:: k o m p u t e r ::   :: m u z y k a ::   :: f i l m ::   :: c z y t e l n i a ::  
  :: w w w . z a l o g a g . n e t ::  
  
  74 
C Z Y T E L N I A
  poprzednia strona : spis tresci : nastΩpna strona 
 


Za╢wiadczenie lekarskie
 
o p o w i a d a n i e
-Dzie± dobry. Ja chcia│em z│o┐yµ dokumenty na studia.
-Dzie± dobry, proszΩ bardzo.
-Tylko w│a╢nie tak nie do ko±ca jestem pewny czy wszystko co potrzeba mam ze sob▒.

M│ody, dwudziestodwuletni mΩ┐czyzna, podszed│ do stolika przy kt≤rym siedzia│a sekretarka. Wyci▒gn▒│ z czerwonej teczki foliow▒ "koszulkΩ" w kt≤rej zgromadzi│ potrzebne dokumenty. Kobieta odsunΩ│a na bok talerzyk. Na talerzyku znajdowa│y siΩ dwie solidnej wielko╢ci pajdy czarnego chleba, dok│adnie pokryte czerwonymi plastrami kie│basy i kilkoma dekoracyjnymi plastrami kiszonych og≤rk≤w. Wysypa│a na st≤│ zawarto╢µ foliowej "koszulki".

-Podanie jest... Odpis matury... Cztery zaadresowane koperty... Po╢wiadczenie wp│aty w wysoko╢ci 75 z│otych polskich za egzamin wstΩpny... Cztery zdjΩcia... Znaczki... Hm, brakuje za╢wiadczenia lekarskiego. - Kobieta spojrza│a na m│odzie±ca pytaj▒cym wzrokiem, jΩzykiem d│ubi▒c w dziurze g≤rnej czw≤rki.
-Rzeczywi╢cie... Cholender, no zapomnia│em... - Ch│opak u╢miechn▒│ siΩ ┐a│o╢nie.

Nasta│a cisza wyra┐aj▒ca formalne zak│opotanie kandydata na studia wy┐sze.

-Wie pan co, nic siΩ nie stanie, jak pan doniesie to za╢wiadczenie w razie, jak pana przyjmiemy.
-O, dziΩki bogu. - U╢miechn▒│ siΩ m│odzieniec.

Godzina trzynasta nie nale┐a│a latem do godzin przyjemnych dla fizycznej natury obywateli miejskiej spo│eczno╢ci. Byµ mo┐e sami byli sobie winni poc▒c siΩ na potΩgΩ w miejskich ╢rodkach komunikacji.
Gabriel Szrajbnic szed│ pewnym krokiem na spotkanie z przyjacielem, Felicjanem G│adkowskim. Felicjan sta│ pod parasolami hotelu o europejsko brzmi▒cej nazwie, zatopiony w lekturze pod│ej literatury fantastycznej.

-Witaj. - Wy│owiwszy Felicjana z g│Ωbokiego, intelektualnego podziwu nad wzglΩdami le╢nej elfki, Gabriel wyci▒gn▒│ d│o± do u╢cisku.
-A cze╢µ.
-Co czyta│e╢?
-Nic, takie tam. - Felicjan schowa│ ksi▒┐kΩ do torby reklamowej. Obserwuj▒c jego zachowanie mo┐na by│o wysnuµ wniosek, ┐e siΩ czego╢ boi, wstydzi ┐e czyta, wstydzi ┐e kaszln▒│, w istocie wstydzi, ┐e ┐yje. - Musimy skoczyµ na pocztΩ, bo mam do wp│acenia za egzamin wstΩpny.

Gdy obaj stali w kolejce do okienka poczty polskiej, Felicjan rzuci│ w pr≤┐niΩ duchoty pocztowej.

-A ty nie wp│acasz?
-Ju┐ wp│aci│em. Dzi╢ z│o┐y│em dokumenty. Zabrak│o mi tylko za╢wiadczenia lekarskiego, ale babka mi powiedzia│a, ┐e mogΩ je donie╢µ ju┐ po przyjΩciu.
-Aha.

Oko│o godziny piΩtnastej Gabriel Szrajbnic i Felicjan G│adkowski byli ju┐ po trzech piwach i spokojnie siedzieli w parku czekaj▒c a┐ wywietrzeje z nich alkohol. M│odszy o dwa lata Felicjan rzek│.

-Dobrze by by│o ┐eby╢ siΩ dosta│ na te studia. Ci▒gle tak zmieniasz
-No. - Gabriel roze╢mia│ siΩ. - Mam ju┐ cholernie du┐e do╢wiadczenie z tym sk│adaniem papier≤w. Jestem w│a╢ciwie specjalist▒ od sk│adania papier≤w.
-»eby╢ tylko wiecznym specjalist▒ nie zosta│.

Obiad w rodzinie Szrajbnic≤w podawano zwyczajowo o godzinie osiemnastej, gdy po ciΩ┐kim dniu pracy do domu wraca│ stary Herman Szrajbnic. By│ to niskiego wzrostu cz│owieczek o bladej twarzy, z brzuchem, o kruczo czarnych w│osach okalaj▒cych subteln▒ │ysinkΩ. Pracowa│ w niemieckiej firmie produkuj▒cej budziki. W│a╢ciwie trudno nazwaµ to produkcj▒, bowiem polski oddzia│ firmy "Uhrmajster Polska" zajmowa│ siΩ jedynie sk│adaniem owych budzik≤w z podzespo│≤w dostarczanych przez niemieck▒ centralΩ.

-Z│o┐y│e╢ ju┐ papiery? - Zapyta│ syna Herman, gdy ┐ona Rachela nak│ada│a mu sa│atkΩ warzywn▒ na p≤│misek.
-Tak. Dzisiaj.
-Mam nadziejΩ, ┐e tym razem poka┐esz klasΩ. - Wyrazi│ swoje oczekiwanie wzglΩdem syna Herman, podczas gdy ┐ona Rachela wyk│ada│a mu m│ode ziemniaki na p≤│misek.
-Ja te┐. - Powiedzia│ z u╢miechem Gabriel i by zatrzeµ z│e wa┐enie, jakie owa lekko╢µ ducha wywar│a na ojcu, czym prΩdzej wychyli│ │yk zimnej wody.
-Popatrz na Szarona. - Herman wskaza│ widelcem m│odszego brata Gabriela. - On siΩ uczy, pracuje w szkolnej gazetce, chodzi na k≤│ko matematyczne. Z niego bΩd▒ ludzie. A ty? Tylko siΩ w│≤czysz z tym Felicjanem i zmieniasz co chwila studia. Tak do niczego nie dojdziesz. - Podczas tego przem≤wienia ma│┐onka Rachela porcjowa│a mu kotlet mielony... na p≤│misku rzecz jasna.
-Masz dwadzie╢cia dwa lata. O╢wiadczam, ┐e je╢li nie dostaniesz siΩ na studia w tym roku, sam bΩdziesz musia│ na siebie zarabiaµ. - Ojciec przerwa│, ma│┐onka w│o┐y│a mu do ust pierwszy kΩs kotleta. WiΩcej nic nie m≤wi│ podczas obiadu. Prze┐uwa│.

W dniu og│oszenia wynik≤w Gabriel nie denerwowa│ siΩ. Wiedzia│, ┐e zda│. Ojciec za╢, przeczuwaj▒c powodzenie syna, zam≤wi│ jeszcze kilka dni wcze╢niej cztery bilety na "Skrzypka na dachu" do Teatru Wielkiego. Matka szykowa│a Szarona od rana, stroj▒c dziesiΩciolatka jak ma│a dziewczynka ukochan▒ lalΩ.
Istotnie Gabriel zda│ i to z najwiΩksz▒ ilo╢ci▒ punkt≤w.

-Dzie± dobry, ja orygina│ matury chcia│em donie╢µ.
-Dzie± dobry, proszΩ bardzo. Jak siΩ pan nazywa?
-Gabriel Szrajbnic.

Kobieta zaczΩ│a przeszukiwaµ szafΩ. Wydoby│a z niej bia│▒ teczkΩ, a nastΩpnie otwar│szy wyci▒gnΩ│a odpis matury i odda│a go Gabrelowi zabieraj▒c orygina│. Po chwili jednak doda│a.

-Ale pan nie dostarczy│ za╢wiadczenia lekarskiego. Musi pan je jak najszybciej przynie╢µ.
-Aha, dobrze.

Przychodnia miejska by│a tak zwyk│a, jak niezwyk│a by│a doktor Osio│kowska, lekarz rodzinny Szrajbnic≤w. Blisko osiemdziesiΩcioletnia, ma│a, wysuszona kobieta wymalowana jak na bal przebiera±c≤w z bia│ymi w│osami, kt≤rych masa podtrzymywana by│a przez specjalistyczna siateczkΩ, z u╢miechem wystawi│a Gabrielowi Szrajbnicowi odpowiednie za╢wiadczenie.

-Dzie± dobry, ja za╢wiadczenie lekarskie o braku przeciwwskaza± do podjΩcia studi≤w chcia│em z│o┐yµ.
-Dzie± dobry, proszΩ bardzo. Jak siΩ pan nazywa?
-Gabriel Szrajbnic.

Sekretarka wydzia│u filologicznego odszukawszy teczkΩ Gabriela Szrajbnica, rozpoczΩ│a uzupe│nianie jej zawarto╢ci. Gabriel zosta│ jeszcze i przygl▒da│ siΩ, mia│ bowiem w zwyczaju odczekaµ chwilΩ zanim poszed│, by byµ pewnym, ┐e wszystko jest w porz▒dku.

-Ale... - SekretarkΩ ogarnΩ│o zdziwienie, gdy przygl▒da│a siΩ za╢wiadczeniu lekarskiemu.
-Tak? Czy co╢ jest nie w porz▒dku? - Z u╢miecham zapyta│ Gabriel kt≤remu dopisywa│ humor.
-Pa±skie za╢wiadczenie... - Kobieta, lew▒ rΩkΩ delikatnie opar│a na piersi, w prawej za╢ wrΩczy│a ╢wistek papieru Gabrielowi.
-Rozumiem, ┐e w takiej sytuacji zdaje pan sobie sprawΩ ze skre╢lenia pana z listy student≤w... - M≤wi│a sekretarka podczas gdy Gabriel czyta│ karteczkΩ.

Na za╢wiadczeniu by│ zdecydowany zakaz podejmowania przez Gabriela studi≤w wy┐szych. Doktor Osio│kowska w kilku zdaniach wyja╢nia│a, ┐e Gabriel jest chory psychicznie, ┐e w │atwy spos≤b popada w zdenerwowanie, wydaje nieartyku│owane d╝wiΩki, staje siΩ agresywny.

Ch│opak w wyobra╝ni ujrza│ gniew ojca. NastΩpnie matkΩ porcjuj▒c▒ staremu kotlet mielony. Potem wyr≤s│ ponad nimi pomnik Szarona, wszyscy ╢miali siΩ z niedosz│ego studenta. Kolejn▒ wizjΩ stanowi│ obraz pracownik≤w miejskiego szpitala dla psychicznie chorych, kt≤rzy ubierali kandydata na wy┐sz▒ uczelnie w kaftan bezpiecze±stwa...
W sercu Szrajbnica co╢ pΩk│o.

-Aaaaarrrrrgggghhhh!!! - Wrzasn▒│. - Nie! Nie bΩdzie tak! - Waln▒│ z ca│ej si│y piΩ╢ci▒ w st≤│. Rozrzuci│ doko│a kartki ze sto│u. Zacz▒│ podskakiwaµ gwa│townie w miejscu, jak ma│e dziecko domagaj▒ce siΩ cukierka. Kopn▒│ parΩ razy w biurko. Wreszcie zacz▒│ przechylaj▒c g│owΩ to na lew▒ to na praw▒ stronΩ recytowaµ "la, la, la", po czym wybieg│ w dziwaczny spos≤b z sekretariatu. Kobieta siedzia│a odchylona nieco do ty│o, z rΩk▒ na piersi, druga opart▒ o porΩcz krzes│a, wzrokiem wyba│uszonym, ustami rozdziawionymi i wygiΩtymi w grymasie przera┐enia. Nie odezwa│a siΩ ani s│owem.

Kto╢ delikatnie zapuka│ i po chwili nie╢mia│o wsun▒│ g│owΩ do gabinetu, cichutko m≤wi▒c.

-Dzie± dobry, ja za╢wiadczenie lekarskie o braku przeciwwskaza± do podjΩcia studi≤w chcia│em z│o┐yµ.


 
  
  
Copyright (c) 1998-2002 Za│oga G
  poprzednia strona : spis tresci : nastΩpna strona