Patrzy│ na jej piΩkn▒, rozpromienion▒ twarz. Cudowna sylwetka zbli┐a│a siΩ zwyczajnie szybkim krokiem, rozpuszczone w│osy falowa│y tchniΩte ciep│ym i spokojnym podmuchem wiatru. Teraz dzieli│a ich ju┐ tylko dwupasmowa ulica oraz czerwone ╢wiat│o na przej╢ciu dla pieszych. Byli tak blisko, ┐e elektryzuj▒ca moc mi│o╢ci rozpostar│a swe szalone skrzyd│a nad ich niewielkimi cia│ami, zamieniaj▒c powolny stukot serca w jego niepohamowany │omot.
Zamarli. Piotr spojrza│ na sygnalizacjΩ dla pojazd≤w i zobaczy│ pomara±czowe ╢wiat│o. PopchniΩty uczuciem wkroczy│ niepostrze┐enie na jezdniΩ, jeszcze gor▒c▒ od opon przeje┐d┐aj▒cych aut. Us│ysza│ jaki╢ nieposkromiony krzyk zza plec≤w, a nastΩpnie okropny wrzask z przodu. Spo╢r≤d nich - w tej ostatniej sekundzie ┐ycia - dotar│ do niego d╝wiΩczny g│os Agnieszki. Nie zd▒┐y│ ju┐ spojrzeµ na ni▒. Z lewej strony ukaza│ siΩ samoch≤d i uderzy│ w Piotra z si│▒ tak wielk▒, ┐e jego cia│o unios│o siΩ do g≤ry i z impetem spad│o kilka metr≤w dalej.
* * *
Piotr zbudzi│ siΩ w ciasnym pomieszczeniu. Mimo panuj▒cej jasno╢ci, nie dostrzeg│ lamp. Nie znalaz│ te┐ wyj╢cia. Nagle na ╢cianie pojawi│a siΩ z│ota klamka. Piotr bez przemy╢lenia z│apa│ za ni▒ i otworzy│ przej╢cie. HuknΩ│o. Zobaczy│ setki postaci biegn▒cych w kierunku malutkiego ╢wiat│a, kt≤re zdawa│o siΩ b│yskaµ niczym gwiazda na niebie, wskazuj▒c drogΩ dla obcych przybysz≤w. Piotr wyszed│ i kiedy obejrza│ siΩ za siebie nie by│o ju┐ pomieszczenia, za to w oddali dostrzega│ podobne co jego wyj╢cia i postacie z nich wychodz▒ce. Postanowi│ biec w stronΩ ╢wiat│a. MinΩ│o mo┐e piΩtna╢cie minut, ╢wiate│ko jednak wci▒┐ pozostawa│o w swej pozycji niezmienione i tylko postaci przed Piotrem to ubywa│o, to podwaja│o siΩ. Biegn▒c rozgl▒da│ siΩ, pr≤bowa│ dostrzec twarze innych uczestnik≤w tego osobliwego maratonu, jednak wszystko co widzia│, to ich kszta│ty i rysy zakryte cieniem. Pomy╢la│ o Agnieszce, pr≤bowa│ przypomnieµ sobie jej twarz. Nie m≤g│. Co dziwne, nie mΩczy│ siΩ. Bieg│ chyba ju┐ p≤│ godziny i jedynym uczuciem, jakie w tamtej chwili do niego dociera│o by│ przeszywaj▒cy g│≤d.
ªwiate│ko nie gas│o, ale jednocze╢nie nie zbli┐a│o siΩ do Piotra. OgarnΩ│y go przedziwne my╢li. Zrazu ubzdura│ sobie, ┐e w rzeczywisto╢ci le┐y w szpitalu, a to jest wytworem jego wyobra╝ni, niesprecyzowanym snem. Mo┐e jest w ╢pi▒czce i tak wygl▒da ten nieodgadniony dot▒d stan. W innej chwili pomy╢la│ o ╢mierci. Czyta│ wiele opowie╢ci o ╢wiate│ku i tunelu, ale nie pasowa│a mu ta marato±ska oprawa, wy╢cig cia│ czy dusz, kt≤rego nagrod▒ jest pobyt w niebie, a przegran▒ piek│o. Piotr wierzy│ w Boga. Pocz▒│ wiΩc w my╢li modliµ siΩ, a kiedy tylko to robi│ jego bieg stawa│ siΩ coraz szybszy. Jakie┐ by│o jego zaskoczenie, kiedy po raz pierwszy od piΩµdziesiΩciu minut wyprzedzi│ kilka postaci. To go zmobilizowa│o. Zacz▒│ wiΩc odmawiaµ Ojcze Nasz, Zdrowa╢ Maryjo, WierzΩ w Boga, recytowa│ Dekalog i Siedem Grzech≤w G│≤wnych. R≤wnocze╢nie nabiera│ szybko╢ci. Po chwili okaza│o siΩ, ┐e przestaje widzieµ inne postacie, tylko mknie nadzwyczajnie i niebywale, ┐e nie wyprzedza ju┐ pojedynczych osobnik≤w, ale jakby ca│e ich zbiory.
Po trzydziestu minutach rajdu, zaprzesta│ modlitwy. ªwiate│ko ani drgnΩ│o, tylko wci▒┐ b│yska│o siΩ w ten sam, melancholijny spos≤b. Piotr nie przesta│ jednak pΩdziµ, wrΩcz przeciwnie: wci▒┐ przy╢piesza│. Okaza│o siΩ r≤wnie┐, ┐e jego bieg ma charakter mimo wolny, ┐e nie mo┐e zwolniµ, nie wspominaj▒c o chΩci ca│kowitego zatrzymania siΩ. Nie wiedzia│ co siΩ dzieje. Czas wyd│u┐a│ siΩ. W my╢lach wyliczy│, ┐e minΩ│y ze trzy godziny. Okalaj▒ca go przestrze± poczΩ│a siΩ jednak kurczyµ. Na pocz▒tku do╢µ powolnie, z czasem coraz szybciej, a┐ wreszcie Piotr zauwa┐y│, ┐e wok≤│ niego nie ma ju┐ ┐adnej przestrzeni, tylko wszechobecna ciemno╢µ. Wnet znik│o ╢wiate│ko.
Piotra ogarnΩ│a rozpacz. Znalaz│ siΩ w ciemno╢ciach. Nie wiedzia│ ju┐ czy biegnie, czy stoi. Nie minΩ│a chwila, kiedy ujrza│ przed sob▒ z│ot▒ klamkΩ, a kiedy jej dotkn▒│ ciemno╢µ zamieni│a siΩ w jasne pomieszczenie, dobrze mu ju┐ znane. Otworzy│ istniej▒ce tam w przekonaniu drzwi i ponownie ujrza│ postacie napieraj▒ce w kierunku ╢wiate│ka. Cofn▒│ siΩ jednak. Usiad│ w rogu i zacz▒│ p│akaµ. Po chwili zasn▒│.
Gdy zbudzi│ siΩ, min▒│ wcze╢niej mocno odczuwalny g│≤d. Nie potrafi│ ju┐ w jakimkolwiek stopniu oszacowaµ czasu. Postanowi│ poci▒gn▒µ za klamkΩ. Kiedy to zrobi│, oczom jego ukaza│o siΩ miejsce wypadku. Bez przekonania, ale z wielkim zaciekawieniem wyszed│ z pomieszczenia, kt≤re natychmiast znik│o. Czu│ siΩ dziwnie. Nie by│o nigdzie jego cia│a, widzia│ tylko jakie╢ kawa│ki szk│a, ╢lady byµ mo┐e krwi, po czym ustali│, ┐e musia│o min▒µ co najmniej kilka godzin od wypadku. Sta│ na tym samym chodniku i przed t▒ sam▒ sygnalizacj▒ ╢wietln▒. Nagle, przy drzewie, po drugiej stronie ulicy dostrzeg│ AgnieszkΩ. To by│a ona! Nie mia│ ┐adnych w▒tpliwo╢ci. Ju┐ chcia│ do niej biec, kiedy kto╢ z│apa│ go za ramiΩ. Poczu│ silne uczucie strachu i krzykn▒│.
Gdy siΩ odwr≤ci│ zobaczy│ mo┐e trzydziestoletniego mΩ┐czyznΩ, w d│ugich w│osach i z zarostem na twarzy.
- Ona bardzo ciΩ kocha - odezwa│ siΩ.
- Ja te┐ j▒ kocham. ChcΩ jej to powiedzieµ.
- Wiesz przecie┐, ┐e ona ciΩ nie us│yszy.
Piotr rozejrza│ siΩ. ªwiat w jego oczach faktycznie wygl▒da│ inaczej. Dopiero teraz u╢wiadomi│ sobie, ┐e nie czuje ╢wie┐o╢ci powietrza, ┐e nie muska go wietrzyk, ┐e nie s│yszy rozm≤w innych ludzi.
- Co siΩ ze mn▒ sta│o?
- Nie domy╢lasz siΩ tego?
- Czy ja nie ┐yjΩ?
- A czy ci wszyscy ludzie, tutaj, ┐yj▒?
- Chyba tak.
- Zatem ty r≤wnie┐ ┐yjesz.
Pop│ynΩ│y │zy, kt≤re Piotr szybko przetar│ rΩkawem koszuli.
- Jedyne czego teraz pragnΩ to powiedzieµ jej, jak bardzo j▒ kocham. Ta chwila... Tu┐ przed wypadkiem. To. Nic. Kurwa maµ!
W tej samej chwili ╢wiat wok≤│ niego zamieni│ siΩ w pomieszczenie, kt≤rego Piotr powoli zacz▒│ nie cierpieµ. Pojawi│a siΩ te┐ z│ota klamka, a kiedy otworzy│ drzwi, znowu zobaczy│ tysi▒ce postaci biegn▒cych w stronΩ ma│ego ╢wiate│ka. Postanowi│, ┐e jeszcze raz we╝mie udzia│ w maratonie. Kiedy wybieg│, od razu zacz▒│ siΩ modliµ, a teksty coraz to bardziej zapomnianych modlitw same sp│ywa│y mu do my╢li. Wbrew jednak temu, jego bieg nie stawa│ siΩ szybszy. Odwrotnie, w og≤le nie m≤g│ biec. Zatrzyma│ siΩ na moment. Odwr≤ci│ siΩ. Spojrza│ na pojawiaj▒ce siΩ jasne otwory. Z podobnych do jego pomieszcze± wysuwa│y siΩ postacie. PiΩµ metr≤w przed sob▒ ujrza│ w│a╢nie otwieraj▒ce siΩ ╢wietliste drzwi. Zebra│ si│y i da│ susa w tamt▒ stronΩ, kiedy dobieg│ postaµ w│a╢nie wysuwa│a siΩ. Z│apa│ j▒ (zdziwi│o go to, ┐e m≤g│ j▒ z│apaµ) i pchn▒│ w stronΩ pomieszczenia. Drzwi za nimi zamknΩ│y siΩ.
W jasnym pomieszczeniu, wcze╢niej ciemna niczym wΩgiel postaµ sta│a siΩ wyrazista. Spojrza│ na ni▒. Ujrza│ AgnieszkΩ.
- Aga? - zapyta│ niepewnie.
- Piotru╢? - odpowiedzia│a.
- Kochanie, co ty tu robisz?!
- Nie wiem.
- Ale co siΩ sta│o?
- Ja...
- Aga... Jeszcze przed chwil▒... widzia│em ciΩ.
- Jak to?
- Psss - przy│o┐y│ jej palec do ust.
- Nie mam ju┐ pojΩcia czy ╢niΩ, czy nie ┐yjΩ. Zreszt▒ teraz nie ma to znaczenia. Jeste╢my znowu razem. ChcΩ ci tylko powiedzieµ, ┐e bardzo ciΩ kocham.
- Ja ciebie te┐ kocham, Piotr.
Padli w objΩcia i delikatny poca│unek.
- Wiesz, wydaje mi siΩ, ┐e spotka│em kogo╢ bardzo wa┐nego - powiedzia│.
- Wa┐nego?
- Mo┐e samego Boga...
- Nie ma ┐adnego Boga! B≤g nie zabra│by nam ┐ycia.
- A co ty my╢lisz, ┐e co to jest?! Za t▒ klamk▒ nie czeka na ciebie z│oty raj, ale mΩcze±ski maraton, w kt≤rym nie ma wygranych. Tyle postaci, tylu zmar│ych, tyle grzech≤w, a oni wszyscy maj▒ nadziejΩ, ja mam nadziejΩ, ┐e uda siΩ dobiec do tego cholernego ╢wiat│a.
- Ja te┐ nie ┐yjΩ, Piotr.
- Jak to?
- Po Twoim pogrzebie nie mog│am znale╝µ sobie miejsca na ziemi. Kocha│am ciΩ ty │ajdaku. Musia│e╢ wchodziµ na t▒ ulicΩ? Ja... Dla mnie nie liczy│o siΩ nic. Przespa│am siΩ mo┐e z dwoma, mo┐e z trzema ch│opakami.
Piotr spojrza│ z niedowierzaniem.
- Zdziwiony? A co mia│am robiµ? No?! Taka pieprzona ruletka. To ┐ycie. Nic wiΩcej.
- Co ty zrobi│a╢?!
- Po maturze, w wakacje...- Agnieszka zap│aka│a ┐a│o╢nie - rzuci│am siΩ, pod samoch≤d, w tym samym miejscu.
- Nie mo┐e byµ. Przecie┐ ja by│em tam przed chwil▒! Jestem tutaj mo┐e ze dwa dni. Ale przed chwil▒ ciΩ widzia│em, rozmawia│em z tym go╢ciem, o tobie, o ┐yciu. Jeszcze szk│a le┐a│y.
- Jakie szk│a? Przecie┐ po tobie ┐adnych szkie│ nie zosta│o, ciΩ┐ar≤wka by│a wielka, wgnieciony b│otnik, czy co╢.
- Co wiΩc widzia│em?
- Nie wiem.
- Poczekaj, przekonasz siΩ sama. By│a╢ ju┐ na zewn▒trz?
- To znaczy?
Piotr poci▒gn▒│ za z│ot▒ klamkΩ...
* * *
- Jest pierwsze. No, mamy ch│opczyka, jaki │adny, du┐y ch│opiec. O, jest i dziewczynka. ProszΩ bardzo, niewiele mniejsza, ╢liczna panienka. Do mamusi. I tatu╢ niech siΩ przyjrzy dzieciom! - skwitowa│a por≤d pielΩgniarka.
- Wymy╢lili╢cie ju┐ pa±stwo jakie╢ imiona dla pociech? - spyta│a druga.
- Ja wymy╢la│em dla dziewczynki, a ┐ona dla ch│opca.
- I co?
- Najpierw chcia│em Krzy╢ka, potem Patryka, ale ostatecznie chyba bΩdzie Piotr. »ona siΩ nie zastanawia│a, tylko od razu wybra│a.
- No i jak?
- Agnieszka.
- Zatem Agnieszka i Piotru╢. Witajcie na ╢wiecie. Z pewno╢ci▒ czeka na was wspania│e ┐ycie.