| ilustracja: Andrzej Diaczuk |
Doktor bezskutecznie pr≤bowa│ odebraµ Rissie butelkΩ. Z kt≤rej strony nie pr≤bowa│ do niej podej╢µ, zawsze natyka│ siΩ na MurianΩ, blokuj▒c▒ przej╢cie.
- Pacjentka nie powinna piµ alkoholu - jΩkn▒│ desperacko.
- Boska kr≤lowa wie, czego jej potrzeba, lepiej od jakiego╢ konowa│a - oznajmi│a niewzruszona dw≤rka.
Rissa nie zwraca│a uwagi na ┐adne z nich, tylko jednym haustem opr≤┐ni│a buk│ak.
- W ko±cu zaczynam czuµ siΩ normalnie - zerknΩ│a na kapitana, pogr▒┐onego we w│asnych my╢lach. - I co?
Spojrza│ na ni▒ wyrwany z zadumy.
- Z czym?
- Z nami. Trzy statki ┐▒daj▒ wydania nas. Kt≤ry nas dostanie?
- Na razie ┐aden. MuszΩ skontaktowaµ siΩ z rad▒ Zjednoczenia. Chwilowo pozostan▒ panie na pok│adzie "Odkrywcy". Ka┐Ω przydzieliµ wam kajuty.
- Do boskiej kr≤lowej, imperatorki Dwudziestu Planet, uwielbianej pani swego ludu nie nale┐y m≤wiµ w ten spos≤b - powiedzia│a mentorskim tonem Muriana. - Do boskiej kr≤lowej, imperatorki Dwudziestu planet, uwielbianej pani swego ludu nale┐y zwracaµ siΩ...
- Rissa - zako±czy│a kr≤lowa. - To powinno wystarczyµ. Gdzie ta kajuta?
Minister nerwowo drepta│ po gabinecie wezyra. Ar'chat siedzia│ za sto│em z g│ow▒ wspart▒ na d│oniach. Przed nim sta│ sekretarz, wyposa┐ony w czytnik i pliki informacyjne.
- Przedstawiciele Unii Talaidzkiej w│a╢nie wyruszyli - poinformowa│ sekretarz. - Delegacja Zwi▒zku Trzech KsiΩ┐yc≤w jest w drodze od dw≤ch dni.
Minister zatrzyma│ siΩ.
- Mo┐e od│o┐yµ negocjacje? - zasugerowa│ rozpaczliwie. - Albo og│osiµ ciΩ┐k▒ chorobΩ kr≤lowej?
- Wykluczone - wezyr pokrΩci│ g│ow▒. - Nie bΩdzie ju┐ tak sprzyjaj▒cego momentu.
- Ale kr≤lowa jest tam - minister machn▒ rΩk▒ w stronΩ, gdzie znajdowa│ siΩ "Odkrywca" - a stolica tam - machn▒│ rΩk▒ w przeciwn▒ stronΩ.
- A my jeste╢my tu - powiedzia│ z namys│em wezyr. Podni≤s│ g│owΩ i spojrza│ na sekretarza. - Poinformujcie Zjednoczenie, ┐e w imiΩ polepszenia stosunk≤w dyplomatycznych...
- Nie mamy z nimi stosunk≤w dyplomatycznych - minister zamruga│ ze zgroz▒. - Oni s▒ demokratyczni!!!!
- Jak m≤wi│em - ci▒gn▒│ wezyr - w imiΩ poprawy naszych stosunk≤w dyplomatycznych ze Zjednoczeniem, korzystaj▒c z obecno╢ci w pobli┐u frachtowca "Odkrywca", proponujemy im udzia│, do╢µ bierny rzecz jasna, w nadzorowanych przez nas negocjacjach. Przeka┐ stronom negocjuj▒cym, ┐e w imiΩ naszej bezstronno╢ci zdecydowali╢my siΩ prowadziµ negocjacje w przestrzeni, kt≤ra zapewni nam konieczny spok≤j i w obecno╢ci przedstawicieli Zjednoczenia - wezyr westchn▒│ z satysfakcj▒. - To wszystko. Mo┐esz odej╢µ.
Ogromnego kufra Muriana pilnowa│a jak oka w g│owie, nie pozwalaj▒c nie╢µ go ┐adnemu z cz│onk≤w za│ogi. Osobi╢cie postawi│a go na ╢rodku przestronnego pomieszczenia. Kr≤lowa rozejrza│a siΩ po kajucie.
- Ca│kiem przytulnie. Zaczyna mi siΩ tu podobaµ.
- Przed drzwiami stoj▒ stra┐e - stwierdzi│a Muriana.
- Zauwa┐y│am. Ale nie wygl▒da na to, ┐eby zamierzali nam przeszkadzaµ.
- W czym, milady? Czy planujesz ucieczkΩ? Czy masz zamiar porwaµ ten statek i rzuciµ wyzwanie Zjednoczonym Planetom? Czy zapiszesz swe imiΩ w dumnej historii Imperium jako ta...
- Na razie, nianiu, to ja siΩ muszΩ wyspaµ.
- Mog│aby╢ jednak, o boska kr≤lowo, chocia┐ dokonaµ drobnego sabota┐u, by zrozumieli, ┐e nawet s│abe i odurzone nie zamierzamy czekaµ biernie na ╢lepy los i ich │askΩ!
- Mog│abym? - Rissa spojrza│a na ni▒ z b≤lem.
- Tak, milady.
- I nie zamierzamy?
- Nie, milady.
- A masz jeszcze jedn▒ butelkΩ wina?
Kapitan Robert Jones od dwudziestu minut czeka│ na po│▒czenie z kwater▒ g│≤wn▒. Na ekranie uprzejmie miga│a wiadomo╢µ "ProszΩ czekaµ i zachowaµ spok≤j. Ka┐dy dzie± mo┐e byµ twoim wielkim dniem!". Obok Movik pr≤bowa│ zbudowaµ domek z mifia±skich kart, kt≤re by│y ┐elazne, mia│y n≤┐ki i mikrom≤zgi, w zwi▒zku z czym rozbieg│y siΩ po ca│ej kabinie. Obecnie Movik pr≤bowa│ je wszystkie wy│apaµ, w czym pomagali mu jeszcze dwaj oficerowie.
Z ekranu znikn▒│ napis, a pojawi│a siΩ bezp│ciowa twarz sekretarki.
- Witamy w kwaterze g│≤wnej Zjednoczenia Planet. Ka┐dy dzie± mo┐e byµ twoim wielkim dniem. W czym mogΩ pom≤c - wyrecytowa│a po kolei w trzydziestu dw≤ch jΩzykach.
Jones nie przerywa│ jej, ╢wiadomy, ┐e doskonale wytresowane sekretarki Zjednoczenia bΩd▒ powtarzaµ powitanie tak d│ugo, a┐ bΩd▒ pewne, ┐e rozm≤wca na pewno zrozumia│.
- ProszΩ o rozmowΩ z ekspertem Zjednoczenia do spraw pogranicza nemidzko-imperialnego.
Sekretarka przetrawia│a informacje przez trzy minuty i dwadzie╢cia dwie sekundy. W tym czasie kt≤ra╢ z kart ugryz│a oficera ochrony w palec.
- Admira│ B'er'ach'ta porozmawia z panem za dziesiΩµ, dziewiΩµ, osiem...
- One zmutowa│y - wykrzykn▒│ z zachwytem nawigator. - Wybudowa│y sobie samodzielnie paszczΩki! Co za technologia!
- ...sze╢µ, piΩµ...
- Do czarnej dziury z tak▒ technologi▒ - warkn▒│ oficer ochrony ss▒c palec. - PrzyniosΩ z maszynowni m│otek i porozbijamy te ma│e ╢wi±stwa.
- ...dwa, jeden, │▒czΩ rozmowΩ!!!! - ryknΩ│a sekretarka.
Na ekranie pojawi│a siΩ chuda twarz wytatuowana w czerwone r≤┐e.
- Dzie± dobry - powiedzia│ ┐yczliwie. - Jestem admira│ B'er'ach'ta. Czy mogΩ w czym╢ panu pom≤c, kapitanie Jones?
- Mam nadziejΩ, admirale - odpar│ kapitan przydeptuj▒c jedn▒ z kart. - Dwie godziny temu zderzyli╢my siΩ z wahad│owcem. ChwilΩ potem skontaktowa│y siΩ z nami trzy statki, ┐▒daj▒c wydania przestΩpcy, mechanika i kr≤lowej. Najwyra╝niej chodzi│o im o tΩ sam▒ osobΩ. Pilot i pasa┐er zreszt▒ to potwierdzi│y...
- Zapewne to Rissa Be'er'te'ach're, o ile mogΩ zgadywaµ - u╢miechn▒│ siΩ admira│.
- Pan j▒ zna?
- Trzeba panu wiedzieµ, ┐e pochodzΩ z rodu imperator≤w Dwudziestu Planet, chocia┐ odk▒d wst▒pi│em do Floty Zjednoczenia wykre╢lono mnie z kronik rodowych. Alchadeldenarissa, bo tak brzmi jej pe│ne imiΩ, jest moj▒ kuzynk▒.
- I piratem?
- Z punktu widzenia wezyra Ar'chata zbli┐a siΩ do idea│u imperatorki. Ostatni▒ rzecz▒, jaka j▒ obchodzi, jest rz▒dzenie pa±stwem.
- Ostatni▒?
- Pierwsz▒, o ile pamiΩtam, jest alkohol we wszystkich postaciach - obraz zafalowa│ nagle i znikn▒│.
- Kapitanie!!!! - oficer spojrza│ z przera┐eniem na ekrany. - Wysiada nam napΩd, a uzbrojenie zaczyna robiµ r≤┐ne dziwne rzeczy.
- Zaatakowali nas?
- Nie. Zak│≤cenia powodowane s▒ od wewn▒trz. Z kabiny dwa-piΩtna╢cie-ce.
- To nasi go╢cie - zauwa┐y│ Movik wbijaj▒c m│otkiem w pod│ogΩ trzy ostatnie karty.
- Oddzia│ ochrony ju┐ tam jest, ale m≤wi▒, ze pan sam powinien to zobaczyµ.
- Idziemy - Jones skin▒│ na Movika.
Oddzia│ ochrony sta│ przy wej╢ciu do kabiny. W ╢rodku na kufrze siedzia│a Muriana patrz▒c siΩ dumnym wzrokiem w dal, kt≤ra wypada│a akurat na drzwiach do │azienki. Panel ╢cienny by│ wyrwany, a przewody porwane i szczepione w dziwny spos≤b. Pod panelem siedzia│a imperatorka Dwudziestu Planet pr≤buj▒c ustawiµ na sobie trzy puste butelki i pod╢piewuj▒c pod nosem co╢ o su╢le.
- Co to ma znaczyµ? - zapyta│ surowo kapitan.
Muriana spojrza│a na niego dumnie.
- My, arystokratki imperium Dwudziestu planet nie godzimy siΩ z jarzmem niewoli.
Kapitan spojrza│ na imperatorkΩ, kt≤ra zaczΩ│a chichotaµ nad przewr≤cona butelk▒.
- Ona jest mechanikiem, tak? Zabraµ j▒ do doktora, niech j▒ otrze╝wi i dowie siΩ, co zrobi│a z systemami. A arystokratkΩ proszΩ wepchn▒µ w wahad│owiec i wys│aµ na statek imperium. Nie bΩdziemy przetrzymywaµ jej wbrew jej woli.
- Nie mo┐ecie - galeon poderwa│ siΩ na nogi.
- I to ju┐ - rzuci│ na odchodnym kapitan.
W tym czasie Cul, kapitan "Piranii" wyrzuca│ z siebie setki wyzwisk w kierunku ekranu komunikacyjnego. Na niszczycielu nemidzkim "Baxtr" to samo robi│ jego kapitan Wchr.
- Ja ci poka┐Ω ty sterto b│ota!!! - rykn▒│ Cul. - Zestrzeliµ ich!!!
- Po┐a│ujesz, ┐e mnie spotka│e╢ - wrzasn▒│ Wchr. - Ognia!!!
- Kapitanie, niszczyciel nemidzki i statek piracki ostrzeliwuj▒ siΩ wzajemnie - zameldowa│ Movik.
- Mo┐emy ich jako╢ powstrzymaµ?
- Nasze systemy ci▒gle nie dzia│aj▒. Jeste╢my bezsilni.
- Niech to poch│onie czarna dziura - mrukn▒│ kapitan.
Na statku imperialnym Muriana sk│oni│a siΩ g│Ωboko przed Ar'chatem.
- Moje serce raduje siΩ, a my╢li moje biegn▒ ku dawno nie widzianemu.
Ar'chat odpowiedzia│ uk│onem.
- Moje serce wita ciΩ, a my╢li wspominaj▒ tw▒ zacno╢µ.
- Przepe│nia mnie szacunek do wspania│ego domu w kt≤rym goszczΩ.
- Przepe│nia mnie duma z odwiedzin tak wspania│ego go╢cia - Ar'chat usiad│ za sto│em. - Czy boska kr≤lowa ma siΩ dobrze?
- Moja pani przebywa w stanie szoku i bez wskaz≤wek nie jest w stanie jeszcze postΩpowaµ w│a╢ciwie.
- Powiedzia│a im? - skrzywi│ siΩ wezyr.
- Demokraci nie s▒ w stanie doceniµ potΩgi imperatorki.
Do sali wpad│ sekretarz.
- O przeczcigodny, moje serce raduje siΩ, a my╢li biegn▒ ku przedtem nie widzianemu, statki Nemid≤w i pirat≤w strzelaj▒ do siebie!!!!
Sala zatrzΩs│a siΩ. Muriana straci│a r≤wnowagΩ i pad│a wprost na w▒t│ej budowy sekretarza. Wezyr spad│ pod st≤│. Na ekranie pojawi│a siΩ twarz dow≤dcy.
- Moje serce raduje siΩ, a my╢li biegn▒ ku dawno nie widzianemu, o przeczcigodny, nast▒pi│o wy│adowanie spowodowane strzelanin▒, kt≤re uszkodzi│o nasz statek. Uzbrojenie i napΩd nie dzia│aj▒.
- Zastrzelcie ich!!! Precz z bagiennymi potworami! - Cul szarpa│ za dr▒┐ek sterowniczy.
- Ekhm, kapitanie - Yol postuka│ go palcem w ramiΩ. - Mo┐esz przestaµ siΩ miotaµ. NapΩd i uzbrojenie ju┐ nie dzia│aj▒. I tak do niech nie strzelimy.
- Nie? - zasmuci│ siΩ Cul.
- Nie - Yol pokrΩci│ g│ow▒.
- To niesprawiedliwe! - kapitan zacz▒│ waliµ piΩ╢ciami w oparcia fotela. - Ja chcΩ zestrzeliµ Nemida!!! Dlaczego nie mogΩ sobie zestrzeliµ Nemida?!
- Zniszczcie ich! Zmieµcie ich z przestrzeni! Rozbijcie na atomy!!! - kapitan Wchr prawie w│azi│ na g│owΩ swojego oficera ogniowego.
- Kapitanie, hmm - chrz▒kn▒│ drugi oficer. - Obawiam siΩ, ┐e to przekracza nasze mo┐liwo╢ci.
Kapitan wbi│ w niego spojrzenie szalonych zielonych ╢lepek.
- Przekracza?!?! - sykn▒│.
- Wymiana ognia uszkodzi│a nasze dzia│a i system napΩdowy. Nie mo┐emy nic zrobiµ.
- Wszystkie statki s▒ uszkodzone? - zapyta│ z niedowierzaniem kapitan Jones.
- Tak, kapitanie - przy╢wiadczy│ Movik. - NapΩd, bro± i parΩ innych drobniejszych system≤w. Przyszed│ te┐ rozkaz z dow≤dztwa - wskaza│ na ekran.
Jones wpatrzy│ siΩ w wy╢wietlone polecenie.
- Movik - powiedzia│ po chwili g│Ωbokiego umys│u. - Mo┐e ja mam luki w pamiΩci, ale kiedy uprzejmie powitali╢my imperatorkΩ i w imiΩ pokoju zaofiarowali╢my jej go╢cinΩ i pomoc w negocjacjach?
- Uprzejmie stanΩli╢my na drodze jej rozpΩdzonego wahad│owca i z ca│ym szacunkiem wziΩli╢my udzia│ w zderzeniu, kapitanie - wyja╢ni│ Movik. - Co do pomocy, to s▒dzΩ, ┐e planuje pan zaofiarowaµ j▒ za piΩµ minut.
- PlanujΩ? - westchn▒│ kapitan. - Wywo│aj statek imperium, albo nie, najpierw p≤jdΩ do imperatorki. A co z naszym statkiem?
- Powa┐ne uszkodzenia. Zw│aszcza bro±.
- Niech mechanik siΩ tym zajmie w pierwszej kolejno╢ci - poleci│ kapitan.
- I tu w│a╢nie dochodzimy do drobnego problemu - powiedzia│ smΩtnie pierwszy oficer. Kapitan spojrza│ na niego spode │ba. - Mechanik jest, jak pan wie, Txlitem... - kapitan przytakn▒│, pe│en najgorszych przeczuµ. - ... i w│a╢nie zacz▒│ p▒czkowanie. To proces niemo┐liwy do przewidzenia i samoistny, wiΩc...
- Niezdolny do s│u┐by?
- Nie jest w stanie poruszyµ nawet jedn▒ nibyn≤┐k▒.
- A inni?
- To nowe systemy. Reszta za│ogi nie jest z nimi tak dobrze obeznana i naprawy mog▒ siΩ przeci▒gn▒µ.
- Dobrze. DziΩkujΩ. Mo┐esz sobie i╢µ.
- A pan, kapitanie?
- Ja siΩ chyba po prostu za│amiΩ.
- Je╢li mogΩ przypomnieµ, mia│ pan zaproponowaµ imperatorce i jej wezyrowi pomoc przy negocjacjach.
- Mia│em? - zmartwi│ siΩ kapitan. - To bΩdΩ musia│ to zrobiµ. Za│amanie nerwowe to nie kometa, nie ucieknie.
|
|