- Nikt nie wiedzia│, sk▒d przyszed│ ten cz│owiek. Mo┐e od ulicy Powro╝niczej. GΩbΩ mia│ paskudn▒ i wejrzenie mroczne. A u╢miecha│ siΩ te┐ paskudnie... Khe, khe...
ªlepy dziad z lir▒ zakaszla│ siΩ beznadziejnie. Mo┐e od kurzu, kt≤ry wzbija│y podkowy, kurzu go╢ci±ca, sk│adaj▒cego siΩ w r≤wnych proporcjach z piasku, py│u i wysuszonych, startych na proch ko±skich jab│ek. Co zreszt▒ nadawa│o kurzowi osobliwego, ostrego smaku, przypominaj▒cego bardziej wyrafinowanym podniebieniom rzadkie, wschodnie przyprawy.
Dziad nie mia│ zbyt wyrafinowanego podniebienia. Splun▒│ soczy╢cie, o w│os omijaj▒c ci┐mΩ barczystego giermka, podpieraj▒cego pociemnia│▒ od niezliczonych s│ot, wypra┐on▒ przez letnie upa│y ╢cianΩ karczmy.
Giermek w ostatniej chwili cofn▒│ nogΩ, mrucz▒c pod nosem co╢ niepochlebnego. O dziadach proszalnych w og≤le i o starym Sapale w szczeg≤lno╢ci. Nie zd▒┐y│ jednak nic powiedzieµ.
- Khe, khe... - odkaszln▒│ Sapa│a na pr≤bΩ. - Tako┐ szed│ ≤w cz│owiek, a miecz znad ramienia mu wystawa│, stercza│ nie przymierzaj▒c, jak...
Dziad nie zd▒┐y│ nawet sko±czyµ, gdy nadobna karczmarz≤wna stoj▒ca w ciemnych drzwiach, pokra╢nia│a, ma│o krew jej z jag≤d nie trysnΩ│a.
- No co wy, bajarzu... - szepnΩ│a sp│oniona. Giermek popatrzy│ na ni▒ uwa┐nie.
- Jak ten z▒b w szczΩce bajarza... - hukn▒│ z wnΩtrza karczmy przepity g│os. - Jako ten d▒b samotny na ugorze. Jako... Ech, Cvirka, c≤ru╢ ty moja, a tobie wszystko z jednym siΩ kojarzy...
Stary Sapa│a podchwyci│ ochoczo udatn▒ metaforΩ, obiecuj▒c sobie zapamiΩtaµ j▒ na przysz│o╢µ. Na nic siΩ to zda│o, z│y czarownik Allzheimerus ob│o┐y│ go niegdy╢ sw▒ kl▒tw▒.
- O czym to ja... - zamamla│ dziad, beznadziejnie grzebi▒c w pamiΩci - A, stercza│, powiadam, jako ch│opu na weselu...
Karczmarz wychyn▒│ z ciemnej izby, odpychaj▒c wci▒┐ sp│onion▒ CvirkΩ.
- Wam ju┐, bajarzu, dziΩkujemy - mrukn▒│ zdecydowanie, │agodnie acz stanowczo podnosz▒c bajarza za ko│nierz. - I tak wszystko pokrΩcili╢cie, tylko o jednym bajacie. W k≤│ko ino o tym samym.
Bajarz maca│ doko│a w poszukiwaniu liry. Korbowej zreszt▒.
- No, ruszajcie siΩ, ┐ebym m≤g│ siwy w│os uszanowaµ. - ponagli│ karczmarz. - Nie sied╝cie tu po pr≤┐nicy, kowal o was wczera pyta│, co╢cie mieli mu bajaµ. Rok z ok│adem ju┐ czeka, a wy nic...
Dziad na wzmiankΩ o kowalu poniecha│ szukania liry, oddali│ siΩ szparko, nawet nie macaj▒c drogi kosturem. Wszyscy popatrzyli po sobie wymownie, Cvirka, barczysty giermek, karczmarz i rudy kot, kt≤ry siΩ tymczasem przypa│Ωta│. Od dawna podejrzewali, ze bajarz oszukuje. Kot mia│ nawet pewno╢µ, ale co tam, nie lubi│ kablowaµ.
Zapad│o niezrΩczne milczenie.
- No tak... - b▒kn▒│ po chwili giermek.
- Taaak - doda│ z westchnieniem karczmarz.
- I co dalej? - spyta│ Cvirka. Jak zawsze stara│a siΩ byµ oryginalna.
- Co dalej?- karczmarz ze╝li│ siΩ. - A do izby, statki zmywaµ, a nie ty jΩzor strzΩpiµ!
Giermek popatrzy│ na ze╝lonego rodziciela nadobnej panny.
- Ady nie pomstujcie, gospodarzu - zacz▒│ pojednawczo. - A niech┐e se panna pos│ucha, o ╢wiecie szerokim, obycia nabierze...
- O ╢wiecie szerokim, to ona wiΩcej wie od ciebie - mrukn▒│ karczmarz, ale ju┐ │agodniej. Tym razem sp│oni│ siΩ giermek. Istotnie, eksperiencj▒, mimo i┐ w leciech posuniΩty, Cvirce nie dostawa│. Reputacj▒ tako┐.
- Ech, rzΩpoli na tej lirze... - gospodarz postanowi│ jednak zmieniµ temat, na mniej ryzykowny. Ostatecznie Cvirka by│a jego c≤rk▒, zmitygowa│ siΩ. Choµ r≤┐nie o tym we wsi m≤wili...
- RzΩpoli na lirze - postanowi│ wy│adowaµ z│o╢µ na Bogu ducha winnym dziadu. - Banialuki opowiada, ca│y czas te same. »eby jeszcze wiedzia│, jak to naprawdΩ by│o...
Rozsiad│ siΩ wygodnie na przewr≤conym, rozeschniΩtym korycie.
- »eby wiedzia│ - westchn▒│ z upodobaniem, widz▒c zapatrzone w siebie, ciekawe spojrzenia. - bo musicie wiedzieµ, to by│o tak...
Cvirka przysunΩ│a siΩ nieznacznie do giermka, jej toczone udo dotknΩ│o jak wykutych ze ska│y miΩ╢ni. Cierpia│ biedak na ustawiczne skurcze, co bardzo utrudnia│o mu ┐ycie. Oboje m│odzi zamarli, zas│uchani w rozpoczynaj▒c▒ siΩ opowie╢µ.
Tylko kot poszed│ sobie. On i tak lepiej wiedzia│, jak by│o.
*
SkrzypnΩ│y drzwi, przeci▒g zachybota│ i tak ju┐ migotliwym p│omieniem smolnego │uczywa. Bywalcy karczmy, spoczywaj▒cy w malowniczych pozach pod sto│ami nawet siΩ nie odwr≤cili, by spojrzeµ, jaki to nowy go╢µ zawita│. Parskanie konia, brzΩk zbroicy, blaszane, dochodz▒ce z g│Ωbi garnkowego he│mu plugawe przekle±stwa powiedzia│y im wszystko, mimo g│Ωbokiego upojenia. Zawita│ do nich szlachcic.
Karczmarz Visselin przetar│ na wszelki wypadek st≤│ brudn▒, sztywn▒ od t│uszczu szmat▒. Wiedzia│, jak wyrafinowane obyczaje maj▒ panowie szlachta. Jednocze╢nie spod oka taksowa│ przybysza, kt≤ry stan▒│ na ╢rodku izby jak wryty, jakby nie wiedzia│, dok▒d siΩ udaµ. Mo┐e istotnie nie wiedzia│, w izbie by│o ciemnawo, dym z │uczywa i paleniska zbiera│ siΩ pod powa│▒. A przez w▒sk▒ szczelinΩ garnkowego he│mu nic nie by│o widaµ za cholerΩ.
Visselin, korzystaj▒c z chwili, taksowa│ przybysza wzrokiem. Rycerz, pomy╢la│, psia jego... Pasowany. I chyba b│Ωdny, bo na normalnego to nie wygl▒da...
Rycerz, pasowany, psia jego..., b│Ωdny mocowa│ siΩ z zapinkami he│mu. Wreszcie mu siΩ uda│o. Na ╢wiat wyjrza│a blada, rzadko widz▒ca s│o±ce twarz, z oczyma pa│aj▒cymi szlachetnym zapa│em. Tak przynajmniej zwyk│ to okre╢laµ w│a╢ciciel oczu, inni miewali inne zdanie. Trzeba przyznaµ, ┐e wyg│aszane p≤│g│osem i za plecami.
Rycerz ruszy│ do najbli┐szej │awy, wprawnym ruchem str▒ci│ z niej dw≤ch bywalc≤w. Usiad│. Visselin przystan▒│ przed nim, zgiΩty w uprzejmym uk│onie, z brudn▒ szmat▒ przewieszon▒ przez rΩkΩ. Zawsze pilnowa│ dobrych obyczaj≤w, wiedzia│, ┐e w miastach ober┐y╢ci w│a╢nie tak robi▒.
- Gin z cebul▒. - warkn▒│ rycerz. - Tfu...
Pancerna rΩkawica z hukiem uderzy│a o nieheblowane dechy sto│u, impregnowane przez lata rozlanym piwem, winem, t│uszczem i czym╢ jeszcze, czego lepiej by│o nawet siΩ nie domy╢laµ.
- I nie ╢miej siΩ, kmiocie chΩdo┐ony, co mnie jΩzyk skopyciwszy siΩ! Gin z tym, no... Ech, bo jak przez │eb zdzielΩ...
Karczmarz nie czeka│. Rycerz podni≤s│ prawicΩ, posykuj▒c z b≤lu.
Po chwili Visselin postawi│ przed nim dzban, woniej▒cy fuzlem i ja│owcem. I flaszΩ misternej roboty, z przezroczystym p│ynem.
- A co to? - zaniepokoi│ siΩ rycerz, wci▒┐ walcz▒c z oporn▒ rΩkawic▒.
- To? - spyta│ Visselin, pokazuj▒c na flaszΩ. - To nic...
- Aha - uspokoi│ siΩ rycerz. - Bo ju┐ my╢la│em, ┐e nie wiesz, chmyzie, co do dobrego napitku podaµ...
Kraczmarz obrazi│ siΩ. No, poczekasz ty na pieczyste, pomy╢la│ m╢ciwie. A w zupΩ, to sam ci naplujΩ, postanowi│.
- No, nie turbujcie siΩ, cz│owieku... - mrukn▒│ rycerz │askawie. - A tego...
- Czego, pytam grzecznie? - spyta│ Visselin, odsuwaj▒c siΩ na wszelki wypadek, poza zasiΩg typowego miecza.
- A kowala tu gdzie nie ma? - spyta│ rycerz, podnosz▒c prawicΩ obleczon▒ w pogiΩt▒, pancern▒ rΩkawicΩ. - Bo nijak d│oni oswobodziµ nie mogΩ...
To trza by│o tak nie waliµ, pomy╢la│ Visselin z m╢ciw▒ rado╢ci▒.
- Jest kowal... - ma│e oczka karczmarza zal╢ni│y z│o╢liwie. - Ino...
- Ino co? - w g│osie zabrzmia│a irytacja.
- Ino robotny to on nie jest... Byle roboty nie we╝mie, reputacyja wa┐na, prawi. On nie taki, jako to inni kowale, co to ka┐dy ch│am wezm▒. On, panie, to czasem nawet jak mu przywie╝µ, to nie we╝mie... Udaje, ┐e nie widzi, ┐eby poziomu nie zani┐aµ.
Rycerz zmartwi│ siΩ wyra╝nie, machn▒│ ze z│o╢ci▒ rΩk▒, jakby licz▒c na to, ┐e zgnieciona, pancerna rΩkawica sama spadnie. Nic z tego. Zaskrzypia│y tylko zawiasy barkowe, cichym chrobotem zawt≤rowa│ sforsowany w niezliczonych potyczkach staw │okciowy.
- Ha, trudno - ra╝no powiedzia│ rycerz. - Zaraz, to trzeba, ┐eby siΩ na co przyda│o... KlΩkaj, chamie.
- A po co? - zaniepokoi│ siΩ Visselin.
- KlΩkaj, m≤wiΩ. - Visselin z oporami pos│ucha│, na wszelki wypadek os│aniaj▒c siΩ warz▒chwi▒.
Rycerz z chrzΩstem pad│ na kolana, obna┐aj▒c s│awny miecz.
- Na krzy┐ rΩkoje╢ci klnΩ siΩ tej rΩkawicy nie zdejmowaµ, dop≤ki z│y czarownik Allzeheimerus dycha jeszcze... Nie, bez przesady, stary jeszcze jary, za d│ugo czekaµ...
Czo│o rycerza sfa│dowa│y zmarszczki g│Ωbokiego namys│u. Visselin opu╢ci│ nieco warz▒chew
- Mam! - zakrzykn▒│ rycerz z twarz▒ rozja╢nion▒ ╢wiΩtym zapa│em. - Dop≤ki potwora, co was tu, kmieci zacnych gnΩbi, nie przepΩdzΩ... Chyba wystarczy...
Podni≤s│ siΩ z klΩczek.
- Hej, macie tu chyba jakiego potwora? - zaniepokoi│ siΩ.
- Mamy, mamy - zapewni│ Visselin wci▒┐ na klΩczkach. A co tam, zawsze siΩ jaki╢ p≤╝niej znajdzie. Przysz│a mu na my╢l ╢wiekra.
- To i dobrze - skwitowa│ rycerz, zadowolony, siadaj▒c na │awie. S│ynny orΩ┐ po│o┐y│ na kolanach. - Przypomnijcie mi, dobry cz│owieku, ┐ebym przed wyjazdem ╢lubu dope│ni│. I sprowad╝cie kowala...
Popatrzy│ na umazane czym╢ kolana, czym╢ lepkim, czarnym w ╢wietle chybotliwych p│omieni │uczywa i blasku ┐aru w palenisku. Poci▒gn▒│ palcem lewej rΩki po zabrudzonej blasze nagolennik≤w. Zajrza│ pod st≤│.
- A co wy tak, karczmarzu, o porz▒dek nie dbacie? - warkn▒│ z niesmakiem, mierz▒c Visselina surowym spojrzeniem. - Flak≤w pe│no po polepie siΩ wala, o, a tam psi rΩkΩ ogryzaj▒... Nie sprz▒tacie tu, czy co...
- Nie zd▒┐ylim... - sumitowa│ siΩ karczmarz, szczerze zawstydzony. - Ledwo przed wami wied╝min szkaradka ubi│... Zaraz piaskiem posypiem, wybaczcie, panie...
- Ech, nie fatygujcie siΩ a┐ tak - │askawie dozwoli│ rycerz, pancernym butem wsuwaj▒c co╢ g│Ωbiej pod st≤│, chyba trzustkΩ. - Zwyczajnym... Ile┐ to nocy przespa│em z wrogiem ubitym pod g│ow▒... Ile┐ to razy, na wyprawach srogich, koninΩ psom wyrywaµ musia│em... Ca│kiem zgni│▒...
Jeden z le┐▒cych pod sto│ami kundli popatrzy│ z dezaprobat▒. Visselin prze│kn▒│ ╢linΩ.
- Ile┐ to razy w flakach brodzi│em, w▒tpiach i okrΩ┐nicach... Nie uwierzysz, po kolana...
- Wystarczy, panie, wystarczy... - karczmarz z trudem wyj▒ka│ przez ╢ci╢niΩte gard│o. - O chwale swej p≤╝niej prawiµ zd▒┐ycie...
- Ano, mo┐e i zd▒┐Ω... - zgodzi│ siΩ rycerz uprzejmie. - A...
Visselin zatrzyma│ siΩ w p≤│ kroku.
- A wied╝min ≤w... Kto╢ znaczny to by│?
Karczmarz nachmurzy│ siΩ.
- Ano... - przyzna│ niechΩtnie. - Znaczny. A, prawdΩ powiadam, szkaradka grzecznie pochlasta│. A trza wam, panie, wiedzieµ, ┐e potw≤r d│ugo nam siΩ naprzykrza│, trzy roki z ok│adem. Nie chcielim czekaµ do jesieni, wolelim wied╝maka wezwaµ, mimo, ┐e drogi...
B│Ωdny rycerz pokiwa│ g│ow▒, poci▒gaj▒c ze dzbana. Prze│kn▒│.
- A du┐o wzi▒│? - zainteresowa│ siΩ fachowo. Mimo, i┐ pogardza│ wied╝minami, jako niesko±czenie lepszy od tych mutant≤w, chcia│ znaµ aktualne ceny konkurencji.
Visselin nachmurzy│ siΩ jeszcze bardziej.
- Ni... - b▒kn▒│ wreszcie. Rycerz zniecierpliwi│ siΩ.
- A co z was tak wszystko trzeba wyci▒gaµ, gospodarzu? - hukn▒│. W ostatniej chwili pohamowa│ siΩ od walniΩcia piΩ╢ci▒ w blat.
- Ni... - powt≤rzy│ Visselin, chowaj▒c twarz w mroku. - Jeszcze powiedzia│, ┐e jak co wiΩcej bΩdzie do zabicia, to z ceny spu╢ci...
- I co? - zaniepokoi│ siΩ rycerz. Nie lubi│ psucia cen.
- No, dalim mu jeszcze trochΩ. - odpar│ karczmarz. - Tego gacopyrza, co pod powa│▒ siΩ zal▒g│. Mysz≤w parΩ, bo harcuj▒, a kot ladaco, nic nie robi. Onego kota darmozjada, ino ten, to akurat uciek│. A, i jeszcze karpia, co to Cvirka siΩ brzydzi│a zabiµ...
- I spu╢ci│? - nalega│ rycerz, coraz bardziej zaniepokojony. Nie podoba│y mu siΩ te hurtowe zwyczaje. Tylko patrzeµ, jak do smoka dorzuciµ trzeba bΩdzie ze trzech poborc≤w.
Spod sto│u rozleg│ siΩ przepity ╢miech.
- Spu╢ci│, spu╢ci│ - w pijackim g│osie by│o s│ychaµ zjadliw▒ ironiΩ. - Spu╢ci│, ale wpierdol karczmarzowi...
Rycerz drgn▒│, spojrzawszy w stronΩ, z kt≤rej dochodzi│ g│os. Pod sto│em, gdzie ledwo dochodzi│ migotliwy poblask │uczywa, le┐a│ pies, kundel parchaty o szyderczo wykrzywionym pysku. Z paszczy zwisa│ jΩzor, niczym p│at wilgotnej, ╢wie┐o ukrojonej szynki. Kundel parchaty spogl▒da│ na karczmarza, ma│e oczka l╢ni│y kpi▒co.
Palce lewej rΩki rycerza zacisnΩ│y siΩ na rΩkoje╢ci s│ynnego miecza. Nigdy nie lubi│ gadaj▒cych zwierz▒t, dusz potΩpionych zaklΩtych w nieludzkie kszta│ty. Nie lubi│, odk▒d ┐aba, kt≤r▒ poca│owa│, nawymy╢la│a mu od peda│≤w, jakby to by│a jego wina, ┐e u p│az≤w trudno p│eµ rozpoznaµ. PamiΩta│, jak z obrzydzeniem wrzuci│ zaklΩtego ksiΩcia z powrotem do zaro╢niΩtego rzΩs▒ rowu, ┐ycz▒c mu jak najrychlejszego spotkania z bocianem.
Odwr≤ci│ g│owΩ, krzywi▒c siΩ z niesmakiem na dochodz▒cy spod sto│u pijacki g│os. Psy nie powinny tyle piµ, pomy╢la│.
Visselin poczerwienia│, twarz a┐ poczernia│a mu, tak, ┐e prawie nie widaµ by│o sinych p≤│ksiΩ┐yc≤w pod oczyma.
- A zawrzyj k│apaczkΩ, potΩpie±cze - warkn▒│ gro╝nie - do budy!
Kundel ani my╢la│. Wylaz│ spod sto│u, przeci▒gn▒│ siΩ, podrapa│.
- Widzicie, panie? - poskar┐y│ siΩ karczmarz. - Ju┐ ze dwa lata bΩdzie, jak go wied╝ma urokiem pokara│a. My╢la│a widaµ, ┐e go to co nauczy, chama burego...
- Tylko nie burego - zaprotestowa│ pies. - Tylko nie burego...
- A poszed│, burku - zareplikowa│ Visselin. - Widzicie, panie, jaki hardy? Z pocz▒tku, to╢my zielarzy sprowadzali, druid≤w nawet, ┐eby go odczarowaµ. Na w│asny koszt, taki szkudny! A on nic, eliksir≤w nie chcia│, egzorcystΩ pogoni│, sutannΩ na rzyci porwawszy...
B│Ωdny rycerz wyba│uszy│ oczy z niedowierzaniem.
- Jjak to? - wyj▒ka│ zaskoczony.
- A tak to! - kundel wyrΩczy│ karczmarza w odpowiedzi. - A bo mi tu ╝le? »reµ daj▒, wypiµ te┐, robiµ nie trza... To na cholerΩ mi do ludzkiej postaci siΩ spieszyµ?
Karczmarz smΩtnie pokiwa│ g│ow▒. Wygl▒da│ jak p≤│tora nieszczΩ╢cia.
- A hycla, to u was nie ma? - spyta│ rycerz.
- To na nic - machn▒│ rΩk▒ Visselin. - To by│ dwustopniowy urok, dobra widaµ wied╝ma by│a... Ta psia, maµ jego za przeproszeniem, postaµ, to tylko po│owa. Reszta by│a taka, ┐e w tej postaci do ko±ca ╢wiata pokutowaµ bΩdzie...
Pies z satysfakcj▒ pokiwa│ │bem.
- We studni topilim, i we stawie... na nic...
ZnΩkany karczmarz opu╢ci│ bezradnie ramiona.
- No i co, gospodarzu, czyje na wierzchu? - spyta│ szyderczo pies. Nie wygl▒da│ na tak pijanego, jak na pocz▒tku. - A w og≤le, to z szacunkiem do szlachetnie urodzonego!
- Tfu, zgi±, przepadnij! - karczmarz uczyni│ zawi│y gest od uroku. Po czym, nie mog▒c siΩ doczekaµ, przepad│ sam. Na zapleczu.
B│Ωdny rycerz inaczej spojrza│ na parchatego kumpla. Dostrzeg│ teraz szlachetno╢µ postawy, arystokratyczny profil pyska. Szlachcic, ani chybi, pomy╢la│, ╢lepym by│, ┐em od razu nie spostrzeg│.
- Wybaczcie, panie, ┐em stanu od razu nie rozpozna│ - powiedzia│ sztywno sk│aniaj▒c g│owΩ. - Alem strudzon, a w izbie ciemno...
- Nie czas siΩ teraz wywodziµ - za╢mia│ siΩ kundel. - Nie pora. Ale ja was, panie, chyba znam. Wy jeste╢cie...
- Zamilcz, szlachetny panie, to jest szlachetny kundlu! ImiΩ swe tajΩ, ╢lubami zwi▒zany, jako ┐em na wyprawie...
- A nie przed wierzycielami siΩ chowacie, jak zwykle? - spyta│ szlachetny kundel niewinnie.
Rycerz sapn▒│ tylko, d│o± zacisn▒wszy na rΩkoje╢ci. Powsta│ z chrzΩstem blach.
- Wyzwa│bym was na d│ugie alboli kr≤tkie, na ziemiΩ udeptan▒ alibo grz▒sk▒, na rohatyny, szpadryny libo topory...
- ...semafory? - podda│ kundel ironicznie, przerywaj▒c wyliczankΩ. - Daj wa╢µ spok≤j, wstydu oszczΩd╝. Sobie zreszt▒ - doda│ wcale trze╝wo.
Prawda, pomy╢la│ rycerz, g│upio czego╢... Rycerz kundla siek▒cy, zw│aszcza nie╢miertelnego. Wsun▒│ na wp≤│ wyci▒gniΩte ostrze do pochwy.
- No widzisz... - ucieszy│ siΩ pies. - Ma to swoje zalety...
Rycerz taj▒cy swe imiΩ, sztywnym gestem wskaza│ miejsce obok siebie, na │awie.
- Pozw≤lcie, eee... panie...
- M≤w mi Qroutschek - pies skin▒│ │bem z godno╢ci▒. - Tak siΩ teraz nazywam.
Wyci▒gn▒│ siΩ obok │awy.
- I nie skorzystam - doda│. - WolΩ na polepie. Na │awie, to ile razy chcΩ jaja polizaµ, to z niej spadam.
*
Taj▒cy swe imiΩ nadal by│ nieco sztywny, nie mog▒c przywykn▒µ, ┐e parchaty kundel to kto╢ r≤wny stanem. A mo┐e nawet wy┐szy, pewnie jaki baron, s▒dz▒c ze swobodnych manier.
- Powiedzcie, panie, jak to z tym wied╝minem by│o... Co to spu╢ci│, jak powiadacie... - przypomnia│ sobie rycerz po chwili. Qroutschek za╢mia│ siΩ, a┐ zatrz▒s│ siΩ zwisaj▒cy z paszczy jΩzyk.
- Ano, ca│kiem po prostu. Jak ju┐ pozabija│ te myszy i gacopyrza, a, powiadam wam, panie, zacna by│a walka, te piruety, sinistry, kwarty z dexteru, pinty i galony, pu│apki wewn▒trz pu│apek w pu│apkach... Jako te dwie, myszowie, par▒ na niego posz│y, a on nic, miedzy nie wszed│, w przelocie zar▒ba│, ciosem tak lekkim, nieznacznym, a powiadam, jedn▒ to a┐ na ╢cianΩ rzuci│o... Drug▒ a┐ na podw≤rzec goni│, wied╝mi±sk▒ brzytw▒ przez grzbiet chlasn▒│, chrust, i na p≤│!
Kundel a┐ zerwa│ siΩ w podnieceniu na r≤wne nogi, zamacha│ chwostem.
- ...jak karpia srogiego g│owic▒ miecza srebrnego zrΩcznie zg│uszy│, a potem jeszcze, w ramach premii zgrabnie na dzwonka poci▒│, tym drugim mieczem, wiecie, tym na ludzi... To wiecie, wtedy Visselinowi odbi│o...
Za╢mia│ siΩ sardonicznie.
- Wiecie, temu karczmarzowi. Ot≤┐ c≤rkΩ sw▒ CvirkΩ strΩczyµ zacz▒│. Gdy wied╝mak po robocie krwawej krew ze zbroczy ociera│, z │uski karpiowej siΩ otrzepywa│, ╞virkΩ przed jego oblicze przywi≤d│, pomruguj▒c oble╢nie... Jak odmieniec to obaczy│, to tylko spojrza│, a wierzcie mi, wejrzenie mia│ paskudne. I u╢miechn▒│ siΩ tylko, niezwykle paskudnie...
Qroutschek podrapa│ siΩ za uchem, tyln▒ │ap▒.
- U╢miechn▒│ siΩ paskudnie... - powt≤rzy│. - I powiada : widzΩ, gospodarzu, ┐e okpiµ mnie chcecie. Rabat sko±czy│ siΩ, powiada, jak trza, to i tΩ potworΩ zabijΩ, ale dop│aciµ mus. Bo chwali wam siΩ, ┐e zg│adziµ chcecie, nie powinna taka potwora po ╢wiecie chodziµ, i nasz to, wied╝min≤w obowi▒zek, kodeks zreszt▒ nakazuje. Ale nie za darmo! Zu┐ycie, prawi, eliksir≤w bΩdzie du┐e, bo a┐e strach popatrzeµ, nawet u nas, pry, w Wied╝mi±skim Siedliszczu, w ksiΩgach takowej nie by│o. I dobrze, powiada, bo jakby na zajΩciach tak▒ pokazali, to jeszcze przed Pr≤b▒ Trawki zwia│bym z terminu. Dwie╢cie lintar≤w, jak obszy│...
- Ile? - spyta│ machinalnie rycerz.
- Dwie╢cie, tak wied╝mak powiedzia│. - pies zastanowi│ siΩ. - Tak, nie mylΩ siΩ, dwie╢cie... Na to gospodarz, Visselin znaczy, porwa│ siΩ...
- Nie dziwota - pokiwa│ g│ow▒ taj▒cy swe imiΩ. - zaraza, drogo chcia│...
Pies spojrza│ na niego uwa┐nie, jakby chcia│ co╢ powiedzieµ. Po chwili zrezygnowa│.
- Tak c≤┐ mia│ i wied╝mak m≤wiµ. Tak i spu╢ci│...
*
Siedzieli zgodnie, rycerz taj▒cy swe imiΩ poci▒ga│ z dzbana, Qroutschek ch│epta│ z glinianej miski. Mi│y zapach ja│owca i fuzlu miesza│ siΩ z ostrym dymem z paleniska, miΩkkim welonem unosz▒cej siΩ z susz▒cych siΩ onuc pary, zaprawiony z lekka wyra╝nymi ╢ladami kociej bytno╢ci. Kot mo┐e by│ i darmozjad, ale teren znaczy│ sumiennie.
Gospodarz przemyka│ siΩ pod ╢cianami.
- Powiedz no, Qroutschek - zacz▒│ rycerz ju┐ bardziej familiarnie. - A przed wied╝makiem kto nie przeje┐d┐a│? Kto znaczniejszy?
Kundel sko±czy│ ch│eptaµ, mlasn▒│.
- A przeje┐d┐a│ - mrukn▒│ od niechcenia. - Rycerz jeden... W tΩ sam▒ stronΩ zmierza│, co i wy...
Rycerz zesztywnia│ wyra╝nie.
- A jak wygl▒da│, nie spytacie? - w psim g│osie, pr≤cz arystokratycznego akcentu, coraz wyra╝niejszego w miarΩ wych│eptywanych misek zabrzmia│a ironia. - Jaki herb na tarczy mia│?
Popatrzy│ wyczekuj▒co, lecz siΩ nie doczeka│.
- No dobrze, ju┐ powiem - mrukn▒│ szlachetny kundel z rozczarowaniem. - Ptaka mia│ dziwnego, na tarczy wyimaginowanego. Wygl▒da│ ten ptak, wypisz wymaluj, jak burgrabia w stroju wieczorowym... No, taki wiecie, na grzbiecie czarny z bia│ym gorsem...
Rycerz nie s│ucha│. Jarz▒ce siΩ szlachetnym fanatyzmem, przekrwione oczy zasnu│y siΩ mg│a wspomnie±. Ponurych i pe│nych straszliwych tajemnic, o czym ╢wiadczy│y pobiela│e kostki ╢ciskaj▒cej rΩkoje╢µ broni.
Ptak osobliwy na tarczy wyimaginowany. Krwawy baron von Zwiebel. Ile┐ to ju┐ lat... Wspomnienia nap│ywa│y, niechciane, nieprzywo│ywane, gdzie╢ z mrocznych zak▒tk≤w umys│u.
Ile┐ to lat, kiedy stawali ramiΩ w ramiΩ przeciwko si│om ciemno╢ci. Kiedy byli nieroz│▒czni, jako gorza│ka i zak▒ska. Kiedy zwano ich, druh≤w dozgonnych, imionami z mit≤w antycznych. Jak to by│o, zastanowi│ siΩ rycerz? Przyjaciele nieroz│▒czni, Kastrol i Linuks? Jako╢ tak, nigdy nie mia│ pamiΩci do antycznych legend.
Ile┐ to lat! Ile┐ smok≤w pospo│u pochlastanych, dziewek wyobracanych, anta│k≤w wypitych! Ilu┐ wrog≤w pogromionych i przekupionych! A potem... Potem rozesz│y siΩ drogi. Nienawi╢µ wesz│a w serca i zatru│a krew pobratymcz▒.
A teraz, teraz wie ju┐ o Wyprawie. I krwawy baron wyruszy│, te┐ us│ysza│ g│os Wyroczni, co magiczny artefakt zdobyµ nakaza│a.
A w og≤le, to Wyrocznia mog│aby wyra┐aµ siΩ ja╢niej, przemknΩ│a mimochodem niechΩtna my╢l. Okr▒g│y z dziurk▒ w ╢rodku, czort wie, czego szukaµ!
- Hej, rycerzu, co imiΩ swe zatajasz! - natrΩtny g│os przebi│ siΩ przez wspomnienia. - Zawo│aj no karczmarza, tobie │atwiej, ja mogΩ ino chwostem pomachaµ...
- Ju┐ nie zatajam... - martwym g│osem powiedzia│ rycerz. - Przeb≤g, rozpoznany zosta│em...
Wsta│, zachrzΩ╢ci│y blachy. Wyprostowa│ siΩ, wzrostem ogromny, g│ow▒ powa│y, zda siΩ, dotykaj▒c.
- Jam jest Theriminus, rycerz b│Ωdny... - zacz▒│ g│uchym g│osem, skanduj▒c sylaby.
- Polejcie, gospodarzu - mrukn▒│ kundel, podsuwaj▒c │ap▒ miskΩ. - Jak ju┐ zacz▒│, to szybko nie sko±czy.
Na nic, Vesselin, kt≤ry pojawi│ siΩ z dzbanem, sta│ pora┐ony g│osem rycerza.
- Jam jest smok≤w pogromca, uci╢nionych obro±ca...
- No, to mu nie╝le wysz│o - wtr▒ci│ Qroutschek z uznaniem. G│os rycerza narasta│, zad╝wiΩcza│y rezonansem miedziane garnki.
- Z│a z bog≤w │aski egzekutor, eksterminator, deflorator i predator...
Pa│aj▒ce ╢wiΩtym fanatyzmem spojrzenie przeszywa│o wszystkich, docieraj▒c do g│Ωbi jestestwa. Nawet szlachetny Qroutschek przesta│ ch│eptaµ.
- Jam jest...
G│os osi▒gn▒│ najwy┐sze natΩ┐enie, w oczach rycerza b│ysnΩ│o szlachetne szale±stwo. Urwa│ nagle, tocz▒c spojrzeniem.
Qroutschek i Visselin wpatrywali siΩ w znieruchomia│▒, po│yskuj▒c▒ blachami zbroi w ╢wietle │uczywa postaµ. Wargi rycerza poruszy│y siΩ lekko. Widzieli lekkie drganie opuszczonej bezw│adnie rΩki w pancernej rΩkawicy.
- Wody... myszom... - wyszepta│a zakuta w po│yskuj▒c▒ stal postaµ.
- Co?! - spytali jednocze╢nie Qroutschek i Visselin.
- Wody myszom. Tak. Theriminus.
*
Sprowadzony wreszcie kowal klΩcza│ u st≤p rycerza Theriminusa, d│ubi▒c wielkimi cΩgami przy zakleszczonej na amen rΩkawicy. Rycerz doszed│ ju┐ do siebie, pokrzepia│ siΩ nastΩpnym dzbanem ja│owc≤wki.
Kowal kl▒│ pod nosem. Wreszcie, z metalicznym szczΩkniΩciem, co╢ pu╢ci│o. Ju┐ chcia│ poci▒gn▒µ, kiedy rycerz nagle cofn▒│ zakut▒ w stal d│o±.
- To┐, cz│ecze, poczekaj, to┐ ╢luby! - wrzasn▒│. Rozejrza│ siΩ b│Ωdnym, jak przysta│o na jego profesjΩ, wzrokiem.
- To┐ ╢luby... - mamrota│ pod nosem. - To┐ nie mo┐na tak... Potwora trza mi przepΩdziµ, co was tu gnΩbi... Potwora dawajcie, gospodarzu, przepΩdziµ go muszΩ, aby ╢lub≤w dope│niµ. Rycerskie s│owo nie dym, nu┐e, gospodarzu...
Visselin bezradnie roz│o┐y│ rΩce.
- Kiedy nie ma, panie, tak od razu...
- To co╢cie mi tu obiecywali? - krzykn▒│ rycerz ze z│o╢ci▒. - Jak┐e mam ╢lub≤w dope│niµ? Kikimory tu nie ma? Utopca, choµby ma│ego?
Karczmarz ponuro krΩci│ g│ow▒.
- Szkaradek drugi siΩ nie znajdzie? - spyta│ rycerz p│aczliwie.
- Gdzie tam, panie - obruszy│ siΩ Visselin. - I jednego by│o za du┐o, jakby tak dw≤ch, to by chyba ten ╢wiat ca│kiem na psy zszed│... O, przepraszam...- zmitygowa│ siΩ na warkniΩcie Qroutschka.
- No to co ja teraz zrobiΩ? - Theriminus z rezygnacj▒ potrz▒sn▒│ g│ow▒. - Zostaµ przyjdzie, p≤ki siΩ potwora nie pojawi... Powinno╢ci nie wype│niµ, na WyprawΩ nie ruszyµ...
W oczach karczmarza pojawi│o siΩ przera┐enie. Desperacko rozgl▒da│ siΩ po izbie. Nagle jego spojrzenie spoczΩ│o na kocie, drzemi▒cym na belce w bezpiecznej odleg│o╢ci od Qroutschka.
- Eee, tego... - zacz▒│ z nadziej▒. - A mo┐e tego kota szkudnego pogonicie, panie...
Rycerz poderwa│ g│owΩ, w jego oczach te┐ b│ysnΩ│a nadzieja.
- A, tego, bardzo siΩ naprzykrza? - spyta│ ostro┐nie.
- A jak┐e! - o┐ywi│ siΩ Visselin. - Mysz≤w nie │apie, izbΩ obszczywa... To┐ i wied╝makowi chcielim za niego zap│aciµ, ale nie uradzi│... Tylko w was, panie, nadzieja...
Rycerz odtr▒ci│ kowala, wsta│ z chrzΩstem zbroi. Dudni▒cym krokiem zbli┐y│ siΩ do kota, z rΩk▒ z│o┐on▒ gro╝nie na rΩkoje╢ci. Kot obserwowa│ go spod przymru┐onych powiek, bez wiΩkszego zainteresowania.
- Wzywam ciΩ, potworze przeklΩty, sta± do walki! Zaprzesta± gnΩbiµ tych zacnych kmieci, albowiem...
Kot zamkn▒│ oczy.
- To nie tak - szepn▒│ Visselin, podbiegn▒wszy do rycerza. Wspi▒│ siΩ, szepn▒│ co╢ na ucho. Rycerz pokiwa│ g│ow▒, w│adczym gestem odprawi│ karczmarza.
Podszed│ jeszcze bli┐ej, stan▒│ przed kotem w pozycji wyzwania.
- A psik! - powiedzia│. Kot w mgnieniu oka znikn▒│ z belki.
- Nie wr≤ci? - upewni│ siΩ rycerz.
- Przez dwie niedziele! - zapewni│ karczmarz rado╢nie. Qroutschek kiwn▒│ z aprobat▒ │bem.
- Tako┐ i rycerskie ╢luby dope│nione. Czy±, kowalu sw▒ powinno╢µ, pora ruszaµ!
Popatrzyli, Theriminus ze zdziwieniem, karczmarz z nadziej▒.
- Czy┐by╢ i ty wyrusza│? - spyta│ rycerz wreszcie. Pysk szlachetnego kundla rozja╢ni│ siΩ czym╢, co mog│oby byµ tylko u╢miechem.
- Pewnie, szlachetny towarzyszu - warkn▒│ rado╢nie - Zew poczu│em, m│odo╢µ! Na WyprawΩ ruszaµ trza, szlachectwo zobowi▒zuje! Na szlak chwa│y!
I chwa│a bogom wszelakim, pomy╢la│ Visselin.
*
Karczmarz urwa│, wpatruj▒c siΩ w zasnuwaj▒c▒ siΩ ju┐ mrokiem perspektywΩ go╢ci±ca. Jakby jeszcze widzia│ wynios│▒, zakut▒ w stal sylwetkΩ b│Ωdnego rycerza, ruszaj▒cego na WyprawΩ. Jakby widzia│ dzielnego, szlachetnego, zmienionego moc▒ czar≤w przeklΩtych w psa tajemniczego szlachcica, kt≤ry odbiega│ ze swym nowym towarzyszem, znajduj▒c przy tym czas na obw▒chiwanie i unoszenie nogi przy p│otach.
Przed nimi laury i s│awa. Przed nimi trudy i niebezpiecze±stwa. Ruszali na WyprawΩ. Na szlak chwa│y.