GERALD
Saga o Geraldzie
(na podstawie list≤w do ukochanej)
Witaj, o Pani serca mego! Jako s│uga tw≤j uni┐ony pragnΩ mi│o╢µ
sw▒ wyjawiµ, lecz uczuµ tych na papier przelaµ siΩ nie godzi, albowiem w oczy Twe
g│Ωboko spojrzeµ pragnΩ i s│owa godne samej ksiΩ┐niczki oddaµ. O Pani! tΩskniΩ
za Tob▒, i na los okrutny, kt≤ry nas w ten perfidnie podstΩpny spos≤b rozdzieli│,
z│orzeczΩ. ZaprawdΩ powiadam! nadejdzie dzie± w kt≤rym serca nasze po│▒cz▒ siΩ na
wieki i nic nas rozdzieliµ nie zdo│a.
Tw≤j rycerz uni┐ony,
obro±ca i powiernik
sir Gerald ze Spytkowa.
Witaj, Pani moja najja╢niejsza! Noc nie minΩ│a, odk▒d pos│aniec
wyruszy│ z wie╢ci▒ do mi│ej mej, a ja zn≤w klΩczΩ i pisze bo tΩsknie po Tobie!
Serce me rozpacz okrutna rozdziera, albowiem misjΩ sw▒ wykonaµ muszΩ, a ujrzeµ
oblicze waszej czcigodnej dostojno╢ci nie wiem czy dane mi bΩdzie. ªlubowa│em trzy
krzy┐ackie czuby ku chwale Pani mojej ofiarowaµ, azalisz mordΩga to wielka, albowiem
sam w│asnego w boju bym nie straci│. Razu pewnego z giermkiem swym wiernym ku grodowi
memu pod▒┐a│em, a tu oblicza niewiernych na szlaku mym jawiµ siΩ zaczΩ│y. Jak nie
ruszΩ z kopyta, miecz sw≤j potΩ┐ny, p≤│tora rΩczny, rΩcznie zdobiony, kt≤rym
pradziad okrutnego smoka ubi│, wydoby│em, jak nie zamachnΩ siΩ na pierwszego czuba!
M│okos jeden, jak by czuj▒c zamiary me niedwuznaczne uchyli│ siΩ rych│o, a cia│o me
si│▒ rozpΩdu popchniΩte walnΩ│o mieczem w sam ╢rodek ich wozu. Dok│adniej w
czerwony krzy┐, pod kt≤rym zdumionym wzrokiem przeczyta│em hieroglify tajemne: PCK.
Stra┐ z loch≤w mnie wypu╢ci│a 24 godziny odsiedziawszy, wyja╢niwszy nieporozumienie
ca│e, postanowi│em baczniej przygl▒daµ siΩ krzy┐om, kt≤re zdobyµ dla Pani mojej
poprzysi▒g│em. Na tym ko±czΩ list m≤j, o piΩkna Hekate! Rany przez stra┐ zadane
okrutnie doskwieraj▒, a rΩka zwichniΩta po zrobieniu dziury w wozie i spadniΩciu z
mojego z│ocistego rumaka nie pozwala na pisanie dalsze. Jak tylko si│y swe odzyskam,
misjΩ sw▒ doko±czΩ, aby zawitaµ przed Twe oblicze i mi│o╢µ bezgraniczn▒ wyznaµ.
Tw≤j s│uga wierny
sir Gerald ze Spytkowa.
Witaj muzo ma prze╢liczna! Up│ynΩ│o wiele wody w Warcie, odk▒d
pisa│ ┐em do Pani mojej. O wybaczenie proszΩ, a pisaµ czΩ╢ciej raczΩ, jeno sprawy
pilne mnie ostatnimi czasy zaprz▒tnΩ│y. Wie╢ci ze stolicy dotar│y, co by kr≤l
mi│o╢ciwie nam panuj▒cy wojnΩ Krzy┐akom wypowiedzia│. Wielce mnie to ucieszyµ
raczy│o, albowiem ╢luby me w intencji Pani mojej z│o┐one wype│niµ mia│bym dane. I
nie trzy, lecz trzysta czub≤w krzy┐ackich z│o┐yµ w ofierze jestem w stanie! siedem
niedziel p≤╝niej wraz z orszakiem kr≤lewskim na wzg≤rzu nad Grunwaldem staµ honor
mia│em. Jego wysoko╢µ tΩg▒ mia│ minΩ, spogl▒daj▒c na zastΩpy krzy┐ackie, jeno
B≤g raczy│ wiedzieµ co kryje siΩ w my╢lach mi│o╢ciwie nam panuj▒cego. Nie minΩ│a
chwila, a wyja╢ni│a siΩ tajemniczo sroga mina Jego Ekscelencji. Rachmistrz piwa
zapomnia│ w wystarczaj▒cej ilo╢ci zabraµ ze stolicy, przeco kr≤l we wilii bitwy
decyduj▒cej zwyk│ym winem siΩ raczyµ musia│. Wiecz≤r nasta│ i tradycji polskiej
zado╢µ staµ siΩ musia│o. PiΩµdziesi▒t tysiΩcy woja, ani konia trze╝wego spotkaµ
siΩ w obozie nie da│o. Dzie± s▒dny nadej╢µ wreszcie musia│, gdy cierpienia straszne
w obozie s│ychaµ zewsz▒d. Nie by│ to jednak skrytob≤jczy atak podstΩpnych
Krzy┐ak≤w, lecz wina trunk≤w wysokoprocentowych, w wielkim nadmiarze dnia poprzedniego
skonsumowanych. Kr≤l na kacu gigantycznym, wstaµ w samo po│udnie zdo│a│, a i to jeno
z powodu wizyty delegacyi wroga ze dwiema mieczami przychodz▒cej, co by nam odwagi do
bitwy dodaµ. Kr≤j wyp... ich nakaza│, a sam leczyµ b≤le okrutne poszed│... Pani
moja! obowi▒zki wzywaj▒, s│owo rycerza, ┐e ci▒g dalszy opiszΩ! B▒d╝ pozdrowiona
ksiΩ┐niczko moja!
Tw≤j
sir Gerald ze Spytkowa.
Witaj! Pani przecudnej urody! KsiΩ┐niczko ma urodziwa! jak┐e
pragn▒│bym byµ teraz w twych ramionach i oddawaµ siΩ rozkoszom Twego towarzystwa! Ty
- kt≤ra sens ┐ycia mi nada│a╢, jedynym celem w ┐yciu mym nΩdznym jeste╢. Jakem
obieca│ tak dotrzymam danego Ci s│owa i opowie╢µ o mych dzielnych czynach doko±czyµ
raczΩ. Kr≤l nasz lito╢ciwy, sze╢µ pacierzy po wizycie Krzy┐ak≤w, dochodziµ raczy│
do zdrowia. Wyda│ gromkim g│osem rozkaz do przegrupowania. Krzy┐acy, mocno ju┐ pod
pal▒cym s│o±cem przypieczeni, niepokoiµ siΩ zaczΩli. Taktyka taka nasza! -
t│umaczy│ kr≤l op≤╝nienie. Nagle jak grom z jasnego nieba zwali│o siΩ na mnie
nieszczΩ╢cie straszne! SiΩgaj▒c po zbrojΩ, w kt≤rej dziad Ruskich pod sam▒ MoskwΩ
pogoni│ (szkoda tylko ┐e w pojedynkΩ, bo r≤wnie szybko wracaµ musia│), natkn▒│em
siΩ na przestrze± pust▒. "Ki czort!" - m≤wiΩ, i chwytam za m≤j wspania│y
miecz p≤│tora rΩczny, lecz i tu niespodzianka! Miecza te┐ brakuje!!! Dwa pacierze
giermka po lesie goni│em, nim dopa╢µ go zdo│a│em, nastΩpne dwa zajΩ│o mi
docudzenie go, by dowiedzieµ siΩ, ┐e przegra│ w karty wszystko i o lito╢µ prosi.
Problem ogromny nasta│, albowiem rycerzowi szlachetnemu nie godzi siΩ w kalesonach i
mieczem drewnianym (tym samym, kt≤rym giermek po │bie oberwa│) w b≤j wychodziµ.
Jeszcze wiΩkszym wstydem jest nie wyj╢µ do boju i o tch≤rzostwo byµ pos▒dzonym.
Wygl▒d m≤j bez zbroi znacz▒co odbiega│ od normy, piΩµ st≤p kr≤tszy i tyle┐
wΩ┐szy siΩ sta│em, ale rad nie rad wyj╢µ musia│em, i to rych│o, bo kr≤l ju┐
sygna│ da│ odpowiedni. Ach! C≤┐ to by│a za bitwa! BΩd▒c w samym ╢rodku zgie│ku i
udaj▒c z godno╢ci▒ trupa na ziemi, nagle ciΩ┐k▒ chmurΩ dostrzeg│em. Jeszcze padaµ
bΩdzie. "A niech to K**** maµ!" - mrukn▒│em, spogl▒daj▒c w niebo. Jednak
na niebie ni chmurki ma│ej, a cie± coraz wiΩkszy. Spojrza│em troszkΩ poni┐ej chmur i
c≤┐em ja zobaczy│!!! BestyjΩ straszliw▒ p≤│ ╢wiata zas│aniaj▒c▒, na jednym z
tych afrykanierskich mamut≤w czy s│oni, gdy┐ ┐aden ko± by takiego potwora
ud╝wign▒µ nie zdo│a│. Sam Urlyk, rycerz zakonu, o kt≤rym legendy po ╢wiecie
S│owian kr▒┐y│y, szar┐owa│ na mnie centralnie, jakby we mnie jedynego wroga
widzia│. Sta│em tak w kalesonach, z drewnianym mieczem w d│oni, chucherko o wzro╢cie
metr piΩµdziesi▒t i chronicznym zaniku miΩ╢ni, gdy g│osy mnie dobieg│y kompan≤w z
ty│u: "W NOGI!!!", lecz w tym momencie dopad│ do mnie potw≤r ogromny. Dymu i
kurzu na 30 st≤p siΩ unosi│o, a gdy opad│o, widok by│ przera┐aj▒cy. S│o± le┐a│
na ziemi bez n≤g, nie┐ywy! Odwr≤ci│em siΩ roze╝lony straszliwie tym faktem i jak nie
wrzasnΩ na kompan≤w: "Kt≤ry pacan krzycza│ w nogi? Tak bym go ca│ego
zaszlachtowa│!!!" Nie by│o ju┐ jednak co szlachtowaµ, bo nim kurz opad│ Urlykowi
otwierano ju┐ most zwodzony w Malborku. Trza mu przyznaµ, ┐e tempo mia│ niez│e jak na
dwie tony w ekwipunku. Na tym ko±czΩ list ma ukochana i obiecujΩ dalsze relacyje
zdawaµ z placu boju.
Tw≤j wierny i oddany rycerz
sir Gerald ze Spytkowa.
O PiΩkna Hekate!
Jest czas wojen, jest czas pokoju, czas pracy i czas odpoczynku, czas zwyciΩstw i czas
przegranych. Dla nas jednak, nast▒pi│y czasy niepewno╢ci, zawieszenia jakoby pomiΩdzy
temi skrajno╢ciami. Jedyne co zdaje siΩ wieczne i nie zmienialne, to mi│o╢µ kt≤ra
│▒czyµ nas bΩdzie po wieki...
Bitwa straszna, jakowej ╢wiat jeszcze nie widzia│, ko±ca dobieg│a. Trup leg│ gΩsto
jak zbo┐e we ┐niwa, morzem krwi zwyciΩstwo okupiµ trza by│o. Zakon piekielny
niedobitkami siΩ wycofywa│, lecz kr≤l zmΩczony po╢cigu nie zarz▒dzi│, by cios
ostateczny wrogowi zadaµ. Morale podbudowuj▒c, dzie± przerwy ofiarowa│. Trunk≤w
odpowiednich brakowaµ zaczΩ│o, bimbrem ze wschodu ratowaµ siΩ musieli co niekt≤rzy.
Nie by│ to jednak pomys│ najlepszy, gdy┐ ciemno╢µ w oczach zapada│a po spo┐yciu!
Jurand ze Spychowa jako pierwszy pad│ ofiar▒ nieuczciwych Rus≤w, przeco zaniem≤wi│ w
dodatku z tej z│o╢ci ca│ej. Na nic siΩ zda│o powieszenie winnych, a ofiar wiΩcej
pad│o ni┐ w bitwie samej! Kr≤l odwr≤t zarz▒dzi│, bo wojowaµ kim ju┐ prawie nie
by│o. Tak oto Krzy┐ak≤w do ko±ca wypleniµ siΩ nie da│o, lecz mnie jedna my╢l
wa┐na, natarczywie po g│owie chodzi│a:
KT╙RY BIMBER JA PIúEM? RUSKI CZY CZESKI???
Gerald
|