Milena W≤jtowicz |
Bardzo czarna dziura |
Lublinianka, urodzona w 1983 r. Du┐o czyta, najchΩtniej siΩga po ksi▒┐ki przy kt≤rych mo┐e siΩ ╢miaµ - bardzo lubi cykl ªwiata Dysku Terry'ego Pratchetta. Od dw≤ch lat pisze humorystyczne opowiadania, ale publikacja na │amach "Esensji" jest jej debiutem. |
|
| ilustracja: Andrzej Diaczuk |
Najwy┐szy spo╢r≤d ministr≤w, pierwszy spo╢r≤d wszystkich najpotΩ┐niejszych przemierza│ nerwowo korytarze. Gdyby nie to, ┐e budulec by│ trwa│y, wydepta│by w pod│odze ma│▒ kotlinΩ. Cz│owiek, przed kt≤rym dr┐eli w│adcy s▒siednich ╢wiat≤w, drepta│ nerwowo, stan▒wszy przed problemem, kt≤ry przerasta│ nawet jego. NajwiΩkszym zmartwieniem pierwszego wezyra Imperium Dwunastu Planet, by│o to, ┐e mia│ kr≤low▒.
Nie by│a specjalnie k│opotliwa. Nie pr≤bowa│a rz▒dziµ, nie interesowa│a jej polityka, nie znosi│a narad. PrawdΩ m≤wi▒c, w og≤le jej nie by│o. To znaczy nie by│o jej w pa│acu. Gdzie╢ indziej z pewno╢ci▒ by│a. Wezyr m≤g│ przyj▒µ z bardzo du┐ym prawdopodobie±stwem, ┐e znajduje siΩ na pok│adzie statku pirackiego "Pirania", przebywaj▒cego obecnie w s▒siedniej galaktyce. Bardzo prawdopodobne by│o r≤wnie┐, ┐e w tej chwili dokonuje aborda┐u, rabuje, morduje albo upija siΩ do nieprzytomno╢ci w towarzystwie innych pirat≤w. Istnia│o r≤wnie┐ ma│e prawdopodobie±stwo, ┐e zgodnie ze swoj▒ funkcj▒ g│≤wnego mechanika akurat co╢ naprawia, ale wezyr zna│ swoj▒ kr≤low▒ i wiedzia│, ┐e to naprawdΩ ma│o prawdopodobne.
W ci▒gu ostatnich dziesiΩcioleci Imperium przechodzi│o burzliwe zmiany wewnΩtrzne. Rz▒dz▒ca dynastia, dla bezpiecze±stwa, stara│a siΩ, ┐eby co najmniej trzy sztuki potencjalnych nastΩpc≤w tronu znajdowa│y siΩ w bezpiecznych kryj≤wkach. Miejsce pobytu nie zawsze by│o szczΩ╢liwie dobrane i w rezultacie jeden z ksi▒┐▒t splami│ honor rodziny do│▒czaj▒c do pokojowego, demokratycznego Zjednoczenia Planet, inny uciek│ z dworu do pustelni na opuszczonej planecie, dosz│o do kilku mezalians≤w, a obecna kr≤lowa, wychowywana miΩdzy innymi w siedzibie mrocznej sekty zab≤jc≤w, w tawernach portowych, w szkole in┐ynier≤w i w tajemniczych ╢wi▒tyniach, przy│▒czy│a siΩ jednej z pirackich band. Kiedy zamieszki ucich│y i nale┐a│o powitaµ nowego w│adcΩ, okaza│o siΩ, ┐e tylko ona jest w zasiΩgu. Wezwana przysz│a kr≤lowa przyby│a, zosta│a ukoronowana, na bankiecie pi│a do pi▒tej nad ranem, a potem wyla│a sobie na g│owΩ wiadro zimnej wody i powiedzia│a:
- Wy tu sobie rz▒d╝cie, ja siΩ jadΩ zabawiµ - i odlecia│a na pok│adzie pirackiego statku.
Oczywi╢cie, czasami wraca│a. Zwykle trzeba j▒ by│o przekonywaµ, bo uwa┐a│a, ┐e najgorsze doki s▒ lepsze od wygodnej i ╢miertelnie nudnej planety-stolicy Imperium. Zazwyczaj stara│a siΩ przebywaµ co najmniej dwie galaktyki od niej.
Wezyr wcisn▒│ przyciski na panelu komunikatora miΩdzyplanetarnego. Mia│ nadziejΩ, ┐e kr≤lowa bΩdzie w zasiΩgu. Wysy│anie pos│a±c≤w by│o bardzo czasoch│onne, tym bardziej, ┐e dopiero trzeci albo czwarty dociera│ do celu, a poprzedni ulegali przykrym wypadkom, nierzadko spowodowanym przez pirat≤w z "Piranii", kt≤rzy wyznawali zasadΩ "najpierw wystrzel parΩ rakiet, a jak co╢ / kto╢ zostanie, to porozmawiajcie o pogodzie".
Przez chwilΩ w pa╢mie komunikacyjnym panowa│a cisza, a potem ekran w│▒czy│ siΩ i pokaza│ twarz jasnow│osego mΩ┐czyzny z przepask▒ na lewym oku. Z ty│u sta│ drugi mΩ┐czyzna, w mundurze gwardii jednego z s▒siednich kr≤lestw i wali│ jednookiego w g│owΩ czym╢, co wygl▒da│o na oderwan▒ porΩcz fotela.
- Witam - rzek│ wezyr. - Moje serce raduje siΩ, a... - rozpocz▒│ oficjalne powitanie.
- Dobra, auu! Dobra, znamy to - przerwa│ mu niezbyt przytomnie jasnow│osy, pr≤buj▒c bezskutecznie unikn▒µ uderze± przeciwnika. - S│uchaj mamy akurat drobn▒ bitwΩ, m≤g│by╢... AUU! ..skontaktowaµ siΩ p≤╝niej? - pod ciosami obsun▒│ siΩ z panelu komunikacyjnego.
Tymczasem przez widocznych w tle walcz▒cych przebi│a siΩ niczym galeon na pe│nych ┐aglach potΩ┐na postaµ. Wezyr rozpozna│ MurianΩ, opiekunkΩ kr≤lowej. DzieciΩ kr≤lewskiej krwi nie powinno samo przebywaµ poza pa│acem, dlatego z ka┐dym ewentualnym nastΩpc▒, odsy│anym w bezpieczne miejsce posy│ano zaufanego wychowawcΩ. Przez wszystkie lata spΩdzone z kr≤low▒ Murianie uda│o siΩ nauczyµ j▒ dw≤ch rodzaj≤w haft≤w, jednego poematu i grania na harfie. Kr≤lowa korzysta│a tylko z tej ostatniej umiejΩtno╢ci, akompaniuj▒c pijackim przy╢piewkom.
Muriana przebi│a siΩ przez walcz▒cych, obrzucaj▒c ich zdegustowanymi spojrzeniami i dotar│a przed ekran komunikatora.
- Moje serce raduje siΩ, a my╢li moje biegn▒ ku dawno nie widzianemu - wyrecytowa│a odpychaj▒c dw≤ch zmagaj▒cych siΩ zapa╢nik≤w.
- Moje serce wita ciΩ, a my╢li wspominaj▒ tw▒ zacno╢µ - odpar│ wezyr.
- Przepe│nia mnie duma z odwiedzin tak wspania│ego go╢cia - Muriana wykona│a pe│en szacunku uk│on, przydeptuj▒c jednocze╢nie jakiego╢ gwardzistΩ.
- Przepe│nia mnie szacunek do wspania│ego domu w kt≤rym goszczΩ - jaki╢ pobity pirat przetoczy│ siΩ przed ekranem.
- M≤w wiΩc, o przeczcigodny - Muriana zrzuci│a pirata z panela komunikatora.
- Me serce zabrzmi rado╢ci▒, gdy oczy me ujrz▒ m▒ bosk▒ pani▒, w│adczyniΩ imperium.
- Przeka┐Ω jej, o czcigodny - Muriana odwr≤ci│a siΩ od panela w stronΩ t│umu walcz▒cych. - Milady! - wrzasnΩ│a, przekrzykuj▒c wrzawΩ. - Czcigodny wielki wezyr pragnie by╢ ucieszy│a jego serce i udzieli│a mu zaszczytu rozmowy z...
- Dobra, s│ysza│am - obok Muriany pojawi│a siΩ druga postaµ, o dwie trzecie od niej szczuplejsza.
Wezyr sk│oni│ siΩ g│Ωboko.
- Moje serce raduje siΩ, a...
- Tak, wiem - kr≤lowa wcisnΩ│a siΩ pomiΩdzy MurianΩ a panel. - Po prostu m≤w czego chcesz.
Wezyr podni≤s│ g│owΩ. Na ekranie widzia│ twarz kr≤lowej i MurianΩ odpychaj▒c▒ walcz▒cych, kt≤rzy mogliby przeszkadzaµ w rozmowie. Kr≤lowa mia│a du┐e oczy i ciemne w│osy, przyciΩte kr≤tko i splecione w przylegaj▒ce do g│owy warkoczyki. Na policzku, tu┐ przed lewym uchem widnia│a pod│u┐na blizna, biegn▒ca w d≤│ po szyi. Kilka kolejnych, kr≤tszych blizn mia│a na ramionach. Ubrana by│a, jak zwykle, w pobrudzone spodnie i czarn▒ tunikΩ przepasan▒ ┐elaznym pasem. Wyj▒tkowo mia│a na tym powyginan▒ kolczugΩ. W jednej d│oni trzyma│a paralizator, w drugiej tradycyjny wygiΩty miecz. Nie wygl▒da│a na imperatorkΩ dwudziestu planet.
- Pani, nasi s▒siedzi, Unia Talaidzka...
- To ci z uchem na czubku g│owy? - przerwa│a kr≤lowa.
- Tak, pani. Od wielu lat tocz▒ wojnΩ ze Zwi▒zkiem Trzech KsiΩ┐yc≤w...
- To ci nudziarze... - westchnΩ│a kr≤lowa. - Napadli╢my ich transport ze dwa tygodnie temu. Najpierw chcieli negocjowaµ pok≤j, a potem zwalili na nas ze cztery niszczyciele. Rozwalili nam lewy silnik. Przez trzy dni grzeba│am w przewodach, ┐eby go uaktywniµ!
- Twa cierpliwo╢µ jest godna najwy┐szych pochwa│ - powiedzia│ wezyr. - Ostatnio obie strony postanowi│y zawrzeµ rozejm i zwr≤ci│y siΩ do nas, jako ze s│yniemy ze swojej neutralno╢ci...
- A s│yniemy? - zdziwi│a siΩ kr≤lowa.
- Tak, pani. Od dwustu lat Imperium nie by│o zaanga┐owane w ┐aden konflikt - wyja╢ni│ cierpliwie wezyr.
- ChwileczkΩ, a ta sprawa z...
- M≤wi│em o anga┐owaniu siΩ oficjalnie. Dochodz▒c do sedna, obie strony spotkaj▒ siΩ u nas za trzy dni i obyczaj nakazuje, aby╢ ty, pani, jako imperatorka Dwudziestu Planet, powita│a ich i oficjalnie rozpoczΩ│a negocjacjΩ.
- MuszΩ? - jΩknΩ│a kr≤lowa.
- To potrwa tylko jeden, g≤ra dwa dni - powiedzia│ zachΩcaj▒co wezyr. - Potem wasza wysoko╢µ mo┐e wr≤ciµ do ... innych spraw.
- Niech bΩdzie. Ju┐ lecΩ - kr≤lowa wy│▒czy│a komunikator, potem rozejrza│a siΩ po mostku. - Kapitanie - krzyknΩ│a w stronΩ kilku gwardzist≤w zwalaj▒cych siΩ na kogo╢. - BiorΩ urlop!
Gwardzi╢ci oderwali siΩ od pod│ogi i polecieli w r≤┐ne strony, ods│aniaj▒c barczystego mΩ┐czyznΩ.
- A silnik?
- Sko±czΩ, jak wr≤cΩ. Za tydzie± - obieca│a kr≤lowa. - Nianiu, baga┐e!
Muriana przemie╢ci│a siΩ do wyj╢cia, zadeptuj▒c przy okazji parΩ os≤b. Kr≤lowa pod▒┐y│a za ni▒, wciskaj▒c po drodze miecz i paralizator jakiemu╢ piratowi.
Muriana zabra│a z komnat kufer, kt≤ry nios│a bez zbytniego wysi│ku. Kr≤lowa nie potrzebowa│a wielu rzeczy, co bardzo u│atwia│o szybkie podr≤┐owanie. Opiekunka rozsiad│a siΩ w wahad│owcu w miarΩ wygodnie, co znacznie utrudnia│ rozmiar fotela, wyra╝nie nieprzystosowany do jej rozmiaru.
- Ruszamy, panienko?
- Tak, nianiu. Zrobimy skok w nadprzestrze±, wyhamujemy przed mg│awic▒, ominiemy deszcz meteoryt≤w, potem znowu nadprzestrze± i za godzinΩ jeste╢my w granicach imperium.
- Spodziewam siΩ, ┐e bΩdzie nas oczekiwa│ kr≤lewski statek, jak zawsze - powiedzia│a Muriana.
- Te┐ siΩ tego obawiam - mruknΩ│a kr≤lowa.
P≤│ godziny p≤╝niej Muriana oderwa│a siΩ obrusa, na kt≤rym haftowa│a emblematy pirat≤w i spojrza│a na mg│awicΩ, przed kt≤r▒ statek wyszed│ z nadprzestrzeni. Kr≤lowa spojrza│a na radar.
- Niech to kosmiczne diab│y poch│on▒! Nemidzki niszczyciel! Pewnie szuka tego transportu, na kt≤ry napadli╢my trzy godziny temu.
- Uwa┐am, panienko, ┐e nale┐a│o by zej╢µ im z oczu - zasugerowa│a Muriana.
- Ciekawe jak, je╢li ju┐ nas zauwa┐yli. Trzymaj siΩ nianiu, musimy przelecieµ przez mg│awicΩ.
- ªwietny pomys│, panienko. Tam nas nie znajd▒.
- Miejmy nadziejΩ, ┐e my siΩ znajdziemy - powiedzia│a kr≤lowa. - Radar nie dzia│a w mg│awicach, ale im zajmie trochΩ czasu ominiΩcie jej.
- Wygl▒da, panienko, jakby╢my p│ynΩ│y przez gΩste mleko.
- Nie znoszΩ mleka - odpar│a kr≤lowa. - Mam tylko nadziejΩ, ze w nic nie uderzymy. Radary w og≤le nie dzia│aj▒.
Statek floty Zjednoczenia Planet zatrz▒s│ siΩ gwa│townie. Kapitan Robert Jones wpad│ na mostek.
- Co siΩ sta│o?
- Wygl▒da na to, kapitanie, ┐e z mg│awicy wylecia│ jaki╢ statek i wpad│ prosto na nas - powiedzia│ pierwszy oficer Movik. - Wbi│ siΩ w │adowniΩ. Nie mamy rannych, pos│a│em ludzi, ┐eby sprawdzili, co z za│og▒ wahad│owca.
- Kto lata przez mg│awicΩ? Przecie┐ tam nie dzia│aj▒ radary - zastanowi│ siΩ kapitan. - P≤jdΩ do │adowni. ChcΩ to zobaczyµ na w│asne oczy.
W │adowni zebra│ siΩ ju┐ zesp≤│ technik≤w. Na widok kapitana stanΩli na baczno╢µ.
- Spocznij. Co siΩ w│a╢ciwie sta│o?
- Wbi│ siΩ, kapitanie - powiedzia│ technik.
- úadnie siΩ wbi│ - doda│ drugi. - Prawie nic nie zniszczy│.
- A za│oga?
- Pilota zabrali do ambulatorium. Jest lekko ranna - wyja╢ni│ oficer zaopatrzeniowy.
- To chyba piraci - powiedzia│ technik podnosz▒c z pod│ogi czarny kawa│ek materia│u z niedoko±czon▒, haftowan▒ czaszk▒ i piszczelami. - To wyja╢nia, kto porwa│ siΩ na przelot przez mg│awicΩ. Ciekawy jestem dlaczego...
- Nie dowiesz siΩ ode mnie nic! - rozleg│ siΩ tubalny g│os i z g│Ωbi wahad│owca wyp│yn▒│ ogromny, odziany w b│Ωkitn▒ szatΩ i nakrycie g│owy, a do tego jeszcze spowity welonem galeon, ci▒gn▒c za sob▒ kufer. - BΩdΩ milczeµ, dowodz▒c tym samym chwa│y... - spomiΩdzy zwoj≤w welonu wyjrza│a pucu│owata twarzyczka z rumie±cami. - Nie dowiecie siΩ czego chcia│y - stwierdzi│a m╢ciwie. - Nie nabierzecie mnie na swoje sztuczki. A teraz ┐yczΩ sobie zobaczyµ siΩ z moj▒... Z pilotem. - galeon wyp│yn▒│ spomiΩdzy szcz▒tk≤w kad│uba i z│apa│ jednego z technik≤w za ramiΩ. - Prowad╝, m│odzie±cze.
Technik rzuci│ przera┐one spojrzenie kapitanowi. Ten skin▒│ g│ow▒.
- ProszΩ zaprowadziµ hmm... pani▒ do ambulatorium.
- Tak jest, sir.
Na "Piranii" ╢wiΩtowano w│a╢nie zwyciΩstwo. Jeden z pirat≤w, maj▒cy tylko jedno oko i porz▒dnie zabanda┐owan▒ g│owΩ, szpera│ w│a╢nie po mostku w poszukiwaniu ostatniej butelki nemidzkiego wina. Jego uwagΩ zwr≤ci│ migaj▒cy ekran. Przeczyta│ wiadomo╢µ, przeczyta│ j▒
drugi raz i wytrze╝wia│.
- Kapitaaaanie!!!! - wrzasn▒│.
Na pok│adzie kr≤lewskiego statku Imperium Dwudziestu Planet minister wszed│ do gabinetu wezyra.
- O wielki wezyrze - minister sk│oni│ siΩ nisko. - Wybacz, o przeczcigodny, moje naj╢cie, ale nadesz│y niepokoj▒ce nowiny. W s▒siedniej galaktyce nemidzki niszczyciel ╢ciga│ wahad│owiec pirat≤w, kt≤ry wlecia│ w mg│awicΩ.
- Kr≤lowa?
- Byµ mo┐e, przeczcigodny.
- Wylecia│a z mg│awicy?
- O ile nam wiadomo, mia│o miejsce jakie╢ zderzenie.
- Natychmiast tam siΩ udamy - zdecydowa│ wezyr.
- M≤j wahad│owiec?! - rykn▒│ kapitan "Piranii".
- Ten kt≤rym polecia│y Rissa i Muriana - przytakn▒│ jednooki. - Wys│a│ sygna│ natychmiast po zderzeniu. Wpad│y prawdopodobnie na statek Zjednoczenia.
- »adne zjednoczenie nie bΩdzie przetrzymywaµ mojego wahad│owca i mojego mechanika! Lecimy tam!
Kapitan Jones wr≤ci│ na mostek.
- Jakie╢ wiadomo╢ci z ambulatorium?
- Na razie ┐adnych, kapitanie, ale pojawi│ siΩ niszczyciel nemidzki i wywo│uje nas - powiedzia│ oficer.
- Odpowiedzieµ.
Na ekranie pojawi│a siΩ br▒zowo zielona twarz kapitana Nemid≤w.
- W imiΩ naszych dobrych stosunk≤w ze Zjednoczeniem ┐▒dam natychmiastowego wydania nam cz│onka za│ogi pirat≤w w celu os▒dzenia go i skazania - wyburcza│.
- Rozumie pan, kapitanie, ┐e muszΩ skontaktowaµ siΩ z rad▒ Zjednoczenia - odpar│ kapitan Jones.
- Pozostaniemy tu czekaj▒c. Bez odbioru - twarz Nemida zniknΩ│a z ekranu.
- Kapitanie - odezwa│ siΩ oficer. - Pojawi│ siΩ nastΩpny statek. Te┐ nas wywo│uj▒.
- Odpowiedzieµ.
Na ekranie pojawi│ siΩ barczysty mΩ┐czyzna z kilkudniowym zarostem i przyd│ugimi w│osami.
- M≤wi kapitan Cul z "Piranii" - wychrypia│. - Domagam siΩ natychmiastowego wydania mojego mechanika albo tak wam silniki poprzetr▒cam... - kto╢ potrz▒sn▒│ go za ramiΩ.
- Kapitanie - rozleg│ siΩ doskonale s│yszalny na kanale komunikacyjnym szept. - Oni maj▒ przewagΩ uzbrojenia.
- To poprawimy nasze uzbrojenie! - rykn▒│ Cul.
- Ale oni maj▒ naszego mechanika...
Kapitan pirat≤w skrzywi│ siΩ i popatrzy│ z niechΩci▒ na kapitana Jonesa.
- Jeszcze siΩ odezwΩ - zagrozi│ i wy│▒czy│ przekaz.
- Kapitanie - powiedzia│ oficer. - Pojawi│ siΩ trzeci statek i...
- Odpowiedzieµ - powiedzia│ zrezygnowany kapitan.
Na ekranie pojawi│ siΩ ubrany od╢wiΩtnie brodaty starzec. Sk│oni│ siΩ.
- Moje serce raduje siΩ, a my╢li biegn▒ ku dot▒d niewidzianemu. Jestem wielki wezyr Ar'chat z Imperium Dwudziestu Planet. Jak rozumiem, w skutek tragicznej pomy│ki na wasz pok│ad dosta│a siΩ nasza boska kr≤lowa i jest przetrzymywana wbrew swej woli. Nalegamy na jej rych│e uwolnienie, w przeciwnym razie bΩdziemy zmuszeni reagowaµ. Pozostawiam wam czas na skontaktowanie siΩ ze zwierzchnikami. Pozostaniemy w pobli┐u - sk│oni│ siΩ jeszcze raz i przekaz zako±czono.
Kapitan patrzy│ przez chwilΩ na ciemny ekran.
- I pomy╢leµ, ┐e mieli╢my tylko przetestowaµ nowy napΩd - mrukn▒│.
- Kapitanie - rozleg│ siΩ w komunikatorze g│os lekarza. - Pilot wahad│owca odzyska│a przytomno╢µ.
- Ju┐ idΩ - Jones ruszy│ w kierunku windy.
Pierwszym, co rzuca│o siΩ w oczy po wej╢ciu do ambulatorium, by│a ogromna, pucu│owata kobieta w b│Ωkicie, kt≤ra siedzia│a na kufrze ustawionym na ╢rodku pomieszczenia i haftowa│a czarn▒ flagΩ. Na le┐ance siedzia│a jej znacznie drobniejsza towarzyszka, obrzucaj▒ca otoczenie niezbyt przyjaznymi i ca│kowicie nieprzytomnymi spojrzeniami.
Kapitan zatrzyma│ siΩ przed nimi.
- Jestem kapitan Robert Jones z floty Zjednoczonych Planet. Znajdujecie siΩ panie obecnie na pok│adzie mojego statku "Odkrywca". Trafi│y╢cie tu w do╢µ nietypowy spos≤b zaledwie nieca│▒ godzinΩ temu, a ju┐ wydania was domagaj▒ siΩ dow≤dcy trzech statk≤w. Jeden chce aresztowaµ niebezpiecznego pirata, drugi odzyskaµ mechanika, a trzeci swoj▒ kr≤low▒.
Kobieta na le┐ance podnios│a g│owΩ.
- Ju┐? - zdziwi│a siΩ niechΩtnie. - Mo┐na by pomy╢leµ, ┐e te sΩpy zaczekaj▒ chocia┐, a┐ odzyskam przytomno╢µ.
- Zak│adam wiΩc, ┐e chodzi im o pani▒ - zwr≤ci│ siΩ do niej kapitan.
- Panienko - rozleg│ siΩ przenikliwy szept galeonu. - Je╢li to s▒ wrogowie, to nie nale┐y siΩ do nich odzywaµ. Je╢li nie s▒, to nale┐a│o by siΩ przedstawiµ.
Kobieta zastanowi│a siΩ chwilΩ. B│Ωkitny galeon obserwowa│ j▒ w napiΩciu.
- Przedstawiamy siΩ - zdecydowa│a.
Galeon poderwa│ siΩ r▒czo.
- Moje serce raduje siΩ, a...
- Nie tak - przerwa│a jej niecierpliwie pilot. - Po prostu siΩ przedstawiamy - galeon usiad│ z powrotem, burcz▒c co╢ pod nosem. - Gdzie jeste╢my? - zapyta│a kapitana.
- To ma wp│yw na to kim pani jest?
- I to jaki. WiΩc gdzie?
- Dok│adnie na granicy Strefy Nemidu i Imperium Dwudziestu Planet.
- ªwietnie. W takim razie jestem Rissa, g│≤wny mechanik na niezale┐nym statku "Pirania" i ... - podrapa│a siΩ w g│owΩ. - Jak to sz│o?
- Boska kr≤lowa, imperatorka Dwudziestu Planet... - podpowiedzia│ galeon.
- No w│a╢nie.
- ... i uwielbiana pani swojego ludu.
- To te┐? - zdziwi│a siΩ kr≤lowa. - A zreszt▒ niewa┐ne. A to jest Muriana, moja niania.
Galeon powsta│ z godno╢ci▒.
- Muriana Da'tnk, c≤rka rodu R'tch'ma, pierwsza opiekunka...
- Wystarczy Muriana - przerwa│a Rissa.
- Jak rozka┐esz, milady - dw≤rka usiad│a na kufrze.
- Kr≤lowa imperium jest jednocze╢nie mechanikiem na pirackim statku? - powiedzia│ z pow▒tpiewaniem doktor.
- Czy ja ciΩ pytam, co robisz po godzinach pracy? - zauwa┐y│a k▒╢liwie kr≤lowa. - Nie macie wina?
- To okrΩt wojskowy, nie tawerna - burkn▒│ doktor.
- I wszyscy tego ┐a│ujemy. NaprawdΩ nie ma ani kropelki?
- Szczerze m≤wi▒c, milady... - Muriana wsta│a i podnios│a wieko kufra.
Obwody dzia│ "Piranii" przypomina│y pajΩczynΩ, utkan▒ przez nietrze╝wego paj▒ka. Zreszt▒ na tym statku nie uchowa│by siΩ ┐aden trze╝wy paj▒k. Pirat patrzy│ na nie smΩtnie swoim jedynym, prawym okiem. Nad g│ow▒ sta│ mu kapitan i irytowa│ siΩ.
- Nie mo┐esz tego po prostu naprawiµ?
- Jak? - jΩkn▒│ Yol. - Jestem nawigatorem, nie mechanikiem.
- Ale chyba widzia│e╢, jak Rissa to robi.
Yol zastanowi│ siΩ chwilΩ.
- Widzia│em.
- I wygl▒da│o to na co╢ trudnego?
- No, w│a╢ciwie nie. Najpierw pi│a jedn▒ butelkΩ alkoholu, potem drug▒, a potem bra│a narzΩdzia, zaczyna│a ╢piewaµ rety±sk▒ piosenkΩ o su╢le i sz│a naprawiµ to, co by│o do naprawienia.
- Tak robi│a? - kapitan zmarszczy│ brwi.
- Zawsze.
- A zanim wypi│a te dwie butelki?
- To nie odr≤┐nia│a ╢rubokrΩta od ╢ruby.
- I pomy╢leµ, ze ta kupa z│omu jeszcze trzyma siΩ razem...
Wielki wezyr sta│ przed ekranem na kt≤rym by│o widaµ pozosta│e trzy statki i patrzy│ na nie zdegustowany.
- Wiadomo ju┐, czego tamci chc▒?
- Tak, przeczcigodny - minister sk│oni│ siΩ nisko. - Kapitan statku o nazwie "Pirania" odczuwa jako ujmΩ na swoim honorze to, ┐e przetrzymuj▒ jego mechanika.
- Tak powiedzia│? - wezyr zmarszczy│ brwi. Wiedzia│ co nieco o Culu, mia│ nawet przyjemno╢µ, czy raczej w▒tpliw▒ przyjemno╢µ, rozmawiaµ z nim.
- Dok│adniej rzecz bior▒c... - minister zacz▒│ wy│amywaµ sobie palce - powiedzia│ "┐adne poprzekrΩcane miΩczaki w pi┐amach nie bΩd▒ demoralizowaµ mojego mechanika".
- W pi┐amach?
- S▒dzΩ, i┐ mia│ na my╢li mundury, przeczcigodny.
- Aha. A ten drugi statek?
- To Nemidzi. Twierdz▒, ┐e na pok│adzie statku Zjednoczenia jest ╢cigany przez nich pirat.
- Kr≤lowa - stwierdzi│ wezyr.
- Tak, przeczcigodny. Je╢li wolno mi zauwa┐yµ - minister zacz▒│ siΩ pociµ - jestem pewien, ┐e po wyja╢nieniu sytuacji, w imiΩ dobrych stosunk≤w Nemidzi odst▒pi▒ od tych ┐▒da±.
- Bez w▒tpienia. A jak my╢lisz, jak▒ reakcjΩ wywo│a wiadomo╢µ, ┐e boska kr≤lowa, imperatorka Dwudziestu Planet, uwielbiana pani swojego ludu, zupe│nie nie interesuje siΩ swoim imperium i swoim ludem, za to chΩtnie zapija siΩ do nieprzytomno╢ci w towarzystwie najgorszych mΩt kosmosu i notorycznie napada wraz z za│og▒ pirat≤w na statki na terenach nale┐▒cych do naszych czcigodnych s▒siad≤w?
Minister zrobi│ zeza, patrz▒c na kropelk▒ potu, kt≤ra w│a╢nie zatrzyma│a siΩ na czubku jego nosa.
- Byliby... hmmm... zdziwieni, o przeczcigodny?
- Nie ┐yczΩ sobie wiedzieµ, jacy by byli - powiedzia│ stanowczo wezyr. - PrΩdzej wywo│am wojnΩ, ni┐ pozwolΩ, ┐eby ktokolwiek dowiedzia│ siΩ, kim jest kr≤lowa.
- Przecigodny...
- Czego jeszcze chcesz?!
- A co bΩdzie, je╢li kr≤lowa im powie?
Wezyr dosta│ dreszczy.
|
|
|
|