home
***
CD-ROM
|
disk
|
FTP
|
other
***
search
/
Amiga ACS 1997 #2
/
amigaacscoverdisc
/
amigascene
/
diskmagazines
/
necronomicon
/
5.dms
/
5.adf
/
NCR_txt
/
shm.spotkanie
/
shm.spotkanie
Wrap
Text File
|
1998-12-14
|
12KB
|
382 lines
"Na dobre i na zîe"
rozdziaî III
S P O T K A N I E
Shami
Krzaki zaszeleôciîy cicho i na
polanie ukazaî sië wielki jeleï.
Przystanâî na chwilë i zaniepokojony
rozejrzaî sië dookoîa. Ukryty w
gaîëziach starego dëbu Shami wolno
wyjâî strzaîë z koîczanu i naciâgnâî
ciëciwë. Przepaska na czole
przytrzymywaîa spadajâce na oczy
dîugie wîosy. Pîynnoôê ruchów i ich
cisza zdradzaîy w Shamim wprawnego
îowcë. Wycelowaî i uômiechnâî sië.
Strzaîa pomknëîa ze ôwistem i
utkwiîa w piersi jelenia. Elf
zsunâî sië z gaîëzi.
Po drugiej stronie polany z lasu
wyjechaî patrol ûoînierzy. Maîy
hobbit podjechaî do ûoînierza
jadâcego z przodu i zagadnâî we
wspólnej mowie:
- El Bandilu, daleko jeszcze?
Zróbmy odpoczynek. Santa ledwie
trzyma sië na koniu, a i Zagarowi
rany dajâ sië we znaki.
Czîowiek o imieniu Bandil spojrza
w tyî. Twarz Santy, niskiego
ûoînierza, bya blada jak pergamin.
Przeniósî z powrotem wzrok na
hobbita.
- Za lasem jest maîa wioska,
Gnoriku. Tam odpoczniemy.
Niezadowlony z takiej odpowiedzi
Gnorik próbowa dalej.
- Przydaîoby sië coô na zâb. Od
dwóch dni nie mieliômy nic w ustach.
- tu hobbit oblizaî wargi - Nie
dziwi nic, ûe walka tak nas
wykoïczya. Poôlij kogoô na
polowanie.
- Gurstang zginâî, a on najlepiej
sobie radziî w lesie. Bëdziemy
musieli poradziê sobie bez niego.
Nagle jadâcy z przodu Zagar spiâî
konia i wyforsowaî sië przed
druûynë. Po chwili zsiadî z konia i
przyklëkajâc przy leûâcym na
miëkkiej trawie jeleniu krzyknâî:
- Patrzcie! Ale piëkna sztuka!
- przesunâî dîoniâ po gîadkiej
sierôci - Jeszcze ciepîy...
- Rozsuïcie sië! To znaczy, ûe
ktoô tu jest! - krzyknâî Bandil.
- To mój jeleï. - z lasu wyszedî
potëûnie zbudowany elf.
- A cóû to takiego? - Zagar
wyprostowaî sië, krzywiâc lekko z
bólu twarz - Elf, czy olbrzym?
Shami siëgnâî do pochwy, w której
tkwiî szeroki bastard o bogato
rzeúbionej rëkojeôci, ale zaraz
cofnâî rëkë widzâc rany Zagara i
odparî krótko - Elf, a dla ciebie
pan elf.
- Dzieciaku, uwaûaj na sîowa -
czîowiek aû paliî sië do tego, by
wyciâgnâê swój mîot, ale skrzywiî
sië z bólu. Santa i Gnorik
uspokoili go. Do Shamiego podjechaî
Bandil.
- Odwaûny jesteô.
Shami spojrzaî na gwardzistë
- Jeôli uwaûasz, ûe potrzeba
odwagi do tego, by stanâê w obronie
tego, co moje, to moûe i jestem
odwaûny. A jemu - skinâî gîowâ w
stronë Zagara - przydaîoby sië kilka
lekcji kultury.
Zagar szarpnâî sië, ale Bandil
zgromiî go wzrokiem.
- Jak cië zwâ?
- Róûnie, zaleûy w jakich
stronach.
- On mnie zaczyna denerwowaê! -
Zagar nie wytrzymaî.
- Spokojnie - Bandil uômiechnâî
sië - Inteligentny jesteô. Skâd
masz wiedzieê kim my jesteômy...
Powiedz choê, co porabiasz?
- Polujë - odpowiedziaî krótko
elf.
- Na co? Na jelenie? Jesteô
îowcâ?
- Na jelenie teû - przed oczami
Shamiego jeszcze raz stanâî obraz
spalonej wieûy Sunawaya. Palce same
mocniej zacisnëîy sië na îuku.
- To mi sië podoba. Przyîâcz sië
do nas.
- A kimûe wy jesteôcie, ûe
miaîbym sië do was przyîâczyê?
- Jestem el Bandil, gwardzista
ksiëcia Sindreda. Ten skory do
bitki to Zagar - lepiej nie zaczynaj
z nim - Bandil pokiwaî gîowâ.
- Ja jestem Gnorik - powiedziaî
hobbit zeskakujâc z kuca. Podszedî
do elfa, i wyciâgnâî w górë dîoï i
uômiechnâî sië. Shami spojrzaî w
dóî i przykucnâî.
- Shami - powiedziaî
odwzajemniajâc uômiech.
- Zîodziej, co wcale nie znaczy,
ûe zîy. - powiedziaî Gnorik
pokazujâc Shamiemu jego wîasny
sztylet, który wîaônie
niepostrzeûenie opuôciî swoje dawne
miejsce przy pasie elfa.
- Jestem pod wraûeniem -
zaskoczony Shami wykrztusiî cicho.
- Miîo mi poznaê cië.
- A ja jestem Santa. Wybacz, ale
nie zejdë z konia. Z goblinami bywa
róûnie. Raz na wozie, raz pod
wozem. - niski czîowieczek w
uômiechu skryî grymas bólu.
- Wracamy do zamku. Walczymy ze
wszystkim, co cuchnie orkiem.
Przyîâcz sië do nas. To dwie sztuki
zîota na zaliczkë. - powiedziaî
Bandil i sîoïce zabîysîo w dwóch
zîotych krâûkach. - Zobaczysz, nie
bëdziesz ûaîowaî. Sowicie
wynagrodzimy twoje czyny.
- Zîoto piechotâ nie chodzi.
Jednak na razie nie mogë iôê z wami.
- odparî Shami. - Mam jeszcze coô
do zrobienia.
- Moûna wiedzieê co?
- Wspominaliôcie o orkach... -
oczy Shamiego zwëziîy sië. - Nie
dalej jak piëê dni wstecz banda
orków i goblinów spaliîa wieûë
mojego nauczyciela.
- Widziaîeô ich? - Santa
porozumiewawczo spojrzaî na Bandila.
- Nie, ale od trzech dni idë ich
ôladem. Za lasem ujrzycie wioskë, a
raczej to, co z niej zostaîo. Tam
teû byli.
- Jedú z nami. Przydasz sië, a w
naszych szeregach nie raz bëdziesz
mógî zapolowaê na orka.
- Nie jestem îowcâ orków. -
Shami nie kryî gniewu. - Zaleûy mi
wîaônie na tych.
- Sam nic nie zrobisz, jeno
zginiesz... A na cóû ci to.
Shami zamyôliî sië.
- Moûe i masz racjë el Bandilu.
- Czy moûemy wziâê twojego
jelenia? îowca, który szedî z nami,
zginâî i od dwóch dni wiatr tylko po
ûoîâdkach sië tîucze.
Shami wzruszyî ramionami i
spojrzaî na druûynë:
- A dacie mi konia? Mój padî, a
do zamku jeszcze kawaîek...
- I'omo, dawaj luzaka! I nie
pytaj po co! - Bandil nie zwlekaî
dîugo.
- Przyda sië îowca w druûynie -
Santa oblizaî sië na myôl o jelenim
udúcu wolno ociekajâcym tîuszczem
nad dymem ogniska. Wszyscy zgodnie
wybuchnëli gîoônym ômiechem.
* * *
Z wioski nie pozostaî kamieï na
kamieniu. Gdzieniegdzie tylko dym
unosiî sië wolno znad zgliszczy. W
bezwietrznym powietrzu wisiaî mdîy
odór nadpalonych ciaî. Wokóî
zniszczonych chat porozrzucane byîy
resztki domowych sprzëtów. Shami
zsiadî z konia i przyklëknâî
wpatrujâc sië w ziemië.
- Wszëdzie tylko trupy i trupy...
Na Gotham-gora najpotëûniejszego...
coô trzeba zrobiê z Czarnym Magiem -
zatykajâc zdrowâ rëkâ nos, Zagar z
wôciekîoôciâ kopnâî ôcierwo goblina,
którego zbroja miaîa czarny odcieï.
Gnorik schyliî sië i dotknâî
popioîów.
- Jeszcze ciepîy. To sië staîo
najdalej wczoraj.
- Odjechali w të stronë, skâd
przyjechaliôcie - mruknâî Shami
podnoszâc gîowë. - Ten maîy Gnorik
ma racjë. Wczoraj rano padaî deszcz
i ôlady dobrze odcisnëîy sië na
polu.
Jeden z gwardzistów podszedî do
Bandila pokazujâc mu strzaîë
wyciâgniëtâ z ciaîa mîodej kobiety:
- To rzeczywiôcie sprawka jednej
z band Czarnego Maga. I coô mi sië
zdaje, ûe byî to ich ostatni napad.
Shami podniósî gîowë i popatrzyî
wsîuchujâc sië w sîowa.
- Myôlisz, ûe to ci, na których
natknëliômy sië dziô rano?
- Jestem tego prawie pewien. Te
same krzywe mordy, te same
odznaczenia... Poza tym nowy
powiedziaî, ûe poszli w naszâ
stronë...
- Jedúmy stâd. Rozbijemy sië pod
lasem. Ten smród mnie dobija.
- Coô trzeba zrobiê z tymi ludúmi
- odezwaî sië Santa. - Kimkolwiek
byli, nie moûna ich zostawiaê
ptakom.
- Zatrzymamy sië tu jutro, nic
nas aû tak bardzo nie pogania, a
ludziom potrzebny jest odpoczynek.
Tobie przede wszystkim.
Druûyna cofnëîa sië w stronë lasu
i Bandil zarzâdziî postój. Czëôê
ûoînierzy odprawiî do wioski, by
pogrzebali zwîoki mieszkaïców. Mimo
zmëczenia ludzie chëtnie wziëli sië
do pracy. Nawet Shami, który nie
musiaî sîuchaê Bandila, zaoferowaî
swâ pomoc. Znuûonego jazdâ Santë
szybko zmorzyî sen.
- Jak z nim? - Bandil podszedî
do Gnorika siedzâcego przy rannym.
- Mogîo byê gorzej, ale i tak
nieúle oberwaî. Na moje oko trzeba
conajmniej dwóch tygodni, ûeby do
koïca doszedî do siebie. Chyba, ûe
pozwoli sië dotknâê któremuô z
kapîanów. Gdyby wtedy, w ôwiâtyni
tamten goblin rzuciî swój oszczep
trochë wyûej, teraz wieúlibyômy
trupa. Oby tak dalej szczëôcie mu
sprzyjaîo, bo jak nie...
- Nie kracz, dosyê mamy kîopotów.
Nagle Zagar, który siedziaî w
pobliûu, chrzâknâî znaczâco. Kiedy
Bandil spojrzaî na niego, pokazaî
wzrokiem pobliskie krzewy, mrugajâc
delikatnie.
- Bandil, wyskoczë na chwilë do
lasu. - Zagar przeciâgnâî sië. -
Pëcherz ciônie, to pewnie po tej
kwarcie piwa w ostatniej gospodzie.
Poza tym przydaîoby sië trochë miodu
do pieczeni. Moûe uda mi sië
znaleúê jakieô gniazdo leônych
pszczóî.
- Mógîbyô okazaê odrobinë
przyzwoitoôci i nie pytaê o takie
rzeczy - Gnorik podchwyciî grë.
- Idú juû, tylko nie siedú dîugo.
Jak tylko wrócâ z wioski jemy
kolacjë.
- I nie zgub sië - Gnorik zaômiaî
sië pod nosem - Po tobie wszystkiego
moûna sië spodziewaê.
- Tylko nie zjedzcie wszystkiego,
gdybym nie zdâûyî wróciê. - burknâî
na odchodne Zagar i ruszyî w stronë
lasu. - Mnie, synowi Gotham-gora,
naleûy sië najlepsze.
Bandil z Gnorikiem nie przerywali
rozmowy.
- Co myôlisz o elfie? - hobbit
wyciâgnâî przed siebie nogi.
- Nie wiem. Jest sympatyczny,
ale to trochë podejrzane. Nie tak
îatwo spotkaê przyjaciela w tych
czasach.
- Moûe i on tak myôli i dlatego
jest z nami...
- Trzeba byîoby wybadaê go.
Dlaczego wëdrowaî sam?
- Widziaîem pod kurtâ rzemieï.
Myôlë, ûe nosi na nim magiczny
amulet...
- Chcesz powiedzieê, ûe jest
czarodziejem?
- Jest mîody jak na elfa. Ma
najwyûej sto piëêdziesiât lat.
Moûliwe, ûe dopiero skoïczyî nauki i
wraca od nauczyciela. Mówiî coô o
spalonej wieûy. Kto inny mieszka w
wieûy, jak nie czarodzieje.
- Myôlisz o tym, co ja?
- Sam wiesz, co sië ostatnio
dzieje. ûaden mâdry mag nie zostaje
w swej siedzibie, jeôli jest ona
dalej, niû parë kroków od jednego z
naszych garnizonów. Wyglâda na to,
ûe Czarny Mag chce zostaê jedynym
magiem na Orcusie Maîym.
- Jeôli masz racjë... Sprawdzimy
w zamku. Nystul zawsze to robi.
Krzaki zaszeleôciîy i wypadî z
nich Zagar ciâgnâc za ramië mîodego
chîopaka. Bandil zerwaî sië i
chciaî zawoîaê ûoînierzy, ale póîbóg
powstrzymaî go.
- Siedziaî tu pewnie od samego
poczâtku. Musiaî widzieê jak
nadjeûdûamy i ukryî sië. Tylko úli
bogowie wiedzâ, co chciaî zrobiê.
- Uspokój sië - Gnorik popatrzyî
na rozdraûnionego Zagara. - A co on
sam mógîby zrobiê uzbrojonym
ûoînierzom. Nie widzisz, ûe to
zwykîy wiejski chîopak?
Bandil spojrzaî na nadpalone
ubranie chîopca, pokiwaî gîowâ i
spytaî:
- Kim jesteô? Mieszkaîeô tu?
- Panie, nie róbcie mi krzywdy.
- mîody prawie pîakaî - Doôê juû, ûe
rodzinë mnie zabili.
- Czemu siedziaîeô w krzakach i
podsîuchiwaîeô nas? - spytaî Zagar
ciâgle gniewnym gîosem.
- A skâd miaîem wiedzieê kto wy?
Ledwiem z ûyciem uszedî, kiedy
gobliny na wieô napadîy.
- Widziaîeô ich?
- Z polam wracaî. Nagle sîyszë
krzyki. Tom sië w lesie schowaî.
Sam nic bym nie zdziaîaî, jeno
wîocznië abo strzaîë bym oberwaî.
- Mâdrze zrobiîeô. A rodzina juû
pomszczona. Dziô rano natknëli sië
na nas i moûe dwóch przeûyîo. - w
gîosie Zagara zabrzmiaîa duma.- Sam
kilku zasiekîem.
- A moûe ty chciaîbyô zostaê
wojownikiem? - dodaî po chwili
badajâc wzrokiem jego muskularne
nogi i ramiona.
- Ja? Tak, panie. Zawsze o tym
myôlaîem, jeno ojciec i matka nie
kazali. A tera ?.. Co mnie innego
zostaje.
- Bandil, moûemy go zabraê ze
sobâ? Wyszkolë go na dobrego
ûoînierza.
- Ile masz lat? - dowódca
zwróciî sië do chîopca.
- Trzy rëki i jeszcze dwie palce,
panie.
- Siedemnaôcie... Tylko niech
broniâ, a nie tylko ... jëzykiem
umie sië posîugiwaê. I pamiëtaj
Zagar - on jest niepeînoletni. -
Bandil rozeômiaî sië i dodaî - Niech
jedzie, moûe i on na coô sië przyda.
Zagar nic juû nie odpowiedziaî,
tylko ze zîoôciâ spojrzaî na
gwardzistë.
Shami