ARTYKUŁY RÓŻNE

Temat miesiąca
Spis artykułów
Archiwum
Kontakty
Informacje
Strona główna
Poczta do redakcji

Towarzystwo im. Stefana Kisielewskiego

Ze zdumieniem odkrywam ciągłą i bliską obecność ducha niezwykłego człowieka, którego anim znał osobiście, anim rozróżniał w moim aż nadto młodszym pokoleniu. Aliści - jak zwykł mawiać on sam i jego przyjaciel Jerzy Waldorff - jego wielowątkowe pędy zainteresowań wykształciły najświetniejszego bodaj felietonistę, dalej - powieściopisarza, kompozytora i krytyka muzycznego; wszystkich skupionych w jednej osobie Stefana Kisielewskiego.

I wszystkie określone wyżej formy twórczości - dla „Kisiela” jednakowo ważne - wykształciły z czasem dwa rodzaje odbiorców. Jedni - o zacięciu politycznym - złaknieni wolnej, nietuzinkowej myśli, zanurzają się w dawnych, cotygodniowych felietonach z „Tygodnika Powszechnego”, w lekturze powieści („Sprzysiężenie”, „Zbrodnia w Dzielnicy Północnej”, „Miałem tylko jedno życie”, „Przygoda w Warszawie”, „Ludzie w akwarium”, „Śledztwo”, „Cienie w pieczarze”) czy komentarzach politycznych - druzgocąco przenikliwych, choć niebezpiecznych dla samego autora. Niektórzy z nich zupełnie nieświadomie otrą się o konserwatywno-liberalne założenia funkcjonowania państwa, na które - jak się zdaje - przewidywany „proroczo” czas już nadszedł.

Drudzy odbiorcy to głównie muzycy i melomani, dla których Stefan Kisielewski to przede wszystkim doskonały krytyk muzyczny („Z muzyką przez lata”, „Gwiazdozbiór muzyczny”, „Z muzyką Międzyepoki”, „Muzyka i mózg”) i, ba!, kompozytor, którego utwory ze sporym powodzeniem utrwaliły się w muzyce polskiej XX wieku.

Znamienne, że te obydwa , jakże różnie „zainteresowane” środowiska naprzemiennie niewiele albo zupełnie nic nie wiedzą o bogatym, twórczym drugim obliczu Kisiela.

Sięgnijmy do dostępnych nareszcie źródeł, by choćby skrótowo przybliżyć - tym razem - postać artysty-muzyka.

Stefan Kisielewski (ur. 1911) studiował w Konserwatorium w Warszawie teorię i kompozycję u Kazimierza Sikorskiego, potem grę fortepianu u Jerzego Lefelda, a nadto polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Przed wojną był sekretarzem redakcji dwumiesięcznika „Muzyka Polska”. Pod koniec lat trzydziestych uzupełniał studia kompozytorskie w Paryżu u Nadii Boulanger. Liczne jego kompozycje z tych lat zaginęły niestety bezpowrotnie w czasie powstania warszawskiego.

W 1945 r. zakłada „Ruch Muzyczny” (i jest jego pierwszym redaktorem naczelnym), dwutygodnik, który do dzisiaj zresztą istnieje i służy środowisku muzycznemu „komfortowo” sponsorowany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki. Do 1949 r. wykładał kompozycję w Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie, z której został usunięty za publiczną krytykę nakazu tworzenia muzyki socrealistycznej. Od tej chwili popada w bolesną niełaskę milczenia. Nie drukowany pod własnym nazwiskiem pisze, jako Teodor Klon, Tomasz Staliński czy wreszcie zupełnie pikantnie jako dr J. E. Baka.

W czasie „odwilży” zostaje posłem z ramienia katolickiej grupy Znak. W latach 1964 - 68 był redaktorem naczelnym wydawnictwa muzyki rozrywkowej „Synkopa”. Wydane niedawno „Dzienniki”, pisane do nie ocenzurowanej szuflady, a obejmujące lata 1968 - 80, dają dzisiaj dalszy, wewnętrzny zapis biografii, dostarczają też brakujących ogniwek historii - subiektywnie i często kąśliwie wyłuskanej również z muzycznego otoczenia. Oddalmy jednak pomieszane uczuciowo reakcje na „Dzienniki” ludzi solidnie zniesmaczonych i dotkniętych albo przychylnych i przyjaznych (zainteresowanych odsyłam na łamy „Ruchu Muzycznego” nr 2 i 6 z 1997 r.), by wreszcie powiedzieć o samej muzyce.

Jako kompozytor entuzjazmował się muzyką Prokofiewa, jak też Strawińskiego z wczesnego okresu. Jego własna muzyka jest zawsze świetnie skonstruowana, z pewną skłonnością do neoklasycyzmu, zwykle motoryczna, przejrzysta, zabarwiona dowcipem muzycznym... Syntezą twórczości Kisielewskiego jest jego barwny i dowcipny „Koncert fortepianowy” (1991) (W. Rudziński „Muzyka naszego stulecia”).

„Koncert” zajmował moją muzyczną wyobraźnię przez blisko 11 lat - mówił kompozytor w wywiadzie w 1991 r. - Projekt, jak zawsze u mnie, był natury techniczno-kolorystyczno-formalnej, nie zaś uczuciowo-treściowej (uczuć doznawać będzie słuchacz - to już jego sprawa). Chodziło o koncert fortepianowy z towarzyszeniem małej orkiestry, w którym przeważałyby moje ulubione instrumenty dęte i perkusyjne... Dopowiedzieć trzeba, że swoje najbardziej uznane dzieło Stefan Kisielewski usłyszał po raz pierwszy i... ostatni na kilka dni przed śmiercią, w szpitalu, w relacji radiowej Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień” 1991. Szczęśliwie utwór przyjęto z owacjami, dwukrotnie bisowano...

W dorobku kompozytorskim pozostawił jeszcze kilkadziesiąt różnego gatunku i formatu kompozycji muzycznych: balety - „System Dr. Smoły i Prof. Pierza”, „Wesołe miasteczko”, orkiestrowe - „II symfonia”, „Symfonia na 15 wykonawców”, „Podróż w czasie”, „Sygnały sportowe”, utwory kameralne, fortepianowe - „Danse vive”, „Capriccio rustico”, „Kołysanka”...

Na rynku fonograficznym pojawiła się jak na razie jedna płyta CD z „Koncertem na orkiestrę”, „Symfonią w kwadracie”, „Perpetuum mobile” i oczywiście „Koncertem fortepianowym”. Pozostałe czekają pewnie w przepastnych archiwach Polskiego Radia na lepsze czasy.

Pewnym jest, że we współczesnej muzyce - nie tylko polskiej - utrwalił się Stefan Kisielewski jako kompozytor interesujący, nietuzinkowy i przede wszystkim różnorodny twórczo, a niektóre jego kompozycje na stałe znalazły się w repertuarze sal koncertowych i literatury muzycznej.

Wznowiony w latach dziewięćdziesiątych „Gwiazdozbiór muzyczny”, słynna od 1957 r. praca prezentująca sylwetki kompozytorów - od Bacha po Strawińskiego - przybliża kolejnemu pokoleniu melomanów nie tylko podstawową wiedzę muzyczną różnych epok, ale wnosi ciągle jeszcze świeży powiew zadziwienia i przyjemności, bez których nie da się przecież smakować muzyki.

Autor „Dzienników”, oprócz ciętego języka dogłębnych analiz zbrodniczego systemu totalitarnego i piekielnego nieraz humoru, niech będzie odczytany również jako krucha, wrażliwa postać, która zdaje się samotnie i dramatycznie bronić prawa do własnej intymności i twórczości, prawa - jak przypominają dzieci Kisiela we wstępie do jego „Dzienników” - do własnego zdania, do własnych sądów, do błędów. Cała jego wielowarstwowa twórczość i muzyczna, i literacka najzwyczajniej musi obronić się sama. Ale o to jestem spokojny.

Jacek Szymula

Historia | PoglądyWywiady | Heraldyka | Religia i polityka | Polska daleka i bliska
Człowiek i cywilizacja | Życie codzienne | Clintonland story | Podróże | Poradnik

 

 Data publikacji
2000-03-20

 

 

 

Hit Counter