W tej rubryce, która będzie się pojawiać w miarę potrzeb czyli wtedy gdy przyjdzie większa partia listów, redakcyjni stratedzy będą nawiązywali metafizyczny kontakt z czytelnikami. Tym bardziej, że w większości przypadków nie podajecie adresu, więc taka forma kontaktu jest jedyną możliwą. Ruszajmy więc. Piotrek Pełzowski z Warszawy Na razie nie ma możliwości by dział strategii rozrósł się do oczekiwanych rozmiarów i objął szerokie zagadnienia związane z tym gatunkiem gier. Miejsca nie ma w piśmie w nadmiarze, a nowości gonią nowości i trudno oczekiwać od fanów innych gatunków gier by stracili kilka stron. Mylnie odebrałeś też ideę artykułu, a właściwie jego tytuł - Defiladowym krokiem. Nie jest to bynajmniej nazwa działu, ale tylko nazwa artykułu. Dział pewnie by się nazywał Akademia Umiejętności, Diabelski Poligon czy jakoś tak. I na pewno nie byłoby w nim miejsca na inne gry. Mało tego. Nie wiem czy znalazłoby się miejsce na gry z pogranicza strategii. Pozdrawiam. Jan Słabysz z Sopotu Źle mnie zrozumiałeś, ale to wynika z braku miejsca w felietonach. Ja też jestem zwolennikiem RTS-ów. Zgadzam się z Tobą, że turówki są dzisiaj już martwe, wyczerpały swój dorobek i ich czas się skończył (patrz Moje Boje w SS'56). Na pewno nie miałem ochoty nikogo obrażać. Jednak moim zdaniem w chwili obecnej potrzebna jest dyskusja na temat tego czym jest RTS w dzisiejszej formie. Niestety nie mogę się z Tobą zgodzić, że RTS-y zmieniły się od czasów DUNE2. To są tylko pozory. Owszem jednostki otrzymały od twórców jakieś pierwociny rozkazów i samodzielności w wykonywaniu zadań, ale wystarczy porównać te kikuty rzeczywistości z tym co zrobił Sid Meier w swoim Gettysburgu, żeby wiedzieć o co mi chodzi. W SMG! możesz zostawić całą brygadę samą nadając jej tylko odpowiedni szyk i ona jakoś tam będzie egzystować. Nikt jej nie wybije, bo albo się cofnie, albo ucieknie, albo wystrzela wroga. W RTS-ach z rodziny C&C wszystko paruje w dużych kupach, a cała finezja polega na połączeniu zdrowej ekonomii (surowce-fabryka) z masową produkcją. A sztuka operacyjna czy też taktyka, to obliczenie matematyczne - ilu żołnierzy trzeba rzucić żeby zabili, a sami ponieśli jak najmniejsze straty. No po prostu straszna męczarnia intelektualna. Ale zgadzam się, powtarzam to raz jeszcze, że i tak planszówki czy turówki nie żyją. Skończyły się i jeżeli chcesz to możesz zawyć na ich pogrzebie, który ogłaszamy wspólnie. Czołem. A i jeżeli chcesz zabrać głos w sprawie RTS-ów i turówek, to napisz sążnisty tekst na adres stratedzy@ssonline.com.pl , a my go zamieścimy w naszym Kąciku. Marszałek Polny armii UCS Antygorolisimus z Katowic W sprawie Earth 2140 muszę się co i raz tłumaczyć. Dla mnie grafika była przygaszona, a rozjaśnienie monitora nic nie dało. Muzyka była niezła i pasowała do klimatu. Gra jest świetna, ale... Oceny w SS zostały przecież lekko zmienione co trzeba zauważyć. Gra dostała i tak nieźle, a to, że w innych działach co miesiąc sypią się 8 to już tylko wyraz rozchwiania emocjonalnego ich autorów. Nie każda gra musi mieć 9. W gry o ocenie 5 i 6 też warto grać. Różnica winna być taka, że o grze zapomnimy za miesiąc i tyle. Nie można przecież porównać Earth 2140 z Dune2 czy Steel Panthers, które to gry powodują do dziś westchnienie i są non stop odpalane przez graczy. Szczególnie ta ostatnia gra wraz z kolejnymi częściami jest ewenementem. Earth 2140 nie jest także nowym C&C czy też Red Alert'em. To dobra gra, za rozsądną wreszcie cenę, ale nie przesadzajmy. Porozmawiamy za pół roku. Trzym się. Adam i Smukły z Katowic Niestety nie odpiszę ci lub wam w tym samym języku ponieważ łaciny uczyłem się na studiach i już lekko zapomniałem. Wracając jednak do pytania. Conquest Earth dostał w Resecie 9 bo tak sobie napisał zastępca naczelnego tej gazety. Ja dałem entuzjastyczny opis ponieważ napisałem co widziałem. To, że firma wydająca grę w finale zrobiła wielkie puffff i wypuściła niedoróbę to już nie moja wina. W Resecie opis był zrobiony z wersji ostatecznej, o czym zapewniał nas dystrybutor, ale opis w SS też był zrobiony z wersji ostatecznej (i rzeczywiście), ale była to już zupełnie inna gra. Weź też Szanowny Czytelniku (lub Czytelnicy) pod uwagę, że mimo fizycznej zbieżności (ten sam wygląd cyfr) skala ocen w obu pismach delikatnie się różni. Tym niemniej i tak przepraszam za niedogodność spowodowaną przeze mnie w omawianej kwestii. Nie bądźcie już na mnie źli. Mam nadzieję, że mi szybko wybaczycie. Kwinto z Lubina Napisz dłuższą polemikę proszę, bo styl Twego listu i wiedza warte są tego. Będzie to z pożytkiem dla wszystkich czytelników. Zapraszam więc do współpracy. Pewnie, że na temat, któremu był poświęcony artykuliczek "Konno czy pieszo" był zbyt mało wyczerpujący. Ja uważam, że wręcz polizał temat przez szybę. Wracając jednak do wątpliwości. Teoretycy budują modele, które muszą sprawdzić w rzeczywistości wojennej. Nie zawsze mają rację, a studiowanie starożytności nie oznacza od razu, że mają rację. Sławna brygada niderlandzka nie miała na przykład szans ze sprawnym tercios hiszpańskim. I co z tego. Powstała moda na taki szyk, ponadto przypadkowe zwycięstwa Holendrów utwierdziły wszystkich w przekonaniu, że idą dobrą drogą. A przecież tak naprawdę dopiero brygada szwedzka oraz zastosowany szyk każdego batalionu pozwoliły na wypracowanie skutecznych form i metod walki. Rzeczywistość niesie ze sobą dwojakość zjawisk. Z jednej strony moda na coś, z drugiej konieczność przystosowania się do warunków, dla których często trzeba zrezygnować z najlepszego pomysłu. Cóż z tego, że Eryk XIV wprowadził szyk na wzór rzymski skoro był to szyk żmudny, zbyt skomplikowany i wcale nie aż tak efektywny by rezygnować z dotychczasowych schematów. I nie chodzi mi o to, że teoria wymyślona jest be. To nie tak. Po prostu bardzo często powstają modele teoretyczne oderwane od życia, które na skutek przypadku trwają dość długo jako jedynie słuszne. Przykładem może być taktyka liniowa i to zarówno na morzu jak i na lądzie. Jest to zresztą dobry temat na kolejny felieton - kolumna a linia. Co do karakolu to chciałbym wskazać, że w Polsce bardzo lekceważy się XVII wieczną sztukę wojenną Europy Zachodniej. Przejawem tego jest przede wszystkim lekceważenie wartości jazdy zachodniej. Nie zwraca się uwagi na inne uwarunkowania niż uzbrojenie czy taktyka. Po prostu żołnierz zachodni był zazwyczaj najemnikiem i nie miał tego ducha i tradycji co nasi wojownicy. Gdy jednak ducha stawało to można sobie zobaczyć co działo się z polską jazdą - pod Byczyną cesarscy arkazbuzerzy zdołali się odwrócić w kierunku nacierających kozaków polskich i ogniem odparli kilka ataków. Pewnie, że jazda zachodnia była nieruchoma, zbytnio ostrożna, ale nie można jej rozdzielać z zachodnią piechotą. One tworzyły całość. Kończąc zwracam uwagę, że francuskiego chłopa lub mieszczanina stać byłoby może na konia (to naprawdę nie taki sam chłop jak w Polszcze mimo tego samego rzeczownika), a poza tym nie jest tak, że szlachta francuska nie służyła w armii. Dobija mnie to operowanie szablonami, ale jest to zrozumiałe, bo jako przypis podaje Pan Zarys historii wojskowości J. Sikorskiego, jedną z najgorszych książek na temat historii wojskowości, niezbyt rzetelną i powierzchowną. Pozostałe dwie książki niewiele wnoszą do dyskusji ponieważ obraz Zachodu jest w nich ledwo zarysowany i bardzo polonocentryczny. Proponuję liczne publikacje angielskie lub amerykańskie (WIH i CBW są ich pełne). I to już koniec na dziś. Berger