Magazyn.Reporter.pl   Reporter.pl   ustaw jako stronΩ startow▒   dodaj do ulubionych   nasz e-mail
Magazyn Reporter nr 07-08  Historia Reportera  Wsp≤│praca  e-ankiety
 Archiwalne artyku│y  Reporta┐e  Nauka  Kultura  Tw≤rczo╢µ  Wywiady  Opinie
 
ARCHIWUM
Tematyczne
Od redakcji
Reporta┐e
Podr≤┐e
Wydarzenia
Nauka
Cz│owiek
ªwiat
Kosmos
Enigma
Technologie
Kultura
Muzyka
Literatura
Film
Fotografia
Sztuka
Tw≤rczo╢µ
Opowiadania
Powie╢ci
Poezja
Wywiady
Go╢µ specjalny
Ludzie sieci
Opinie
Felietony
Listy
Forum
Inne
WWWyb≤r

Wejdz i sprawdz!

s k u t e c z n a   r e k l a m a
Wejdz i sprawdz!

Magazyn Reporter nr 09/2002
Data wydania: 2002.09.01
<<< poprzedni artyku│spis tre╢ci nastΩpny artyku│ >>>

Tw≤rczo╢µ
540 dni w armii odc.18
Wies│aw Pas│awski, www

VIII
PrzysiΩga

Dni lecia│y jeden za drugim. W zasadzie niczym siΩ od siebie nie r≤┐ni│y, ale by│y dok│adnie wype│nione od sz≤stej rano do dziesi▒tej wieczorem. WiΩkszo╢µ czasu spΩdzali╢my na dworze µwicz▒c musztrΩ albo przygotowuj▒c siΩ do przysiΩgi. Dow≤dztwo najwiΩkszy nacisk k│ad│o na musztrΩ, poniewa┐ na przysiΩgΩ w Warszawie mieli siΩ zjechaµ ┐o│nierze z kilku jednostek i wa┐ne by│o, aby na ich tle nie wypa╢µ najgorzej.

Poniewa┐ na poprzedniej przysiΩdze ┐o│nierze z BojΩcina "dali cia│a" gubi▒c krok tu┐ pod sam▒ trybun▒, teraz µwiczenie musztry sta│o siΩ oczkiem w g│owie porucznika Bieleckiego. Aura jak na z│o╢µ niezbyt sprzyja│a µwiczeniom na dworze, co chwilΩ pada│ deszcz i ca│y czas by│ ostry mr≤z. A w wojsku to nie ma tak, ┐e jak pada deszcz, to rezygnuje siΩ z zajΩµ, bo siΩ ┐o│nierze przeziΩbi▒. ZajΩcia maj▒ siΩ odbyµ i koniec.

NajwiΩkszy wk│ad w uczenie nas musztry w│o┐y│ Pampers. Trzeba przyznaµ, ┐e musztrΩ rzeczywi╢cie zna│ i niejednego trepa potrafi│ zagi▒µ. Wad▒ by│o niestety to, ┐e wiedzΩ na ten temat przekazywa│ wed│ug wcze╢niej ju┐ poznanej metody "przez nogi do g│owy". Je╢li kt≤ry╢ z ┐o│nierzy nie m≤g│ dotrzymaµ kroku, sp≤╝nia│ siΩ na zwrotach, albo zamiast w prawo odwraca│ siΩ w lewo to bra│ od Pampersa lekcje musztry indywidualnej.

O dziwo lekcje takie odznacza│y siΩ bardzo du┐▒ skuteczno╢ci▒. Raz przeµwiczony przez Pampersa ┐o│nierz chodzi│ na musztrze jak zegarek. Je╢li na przyk│ad Pampers stwierdzi│, ┐e dany ┐o│nierz za nisko podnosi nogi to kaza│ mu zdj▒µ pas, trzymaµ go w wyci▒gniΩtych przed siebie rΩkach i maszeruj▒c machaµ nogami tak wysoko, aby dotykaµ nimi pasa.

Niekt≤rzy ┐o│nierze nabawiali siΩ od tego ostrego tupania r≤┐nego rodzaju kontuzji. NajczΩ╢ciej by│y to otarcia st≤p. Dostawali wtedy na receptΩ taki lek jak trampki (kto by pomy╢la│, ┐e takie g│upie trampki maj▒ w│a╢ciwo╢ci lecznicze. Mo┐e powinno siΩ sprzedawaµ je tak┐e w aptekach?). »o│nierze z tego typu dolegliwo╢ciami siedzieli na unitarce i pocierali rejony. W sumie to dobrze, poniewa┐ nie musieli wychodziµ na musztrΩ ale z drugiej strony mieli obawy co do tego jak wypadn▒ na przysiΩdze.

Z ka┐dym dniem atmosfera panuj▒ca w╢r≤d ┐o│nierzy nowego rocznika poprawia│a siΩ. Wszyscy ┐yli╢my coraz bardziej zbli┐aj▒c▒ siΩ perspektyw▒ przysiΩgi i wyjazdu na przepustki. W ostatnim tygodniu przed przysiΩg▒ w zasadzie o niczym innym siΩ nie m≤wi│o jak tylko o tym ilu do kogo przyjedzie znajomych oraz o tym co bΩdzie siΩ robi│o na przepustce. Spore emocje wzbudza│ fakt, ┐e w kantynie zabrak│o ju┐ zaprosze± i trzeba by│o jechaµ po nie a┐ do Warszawy. Na szczΩ╢cie zosta│y dowiezione na piΩµ dni przed przysiΩg▒ i istnia│a du┐a szansa na to, ┐e dotr▒ na czas. Osobi╢cie wys│a│em zaproszenia tylko do rodziny oraz swojego ojca, kt≤ry samotnie mieszka w Bieszczadach. Byli jednak i tacy ┐o│nierze, kt≤rzy wysy│ali po dwadzie╢cia i po trzydzie╢ci zaprosze±. Wydali na to prawie ca│y ┐o│d.

Kaprale ╢wiadomi tego, ┐e to jest ju┐ koniec ich w│adzy nad nami nie ╢cigali nas tak, jak na pocz▒tku unitarki. Z drugiej strony mo┐e spowodowane to by│o tak┐e i tym, ┐e swoje stresy ju┐ odreagowali. Tak czy inaczej wieczorami nie sprz▒tali╢my po raz kt≤ry╢ z rzΩdu tych samych rejon≤w i mieli╢my wiΩcej wolnego czasu. Pili╢my wiΩc herbatΩ, kawΩ, grali╢my w karty, rozmawiali╢my na r≤┐ne tematy. Czasami kto╢ pisa│ list do rodziny albo wype│nia│ blankiet przysiΩgi. Wody na kawΩ czy herbatΩ nie gotowali╢my za pomoc▒ grza│ki, lecz czajnika bezprzewodowego przywiezionego przez rodzinΩ jednego z ┐o│nierzy.

W dalszym ci▒gu nie mo┐na by│o nam siΩ po│o┐yµ na │≤┐ku przed dwudziest▒ drug▒. Je╢li chcia│e╢ siΩ po│o┐yµ i odpocz▒µ, to rzuca│e╢ na pod│ogΩ panterkΩ i k│ad│e╢ siΩ na niej. Czasami do sali wchodzi│ jaki╢ trep, ale wcale siΩ nie dziwi│ widz▒c le┐▒cych na pod│odze ┐o│nierzy (pewnie on te┐ swego czasu odpoczywa│ ogl▒daj▒c sprΩ┐yny w │≤┐ku).

Nawet Kapsel, najbardziej zakrΩcony ┐o│nierz w historii jednostki, przesta│ chodziµ ze spuszczon▒ g│ow▒ i odzyska│ dobry humor. »y│ blisk▒ perspektyw▒ spotkania siΩ ze swoj▒ rodzin▒ oraz trzema dniami wolno╢ci, kt≤rej mia│ u╢wiadczyµ po sze╢ciu tygodniach "niewoli".

W takiej oto atmosferze oczekiwania nadszed│ dzie±, w kt≤rym mieli╢my z│o┐yµ przysiΩgΩ wojskow▒. By│a to sobota czwartego grudnia 1995 roku. Poniewa┐ przysiΩga mia│a siΩ odbyµ o godzinie 10:30 przygotowania do niej rozpoczΩ│y siΩ bardzo wcze╢nie rano.

Wbrew moim oczekiwaniom, ┐e przygotowania bΩd▒ przebiega│y w radosnej atmosferze okaza│o siΩ, ┐e na unitarce zapanowa│a nerwowa i stresuj▒ca bieganina. Kaprale przyczepiali siΩ o ka┐dy szczeg≤│ a to ┐e │≤┐ko ╝le po╢cielone, ┐e buty nie s▒ dobrze wypastowane, ┐e kible nie posprz▒tane i tak dalej. Tak naprawdΩ to wszystko mo┐na by│o zrobiµ na spokojnie w dwa razy kr≤tszym czasie i wiele lepiej, ale c≤┐ z tego skoro w wojsku wszystko robi siΩ biegiem.

Czynno╢ci▒ kt≤r▒ naprawdΩ wykonywali╢my bez ┐adnego przymusu by│o czyszczenie but≤w. Najpierw naciera│o siΩ je grub▒ warstw▒ pasty, odstawia│o na chwilΩ na bok, a p≤╝niej pucowa│o do tego stopnia, ┐e w czubkach but≤w mo┐na siΩ by│o przejrzeµ niczym w lusterku. Tak dok│adne czyszczenie but≤w by│o ca│kowicie zrozumia│e, poniewa┐ ka┐dy chcia│ wygl▒daµ na przysiΩdze najlepiej jak tylko m≤g│.

O dziewi▒tej rano wydano nam bro±. Korytarz zape│ni│ siΩ ┐o│nierzami kt≤rzy roz│o┐yli swe karabiny na czΩ╢ci i czy╢cili je za pomoc▒ szmat i oleju. Najistotniejsze by│o to aby karabin taki dobrze wygl▒da│ z zewn▒trz, dlatego te┐ po kilkana╢cie razy czy╢ci│o siΩ lufΩ i os│onΩ komory nabojowej. Po p≤│godzinie czyszczenia i nacierania broni olejem wygl▒da│a ona jak nowa i rzeczywi╢cie bez cienia w▒tpliwo╢ci mo┐na by│o paradowaµ z ni▒ na przysiΩdze.

Tego dnia czu│em siΩ jako╢ szczeg≤lnie. Mimo ca│ej nerwowej bieganiny, zamieszania oraz krzyku poganiaj▒cych nas kaprali by│em w dobrym, powiedzia│bym uroczystym nastroju. W│a╢nie dzisiaj ju┐ za kilka godzin, po sze╢ciu tygodniach ogl▒dania brudnych pomieszcze± unitarki, ustawiania siΩ na zbi≤rkach kilka razy na godzinΩ i ogl▒dania ╢wiata przez szyby jad▒cego do Wieliszewa autobusu, mia│em znowu na kilka dni odzyskaµ wolno╢µ. Zdj▒µ z siebie wojskowy mundur i byµ sob▒, a nie kanonierem Pas│awskim, kt≤rego prawa i zakres zachowa± wyznacza│ regulamin Wojska Polskiego.

Nie mog│em siΩ doczekaµ momentu kiedy przyjadΩ do domu i wybiorΩ siΩ na spacer po pobliskich pag≤rkach. PobΩdΩ chwile w samotno╢ci, kt≤rej mi w wojsku brakowa│o i przemy╢lΩ wszystko to co do tej pory prze┐y│em. Ta w pewnym sensie niewola, spora dawka chamstwa z kt≤r▒ zetkn▒│em siΩ w wojsku, µwiczenia, poranna zaprawa, musztra, owo "powsta±, wstaj▒ i wychodz▒" sprz▒tanie rejon≤w i d┐amping by│o czym╢ zupe│nie r≤┐nym od spokojnego ┐ycia kt≤re wiod│em w Bia│ce. Ale na razie nie narzeka│em. Przynajmniej co╢ siΩ dzia│o a w Bia│ce by│a nuda i brak perspektyw na lepsz▒ przysz│o╢µ.

Wojskowy autobus czeka│ tu┐ przed samym barakiem. Weseli i roze╢miani zajΩli╢my w nim miejsca i po│o┐ywszy ka│asznikowy na kolanach czekali╢my na odjazd. Na dworze panowa│ lekki mr≤z a na bezchmurnym niebie mocno ╢wieci│o poranne s│o±ce. Pogoda siΩ uda│a. Porucznik Bielecki wsiad│ do autobusu i po sprawdzeniu stanu osobowego da│ sygna│ do odjazdu. Kierowca wrzuci│ bieg i autobus wolno tocz▒c siΩ w▒skimi alejkami wyjecha│ poza bramΩ jednostki. Przez chwilΩ jecha│ zbudowan▒ z betonowych p│yt drog▒ a p≤╝niej wyjechawszy na szosΩ popΩdzi│ do Warszawy. Musieli╢my siΩ ╢pieszyµ. Do przysiΩgi pozosta│a zaledwie jedna godzina.

Kiedy przeje┐d┐ali╢my przez WarszawΩ z du┐ym zainteresowaniem przygl▒da│em siΩ temu, jak wygl▒da ┐ycie na ulicach. Ca│a masa kolorowych reklam, ludzie ubrani wed│ug w│asnego gustu, mn≤stwo zagranicznych samochod≤w. Miasto po prostu tΩtni│o ┐yciem. Zupe│nie inny ╢wiat.

Najbardziej moj▒ uwagΩ przyci▒ga│y dziewczyny. Po sze╢ciu tygodniach ogl▒dania mΩskich g▒b, dziewczyny wydawa│y siΩ szczeg≤lnie piΩkne. Chyba nigdy dot▒d nie podoba│y mi siΩ a┐ tak bardzo. Szkoda tylko, ┐e trzeba by│o siedzieµ jeszcze p≤│tora roku w jednostce...

Po trwaj▒cym p≤│godziny przeje╝dzie przez WarszawΩ, autobus wtoczy│ siΩ na teren jednostki. Tu┐ za sam▒ bram▒ wjazdow▒ znajdowa│a siΩ rakieta "Wo│chow". Udaj▒cy siΩ w kierunku placu na kt≤rym mia│a siΩ odbyµ przysiΩga cywile przez chwile przystawali przed rakiet▒, obserwowali j▒ z podziwem i p≤╝niej szli dalej.

Cywile z uwag▒ przygl▒dali siΩ mijanym ┐o│nierzom. R≤wnie┐ i ┐o│nierze rozgl▒dali siΩ bacznie dooko│a maj▒c nadziejΩ na to, ┐e gdzie╢ w tym r≤┐nobarwnym t│umie wypatrz▒ swoich, zaproszonych na przysiΩgΩ go╢ci.

Og≤lnie rzecz bior▒c zebra│o siΩ tam oko│o dw≤ch tysiΩcy os≤b. Cywile ╢piewali, wymachiwali flaszkami z w≤dk▒, krzyczeli do zauwa┐onych znajomych ┐o│nierzy.

Od czasu do czasu da│o siΩ s│yszeµ wo│anie:
- Heniek! Heniek! Tu jeste╢my! Mama te┐ przyjecha│a.
Albo:
- JΩdru╢ to ty?! Co oni ci zrobili?! Jak ty wygl▒dasz!

Autobus zatrzyma│ siΩ na du┐ym betonowym placu przed gara┐ami. Sta│o tam mn≤stwo m│odego wojska. WszΩdzie gdzie okiem siΩgn▒µ zielone mundury. Od strony trybuny na kt≤rej zainstalowano g│o╢niki dochodzi│y d╝wiΩki wojskowych marszy. S│ychaµ by│o te┐ RezerwΩ ╢piewan▒ przez stoj▒cych za ogrodzeniem cywili. Og≤lnie rzecz bior▒c by│o bardzo weso│o. Nikt nie mia│ w▒tpliwo╢ci, ┐e to nasze ╢wiΩto. ªwiΩto ka┐dego z nas.

Sprawnie dowodzeni przez porucznika Bieleckiego utworzyli╢my kolumnΩ i maszeruj▒c w rytm uderze± bΩbna, ruszyli╢my w stronΩ placu na kt≤rym mia│a siΩ odbyµ przysiΩga (Kapsel kiedy przechodzili╢my przez bramΩ wdepn▒│ w jak▒╢ cholernie g│Ωbok▒ ka│u┐e. Zamoczy│ sobie buta i niesamowicie cz│apa│ kiedy stawia│ krok lew▒ nog▒).

Na placu wielko╢ci boiska sportowego sta│o ju┐ kilka kolumn ┐o│nierzy. Przemaszerowali╢my przez podmok│y plac i zajΩli╢my miejsce kilkana╢cie metr≤w na lewo od trybuny. Z biegiem czasu dochodzi│y, co raz to nowe kolumny ┐o│nierzy z r≤┐nych dywizjon≤w rakietowych. Wok≤│ rozlega│y siΩ krzyki i ╢piewy stoj▒cych za niewielkim p│otem cywili oraz komendy wydawane zdecydowanym g│osem przez oficer≤w, kt≤rzy ustawiali swych ┐o│nierzy do przysiΩgi.

Nawo│ywania cywil≤w sta│y siΩ teraz co raz bardziej intensywne poniewa┐ mogli oni lepiej wiedzieµ zgromadzone na p│acy m│ode wojsko. Niekt≤rzy cywile krzyczeli tak g│o╢no, ┐e musia│ ich uciszaµ jaki╢ pu│kownik zwracaj▒c siΩ do nich za pomoc▒ megafonu. Og≤lnie rzecz bior▒c z minuty na minutΩ robi│o siΩ co raz bardziej uroczy╢cie i ╢wi▒tecznie.

W ko±cu wybi│a godzina 10:30 i przysiΩga rozpoczΩ│a siΩ. Nie potrafiΩ dok│adnie przypomnieµ sobie jak przebiega│a ca│a uroczysto╢µ. Wiem, ┐e przemawia│ sam dow≤dca brygady wojskowej, kapelan, oraz jaki╢ ┐o│nierz s│u┐by zasadniczej. Nigdy natomiast nie zapomnΩ momentu kiedy pad│a komenda "do przysiΩgi". W≤wczas z ust zgromadzonych na placu kilkuset ┐o│nierzy doby│y siΩ s│owa:

JA »OúNIERZ WOJSKA POLSKIEGO PRZYSI╩GAM...

S│owa te lecia│y w dal. By│a w nich moc i si│a. Jednocze╢nie sz│a za nimi odpowiedzialno╢µ, wynika│o z nich bowiem, ┐e jak zajdzie taka potrzeba to trzeba bΩdzie oddaµ ┐ycie w obronie granic Polski.

Kiedy tak siΩ sta│o ubrany w wojskowy mundur i trzyma│o w rΩku karabin , kiedy w tle lecia│ Mazurek D▒browskiego a na maszt wci▒gano bia│o-czerwona flagΩ, to wypowiadaj▒c s│owa przysiΩgi czu│o siΩ, ┐e jest siΩ Polakiem, ┐o│nierzem i prawdziwym mΩ┐czyzn▒. By│ to rzeczywi╢cie moment niezwyk│y, jeden z piΩkniejszych jakie w ┐yciu prze┐y│em.

Pod koniec przysiΩgi przemawia│ kapelan wojskowy. Na szczΩ╢cie niezbyt d│ugo. Widaµ by│ bardzo wyrozumia│y wiedz▒c o tym, ┐e zar≤wno ┐o│nierze jak i zaproszeni na przysiΩgΩ go╢cie nie mog▒ siΩ doczekaµ, a┐ wreszcie ta uroczysto╢µ siΩ sko±czy i bΩd▒ mogli siΩ spotkaµ.

PrzysiΩga zako±czy│a siΩ defilad▒ na drodze wzd│u┐ kt≤rej ustawieni byli cywile. Mimo tego, ┐e wcale nie maszerowa│o siΩ │atwo w rytm bΩbna przeszli╢my przed trybun▒ czysto i elegancko ani razu nie gubi▒c kroku. Dopiero po zej╢ciu z tej drogi id▒cy na czele porucznik Bielecki wyda│ komendΩ " Spocznij! " i od tamtego momentu, na spokojnie pomaszerowali╢my r≤wnym krokiem do autobusu.

Najbardziej radosnym momentem by│o rozdanie przepustek. Bielecki rozdawa│ je wywo│uj▒c ┐o│nierzy po nazwisku. Wszyscy cieszyli╢my siΩ, ┐e od tego momentu otrzymali╢my w prezencie od Wojska Polskiego siedemdziesi▒t dwie godziny wolno╢ci. Ka┐dy │apa│ przepustkΩ, ┐egna│ siΩ z kolegami i wychodzi│ na plac aby poszukaµ tam swojej rodziny i znajomych. By│o naprawdΩ weso│o, oj weso│o. To by│ na pewno jeden z piΩkniejszych dni w armii.
 

[spis tre╢ci][do g≤ry]
Zam≤w bezp│atn▒
PRENUMERAT╩!
(wiΩcej informacji)
WebReporter
BizReporter
Reporter
Junior
dodajusu±


Archiwum
Chronologiczne
2002
2001
2000
1999
1998
1997
1996

s k u t e c z n a   r e k l a m a
Szukaj w Internecie
Loga i dzwonki
Kliknij!

REPORTER.PL FOTOREPORTER WEBREPORTER MAGAZYN BIZREPORTER JUNIOR FORUM SZUKAJ OGúOSZENIA SMS
- Magazyn Reporter istnieje od 1996 r. i jest najstarszym polskim miesiΩcznikiem elektronicznym -