Nadszedł czas powitania na PeCecie najdroższej produkcji, jaką stworzyła branża gierkowa. FINAL FANTASY 7 - RPG wszechczasów, w samych Stanach sprzedany w ciągu zaledwie pierwszego tygodnia w ilości 500 tysięcy egzemplarzy, nadchodzi!!! Gra pozostanie dokładnie taka sama, jak jest na PSXie. To znaczy prawie taka sama, bo dzięki akceleratorom 3D z pewnością będzie wyglądać dużo lepiej. Poza tym poprawione zostaną wszystkie usterki zauważone w pierwowzorze. Tyle o tym, jak wygląda konwersja. Teraz parę słów o grze jako takiej. Wygląda to to ślicznie. Lokacje to renderingi, po których chadzają tworzeni w czasie rzeczywistym bohaterowie. Na uwagę zasługuje niezauważalny sposób przechodzenia od animacji do właściwej gry. Ale co tu mówić o grafice... Wystarczy, że spojrzycie na screeny - one mówią same za siebie. Walka to coś niby-tury, niby-czas rzeczywisty. Nazywa się to ATB i jest znane z poprzednich części FF. Hmmm... Może raczej nie znane, bo w Europie seria ta do tej pory praktycznie nie istniała. Inna sprawa, że FF7 ma niewiele wspólnego z poprzedniczkami. Głównym bohaterem jest Cloud - młody najemnik, były żołnierz wojsk imperatora Shinra. Ze względu na dużą kasę decyduje się na pracę dla ruchu oporu. Niestety - razem z towarzyszami robią trochę za dużo huku i z bezstronnego najemnika staje się wrogiem publicznym, bez szans na powrót do łask władzy. Atmosfera jest mroczna, wsparta "dorosłą" fabułą, poruszającą poważne i trudne tematy. Ponieważ w grze jest niezliczona ilość rozmów nie zaznamy tu takiego luksusu, jak speeche. Zresztą nawet bez tego gra zajmuje 3 kompakty... Na osłodę mamy piękne animacje. Nie pozostaje nam nic, jak z niecierpliwością czekać na tę superprodukcję. A jeśli ktoś jest bardzo niecierpliwy, to... niech kupi PSXa. I nie jest to wcale żart - niejedna osoba kupiła konsolę tylko i wyłącznie dla FF7.