną z własnym interesem politykę zagraniczną. Podkreśla się fakt, iż interes ten posiada ona nie na Zachodzie, czego obawiają się polskie elity polityczne, lecz w Azji. W tym kontekście Rosja potrzebuje zabezpieczenia na swej zachodniej rubieży. Albo takiej gwarancji w postaci przymierza polityczno-wojskowego udzieli jej Polska, albo zrobią to Niemcy. Jak bardzo ten drugi wariant jest niekorzystny dla naszej ojczyzny, nie trzeba przekonywać nikogo, kto pamięta najnowszą historię Polski.

3) Pan profesor zarzuca w końcu opcji narodowej, iż dąży do eliminacji niepodległości takich państw jak Ukraina, Białoruś i Litwa poprzez zabór ich terytoriów przez Polskę wespół z Rosją. Jest to obawa bezzasadna. Wręcz przeciwnie - współcześni narodowcy (nie zaliczam do tego grona jakiś skrajnych grupek) czy konserwatyści, przywiązani do chłodnej analizy geopolitycznej wzorem Adolfa Bocheńskiego, ogromną rolę przywiązują do niepodległości Ukrainy czy Białorusi. Nie oznacza to jednakże politycznej przyjaźni z tymi państwami. Oznacza to zasadę politycznego wroga, którą już wyjaśniłem powyżej.

Zastanówmy się zatem nad rolą Ukrainy w kontekście stosunków polsko-rosyjskich. Państwo to - wedle tych koncepcji - swój geopolityczny interes wiązać winno z Niemcami. Opcja narodowo-konserwatywna dostrzega w niepodległej Ukrainie zabezpieczenie przed aliansem rosyjsko-niemieckim. Jest jednak jeden warunek: Polska musi utrzymywać poprawne stosunki z Rosją. W przeciwnym razie, jak przestrzegają analitycy, Niemcy mogłyby poświęcić Ukrainę, tak jak Rosja poświęciłaby Polskę. Przyjęte rozwiązanie można więc przyrównać do geopolitycznej szachownicy, w myśl której gwarancją niepodległości dla Polski będzie Rosja, zaś gwarancją niepodległości dla Ukrainy będą Niemcy. Utrzymanie tych czterech niepodległych państw w terytorialnym status quo jest nie tylko możliwe, ale i konieczne; stanowi bowiem gwarancję równowagi w Europie Środkowo-Wschodniej.

Poprzez powyższe argumenty starałem się wykazać racje stojące za opcją prorosyjską w Polsce oraz wyjaśnić motywy, którymi kierowali się współpracujący z PRL-em narodowcy i konserwatyści. Nie zgadzam się z profesorem co do oceny tej opcji, zgadzam się natomiast co do sugestii, iż obecna prawica powraca do swoich prorosyjskich korzeni i robi to ideowo. Jest to konkluzja generalnie słuszna, chociaż sprzeczna nie tylko z powszechnym odczuciem społecznym, ale także z opiniami wielu osób deklarujących poglądy prawicowe. Tak czy inaczej, według autora piszącego te słowa, pod powierzchnią iluzorycznych podziałów (narzucanym nam przez mass media oraz rodzimych antykomunistów) odradzają się w Polsce dawne i naturalne konstelacje polityczne z podziałem na tradycyjnie prorosyjską prawicę i prozachodnią lewicę.

Michał Graban


Zobacz:
Endekomuna - Andrzej Piskozub

 

Historia | PoglądyWywiady | Heraldyka | Religia i polityka | Polska daleka i bliska
Człowiek i cywilizacja | Życie codzienne | Clintonland story | Podróże | Poradnik

 

 Data publikacji
1999-12-06

 

 

 

Hit Counter