SMUTEK AUGUSTA CZ╩ª╞ 4
VII
Wchodz▒c do domu August ju┐ wiedzia│ jaka bΩdzie
odpowied╝. Zna│ te┐ reakcjΩ Tell i Kingi i wiedzia│ jakie bΩd▒ zdziwione, ju┐
s│ysza│ szmery i szepty s│u┐by: Pan August zosta│ chrzestnym. Pan August bardzo siΩ
zmieni│. Pan August oszala│ na punkcie tej ma│ej. Ju┐ my╢la│ o tym jak bΩdzie
zaniedbywa│ biuro usprawiedliwiaj▒c swoj▒ nieobecno╢µ obecno╢ci▒ ma│ej. Burza
my╢li i uczuµ opanowa│a go szale±czo. Wchodzi│ po schodach, a w│a╢ciwie unosi│
siΩ nad nimi. Otworzy│ drzwi do swojego pokoju potr▒caj▒c przy tym rΩkawem bia│y
kwiat gardenii, kt≤ry zako│ysa│ siΩ zostawiaj▒c z│oty py│ek na jego marynarce. Gdy
usiad│ w fotelu, zawo│a│ lokaja, zam≤wi│ kawΩ i wyj▒│ spod stolika fajkΩ, kt≤rej
zapach rozni≤s│ siΩ po pokoju.
NastΩpnego dnia w biurze czeka│ niecierpliwie na puk, puk,
by m≤c powiedzieµ Adamowi, ┐e siΩ zgadza. Kilka fa│szywych alarm≤w spowodowanych
przez klient≤w, a┐ w ko±cu przyszed│ Adam.
- Cze╢µ, idziesz?
- Tak, ju┐ siΩ zbieram. - wsta│ i wyszli. MinΩli star▒ sie± i
drzwi wyj╢ciowe pod starym zdobnym szyldem.
- Zdecydowa│em siΩ - zacz▒│ August - czujΩ siΩ zaszczycony i
bardzo chΩtnie zostanΩ chrzestnym.
- To ╢wietnie, Julia na pewno siΩ ucieszy, to by│ bardziej jej
pomys│ ni┐ m≤j - i poklepa│ Augusta serdecznie po plecach.
- Masz dobr▒ i uwa┐n▒ ┐onΩ, naprawdΩ potrafi odgadn▒µ ludzkie
my╢li i uczucia - doda│ August, by│ pewny zreszt▒, ┐e Julia by│a g│≤wna
prowodyrk▒.
- O tak. Czasem nie jest to na rΩkΩ gdy siΩ chce co╢ przed ni▒
ukryµ. Nie m≤wi▒c ju┐ o jaki╢ niespodziankach, kt≤re zawsze odgadnie lub znajdzie
przedwcze╢nie. I zaczΩli siΩ ╢miaµ i opowiadaµ r≤┐ne historyjki ze swojego ┐ycia,
r≤┐ne ╢mieszne przypadki i zdarzenia, a ╢miech ich rozbrzmiewa│ w alei drzew.
Otwieraj▒c drzwi wej╢ciowe do domu, August po raz pierwszy
pragn▒│ powiedzieµ swoim kuzynkom, ┐e dobrze je widzieµ. W holu spotka│ KingΩ:
- Witaj, dobrze ciΩ widzieµ.
- Dobrze ciΩ widzieµ? - Kingi oczy nabra│y owalnych kszta│t≤w -
August, co siΩ sta│o? Co╢ wa┐nego? Powiedz. Zakocha│e╢ siΩ?
- Nie - i za╢mia│ siΩ - ty zawsze swoje, nigdy nie mo┐esz siΩ
doczekaµ. Zosta│em wujkiem - i pog│adzi│ siΩ po g│owie.
- Co?! Tell jest w ci▒┐y?!
- Nie, nie, przepraszam, ╝le siΩ wyrazi│em. Zosta│em chrzestnym
ma│ej Wiktorii - zn≤w poczu│ siΩ zak│opotany.
- Ty?? - "Co w tym dziwnego - pomy╢la│ - chyba naprawdΩ jestem
gburem."
- Tak ja - uda│, ┐e nie ma w tym nic nadzwyczajnego - nie r≤b takich
wielkich oczu. Jestem dojrza│ym mΩ┐czyzn▒ z dobr▒ pozycj▒ finansow▒, a przede
wszystkim lubimy siΩ z Bardson`ami.
- August zosta│ chrzestnym Wiktorii - oznajmi│a Kinga, wchodz▒c do
salonu, w kt≤rym Stella popija│a popo│udniow▒ herbatΩ - m≤wi▒c to wymachiwa│a
dziwacznie rΩkami i by│a nieco wzburzona.
- Witaj, moje gratulacje - powiedzia│a Tell, ca│uj▒c Augusta
w policzek. By│a nad wyraz spokojn▒ osob▒, mo┐e nawet lekko flegmatyczn▒ - cieszΩ
siΩ, ┐e to ciebie wybrano i ┐e przyj▒│e╢ propozycjΩ. NaprawdΩ uwa┐am, ┐e to
dobry wyb≤r.
- DziΩkujΩ - u╢miechn▒│ siΩ - pozw≤lcie, ┐e udam siΩ do
siebie.
Uk│oni│ siΩ i wyszed│. Us│ysza│ jeszcze jak Kinga wyrzuca│a
Stelli, i┐ nie powiedzia│a jej nic o planach Bardson`≤w wiedz▒c ju┐ wcze╢niej, ┐e
my╢l▒ o Augu╢cie. Jak zgodnie ciesz▒ siΩ i uwa┐aj▒ to za dobry wyb≤r. Wchodz▒c po
schodach August podni≤s│ wzrok i zobaczy│ brzoskwiniowe kwiaty hybiskusa, nachylone do
do│u. TΩtni▒ce ┐yciem mΩczennice, fitonie i paprocie. Zatrzyma│ siΩ w holu i
obj▒│ je wzrokiem. " S▒ wspania│e, trzeba podwy┐szyµ pensjΩ ogrodnikowi, czemu
wcze╢niej ich nie widzia│em?" Podszed│ do swoich drzwi:
- O, c≤┐ za piΩkno╢µ - powiedzia│ sam do siebie. Dotkn▒│
d│oni▒ ╢nie┐nych p│atk≤w gardenii, by│y tak aksamitne i miΩkkie, tak
nieprawdopodobnie czyste i wiotkie. Nachyli│ siΩ i przy│o┐y│ do nich usta, potem
policzek i sta│ tak rozkoszuj▒c siΩ ich delikatno╢ci▒. Czu│ intensywn▒ wo±,
niespotykanego i urzekaj▒co piΩknego kwiatu. Otworzy│ drzwi do swojego pokoju, zrobi│
pierwszy krok i poczu│ pod stop▒ znowu tΩ sam▒ trawΩ. Zn≤w powietrze by│o
przesycone wilgoci▒ i woni▒ kwitn▒cych drzew. August pomy╢la│, ┐e to ostatni raz
siΩ tu znalaz│ i bardzo zapragn▒│ zobaczyµ drzewo. Rozgl▒da│ siΩ, szuka│ i nie
m≤g│ znale╝µ. " Chyba umar│o - pomy╢la│."
- Nie umar│o - us│ysza│ zza swoich plec≤w.- Stoisz obok niego. Ten
cedr to w│a╢nie ono - zna│ ten g│os tak d╝wiΩczny i piΩkny. Odwr≤ci│ siΩ i
zobaczy│ ogrodnika.
- Niemo┐liwe, to cud. Jak to siΩ sta│o? - spyta│ pe│en zachwytu.
- Popatrz tylko, to s▒ moje no┐yce, jedno ostrze to wiara, drugie to
nadzieja. Nimi mo┐na przeci▒µ chwast. Drzewo musi jednak pozwoliµ im na to, zaufaµ.
Musi tego chcieµ i przebaczyµ - i spojrza│ na Augusta jako╢ dziwnie.- Obok cedru
posadzili╢my ma│▒ brz≤zkΩ, gdy rozwinΩ│a swe zielone li╢cie cedr te┐ zapragn▒│
byµ zielony. Wtedy wykorzystali╢my to z Rado╢ci▒ i przeciΩli pΩta i konary chwastu.
Trzeba by│o jeszcze wyrwaµ korze±, lecz drzewo naprawdΩ zapragnΩ│o byµ wolne i
zaufaµ nam, wiΩc i korzenia pozbyli╢my siΩ. Gdy Rado╢µ przychodzi│a do niego
syci│o siΩ wod▒ i ╢wiat│em. Ga│Ωzie sta│y siΩ jeszcze bardziej roz│o┐yste i
ca│e drzewo a┐ trudno poznaµ. W ko±cu i na nie przyszed│ czas - po│o┐y│ mu d│o±
na ramieniu i August poczu│ jakby szczΩ╢cie przepe│ni│o go ca│ego.- Teraz wszystkie
drzewa szumi▒ zieleni▒. Zosta± tu jeszcze chwilΩ i pos│uchaj. Ciesz siΩ Augu╢cie.
By│bym zapomnia│, dziΩkujΩ za pomoc.
- Za pomoc? - zapyta│, lecz ogrodnik ju┐ odszed│.
August sta│ tak przez chwilΩ i przygl▒da│ siΩ drzewu, by│o
olbrzymie i pe│ne dostoje±stwa, chwast by│ przy nim taki ma│y. Dotkn▒│ rΩk▒ pnia i
g│adz▒c go obchodzi│ drzewo do ko│a patrz▒c na jego konary. Jego d│o± poczu│a
dziwne zag│Ωbienie w pniu. Spojrza│ i zrozumia│. W korze wyrze╝biony by│ napis
"AUGUST". Usiad│ pod drzewem. Patrzy│ jak s│o±ce przebija przez ga│Ωzie,
s│ucha│ wiatru. P│aka│, │zy srebrzy│y siΩ na jego policzkach, z ka┐d▒ │z▒ czu│
siΩ bardziej wolny. "Bo┐e, dziΩkujΩ". Spojrza│ na wszystkie drzewa,
dotkn▒│ d│oni▒ trawy, kt≤ra wpl▒ta│a siΩ miΩdzy palce. Zrobi│ g│Ωboki wdech,
jakby chcia│ d│ugo zapamiΩtaµ ten krajobraz, zapach, uczucie. A w sercu wzbiera│o mu
szczΩ╢cie. Zamkn▒│ oczy, szum ustawa│. " No to koniec - pomy╢la│ - otworzΩ
oczy i bΩdΩ zn≤w w moim pokoju."
I faktycznie, otworzy│ oczy, zobaczy│ swoje ukochane rega│y,
siedzia│ w fotelu i tylko mokre od │ez policzki potwierdza│y, ┐e po raz ostatni
widzia│ drzewa. Zamkn▒│ raz jeszcze oczy w nadziei, ┐e mo┐e zn≤w je zobaczy. Tak
bardzo chcia│ je zatrzymaµ. Lecz nic siΩ nie zdarzy│o. Wsta│, wyj▒│ z p≤│ki
br▒zowy kajet i zacz▒│ pisaµ. Pisa│ do p≤╝na w noc. Gdy przesta│ zamy╢li│ siΩ.
" Wszystko uleg│o zmianie i nic ju┐ nie bΩdzie takie samo, Stella, Kinga,
ogrodnik, drzewo, praca i Bardson`owie, wszystko. Choµ chyba tak naprawdΩ to tylko moje
┐ycie nabra│o sensu. Ju┐ wiem, ┐e zawsze jest kto╢ kto nas kocha, nawet je╢li nie
pozwalamy mu na to. Tak jak drzewo nie chcia│o mi│o╢ci ogrodnika. Lecz kiedy╢ ta
mi│o╢µ zwyciΩ┐y." U╢miechn▒│ siΩ do siebie, siΩgn▒│ rΩk▒ pod stolik,
wyj▒│ fajkΩ i zapach amfory wype│ni│ pok≤j.
EPILOG
Wiosna przysz│a s│oneczna i ciep│a. Lato by│o
wymarzone,
a jesie± z│ocista. Zbiory by│y bardzo obfite. Ma│a Wiktoria ros│a i nie chorowa│a.
Wszyscy byli zaskoczeni witalno╢ci▒ i rado╢ci▒ tak ma│ej istoty. By│a
najpogodniejszym dzieckiem Bardson`≤w z ca│ej tr≤jki. August czΩsto bywa│ u nich,
zmieni│ siΩ te┐ bardzo. Przez ten czas sta│ siΩ bardziej dowcipny, pe│en
wsp≤│czucia i dobroci. Zimowy kulig wypad│ wspaniale, a wiosna przysz│a znacznie
szybciej ni┐ siΩ jej spodziewano.
Pewnego wiosennego popo│udnia ogrodnik pa±stwa Johns`≤w oczyszcza│
oran┐eriΩ, przesadza│ kwiaty, przycina│ pΩdy. W│a╢nie zajmowa│ siΩ gardeniami
stoj▒c nieopodal drzwi do pokoju pana Augusta, gdy zza drzwi dobieg│ go ╢miech,
mΩ┐czyzny i chichot ma│ego dziecka. ªmiech ten by│ jakby przepe│niony szumem wiatru
w zielonych konarach drzew. Na twarzy ogrodnika pojawi│ siΩ u╢miech. Poczym ogrodnik
schyli│ g│owΩ i zabra│ siΩ do swojej pracy.
KONIEC
Dagmara 'DAG'
Kami±ska
|