Agnieszka Fulińska
W krainie starożytnych elfów
J. R. R. Tolkien (1892-1973)
W tym roku mija setna rocznica urodzin, w przyszłym minie dwudziesta rocznica śmierci człowieka, który będąc wybitnym mediewistą, znawcą filologii staroangielskiej, profesorem uniwersytetów w Oksfordzie i Leeds, zdobył światową sławę dzięki... książce dla dzieci. I chociaż dzisiaj John Ronald Reuel Tolkien znany jest przede wszystkim jako autor uważanej powszechnie za arcydzieło gatunku fantasy trylogii Władca Pierścieni, pamiętać trzeba, iż całą bibliotekę tolkienowską zawdzięczamy Hobbitowi (1937) - urokliwej, pełnej humoru baśni, która podobno powstała niemal przypadkiem. Na pustej kartce oddanej przez nie przygotowanego do egzaminu studenta zmęczony poprawianiem prac profesor miał napisać te słowa: "In a hole in the ground there lived a hobbit", co później zostało przełożone na polski: "W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien hobbit.''. Uwagę profesora przyciągnęło następnie powołane właśnie do istnienia stworzenie - czymże bowiem mógłby być hobbit?
I tak to się zaczęło - według anegdoty, podkreślmy, bowiem pracę, która później zaowocowała Władcą Pierścieni, Silmarillionem i kolejnymi tomami mitów Śródziemia, rozpoczął Tolkien znacznie wcześniej, bo jeszcze przed I wojną światową i w latach 20. Nie miała ona jednak charakteru literackiego, w założeniu nie była przeznaczona dla szerokiego grona czytelników. Stanowiła owoc lingwistycznej pasji Tolkiena, który sam dla siebie wymyślał język, znany później czytelnikom jego książek jako Quenya - mowa elfów. Zainteresowanie historią języków nie opuszcza zresztą nawet kart Władcy Pierścieni. I wprawdzie polski przekład pomija niektóre z Dodatków do trylogii (konkretnie te zawierające szczegóły kalendarza, rachuby lat oraz fonetyki), przynosi on jednak informacje na temat etymologii hobbickich nazwisk i nazw geograficznych. W tym samym okresie powstawały pierwsze szkice mitologii, której podstawowe kompendium, a zarazem ostateczny kształt, zawiera Silmarillion. Ci, którzy znają i kochają świat wykreowany przez Tolkiena, wiedzą, że legendy zawarte w tym tomie są w swej zewnętrznej formie całkowicie samodzielne, nie posiadają żadnych bezpośrednich odniesień do znanych nam kultur lub religii. Trudno bowiem zależnością nazwać wykorzystanie cech uniwersalnych, przestrzeganie pewnego rodzaju porządku mitycznego obowiązującego - jak uczy nas antropologia i krytyka archetypowa - we wszystkich cywilizacjach, chociaż modyfikowanego w zależności od rozmaitych uwarunkowań szczegółowych.
Mitologia Tolkiena nie była jednak od początku tak niezależna, nie od razu stanowiła samodzielny twór umysłu autora. Pierwotnym zamysłem było osadzenie wyimaginowanych postaci i wydarzeń w przedhistorycznej Anglii. Syn pisarza Christopher, który przygotowywał do druku The Unfinished Tales, Lost Tales i inne tomy legend, przytacza w pierwszej części The Book of Lost Tales ( Księgi Zaginionych Opowieści) taką wypowiedź J. R. R. Tolkiena: "Od najwcześniejszych dni smuciło mnie ubóstwo mego umiłowanego kraju, który nie posiada własnych podań (związanych z jego językiem i ziemią), w każdym razie nie takiej wartości, jakiej poszukiwałem - i znajdowałem jako integralną część - w legendach innych krajów. Istniały podania greckie, celtyckie, romańskie, germańskie, skandynawskie i fińskie (...), lecz nic angielskiego, oprócz ubogiej twórczości o charakterze popularnym." W komentarzu syna dotyczącym tego wyznania czytamy, że w najwcześniejszych pismach Tolkiena "mitologia była zakorzeniona w legendarnej starożytnej historii Anglii, a co więcej, w niektórych przypadkach związana z określonymi miejscami w Anglii" [przekład własny]. W pierwotnej wersji Tolkien posłużył się tradycyjnym chwytem literackim: głównym bohaterem (jego oczami oglądamy przedstawiony świat, z jego punktu widzenia prowadzona jest narracja) uczynił angielskiego żeglarza Eriola - on to "pobłądziwszy w czasie i przestrzeni" trafia na wyspę Tol Eressea - do krainy starożytnych elfów, które przekazują mu wiedzę o minionych wiekach. Ostateczna wersja nie korzysta już z tej postaci pośredniczącej, stanowiącej łącznik między światem zewnętrznym, znanym czytelnikowi, a światem wykreowanym w wyobraźni autora. Tolkien był bodaj pierwszym pisarzem, który świadomie i z powodzeniem - literackim i czytelniczym - zdobył się na uczynienie ostatniego kroku w krainę fikcji: zrezygnował z jakichkolwiek bezpośrednich powiązań z tzw. rzeczywistością zewnętrzną. Później jego śladem, choć niekoniecznie z równym efektem, pójdzie ogromna większość literatury fantasy oraz część science-fiction.
Wcześniejsza literatura (dotyczy to zarówno tzw. głównego nurtu jak i np. fantastyki, uważanej za jeden z gatunków pobocznych) starała się trzymać pewnych schematów związanych z zasadą prawdopodobieństwa leżącą u podstaw realizmu. Jeśli zatem powoływano do istnienia nowe światy, jak chociażby wszelkiego rodzaju Utopie (chodzi tu oczywiście o dzieła, w których czas fabularny jest współczesny czasowi powstania utworu bądź akcja rozgrywa się w przeszłości historycznej lub legendarnej - przeniesienie akcji w odległą przyszłość Ziemi często wystarcza dla odróżnienia świata przedstawionego od zewnętrznego), to zawsze umieszczano je gdzieś na krańcach znanej nam mapy i przedstawiano za pośrednictwem przybysza z zewnątrz - oczywiście wobec owych kreowanych światów, czyli z naszego świata. I czy był on Odyseuszem, czy Guliwerem, zawsze był "jednym z nas". Nieco inaczej z pozoru, ale de facto na tej samej zasadzie łączenia tego co znane z fikcją, działał schemat, w którym miejscom istniejącym w rzeczywistości nadawano niezwykłe cechy. Tak zbudowany jest świat romansu bretońskiego; dzięki temu Damaszek staje się w poemacie Tassa czarodziejską krainą Armidy; to między innymi zjawisko wykpił w Don Kichocie Cervantes, ono też odżyło w dziewiętnastowiecznej powieści gotyckiej i romantycznej balladzie. Zazwyczaj zatem fikcyjność budowana była na bazie rzeczywistości i powszechnego doświadczenia: jako jego przeciwstawienie, zakłócenia, nieprawidłowość, parodia...
Tolkien zdecydował się odrzucić tę konwencję i efekt okazał się zaskakujący. Bo przecież trudno się oprzeć wrażeniu, że kraina hobbitów, Shire, do złudzenia przypomina angielską prowincję, że waleczni rycerze Gondoru i Rohanu zawdzięczają wiele średniowiecznym czy siedemnastowiecznym eposom, że bohaterowie przemawiają niekiedy do siebie językiem Achillesa i Hektora, Rolanda czy Tristana. Tolkien uczynił bowiem coś, na co mógł sobie pozwolić jedynie erudyta i znawca kultury - punktem odniesienia swej fikcji uczynił kulturę właśnie, a przede wszystkim literaturę. Stworzył świat o geografii i historii nie mających nic wspólnego ze znanymi nam krajami; aby iluzję uczynić doskonalszą nasycił swój świat ogromną ilością szczegółów, zaopatrzył w dokładne mapy, kalendarz ważnych wydarzeń, dynastie władców i opisy obyczajów. Zarazem obdarzył Śródziemie, a wcześniej Beleriand i Numenor, florą i fauną jak najbardziej nam znaną i bliską, wprowadził wreszcie w ten świat ludzi oraz bardzo ludzkich hobbitów, a także różne inne postacie i stwory, mniej lub bardziej przypominające istoty istniejące lub legendarne. Wszyscy oni stanowią jednak immanentną część tego wymyślonego świata - nie są przybyszami z innej rzeczywistości, lecz elementami wewnętrznej historii opowiadanej przez wewnętrznego narratora, którego "tłumaczem" jedynie mieni się Tolkien, czy raczej jego porte-parole.
Nie tylko zresztą przyroda, ale także sposób myślenia i system wartości obowiązujący w tolkienowskim świecie są dla czytelników (osób z zewnątrz) zrozumiałe, jasne i bliskie. Staje się to możliwe właśnie dzięki stworzeniu systemu odniesień, pośród których najmniej istotnym jest fizyczne podobieństwo, lub nawet tożsamość, żywych istot. Najważniejsza jest kulturowa koncepcja całości oparta na tradycji europejskiej. Bo przecież na równi z tym, co znane, akceptujemy to, co fikcyjne (smoki, elfowie, orkowie, czarodzieje - mędrcy, krasnoludowie, fantastyczne rośliny i zwierzęta) - dzięki temu, że zostało wpisane w czytelny dla nas system znaków i symboli. Na temat związków Tolkiena z poszczególnymi europejskimi kulturami, zwłaszcza islandzkimi i celtyckimi wierzeniami i mitologiami, można by pisać tomy - i lepiej pozostawić to specjalistom od owych kultur, zwłaszcza że pokrewieństwa obejmują zarówno sferę symboliki i wierzeń religijnych, jak i język, czy raczej języki, bo pojawia się ich w samym Władcy Pierścieni sporo. Istnieją jednak także powiązania czysto literackie, strukturalne, jak chociażby to, iż Hobbit i Władca Pierścieni realizują schemat fabularny charakterystyczny dla baśni oraz np. legend arturiańskich (quest). O zainteresowaniu Tolkiena tymi gatunkami świadczy obszerny esej jego pióra pt. On Fairy Tales, w którym problematyka baśni magicznej i jej literackich przekształceń potraktowana jest z pełną powagą. Warto może jeszcze podkreślić to, co wydaje się najistotniejsze - osadzenie całości w obrębie kultury europejskiej, nie ma tu bowiem mowy o wpływach orientalnych czy indiańskich, które nietrudno odnaleźć np. u najwybitniejszej współczesnej autorki fantasy, Ursuli K. Le Guin, wywodzącej swe pisarstwo z zupełnie innej niż Tolkien tradycji, mianowicie amerykańskiej antropologii.
Europejskość Tolkiena obejmuje dwa główne nurty: północno-pogański i judeo-chrześcijański (obecność klasycznego pierwiastka greckiego możemy wyśledzić w... stylu: narrator chętnie posługuje się tzw. porównaniami homeryckimi, zwłaszcza w scenach bitew, opisach uzbrojenia i charakterystykach rycerzy). Wbrew spotykanym niekiedy opiniom, iż wizja świata Tolkiena jest manichejska, zarówno jego kosmogonia jak i koncepcja walki dobra ze złem, nie mają z manicheizmem nic wspólnego. Najprostszym argumentem, jaki można przeciwko takim twierdzeniom wytoczyć jest fakt, że zło nie jest obecne w świecie od momentu stworzenia, ale jest owocem buntu jednego z potężnych duchów powołanych do istnienia przez Jedynego, oraz że Władca Ciemności nie jest w stanie stwarzać nowych bytów, lecz potrafi jedynie niszczyć lub przedrzeźniać świat i twory jasnych sił. Zło nie jest zatem ani w swej genezie, ani w możliwościach partnerem równorzędnym dla dobra, chociaż - dzięki pozornej łatwości, z jaką osiąga swe cele - potrafi dobru zagrozić swą siłą. Jedynym elementem, który zdaje sie zaprzeczać tezie o europejskości dzieła Tolkiena, jest podstawowy motyw jego kosmogonii: stworzenie świata z muzyki, zapoczątkowanej przez Eru - Jedynego i Ainurów - najdoskonalsze duchy powstałe z Jego myśli. Podobną koncepcję odnajdujemy w hinduskiej Samavedzie, która mówi, że rzeczy zaistniały dzięki pieśni pochwalnej skomponowanej przez bogów. Pomijając wspólne praindoeuropejskie korzenie obu kultur, można stwierdzić, że jeśli Tolkien nawet znał wedyjski opis stworzenia świata, to jego wpływ na kształtowanie wizji zawartej w Ainulindale dotyczy jedynie sfery estetycznej a nie ideowej. Tym bowiem co posiada faktyczną moc stwórczą nie jest sam dźwięk czy harmonia, ale słowa Przedwiecznego, identyczne ze słowami Boga z biblijnej Księgi Rodzaju: "Niech się stanie". Ponadto, aczkolwiek współczesna historia literatury niechętna jest biografizmowi i psychologizmowi, warto wspomnieć, iż sam Tolkien był człowiekiem przez całe życie związanym z chrześcijaństwem, głęboko odczuwającym swą przynależność zarówno do religii, jak i do związanej z nią kultury.
Władcę Pierścieni zaczął Tolkien pisać pod koniec roku 1937; całość ukazała się w druku dopiero w latach 1954-55. Tak więc powieść powstawała w czasie, gdy w Europie i poza jej granicami okrucieństwo II wojny światowej podważało wiarę wielu ludzi w sens i wartość europejskiego systemu wartości i kultury wyrosłej nad Morzem Śródziemnym. Wypada wierzyć autorowi, który w przedmowie do trylogii odżegnuje się od jakichkolwiek zamierzonych aluzji do wydarzeń współczesnych; zaufanie to jest tym bardziej uzasadniona, że - jak wiemy - koncepcja świata powstała znacznie wcześniej, a i ogólny zarys akcji trylogii znał Tolkien jeszcze przed wojną. Podobieństwo problemów, wyborów, a także poczucie schyłku pewnej epoki (odwieczny temat literatury!), które zostało opisane we Władcy Pierścieni, skłania raczej do refleksji o żywotności europejskiej tradycji i niezniszczalności nie tylko samych wartości, ale także - i przede wszystkim - wiary w te wartości i ich sens. Tolkien, wówczas profesor Oksfordu, nie był intelektualistą zamkniętym w wieży z kości słoniowej. Bez wątpienia sporą część swego życia spędził wśród bohaterów średniowiecznych poematów oraz tworów własnej fantazji, ale nie należy zapominać, że jako młody człowiek brał udział w I wojnie światowej, której przeżycie skłoniło go do napisania takich słów we wspomnianej przedmowie: "Fałszywe również, chociaż oczywiście pociągające dla krytyka żyjącego współcześnie z autorem, są przypuszczenia, że nurty umysłowe i wydarzenia bieżącej epoki wywierają nieuchronnie najpotężniejszy wpływ na dane dzieło. To prawda, że trzeba osobiście przejść przez cień wojny, aby w pełni odczuć jego ciężar, lecz z biegiem czasu wielu ludzi teraz zdaje się zapominać, że młodość w latach 1914-1918 była doświadczeniem nie mniej okropnym niż lata 1939-1945. Podczas pierwszej wojny światowej zginęli wszyscy moi najbliżsi przyjaciele z wyjątkiem jednego."
Fantasy jest często przez ludzi uważających się za poważnych zbywana pogardliwym określeniem: "bajki". Mają być one jeszcze mniej warte ze względu na czas ich powstania - w przeciwieństwie do starych baśni i mitów. Wielkie miał szczęście James Macpherson, iż swymi Pieśniami Osjana trafił w epokę romantyzmu, która ową mistyfikację przyjęła z aplauzem i zapewniła jej, pomimo wykrycia oszustwa, trwałe miejsce w historii literatury. Oczywiście Tolkien posiada ogromne rzesze zagorzałych wielbicieli; kluby i stowarzyszenia tolkienowskie istnieją na całym świecie, w uniwersytetach powstają liczne prace naukowe, szumnie obchodzi się rozmaite rocznice. W jubileuszowej broszurce wydanej z okazji pięćdziesięciolecia wydania Hobbita specjalista od literatury dziecięcej Brian Alderson napisał: "Historykom kultury z przyszłego stulecia możemy pozostawić dociekanie przyczyn, dla których wyprawa Froda do Szczelin Zagłady poruszyła wrażliwość więcej niż jednego pokolenia. Nie przesadzimy mówiąc, że wiele zjawisk współczesnego świata, jak np. Greenpeace (...), zawdzięcza po części swe powstanie Władcy Pierścieni." W Polsce jakby na ironię zachwycają się książkami Tolkiena najczęściej racjonalnie myślący przedstawiciele nauk ścisłych i przyrodniczych. Humaniści niezbyt chętnie przyznają się do tego, że interesuje ich lub fascynuje fantasy czy science-fiction - gatunki postrzegane jako mniej lub bardziej niepoważne. Tymczasem zarówno sam Tolkien jako człowiek i naukowiec, jak i jego twórczość świadczą o tym, że może to być jak najbardziej humanistyczna, a co więcej - erudycyjna i uniwersytecka odmiana literatury.
Agnieszka Fulińska
W krainie starożytnych elfów. "Tygodnik Powszechny" 1993, nr 16; Agnieszka Fulińska