S�uga Mroku cz. III ost.

Rozdzia� V
By�o ciemno, ale ten fakt nigdy go nie przera�a�. Wola� mrok od dnia, to by�o oczywiste. Jednak�e ta chwila by�a chyba najgorsz� w �yciu. Sta� przed niewielk� chat� so�tysa wsi i s�ucha� ponurej wymiany zda�. Wewn�trz, by� jego pan, jego w�adca i mistrz. Pot�na istota wzbudzaj�ca strach i respekt, czasami przera�enie. Je�eli jeszcze nie by� pewien czy zna to uczucie, teraz mo�e z ca�� pewno�ci� potwierdzi� te s�owa. Ka�dy, kto trzyma z Denomarem - Mrocznym Liczem Ghotera - nie mo�e w �adnej sekundzie czu� si� pewnie.
- Nie pozwol�, aby kto� taki jak ty stawa� mi na drodze! - warkn�� przystojny m�czyzna g�osem tak innym i dziwnym, �e Korminowi przesz�y ciarki po plecach - Je�li m�wi�, �e si� tu zatrzymam to tak zrobi�!
So�tys nie odezwa� si�, jedyny gest, na jaki by�o go sta� to kiwni�cie g�ow� na znak zgody.
Denomar u�miechn�� si� nie swoim u�miechem i wsta� z drewnianego krzes�a przewracaj�c je w ty� tak gwa�townie, �e Kormin podskoczy�.
- Ma tu by� cicho rozumiesz? Normalna osada, cicha i spokojna - prawi� licz przechodz�c wzd�u� niewielkiej izby - A je�eli co� p�jdzie nie tak, zginiesz jako pierwszy!
- T...tak p...panie.
- O nie, jeszcze nie panie! - warkn�� Denomar i uni�s� d�onie.
Z ko�ca ka�dego palca trysn�a czarna smuga wdzieraj�c si� z jazgotem w czo�o Kormina. M�czyzna krzycza� i wymachiwa� bezskutecznie r�koma, a� nagle znieruchomia�, jego cia�em targn�y konwulsje i opad�.
Siedzia� bez najmniejszej oznaki �ycia, a jego oczy zmatowia�y i przybra�y kolor mg�y. Licz skrzy�owa� r�ce na piersi i skin��. Kormin powsta�.
- Wspaniale - szepn�� nieludzko Denomar - Ju� prawie zapomnia�em, jakie to uczucie - powiedzia� i spojrza� na swoje d�onie.
- Ta moc, jest... wi�ksza, najwi�ksza, wi�ksza od czasu... - warkn��, zn�w to zrobi� i spojrza� przed siebie - zn�w jeste� ze mn� Ghoterze?
Izba zadr�a�a, a przys�uchuj�cy si� na zewn�trz Pheagator odskoczy� od �cian, kt�re zafalowa�y niczym tafla jeziora pog�adzona wichrem znad g�r. Wewn�trz, powsta�a czerwona, ziej�ca ogniem szczelina. P�omienie omiot�y licza, otaczaj�c go ognistym ca�unem, wst�g� mrocznej �mierci, pochodz�cej wprost z Szeolu.
- Sharrte shov sothort Dedomars! - rozleg� si� niski, gro�ny i pe�en mocy g�os.
Denomar pad� na kolana.
- Znasz swoje zadanie! - dobieg�o z ognistej szczeliny - Wykorzystaj to, co ju� masz. Nadszed� czas, aby zada� cios Sillvirlarrriusssowi. N�dzne istoty nad kt�rrrhrrymi roztoczy� opiek� musz� zginhhh�� i do��czy� do mego kr�lestwa, razem z Simmedirianesem. Dathar thor! Nie zawied�!! Przybysze musz� pos�u�y� jako brama do Kr�gu, a bez w�adcy elfy padn�!
- Tak panie - odrzek� licz najpokorniej jak umia� - Do tych �mierci, na zawsze, mocy wielkiej!
Chat� zn�w zatrz�s�o, a z dachu posypa�a si� strzecha. Szczelina powoli, ale stanowczo zacz�a si� zamyka�, a wraz z ni� odchodzi� odg�os tysi�cy pot�pionych, skazanych na wieczne przekle�stwo w kr�lestwie �mierci Ghotera.
Pheagator u�miechn�� si�. Wiedzia� kiedy jest po w�a�ciwej stronie, wiedzia� kiedy jest przy silniejszym i teraz mia� zamiar to wykorzysta�. Niech si� stanie, niech zemsta si� dope�ni.
Gdy mroczny zamierza� odej�� us�ysza� w swojej g�owie g�os, kt�rego nie mo�na by�o pomyli� z �adnym innym.
- Wszystko s�ysza�e�! Podejd� ofiaruj� ci dar!
Elf zmarkotnia�, strach, tak obcy i niechciany �cisn�� mu serce, jednak wiedzia�, �e jego okazanie sk�oni Denomara do wybrania jeszcze straszliwszej kary od tej, kt�r� sobie wymy�li�.
Nie ma wyj�cia...
* * *
Poranek, ju� drugi od czasu gdy rozegra�a si� walka z Denomarem. By�o wcze�nie ale Yarpenn siedzia� przy dogasaj�cym ognisku i grza� r�ce po wyj�tkowo zimnej nocy. Ka�dy listek, najmniejsza trawka pokryta by�a milionami ma�ych kropelek rosy. Wszystkie drzewa b�yszcza�y w �wietle powstaj�cego dnia sprawiaj�c wra�enie jakby ca�y nocny niebosk�on opad� na ziemi� i pokry� li�cie drzew, krzewy oraz trawy. Pi�kno tego widoku urzek�o nawet twardego i czu�ego tylko na pi�kno broni krasnoluda. Wsta� i podszed� na skraj wzniesienia spogl�daj�c na roz�wietlon� s�o�cem dolin� poni�ej i niemal j�kn�� z zachwytu.
- Patrz przyjacielu, gdy� pi�kniejszych widok�w nie zobaczysz nigdzie indziej - powiedzia� podchodz�c do Yarpenna Kymil, elf z Feariletornu.
Krasnolud westchn��.
- Przypomina mi to moj� Krain� - odezwa� si� po chwili i spojrza� na powa�nego elfa - Trochu mi t�skno!
- Nie dziwi� ci si�. Jak to jest? Gdy co� mamy, to nie doceniamy tego pi�kna i uroku, nie widzimy prawdziwej natury, ale gdy to utracimy poznajemy jego prawdziw� warto�� i wierzymy w odzyskanie skarbu.
- Mam zamiar powr�ci�, je�li to masz na my�li.
Kymil u�miechn�� si� i przytakn�� kiwni�ciem g�owy.
- Co� taki ma�om�wny?- zapyta� krasnolud gdy chwila milczenia zamieni�a si� w dwie, a potem w trzy.
Elf uda� zaskoczonego po czym spojrza� na rozm�wc� z wyrzutem.
- Jeszcze wczoraj naruszy�e� moj� godno�� ka��c mi si� zamkn��, my�lisz, �e chwila zadumy nad urokiem poranka to zmieni?
- Nie kaza�em ci si� zamkn�� tylko sugerowa�em aby� wreszcie nas doprowadzi� do tej osady!
- Ha, jakby pomi�dzy tym by�a jaka� r�nica!
- Elfie, nie b�d� taki drobiazgowy...
- Nie b�d� taki g�o�ny krasnoludzie, obudzisz Ditri.
Krasnolud mrukn�� co� pod nosem i trzepn�� z gniewem komara dobieraj�cego si� mu do czo�a. Elf pokr�ci� g�ow� po czym zagadn��:
- Nie s�dzisz, �e powinni�my si� zbiera�?
- W�a�nie to staram ci si� powiedzie�!
- C� za zbieg okoliczno�ci, ja tobie tak�e.
* * *
Mag w czerwonej szacie zsiad� z konia i spojrza� w stron� osady.
- Tam mamy i�� - odezwa� si� do podje�d�aj�cego m�czyzny - tak� otrzyma�em wiadomo��.
- W�a�nie, otrzyma�e� wiadomo�� wi�c nie licz, �e b�d� szed� za tob�, magu. Drugi raz nie spotkam si� z tym liczem.
- Nikt Ci nie ka�e, ale zastan�w si� nad propozycj�, wiele mo�esz zyska�, a tak na marginesie, co mam zrobi� z t� ma�� wyw�ok� gdy j� z�api�?
Akir poczerwienia� ze z�o�ci i spojrza� magowi prosto w oczy. Jego twarz wyra�a�a a� nazbyt wyra�nie niem� gro�b�, mimo to nic nie powiedzia�. Czarodziej u�miechn�� si� wynio�le i zn�w spojrza� na cich� osad�, za cich�, niebezpiecznie milcz�c�.
- Id� sobie sam, nie dasz rady pochwyci� tej grupy cho�by� wezwa� wszystkich mrocznych kumpli z ca�ego Airu.
M�czyzna w czerwieni wykrzywi� si� w grymasie i machn�� r�k�.
- Co ty wiesz g�upcze. Jeste� tylko po to aby wymachiwa� mieczem i s�ucha� rozkaz�w.
Akir si�gn�� po sakiewk� i rzuci� j� czarodziejowi.
- Oto um�wiona zap�ata. Mam nadziej�, �e si� ju� nie spotkamy.
- Mo�esz by� tego pewien - odpowiedzia� mag u�miechaj�c si� tym razem nad wyraz z�owrogo.
Akir nie spojrza� wi�cej na maga. Dosiad� swego wierzchowca i wraz z grup� towarzyszy odjecha�, oddalaj�c si� od tajemniczej osady. Mia� to co chcia�, przedmiot, magiczny artefakt daj�cy mu przewag� i wiedzia�, �e nast�pnym razem �aden mag nie przeszkodzi mu w wywarciu zemsty na znienawidzonej Ditri.
Kto� kiedy� powiedzia�, �e najbardziej nienawidzimy os�b, kt�re skrzywdzili�my. Akir by� tego znakomitym przyk�adem. Nienawi�� w jego sercu p�on�a pot�nym ogniem, poch�aniaj�cym najmniejsze pozosta�o�ci dobroci i cz�owiecze�stwa, a niewyja�niona �mier� c�rki tylko zwi�kszy�a te p�omienie. Zaprzecza� temu, ale za sw� strat� tak�e wini� Ditri.
Teraz mia� si�� i wiedzia�, �e zabije wreszcie t� ma��...
* * *
Pokryte strzech� dachy i ma�e kominy, wypuszczaj�ce jasny dym ukaza�y si� w�drowcom znad niewielkiego pag�rka. Elf spojrza� w stron� s�o�ca i u�miechn�� si� mru��c oczy.
- M�wi�em, �e dotrzemy przed po�udniem?
Krasnolud wgramoli� si� na wzniesienie i skrzy�owa� ramiona na beczkowatej piersi.
- No, z dziesi�� razy!
- Oto Kiponela, niedu�a osada, ale nie spodziewaj si� gor�cego przywitania.
- Nic mnie nie obchodzi powitanie, tu mamy si� dowiadywa� nie odwiedza� cholern� rodzink�!
Do przyjaci� podesz�a powoli Ditri i usiad�a na trawie. Od czasu ostatniej walki by�a markotna, nie u�miecha�a si�, a jej oczy bardzo cz�sto by�y wilgotne. Siada�a sama i pami�ci� spogl�da�a w miejsca, gdzie nikt inny nie m�g� trafi�. Tym razem spogl�da�a na osad�, ale co widzia�a, nikt nie potrafi� odgadn��.
Zeszli w d� w�skim traktem i min�li pierwsze gospodarstwa, przy kt�rych ch�opi krz�tali si� zbieraj�c ostatnie plony tego roku.
Towarzysze widzieli zdziwione, a nawet czasami niech�tne spojrzenia mieszka�c�w, gdy przechodzili placem stanowi�cym centrum niewielkiego miasteczka. Chaty otacza�y niewielki placyk ze studni�, przy kt�rej sta�y beczki, skrzynie i wiadra wype�nione po brzegi wod�. Na wprost od drogi wej�ciowej znajdowa� si� najwi�kszy dwupi�trowy budynek, na kt�ry sk�ada�y si� przybud�wki i stajnia. Obok niego droga zakr�ca�a i wiod�a dalej na p�nocny wsch�d.
Najwi�kszy budynek okaza� si� by� gospod�, jedyn� w okolicy, przez co do�� drog�, a w �adnym wypadku nie dobr�. Nazwa jak to nazwa, zawsze przesadzona i w tym przypadku dawa�a sporo do my�lenia: "Stajenny Zalot".
Yarpenn spojrza� na krzywy szyld i podrapa� si� po g�owie.
- Hehe, to mi si� podoba.
- Przesta� zachowywa� si� jak typowy krasnolud! - mrukn�� Kymil - tu takich nie lubi�.
- A co mam si� mo�e zachowywa� jak elf? - prawie krzykn�� z obrzydzeniem, przykuwaj�c uwag� kilku przechodni�w.
Elf spojrza� na towarzysza i szepn��.
- Miej na wzgl�dzie, �e ludzie pomimo swego kr�tkiego �ywotu s� nadzwyczaj pami�tliwi i lubi� innych obarcza� win�. Setek lat nienawi�ci i swar�w nie wyma�e traktat pokojowy.
- Co masz na my�li?
- Wyt�umacz� ci jak ju� usi�dziemy w gospodzie i napijemy si� czego� ciep�ego, prawda Ditri?
- Chyba tak - odpowiedzia�a s�abo.

Rozdzia� VI

Mag otworzy� dziwnie wykrzywione drzwi chaty i wszed� do �rodka. Wewn�trz, po�r�d opar�w i ch�odu panowa� p�mrok. W rogu chaty m�czyzna zauwa�y� ruch. Tak to by� on, chwil� p�niej na �rodku izby sta�a wysoka posta� z twarz� zakryt� kapturem.
- Nareszcie jeste� - odezwa� si� Denomar - ju� s�dzi�em, �e postanowi�e� mnie zdradzi�!
Mag zadr�a�.
- Ale� sk�d panie, przyby�em jak rozkaza�e�.
Nasta�a chwila milczenia, przerywana tylko kr�tkimi, nerwowymi oddechami czarodzieja, kt�re stara� si� jak najlepiej maskowa�.
Licz uczyni� dwa kroki w stron� rozm�wcy i zdj�� kaptur. Jego przystojna twarz u�miecha�a si� niemal dobrotliwie.
- Drogi Vertanie, wiem, �e jeste� lojalny.
Mag odetchn��.
- Ale... - zacz�� licz i zn�w si� u�miechn�� widz�c niepok�j maluj�cy si� na twarzy maga - nic - doda� i skrzy�owa� ramiona na piersi rozkoszuj�c si� strachem, jaki mo�e wzbudzi� jedno s�owo wypowiedziane przez odpowiedni� osob�.
- Wiem czego potrzebujesz - zn�w podj�� licz - je�li chcesz to mo�esz ja sobie wzi��.
Przez chwil� Vertan zastanawia� si� o czym m�wi jego mistrz i pan. Widz�c jego rozterk� Denomar doda�:
- Na pewno znajdziecie wsp�lne tematy, dla mnie nie ma ju� �adnego znaczenia, najwa�niejsze, �e jej przyjaciele wiedz�, �e j� mam.
Mag u�miechn�� si� na sam� my�l o wyssaniu z niej ca�ej mocy wraz z nieznanymi nikomu czarami. Zaraz potem szarpn�y nim bardziej przyziemne my�li, ju� zastanawia� si� jakiego zakl�cia uroku u�y�.
- Teraz odejd� i bacz uwa�nie, czy nie nadchodzi "pomoc" dla naszych wi�ni�w.
- Tak panie - odpowiedzia� mag i wyszed� zamykaj�c drzwi.
Zaraz skierowa� swoje kroki w stron� szopy strze�onej przez grup� j�cz�cych zombi - jeszcze niedawno mieszka�c�w wioski.
- Z drogi! - wrzasn��, a stwory zsun�y si� na bok.
Vertan otworzy� k��dk� i poci�gn�� za drzwi. Szopa nie by�a wielka, w jednym rogu le�a� sp�tany wieloma metrami �a�cucha Morglum, z g�upi� min� wpatruj�cy si� w szczura, kt�ry tak�e ciekawi� si� tak� du�� stert� mi�sa. W sposobie my�lenia tych dwojga by�o podobie�stwo z tym, �e jeden my�la�: "Ma�o by� tego" drugi za�: "Rany, kiedy ja to wszystko zjem".
W drugim rogu siedzia�a z ramionami przykutymi nad g�ow� Amfisia. Brudna, sponiewierana, z potargan� i przepalon� gdzieniegdzie sukni�, kt�ra nie przypomina�a ju� tego b��kitu jakim by�a kiedy�, wygl�da�a naprawd� �a�o�nie. Kobieta spojrza�a s�abo na wchodz�cego maga, a Morglum warkn��, tak, �e ma�y lokator znikn�� w wygryzionej dziurze.
Vertan podszed� do czarodziejki ignoruj�c gniewne pomruki ogra i ukl�kn�� przy niej. Na jego twarzy pojawi� si� �wi�ski u�miech gdy spojrza� na najwi�ksze rozdarcie sukni kobiety ci�gn�ce si� od st�p a� po biodro. Przypalone skrawki materia�u poprzykleja�y si� do wilgotnej od potu nogi, a but z ma�ej stopy ju� dawno spad�. Mag przejecha� palcem po brudnym policzku Amfisi i u�miechn�� si�.
- Czeka mnie sporo zabawy, nie martw si�, ju� nied�ugo nic nie b�dziesz czu�a - wyszepta� i powsta� kieruj�c si� do drzwi.
Zadzwoni�y kajdany, Vertan by� ju� gotowy. Odwr�ci� si� w sam raz aby zobaczy� jak jedna d�o� czarodziejki zafalowa�a w prawie niemo�liwym ge�cie. Mag za�mia� si�.
- Naprawd� my�lisz, �e jeste� mi w stanie co� zrobi�?
B�ysk, ma�y piorun wystrzeli� z r�ki Amfisi jednak nie trafi�, wybijaj�c otw�r w �cianie chaty.
- B�d�c sk�utym ci�ko bra� si� za magi� - powiedzia� Vertan ca�y czas si� �miej�c.
Amfisia skrzywi�a si� w grymasie b�lu gdy noga maga spad�a na jej brzuch.
- Nie zmuszaj mnie abym po�ama� ci palce! - wrzasn�� mag i jeszcze raz zada� straszny cios.
Kobieta j�cza�a cicho z trudem �api�c powietrze. Wtedy czarownik zauwa�y� b�yszcz�cy wisiorek zdobi�cy jej szyj�. Natychmiast go zerwa� rozcinaj�c Amfisi sk�r� na karku i podni�s� bli�ej twarzy.
- Wspania�a robota - mrukn�� - elficka, siedem lub osiem wiek�w temu.
Amfisia nawet nie spojrza�a w jego stron�, walczy�a z coraz mocniejszymi md�o�ciami. Gdyby mia�a czym ju� dawno by zwymiotowa�a.
- Wspania�e - powt�rzy� mag i pokiwa� z uznaniem g�ow� - zaraz sprawdz� do czego s�u�y, a potem wr�c� do ciebie, przygotuj si� - doda� u�miechaj�c si� ironicznie i zamkn�� drzwi.
Amfisia z trudem usiad�a, pr�buj�c odci��y� skr�cone w niewygodnej pozycji r�ce. Nic z tego, ka�dy ruch powodowa� nowe fale b�lu, niszcz�c powolutku jej wytrzyma�o�� i opanowanie, z kt�rego s�yn�a w Krainie.
* * *
Gospoda nie by�a wielka, cho� trzeba by�o przyzna�, �e mimo wszystko wystarczaj�ca i co dziwne czysta. Okr�g�e sto�y poustawiano w rz�dach tak �e pomi�dzy ka�dym by�o sporo miejsca. Lada zastawiona rozmaitymi butelkami zach�ca�a ka�dego znu�onego w�drowca do zakupienia trunku. A by�o w czym wybiera�.
T�oku nie mo�na by�o u�wiadczy�, mimo to spore grupy klient�w zasiada�y przy sto�ach i ladzie, traperzy, wojownicy, ch�opi i handlarze. "Stajenny Zalot" to jedyna gospoda na szlaku z Podg�rza a� do Allernilli lub dalej, na po�udnie czy na p�noc do Elfich Ziem. Na p�noc ma�o kto je�dzi�, kr��y�y plotki o "wilczych stadach " napadaj�cych na karawany kupieckie, niejeden zapijaczony wojak opowiada� w euforii o utarczkach z grupami elf�w patroluj�cymi po�udniowe granice Elfich Ziem. Chwali� si� jak to walczy� i zabi� tylu a tylu. Zebrana ci�ba wrzeszcza�a w wiwatach, a po chwili wszystko milk�o gdy chwiej�cy si� amator wina spad� pod st�.
Tak to toczy�o si� �ycie "Stajennego Zalotu" gdy dotarli tu w�drowcy. Nie zwracaj�c na siebie zbytniej uwagi odnale�li w rogu pomieszczenia pusty st� i zasiedli na swoich miejscach odk�adaj�c na bok bro� i ekwipunek. Ditri nie rozgl�da�a si�, po�o�y�a sw�j miecz na kolanach i opar�a si� o st� wpatruj�c w plamk� rozlanego przez wcze�niejszych klient�w wina.
- Zamawiasz co�? - zapyta� Kymil a dziewczyna pokiwa�a przecz�co g�ow�.
- A kto p�aci - zapyta� Yarpenn spogl�daj�c ukradkiem na elfa.
Kymil u�miechn�� si� wiedz�c do czego zmierza krasnolud i przytakn��.
- Ja oczywi�cie.
- To co innego, dziczyzny i miodu trzeba krasnoludowi do �ycia.
Po chwili do nowo przyby�ych podesz�a skromnie odziana s�u��ca, pytaj�c, czego sobie �ycz�. Jednak, gdy zobaczy�a elfy cofn�a si� i podbieg�a do barmana, kt�ry chwil� p�niej spojrza� znad lady w ich stron�.
- Co je? - zapyta� krasnolud.
- Tego si� w�a�nie obawia�em - mrukn�� elf, widz�c jak barman daje znaki grupie po przeciwnej stronie.
Zebrani tam ludzie wstali i podeszli do lady. Jedna z dw�ch kobiet w grupie spojrza�a w kierunku obcych i szepn�a kilka s��w do towarzysza stoj�cego obok, ten kiwn�� g�ow�. Na ten znak kobieta wybieg�a z gospody. Reszta s�ucha�a uwa�nie tyrady barmana a� wreszcie ruszyli w stron� stolika zajmowanego przez elfy i krasnoluda.
- Nie wygl�da to dobrze - mrukn�� Yarpenn i opar� d�o� na trzonku topora, opartego o st�.
- Spokojnie przyjacielu - szepn�� elf - nie mo�emy tu zrobi� rze�ni - upomnia� Kymil i stara� si� wygl�da� na przyja�nie nastawionego, cho� mimo wszystko r�koje�ci mieczy wygl�da�y nadzwyczaj kusz�co.
Ditri nie rozgl�da�a si�, tak jakby nic j� nie obchodzi�o co si� zaraz stanie. Opar�a si� �okciami o blat i b��dzi�a nieobecnym wzrokiem po przeciwleg�ej �cianie.
Grupa ludzi podesz�a bli�ej i otoczyli przyjaci� kr�giem, odganiaj�c innych klient�w siedz�cych przy s�siednich stolikach. Kymil opar� si� wygodnie i spojrza� w oczy ka�demu po kolei. Nikt nie wytrzyma� pytaj�cego i dziwnie zimnego spojrzenia elfa, poza jednym, najwi�kszym i najlepiej uzbrojonym m�czyzn�. Drab mierzy� sobie prawie dwa metry wzrostu, a pot�ne ramiona krzy�owa�y si� na piersi. Dumne spojrzenie od razu powiedzia�o Kymilowi, �e nie b�dzie z nim �atwo.
- Czego tutej chcecie! - rykn�� drab.
Kymil przez chwil� milcza� wpatruj�c si� w natarczywego cz�owieka po czym u�miechn�� si� lekko.
- Czego piejesz cmrodlawy elfie? - rzuci� m�czyzna, a jego towarzysze poza jednym buchn�li �miechem.
Elfy spowa�nia�, jeszcze raz wbi� swoje spojrzenie jak sztylety w draba po czym rzek�:
- Tego co ka�dy, ciep�ej strawy i napoju - jego g�os by� wyj�tkowo mi�kki, kontrastowa� z twardym jak mitryl wzrokiem i stanowczo�ci� maluj�c� si� na jego szlachetnej twarzy.
- Ni tu je wasze miejce - wrzasn�� g�upkowato - wynocha mi st�d!
- Uwa�aj na s�owa cz�owieku, nie przebierasz w nich roztropnie.
Wielkolud strapi� si� zastanawiaj�c, czy elf go obrazi� czy te� nie.
- Czego chcecie przyjaciele? - zapyta� po chwili dobrotliwie Kymil, u�miechaj�c si� szczerze, tak to przynajmniej wygl�da�o.
Nikt si� nie odezwa�, a wielki dalej zmaga� si� z ogromnym ideowym problemem.
- Ty on jest lepszy ni� Morglum - zachichota� Yarpenn, a Kymil u�miechn�� si� jeszcze szerzej.
- Wynocha mi ct�d! - rzuci� zmieszany drab, zaraz popar�o go dw�ch z jego bandy.
- A jakim to prawem? Czy� nie jest to gospoda dla wszystkich podr�nych?
- Ni dla cmrodlawych elf�w!
Kymil skrzywi� si� s�ysz�c jak dziwnie i zabawnie s�owa te brzmi� w ustach takiego kogo�.
- Ani krasnolud�w - dorzuci� inny.
- Ty uwa�aj se no! - warkn�� Yarpenn �ciskaj�c r�koje�� topora.
Wielki doby� miecza, zaraz, prawie jednocze�nie, dokonali tego inni. Elf dalej opiera� si� wygodnie, siedz�c na krze�le i mierzy� wzrokiem ka�dego po kolei, bacz�c jednak uwa�nie na przyw�dc� i jego miecz.
Ludzie ci jakby onie�mieleni spojrzeniem elfa albo opuszczali wzrok, albo spogl�dali na swego wodza w poszukiwaniu wsparcia. Byli m�odzi, kobieta nie mia�a wi�cej jak dwadzie�cia lat, ma�o, kt�ry pami�ta� zapewne tak niedawn� wojn� i kl�sk�. Jednak�e w�dz m�g�, na pewno pami�ta� i dlatego barman zwr�ci� si� w�a�nie do niego. Ka�dy cz�owiek w P�nocnej Marchii mia� jeden, wsp�lny z innymi, dra�liwy temat. By�a to przegrana bitwa, kt�ra doprowadzi�a do kl�ski ludzi w odwiecznej wojnie z elfami. Nie by�a to druzgocz�ca kl�ska w polu, nie, raczej powolne wyniszczenie i niekorzystne stanowisko w pertraktacjach, do kt�rych dosz�o po bitwie w Prze��czy Wiruj�cej Strza�y, na p�noc od Alernilli .
Drab widz�c zmieszanie i niepewno�� swych towarzyszy, kt�rzy by� mo�e po raz pierwszy w �yciu widzieli elfa, zacz�� swoj� tyrad�:
- Co si tak miadolicie, h�? To s� cmrodlawe elfy i ich popleczniaki, nie wicie co oni robi� z takimi jak wy? Ni bylicie w Prze��czy! Zdradliwe �wi�ckie pycki, mordercy i oczusty. Walczy�em z nimi, zar�no�em ich ca�e stocy, cetki a wy miadolicie? Cza ich wszyctkich wyromba� do nogi!
Tu elf skrzywi� si�, a Ditri zacisn�a d�onie. Jak�e wiele razy s�yszeli podobnie has�a? Ile wzbudzi�y ona cierpienia i niezgody, zakorzeniaj�cej si� coraz bardziej w sercach ludzi i elf�w? Niezgoda budowana przez tak wiele lat, nie mog�a by� wyrwana w jednaj chwili, jak wyrywa si� niepotrzebne chwasty. Serca ludzi nie s� podobne do grz�dki, nienawidz� bo nie potrafi� inaczej. Od urodzenia wpaja si� w nie nienawi�� do elf�w i w�a�nie to wida� na ka�dym kroku w P�nocnej jak i Po�udniowej i �rodkowej Marchii. Mimo, �e od kilkunastu lat panuje pok�j, nie wida� tego w �yciu.
Pobudzeni przemow� swego wodza, agresorzy zakrzykn�li g�o�no rasistowskie has�a wyszydzaj�c spok�j, �ycie, wygl�d i uczucia elf�w, jakie tylko przysz�y im na my�l. Wprawdzie nie by�o ich wiele, ludzie ma�o wiedzieli o swych przeciwnikach, to jednak w sercu Kymila i Ditri zawrza� gniew.
Ditri by�a p�elfk�, gdyby chcia�a mog�aby odej�� i te rani�ce s�owa by jej nie dotyczy�y, tak robi�a wi�kszo�� p�elf�w na Airze, jednak�e p�elfka pa�a�a rz�dz� zemsty, nienawidzi�a ka�dego kto przypomina� jej tragedi� z dzieci�stwa. Ci ludzie, robili to.
O st� uderzy� miecz, zaraz potem nad g�ow� Ditri przemkn�o ostrze. W gospodzie zrobi� si� gwar tak g�o�ny, �e jedni przekrzykiwali drugich w wyra�aniu opinii na temat szykuj�cej si� walki.
Kymil odskoczy� w ty� przewracaj�c krzes�o, w jego d�oniach b�ysn�y miecze jarz�c si� w�ciekle, pami�ta�y wojn� i spragnione by�y krwi, kt�rej tak dawno nie zasmakowa�y. Yarpenn warkn��, a jego top�r zawirowa� odganiaj�c zbli�aj�cych si� natr�t�w. Widz�c masywne ostrze w akcji cofn�li si� kieruj�c bardziej na Ditri s�dz�c, �e jest �atwiejszym przeciwnikiem. Nag�y b�ysk wyprowadzi� ich z b��du. Ostrze miecza Ditri wykona�o trzy ma�e ci�cia odbijaj�c kling� jednego z napastnik�w - m�odego m�czyzny - i wystrzeli�o do przodu poprzez niezdarn� zas�on�. Z ca�ym szcz�ciem, a mo�e zamierzonym dzia�aniem p�elfki, ch�opak straci� r�wnowag� podczas parady dziewczyny i min�� srebrz�ce si� ostrze o p� cala.
- Ditri! - krzykn�� Kymil - Staraj si� ich nie zabija� - dorzuci� u�miechaj�c si� coraz szerzej.
Dziewczyna nie zareagowa�a, pos�a�a przeciwnikowi ostre spojrzenie i widz�c strach w jego oczach wystrzeli�a do przodu powalaj�c go ciosem g�owni.
M�odzieniec pad� zemdlony.
Kymil przej�� dwa ciosy swoimi klingami po czym kontratakowa�, tn�c niezale�nie dwoma mieczami, wrogowie odskoczyli, jeden si� potkn��. Elf zawirowa� i pos�a� seri� skomplikowanych cios�w w stoj�cego, kt�ry cofa� si� z ka�d� sekund�. Zaraz potem pos�a� kopniaka w twarz drugiego, podnosz�cego si� m�czyzny.
Srebrzysty miecz zata�czy� wraz z dzier�ycielk�, przemkn�� w bok znikaj�c gwa�townie w ostrym spadzie. Ditri wykona�a zgrabnie piruet i ci�a przez ods�oni�te nieopatrznie plecy. Ostrze wyrze�bi�o krwist� bruzd�. Wielkolud mia� szcz�cie, prze�y�.
Yarpenn odepchn�� natr�ta silnym ciosem, po czym trzasn�� bokiem topora nast�pnego daj�cego o sobie zna� przeciwnika. W gospodzie rozp�ta� si� jeszcze wi�kszy harmider, wie�niacy krzyczeli, wybiegaj�c z lokalu, barman dar� si� pr�buj�c ocali� nieliczne zape�nione butelki z lady gdy wpad�o na ni� rzucone przez kogo� krzes�o, a inni wygra�ali to elfom to za� krasnoludowi, ciesz�c si� jak dzieci gdy kto� znalaz� si� w niekorzystnej pozycji.
Krasnolud u�miechn�� si� pod g�st� brod� i stan�� gwa�townie przodem do nacieraj�cej przeciwniczki. Kobieta nie bardzo wiedzia�a jak walczy� z du�o ni�szym i silniejszym przeciwnikiem. Yarpenn wiedzia� o tym i zaszar�owa�.
B�ysk i trzask stali. Dwa �wiec�ce ostrza zam�ynkowa�y i rozdzielaj�c si� majestatycznie odbi�y od siebie jak skrzyd�a or�a. Potem, ta�cz�c niczym w�e wdar�y si� w obron� przeciwnika krzesz�c iskry. Pojawi�a si� inna klinga, z ty�u. Elf odwin�� si� trzaskaj�c z si�� w dwa miecze przeciwnik�w po czym sparowa� uderzenie nadchodz�ce zdradliwie od ty�u.
Nie uwa�a� ju� teraz aby nie zabija�, jedyne co mia� przed oczyma, to wr�g, odwieczny wr�g jego rasy. Ile� to razy widzia� zbrodnie pope�niane przez tych n�dznych ludzi, ile to razy nic nie m�g� zrobi�, gdy� sta� na wzniesieniu zwa�aj�c na przebieg dzia�a�. Losy bitwy zale�a�y od tych drobnych dramat�w, drobnych... jednak�e wielkich i tragicznych dla jednostki.
Na jego twarzy pojawi� si� dziwny, nie pasuj�cy do samej osobowo�ci elfa grymas. Nie by� to u�miech, cho� na pierwszy rzut oka mo�na by tak go zinterpretowa�, nie by� to r�wnie� wyraz gniewu, mo�na by�o jednak go tak zrozumie�.
Kymil zaatakowa� przy�pieszaj�c, tak, �e sekund� p�niej dw�ch przeciwnik�w sta�o bez mieczy w d�oniach, ostrza elfa wystrzeli�y do przodu aby zada� ostateczny cios, gdy wtem pomi�dzy walcz�cych wpad� wielki m�czyzna w podesz�ym ju� wieku dzier��cy pot�ny miecz.
Gwizd powietrza wok� tej klingi uspokoi� wszystkich.
- Sta�! - rykn�� m�czyzna - nie b�dzie mi tu �adnych burd! Wynocha chamy! - rykn�� na ka�dego bandyt� z osobna, a najg�o�niej na wielkoluda.
Natychmiast podbieg� barman trzymaj�cy kilka butelek wina, kt�re uda�o mu si� uratowa�.
- Co tu si� dzieje? - zapyta� przybysz.
- Nic panie Doderenie, nic a nic.
- Nie gadaj g�upot, dlaczego pozwalasz na agresje wobec go�ci?
- Ale� to oni zaatakowali, zaczepiali kelnerki, szczeg�lnie ten chudy!
M�czyzna z mieczem spojrza� na ka�dego z osobna zatrzymuj�c si� na barmanie.
- Adan powiedzia�a mi co tu si� sta�o - odpar� gniewnie Doderen.
Barman spojrza� strasznym wzrokiem w stroj� stoj�cej przy drzwiach dziewczyny, kt�ra wykona�a gest m�wi�cy co� w rodzaju: "A m�wi�am, �e dostaniesz?"
- Zabieraj si� st�d! - rykn�� Doderen i gdy wszystko ucich�o, nawet z�o�liwe dogaduszki tutejszych, wskaza�, najuprzejmiej jak to by�o w tej chwili mo�liwe, przyjacio�om miejsca.
- Przepraszam za tych narwa�c�w - rzek� i u�miechn�� si� smutno, jego g�os by� niski i powa�ny - mam nadziej�, �e jako� zrekompensuj� wam straty - m�wi�c to spogl�da� na Kymila, jakby zastanawiaj�c si�, czy czasem sk�d� go nie zna. W jego spojrzeniu wida� by�o utajony b�l niewiadomego pochodzenia.

* * *

Przeczytaj W�drowcze cz�� drug�...

Cz�� druga


Powr�t od pergaminu do sto�u karczemnego