"S�uga Mroku"

Cichy trzask, p�kni�cie patyczka, kt�ry nieopatrznie nadepni�ty skruszy� si� pod naporem. Jej czu�e uszy zaraz wy�apa�y nienaturalny d�wi�k, zatrzyma�a konia i j�cz�c z b�lu zacz�a si� rozgl�da�. Lekki wiatr nios�cy zapach igliwia g�adzi� jej twarz b�yszcz�c� od potu, szum drzew nape�nia� uszy s�odk� melodi�, a parskanie niespokojnego konia wdziera�o si� w ten krajobraz obc� nut� fa�szu. Las milcza�, nikt si� nie pojawi� i tylko wiewi�rki skaka�y z ga��zi na ga��� w pogoni za im tylko znanym celem. Ditri skrzywi�a si�, gdy kolejny spazm b�lu szarpn�� jej ramieniem. Spojrza�a w stron� rany z grymasem na twarzy i odchyli�a lekko przesi�kni�ty karmazynem banda�. Krwawi�ca rana zaogni�a si�, a skrawki nadszarpni�tej sk�ry przybra�y nieprzyjemny wygl�d. J�kn�a z zawzi�ciem i pop�dzi�a konia. Czarny Grom obejrza� si� na swoj� pani� i parskaj�c z niepokojem ruszy� wolno przed siebie.
Kolejny trzask, i odg�os targanego materia�u, jakby kto� nieopatrznie zahaczy� w wystaj�c� ga���. Tym razem dziewczyna nie zatrzyma�a si� tylko z g�uchym st�kni�ciem strzeli�a wodz�. Grom zrozumia� od razu, a jego kopyta zadudni�y o wyschni�ty trakt.
Teraz krzyk!
Ditri obejrza�a si� za siebie i ku swemu przera�eniu ujrza�a czterech odzianych na czarno m�czyzn wybiegaj�cych na drog�. Jeden z nich w d�ugiej jakby sukni uni�s� w g�r� praw� r�k� i co� krzykn��. P�elfka nie wiedzia�a, co on robi, ale kilka lat w�r�d elf�w nauczy�o j�, aby unika� dziwnie zachowuj�cych si� os�b w d�ugich ubraniach i be�kocz�cych co� pod nosem.
Rozleg� si� huk, jakby ogromny g�az roztrzaska� si� o stalow� platform� w drobny mak, a po bokach wybuch�y miliony iskier opadaj�cych na drzewa, krzewy i traw� przepalaj�c listki i ma�e ga��zki.
- P�d� Gromie, p�d�!! - krzycza�a Ditri, gdy r�nokolorowe blaski eksplodowa�y gdzie� w tyle powoduj�c zawroty g�owy i spowolniaj�c ruchy. P�elfka zebra�a w sobie ca�� wol� skupiaj�c si�, tak jak uczy�a j� Alvanna, na ka�dym fragmencie swego cia�a pr�buj�c po kolei uwalnia� je z obezw�adniaj�cej mocy. Nie udawa�o si�, to co� by�o zbyt mocne, zbyt przenikliwe.
Rozleg� si� t�tent kopyt, i ryki je�d�c�w poganiaj�cych swoje wierzchowce do szale�czej gonitwy. Ditri mia�a jeszcze na tyle przytomno�ci, aby pop�dzi� konia do galopu. Dalan Dua zawsze garn�� si� do biegu, by� do niego stworzony tak jak ptak do lotu, a miecz do walki.
Pogo� trwa�a a coraz s�absza Ditri ledwo trzyma�a si� grzbietu swego ogiera. Przez chwil� przez jej umys� przemkn�a my�l, �e to ju� koniec, �e zaraz spadnie i zostanie stratowana. Pragn�a stawi� im czo�o, walczy� jakby to zrobi�a gdyby nie by�a ranna. Ostatnim, co uda�o si� jej zrobi� by�o...

B�ysk, tylko tyle zobaczyli, potem by� ju� tylko brz�k stali i g�uchy �omot padaj�cych cia�. Chwil� zaj�o im doj�cie do siebie. Nikt nie mia� najmniejszego poj�cia, co w�a�ciwie si� sta�o. Widzieli tylko �wiat�o przed sob� i tunel po�yskuj�cy feeri� barw od najja�niejszej a� po czer�. Jednak ten nadzwyczajny widok za�ama� si�, jakby �ci�gni�ty magnesem. Kraw�dzie owalu wyd�u�y�y si� zmieniaj�c w powyginan� elips� pe�n� nienaturalnych obraz�w i rozb�ysk�w. Nic tu nie by�o naturalne, wszystko rozmazane i zakrzywione jakby kto� rozla� ten obraz po nier�wnej powierzchni, a potem... b�ysk, eksplozja i huk tak ogromny, �e przez chwil� wszystko zamilk�o, a uszy towarzyszy eksplodowa�y pulsuj�cym b�lem.
Teraz cisza, wszystko umilk�o.
Krasnolud powsta� �wawo ca�y przysypany py�em traktu, na kt�ry upad�. Rozejrza� si� po okolicy, po czym jego zdziwione spojrzenie spocz�o na sponiewieranych towarzyszach.
- Co si� kuna sta�o! - prawie krzykn��, cho� teraz by� tak wzburzony, �e nikt nie rozr�ni�by jego krzyku czy te� normalnej mowy.
Jedyna w grupie kobieta natychmiast wsta�a otrzepa�a b��kitne szaty i udaj�c, �e wie gdzie jest spojrza�a na pobliskie lasy. Jej spojrzenie sta�o si� mniej pewne, gdy z jej umys�u znik�y wszelkie nadzieje na to, �e rzeczywi�cie jest zorientowana w sytuacji.
- No i co? - zapyta� krasnolud podchodz�c do przyjaci�ki - co to jest za miejsce?
- Przesta�, jeste� natarczywy. Nie widzisz, �e pr�buj� si� zorientowa�?
- Nieeee! - da� si� s�ysze� rozpaczliwy krzyk m�czyzny wci�� jeszcze siedz�cego na ziemi - Nie! Jak to mo�liiiiiwe?! Niech wszystkie czarty tego i innych �wiat�w spadn� na to miejsce i tw�j przekl�ty portal Amfisia! - krzycza� patrz�c na sw� lutni� z dwoma p�kni�tymi strunami.
- Hihi, nareszcie przestaniesz mnie m�czy�! - odezwa� si� czwarty cz�onek dru�yny z udawan� grac� odsuwaj�cy si� od siedz�cego nieruchomo ogra. By� to elf, ale inne elfy zabi�yby go bez zmru�enia oka. U�miechn�� si� - je�li tylko mo�na tak powiedzie� o tym odra�aj�cym grymasie, kt�ry przeci�� jego twarz - i doprowadzi� do porz�dku swoje czarne - jak jego charakter - ubranie.
Podni�s� z ziemi sw�j r�wnie� czarny sztylet i przyjrza� mu si� uwa�nie. Wok� ostrza zacz�y pojawia� si� malutkie ��te iskierki rozsiewaj�c si� wkr�tce po ca�ej d�oni i przedramieniu. Mroczny elf wpatrywa� si� t�po w migocz�ce �wiate�ka, gdy r�wnie szybko jak si� pojawi�y, znik�y. Wzruszy� ramionami i schowa� sztylet za pas, ale w tedy zauwa�y�, �e podobne iskierki otaczaj� wielki top�r krasnoluda i naszyjnik skupionej Amfisi. U�miechn�� si� chytrze i odwr�ci� patrz�c z lekko widoczn� odraz� w las za nim. Zaraz potem spojrza� w drug� stron� i ten widok znacznie bardziej przypad� mu do gustu, tak�e las, ale przykryty mrocznym ca�unem opar�w.
- To bardzo dziwne! - odezwa�a si� po chwili czarodziejka - na prawd� dziwne, ale fascynuj�ce!
- No nie znowu, pewnie znaczy to, �e mamy k�opoty. Ostatnio, gdy tak m�wi�a� spotkali�my demona - �achn�� si� mroczny.
Dziewczyna ca�y czas mia�a zamkni�te oczy, praw� d�o� po�o�y�a na migocz�cym naszyjniku i u�miechn�a si�.
- Przewspania�e uczucie - szepn�a i roze�mia�a si�.
- Hej Ty, masz zdaje si� ustali� gdzie jeste�my czy� nie? - zapyta� sfrustrowany krasnolud si�gaj�c do sakiewki po kompas.
Nie zdziwi� si� bardzo, gdy ig�a wirowa�a dooko�a jakby zakl�ta. Wzruszy� ramionami i schowa� bezu�yteczny tu wynalazek.
Czarodziejka otworzy�a oczy, jej �renice ja�nia�y niczym diamenty, a usta u�miecha�y si� z nieznanego nikomu powodu. Krasnoludowi wydawa�o si�, �e promienie jakim� dziwnym �wiat�em. By�o ono blade, prawie nie widoczne, ale dla wprawionych oczu po�wiata ta by�a widoczna jak p�omie� w ognisku.
- Amfisia? Co Ci jest?
- Nic, nic, ha ha przewspania�e! - westchn�a i spojrza�a towarzyszowi w oczy - to naprawd� dziwne miejsce, ma tak siln� aur� magiczn�, �e... - roze�mia�a si� -... �e nie wiem, co o tym s�dzi�. Jest tu tak wspaniale tak przyjemnie... ale wirki!! I co to... a to Sephulum inferi ha! - zn�w si� za�mia�a.
Wygl�da�a jakby wypi�a za du�o wina, jej oczy �wieci�y si�, m�wi�a nieracjonalnie i po chwili pad�a na ziemi�.
- Je�li chodzi o mnie to tu �mierdzi - mrukn�� elf - ju� wol� t� twoj� krain� Yarpenn!
Krasnolud szybko podbieg� do nieprzytomnej przyjaci�ki. Towarzyszy� mu m�czyzna z lutni� bez dw�ch strun.
- Co jej jest? - zapyta� i od�o�y� ukochany instrument z czci� na traw�.
- Sk�d do licha mam wiedzie�? To miejsce dziwnie na ni� dzia�a, ja te� czuj� w g�owie zam�t.
- A ja nie, to w�a�nie zaleta poety. Mam czysty i nieskalany umys�.
- Ach, b�d� cicho!
Us�yszeli cichy t�tent, zbli�aj�cy si� z ka�d� chwil�.
- A niech to szlag co� jedzie - krzykn�� elf i zacz�� rozgl�da� si� za krzakami, w kt�re m�g�by da� nura. Nic takiego nie by�o, stali na polance. Wyra�nie mu si� to nie spodoba�o, si�gn�� po r�koje�� sztyletu.
Yarpenn spojrza� w stron� sk�d nadbiega�y d�wi�ki i zakl�� pod nosem. Przeni�s� sw�j wzrok na nieprzytomn� Amfisi�, zaraz potem odwr�ci� si� w stron� gdzie siedzia� wci�� nieruchomy ogr. Zn�w zakl�� i si�gn�� po sw�j przewieszony przez plecy wielki top�r, kt�rego ostrze pokryto pradawnymi runicznymi znakami. Iskierki nie znik�y, przylega�y do masywnej i niebezpiecznej w r�ku krasnoluda broni, jakby staraj�c si� wnikn�� w magiczny metal. Jego zdziwienie by�o jeszcze wi�ksze, gdy bro� sta�a si� znacznie ci�sza.
- Za d�ugo w karczmie Yarpenn - mrukn�� sam do siebie i zamachn�� si� na pr�b� coraz bardziej niepor�cznie wywa�on� broni�.
- Co si� dzieje? - zapyta�a nieprzytomnie czarodziejka odzyskuj�c utracon� przed chwil� �wiadomo��.
W oddali znad czystego lasu wzbi�a si� w powietrze struga rozszczepionego �wiat�a i milion ma�ych �wiate�ek opadaj�cych na drzewa.
- A to co? - zapyta� niepewnie bard.
- Nie wiem, ale b�d� gotowy, doprowad� Morgluma do porz�dku szybko! Gdzie Pheagator?
- Jestem, ale wcale mi si� to nie podoba, nie licz na mnie. Je�li to jest to, co my�l� to b�d� pewien, �e mnie tu nie b�dzie, nie jestem na tyle g�upi, aby ryzykowa� w tym �mierdz�cym miejscu.
- Dobra ju� dobra!
Z lasu wybieg� ko� z je�d�cem le��cym na jego grzbiecie. Za nim wypad�o tuzin innych wymachuj�cych gro�nie broni�. Ponad tym ca�ym zgie�kiem unosi�a si� dziwna posta� wok� r�k, kt�rej jarzy�o si� b��kitnawe �wiat�o. Posta� wzlecia�a wy�ej i wznios�a r�ce nad g�ow�. Nast�pi� gwa�towny huk, trzask i w stron� uciekiniera pomkn�a seria b�yskawic, rycz�cych niczym szar�uj�cy gryfon. Ten nienaturalny d�wi�k spot�gowa� si�, a same b�yskawice rozszczepi�y si� tworz�c gigantyczny kszta�t atakuj�cego stwora.
Ko� uciekaj�cego zar�a� ze strachu i pu�ci� si� p�dem na krasnoluda i jego przyjaci�. Je�dziec zsun�� si� i gdy czarny ogier przemkn�� obok przyjaci� ze�lizgn�� si� padaj�c trzy kroki od Yarpenna.
Niecodzienna istota stworzona z b�yskawic rzuci�a si� na st�oczonych wrog�w.
Poeta trzasn�� ogra w pysk. Nic, uderzy� go drugi raz, zn�w nic. Obejrza� si� za siebie i gdy ujrza� szar�uj�c� magi� kopn�� Morgluma z ca�ej si�y w brzuch, nic.
- Wszyscy na ziemi�! - rykn�� Yarpenn, a bard wiedzia�, �e gdy krasnolud m�wi co� takiego to jest naprawd� �le. Rzuci� si� plackiem na ziemi� mia�d��c pod sob� lutni� - ukochany instrument.
Bestia run�a ku wrogom, chybi�a kilka cali g�ow� siedz�cego wci�� nieruchomo ogra. Je�d�cy byli coraz bli�ej, dwana�cie galopuj�cych koni z uzbrojonymi lud�mi dar�o ziemi�, aby dopa�� swoj� ofiar�.
Amfisia wsta�a o w�asnych si�ach i wymierzy�a w pierwszego przeciwnika swoj� r�d�k�.
- Ligaligngh! - krzykn�a i... nic.
- Ligeligngh - warkn�a, a z ko�ca r�d�ki b�ysn�a fala o�lepiaj�cego �wiat�a zmierzaj�c w stron� gryfona z b�yskawic.
Wybuch, tylko tyle zobaczyli zanim fala dusz�cego ciep�a nie powali�a towarzyszy z n�g. Dr��ce od magii powietrze rozdziera�o krta�, pali�o oczy i dra�ni�o nos. Ka�dy fragment sk�ry pali� jakby przytkni�to do niego rozgrzane do czerwono�ci �elazo. Potem martwota.

Otworzy� oczy gwa�townie, jakby od szybko�ci zale�a�o jego �ycie. Poczu� nieprzyjemny smr�d spalenizny i ozonu, przemieszany z zapachem siarki i pobliskiego lasu. Usiad� i rozejrza� si� czuj�c, �e sta�o si� co� z�ego. I chyba mia� racj�. Ku swemu przemo�nemu zdziwieniu ujrza� jad�cych w jego stron� je�d�c�w, a na ich czele uciekiniera. Dozna� przedziwnego uczucia, �e co� takiego ju� si� wydarzy�o. Chwyci� le��cy obok top�r i wsta�. Bola�a go ka�da ko��, ka�dy fragment sk�ry, wydawa�o mu si�, �e bol� go nawet w�osy g�stej br�zowej brody. I wtedy zobaczy� swoich przyjaci� le��cych na ziemi, a obok nich siebie p�acz�cego nad zabitymi towarzyszami.
Nagle pojawi�a si� Amfisia blada jak trup z wypalon� w piersi dziur� wielko�ci pi�ci m�czyzny. Widok ten przeszy� go jak w��cznia.
- Co si� dzieje! - krzykn�� i podbieg� do przyjaci�ki, kt�ra znik�a jak mg�a.
Wielki top�r rozpad� si� mu w r�ce, pozosta� bezbronny naprzeciw wroga. Dziwnego wroga, kt�rego nie zna� - maga bez oczu, ale za to z j�zykiem w�a. J�zyk, kt�ry porusza� si� niczym �mija zakl�ta przez fakira, wystrzeli� w jego stron�, zmieniaj�c si� w miecz, b�yszcz�cy i zlany krwi�. Miecz odezwa� si�: Gi�, aby zemsta nie twoim, b�d�c udzia�em zapad�a si�, niechaj tryumf stanie si� kl�sk�, a �mier� zwyci�stwem!
Wybuch i kolejny podmuch fali z�a, wiruj�cej i opadaj�cej na ziemi�, z kt�rej zacz�y wynurza� si� ko�ciste �apy uzbrojone w szpony ze stali, dziwnej stali podobnej do...
... do stali miecza, kt�ry zawis� nad jego g�ow�. Zjawa, p�prze�roczysta posta� unosi�a si� nad nim. Jej d�ugie, niegdy� kasztanowe w�osy rozwiewa� powiew z grobu, a oczy wci�� b��kitne patrza�y nie patrz�c w g��b Yarpenna. Poczu� zimno, wszechogarniaj�ce i obezw�adniaj�ce. Ch��d - wydawa�oby si�, �e z grobu owia� krasnoluda, kt�ry zadr�a� ka�d� cz�ci� siebie. Dziwi� si� poprzez strach, �e w og�le odczuwa co� takiego, stawa� naprzeciw najwi�kszych z�ych istot i �yje dalej, cho� tamte ju� dawno rozr�ba� jego top�r, a teraz?
Co to jest? Jak z tym walczy�?
Zamachn�� si� r�k�, jednak przemkn�a ona przez zwiewn� materi� zjawy.
- Zapomnienie i tylko to! - odezwa�a si� zjawa, a miecz w jej r�ku przekszta�ci� si� w gr�b z napisem Yarpenn Gawlak Zigrinn Ghranturi.
Wybuch, trzask i ryk gin�cego konia. Ryk wszystkich przyjaci�, wszystkich towarzyszy jacy kiedykolwiek byli w jego �yciu, �mier� - nieludzka, straszna, ha�bi�ca!
Ciemny las, ch��d nie ust�puje. Dru�yna, kilku oprych�w i kobieta. K��c� si�. Echo bawi si� ka�dym s�owem niczym pluszowym misiem z kapili.
N�, cios w plecy i �mier� w b�ocie, w�r�d traw i bagnistej mazi. R�ka, delikatna, paznokcie �ami�ce si� na kamieniach od ostatniego przed�miertelnego skurczu, j�k - straszliwy, niczym pro�ba o ratunek, rozpaczliwe b�aganie o cofni�cie tej chwili. Krew, ciep�a, sp�ywaj�ca do wody, mieszaj�ca si� z b�otem i gnij�cymi li��mi. D�ugie w�osy zabrudzone �mierdz�c� mazi� bagnisk. Pi�kne oczy, gasn�ce niczym p�omie� wypalonej �wiecy.
Nie wiedzia� sk�d w jego g�owie pojawi� si� g�os.
- Tak to ona Yarpennie, ty ju� dobrze wiesz kto.
Wrzask, piekielny dobywaj�cy si� z wn�trza ziemi - zawodzenie pot�pie�c�w. Pole bitwy zas�ane trupami poleg�ych, wielu tu zgin�o, �yje tylko jeden, tylko jeden... ostatni...

Cichy powiew wiatru zaszumia� ponad nim, a �d�b�a traw gmera�y w uchu, co nie by�o zbyt mi�e. Otworzy� oczy i ujrza� b��kitne niebo, co jaki� czas przecinane smugami dymu. Do jego nosa dotar� ch�odny powiew znad lasu pe�en zapachu li�ci, igliwia i wilgotnej �wie�o�ci, ska�onej jednak dymem tak tu obcym i niechcianym. Uni�s� lekko g�ow�. Zobaczy� le��ce cia�a, przyjaci� i wrog�w. Na ten widok powsta� gwa�townie i zaraz skrzywi� si� z b�lu.
- Co si� sta�o? - zapyta� sam siebie, gdy zobaczy� stoj�c� z boku posta� z d�ugimi w�osami opadaj�cymi na ramiona. Nie widzia� kto to gdy� sta�a plecami do ostrego s�o�ca.
Instynktownie si�gn�� po sw�j top�r nie by�o go jednak na miejscu. Posta� zachwia�a si� i z�apa�a za lewe rami�.
Ranna - pomy�la� Yarpenn i spojrza� w stron� najbli�szego przyjaciela. Amfisia oddycha�a r�wno i g��boko. Jej suknia by�a przypalona w wielu miejscach, cho� ona sama nie zdradza�a �lad�w ran. Jedynie jej w�osy zaczerwieni�y si� z boku g�owy, a obok le�a� po�yskuj�cy w �wietle s�o�ca kamie�.
Krasnolud natychmiast zerwa� si�, aby dotrze� do przyjaci�ki jednak jego drog� zagrodzi�o srebrzyste ostrze miecza chwiej�ce si� z lewa na prawo.
- Kim ty jeste�? - da� si� s�ysze� cichy, dziewcz�cy i nienaturalnie zachrypni�ty g�os.
B�yszcz�ca klinga zbli�y�a si� do potarganej brody Yarpenna, kt�ry zerkn�� ukradkiem w stron�, le��cej opodal broni. Czu� si� obola�y, piek�o go w gardle, ca�y czas my�la� o tym, aby czego� si� napi�, czegokolwiek, cho� wola�by dobry trunek. Na t� my�l u�miechn�� si� nieznacznie i odwr�ci� do przeciwniczki.
- Witaj - rzek� najpogodniej jak umia�, a r�k� zapar� si� w tyle. W jego glosie te� s�ycha� by�o dzia�anie dymu. Poczu� pieczenie, jakby dopiero teraz u�wiadomi� sobie uwieraj�cy go w ty�ek metal. U�miechn�� si� jeszcze szerzej.
Dziewczyna zauwa�y�a nietypowy wyraz twarzy prawie natychmiast, us�ysza�a te� szurni�cie metalu. Zareagowa�a b�yskawicznie, jednak potworny b�l w ramieniu spowolni� jej ruch na tyle, �e zwinny - jak na krasnoluda - Yarpenn wyci�gn�� sw�j czekanik zza tylnej cz�ci pasa. Jego cios a� zarycza�, gdy zmierza� na spotkanie idealnej klingi miecza.
Szcz�k stali i krzyk.
Krasnoludzki wojownik b�yskawicznie stan�� na nogi, a dziewczyna cofn�a si� dwa kroki w ty� krzywi�c si� z potwornego b�lu. Yarpenn wyszczerzy� z�by, podszed� trzy kroki do topora i uni�s� go, jednocze�nie drug� r�k� chowaj�c czekan za pas. Przyjrza� si� dok�adniej tej nieznajomej i zauwa�y� lekko zaostrzone ucho wy�aniaj�ce si� z jeszcze niedawno kasztanowych, teraz matowo br�zowych w�os�w. Wiedzia� w jej rysach jednak co� innego. Brudna twarz by�a delikatna z wyra�nie elfickimi akcentami, du�e, b��kitne oczy przepe�nione by�y czym�, czego nie potrafi� z odleg�o�ci rozszyfrowa�. Przez chwil� wyda�o mu si�, �e widzi w nich nienawi��, smutek, b�l i wszystkie inne uczucia odbijaj�ce si� w tych �renicach jak w zwierciadle. Nie potrafi� jednak odczyta� z nich nast�pnego ruchu, jakby o niczym nie my�la�a.
Atak nast�pi� bez najdrobniejszego ostrze�enia, krasnolud by� jednak got�w. Z �atwo�ci� odbi� nacieraj�cy miecz i pchn�� g�owic� swej broni w prz�d celuj�c w brzuch przeciwniczki. Dziewczyna j�kn�a z b�lu unikaj�c ciosu i odskoczy�a w ty�, aby zyska� przewag� pozycji. Yarpenn nie da� si� na to nabra� i post�pi� zaraz za ni� prawie nast�puj�c na jej ma�e �lady. Elfka wykona�a p�obr�t i wiruj�c dooko�a ci�a z trzech r�nych pozycji tak, aby jeden cios nast�powa� zaraz po drugim, jednak wymierzony by� w inne miejsce. Precyzja tych trafie� zdziwi�a Yarpenna tak, i� z ledwo�ci� zablokowa� pierwszy i drugi cios, a unikn�� trzeciego.
Teraz to on wycofa� si� dwa kroki w ty� i zmierzy� ostro przeciwniczk�. Dziewczyna stan�a w lekkim rozkroku i przymkn�a oczy. Wyra�nie os�ab�a, zacz�a si� chwia�, a r�ce dzier��ce pi�kny miecz opad�y do poziomu brzucha wojowniczki.
Teraz albo nigdy - pomy�la� i ruszy� do szar�y.
Mg�a i jasna smuga. Tylko tyle zobaczy�, a chwil� p�niej us�ysza� gwizd klingi tu� nad g�ow�.
P�elfka wykona�a zamaszyste ci�cie ponad g�ow� usi�uj�c rozproszy� przeciwnika. Do�wiadczony wojownik nie zwr�ci� uwagi na t� fint� i kontynuowa� atak wiedz�c, �e gdy si� zatrzyma otrzyma trafienie. Zauwa�y� ta�cz�c� przeciwniczk�, kt�ra z zamkni�tymi oczyma kr��y�a wok� niego.
Jak ona to robi?
Chaos! Wdar� si� w umys� dziewczyny, gdy zacz�a zbli�a� si� w stron� przeciwnika, kt�rego wyczuwa�a swoimi zmys�ami pobudzonymi przez wewn�trzn� moc. B�l sta� si� nie do zniesienia. Rwa� jakby tysi�c wilk�w pr�bowa�o rozszarpa� jej rami�. W�era�y si� swoimi pot�nymi k�ami dr�c tkank�. Zachwia�a si�.
Yarpenn zauwa�y� dziwn� niekonsekwencj� ruch�w przeciwniczki i wykorzysta� j� najlepiej jak potrafi�. Wyprowadzi� silny cios od do�u, aby podbi� miecz przeciwniczki na tak� wysoko�� by m�c wykona� ostateczne uderzenie. Prawie si� uda�o...
�wist. I tym razem instynkt wojownika go nie zawi�d�. Pad� na ziemi� podcinaj�c szczup�e nogi dziewczyny tak, �e pocisk przelecia� tu� nad g�ow� p�elfki, kt�ra krzykn�a upadaj�c na ranne rami�. Jej wzrok zamgli� si� i jakby odp�yn��, ale tego Yarpenn ju� nie zauwa�y� gdy� mia� inne, znacznie powa�niejsze zmartwienie.
Z niedowierzaniem spostrzeg�, �e z czerwonego owalu wybieg�o w�a�nie kilka czarno odzianych postaci. Krasnolud spenetrowa� oczyma okolic� zatrzymuj�c si� na ka�dym le��cym przyjacielu. Zobaczy�, �e Morglum poczyni� pewien sukces w aklimatyzacji - zacz�� si� t�po rozgl�da�.
Yarpenn wiedzia�, �e nie zdzier�y tu sam, maj�c na dodatek przeciwnika za plecami.
- Hej, Morglum, Gobo�u m�j wstawaj! Rusz si� no! - krzykn�� szykuj�c swoj� bro�.
Ogr rozejrza� si� jakby poszukiwa� �r�d�a d�wi�ku brzmi�cego jak jego imi�, a� wreszcie jego b��dne spojrzenie zatrzyma�o si� na postaci krasnoluda. Morglum wyda� z siebie i�cie pytaj�cy d�wi�k, po czym si�gn�� po wielk� pa�k� i spojrza� na jej czubek.
Yarpenn wiedzia�, �e z tym przyjacielem trzeba obchodzi� si� wyj�tkowo.
- Morglum!
Tym razem b��dny ogr zatrzyma� sw�j b��dny wzrok na swoim przyjacielu.
- Twoja bi�, twoja bra� pa�ka, twoja bi�! - krzykn�� krasnolud i zwr�ci� si� w stron� skradaj�cych si� postaci.
Trzasn�y zamki kusz. Yarpenn pad� w obj�cia ziemi ryj�c z�bami traw�. Wsta�, wyplu� w�ciekle denerwuj�ce �d�b�a i stan�� pewnie na swych pie�kowatych nogach. Chwyci� sw�j obur�czny top�r i zamacha� nim dla pr�by. By� niewygodny i ci�kawy, ale jakie to mia�o znaczenie dla w�ciek�ego krasnoluda.
- No chod�cie tu! Podejd�cie i nakarmcie moj� bro�! - warkn��, a jego oczy zmieni�y si� w szparki. Na usta Yarpenna wyp�yn�� ironiczny u�mieszek, kt�ry poszerzy� si� tylko, gdy do��czy� do niego chwiejnie, skrobi�c si� po �bie nabit� kolcami pa�k� Morglum.
Krasnolud pokiwa� tylko z niedowierzaniem g�ow� i uderzy�.
Dw�ch ludzi zaatakowa�o naraz, trzeci poszed� na ogra, ale natychmiast si� zatrzyma�, gdy pa�ka r�bn�a wzbijaj�c tuman ma�ych trawek tu� przed jego nogami.
Yarpenn odwin�� si� sw� broni�, aby sparowa� nadci�gaj�cy cios miecza, zaraz potem cofn�� si� i da� nura w bok unikaj�c zdradzieckiego pchni�cia zachodz�cego niepostrze�enie od lewej strony. Przeturla� si� po ziemi i stan�� pewnie przechodz�c do kontrataku. Zaszar�owa�, nie zwa�aj�c na ostrze miecza przeje�d�aj�ce po jego napier�niku brn�� na prz�d bior�c pot�ny zamach na g�ow� wroga.
G�uchy i przyprawiaj�cy o md�o�ci �omot po��czy� si� z try�ni�ciem czerwonej posoki wprost na jego twarz. M�czyzna ze zmia�d�on� czaszk� run�� na ziemi� rozbryzguj�c dooko�a sw� krew.
Kolejny szcz�k powiedzia� krasnoludowi, �e naplecznik r�wnie� dosta� ju� swoje, poczu� p�kni�cie na swojej zbroi i odwr�ci� si� akurat, gdy wr�g szykowa� si� do pchni�cia. Nie my�la� nawet, zaraz rzuci� si� do przodu, jednak �liska od krwi trawa okaza�a si� zdradliw� pu�apk�. Uderzy� g�ucho o ziemi�, niestety wci�� znajduj�c si� w zasi�gu atakuj�cego przeciwnika bro�, kt�rego nie zamierza�a chybi�. Teraz pozosta�o ju� tylko jedno...
Morglum sta� r�bi�c pa�k� w ziemi� tu� przed os�upia�ym bandyt�. Wida� sprawia�o mu to rado��, bo gdy inny bandyta uderzy� go mieczem przez ods�oni�te plecy Gobos odwr�ci� si� trzasn�� szpetnie cz�owieka odrzucaj�c go na pi�� krok�w i powr�ci� do r�bania, cho� bandziora ju� dawno tam nie by�o.
Amfisia otworzy�a oczy chwil� przed tym jak jeden ze zbir�w podbieg� do niej i doby� sztyletu, aby zada� cios prosto w serce. Z jej ust wystrzeli� ognisty strumie� zmieniaj�c go w stoj�c� skwark�.
Czarodziejka wsta�a, dotykaj�c delikatnie r�k� bol�cej g�owy i rozejrza�a si� natychmiast orientuj�c w sytuacji. Najwi�cej uwagi po�wi�ci�a czerwonemu owalowi, z kt�rego ca�y czas wychodzili nast�pni przeciwnicy. Studiowa�a jego wygl�d staraj�c si� wymy�li� spos�b na jego zamkni�cie. Ju� po chwili dowiedzia�a si�, �e to teraz niemo�liwe. Z wn�trza portalu wyszed� cz�owiek w d�ugich pow��czystych szatach koloru krwi. Za nim pod��a� inny m�czyzna ubrany inaczej ni� wys�ani wcze�niej zab�jcy. By� m�odszy i znacznie przystojniejszy, przy boku mia� miecz i sztylet gotowy do dobycia.
Amfisia poczu�a nagle do niego nadzwyczajn� sympati�, dobrze wiedzia�a, �e musi to by� skutek dzia�ania jakiej� podst�pnej magii, wielokrotnie zdarza�o jej si� u�ywa� podobnych urok�w, ale nie potrafi�a jednak na odleg�o�� powiedzie�, co jest ich �r�d�em. Teraz ju� nawet nie chcia�a. Wsta�a z trawy otrzepa�a swoje podniszczone szaty i pos�a�a ognisty pocisk w najbli�szego bandyty, kt�ry zaraz rzuci� si� na traw� tarzaj�c jak pies, aby zgasi� p�omienie.
Walczy�a z ogarniaj�cym j� nag�ym spokojem, melancholi� i sympati� do wszystkich. Przez krotki moment mia�a przera�aj�ce wra�enie, �e nie obchodzi j� nawet rozpaczliwa walka przyjaci�.
We� si� w gar�� - powtarza� sobie w my�lach uciskaj�c d�o�mi skronie, ale dalej sz�a w stron� tego innego...
W ko�cu krzykn�a kilka s��w i wok� niej pojawi�y si� setki wiruj�cych iskierek dzia�aj�cych zajmuj�co na pod�wiadomo��, dzi�ki czemu nie by�o miejsca na inne sprawy . Wiedzia�a, �e teraz nie zdo�a rzuci� �adnego czaru, dlatego zaraz podbieg�a do le��cego nieruchomo barda wci�� przygniataj�cego swym cia�em zmia�d�on� lutni�. Wydoby�a z torby na sk�adniki ma�y flakonik zatkany srebrnym koreczkiem. Po jego wyj�ciu w powietrzu rozni�s� si� odra�aj�cy zapach, do kt�rego ona by�a przyzwyczajona, a na kt�ry ka�dy inny cz�owiek reaguje natychmiast.
Poeta kaszln��, wierzgn�� jak uwi�ziony ogier i otworzy� szeroko oczy.
- Co si�... gdzie ja... gdzie jestem!? Ach Amfisia, co to jest, na czym ja... o bogowie!!
- Zamknij si� Efeso, mamy k�opoty.
Jakby na zawo�anie rozleg� si� huk, a zaraz potem powietrze przeci�� lec�cy ogr .
M�czyzna z g�upi� min� pod��y� wzrokiem za lec�cym towarzyszem, po czym spojrza� z powrotem na czarodziejk�.
- Chyba masz racj�. Ale moja...
- Sko�cz ju�, musimy wydosta� si� st�d i pom�c Yarpennowi - krzykn�a Amfisia ocieraj�c �ciekaj�c� jej po czole krew i spojrza�a z niepokojem na otoczonego krasnoluda.
Yarpenn widzia� zmierzaj�ce ostrze, kt�re b�ysn�o i pad�o pi�� st�p dalej. Jego zdziwione spojrzenie zwr�ci�o si� na jeszcze bardziej zdezorientowanego bandyt�, kt�ry wpatrywa� si� w ostrze miecza wystaj�ce mu z piersi. Upad� martwy, a zza niego wy�oni�a si� ledwo trzymaj�c na nogach p�elfka. Chwia�a si� jakby pot�ny wiatr nie pozwala� jej usta�, nagle upad�a.
Krasnolud podni�s� si� i zerkn�� na nast�pnego przeciwnika skradaj�cego si� od ty�u.
Amfisia przymkn�a oczy i po�o�y�a d�o� na swym wisiorku, posy�aj�c my�li w stron� przyjaciela. Zobaczy�a przed sob� mur.
Ach Yarpenn wpu�� mnie! - krzykn�a w my�lach, jednak mur trwa� .
Wyobrazi�a sobie kilof wielki i pot�ny trzymany przez ogra, maj�cego b�d� co b�d� wygl�d Morgluma. Pos�a�a nast�pn� wi�zk� mocy wzmacniaj�c za ka�dym razem. Mur trwa�, kilof bi� o wielkie bloki, a czarodziejka bombardowa�a powierzchnie tej mentalnej �ciany strugami energii sprz�onej z jej umys�em poprzez amulet porz�dkuj�cy jej w tej chwili my�li, burzone ochronn� magi�, kt�ra otacza�a Amfisi�.
Yarpenn uparciuchu! Otw�rz klepk�!
Amfisia wiedzia�a, �e to bardzo trudne zadanie. Ju� wcze�niej wielokrotnie pr�bowa�a wej�� do jego umys�u, szczeg�lnie w pocz�tkach ich znajomo�ci. Wtedy si� nie uda�o. Teraz musi!
Kobieta wyt�y�a ca�y sw�j zas�b energii i skupi�a na jednym punkcie muru.
Pojawi�a si� malutka szczelinka. Magiczny dzier�yciel m�ota w postaci ogra Morgluma zaraz wbi� tam sw�j kilof poszerzaj�c otw�r, przez kt�ry na skrzyd�ach mocy przemkn�a Amfisia.
Krasnolud wywija� broni� trzymaj�c natarczywych przeciwnik�w z dala od siebie. Niepokoi� go m�czyzna w czerwonych szatach unosz�cy i opuszczaj�cy r�ce jakby kre�li� jakie� ko�a. Ten drugi te� jaki� dziwny, trzyma kamie� b�yszcz�cy na czerwono.
Nagle poczu� nieprzyjemne uczucie wtargni�cia, naruszenia prywatno�ci, ju� by� pewien, �e czerwony mag jakim� cudem go dopad�, ale to szybko min�o i w jego g�owie pojawi� si� spokojny i przyjemny g�os Amfisi:
- Yarpenn, nie potrafi�... nie dam rady otworzy�...!
- Otw�rz portal Amfisia! Postaraj si� to zrobi� jak najszybciej! - odezwa� si� w my�lach, lekko zaskoczony faktem prze�amania jego naturalnej odporno�ci.
- Nie mog�, nie dam rady. Opar�am si� mentalnemu atakowi, jestem s�aba.
Jeden z bandyt�w zauwa�y� rozkojarzenie przeciwnika i przypu�ci� atak.
- Amfisia wi�c co ja mam zrobi�? - pomy�la� jak najwyra�niej potrafi� i sparowa� dwa nast�puj�ce po sobie ataki, zaraz porem unikn�� morderczego ciosu w szyj�. Kolejny atak o ma�y w�os nie pozbawi� go g�owy.
- Robi si� coraz gor�cej, a ten czerwony rzuca czar!
- Yarpenn! Musisz mi pom�c sama nie dam rady, szybko!
Krasnolud cofaj�c si� przed trzema wrogami si�gn�� lew� r�k� pod zbroj�, aby dosta� wisiorek z tkwi�cym w nim kamieniem b��kitnej barwy - dziwny minera� znaleziony podczas jednej z podr�y, Amfisia odkry�a w nim mo�liwo�� przechowywania mocy i za�adowa�a kryszta�, jak to m�wi�a: "Na wszelki wypadek".
Poczu� uderzenie i bolesne uk�ucie w nodze. To be�t wystrzelony przez kusznika przebi� nagolenniki wspania�ej zbroi.
Wreszcie uda�o mu si� wydoby� medalion i podrzuci� go w powietrze, okupi� to szram� przez policzek. Z warkni�ciem rozpl�ta� g�ow� kolejnemu przeciwnikowi i zastawi� si� masywn� parad� przed pot�nym ciosem.
Kamie� wzlecia� i lecia� i lecia� a� wreszcie wpad� w traw�.
Amfisia zakl�a w j�zyku, jakiego Efeso nie zrozumia� i z�apa�a mocniej sw�j amulet. Jej skupienie musia�o tu by� jeszcze silniejsze i bardziej stabilne. Potrzebowa�a spokoju i usi�owa�a go zdoby�. Ale nagle wszystko dooko�a zmieni�o barw�...

P�elfka pozbiera�a si� ci�ko z ziemi i usiad�a prawie ju� p�acz�c z potwornego b�lu. Ca�e ramie jej spuch�o i przybra�o siny wygl�d, krew p�yn�a coraz mocniej. Dziewczynie kr�ci�o si� w g�owie, ju� prawie nie widzia�a przeciwnik�w, nie widzia�a nawet swojego miecza. Wiedzia�a tylko, �e to j� �cigaj�, a ten, z kt�rym walczy�a ocali� j�. Wstydzi�a si� swojego braku opanowania, ale zdawa�a sobie spraw� z tego, �e teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. Je�li zaraz si� nie opanuje i nie poskromi b�lu zginie. Unios�a si� i ci�a przez nog� stoj�cego najbli�ej bandyty, kt�ry pad� na plecy. Ju� nigdy nie wsta� gdy� mglisty cios elfickiego miecza rozora� jego t�tnic�.
P�elfka z ogromnym wysi�kiem, zbieraj�c ca�� swoj� si�� wsta�a i przyj�a walk� z jednym z otaczaj�cych Yarpenna bandyt�w.
Wtem go ujrza�a, sta� obok czerwonego maga, i co� trzyma�.
Tak to na pewno on!
Teraz wiedzia�a, kto jest jej celem, widzia�a zapomnienie w zasi�gu r�ki i musia�a do niego dotrze�. Bandyta zgin�� bardzo szybko, a dziewczyna ruszy�a w stron� Akira, w stron� swej nienawi�ci w stron� swego zapomnienia.
Amfisia rozejrza�a si�, nikt nie zwr�ci� na to uwagi, wi�c to musi by�...
- Yarpenn, Efeso uciekajcie!!!! Morgl...u...
Eksplozja �wiat�a, nag�y blask tak pot�ny, �e jego biel pali�a w oczy, przebija�a si� przez �renice jakby ich nie by�o, wdziera�a si� do g�owy bez przeszk�d parz�c i wypalaj�c. Jednak�e potem nasta�a ciemno�� tak g��boka i wszechogarniaj�ca, �e prawie materialna.

Ciemno�� bez najmniejszego �r�d�a �wiat�a, tak przejmuj�ca i napawaj�ca l�kiem, �e sam jej widok parali�uje. I to powietrze zimne, duszne, przepe�nione wilgoci� i zat�ch�ym zapachem piwnic. Wyra�nie odr�nia� si� jeden zapach, s�odki od�r zgnilizny nape�niaj�cy nozdrza �ajnem i prawie zmuszaj�cy do wymiot�w.
Pierwsza fala ot�pienia min�a szybko, podobnie jak smr�d, kt�ry zdawa�by si� w tym miejscu naturalny.
Cisza by�a przejmuj�ca, dopiero teraz j� zauwa�yli, ani szmeru, tylko samotne oddechy.
- Gdzie... do licha, gdzie my teraz jeste�my? - odezwa� si� z ciemno�ci g�os Efeso.
Po chwili rozb�ysn�o �wiat�o wdzieraj�c si� w trzewia mroku. Cienie uciek�y, ale to �wiat�o by�o tu obce, by�o wrogiem, kt�rego ciemno�� pragnie zniszczy�.
Na d�oni kl�cz�cej Amfisi p�on�� p�omie� wielko�ci pi�ci, ale sama czarodziejka prawie si� nie rusza�a. Wpatrywa�a si� w trzy dziwne znaki wyryte na skale, na kt�rej wszyscy stali. By�y one jej obce, ale przypomina�y co�, z czym spotka�a si� wiele lat temu podczas studi�w u swego mistrza, runy popularnie nazywane przestrog�.
Yarpenn zatrzymywa� wzrok kolejno na swoich towarzyszach sprawdzaj�c czy czasem nikt nie ucierpia� a� w ko�cu jego spojrzenie pad�o na le��c� na granicy �wiat�a Amfisi, skulon� p�elfk�. Zrobi� trzy kroki w jej stron�, jego ch�d zawt�rowa� seri� trzask�w i skrzypni��, po kt�rych zdezorientowany krasnolud zatrzyma� si� patrz�c pod nogi. Pojawi�y si� tam deski tak jakby dopiero teraz je zauwa�yli, jakby maskowa�y si� kolorem ska� i kamieni. Yarpenn tupn�� kilka razy nogami w miejscu i teraz mia� ju� pewno��, to nadzwyczaj realna iluzja, tak realna, �e prawie materialna. Teraz zobaczy� tak�e stos skrzy� stoj�cy dwa kroki na lewo od �wiat�a czarodziejki, jedynego �r�d�a blasku w tym ponurym miejscu, kt�re ju� teraz zaczyna�o poch�ania� p�omie�. Amfisia mala�a w oczach, by�a coraz bardziej s�aba, a jej spojrzenie odp�ywa�o dalej i dalej do innego �wiata.
- Rozpalcie tu ognisko, tam le�� jakie� skrzynie, Amfisia musi odpocz��, ja zreszt� te� nie pogardz� ogniem w tym miejscu - powiedzia� Yarpenn. Spojrza� na swoj� wyczerpan� przyjaci�k�, po czym zrobi� kilka krok�w w stron� skulonej postaci p�elfki. Przykl�kn�� i ods�oni� skrwawiony kawa�ek tkaniny ods�aniaj�c okropn� zaropia�� ran�.
Jak ona z tym jeszcze walczy�a - szepn�� i si�gn�� za pas wyci�gaj�c ma�y flakonik dziwnie m�tniej�cego p�ynu. Wstrz�sn�� nim i odkorkowa� wypuszczaj�c na zewn�trz s�odki i otumaniaj�cy zapach. �agodz�cy p�yn opad� na ran� mieni�c si� setkami wielobarwnych refleks�w, s�ycha� by�o prawie jego �piew - ciche dzwonienie znikaj�cych iskierek magii, kt�re wnikaj�c w g��b rany zlewa�y si� z ran� odnawiaj�c uszkodzon� tkank�.
Szybko�� dzia�ania mikstury zdziwi�a Yaprenna. Zazwyczaj trzeba by�o czeka� dobre par� godzin na widoczne rezultaty, a tutaj mikstura w kilka minut poch�on�a ca�� ran�. Krasnolud wzruszy� ramionami i u�o�y� nieprzytomn� p�elfk� w wygodniejszej pozycji.
- Co tam masz? - zapyta� podchodz�c Efeso i spojrza� na dziewczyn� - Ooo! A to, kto?
- Czujesz, �e rymujesz?
- �artujesz!! Czy�by to by�... by�a pierwsza przyjazna nam mieszkanka tego �wiata?
- Czy taka przyjazna to ja nie wiem - mrukn�� Yarpenn i spojrza� na le��cy obok miecz l�ni�cy minimalnie odbijaj�c nik�e b�yski z ognia rozpalanego przez Pheagatora. Tak doskona�ego wykonania broni krasnolud - pomimo �e widzia� naprawd� du�o kling - nie u�wiadczy� jeszcze w �adnym warsztacie mistrz�w. Taki pi�kny materia�, a� dziw bra�, �e mo�e go nie zna�. A jednak, srebrzysty brzeszczot wydawa� si� jakby podarunkiem bog�w.
- Dlaczego wi�c jej pomagasz? - zapyta� poeta i przykl�kn�� przy le��cej broni - Amfisia ju� �pi doda� zaraz zmieniaj�c szybko temat - nie�le da�o jej to wszystko w ko��. Uwa�am jednak, �e kraina ta bardzo nietypowo nas powita�a, co nie? Wiesz co, chyba trzeba b�dzie podci�gn�� j� do ognia, tu wieje...

* * *

Przeczytaj W�drowcze cz�� drug�...

Cz�� druga


Powr�t od pergaminu do sto�u karczemnego