ROZMOWA Z MIKE'EM PATTONEM I RODDYM BOTTUMEM

- Życzę wam, by wasze nowe dzieło, Album ot The Year, rzeczywiście zostało uznane za płytę roku. Czy nie sądzicie jednak, że tytuł Album Of The Year brzmi trochę arogancko?

RODDY: Wiesz, muzycy, a w szczególności muzycy rockowi, bardzo lubią narzucać światu własną ocenę swoich dokonań.Przeczytaj komentarz jakiegokolwiek artysty do jego nowej płyty, a dowiesz się, że to coś unikalnego, jedynego w swoim rodzaju, najlepszego.

MIKE: Aby nie zwariować, zdecydowaliśmy się pójść krok dalej- przesadzić.

RODDY: Wydało nam się zabawne powiedzieć COŚ tak napuszonego: oto album roku. Jeśli przyłożyć ten nasz tytuł do tego, co wygadują inni muzycy rockowi na temat swoich płyt, nie wydaje mi się, by było w nim coś niestosownego.

MIKE: To tytuł zupełnie w stylu "Spinal Tap" (chodzi o film wykpiwający absurdy rządzące światem rocka - przyp. ww).

- Jestem pod dużym wrażeniem waszej nowej muzyki, jej bogactwa, jej różnorodności. Czy moglibyście opowiedzieć, jak rodziły się pomysły kompozycji, które wypełniły Album ot The Year?

MIKE: Nie jest to łatwe, bo każdy utwór powstawał w inny sposób. Zwykle wygląda to jednak tak, że ktoś z nas mówi: "To powinno iść tak i tak, brzmieć tak i tak", a reszta się z nim zgadza lub nie. Zasadniczo największa trudność w tym, by zaproponować rozwiązanie, do którego uda się przekonać wszystkich pozostałych. Jeśli ten, kto ma jakiś pomysł, sprosta temu wyzwaniu, wszystko idzie już jak z płatka.

- Na płycie znalazł się dość niezwykły utwór, stylizowany na ballady soulowe - The Last Cup of Sorrow...

MIKE: "The Last Cup Of Sorrow"? Mi ten kawałek kojarzy się raczej z Pearl Jam.Wiele nerwów kosztowało mnie nagranie partii wokalnej w tym utworze...

RODDY: Czy jesteś pewien, że chodzi ci o kompozycję, która idzie tak: ta-ra-dam ta-ra-dam ta-ra-dam (nuci melodię The Las t Cup of Sorrow, a ja uświadamiam sobie, że pomyliłem tytuły).

- Przepraszam, chodziło mi o następny utwór na płycie- She Loves Me Not...

RODDY: "She Loves Me Not". No tak, teraz wszystko się zgadza.

MIKE: Rzeczywiście. Żaden utwór na płycie nie ma w sobie nic z soulu oprócz tego jednego. Ale co chciałeś wiedzieć?

- Bardzo pięknie zaśpiewałeś She Loves Me Not - jak wielcy wokaliści murzyńscy. Czy przygotowując się do nagrania tego utworu inspirowałeś się dokonaniami któregoś z nich?

MIKE: Wiesz, po prostu posłuchałem tej muzyki - "She Loves Me Not" skomponował Billy - i... Ja zawsze nagrywam swoje partie na samym końcu. To ostatni znaczący element mozaiki, jaką jest muzyka Faith No More. A moja partia jest jak jeszcze jedna partia instrumentalna. Musi wpisać się w strukturę kompozycji. Nie mogę więc powiedzieć, że siadam, biorę jakąś płytę, powiedzmy Earth, Wind And Fire, i szukam na niej pomysłu do swojej partii. Słucham po prostu naszego utworu. I dobieram takie frazy; jakich on potrzebuje.

- Naked In Front Of This Computer zaśpiewałeś trochę jak Zack de la Rocha...

MIKE: Zack de la Rocha? Naprawdę?Nie było to świadome. Powiedziałbym, że próbowałem raczej zaśpiewać "Naked In Front Of This Computer" jak Zack de la Mike (śmiech).

- Helpless brzmi trochę jak zmodernizowana wersja ballady Donovana...

RODDY: W dechę! Donovan jest wspaniały!

MIKE: Świetnie, że nasz utwór przypomina muzykę Donovana!

RODDY: Mi osobiście "Helpless" do niedawna kojarzyło się raczej z piosenkami Tindersticks. Ale nie było to dobre porównanie. I przyznam, że szukałem innego. Porównanie do Donovana mnie przekonuje.

MIKE: Mnie też. Ja byłem gotów dopatrywać się w "Helpless" skojarzeń z Black Crowes, ale bez większego przekonania.

Ty trafiłeś w dziesiątkę. To rzeczywiście donovanowski kawałek.

- Ashes To Ashes ma w sobie z kolei coś ze stylu Led Zeppelin. Czy muzyka tego zespołu jest dla was jednym ze źródeł inspiracji?

RODDY: Nie, w każdym razie nie dla mnie. No dobra, przyznam, że od jakiegoś czasu zdarza mi się sięgnąć po którąś z płyt Led Zeppelin i znajduję tam rzeczy, które naprawdę do mnie przemawiają. Podobają mi się zwłaszcza takie wolne kawałki, w których jakaś fraza powtarza się w nieskończoność. Faith No More rzeczywiście zaczyna iść w trochę podobnym kierunku. Coraz bardziej pociąga nas taka muzyka - lejąca się powoli, hipnotyczna, ze smykami. Jeszcze niedawno, gdy ktoś porównywał nas do Led Zeppelin, czuliśmy się obrażeni. Ale dziś coraz chętniej słucham tego zespołu, zwłaszcza tych wolnych kawałków ze smykami - to rzeczywiście coś niesamowitego

- Got That Feeling brzmi jak punkowy hymn. Czy o to chodziło?

RODDY: Tak, rzeczywiście, " Got That Feeling" ma w sobie wiele z punku. To kawałek o ogromnym ładunku energii, pełen czadu

- Czy ten utwór, wykonywany z niesłychaną emocją w głosie, ma jakieś szczególne przesłanie?

MIKE: Nie, naprawdę. Jest taki świetny film "Gracz" z Jamesem Caanem. Napisałem "Got That Feeling" w znacznym stopniu pod jego wpływem.

- Mike, jakie znaczenie mają dla ciebie teksty, które napisałeś na tę płytę?

MIKE: Nie mają większego znaczenia. Gdy dobieram słowa, ważniejsze jest dla mnie ich brzmienie niż znaczenie. Zdarza się, że zastanawiam się, jakie słowo będzie w danym miejscu lepsze Stawiam sobie wtedy pytanie, czy lepiej będzie tam pasować coś takiego: "faaaagh!", czy może coś takiego: "uuuugh!". I wstawiam słowo, które odpowiednio brzmi. Zdarza się więc, że teksty, które piszę, niekoniecznie stanowią interesującą lekturę, gdy czyta się je na okładce płyty i że niełatwo dojść, o co w nich chodzi. Ale nie dbam o to

- Powiedziałeś jednak przed chwilą, że tekst Got That Feeling napisałeś pod wrażeniem filmu...

MIKE: No tak, ale miałem na myśli raczej jego nastrój niż fabułę. Wiesz, moim zdaniem tekst utworu wcale nie musi opowiadaĆ jakiejś historii, nie musi zaczynać się dużą literą, a kończyć kropką Czasem wystarczy powiedzieć na przykład: "Walka trwa " A przed oczyma już przesuwają się obrazy; wyobraźnia zaczyna pracować Zresztą " Gracz" to film właściwie bez fabuły Facet nie może przestać grać, traci cały szmal, odchodzi od zmysłów zaczyna brać kokainę.

- Czy filmy często są dla ciebie źródłem natchnienia7

MIKE: Oglądam mnóstwo filmów więc prawdopodobnie tak. Moje myśli często krążą wokół tego, co widziałem w kinie.

W "Path Of Glory" nawet tytuł wziąłem z filmu (w Polsce był on wyświetlany pt. Ścieżki chwały - przyp. ww). Pamiętasz?

Zrobił go Stanley Kubrick.

- Z Kirkiem Douglasem w roli głównej.

MIKE: Właśnie.

- Dlaczego Dean Menta nie zagrał na płycie? Dlaczego znaleźliście sobie innego gitarzystę?

RODDY: Wiesz, gdy Dean dołączył do zespołu, ruszaliśmy w trasę. Cały materiał był już wtedy napisany. Jego zadanie sprowadzało się do odtwarzania na żywo partii znanych z nagrań i w tej roli się sprawdził. Bezbłędnie odgrywał partie innych gitarzystów. A że od dawna był naszym kumplem, również na gruncie towarzyskim dopasował się do zespołu. Kiedy jednak trasa dobiegła końca i zaczęliśmy przymierzać się do pracy nad nowym repertuarem, dość szybko stało się dla nas oczywiste, że o komponowaniu muzyki razem z Deanem nie ma mowy. Znaleźliśmy więc kogoś innego.

- Skąd wziął się John Hudson?

RODDY: To kumpel Billy'ego. A właściwie kumpel kumpla Billy'ego. To było tak.

Zdążyliśmy napisać już kilka nowych kawałków. No i było dla nas jasne, że Dean nie jest muzykiem, który może pomóc stworzyć coś fajnego. Weszliśmy więc do studia, aby nagrać te pierwsze kompozycje, już bez niego. Nie ulegało jednak wątpliwości, że na gwałt musimy znaleźć nowego gitarzystę. Zaczęliśmy więc szukać wśród znajomych. I Billy ściągnął do studia Johna. Wiesz, czasami gdy robisz coś pod presją, w sytuacji ~ mogłoby się wydawać - bez wyjścia, bardzo szybko, bez namysłu, wynik jest lepszy; niż gdy masz dużo czasu i możesz się nad wszystkim zastanowić

- Czy waszym zdaniem John zdążył odcisnąć własne piętno na nowej muzyce Faith No More.

MIKE: Oczywiście. To nie ulega wątpliwości. Wiele melodii na tej płycie jest jego dziełem. Szybko się z nami zgrał i chwycił, czego oczekujemy Praca była już w toku i naprawdę nie musieliśmy za bardzo cofać się do tyłu, aby się wpasował. To stało się właściwie automatycznie. Zaczął grać i od razu zabrzmiało to dobrze - Współproducentem albumu był Roli Mosimann, Wybór dość zaskakujący.

 

RODDY: Tym razem pracując nad kompozycjami Billy dużo siedział przy komputerze. Uznaliśmy więc, że będzie nam potrzebny ktoś taki jak Roli - producent, przed którym komputery nie mają tajemnic. Zwracając się do niego kierowaliśmy się też tym, że bardzo cenimy to, co zrobił z Young Gods.

MIKE: No a poza tym, tym razem stworzyliśmy muzykę utrzymaną w dość mrocznym nastroju. Można chyba nawet powiedzieć - przygnębiającą, dołującą .I szukaliśmy kogoś, kto potrafiłby uwypuklić ten jej nastrój, pobawić się klimatam, efektami, kto umiałby nadać takiej muzyce ostateczny szlif. A Roli nadawał się do tego lepiej niż ktokolwiek inny.

- Pomówmy teraz o przeszłości. W pierwszym okresie działalności Faith No More w zespole pojawiła się na krótko Courtney Love. Roddy, czy twoim zdaniem pasowała do zespołu? Czy była dobrą wokalistką dla Faith No More?

RODDY: Była dobra. B y ł a równie dobra jak dziś.

- Dwa lata temu rozmawiałem z Mike'em Bordinem. Powiedział mi, że ciężko się z nią współpracowało.

RODDY: Czy ja wiem ? Z każdym wokalistą było inaczej, to nie ulega wątpliwości. Wiesz, rzecz w tym, że na samym początku wokaliści zmieniali się niemal z dnia na dzień. Właściwie na każdym koncercie śpiewał z nami ktoś inny. I Courtney była pierwsza, która utrzymała się trochę dłużej. Okazała się lepsza niż wszyscy którzy byli przed nią. I to trzeba docenić.

- A jak oceniasz z perspektywy czasu Chucka Moseleya, który śpiewał na pierwszych dwóch płytach Faith No More, We Care A Lot i Introduce Yourself?

RODDY: W podobny sposób. Zanim się pojawił, ciągle mieliśmy problemy ze znalezieniem odpowiedniego wokalisty. Do tamtej pory wypróbowaliśmy całe mnóstwo. I nagle trafiliśmy na Chucka, kogoś znacznie lepszego niż cała reszta przed nim. Jak zresztą wiesz, utrzymał się w Faith No More kawał czasu. Nie był zły. Był oryginalny. Śpiewał po swojemu. Nie przypominał nikogo innego. A jego głos dobrze współbrzmiał z naszą muzyką.

- Jakie więc były powody jego odejścia?

RODDY: Mówiąc szczerze, narastał między nami konflikt. My w pewnej chwili chcieliśmy zrobić duży skok do przodu, a on był przeciwny zmianom, uważał, że powinniśmy się trzymać tego, co robiliśmy na początku .I nasze pomysły strasznie go wkurzały

- Podobno zasnął na którymś z koncertów? Wydaje się to nieprawdopodobne, ale czytałem gdzieś taką anegdotę.

RODDY: To prawdziwa historia. Dobrze ilustrująca, jak traktował to zajęcie. Musisz bowiem wiedzieć, że nie był to zwykły koncert Tego wieczoru mieliśmy szefom wytwórni płytowej zaprezentować nasz nowy materiał .Od tego, czy im się spodoba, naprawdę wiele zależało .Byliśmy więc potwornie zdenerwowani, naprawdę robiliśmy pod siebie. Oprócz Chucka. Bo Chuck zawsze, gdy szło o naprawdę wysoką stawkę, uważał, że tym bardziej trzeba się wyluzować. I pojawił się w klubie, w którym mieliśmy grać - było to w Los Angeles - kompletnie pijany. No i nie mógł utrzymać się na nogach. A w pewnej chwili się zwalił. Próbowiliśmy zatrzeć złe wrażenie, grając dwa razy dłużej niż powinniśmy. Tak, to był koszmarny wieczór

- Mike, podobno po raz pierwszy zetknąłeś się z Faith No More, gdy grupa przyjechała na koncert do Eureki, twojego rodzinnego miasta.

MIKE: Tak, to prawda

- Czy pamiętasz ten wieczór?

MIKE: Trochę. Przyszło jakieś pięć osób, w tym ja i moi kumple (śmiech)

- Czy mimo wszystko koncert ci się spodobał?

MIKE: O tak, bardzo. Chociaż akustyka była fatalna. To było chyba w Peter Parlor, albo w innym równie okropnym miejscu

- Podobno z początku byłeś nastawiony negatywnie do propozycji dołączenia do Faith No More?

MIKE: Negatywnie? Powiedziałbym raczej że podjęcie decyzji kosztowało mnie trochę nerwów. Wiesz, byłem wtedy związany z innym zespołem (Mr Bungle przyp. ww) i nie chciałem się z nim rozstawać .A wydawało mi się wtedy, zresztą wiele osób tak uważa, że powinno się działać w jednym zespole, iść raz wytyczonym szlakiem, trzymać się swojej paczki, co przecież jest totalną bzdurą.

- Billy wypowiadając się na temat płyty The Real Thing przyznał w jednym z wywiadów. że wydaje mu się ona dziś zbyt hermetyczna i gładka. Co wy sądzicie na jej temat?

RODDY: Wtedy, gdy powstała, była OK.

MIKE: Właśnie. Jak na tamten czas był to odpowiedni album. I tylko tak go można oceniać. Gdybyśmy nagrali coś takiego dzisiaj, nie byłoby pewnie powodów do dumy. Ale on powstał wtedy. Osiem lat temu. Wejście do studia i nagranie każdej kolejnej płyty to jak postawienie pieczątki - " oto Faith No More w tej chwili". A "The Real Thing" to utrwalony w winylu czy na kompakcie Faith No More sprzed ośmiu lat

- O ile wiem, była to twoja pierwsza sesja nagraniowa w profesjonalnym studiu...

MIKE: Rzeczywiście

- Co czułeś?

MIKE: Nie pamiętam

RODDY: Nie pamiętasz Matta Wallace'a?

MIKE: No tak. Producent, który stoi nad tobą i mówi ci, co masz robić. A ty potakujesz. "Dodaj tu drugi głos". "W porządku".

RODDY: Ta płyta powstawała w napiętej, nerwowej atmosferze. Poprzeczka była już dość wysoko. Czuliśmy; że ludzie wiele od nas oczekują. I chociaż sami byliśmy pełni pomysłów i entuzjazmu, chyba trochę uważniej niż we wcześniejszym okresie słuchaliśmy wszystkich rad

MIKE: Wiesz, ja byłem ogromnie podekscytowany tym, że znalazłem się w studiu, ale zarazem - ponieważ to był mój pierwszy raz - czułem się kompletnie zielony. I to poczucie, że nie mam o niczym pojęcia, paraliżowało mnie I każdą najdrobniejszą sugestię brałem za dobrą monetę. Słuchałem wszystkich rad, bo wydawało mi się, że każdy wie lepiej ode mnie. Ale w tej robocie gdy zbyt wiele osób daje ci zbyt wiele rad, wynik na pewno nie będzie dobry. Ale o tym trzeba się przekonać na własnej skórze (śmiech)

- W 1991 roku wzięliście udział w wielkim festiwalu Rock In Rio w Brazylii. Encyklopedie wymieniają ten występ jako jedno z najważniejszych zdarzeń w waszej karierze. Jak wy go pamiętacie?

MIKE: Pamiętam, że całe to miejsce przypominało jeden wielki kibel. Wyobraź sobie stadion na- ile tam było osób? Sto tysięcy ?

RODDY: Nie pamiętam, ale wiem, że nigdy wcześniej nie graliśmy dla tak wielkiej publiczności. To był cyrk! Ale masz rację To było jedno z najważniejszych zdarzeń w naszej karierze Wiesz, nie dość, że słuchało nas ze sto tysięcy ludzi na żywo, to impreza była transmitowana przez telewizję. I dzięki temu jednemu występowi poznała nas cała Brazylia. Późniejsze trasy po tym kraju, zresztą po całej Ameryce Południowej były jego bezpośrednim następstwem. A więc było warto.

MIKE: Było w tym coś absurdalnego. Wiesz, zwykle jest tak, że gdy jedziesz do jakiegoś kraju po raz pierwszy, grasz w małej salce Potem, gdy wracasz tam po raz drugi, znają cię już lepiej, zapraszają cię więc, do większej sali. I tak dalej Powoli budujesz swoją pozycję .Tak jakbyś budował dom .W Brazylii już za pierwszym razem zagraliśmy dla stu tysięcy ludzi (śmiech)

RODDY: Dodajmy do tego całą tę dekadencką atmosferę festiwalu. Oprócz nas byli tym tacy wykonawcy, jak Guns N'Roses, Deee Lite, George Michael. Spróbuj to sobie wyobrazić. Przyjeżdżasz po raz pierwszy w życiu do Brazylii, lądujesz w ogromnym hotelu na środku plaży i gdzie się nie ruszysz, trafiasz na chłopaków z New Kids On The Block .Coś surrealistycznego!

- Moją ulubioną płytą Faith No More z przeszłości jest Angel Dust. Znalazłem jednak taką wypowiedź Billy'ego na jej temat: To płyta, która nigdy nie wali cię pięścią w twarz. Brakuje na niej fragmentów, które angażowałyby cię do końca, które porażałyby totalną agresją. Czy podzielacie jego zdanie?

MlKE: Może to i prawda. Dlatego później nagraliśmy album taki, jak "King For A Day", który bez wątpienia angażuje bardziej niż "Angel Dust". Wiesz, na każdej płycie z przeszłości, jeśli przyjrzysz im się uważnie, znajdziesz słabsze punkty; drobiazgi, które można było zrobić lepiej. Przypuszczam jednak, że trzeba by strawić całe życie na poprawianie tego, co zostało spartaczone. Moim zdaniem byłaby to strata czasu.

RODDY: A ja uważam, że "Angel Dust" angażuje wystarczająco mocno. I wydaje mi się, że muzyka może angażować słuchacza bardzo silnie, nawet jeśli nie ma tej siły, by waliła go pięścią w twarz. Czy musi walić go pięścią w twarz? Moim zdaniem nie.

MlKE: Gdy nagrywasz płytę, wszystko możesz powiedzieć na miliony sposobów. Musisz jednak pamiętać. że płyta trwa tylko czterdzieści minut. I że powinna stanowić pewną całość. Trzeba więc dokonać jakichś wyborów. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co tym razem rzeczywiście chce się osiągnąć. No i wtedy postanowiliśmy, że może tym razem nagramy właśnie taką dysonansową, klimatyczną, dziwną muzykę. Nasz wcześniejszy album "The Real Thing", to był zwykły ,prosty rock. Nasz następny album, "King For A Day"' był z kolei czymś bardziej agresywnym. Rzecz w nakreśleniu sobie za każdym razem pewnych ram, które wyznaczą charakter płyty. Nie można zawsze próbować wszystkiego, bo człowiek by się zarżnął.

- Czy właśnie sesja Angel Dust była początkiem konfliktu między zespołem a waszym ówczesnym gitarzystą Jimem Martinem?

RODDY: Między nim a nami zawsze był konflikt. Jim nigdy nie wtopił się w zespół, zawsze trzymał się z boku, był inny. Widać to na zdjęciach z tamtych lat. Na każdym z nich dopatrzysz się jakiegoś obcego elementu. I zawsze była to sprawka Jima. Czasami udawało nam się zrobić razem coś fajnego. Ale częściej- nie. Jim zawsze buntował się przeciwko temu, co my chcieliśmy zrobić. A podczas pracy nad "Angel Dust" to rzeczywiście się nasiliło. Pamiętam, że już wtedy, gdy zaczynaliśmy pisać utwory na tę płytę, sprawiał same kłopoty. My chcieliśmy ćwiczyć w San Francisco, on upierał się, byśmy spotykali się w jego miejscu zamieszkania, z drugiej strony zatoki. Poszliśmy na kompromis i znaleźliśmy miejsce na próby w połowie drogi - w Oakland. Pokazaliśmy mu, że jesteśmy gotowi pójść mu na rękę. Ale gdy pojawiły się kolejne spore kwestie, okazało się, że on nie jest zdolny do kompromisów. Komponowanie i aranżowanie utworów to był problem za problemem. Jim upierał się przy wszystkim. Doprowadzał nas do szaleństwa. A w zespole takim jak nasz, w którym każdy muzyk jest odrębną osobowością, zdolność do kompromisów jest ogromnie ważna. Trzeba umieć rozważyć różne punkty widzenia, a jego nawet nie interesowało, co inni mają do powiedzenia.

MlKE: Chociaż spróbuj!

RODDY: Właśnie. Nie miał zamiaru nawet spróbować, A podczas pracy nad "Angel Dust" jeszcze się usztywnił.

MlKE: Jego odpowiedź brzmiała zawsze: "Nie. Tego na pewno nie zrobię. Po prostu nie!"

RODDY: Był potwornie uparty. Nie był zdolny do zmiany zdania. A w zespole taka postawa prowadzi donikąd.

- Jak to widzicie z perspektywy dnia dzisiejszego - czy jego odejście było nieuniknione?

MlKE: Owszem.

RODDY: Tak myślę.

MlKE: Może dałoby się to odsunąć w czasie. Ale wtedy wszyscy mielibyśmy dziś mniej włosów na głowach. I nagralibyśmy okropną płytę. Chociaż właściwie powiem ci, że dziwię się, iż wytrzymaliśmy z nim aż tak długo. Naprawdę się dziwię.

RODDY: Nasze kolejne płyty to jak kronika powolnej śmierci Jima (śmiech). Gdy słucha się ich po kolei, widać wyraźnie, że Jim coraz bardziej zmieniał się na niekorzyść i coraz bardziej od nas odstawał. Można by omówić kolejne płyty Faith No More pod tym kątem. Byłaby to ciekawa lektura.

- Po raz pierwszy widziałem Faith No More na scenie w Berlinie, gdy w 1992 czy 1993 roku wraz z Soundgarden otwieraliście koncert Guns N' Roses. To był wspaniały wieczór...

MlKE: Bardzo długi wieczór.

- No tak, rzeczywiście. Wy sami jednak nie byliście chyba zbyt zadowoleni z tej trasy. Billy nazwał ją w jednym z wywiadów pieprzonym cyrkiem...

MlKE: Chętnie się pod tym podpiszę.

RODDY: To dość celne sformułowanie.

MIKE: Cóż możemy powiedzieć? Akurat trafiła na rynek nasza kolejna płyta (Angel Dust - przyp. ww). No i chcieliśmy ruszyć w trasę. Zależało nam na tym, aby zobaczyło nas jak najwięcej ludzi, I wydawało się, że wspólne koncerty z Guns N' Roses nam to zapewnią. Między nami a Guns N' Roses była przepaść. Ale wtedy nie bardzo było z kim pojechać w trasę. Rockową publiczność przyciągały właśnie zespoły takie jak Guns N' Roses. Dzisiaj jest już trochę inaczej, Dziś można by pojechać w trasę chociażby z zespołem Everclear. Ale wtedy rock to było Guns N' Roses. No i graliśmy u boku Guns N' Roses. Ale było to koszmarne doświadczenie. Gdybyśmy mieli przeżyć coś takiego raz jeszcze, chyba nie dalibyśmy rady.

RODDY: Tak, to była wielka pomyłka. Zdecydowaliśmy się na taki kompromis, bo wydawało się nam, że na tym skorzystamy. Ale w praktyce ta trasa okazała się koszmarem,

MlKE: Ci wszyscy fani Guns N' Roses mieli gdzieś naszą muzykę. Nikt nas nie słuchał. I moim zdaniem dzięki tej trasie nie sprzedaliśmy ani jednej płyty. Może to zabrzmi cynicznie, ale moim zdaniem grając u boku Guns N' Roses więcej straciliśmy niż zyskaliśmy.

- Gdy ukazała się płyta King For A Day Fool For A Lifetime, mówiliście o niej z entuzjazmem. Tymczasem w jednym z ostatnich wywiadów, jakich udzielił Billy, znalazłem dość krytyczną opinię na jej temat. Billy powiedział: "King For A Day" brzmi jak wrzaski mrówek. Ten album nie ma głębi.

MIKE: Co z tym Billym? Tylko narzeka i narzeka. I strasznie się wszystkim przejmuje (śmiech). To lubi, tamtego nienawidzi...

- Czy i wy macie dziś równie krytyczny stosunek do King For A Day?

RODDY: Tak. Nieeee. Powtórzę to, co Mike powiedział wcześniej. Każda płyta to fotografia zespołu w konkretnym momencie.

MlKE: Wiele rzeczy można by powiedzieć na temat "King For A Day". Ale wtedy; gdy ten album powstał. Nie dziś! Ja nie potrafiłbym go analizować dzisiaj. Wtedy wydawał nam się czymś najlepszym, na co był nas stać.

- Na zakończenie chciałbym was jeszcze zapytać, czy pamiętacie koncert Faith No More w Zabrzu w 1993 roku?

RODDY: Oczywiście, Było wspaniale.

MIKE: I ta naprawdę zwariowana publiczność!

RODDY: Zabawne, że nie zaproszono nas do Warszawy.

MIKE: Właśnie. Dlaczego?

- Na południu jest lepsza publiczność.

RODDY: Naprawdę? Chętnie byśmy znowu zagrali w Polsce. Może uda się latem .

MIKE: Ja bardzo bym chciał zaśpiewać znowu dla polskiej publiczności, bo wtedy było niesamowicie.

rozmawiał: WIESŁAW WEISS