s k u t e c z n a r e k l a m a
Magazyn Reporter nr 09/2002
Data wydania: 2002.09.01
Ch│opaki z miasta nie p│acz▒
Marceli Fr▒czek
1.
Na wiosnΩ Toffi pojecha│a do miasta, gdzie ju┐ od roku mieszka│ jej brat Delfin. Chcia│a spr≤bowaµ swoich si│, usamodzielniµ siΩ, pracowaµ. Mia│a sko±czone osiemna╢cie lat, by│a zdolna, silna i │adna. Dla takich jak ona jest miasto. Takie jak ona nie zostaj▒ do kresu swych dni w male±kich wioskach u podn≤┐a g≤r.
Po miesi▒cu Agrest dosta│ od niej list. Pracowa│a w kawiarni, nie zarabia│a du┐o, ale to dopiero pocz▒tek, pisa│a. Wiedzia│a, co robi. Mia│a zamiar zrobiµ karierΩ. Napisa│a, ┐eby przyjecha│. Na pewno znajdzie dla siebie dobre zajΩcie. Mog▒ mieszkaµ we tr≤jkΩ, u Delfina.
Agrest wsiad│ na konia i pojecha│ do miasta, bo tam by│a jego Toffi.
Miasto wywar│o na nim odpychaj▒ce wra┐enie. Niepokoi│ go widok dom≤w wy┐szych od drzew. Jego ko± wydawa│ siΩ bardziej cywilizowany.
Delfin mieszka│ w wysokiej ┐≤│tej kamienicy ozdobionej na frontonie galeri▒ obrzydliwych maszkaron≤w z kamienia. Przywita│ siΩ z Agrestem serdecznie, przejecha│ konno korytarzem i zaprosi│ go╢cia do mieszkania. Na mieszkanie sk│ada│ siΩ przestronny salon, kuchnia i │azienka. Ko± mia│ tu sporo miejsca. Zadomowi│ siΩ od razu, robi▒c na znak zadowolenia wielk▒ kupΩ.
- To jest to! - powiedzia│ Delfin bior▒c w d│onie ciep│e ko±skie │ajno. - Tego materia│u mi tu brakowa│o. - I zapomniawszy o Agre╢cie zacz▒│ lepiµ ze± jakie╢ tajemnicze figurki.
Delfin by│ bowiem artyst▒. Rze╝bi│ na zam≤wienie bank≤w monumentalne postacie dyrektor≤w stawiane w holach, malowa│ te┐ reklamy na ╢cianach budynk≤w, a dwa razy w tygodniu uczΩszcza│ do galerii sztuki wsp≤│czesnej, gdzie przez bite dwie godziny wali│ kowalskim m│otem w kawa│ stalowej blachy, czemu towarzyszy│a mistyczna muzyka i ╢liskie spojrzenia podstarza│ych kobiet (pracowa│ z nagim torsem).
Po pewnym czasie wpad│a Toffi. UszczΩ╢liwiona widokiem narzeczonego rzuci│a mu siΩ na szyjΩ, jak to maj▒ w zwyczaju wszystkie kociaki.
- CieszΩ siΩ, ┐e jeste╢ ju┐ z nami, Agre╢cie kochany! - m≤wi│a rozpromieniona. - Zobaczysz, tu jest ca│kiem inaczej, tu ┐ycie a┐ kipi, jest tak kolorowo i ci▒gle siΩ co╢ dzieje! Ach, Agrest - zach│ysnΩ│a siΩ z przejΩcia powietrzem - jestem taka szczΩ╢liwa!
Agrest wzi▒│ j▒ w ramiona. Delfin popatrzy│ na nich z u╢miechem, w│o┐y│ do plecaka m│ot kowalski i wyszed│ z domu.
2.
Przez weekend Toffi oprowadza│a Agresta po mie╢cie. Pokaza│a mu swoje ulubione miejsca, sklepy, w kt≤rych robi│a zakupy, kawiarniΩ, w kt≤rej pracowa│a, Rynek z uroczymi kamieniczkami, Muzeum Osobliwo╢ci Natury, fabrykΩ s│odyczy Markowe SA (codziennie musia│a zje╢µ przynajmniej p≤│ tabliczki czekolady Delikates Markowy, tak by│y pyszne, i robi│a to mimo postponuj▒cych spojrze± doktor Jemio│y z ok│adki jej bestsellerowego poradnika "Jak byµ szczup│▒ i odnie╢µ sukces, czyli dwana╢cie krok≤w do satysfakcjonuj▒cego orgazmu"). Toffi mia│a ju┐ wielu znajomych rodzaju mΩskiego. Pozdrawiali j▒ bardzo serdecznie, ca│uj▒c w policzek i dotykaj▒c przelotnie jej po╢ladk≤w. Obrzucali przy tym rozbawionym wzrokiem Agresta, kt≤ry wygl▒da│ przy nich, niestety, do╢µ nieokrzesanie, by nie powiedzieµ - wiejsko.
Toffi kupi│a mu miejskie ubranie. Jednak nie by│a zadowolona z jego wygl▒du.
- Chodzisz tak, ┐e ka┐dy bez trudu odgadnie twoje pochodzenie - powiedzia│a. - Musisz siΩ nauczyµ zachowywaµ jak mΩ┐czy╝ni z miasta.
Wieczorem poszli do nocnego klubu. Toffi rzuci│a siΩ w wir ta±ca. Agrest szybko zrozumia│, ┐e nie dotrzyma jej kroku, usiad│ wiec przy barze i zrezygnowany patrzy│, jak Toffi daje siΩ podrywaµ coraz to nowym facetom. W pewnym momencie, gdy odwr≤ci│ siΩ, by zam≤wiµ kolejnego drinka, Toffi zniknΩ│a. Zacz▒│ jej szukaµ przedzieraj▒c siΩ przez podryguj▒cy t│um. W ko±cu musia│ zapytaµ przy wyj╢ciu, czy nie widziano szczup│ej czarnow│osej dziewczyny wychodz▒cej z klubu. Nie widziano. Wr≤ci│ na salΩ i zderzy│ siΩ z ni▒ w przej╢ciu. Mia│a potargane w│osy i wymiΩt▒ sukienkΩ.
- Gdzie by│e╢? - spyta│a. - Zata±czmy!
Ta±czyli. Toffi pachnia│a inaczej. W jej w│osach Agrest wyczu│ zapach mΩ┐czyzny. Ale przecie┐ w ta±cu miesza│y siΩ zapachy i od ruchu mia│a wzburzone w│osy i pogniecion▒ sukienkΩ.
3.
Od poniedzia│ku Agrest zacz▒│ szukaµ pracy. Nakupi│ gazet i zabra│ siΩ za metodyczne przegl▒danie ofert.
By│ w domu sam. Delfin wyskoczy│ malowaµ reklamΩ nowoczesnych prezerwatyw na o╢miopiΩtrowcu, Toffi by│a w kawiarni. Konia wyprowadzi│ rano na spacer do parku i teraz mia│ czas dla siebie. Zaznaczy│ kilka og│osze±, po czym od│o┐y│ gazetΩ i wyjrza│ przez okno. Przestraszy│ siΩ, gdy k▒tem oka dostrzeg│ zarys brzydkiej brodatej twarzy. To tylko kamienny maszkaron. Przem≤g│ niechΩµ i poklepa│ rze╝bΩ po wyg│adzonym przez deszcz czole.
W│▒czy│ telewizor i udawa│, ┐e wci▒gnΩ│a go intryga dwie╢ciekt≤rego╢ odcinka jakiego╢ serialu. Nie chcia│o mu siΩ wychodziµ z ┐≤│tego domu, oto pow≤d tego desperackiego czynu. Ba│ siΩ chodziµ sam po mie╢cie. By│ rzeczywi╢cie trochΩ dzikim wiejskim ch│opakiem. Potrzebowa│ kursu cywilizacyjnego.
ZabrzΩcza│ dzwonek. Czy┐by nadci▒ga│a pomoc? Agrest otworzy│ kobiecie o tlenionych w│osach, w kusym szlafroczku.
- Dzie± dobry, jestem s▒siadk▒ - przywita│a siΩ. - Nazywam siΩ Pamela. To moje nazwisko, nazywam siΩ Afa Pamela.
- Bardzo mi mi│o - powiedzia│ Agrest i tak┐e siΩ przedstawi│.
- Czy pan Ma╢lanka jest w domu?v
- Delfin wyszed│.v
- Ach, to fatalnie, bo jest mi strasznie potrzebny. A czy pan potrafi przetkaµ zlew? - Spojrza│a na niego spod efektownych rzΩs.
- To nic trudnego.
- Tak siΩ cieszΩ. P≤jdzie pan ze mn▒?
Zaprowadzi│a go do mieszkania obok. By│o to bardzo przytulne mieszkanko, pe│ne miΩkkich poduszek i tkanin zwisaj▒cych ze ╢cian i okien.
- To siΩ chyba bardzo kurzy? - spyta│ grzecznie Agrest.
- Tak, ale mam od tego zwabiacz kurzu - odpar│a machn▒wszy gwiazdorsko d│oni▒, przy czym szczelno╢µ szlafroczka zosta│a nieco naruszona.
- Jak to dzia│a? - zainteresowa│ siΩ Agrest.
- Nie wie pan? Naciska siΩ guzik.
Agrest przykucn▒│ przy niewielkim urz▒dzeniu przypominaj▒cym misΩ, w kt≤rej ustawiono pionowo wycior do czyszczenia lufy ma│ego czo│gu, ewentualnie, by u┐yµ innego por≤wnania, odwr≤cony do g≤ry grzybni▒ muchomor sromotnikowy. U podstawy znalaz│ ma│y czerwony przycisk. Spojrza│ pytaj▒co na pani▒ PamelΩ, a ta skinΩ│a g│ow▒ z pob│a┐liwym u╢miechem. Po naci╢niΩciu guzika zabrzmia│a delikatna muzyka.
- Pan chyba od niedawna w mie╢cie?
Potakn▒│, wpatruj▒c siΩ z napiΩciem w urz▒dzenie. Draperie na ╢cianach zadr┐a│y, jakby poruszy│ nimi przeci▒g, chocia┐ okna by│y zamkniΩte.
- Pewnie z prowincji? - pyta│a pani Pamela.
W promieniach s│o±ca wrzynaj▒cych siΩ do wnΩtrza pomiΩdzy niedok│adnie zaci▒gniΩtymi zas│onami zobaczy│ drobinki kurzu zbieraj▒ce siΩ wok≤│ g│owicy zwabiacza, ta±cz▒ce niczym srebrzyste owady doko│a ┐ar≤wki.
- W│a╢nie tak to dzia│a, ale znudzi│a mi siΩ ju┐ ta muzyka - powiedzia│a gospodyni. - Nowsze modele maj▒ wiΩcej melodii do wyboru. Niech pan ju┐ wy│▒czy. Mia│ mi pan pom≤c z tym zlewem.
Przeszli do kuchni, gdzie Agrest przez p≤│ godziny mΩczy│ siΩ z zatkanym na beton odp│ywem. Musia│ odkrΩciµ rurΩ u do│u i uwala│ siΩ ca│y wstrΩtn▒ mazi▒.
Pani Pamela zaci▒gnΩ│a go do │azienki i osobi╢cie umy│a mu twarz, pos│uguj▒c siΩ w tym celu zmoczonym rΩcznikiem i myd│em.
- Ta dziewczyna, kt≤ra z wami mieszka - zapyta│a - kim dla pana jest?
- To moja narzeczona...
- Niech pan uwa┐a - u╢miechnΩ│a siΩ dziwnie. - Mo┐e siΩ pan sparzyµ. A po oparzeniu zostaje brzydka blizna.
- Powinienem ju┐ i╢µ.
- Ja wiem o niej r≤┐ne rzeczy - zaszepta│a pani Pamela. Agrest zauwa┐y│ wreszcie - o co ca│y czas zabiega│a - ┐e ma du┐y biust. ZakrΩci│o mu siΩ w g│owie i odwr≤ci│ wzrok.
- Do widzenia - rzuci│ szybko i wyszed│.
4.
- Dosta│am now▒ pracΩ - oznajmi│a przy kolacji Toffi.
- Brawo - rzek│ Delfin. - BΩdziesz wiΩcej zarabiaµ?
- Oczywi╢cie. BΩdΩ modelk▒ w domu towarowym Gu±ca! - Delfin gwizdn▒│ z podziwem. - Tak! PamiΩtasz tΩ ogromn▒ wystawΩ na dole? W│a╢nie tam. Przyjd╝cie zobaczyµ kt≤rego╢ dnia. Przyjdziesz, Agrest?
- Pewnie, kochanie. - Agrest poca│owa│ j▒, po czym podszed│ do okna.
- Czy on szuka sobie pracy? - chcia│ wiedzieµ Delfin.
- Boi siΩ miasta - zachichota│a Toffi.
- Wcale nie. - Agrest poczerwienia│. - Jakie╢ dziwne s▒ te rze╝by na zewn▒trz - zmieni│ temat.
- Zauwa┐y│e╢?
- Co?
- »e wczoraj George mia│ otwarte oboje oczu, a dzi╢ jedno ma zamkniΩte? - za╢mia│ siΩ Delfin.
- Nie ┐artuj sobie ze mnie. Fakt, ┐e jeste╢ tu od roku, nie uprawnia ciΩ do wy╢miewania siΩ z mojego nieobycia.
- Daj spok≤j, a co mnie obchodzi twoje nieobycie. M≤wiΩ o czym innym. Te gΩby... Zreszt▒, poka┐Ω ci! - Delfin wyj▒│ z lod≤wki kawa│ek ╢wie┐ego miΩsa. - Patrz uwa┐nie, bo po╢wiΩcam nasz jutrzejszy obiad. - Wychyli│ siΩ przed okno i podetkn▒│ miΩso pod kamienny nos.
Agrest popuka│ siΩ w czo│o.
- No patrz! - zawo│a│a Toffi.
Agrest krzykn▒│ ze zdumienia, gdy nos rze╝by poruszy│ siΩ i zmarszczy│ jak u kr≤lika. Usta rozci▒gnΩ│y siΩ w u╢miechu, a oczy kilkakrotnie obr≤ci│y dooko│a swych osi. Nagle maszkaron otwar│ szeroko paszczΩ i z zaskakuj▒c▒ zrΩczno╢ci▒ chwyci│ zΩbami miΩso.
Delfin cofn▒│ siΩ.
- Trzeba uwa┐aµ - powiedzia│. - Potrafi byµ szybki jak kot.
- Musisz to robiµ? - spyta│ z obrzydzeniem Agrest. - Musisz dawaµ mu miΩso?
- Oczywi╢cie. Ka┐dy lokator jest zobowi▒zany karmiµ swojego maszkarona. Wystarczy raz na tydzie±. I lepiej o tym nie zapominaµ.
- Dlaczego?
- Jak go nie nakarmisz, narobi takiego krzyku, ┐e zlec▒ siΩ wszyscy lokatorzy. Mo┐e nawet doj╢µ do samos▒du... Warto przestrzegaµ zwyczaj≤w. W zamian George odstrasza ptaki i zobacz, jakie mamy czyste parapety.
5.
NastΩpnego dnia Agrest uda│ siΩ do domu towarowego Gu±ca zobaczyµ Toffi. W wielkim holu, z kt≤rego ruchome schody i windy unosi│y klient≤w na wy┐sze kondygnacje, w oczy rzuca│a siΩ olbrzymia wystawa. Przypomina│a gigantyczne akwarium umeblowane niczym luksusowy apartament. Na eleganckich meblach rozsiada│y siΩ wygodnie piΩkne m│ode dziewczyny w samej tylko bieli╝nie. Agrest dostrzeg│ Toffi. Le┐a│a na sofie z przymkniΩtymi jak g│askany kot oczami. Jej bielizna by│a czysto symboliczna. Elektroniczny napis u g≤ry wystawowego okna g│osi│: LUKSUSOWA BIELIZNA DLA PA╤ - TRZECIE PI╩TRO - ZAPRASZAMY!
Obok Agresta przystan▒│ jaki╢ mΩ┐czyzna i zagapi│ siΩ na modelki. Kilka z nich przechadza│o siΩ po pokoju z wysokimi kieliszkami w d│oniach, rzucaj▒c przechodniom pow│≤czyste spojrzenia.
- PiΩkne, co? - wysapa│ mΩ┐czyzna ni to do siebie, ni do Agresta. - Bo┐e, jak chcia│bym, ┐eby nie by│o tej szyby!
Twarz Agresta przeszy│ grymas nienawi╢ci.
MΩ┐czyzna obejrza│ siΩ przez ramiΩ. - O do licha, moja ┐ona - mrukn▒│ i oddali│ siΩ po╢piesznie.
Wieczorem Agrest poruszy│ ten temat.
- Te dziewczyny zachowuj▒ siΩ jak dziwki - powiedzia│ wzburzony. - A ty w╢r≤d nich, Toffi!
- Jeste╢my tylko modelkami - odpar│a Toffi. - Nie ma mowy o ┐adnych propozycjach ze strony mΩ┐czyzn. Nie mog▒ siΩ przecie┐ z nami porozumiewaµ, jeste╢my odgrodzone szyb▒.
- Widzia│em dzi╢ jednego takiego, po┐era│ je dos│ownie wzrokiem. - Agrest m≤wi│ teraz do Delfina. - Mamrota│ pod nosem, ┐e gdyby nie ta szyba wzi▒│by je w obroty.
Toffi roze╢mia│a siΩ.
- Ale na szczΩ╢cie jest ta szyba!
- Widzia│em ich spojrzenia - gor▒czkowa│ siΩ Agrest - one prowokuj▒ wzrokiem.
- Ale┐ to nie s▒ spojrzenia erotyczne, m≤j drogi - powiedzia│a Toffi - tylko zachΩcaj▒ce do kupna. Mamy surowe instrukcje i zakaz kontaktu wzrokowego o charakterze prowokacji seksualnej.
- S│yszysz to i ciΩ to nie obrusza?
- Daj spok≤j mojej siostrze - powiedzia│ zniecierpliwiony Delfin. - Ona przynajmniej zarabia i dok│ada siΩ do czynszu. A ty, co niby robisz? Przyjecha│e╢ tu na wakacje? Kiedy zaczniesz pracowaµ?
Agrest zamilk│ upokorzony.
- ZnajdΩ co╢ nied│ugo - powiedzia│ po chwili.
- Jasne - mrukn▒│ Delfin.
- ZnajdΩ pracΩ, s│yszysz?
- Uspok≤j siΩ, Agrest - powiedzia│a Toffi. I doda│a z wyra╝na kpin▒ w g│osie: - Agrest, co to za g│upie imiΩ! Tu nikt nie nosi takich staro╢wieckich imion. Ono na kilometr tr▒ci wioch▒. Od tej pory bΩdΩ ciΩ nazywaµ... Bert.
Agrest popatrzy│ na ni▒ zdumiony.
- To dobre, miejskie imiΩ. M≤j szef siΩ tak nazywa. Tak bΩdΩ do ciebie m≤wiµ. Bert, chcesz jeszcze herbaty?
6.
Agrest snu│ siΩ po mie╢cie szukaj▒c zajΩcia. Nowe imiΩ uwiera│o go jak za ciasny ko│nierzyk. Czu│ siΩ wyzuty z czΩ╢ci siebie. Kto by pomy╢la│, ┐e to jedno s│owo jest rzecz▒ tak bardzo osobist▒, ┐e pozbawienie go odczuwa siΩ jak brak jednej z ko±czyn.
Z prac▒ wci▒┐ mu nie wychodzi│o. Rozmowy kwalifikacyjne polega│y na tym, ┐e siedzia│ naprzeciw faceta w bia│ej koszuli, patrzy│ na niego ze zdumieniem i zaciska│ spocone d│onie na krze╢le - a kiedy trzeba by│o co╢ powiedzieµ, nie m≤g│ wykrztusiµ z siebie s│owa i czu│ upokorzenie podchodz▒ce mu do gard│a wielk▒ gul▒.
Pracowa│ nawet, przez kwadrans, ale uciek│, nie bΩd▒c w stanie znie╢µ spojrze± umieraj▒cych dzieci, kt≤rym mia│ sprzedawaµ kolorowe ksi▒┐eczki w miejskich szpitalach. Zabija│a go ich rado╢µ i bezradno╢µ rodzic≤w siΩgaj▒cych po portfel, by spe│niµ zachciankΩ nieuleczalnie chorego dziecka.
Od tego czasu prawie nie wychodzi│ z domu. Wyprowadza│ tylko konia.
W leniwe przedpo│udnia czatowa│a na niego pani Pamela. Przychodzi│a w niedok│adnie zawi▒zanym szlafroczku i zawsze mia│a w zanadrzu jaki╢ pretekst do swojej wizyty. Na przyk│ad zabytkowy samowar do zalutowania. Albo szafΩ do przesuniΩcia. Lub zaciΩte drzwi od sypialni.
Pani Pamela przy ka┐dej okazji opowiada│a mu o z│ym prowadzeniu siΩ Toffi.
- Zanim pan przyjecha│, co tu siΩ dzia│o, kochany panie - opowiada│a dono╢nym szeptem. - To wszystko u mnie s│ychaµ przez ╢cianΩ. Parzyli siΩ jak zwierzΩta. ProszΩ pana, takie d╝wiΩki to siΩ dopiero nios▒. Jej brat tak┐e przyprowadza│ sobie kobiety, czasem i trzy na raz. No tak, ale to artysta. A ona... ProszΩ pana, szkoda dla nie po╢wiΩcaµ swoje ┐ycie i niewinne m│odzie±cze uczucia.
W ko±cu sta│o siΩ. Uwiod│a go na dywanie w mieszkaniu Delfina. Ko± przygl▒da│ siΩ im ca│kiem obojΩtnie.
Agrest zapuszcza│ siΩ coraz bardziej. Zarasta│ wewnΩtrznie, dzicza│. Wyj╢cie do miasta stawa│o siΩ udrΩk▒. Z ka┐dym dniem musia│ zu┐ywaµ wiΩcej si│, by siΩ przem≤c i wyj╢µ na ulicΩ. By│o mu ju┐ wszystko jedno, nie tylko nie szuka│ pracy - nie chcia│ jej znale╝µ. Jego przyjazd do miasta by│ b│Ωdem. Poni≤s│ ca│kowit▒ pora┐kΩ. I jeszcze Toffi, jego Toffi, zdawa│a siΩ go nie dostrzegaµ, przestawa│a go kochaµ.
Zacz▒│ przesiadywaµ do p≤╝nych godzin w barach. Pieni▒dze pocz▒tkowo wy│udza│ od Toffi i Delfina, ok│amuj▒c ich, ┐e potrzebne mu s▒ do poszukiwa± pracy. Szybko siΩ w tym zorientowali i zamknΩli usta - i portfele. Poszed│ wiΩc do pani Pameli i nad szklanka Starej úyski opowiedzia│ jej historiΩ swojego upadku. Pani Pamela wzruszy│a siΩ i po┐yczy│a mu trochΩ pieniΩdzy. Potem przytuli│a go do swojego du┐ego biustu i sko±czy│o siΩ to w│a╢nie tak, jak my╢licie. Zacz▒│ przychodziµ do niej systematycznie i za ka┐d▒ wlan▒ w ni▒ kroplΩ swojej m│odo╢ci bra│ bez s│owa st≤wΩ.
Kt≤rego╢ dnia znowu wr≤ci│ do domu p≤╝nym wieczorem. Trwa│a wielka impreza. By│o mn≤stwo ludzi, znajomi Delfina i Toffi. Bawili siΩ ╢wietnie - oczywi╢cie bez niego. Nie istnia│ dla nich, bo by│ miΩczakiem; nie pracowa│, tylko siΩ nad sob▒ u┐ala│. By│ dla nich nikim, tote┐ nikt nie zauwa┐y│ jego obecno╢ci. Przechodzili przez niego jak przez powietrze, dzier┐▒c w d│oniach szklanki z Nalewk▒ Dziadunia. A on m≤g│ tylko patrzeµ jak Toffi oddaje siΩ bezprzytomnie w │azience facetowi imieniem Bert. Agrest nic nie m≤g│ zrobiµ, jego rΩka przesz│a przez kark mΩ┐czyzny jakby by│a ze ╢wiat│a.
Dopiero gdy go╢cie wyszli, Delfin go zauwa┐y│.
- Nie mogΩ w to uwierzyµ, Toffi - m≤wi│ Agrest. - Jak mog│a╢ mi to zrobiµ?
- Daj spok≤j, to by│a zabawa, przyjΩcie - odpar│a beztroskim tonem. - Tak siΩ tutaj robi, to miasto.
- Widzia│em jak posuwa│ ciΩ w │azience jaki╢ facet. To nale┐y do tutejszego zwyczaju? Nie mie╢ci mi siΩ to w g│owie.
- Dlaczego nie da│e╢ mu w mordΩ? - spyta│ szyderczo Delfin.
- Zamknij siΩ - szepn▒│ Agrest. - Co masz mi do powiedzenia, Toffi?
Toffi spojrza│a na niego spod rzΩs. U╢miechnΩ│a siΩ lekko. Atmosfera gΩstnia│a jak stygn▒cy kisiel. Agrest czu│, ┐e jest bliski ob│Ωdu. Chcia│ wstaµ, potrz▒sn▒µ Toffi, daµ jej w twarz, ale jego cia│o napotyka│o taki op≤r materii, ┐e nie m≤g│ poruszyµ rΩk▒.
- Zr≤b co╢ z tym! - krzykn▒│ z trudem do Delfina.
Delfin, poruszaj▒c siΩ jak na zwolnionym filmie, podszed│ do kuchennej szafki i wyci▒gn▒│ z niej puszkΩ. Nacisn▒│ pompkΩ i rozpyli│ rozrzedzacz powietrza. Zrobi│o siΩ im lekko, rΩka Agresta wyskoczy│a do przodu i trzasnΩ│a Toffi w policzek. Dziewczyna roze╢mia│a siΩ g│osem Kaczora Donalda (Delfin rozpyli│ za du┐o gazu) i krzyknΩ│a:
- Tak, tak, nie kocham ciΩ i mam ciΩ do╢µ! BΩdΩ robiµ to, na co mam ochotΩ i przesta± ro╢ciµ sobie do mnie jakiekolwiek prawa!
Agrest wybieg│ z domu trzaskaj▒c drzwiami.
Pani Pamela, kt≤ra sta│a przy ╢cianie ze szklank▒ przytkniΩt▒ do ucha, u╢miechnΩ│a siΩ zwyciΩsko.
7.
Bieg│ ulic▒, w g│owie mu wirowa│o. Pragn▒│ natychmiast wr≤ciµ do rodzinnej wsi, wej╢µ do domu rodzic≤w Toffi i krzykn▒µ do jej ojca: Panie Ma╢lanka, pan mi chcia│ oddaµ swoj▒ c≤rkΩ? Nie chcΩ jej! I nigdy nie bΩdΩ pa±skim synem!
Ale wie╢ rodzinna by│a daleko i Agrest nagle rozp│aka│ siΩ z bezsilno╢ci. Opar│ siΩ o latarniΩ i p│aka│ nad swoim przeklΩtym losem.
Z tego stanu skrajnej rozpaczy wyrwa│o go pe│ne powagi chrz▒kniΩcie. Spojrza│ ocieraj▒c │zy rΩkawem - policjant.
- S│ucham - powiedzia│ poci▒gaj▒c nosem.
- Tu nie wolno p│akaµ - rzek│ policjant.
- S│ucham? - zdziwi│ siΩ Agrest.
- Widzi pan ten znak? Oznacza on: mazgajenie siΩ wzbronione.
- Do licha, nikt nie mo┐e zabroniµ mi okazywania swoich uczuµ - powiedzia│ Agrest, obsychaj▒c.
- Tak, o ile zap│aci pan mandat.
- Ile?
- Tyle.
- To du┐o - zauwa┐y│ Agrest.
- úamanie prawa jest kosztown▒ zabaw▒ - stwierdzi│ policjant.
- Mam to gdzie╢. Chce mi siΩ p│akaµ, wiΩc p│aczΩ.
- A wiΩc muszΩ pana aresztowaµ. Z komisariatu bΩdzie m≤g│ pan zadzwoniµ do swoich bliskich lub dalekich. Je╢li wp│ac▒ kaucjΩ, natychmiast pana zwolnimy.
Na posterunku Agrest zosta│ spisany i zmierzony, jak nakazuje policyjna tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie. P≤╝niej policjant poprowadzi│ go d│ugim korytarzem do celi. MinΩli siΩ w nim z mΩ┐czyzn▒ w d│ugim prochowcu, kt≤ry mrukn▒│ przez zΩby zaci╢niΩte na tl▒cym siΩ cygarze: "Siemanko, Alwin". SkrΩci│ w odnogΩ korytarza, a wtedy policjant Alwin u╢miechn▒│ siΩ pe│n▒ gΩb▒. Da│ siΩ s│yszeµ odg│os solidnej eksplozji i przekle±stwo mΩ┐czyzny w prochowcu.
- To inspektor Prochowiec - wyja╢ni│ Alwin. - Zaopatruje siΩ w cygara w magazynie broni twierdz▒c, ┐e tak mu taniej wychodzi. Czy ja wiem - zastanowi│ siΩ - wszystkie te zniszczone ubrania i zepsute uczesania... - Alwin zachichota│. - Bardzo zrΩczny rachunek ekonomiczny, nieprawda┐? Chod╝my, tam jest telefon.
Poszli dalej korytarzem pachn▒cym spalonym prochem i niechtoszlagiem Prochowca.
Policjant wrzuci│ do automatu monetΩ na nitce i poleci│ Agrestowi wybraµ numer. Potem zrΩcznie wydoby│ monetΩ i oddali│ siΩ na przepisowe trzy metry w celu umo┐liwienia aresztantowi odbycia prywatnej rozmowy.
- Toffi, to ja - powiedzia│ Agrest do s│uchawki, kt≤r▒ to wzruszy│o, ale raczej umiarkowanie. - Jestem w areszcie na ulicy Kapitana Kobry. ProszΩ ciΩ, wp│aµ za mnie kaucjΩ. ObiecujΩ, ┐e wszystko zwr≤cΩ, wkr≤tce mam dostaµ pracΩ...
- Nie, Agrest - powiedzia│a zimno Toffi. - Nie wyci▒gniemy ciΩ z tego. Nie wiem, co zbroi│e╢ i nie obchodzi mnie to. Do stu o╢miornic, musisz zacz▒µ ponosiµ odpowiedzialno╢µ za swoje czyny! Nie dzwo± wiΩcej, bo nic innego nie us│yszysz. - Od│o┐y│a swoj▒ s│uchawkΩ, a s│uchawka trzymana przez Agresta zrobi│a bip-bip-bip.
Nawet przeklinaµ nauczy│a siΩ na miejski spos≤b - pomy╢la│ Agrest z ┐alem. Nie u╢miecha│ mu siΩ pobyt w areszcie, ale nie warto by│o rozczulaµ siΩ nad sob▒.
- ProszΩ mnie zamkn▒µ - powiedzia│ do policjanta.
- Nie martw siΩ, ch│opcze, te piΩµ dni przeleci szybko. Mam akurat woln▒ celΩ, nikt ci nie bΩdzie dokuczaµ. Na twoje szczΩ╢cie wczoraj odwie╝li╢my do wiΩzienia o zaostrzonym rygorze dw≤ch morderc≤w francuskich piesk≤w i gwa│ciciela fok.
8.
Ju┐ trzeci dzie± spΩdza│ Agrest w swoim tylko towarzystwie, graj▒c ze sob▒ w szachy i czytaj▒c wypo┐yczon▒ z policyjnej biblioteki pracΩ modnego nowofalowego filozofa Biszkopta Winnego "O przyja╝ni w╢r≤d g│odomor≤w". Czas wype│nia│y mu tak┐e rozmy╢lania. Du┐o my╢la│ o mie╢cie, Toffi, o sobie. Zdecydowa│, ┐e natychmiast po opuszczeniu aresztu wyjedzie z miasta i wr≤ci do rodzinnej wsi u podn≤┐a g≤r. Tam zajmie siΩ oprowadzaniem turyst≤w po g│Ωbokich jaskiniach albo za│o┐y schronisko dla wΩdrowc≤w. Znajdzie sobie mi│▒ zaradn▒ wiejsk▒ dziewczynΩ, kt≤ra mu w tym pomo┐e i tak spΩdz▒ swoje nieskomplikowane ┐ycie.
Nieoczekiwanie tego samego dnia po po│udniu pojawi│ siΩ Delfin. Mia│ podkr▒┐one oczy i wygl▒da│ bardzo nieszczeg≤lnie. Policjant Alwin otworzy│ drzwi celi i powiedzia│ do Agresta: - Jeste╢ wolny, ch│opcze.
- Wp│aci│e╢ kaucjΩ? - spyta│ ch│odnym tonem Agrest. - Niepotrzebnie, zosta│y mi tylko dwa dni.
- Toffi... - powiedzia│ Delfin nie patrz▒c Agrestowi w oczy. - Moja siostra jest ciΩ┐ko chora. Zachorowa│a, gdy odszed│e╢. Ona... - g│os mu siΩ za│ama│ - jest bliska ╢mierci. Potrzebuje ciΩ. Musisz jej pom≤c.
- Co jej jest?
- Nie wiem.
- A lekarz?
- Lekarz? Lepsz▒ diagnozΩ postawi│by motorniczy tramwaju. - Delfin wybuchn▒│ histerycznym ╢miechem. - Zarzuci│ mnie │aci±skimi terminami, kt≤re brzmia│y jak sentencje Marka Aureliusza w oryginale i kt≤rymi niew▒tpliwie by│y, i nie potrafi│ wydaµ ┐adnej sensownej diagnozy t│umacz▒c, ┐e to jaki╢ wyj▒tkowy przypadek. A bez diagnozy nie ma leczenia! - Delfin po gwa│townym wybuchu skurczy│ siΩ i oklap│. - Musisz jej pom≤c, ona czeka tylko na ciebie - wyszepta│.
Z Toffi by│o bardzo ╝le. Le┐a│a w │≤┐ku. Jej szar▒ twarz pokrywa│y ciemne plamy. Oczy szkli│y siΩ w g│Ωbokich jamach oczodo│≤w. W│osy powleczone by│y patyn▒.
- Bo┐e, co jej siΩ sta│o - powiedzia│ przera┐ony Agrest.
- Uratuj j▒, proszΩ! - krzykn▒│ piskliwie Delfin wbijaj▒c palce w jego ramiΩ.
- Odejd╝.
Delfin wyszed│ do │azienki, gdzie pu╢ci│ wodΩ do wanny, by zag│uszyµ │kanie.
- Toffi, Toffi, co z tob▒ - powiedzia│ cicho Agrest.
Popatrzy│a na niego p≤│przytomnie, nawet nie tak, µwierµprzytomnie.
- Agrest - us│ysza│, a z jej ust wydoby│ siΩ mdl▒cy zapach ╢mierci. - Jestem twoja, tylko twoja. Nie powinnam od ciebie odchodziµ. Ratuj mnie, kochany, ja nie chcΩ umieraµ...
Agrest poczu│ rozpacz i md│o╢ci. Nie m≤g│ d│u┐ej znie╢µ widoku oszpeconej przez chorobΩ Toffi, nie m≤g│ znie╢µ d╝wiΩku jej g│osu i rozsypuj▒cych siΩ jak suchy piasek s│≤w. Zerwa│ siΩ na nogi z uczuciem okropnego strachu i wybieg│ z mieszkania.
Szklanka pani Pameli zaparowa│a od ciep│a trzymaj▒cej j▒ d│oni.
Do p≤│nocy pi│ w barze Arystokratyczna Lesbijka za pieni▒dze skradzione z torebki Toffi. Jego dziewczyna umiera│a. Szafa graj▒ca podskakiwa│a w rytmie rock'n'rolla. Ca│e to miasto powoli zabija│o swoich mieszka±c≤w. Dziewczyna przy barze u╢miechnΩ│a siΩ do niego. Barman b│ysn▒│ polerowanym kieliszkiem. Trzeba uciekaµ, uciekaµ, nie pozwoliµ, by choroba zajΩ│a i jego cia│o.
Wr≤ci│ do domu. Delfin spa│ w ubraniu na fotelu obok │≤┐ka siostry. Agrest cicho zebra│ sw≤j skromny dobytek i wzi▒│ konia za uzdΩ.
Pani Pamela r≤wnie┐ spa│a, nie wiedz▒c, ┐e jej mi│y ch│opiec j▒ opuszcza.
Stara│ siΩ nie my╢leµ o Toffi, o prze┐ytych w mie╢cie dniach. Podkowy grzechota│y na asfalcie, czasem do rynsztoka wyskoczy│a spod kopyta iskra. Im bli┐ej by│o do granic miasta, tym szybciej jecha│. Wreszcie zobaczy│ otwart▒ przestrze± i run▒│ w ni▒ uderzywszy konia lejcami.
|