The VALETZ Magazine nr. 4 (IV) - listopad 1998
[ ISO 8859-2 ]
( wersja ASCII ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powr≤t do indeksu nastΩpna strona

VALETZ KONTAKT INFORMACJE
 
Miara cierpienia
    1/2
Mrozio│ (korespondencjΩ prosimy s│aµ na adres redakcji)

Zn≤w czu│ jej obecno╢µ. Czucie to by│o wyra╝nie zmys│owe. Gdy st▒pa│a, unosi│ siΩ zapach jodyny i t│umiony sw▒d topionego plastiku. Zwykle zachodzi│a od ty│u, by go zaskoczyµ albo cichaczem, we ╢nie. Lecz wystarczy│ w≤wczas ruch, cichy jΩk lub chrapniecie, by zniknΩ│a Wystarczy│a oznaka ┐ycia, by uciek│a sp│oszona zlewaj▒c sw▒ niewyra╝n▒ sylwetkΩ z ciemnym k▒tem pokoju, z podmuchem wiatru, ze ╢wiat│em. Dzi╢ przysz│a oficjalnie. Sta│a pomiΩdzy cichym t│umkiem dzieci, kt≤re przysz│y po┐egnaµ ich ostatniego ojca. Za╢ ona z obowi▒zku. Jak cholerny ┐andarm, punktualny, bezwarunkowy. Jak pieprzony biurokrata zasadniczy i pedantyczny. A on le┐a│ i wiedzia│, ┐e niewiele traci│ umieraj▒c. Bo cokolwiek mia│, mieµ bΩd▒ te dzieci. Pewien absolutnie jednego - nic nie mog│o umrzeµ razem z nim. Wszystko pozostanie, wiedzia│. Nawet ostatnie my╢li, obrze┐a ╢wiadomo╢ci, oddawa│ im, by zosta│y, by by│y pamiΩci▒. A ona, kt≤ra czeka│a ju┐ tylko dla formalno╢ci, nie zbierze dzi╢ bogatego ┐niwa. Musia│aby zabraµ wszystkich. Prawie siΩ ╢mia│. Zna│ j▒ dobrze, a nie poznawa│ jej twarzy. Raz by│a w koloratce ksiΩdza, innym razem kiwa│a niechΩtnie g│ow▒, jak doktor, mia│a twarz jego syna. Md│a, nijaka, despotycznie panuj▒ca nad odej╢ciem. Lecz w gruncie rzeczy naiwna. C≤┐ mog│a mu zrobiµ - tylko zabiµ. Jedno jego ┐ycie na zawsze w kilku innych. Urodzony, by one mog│y ┐yµ. Dzieci, kt≤rym da│ ┐ycie i te, kt≤re dla ┐ycia ocali│. Mia│o toczyµ siΩ wraz z nimi bez wzglΩdu na to, co zaraz siΩ stanie. Wiedzia│, ┐e zn≤w kiedy╢ ich spotka ... Cyryla, RozaliΩ, Filipa, Kamila, WeronikΩ ... wiedzia│. A ona u╢miecha│a siΩ metalicznie z│otym aparatem nazΩbnym.
Zrobi│a to szybko. Chwyci│a za gard│o, udusi│a bez b≤lu. ZamknΩ│a martwe powieki, uspokoi│a drgaj▒ce palce, u│o┐y│a cia│o tak, by nie troskano siΩ o to, czy cierpia│. Spokojna twarz, pogodne zmarszczki. Dumny ze swego ┐ycia. Nie zawiod│o go, on nie zawi≤d│. Zatopi│a w ciemno╢ci, zasuwaj▒c ╢wiat wiekiem czego╢ przera┐aj▒cego jak trumna, lecz ciΩ┐szego, co nie dawa│o siΩ nazwaµ.
ªwiat│o zaciska│o kurczowo ╝renice - zbyt mocne. W≤zek stuka│ tuk - tuk sun▒c korytarzem - zbyt szybko. Za g│o╢ne krzyki pulsowa│y. Puls uderza│ nie za g│o╢no. Serce tuk - tuk - wolniej. Oddech pustosza│.
- Dusi siΩ, ja pierd...usi siΩ. Dajcie go bezpo╢rednio! - po╢piech dodawa│ s│owom monstrualnej powagi, mruga│y ╢wiat│a, w pobli┐u poczu│ ciep│o, oddech, wilgoµ. - Nie umrzesz mi tu skurczysynu. Powiedzia│em. - Z niewiadomych powod≤w ten cz│owiek wymaga│ rzeczy niemo┐liwych, mimo to, za wszelk▒ cenΩ stara│o siΩ nie zawie╢µ jego zaufania, g│owa pΩka│a. - S│uchaj! Masz dwadzie╢cia osiem lat, masz dwadzie╢cia osiem lat, w tym wieku siΩ nie umiera! - g│os, kt≤rego nie czu│, s│ysza│, przep│ywa│ wraz z nim, spada│ z pΩdz▒cego w≤zka. G│owa pΩka│a. Gdzie zwykle jest g│owa? W tle, miΩdzy krzykiem a kolejnym b│yskiem umykaj▒cych jarzeni≤wek zrozumia│, ┐e rozumie. Widzi.
- Panie doktorze mamy ╢wiadomo╢µ. - kobiecy g│os, s│yszalny, d╝wiΩczny, wysoki. Kobieta - cz│owiek, piersi, szminka, macierzy±stwo, oczy, aerobik û kojarzy│, czym jest kobieta.
- Odci▒µ regulacje... ciemieniow▒ usun▒µ - poczu│ pisk w okolicach oczu, skryty fal▒ zimna i czerwieni, wiedzia│, ┐e to b≤l - skroniowe wy│▒czyµ! PamiΩµ, pamiΩµ m≤wiΩ! Dw≤jkΩ, podaj mi numer dwa. StrzykawkΩ obok tΩpaku, zielon▒...
- I odwr≤µcie pana EratΩ, gdzie╢ to muszΩ wbiµ! - cisza jakby w oddali szumi▒ca - Ca│e ┐ycie panie Erata w jednej, wielkiej strzykawie...
Co╢ nabrzmia│o bliskie eksplozji, wp│ynΩ│o, zesztywnia│o w cieple. - Ca│e ┐ycie sprzed tygodnia... - i zamilk│o, sp│ynΩ│o w b≤lu ku ciemno╢ci.

* * *

Zerwa│ siΩ. Przez chwilΩ trwa│a ciemno╢µ. Potem zda│ sobie sprawΩ, ┐e ma otwarte oczy. Poczu│ w│asny oddech, us│ysza│, wiedzia│, ┐e ┐yje. Kropla potu zadr┐a│a na czubku nosa. Tak straszliwie ba│ siΩ poruszyµ w obawie, ┐e spadnie. Palce naprΩ┐a│y siΩ, sunΩ│y po po╢cieli nadaj▒c ciemno╢ci jaki╢ rzeczywistych kszta│t≤w. Cichy umys│ nie╢mia│o orientowa│ siΩ w rzeczywisto╢ci. Wiedzia│, ┐e chce kogo╢ zawo│aµ, tylko nie wiedzia│, kim jest ta osoba. Otworzy│ nawet usta, tylko zapomnia│ zaraz po co. My╢l pierwsza by│a niechciana, by│a szpitalem, kr≤tkim wyja╢nieniem tego, co istnia│o. Przez okno wpada│o urywane, konwulsyjne ╢wiat│o neonu, stawa│o siΩ krzes│ami, sto│em, doniczk▒. Gdzie by│, kiedy sko±czy│ siΩ sen? Przerzuca│ tΩpy wzrok z punktu na punkt, ka┐dy r≤wnie bezsensowny, ciemny i rozmyty. Dywan, wielki kaktus w k▒cie, buchaj▒ca czerni▒ otwarta szafa, sterta poduszek. Nie by│ w szpitalu - wystraszy│ siΩ - a byµ powinien. By│ w domu.
Wsta│, zatrzeszcza│y stare kolana. Zabola│y stopy, zakrΩci│a siΩ przestrze±, odrobina wzroku, resztki ╢wiat│a odp│ynΩ│y ku stopom. Zn≤w ciemno╢µ. Wsta│, zatrzeszcza│y kolana. Wyda│o mu siΩ, ┐e ju┐ to robi│. ¼le u│o┐ona we ╢nie g│owa nadwerΩ┐a│a kark. Ospa│ym i ciΩ┐kim krokiem wystuka│ powolny rytm drogi do │azienki. Nogi by│y ciΩ┐sze ni┐ mo┐na by przypuszczaµ. Zakl▒│by w my╢li, gdyby tylko przypomnia│ sobie przekle±stwo. Namaca│ kontakt. Ze stoickim spokojem przyj▒│ do wiadomo╢ci fakt, ┐e kontakt jest tam, gdzie zawsze. B│ysk. Zamkn▒│ oczy, by nie mΩczyµ ich jasnym ╢wiat│em, poczu│ wstrΩt, jakby niedawne wspomnienie. Przed lustrem stan▒│ z pochylon▒ g│ow▒. Wpatrzony w dziwny kszta│t umywalki odda│ siΩ jeszcze na kilka chwil senno╢ci. OgarnΩ│a go rozkosz. Ockn▒│ siΩ, gdy nogi nazbyt siΩ ugiΩ│y gro┐▒c upadkiem. G│Ωbokie uzale┐nienie od snu.
Palce maszerowa│y niemrawo w kierunku kurka z wod▒, ci▒gn▒c za sob▒ wiotkie cia│o. Zimna woda chlusnΩ│a rw▒c▒ strug▒. Ws│uchany w przyjemn▒ melodiΩ armatury, kt≤ra dzwoni│a rurami, piszcza│a kranem, podni≤s│ nie╢mia│o wzrok ku g≤rze. W lustrze nad zlewem zobaczy│ czyj▒╢ zaro╢niΩt▒ twarz. Ze zm▒conych, kawowo - nieprzejrzystych my╢li wyczyta│ co wyra╝niejsze: twarz na wysoko╢ci twojej g│owy stop w │azience nie ma innych os≤b stop pod grub▒ warstw▒ zarostu na pewno znajduj▒ siΩ bardziej znajome rysy stop nie sypia siΩ z maskami na twarzy. Wniosek z tych wszystkich kombinacji by│ ol╢niewaj▒cy - osoba w lustrze to najwyra╝niej ty.
- Hmmm... - zastanowi│ siΩ na g│os. - Eee... - pomy╢la│ jeszcze bardziej intensywnie. - Nooo... - zadowolony pogratulowa│ sobie konkluzji.
Twarz prawdopodobnie cz│owieka trzydziestoletniego nie za bardzo pasowa│a mu do jego wyobra┐e± o sobie. Wydawa│o siΩ brakowaµ kilkudziesiΩciu lat. W krzy┐u bola│a go staro╢µ, oddycha│o siΩ uci▒┐liwie, czu│ siΩ nie╢wie┐o. Kim by│, a kim byµ powinien i czy sko±czy│ siΩ sen? Ciep│ym potokiem wraca│y wspomnienia, fakty. By│y gdzie╢ daleko poza ╢wiadomo╢ci▒ i logik▒. By│y jakie╢ tΩpe, nieostre, chaotyczne. W╢r≤d urywanych scen pojawia│y siΩ nieznane osoby emocjonalnie wyra╝ne. Powtarzaj▒ce siΩ twarze, momenty napiΩµ i przeczucie, ┐e s▒ kim╢ istotnym. Uniesienia i ┐ale niesmacznie przemielone poprzez pr≤by przypomnienia sobie czego dotycz▒. Na│adowa│ grub▒ warstwΩ pasty na szczoteczkΩ. Najwa┐niejsze teraz by│o, by umyµ zΩby. Tak, tak, zΩby. Bia│a ma╝ ╢cieka│a po szczotce, gdy rΩka bezsensownie i bezskutecznie stara│a siΩ wydobyµ z ust sztuczn▒ szczΩkΩ.
- Nie╝le... wzorowo, - pomy╢la│ - na karku trzy µwierµwiecza, a ty siΩ trzymasz i masz w│asne zΩby, Maurycy. - U╢miechniΩty spojrza│ w lustro, gdzie g│adka m│oda sk≤ra fa│dowa│a siΩ w szerokim u╢miechu.
- Jaki Maurycy, do diab│a? - energiczniej spojrza│ sobie w oczy, nachyli│ siΩ do lustra - Maurycy? Mau... rycy? Mau...G│upio brzmi. Jak ja siΩ? Noo... ten... Karol! Erata, Karol Erata.
Rzuci│ ze zrezygnowaniem szczotkΩ z past▒ do zlewu. Namierzy│ wzrokiem │≤┐ko. U╢miechn▒│ siΩ niechc▒cy. Powoli, bardzo powoli, skupiony na precyzji w stawianiu krok≤w ruszy│ zaczerpn▒µ b│ogo╢ci. B│ogo╢µ czeka│a spokojnie pod ko│derk▒.
- Zaraz, zastan≤wmy siΩ, pomy╢lmy... skupienie. - Rozkaza│ sobie, czuj▒c wyra╝n▒ obco╢µ do swojej osoby - Kto ja jestem? Jeszcze raz. Kim jestem? Pok≤j znajomy, w│asny. Pasta do zΩb≤w na swoim miejscu. Tylko napisy na tubce po obcemu, nie po naszemu, a ja cholera nie m≤wiΩ po... - U│o┐y│ siΩ na │≤┐ku w pozycji p≤│wygiΩtej, p≤│skrΩconej. Nie mia│ si│y jej zmieniµ. - A pasta straci│a wa┐no╢µ w... DziesiΩµ lat temu. I w og≤le, po jakiemu ja m≤wiΩ?
- Memeee... - stara│ siΩ u┐yµ drΩtwego jΩzyka, ale nie potrafi│ sobie przypomnieµ, jak? Poza tym, znu┐y│a go ta wΩdr≤wka, niesmak w ustach i zagadki, na kt≤re nie by│ w stanie udzieliµ sobie odpowiedzi. Mlasn▒│ przeci▒gle zadurzaj▒c siΩ w s│odyczy upragnionego snu. Poduszka otuli│a czule zmΩczon▒ g│owΩ. Ostatnia iskra ╢wiadomo╢ci skierowa│a d│o± do dolnych partii pi┐amy. Popie╢ci│ troskliwie spuchniΩty po╢ladek.
Stan▒│ u szczytu wzg≤rza. W rΩkach dzier┐y│ dostojn▒ tr▒bΩ, kt≤ra przed chwil▒ by│a fajk▒. Zad▒│. Tr▒ba zda│a siΩ nabieraµ g│Ωbokiego wdechu, by uraczyµ przeci▒g│ym bekniΩciem. C≤┐ skoro ona dzwoni│a, skowycza│a wibracjami metalu. Ona dzwoni│a jak budzik. Jak ten, kt≤ry stoi obok gumowego krokodyla, na szafce obok │≤┐ka, od strony okna, od dobrych kilku lat. I wtem okaza│o siΩ, ┐e Karol wcale nie stoi, lecz le┐y i nie na wzg≤rzu, lecz w │≤┐ku. Otwar│ oczy, ujrza│ swoj▒ rΩkΩ i budzik. RΩka poruszy│a siΩ. Potem nie widzia│ ju┐ budzika. S│ysza│ tylko gasn▒ce rzΩ┐enie pod ╢cian▒ mechanicznego niegodziwca.
Dzie± siΩ budzi│. Budzi│a siΩ nadzieja. Budzi│ siΩ organizm do ┐ycia. Wsta│, bo poczu│ obrzydzenie do pozycji horyzontalnej. S│o±ce bezczelnie narusza│o prywatne mienie wkradaj▒c siΩ bujnym blaskiem. Czu│ prawie wΩdruj▒ce po ciele fotony. ªwiat│o. Wtem wzdrygn▒│ nim przejmuj▒cy dreszcz. Zrozumia│, ┐e rozgl▒danie siΩ sprawia mu przyjemno╢µ. Jakby poznawanie rzeczy od nowa. Westchn▒│ przejΩty, u╢miechniΩty. Lubi│ takie dni.
Przed lustrem w │azience odta±czy│ szybkiego twista, by dzie± by│ ciekawy. Stwierdzi│, ┐e jest sztywny i obola│y. U╢miechn▒│ siΩ do przystojniaka na przeciwko, by dzie± by│ weso│y. Stwierdzi│, ┐e jest zaro╢niΩty. I wyba│uszy│ ga│y na zafajdany zlew, by dzie± by│ intryguj▒cy. Stwierdzi│, ┐e siΩ ogoli.
- Ach Karolu, widzia│e╢ ten ba│agan? Kto╢ my│ zΩby nasz▒ szczoteczk▒. Kto╢ u┐ywa│ naszej pasty. I jakby tego by│o ma│o... - wyjrza│ z │azienki do pokoju - kto╢ niechybnie spa│ w naszym │≤┐eczku.
Pasta w umywalce trochΩ podesch│a, ale nie stanowi│o to wiΩkszego problemu. Po kilku intensywnych zabiegach higienicznych mocnym ciosem uruchomi│ radio tu┐ obok zlewu. Zagrali co╢ starego i szybkiego, by sk│oniµ s│uchaczy do pozbycia siΩ pi┐am i zainicjowaµ szalony taniec w wersji golas plus slipy na g│owie.
- Karolu, co╢ ty zrobi│ ze swoimi po╢ladkami? - Zdziwiony zatrzyma│ siΩ w idiotycznej baletowej pozycji. Poni┐ej plec≤w mieni│ siΩ setkami kolor≤w siniak. Miniaturowa tΩcza zastanawia│a swoim istnieniem bardziej ni┐ palet▒.
- Gdzie┐ ja siΩ tak oszpeci│em? A do diab│a, mam jeszcze drugi. Kuci, kuci te┐ s│odziutki. - pe│en werwy i przesadnej energii wrzuci│ na siΩ spodnie i ruszy│ do kuchni. Kuchnia by│a jak wizja apokalipsy, kulminacja fatalizmu. U╢miecha│a siΩ szyderczo stert▒ brudnych naczy±, drwi│a suchymi resztkami chleba. Gdzieniegdzie eksplodowa│a ┐yciem po╢r≤d bujnej ple╢ni. Usiad│ os│abiony i rozejrza│ siΩ podejrzliwie, gdy rozleg│o siΩ tajemnicze burczenie. Trzy momenty p≤╝niej wywleka│ ju┐ wnΩtrzno╢ci szafek w poszukiwaniu po┐ywienia. Bestia, zwierzΩ. PostΩkuj▒c z wysi│ku i kwil▒c z ┐alu penetrowa│ pud│a i p≤│eczki. Gwizda│, by zag│uszyµ b│agalne odg│osy ┐o│▒dka. Pragnienie od┐ywienia siΩ nastawia│o zmys│y na odpowiedni kszta│t, kolor, zapach.
Potworna ┐▒dza nie dawa│a siΩ opanowaµ, a nawet wzmaga│a z ka┐dym rozczarowaniem, gdy upragnione kawa│ki kie│basy okazywa│y siΩ zielonymi odchodami staro╢ci. Kto dopu╢ci│ do takiego upadku wszelkiej estetyki, zaniedbania podstawowych potrzeb ┐yciowych, nie│adu, rozprzestrzenienia brudu na gigantyczn▒ skalΩ, zgnilizny, zniszczenia? Przecie┐ wczorajszy wiecz≤r by│ najzwyklejszy, przyk│adny, wzorowy. G≤ra brudnych naczy± o niczym nie ╢wiadczy│a, po prostu plany pozbycia siΩ jej odk│ada│y siΩ na kolejne tygodnie. Jedzenie natomiast by│o obszarem ┐ycia Karola, czczonym nad wyraz i ok│adanym grub▒ warstw▒ zainteresowania. Traktowane nie tylko jako konieczno╢µ, lecz jako esencja, sedno, kwintesencja przyjemno╢ci zmys│owych. To wszystko wraz z niewys│owionym g│odem stanowi│o tajemnicΩ i odkrywa│o spod p│aszcza nocy nowe pytanie, na kt≤re odpowied╝ wydawa│a siΩ problemem beznadziejnym. Tym bardziej, ┐e nie czas by│, by o tym my╢leµ. Ssanie w ┐o│▒dku ustanawia│o wyra╝ny priorytet dzia│a±.
- Sucharek! - triumfalnie og│osi│ odkrycie tygodniowej mo┐e kromki chleba w szufladzie. - No czy┐ to nie mi│e z jego strony, jest i ┐≤│ty serek. - Zamkn▒│ oczy, by pragnieniem obdarzyµ tw≤r jego w│asnej rzeczywisto╢ci niespotykanym smakiem i wy╢mienicie pustymi dziurami. To m≤g│ byµ ser na miarΩ g│odu. »≤│ta ekwiwalencja syto╢ci. Dotkn▒│ - by│o miΩkkie, otworzy│ oczy aby... - Twaro┐ek? »≤│ty? Za co to cierpienie?! û Zada│ rozpaczliwe pytanie w ciemn▒ pustkΩ odp│ywu zlewu, kryj▒c g│owΩ w d│oniach.
Zaraz zrobi│ trzy nerwowe okr▒┐enie wok≤│ sto│u. Zamy╢li│ siΩ. Mia│ koncepcjΩ. - ªniadanie na mie╢cie, obiad u Anieli, kolacja u Anieli! - Zadowolony takim planem dnia zabra│ siΩ za szukanie drobniak≤w. Portfel by│ pusty, okrutnie pusty. Portfel jest bezpieczniejszy, gdy jest pusty, pomy╢la│. Skarpetka w szufladzie... Nie trzymam pieniΩdzy w skarpetce... to g│upie. Ksi▒┐ka na banknoty le┐a│a pod sto│em. Chyba podobna potrzeba nasz│a go ju┐ wcze╢niej.
- No c≤┐. - skorygowa│ plan dnia pod k▒tem mo┐liwo╢ci finansowych. - ªniadanie u Anieli, obiad u Anieli, kolacja u Anieli.
Ucieszy│ siΩ, bo przeczuwa│, ┐e Aniela go lubi, mimo, ┐e nie wiedzia│ dlaczego. Mo┐e to by│a dobra kobieta.
- Numer do Anieli... - zamrucza│ do siebie otwieraj▒c notesik znaleziony w kieszeni. - Aniela... nazwisko... Aniela...a...be...e...Erata.
Pojawi│o siΩ chwilowe, nie zadane pytanie. Natychmiast odpowiedzia│ na nie g│o╢no, jakby w obawie, ┐e m≤g│by ponownie zapomnieµ.
- Moja ┐ona.
Wtem zamkn▒│ notes zauwa┐ywszy, ┐e nie ma w nim ani jednego nazwiska. Poza tym przypomnia│ sobie, ┐e w domu nie ma telefonu.
- Co siΩ ze mn▒ dzieje? - Przeci▒gn▒│ siΩ i │ykn▒│ g│Ωboko powietrza, kiwaj▒c przecz▒co g│ow▒. - MuszΩ siΩ widaµ napiµ kawy, koniecznie.
Klucze le┐a│y tam, gdzie powinny. To jedyna rzecz, jakiej nie musia│ szukaµ. Wyszed│ nie zwr≤ciwszy uwagi na akwarium na parapecie. Zapomnia│. Rybki unosi│y siΩ biernie na powierzchni ograniczaj▒c aktywno╢µ do nie╢mia│ego rozk│adu. Zawsze zapomina│.
- Aniela, tak? Jak do niej dojechaµ? - Zamyka│ drzwi w skupieniu, bo klucze nie pasowa│y tak, jak mo┐na by sobie tego ┐yczyµ. - Nie pamiΩtam, no nie pamiΩtam. ªniadanie zjem w pracy. Tak, w pracy.
Zza kolejnego zakrΩtu spirali schod≤w wy│oni│ siΩ staruszek. Siatka z mlekiem obija│a siΩ po betonowych stopniach. úysina g│adsza ni┐ skorupka jajeczka b│yszcza│a i prezentowa│a siΩ uwydatniona sztywnym ko│nierzykiem jak w kieliszku, gdy czeka ugotowane na miΩkko. Kusi│a, by postukaµ │y┐eczk▒, wyskrobaµ i skonsumowaµ delikatn▒ zawarto╢µ.
- Dzie± dobry s▒siedzie! - krzykn▒│ Karol mimo biegu. - Jak zdr≤wko?
- W porz▒dku. - Wysapa│ s▒siad - Jak urlop?
- W porz▒dku! DziΩkujΩ! - I znikn▒│ gdzie╢ na dnie poskrΩcanych wybryk≤w architektury. Staruszek kontynuowa│ mozoln▒ wspinaczkΩ.
Powietrze by│o rze╢kie a niebo bezchmurne. Nie dokucza│y spaliny i nie przys│ania│y s│o±ca k│Ωby dymu ulatuj▒ce z pobliskich komin≤w. Nie dokucza│ ha│as trasy ╢rednicowej a s│o±ce razi│o wcale nie tak bardzo. Urlop zapowiada│ siΩ ╢wietnie. - Jaki urlop? Nie bra│em ┐adnego urlopu - wymamrota│ Karol przegl▒daj▒c notesik, w kt≤rym zn≤w nie znalaz│ nic pr≤cz paru bazgro│≤w. Skoro jednak nie by│o ┐adnego urlopu, zauwa┐y│, ┐e i niebo nie by│o takie ca│kiem bezchmurne. Tu i ≤wdzie pa│Ωta│y siΩ pierzaste kopciuchy, a powietrze by│o md│e i ciΩ┐kie. Braµ urlop o tej porze roku... g│upota.
Ma│y gazeciarz nachalnym gestem stara│ siΩ zareklamowaµ co ciekawsze artyku│y w porannym dzienniku. Widaµ by│o, ┐e z ich tre╢ci zna tylko zdjΩcia i nag│≤wki. Gazeciarz nie wygl▒da│ bystro. Nie dawa│ spokoju machaj▒c na okr▒g│o wielkimi wargami i pachn▒c▒ gazet▒. Gazeta pachnia│a ╢wie┐o╢ci▒, a sprzedawca nie. Zabawna czapka zje┐d┐a│a mu na oczy za ka┐dym podskokiem. Czapka by│a stara i wytarta.
- Artyku│ o Bogu i ╢wiecie bardzo ciekawy! - Dar│ siΩ jakby chcia│ byµ s│yszany. Plac by│ zupe│nie pusty.
- Odejd╝ natrΩcie. - Powiedzia│ do siebie, ale g│o╢niej ni┐ szeptem. - Nie chcΩ gazety!
- Wyrazi│ siΩ ja╢niej, mimochodem wysuwaj▒c odbarwiony jΩzyk. Nie najlepiej ╢wiadczy│o to o zdrowiu w│a╢ciciela.
M│ody przedstawiciel sfery handlowej poczu│ siΩ wyra╝nie ura┐ony. Okaza│ to blado╢ci▒, a czapka zmian▒ pozycji na tak▒, kt≤ra ogranicza│a do minimum padanie ╢wiat│a na siatk≤wkΩ.
- No dobra ju┐, daj jedn▒ i zmykaj - powiedzia│ Karol zdenerwowany w│asnym wsp≤│czuciem. Gest lito╢ci wyda│ mu siΩ ┐a│osnym upadkiem w│asnej konsekwencji. SiΩgn▒│ do marynarki. Poczu│ smuk│o╢µ portfela. Wpatrzony w pustkΩ sk≤rzanej kieszeni zapyta│:
- Du┐o ju┐ dzisiaj sprzeda│e╢?
- To moja pierwsza - odpowiedzia│ dumny i blady wci▒┐.
- Bo widzisz... - krΩci│ niepewnie Karol.
- I m≤j pierwszy dzie±.
- NaprawdΩ? A mo┐e chcesz portfel?
- Po co mi portfel, nie mam pieniΩdzy.
- No co ty? Jeste╢ obiecuj▒cym, zapalonym biznesfacetem z perspektywami i... gazet▒. - Nie bardzo da│o siΩ ten obraz odnie╢µ do brudnej tragedii stoj▒cej na pajΩczych nogach z czerwonym nosem, z kt≤rego dramatycznie wype│za│ katar.
- No... - pokiwa│ g│ow▒ jako╢ tak bezmy╢lnie.
- We╝ proszΩ, zapomnia│em pieniΩdzy. Do ciebie nied│ugo forsa bΩdzie lgn▒µ jak... - Karol poczu│, ┐e zapΩdzi│ siΩ w ╢lepe por≤wnanie, a nie chcia│ dodaµ, ┐e äjak brudö - ...dziewczyny.
- Dziewczyny mnie nie lubi▒. - Przezroczyste wytwory dziurek w nosie smutno zjecha│y w d≤│ i zal╢ni│y.
- Ale lubi▒ piΩknych i bogatych. A ty przecie┐ bΩdziesz bogaty. - Wreszcie argument, kt≤ry przemawia do m│odych, pr≤┐nych, niezbyt inteligentnych │owc≤w sukcesu.
Ch│opak rado╢nie i g│Ωboko poci▒gn▒│ nosem. Karol wzdrygn▒│ siΩ. Tylko bezduszny egoista nie po┐yczy│by ma│emu w tym momencie chusteczki. Karol nie mia│ chusteczki. Zabra│ wiΩc gazetΩ i zostawi│ smarkacza ze sk≤rzanym portfelem i ambicjami.
- Ten! - wskaza│ z udawan▒ pewno╢ci▒ na czteroko│owe dziecko cywilizacji. Kluczyki pasowa│y jak ula│.
- Praca. - Zaduma│ siΩ odrobinkΩ wsiadaj▒c do samochodu. Przesta│ jednak my╢leµ, gdy zrozumia│, ┐e nie wie gdzie pracuje. Mia│ nadziejΩ, ┐e samo siΩ wszystko wyklaruje. Zacisn▒│ zΩby.
Pe│en obaw ruszy│ przed siebie. Poczu│ ch│odny przyp│yw pewno╢ci wylewaj▒cy siΩ wprost z g│Ωbokich warstw przyzwyczaje±. Orze╝wi│ szare kom≤rki, chy┐▒ fal▒ pomkn▒│ po╢r≤d zwoj≤w i dotar│ do koniuszk≤w palc≤w. Zadr┐a│y nerwowo. Na skrzy┐owaniu skrΩci│ w prawo. Odk▒d pamiΩta│, zawsze tak skrΩca│, tylko, ┐e niewiele jeszcze pamiΩta│. Nie stara│ siΩ jednak doj╢µ prawdy, jakby zatopiony po╢r≤d absolutnej kontroli ewolucyjnie ╢wie┐ego instynktu zachowawczego, kt≤ry dba│ nie tyle o przetrwanie ┐ycia, co jego w│asnej nienaruszalnej ╢wiadomo╢ci i o poczucie osobnej egzystencji i prawa do posiadania w│asnej osoby.
Wjecha│ na trasΩ ╢rednicow▒, bo tak mu podpowiada│ zapomniany fragment siebie. Inny, bardziej zwierzΩcy i nieprzejednany kaza│ mu przyciskaµ mocniej peda│ praw▒ stop▒, gdy ┐o│▒dek odezwa│ siΩ dr┐▒cym basem. Zza wzg≤rz rozlanych p│asko ciΩ┐k▒ mas▒ na horyzoncie wy│oni│y siΩ chmury poszarpane drapaczami. Wali│y przed siebie zbit▒ kup▒, twardym szykiem, ramiΩ przy ramieniu, wszystkie r≤wnie gro╝ne i jakby nieistniej▒ce. Istnia│y bowiem poza przestrzeni▒ ╢wiata, kt≤rej mia│ do╢wiadczyµ Karol. Cielskami sunΩ│y ku s│o±cu. PΩdzi│y jak do boju, na burzΩ. By biµ piorunami, d▒µ wiatrem i kaleczyµ zacinaj▒c ostr▒ ulew▒. Delikatny b│Ωkit nieba bliski by│ zawalenia.
Wreszcie spojrzenie Karola niechΩtnie pad│o na gazetΩ wyleguj▒c▒ siΩ na przednim siedzeniu. Dlaczego wreszcie? Bowiem mia│o tam pa╢µ. Musia│o tam pa╢µ, taka by│a kolej rzeczy. Wielkie, czarne litery by│y tylko umownymi znakami na arkuszu papieru ╢redniej jako╢ci. Ale ich znaczenie to dopiero by│o co╢. By│y drobnymi robaczkami, kt≤re mia│y co╢ do powiedzenia ale trzyma│y w niepewno╢ci przestΩpuj▒c z nogi na nogΩ, dr┐▒c w swej przekornej naturze. Wystarczy│a jednak jedna chwila uwagi, kawa│ek skupienia i robaczki sta│y siΩ literami. Te wyrazami i tak dalej, a┐ po obrazy. Napisy sta│y siΩ imaginacj▒ r≤wnie rzeczywist▒ w tej chwili, co prΩdko╢µ samochodu, kt≤rej nie widaµ, nie czuµ, nie s│uchaµ, a istnieje. Karol mia│ jej do╢wiadczyµ. Napisy sta│y siΩ wspomnieniem.
By│o napisane: äB≤g jeden ╢wiat. My - tysi▒ceö. Wielki napis by│ uczuciem, by│ wyra╝nie strachem. Ni┐ej sypa│y siΩ drobniejsze czcionki: äAnonimowi testerzy ┐yj▒ i czuj▒ siΩ ╢wietnie, znajduj▒ siΩ pod sta│▒ nie╢wiadom▒ opiek▒. Nie wyst▒pi│y ┐adne powik│ania, wszystko niby odbywa siΩ w zasadzie zgodnie z planem. Powiedzia│ profesor Wilbert Gennezzy na konferencji w ...ö - Karol skaka│ rozhisteryzowanym wzrokiem, szuka│ kluczowych s│≤w, pomija│, chcia│ rozumieµ - äOchotnicy powr≤cili do stanu sprzed eksperymentu zachowuj▒c w pamiΩci tylko wspomnienia z prawdziwego, realnego ┐ycia. Testowy charakter ich pseudo ╢wiat≤w by│ jedynym przypadkiem, gdy Zanurzeni, znaczy siΩ Wizytatorzy budziµ siΩ bΩd▒ ze stanu oddalenia, znaczy siΩ przeniesienia we wszczepion▒ rzeczywisto╢µ. W pozosta│ych przypadkach zachowamy planowany charakter przeznaczenia Kapsu│ Be. Podkorowo iniekcyjny modu│ izoluj▒cy ╢wiadomo╢µ w stanie parali┐u rdzeniowo.... zapewnia absolutny brak ╢wiadomo╢ci podczas odej╢cia..."

* * *

ªwist przedzieraj▒cy siΩ przez uchylone okno. Dra┐ni▒cy skowyt przybywaj▒cych wspomnie±. Bolesny jΩk tego, co powinno zostaµ zapomniane. Zlewaj▒cy siΩ widok za oknem z d╝wiΩkiem silnika i tym diabelskim, przeklΩtym ╢wistem. ªwist unosi, zabiera ze sob▒ w g│Ωbokie u╢pienie na jawie. Jednolity p│acz okna. Zmieniaj▒cy czas, przestrze±, rzeczywisto╢µ... ╢wiat. Przesz│o╢µ i brak przysz│o╢ci. ZdjΩcie u do│u │amu nie jest ju┐ tylko blad▒ czarno - bia│▒ p│aszczyzn▒. ZdjΩcie staje siΩ dniem, wydarzeniem, widokiem, jaki pamiΩta siΩ do ko±ca ┐ycia... i dalej. Skazany na pamiΩµ. PamiΩµ szalon▒, usidlaj▒c▒, zakut▒ pomiΩdzy prawd▒ a wyobra╝ni▒. MiΩdzy ┐yciem a Kapsu│▒ Be. I wbi│a palce w skro± Karola. Ta pamiΩµ. Pulsowa│a krwi▒ i tΩtni│a ┐yciem, kt≤re nie by│o pewne ju┐ niczego.
Chmury wdziera│y siΩ drapie┐nie w posiad│o╢ci b│Ωkitu. Zni┐a│y siΩ posΩpnie zas│aniaj▒c to co w gruncie rzeczy mog│o byµ tylko piekielnym oszustwem. Niebo, poza kt≤re rozci▒gaj▒ siΩ tylko s│owa, kt≤re istnia│o tylko dziΩki zaufaniu, bowiem niewielu go do╢wiadcza│o. Kosmos m≤g│ r≤wnie dobrze nie istnieµ za tymi chmurami. Zaczyna│y siΩ poza wzrokiem drapi▒c podbrzuszami o wierzcho│ki drzew. Ko±czy│y siΩ nigdzie. Tam, gdzie nie siΩga ju┐ my╢l cz│owieka - jego w│asny ╢wiat, zmys│y, do╢wiadczenia, krztyna wyobra╝ni. SplunΩ│y iskr▒ jasno╢ci. B│yskawica rozlaz│a siΩ szeroko po widnokrΩgu. Migota│a w nieludzkich ╝renicach Karola. Karol nie wiedzia│, czy jest cz│owiekiem.
Cz│owiek w bia│ym fartuchu stan▒│ obok Karola, nie spoczywa│ ju┐ na zdjΩciu. Karol nie siedzi w samochodzie. Jest przesz│o╢µ czy wspomnia│ w│a╢nie tera╝niejszo╢µ. Unosi siΩ zapach jodyny i mdli│ wymiotny sw▒d topionego plastiku. Fartuch o bia│ej przesz│o╢ci i bardziej szarej rzeczywisto╢ci. Poplamiony czym╢ ┐≤│tym, blado zielony krawat. Stare wypastowane buty, w│osy, kt≤rych jest przesadnie za ma│o a by│y czesane przesadnie za czΩsto. SpΩkane stare, w▒skie usta ma│e szalone oczΩta dziecka, kt≤re przez przypadek zestarza│o siΩ i okulary powyginane tak, by pasowaµ do krzywego nosa. I to wszystko tworzy│o obraz cz│owieka. Drwina, obawa, plus po┐a│owanie. Obok drugi, m│odszy, w butach jak prawdziwe buty. »≤│ta koszula, zapach jodyny. W│osy na czole przystrzy┐one r≤wno, zgrabnie, przyzwoicie. Blondyn. Co╢ m≤wi.
- To potrwa trochΩ d│u┐ej ni┐ ustalali╢my wcze╢niej. Zale┐nie od wynik≤w bada±. Do tygodnia maksymalnie. Reszta w│a╢ciwie zale┐y od pana. Nie bΩdziemy w nic interweniowaµ. - M≤wi│ tak spokojnie, albo to g│os tak d│ugo obija│ siΩ w przestrzeniach dziur w pamiΩci i t│umi│ siΩ.
- Czy to ju┐ jest gotowe? - G│os Karola, odrobina niepokoju.
- Tak... Odpowiednik naszego ╢wiata, wersja testowa czyli przesz│o╢µ. - Skin▒│ g│ow▒, jakby Karol mia│ intuicyjnie wychwytywaµ sens tych denerwuj▒cych pauz. - Tak jest nam │atwiej obserwowaµ zwi▒zki przyczynowo skutkowe, wyci▒gaµ wnioski. - Porusza, poruszy│ d│o±mi, chyba bardzo wierzy w to, co m≤wi│. - Genealogia, wychowanie, zdarzenia planowane, pana genom - znowu pauza, martwa - wykluczaj▒ mo┐liwo╢µ wp│yniΩcia w znacz▒cy spos≤b na wsp≤│czesn▒ w zanurzeniu historiΩ.
- MogΩ znaµ swoj▒ przysz│o╢µ? - zapyta│ g│os Karola, gdy zimne rΩce bruneta zapina│y mu na szyi co╢ elektroniczne metalowe.
- Swoj▒ nie. - Odburkn▒│ ten drugi, koszmarny. - Ale bΩdzie wojna.
- Nie ma pan chor≤b genetycznych, wrodzonych wad. - M≤wi│ m│odszy bez uczucia, oszczΩdnie otwieraj▒c usta. OdsunΩ│a siΩ pokrywa kapsu│y. Wygl▒da│a jak trumna albo co╢ gorszego.
- Ale w│a╢ciwie po co to ludziom? Czy nie lepiej ┐yµ ╢wiadomie i pamiΩtaµ, wspominaµ. - Zapyta│ jeszcze, nim mia│ utraciµ sw▒ karolowato╢µ. Z ust leci para a Karol prawie nagi, kapsu│a zimna, co╢ wk│adaj▒ na g│owΩ, jego g│owΩ. I zΩby szczΩkaj▒ i s│owa siΩ rw▒. - Tak ┐eby wiedzieµ i... i po co?
Spojrzeli, spogl▒daj▒ chyba na siebie i ╢miej▒ siΩ. A blondyn szerokim u╢miechem i zΩby wyszczerzy│, takie ze z│otym aparatem nazΩbnym. Pokrywa siΩ zasuwa...
- »eby lepiej prze┐yµ i godziwie umrzeµ panie Maurycy...

Ci▒g dalszy na nastΩpnej stronie...

 

poprzednia strona 
			powr≤t do indeksu nastΩpna strona

18
powr≤t do pocz▒tku
 
The VALETZ Magazine
[ http://magazine.valetz.art.pl ] lub
[ http://venus.wis.pk.edu.pl/magazine ]
kontakt: magazine@valetz.art.pl oraz magazine@venus.wis.pk.edu.pl

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrze┐one.

Powielanie i kopiowanie na dowolny no£nik w czΩ╢ci lub ca│o╢ci zabronione.
Odpowiedzialno╢µ za tre╢ci tekst≤w i prac graficznych spoczywa na barkach ich autor≤w, a pogl▒dy wyra┐ane przez nich nie zawsze zgadzaj▒ siΩ z pogl▒dami redakcji.
Materia│y prezentowane na │amach The VALETZ Magazine s▒ w│asno╢ci▒ ich autor≤w. Redakcja nie zwraca nades│anych materia│≤w i zastrzega sobie te┐ prawo do skracania tekst≤w.