Poświęciłem
Faith No More wiele lat mojego życia i ciężko pracowałem w tym zespole.
Kiedy zapytano mnie, czy chciałbym mówić o rozpadzie i jego przyczynach,
zgodziłem się na to, gdyż chciałem, by świat usłyszał prawidłową wersję.
Nie mieliśmy w zespole żadnego spotkania, podczas którego mielibyśmy
zadecydować o tym, kto będzie do dyspozycji prasy. Faith No More nie egzystuje
już zresztą jako zespół. Dostałem taką propozycję i nie widziałem
potrzeby, by dyskutować z kimś na ten temat.
Chciałem przekazać swoją wersję tej historii, a oni nie mogli mieć okazji do zaprezentowania swoich.
Wierz mi albo nie, jestem szczęśliwy z powodu rozpadu zespołu. Nie może być mowy o jakimkolwiek smutku. Byłem smutny przed naszym rozstaniem, a jak już to nastąpiło, poczułem wielką ulgę. Jestem zaskoczony, że tak długo to wszystko trwało. Jestem szczęśliwy, że przetrwaliśmy ze sobą przez tyle lat. Jednak im dłużej to trwało, tym więcej rzeczy wychodziło na jaw. Mieliśmy naprawdę niewiele czasu, aby prowadzić normalne życie, by zająć się rodziną. Teraz mam czas na normalne życie, więc nie jest tak źle.
Oczywiście, że zakończyło się i w ten pierwszy i w drugi sposób, to typowe dla Faith No More. Cały czas zastanawiałem się, kiedy dojdzie do rozpadu. Kiedy byłem w zespole, czułem się tak jakby ciągle nad moją głową wisiała siekiera. Co najśmieszniejsze, rozpadliśmy się dzień przed zakończeniu naszego tournee. Wróciliśmy właśnie z koncertów po Hiszpanii i Portugalii. . . Ale teraz myśląc o tym nie mam żadnych negatywnych odczuć.
Słyszeliśmy plotki o naszym rozpadzie tak naprawdę od czasu naszego pierwszego wywiadu w 1986 roku. Pamiętam raport w magazynie Melody Maker. Podobno się pokłóciliśmy na lotnisku, a jeden z nas wyciągnął pistolet, ha, ha. To była niezła plotka. Ale wiesz, takie historie chodzą za nami już od dawna. Śmieszniej było. kiedy plotki zaczęły mówić o tym, że chcemy zwolnić naszego gitarzystę. Na rok przed właściwym zwolnieniem Jima. Chociaż tak naprawdę się stało, nie wiem, jak ludzie to robią, że czytają w naszych myślach. Może po prostu nasze zachowanie jest zbyt łatwe do przewidzenia. Jakoś ludzie zawsze wiedzą lepiej od nas, co się wydarzy.
Tak zwany midlife crisis jest bardzo interesującą rzeczą. Osobiście nie miałem czegoś takiego, to nie mogło spowodować mojego odejścia z zespołu, chociaż nasz wokalista. . . Właśnie skończył 30 lat i możliwe, że to jego właśnie dopadł kryzys wieku średniego, który także miał wpływ na rozpad zespołu. Myślę jednak, że to nie efekt midlife crisis, ale inne rzeczy spowodowały rozpad Faith No More. Być może doszło do takiej sytuacji, bo będąc ze sobą tak długo, pozostaliśmy całkowicie różni. Z naszej współpracy zrodziło się wiele pozytywnych spraw, ale często trzeba było też iść na kompromis i doszło do momentu, w którym każdy chciał zaspokajać tylko swoje potrzeby. W Faith No More nie mogliśmy już osiągnąć indywidualnej satysfakcji. Dlatego to rozstanie miało sens. Dopóki czerpaliśmy satysfakcję z robienia muzyki i jeżdżenia na trasy było OK. Nawet, kiedy zajmowaliśmy się side projektami. Nie zostawało jednak zbyt wiele czasu na swoje prywatne sprawy. To było bardzo frustrujące. To jest prawdopodobnie główna przyczyna tego co się stało. W pewnym momencie możesz oszaleć.
Nigdy nie miałem problemów z bocznymi projektami i nie widziałem w nich niczego złego. Myślę, że każdy powinien robić to, co chce. Problemy zaczynają się wtedy, kiedy członkowie zespołu polegają na kimś, ufają mu, a on robiąc coś na własną rękę z nikim się tym nie dzieli. To znaczy - nie rozmawia na ten temat itd. I właśnie brak komunikacji był największym zmartwieniem. Zdarzały się sytuacje, kiedy ktoś nie mógł przyjść na próbę bo jechał na trasę ze swoim drugim zespołem. Ale to jeszcze byłoby okey, gdyby nie reportaże w których słyszałeś, że to w zasadzie Faith No More jest side projectem. To niesprawiedliwe i nieszczere. Nie udało się nam normalnie komunikować i uporządkować pewnych spraw. Naprawdę sądzę, że warto byłoby, aby doszło do ponownych "urodzin" Faith No More. Ale tylko wówczas, gdybyśmy znaleźli inspirację do tworzenia muzyki. Trzeba by załatwić też wszystkie personalne sprawy. To nie jest wcale taki negatywny pomysł. Ale tak jak mówię, musiałaby być inspiracja. Na razie nie widzę jednak, by było to możliwe. Jest z pewnością jakaś koncepcja reaktywacji. Wiele kapel tak zrobiło i wyszło to bardzo cieniutko. Kiedy ludzie pytają, czy Faith No More znowu się połączy, myślą tylko o tym, że zrobilibyśmy to tylko dla kasy. Rezygnując z gry, zrezygnowaliśmy także z dużej ilości pieniędzy. Jeśli mielibyśmy ponownie zacząć grać, to tylko z powodu inspiracji a nie dla forsy. Nasze wszystkie płyty były bardzo dobre i jeśli zespół miałby się odrodzić to tylko po to by robić dobrą muzykę.
Faith
No More jest dla mnie długim i bardzo miłym wspomnieniem. W ciągu jednego
dnia mogłem osiągnąć najwyższy poziom i znaleźć się na dnie. Czasem
nachodziły mnie różne ,fantastyczne wizje i to było wspaniałe. Najbardziej
fascynujące było to ,że z Faith No More mogliśmy docierać do miejsc, w których
nigdy w innych sytuacjach bym się nie znalazł. Granie dla różnych ludzi z różnych
zakątków świata jest niezapomnianym przeżyciem. Poza tym byłem w zespole,
gdzie można było eksperymentować. Mieliśmy fanów, którzy ci nato pozwalali
i cieszyli się, że to robisz. I to także powodowało, że czerpaliśmy z gry
radość. Ale są i złe strony. Najgorsza to brak czasu, musiałeś poświęcić
wszystko dla zespołu. A u nas każdy miał inną osobowość i nigdy się ze
sobą nie zgadzaliśmy. Taki proces działający przez 10 lat może cię dobić.
Po takim czasie mieliśmy się wzajemnie dość.
Po naszym rozpadzie dowiedziałem się, że producenci utworów Faith No More chcą zrobić album retrospektywny i wybrać nań najlepiej sprzedające się kawałki. Największe hity. I wówczas zacząłem się zastanawiać, jak to zrobią. Skontaktowałem się z menagerem pytając, jak to będzie wyglądało. Chciałem mieć wpływ na dobór utworów na ten album, dopilnować, by płyta ta odpowiadała mojej wizji i wizji całego zespołu. Najważniejsza była dla mnie chronologia, aby w ten sposób ułożyć kolejność kompozycji. Bo przez te wszystkie lata nasza muzyka zmieniała się i należy słuchać jej chronologicznie, zwracając uwagę na to, jak się przeobrażała. Trzeba przejść przez wszystkie jej etapy. My teraz oceniamy ją właśnie w taki sposób. Jest jeszcze drugi powód chęci ingerencji w to, co znajdzie się na kompilacji. Miałem kilka piosenek, których nikt przedtem nie słyszał, a brzmiały na tyle dobrze, że uważałem iż są warte prezentacji. Nie są to może perfekcyjne kawałki, ale to jakby druga strona Faith No More, której nikt nie zna, a myślę, że sporo osób chciałoby się z nią zaznajomić. Nikt do końca nie przejmował się tym, co znajdzie się na kompilacji. Najważniejsze, aby pokazywała ona różnorodność naszej muzyki i jej przeobrażanie się. Wydawaliśmy nowe płyty dlatego, że ludzie nas popierali, żądali od nas nowej muzyki, nowych nagrań. Uważam, że i fani rozwijali się razem z nami przez te lata. Taki album to dobry obraz muzycznej ewolucji zespołu.
Nigdy nie miałem faworytów, jakichś najbardziej ulubionych piosenek, było za to parę takich, które darzyłem nienawiścią. Lecz tylko w niektórych momentach. Piosenki są jak dzieci, jeśli już je zrobisz, nie możesz jednej traktować gorzej, a drugiej lepiej, nie wypada mocniej kochać którejś z nich. Bo jak już ją wydasz na płycie, to jest za późno. Nigdy nie słuchaliśmy albumów po ich wydaniu. Szliśmy dalej, do przodu, do następnej produkcji. Moglibyśmy skonstruować inny zestaw kompozycji na album kompilacyjny, np. album z piosenkami heavy metalowymi. Albo kompilację popową czy soulową, bo na każdym albumie są kompozycje tego typu. Ale wówczas okazałoby się kilka płyt składankowych i chyba lepiej trzymać się jednego wydawnictwa z tymi najbardziej popularnymi piosenkami. Nie da się skompilować wszystkiego. Długo nikt nie potrafił rozszyfrować, jaką w zasadzie robiliśmy muzykę. To była mieszanka różnych wpływów, nagrywaliśmy muzykę, która nas w danym momencie fascynowała i jaką czuliśmy. I chyba nawet ja nie potrafię jej nazwać. Zabrałoby mi z kilka dobrych lat zanim doszedłbym do tego, co to właściwie jest.
Lubię
Bee Gees, tym bardziej ich stare wałki, ale akurat nie to jest powodem wyboru.
Byliśmy kiedyś na Guam i poszliśmy tam do pewnego pubu. Były tam wielkie
ekrany, na których wyświetlano pornograficzne filmy, a jednocześnie był to
bar karaoke. Takie dziwaczne połączenie. W tym barze oprócz nas były tylko
trzy osoby. Zastanawiałem się po h**a tu przyszliśmy. I kiedy na ekranie działy
się różne pikantne rzeczy, nagle usłyszeliśmy muzykę. Jakąś smutną
piosenkę, która nijak nie miała się do prezentowanych obrazków. Nie wiedziałem
jaki to może mieć związek z tymi dwoma sprawami. Ale nieważne. Ta piosenka
przypadła nam do gustu i wraz z Patem postanowiliśmy dowiedzieć się, co to
za utwór i koniecznie zrobić jego przeróbkę. Najbardziej podobały mi się słowa.
One mówią wszystko. . .
Wybór tej piosenki jest raczej żartem, ale tak naprawdę jest to najlepszy kawałek na ostatnią piosenkę Faith No More. Idealnie podsumowuje nasza całą karierę. Nasz zespół był żartem, który w końcu uderzył w nas samych. Byliśmy ironicznym bandem, który zawsze porównywano do innych zespołów, aż do ostatniej płyty. Najśmieszniejsze jest to, że kiedy w końcu osiągnęliśmy szczyt naszych możliwości, kiedy wytworzyliśmy już kompletnie własny styl grania, kiedy nie było nas już z kim porównać, doszło do rozpadu. Akurat wtedy, gdy odnaleźliśmy swój charakter. To komiczne. Ciągle walczyliśmy z szufladkowaniem i umieszczaniem nas w różnych dziwnych kategoriach, a kiedy jest to już za nami, nas nie ma. Zawsze lubiliśmy się zgrywać, nabijać z cudzej muzyki. Wyglądaliśmy trochę jak naśladujące wszystko małpy. W końcu symbolizowaliśmy jakoś muzyczny przemysł. I właśnie ten ostatni numer doskonałe to wszystko opisuje. To zabawne. Ta piosenka nagrana została w mojej piwnicy, a więc ma charakter demo. I taki numer, o tak wątpliwej jakości to idealne podsumowanie naszej kariery.
Epitafium dla Faith No More? Nawet wtedy, gdy byliśmy bardzo kiepscy, jednocześnie byliśmy genialni.
Opr. /IW/ + Ewa Orłowska
METAL HAMMER
PS. »Who Care A Lot?" zawiera następujące kompozycje: "We Care A Lot", "Introduce Yourself", "From Out Ot Nowhere", "Epic", "Falling To Pieces", "Midlife Crisis", "A Small Victory", "Easy", “Diggin' The Grave", "The Gentle Art Of Making Enemies", "Evidence", "I Started A Joke", "Last Cup Of Sorrow", "Ashes To Ashes", "Stripsearch".
Wersja limitowana zawiera jeszcze kilka bonustracków.
Jak mówi Billy: "Są one nieco prymitywne, ale to jest ich główną zaletą." Oto te niepublikowane dotąd prymitywki: "The World Is Yours", "The Hippie Jam", "Instrumental", ,,I Won't Forget You". Album zawiera jeszcze koncertowe wersje "Highway Star", "Midnight Cowboy" i "This Guy's In Love With You", a także czterokawałkowe demo "Introduce Yourself".
Członkowie Faith No More 1982-1998:
Billy Gould, Mike Bordin, Roddy Bottum, Mike Patton, Jim Martin, Chuck Mosely, Jon Hudson, Trey Spruance, Deen Menta, Wade Worthington*, Joe Pye*, "Walter"*, Paula Fraser*, Courtney Love*
*byli w zespole w latach 1982-84, ale nie zagrali na żadnym oficjalnym wydawnictwie, nie napisali żadnej kompozycji.