|
|
|
Beren i Luthien
poprzednia strona
Potem resztka si│ opu╢ci│a go i Beren
pogr▒┐y│ siΩ w ciemno╢ciach. Lecz Luthien
us│ysza│a jego g│os i zaintonowa│a teraz pie╢±
jeszcze potΩ┐niejsz▒. Wilki zawy│y, wyspa cala siΩ
zatrzΩs│a, lecz Sauron, stoj▒cy na wyspie i spowity w
czarne my╢li, u╢miechn▒│ siΩ, poznaj▒c glos
Luthien. S│awa c≤rki Meliany, jej urody i
czarodziejskiego ╢piewu z dawna przeniknΩ│a granice
Doriathu. Sauron zamierza│ wiΩc pochwyciµ kr≤lewnΩ i
oddaµ ja w rΩce Morgotha, wiedz▒c, ┐e za taki dar
otrzyma hojna nagrodΩ. Wys│a│ wtedy na most jednego ze
swoich wilk≤w, lecz Huan zabi│ napastnika nie wydaj▒c
nawet g│osu. Sauron posy│a│ nastΩpne wilki, lecz Huan
jednego po drugim chwyta│ zΩbami za gard│o i
u╢mierca│. W≤wczas Sauron pos│a│ Draugluina,
straszliw▒ bestie, wilko│aka zaprawionego w zbrodniach,
protoplastΩ ca│ej wilczej sfory Angbandu. Draublin
mia│ wielka moc, bitwa miedzy nim a Huanem by│a d│uga
i zawziΩta. W ko±cu potw≤r uciek│ do wie┐y, by u
stop Saurona wydaµ ostatnie tchnienie. Zd▒┐y│
wszak┐e powiedzieµ swemu panu: - To Huan jest na
mo╢cie. - Sauron, tak jak wszyscy w tej krainie, zna│
przepowiednie o losie czekaj▒cym psa z Valinoru i
przysz│o mu na my╢l, ze sam powinien siΩ staµ
wykonawc▒ wyroku. Przedzierzgn▒│ siΩ wiec w postaµ
wilko│aka potΩ┐niejszego ni┐ wszystkie, jakie
dotychczas chodzi│y po ╢wiecie, i wyszed│ z wie┐y,
aby odzyskaµ panowanie nad mostem. Gdy szed│ ku niemu,
bi│a od niego taka groza, ze Huan uskoczy│ w bok. Wtedy
Sauron rzuci│ siΩ ku Luthien, ona za╢ omdla│a,
pora┐ona b│yskiem okrucie±stwa w jego ╢lepiach i
ohydnym oddechem zion▒cym z paszczy. Lecz gdy ju┐ j▒
chwyta│, kr≤lewna upadaj▒c wionΩ│a ciemnym
p│aszczem tu┐ przed jego oczyma i potw≤r zachwia│
siΩ, ogarniΩty nagle senno╢ci▒. W tym momencie
dopad│ go Huan. ZaczΩ│a siΩ walka Huana z Sauronem,
echo w╢r≤d g≤r powtarza│o wycie i skowyt, a
stra┐nicy patrz▒cy ponad dolina z przeciwleg│ych
stok≤w Ered Wethrin s│yszeli z daleka te g│osy i
truchleli z przera┐enia. Ale ┐adne czary, k│y ani
jady, ┐adne sztuczki szata±skie ani zwierzΩca si│a
nie mog│y pokonaµ Huana z Valinoru, wbi│ zΩby w
gardziel przeciwnika i przygwo╝dzi│ go do ziemi.
W≤wczas Sauron zamieni│ postaµ, z wilka
przedzierzgn▒│ siΩ w wΩ┐a, a z potwora w zwyk│y
sobie kszta│t, nie m≤g│ siΩ jednak wyrwaµ z u╢cisku
szczek Huana, bez utraty cielesnej pow│oki. Zanim
wszak┐e z│y duch opu╢ci│ swoj▒ posΩpn▒ siedzibΩ,
Luthien zbli┐y│a siΩ do niego i oznajmi│a mu, ┐e
bΩdzie odt▒d odarty z cielesnej szaty, a duch jego
powr≤ci skoml▒c do Morgotha. Rzek│a mu: - Od dzi╢
nagi bΩdziesz musia│ cierpieµ jego pogardΩ,
przeszywany jego strasznym wzrokiem, chyba ze natychmiast
odst▒pisz mi w│adzΩ nad t▒ wie┐▒. Sauron podda│
siΩ, a Luthein objΩ│a panowanie nad wyspa i wszystkim,
co na niej by│o. Wtedy dopiero Huan wypu╢ci│ z uchwytu
Saurona, kt≤ry b│yskawicznie przybra│ postaµ wampira,
wielkiego jak czarna chmura przes│aniaj▒ca ksiΩ┐yc, i
brocz▒c krwi▒ z przegryzionego gard│a pomkn▒│ nad
drzewami a┐ do Taur-nu-Fuin, gdzie zamieszka│,
wype│niaj▒c groz▒ ca│▒ tΩ krainΩ. Luthien stoj▒c
na mo╢cie oznajmi│a, ze bierze wyspΩ pod swoja
w│adzΩ, i natychmiast prysn▒│ czar, kt≤ry skuwa│
kamienie: bramy runΩ│y, ╢ciany siΩ otwar│y,
ods│aniaj▒c lochy. Wyszed│ z nich t│um wiΩ╝ni≤w i
niewolnik≤w, a wszyscy, zdumieni i oszo│omieni,
os│aniali oczy, bo po d│ugim przebywaniu w
ciemno╢ciach Saurona razi│ je nawet blady blask
ksiΩ┐yca. Lecz Berena nie by│o miedzy nimi, wiec
Luthien z Huanem posz│a szukaµ ukochanego na wyspie. I
znalaz│a go rozpaczaj▒cego przy zw│okach Felagunda.
Le┐a│ skamienia│y z rozpaczy, tak ze nie us│ysza│
krok≤w zbli┐aj▒cej siΩ kr≤lewny, ona za╢, my╢l▒c,
ze jest martwy, objΩ│a go ramionami i osunΩ│a siΩ
obok niego w czarna noc niepamiΩci. Lecz Beren wracaj▒c
do ╢wiat│a z otch│ani rozpaczy podni≤s│ Luthien i
zn≤w spojrzeli sobie w oczy, a dzie± wschodz▒c znad
ciemnych g≤r rozb│ysn▒│ nad nimi. Pogrzebali
Felagunda na szczycie jego w│asnej wyspy, znowy teraz
nieska┐onej. Zielona mogi│a Finroda, syna Finarfina,
najpiΩkniejszego z ksi▒┐▒t elf≤w, pozosta│a
nietkniΩta, dop≤ki ca│y ten kraj siΩ nie zmieni│,
nie za│ama│ i nie zapad│ pod niszczycielska fal▒
morza. Lecz Finrod przechadza siΩ wraz ze swym ojcem
Finarfinem pod drzewami Eldamaru. Tak wiec Beren i
Luthien Tinuviel, zn≤w wolni i po│▒czeni, wΩdrowali
po lasach, ciesz▒c siΩ odzyskan▒ na czas jaki╢
rado╢ci▒, a chocia┐ nadesz│a zima, nie ucierpieli od
niej, bo gdziekolwiek st▒pnΩ│a c≤rka Meliany, spod
jej n≤g wyrasta│y kwiaty, a ptaki ╢piewa│y pod
o╢nie┐onymi szczytami g≤r. Wierny Huan powr≤ci│ do
swego pana Kelegorma, lecz ju? siΩ wzajemnie tak nie
kochali jak przedtem. W Nargothondzie tymczasem dosz│o
do niepokoj≤w. Wr≤ci│o tam bowiem wielu elf≤w,
wyzwolonych z wiezienia Saurona i podnios│a siΩ wrzawa,
kt≤rej ┐adne s│owo Kelegorma nie mog│o uciszyµ.
Elfowie gorzko op│akiwali ╢mierµ kr≤la Felagunda i
m≤wili, ┐e dziewczyna o╢mieli│a siΩ zrobiµ to, na
co synom Feanora zabrak│o odwagi. Niejeden wszak┐e
zrozumia│, ?e Kelegorma i Kurufina powstrzymywa│o nie
tch≤rzostwo, lecz ich w│asne zdradzieckie plany. Tote┐
serca ludu Nargothrondu uwolnisup3yppp siΩ teraz od ich
wp│ywu i zwroc│3y znowu ku rodowi Finarfina, uznaj▒c
Orodretha za swego w3adce. Lud zad al ╢mierci dw≤ch
zdradzieckich ksi▒┐▒t, lecz Orodeth za nic nie chcia│
do tego dopu╢ciµ, aby rozlew bratniej krwi nie
╢ci▒gn▒│ na nich wszystkich tym sro┐szego Wyroku
Mandosa. Nie chcia│ jednak Kelegormowi i Kurufinwi
u┐yczaµ d│u┐ej chleba i schronienia w swoim
kr≤lestwie i poprzysi▒g│, ┐e odt▒d nigdy nie bΩdzie
przyja╝ni miedzy Nargothrondem a synami Feanora. - Niech
tak bΩdzie - rzek│ na to Kelegorm i oczy mu b│ysnΩ│y
gro╝nie. Ale Kurufin tylko siΩ u╢miechn▒│. Dwaj
bracia dosiedli koni i pomknΩli jak wiatr,
postanawiaj▒c odszukaµ, je╢li siΩ to oka┐e mo┐liwe,
swoich krewniak≤w na wschodzie. Nikt nie pojecha│ z
nimi, nawet z tych Elf≤w, kt≤rzy nale┐eli do ich
╢wity i wraz z nimi przybyli do Nargothrondu. Wszyscy
bowiem zrozumieli, ze nad braµmi ci▒┐y straszna
kl▒twa i ze z│o idzie ich ╢ladem. Syn Kurufina,
Kelebrimbor, od┐egna│ siΩ w≤wczas od uczynk≤w ojca i
zosta│ w Nargothrondzie, lecz Huan pobieg│ za
wierzchowcem swego pana Kelegorma. Skierowali siΩ na
p≤│noc, gdy┐ pilno im by│o do celu, i zamierzali
przed Dimbar, a p≤╝niej wzd│u┐ p≤│nocnej granicy
Doriathu, dotrzeµ najkr≤tsz▒ droga do wzg≤rza
Himring, gdzie mieszka│ ich brat, Maedhros. Mieli
nadzieje, ┐e poganiaj▒c konie zdo│aj▒ siΩ tam
dostaµ unikaj▒c niebezpiecze±stw doliny Nan Dungotheb
i odleg│ych G≤r Zgrozy, bo droga ta wiod│a w pobli┐u
granicy Doriathu. Beren i Luthien zawΩdrowali do lasu
Brethil i przybli┐yli siΩ wreszcie do granic Doriathu.
W≤wczas Beren wr≤ci│ my╢l▒ do tego, co przyrzek│
kr≤lowi Thingolowi, i wbrew w│asnemu sercu postanowi│
raz jeszcze podj▒µ swoja misje, gdy odprowadzi Luthien
do jej bezpiecznego rodzinnego kraju. Ale ona nie
chcia│a rozstawaµ siΩ z nim znowu i rzek│a: - Musisz
wybraµ, Berenie, jedno z dwojga. Albo wyrzekniesz siΩ
misji i danego kr≤lowi Thingolowi s│owa, aby spΩdziµ
┐ycie wΩdrowca na powierzchni ziemi, albo, dotrzymasz
obietnicy, rzucisz wyzwanie si│om ciemno╢ci w ich
kr≤lestwie. Jakakolwiek drogΩ wybierzesz, ja p≤jdΩ z
tob▒ i podzielΩ tw≤j los. W tym w│a╢nie momencie,
gdy zajΩci rozmowa nie zwracali uwagi na nic innego,
dogonili ich pΩdz▒c przez las Kelegorm i Kurufin,
kt≤rzy wy╢ledzili ich i rozpoznali z daleka. Kelegorm
zawr≤ci│, spi▒│ konia ostroga i ruszy│ prosto na
Berena zamierzaj▒c go stratowaµ. Jednocze╢nie Kurufin,
mistrz w sztuce jazdy konnej, zatoczy│ │uk, schyli│
siΩ i porwa│ z ziemi na swoje siod│o Luthien. Wtedy
Beren niemal ju┐ spod kopyt wierzchowca Kelegorma jednym
susem skoczy│ na pΩdz▒cego konia Kurufina. Znalaz│szy
siΩ za plecami Kurufina ╢cisn▒│ mu gard│o obur▒cz i
ci▒gn▒│ go wstecz tak, ze obaj w ko±cu padli na
ziemie. Ko± stan▒│ dΩba i zwali│ siΩ na wznak, lecz
Luthien zd▒┐y│a osun▒µ siΩ z niego bokiem na
trawΩ, Beren d│awi│ Kurufina, ale sam by│ bliski
╢mierci, bo Kelegorm natar│ na niego z w│≤czni▒ w
rΩku. W tym wszak┐e momencie Huan wypowiedzia│
wreszcie s│u┐bΩ swemu panu i rzuci│ sie na niego tak,
┐e ko± uskoczy│ w bok i nie chcia│ zbli┐yµ siΩ do
Berena, kt≤rego broni│ olbrzymi pies. Kelegorm
przeklina│ zar≤wno swego psa, jak wierzchowca, lecz
Huan nie da│ siΩ ju┐ niczym przejednaµ. Luthien
podnios│a siΩ z trawy i zabroni│a u╢mierciµ
Kurufina. Beren wiec odebra│ mu tylko bro± i rz▒d
ko±ski, a tak┐e n≤╝ zwany Angristem, dzie│o Telchara
z Nogrodu, noszony bez pochwy u pasa, a tak ostry ┐e
ci▒│ ┐elazo niby ╢wie┐e drewno. W ko±cu
rozbrojonego podni≤s│ i odepchn▒│ radz▒c, aby
wr≤ci│ do swoich szlachetnych pobratymc≤w, kt≤rzy go
mo┐e naucz▒ u┐ywaµ si│y i odwagi w s│u┐bie
lepszych spraw. - Twego konia - rzek│ - zatrzymuje dla
Luthien, a spodziewam siΩ, ze bΩdzie rad, uwolniwszy
siΩ od takiego jak ty pana. Kurufin wtedy przekl▒│
Berena bior▒c na ╢wiadka niebo i chmury: - Id╝ st▒d
na spotkanie z rych│▒ i okrutn▒ ╢mierci▒! -
krzykn▒│. Kelegorm wzi▒│ brata na swoje siod│o.
Zdawa│o siΩ, ze bracia gotowi s▒ ju┐ ruszyµ w swoj▒
drogΩ, wiec Beren nie zwa┐aj▒c na ich ostatnie s│owa
odwr≤ci│ siΩ od nich. Lecz Kurufin kipi▒c z
upokorzenia i gniewu chwyci│ │uk Kelegorma i gdy ko±
ju┐ rusza│, pu╢ci│ strzale mier┐▒c do Luthien.
Wszak┐e Huan skoczy│ i z│apa│ w locie strzale w
zΩby. Kurufin strzeli│ jeszcze raz i tym razem trafi│
w pier╢ Berena, kt≤ry w│asnym cia│em os│oni│
kr≤lewnΩ. Huan rzuci│ siΩ w po╢cig za synami
Feanora, kt≤rzy uciekli przera┐eni. Potem wr≤ci│
przynosz▒c Luthien z lasu lecznicze ziele. Jego li╢µmi
kr≤lewna opatrzy│a ranΩ i uzdrowi│a Berena
czarodziejsk▒ sztuk▒ i mi│o╢ci▒, tak wiec w ko±cu
weszli w granice Doriathu. Beren w rozterce miedzy
zobowi▒zaniem wobec Thingola a mi│o╢ci▒, wiedz▒c,
┐e Luthien jest ju┐ w swoim kraju bezpieczna, wsta│
pewnego ranka przed ╢witem, powierzy│ ukochan▒ opiece
Huana i gdy jeszcze spala na trawie, odszed│ z wielkim
b≤lem w sercu. Ruszy│ na p≤│noc i pΩdzi│ co ko±
wyskoczy do Prze│omu Sirionu, a znalaz│szy siΩ na
skraju Taur-nu-Fuin, spojrza│ ponad rozleg│ym
pustkowiem Anfauglith i zobaczy│ w oddali wie┐yce
Thangorodimu. Tu rozsta│ siΩ z wierzchowcem Kurufina, i
rozkaza│ mu, aby nie wraca│ do okropno╢ci podda±stwa,
lecz cieszy│ siΩ wolno╢ci▒ na zielonych │▒kach w
Dolinie Sirionu. Zosta│ sam na progu krainy, gdzie
czeka│o go najstraszniejsze niebezpiecze±stwo, i
u│o┐y│ "Pie╢± Po┐egnania", s│awi▒c
Luthien i ╢wiat│a niebios, by│ bowiem przekonany, ze
musi teraz po┐egnaµ siΩ z mi│o╢ci▒ i ╢wiat│em.
ªpiewa│ pe│nym g│osem nie dbaj▒c, kto go mo┐e
pods│uchaµ, wyzby│ siΩ bowiem nadziei i nie my╢la│
o mo┐liwo╢ci ocalenia. Lecz Luthien us│ysza│a jego
╢piew i odpowiedzia│a pie╢ni▒, nadje┐d┐aj▒c lasami
przez nikogo nie oczekiwana. Huan raz jeszcze zgodzi│
siΩ s│u┐yµ jej za wierzchowca i ni≤s│ j▒ ╢ladem
Berena. D│ugo zastanawia│ siΩ w skryto╢ci serca, jaki
znale╝µ spos≤b, ┐eby umniejszyµ niebezpiecze±stwo
gro┐▒ce tym dwojgu, kt≤rych kocha│. W tym celu
zboczy│ z drogi prowadz▒cej ich na p≤│noc, ┐eby z
wyspy Saurona wzi▒µ potworn▒ wilcz▒ skorΩ Draugluina
i sk≤rΩ nietoperzycy Thuringwethil. Pe│ni│a ona
funkcjΩ pos│a±ca Saurona │ataj▒c do Angabandu.
Mia│a wielkie palczaste skrzyd│a, a ka┐dy palec
zako±czony ┐elaznym szponem. W tych przebraniach Huan i
Luthien biegli przez Taur-nu-Fuin, a wszelkie stworzenia
ucieka│y przed nimi. Beren na ich widok os│upia│ ze
zdumienia, s│ysza│ bowiem glos Luthien, i wyda│o siΩ
mu, ze to zjawa przys│ana, ┐eby go omamiµ. Lecz
przybysze zatrzymali siΩ, zrzucili przebrania i
kr≤lewna podbieg│a do ukochanego. Tak wiec Beren i
Luthien spotkali siΩ znowu miedzy pustkowiem a lasem. W
pierwszej chwili Beren milcza│ oszo│omiony rado╢ci▒,
potem jednak pr≤bowa│ raz jeszcze odwie╢µ Luthien od
zamiaru towarzyszenia mu w wyprawie. - Trzykroµ
przeklinam obietnice, kt≤r▒ da│em kr≤lowi Thingolowi
- rzek│. - Wo│a│bym zgin▒µ z rozkazu kr≤la w
Menegroth, ni┐ ciebie poci▒gn▒µ za sob▒ w cie±
Morgotha. Wtedy Huan po raz drugi skorzysta│ z daru mowy
i powiedzia│ do Berena: - Teraz ju┐ nie mo┐esz ustrzec
Luthien przed cieniem ╢mierci, gdy┐ przez mi│o╢µ do
ciebie podda│a siΩ jej w│adzy. Mo┐esz siΩ tylko
wyrzec swego przeznaczenia i wzi▒µ kr≤lewnΩ ze sob▒
na tu│aczkΩ, szukaj▒c daremnie spokoju a┐ do ko±ca
┐ycia. Je┐eli wszak┐e przyjmiesz sw≤j los, to Luthien
opuszczona przez ciebie z pewno╢ci▒ umrze samotnie,
chyba ┐e razem z tob▒ rzuci wyzwanie losowi, kt≤ry
ciΩ czeka - beznadziejnemu, lecz nie przes▒dzonemu
ostatecznie. Nic wiΩcej nie mogΩ ci powiedzieµ i nie
mogΩ i╢µ dalej twoj▒ drog▒. Serce moje przeczuwa
jednak, ze to, co ty ujrzysz przed Bram▒, ja tak┐e
zobaczΩ. Reszta jest zas│oniΩta przed moimi oczyma,
ale kto wie, czy nasze trzy ╢cie┐ki nie zaprowadza nas
zn≤w do Doriathu i czy siΩ nie spotkamy jeszcze, zanim
wszystko siΩ sko±czy. Wtedy Beren zrozumia│, ┐e nie
da siΩ Luthien wy│▒czyµ spod wyrok≤w wsp≤lnego ich
przeznaczenia i nie namawia│ jej d│u┐ej, by siΩ z nim
rozsta│a. Za rad▒ Huana i z pomoc▒ czar≤w Luthien
przywdzia│ sk≤rΩ Draugluina, kr≤lewna za╢ okry│a
siΩ skrzydlata sk≤r▒ Thuringweithil. Beren zaprawdΩ
wygl▒da│ w tym przebraniu jak wilko│ak, z t▒ tylko
r≤┐nic▒, ┐e w jego oczach ╢wieci│ duch czysty,
chocia┐ posΩpny. Zgroza odmalowa│a siΩ w nich, kiedy
zobaczy│ wszczepian▒ w sw≤j grzbiet istotΩ podobn▒
do nietoperza ze zmiΩtymi skrzyd│ami. W ╢wietle
ksiΩ┐yca skoczy│ wyj▒c ze wzg≤rza, a nietoperzyca
┐eglowa│a w powietrzu nad jego g│ow▒. Tak unikali
wszelkich niebezpiecze±stw okryci kurzem d│ugiej,
uci▒┐liwej drogi znale╝li siΩ w ponurej dolinie
le┐▒cej przed brama Angabandu. Czarne jamy zia│y w
ziemi obok drogi i wype│za│y z nich jakie╢ opary niby
wij▒ce siΩ wΩ┐e. Po obu stronach wznosi│y siΩ
ska│y jak obronne mory, a na nich siedzia│y ptaki
┐ywi▒ce siΩ padlina i kraka│y ochryple. Przed sob▒
wΩdrowcy ujrzeli niezdobyta BramΩ, szerokie, ciemne
sklepienie u st≤p g≤ry; nad Brama piΩtrzy│y siΩ
╢ciany przepascicte, na tysi▒c stop wysokie. Przerazili
siΩ, bo Bramy pilnowa│ stra┐nik, o kt≤rym wie╢µ
jeszcze do ╢wiata nie dotar│a. Morgoth za to
zas│ysza│ pog│oski o jakich╢ planach ksi▒┐▒t
elf≤w, a przez le╢ne przecieki dosz│o do jego uszu
szczekanie Huana, wielkiego bojowego wilczura, niegdy╢
przez Valar≤w spuszczonego ze smyczy. Przypomnia│ te┐
sobie Morgoth, jaki los wyznacza Huanowi przepowiednia,
wybra│ wiec ze sfory wilcze szczeniΩ z rodu Drauglina;
┐ywi│ go z w│asnej rΩki surowym miΩsem i u┐yczy│
mu nieco ze swojej czarnoksiΩskiej mocy. Wkr≤tce wilk
tak ur≤s│, ┐e nie mie╢ci│ siΩ w ┐adnej budzie,
le┐a│ wiΩc ogromny i zg│odnia│y u st≤p Morgotha.
Tam wst▒pi│ w niego ogie± i mΩka piekie│ i trawiµ
go zacz▒│ duch udrΩczony, straszny i silny. Nazywano
go Karcharothem, czyli Czerwon▒ Paszcz▒, albo
Anfauglirem - Spragnion▒ Gardziel▒. Ten to potw≤r z
rozkazu Morgotha czuwa│ bezustannie przed Brama
Andabandu, aby nie wpu╢ciµ Huana, gdyby pies Valarow
tutaj siΩ pojawi│. Karcharoth z daleka wy╢ledzi│
zbli┐aj▒cych siΩ wΩdrowc≤w, lecz ogarnΩ│y go
w▒tpliwo╢ci, gdy┐ do Angabandu dawno ju┐ dosz│a
wie╢µ, ze Draugluin zgin▒│. Kiedy wiec podeszli,
zast▒pi│ im drogΩ i nakaza│ siΩ zatrzymaµ,
zbli┐y│ siΩ gro╝nie, zwΩszy│ bowiem co╢
niezwyk│ego w tych dw≤ch postaciach. W tym momencie w
Luthien nagle wst▒pi│a czarodziejska moc jej
macierzystego plemienia i odrzuciwszy przebranie
kr≤lewna stawi│a czo│o bestii, drobna w por≤wnaniu z
ogromnym Kacharothem, ale promienna i gro╝na.
Podni≤s│szy rΩkΩ kaza│a mu usn▒µ. - Duchu
nieszczΩsny ! - powiedzia│a. - Zapadnij w ciemno╢µ
niepamiΩci i zapomnij na czas jaki╢ o okropnym swoim
losie ! - I Karcharoth pad│ jak ra┐ony piorunem.
Luthien i Beren przekroczyli bramΩ i labiryntem schod≤w
zeszli w d≤│. We dwoje dokonali czynu, na jaki nie
zdoby│ siΩ nigdy nikt inny spo╢r≤d elf≤w czy ludzi.
Zst▒pili bowiem na dno, a┐ do najg│Ωbszej siedziby
Morgotha, do komnaty, kt≤rej strop podtrzymywa│a groza,
o╢wietlonej ogniem, wype│nionej morderczym orΩ┐em i
narzΩdziami tortur. Tam Beren w wilczej sk≤rze
przyczai│ siΩ pod tronem Morgotha, lecz W│adca
Ciemno╢ci si│a swej woli odar│ z przebrania Luthien i
obj▒│ spojrzeniem. Nie ulΩk│a siΩ jego oczu,
oznajmi│a swoje imiΩ i zaoferowa│a siΩ, ┐e bΩdzie
dla niego ╢piewaµ jak minstrele na dworach kr≤l≤w.
Morgoth widz▒c jej piΩkno╢µ zapa│a│ nikczemna
┐▒dz▒ i powzi▒│ zamiar najprzewrotniejszy z
wszystkich, jakie siΩ zrodzi│y w jego sercu, odk▒d
uciek│ z Valinoru. Lecz w│asna nikczemno╢µ zgubi│a
go, bo kiedy patrza│ na Luthien i przez chwile zostawi│
jej wolno╢µ, rozkoszuj▒c siΩ tajemnie swoim
zamys│em, kr≤lewna nagle wymknΩ│a siΩ z jego pola
widzenia, a z cienia rozleg│ siΩ ╢piew niewys│owionej
piΩkno╢ci, tak czarodziejski, ze Morgoth musia│
s│ychaµ, czy chcia│, czy nie chcia│, na moment
o╢lep│ i daremnie wodzi│ wzrokiem doko│a, szukaj▒c
╢piewaj▒cej. Ca│a jego ╢wita zasnΩ│a, ogie±
zblad│ i przygas│, lecz Silmarile w koronie Morgotha
rozb│ys│y nagle jak bia│e p│omienie, pod ciΩ┐arem
korony i oprawionych w nie klejnot≤w Morgoth pochyli│
g│owΩ, jakby ╢wiat ca│y d╝wiga│ na niej i jakby
nawet jego wola nie mog│a znie╢µ tego brzemienia
trosk, strachu i pragnie±. Wtedy Luthien narzuci│a
zn≤w na ramiona swoja skrzydlata szatΩ i unios│a siΩ
w powietrze, a glos jej sp│ywa│ teraz z g≤ry niby
deszcz do g│Ωbokich, ciemnych jezior. WionΩ│a
p│aszczem przed oczyma Morgotha, wtr▒caj▒c go w sen
tak czarny jak zewnΩtrzna otch│a±, po kt≤rej niegdy╢
b│▒dzi│ samotnie. Nagle pad│ jak g≤ra rozsypuj▒ca
siΩ w lawinie, run▒│ z │oskotem ze swego tronu i
leg│ twarz▒ do ziemi na dnie piek│a. »elazna korona z
g│o╢nym brzΩkiem stoczy│a siΩ z jego g│owy. W sali
zapanowa│a cisza. Beren jak martwy wilk le┐a│ pod
tronem, lecz Luthien zbudzi│a go jednym dotkniΩciem.
Zrzuci│ z siebie wilcza skore, doby│ no┐a - a by│ to
odebrany Kurufinowi Angrist - i wy│uska│ Silmaril z
┐elaznych pazur≤w, kt≤rymi klejnot by│ przymocowany
do korony. Gdy zamkn▒│ zdobycz w d│oni, blask
przenika│ przez ┐ywe cia│o, tak ┐e rΩka wygl▒da│a
jak ╢wiΩc▒ca siΩ latarnia. Klejnot wszak┐e nie
sprzeciwia│ siΩ zdobywcy i nie rani│ go. Berenowi
przysz│o na my╢l, ┐e m≤g│by zrobiµ wiΩcej, ni┐
obieca│ Thingolowi, i zabraµ z Angabandu wszystkie trzy
skarby Feanora, lecz taki los nie by│ s▒dzony
Silmarilom. Ostrze Angrista pΩk│o i stalowa drzazga
prysnΩ│a w powietrze trafiaj▒c w policzek Morgotha,
kt≤ry jΩkn▒│ i drgn▒│, a wszyscy jego wojownicy
poruszyli siΩ we ╢nie. Wtedy strach ogarn▒│ Berena i
Luthien, wiec pu╢cili siΩ pΩdem ku wyj╢ciu nie
bacz▒c i bez przebrania, byle jak najprΩdzej ujrzeµ
znowu ╢wiat│o dzienne. Nie natknΩli siΩ na ┐adne
przeszkody i nie byli ╢cigani, lecz Bramy broni│
stra┐nik, Katcharoth, kt≤ry ockn▒│ siΩ ju┐ i sta│
gniewny w progu Angabandu. Zanim go zobaczyli, on ich
spostrzeg│ i dopad│ biegn▒cych. Luthien by│a bardzo
zmΩczona, nie mia│a czasu ani sil, by u╢mierzyµ
bestie. Lecz Beren j▒ os│oni│, wznosz▒c rΩkΩ
zaci╢niΩt▒ na Silmarilu. Karcharoth zatrzyma│ siΩ i
na chwile ogarn▒│ go lek. - Precz stad, uciekaj ! -
krzykn▒│ Beren. - Oto jest ogie±, kt≤ry zniszczy i
ciebie, i wszystkie z│e stwory ╢wiata ! -M≤wi▒c to
b│ysn▒│ Silmarilem przed ╢lepiami wilka. Lecz
Karcharoth spojrza│ na ╢wiΩty klejnot i wcale siΩ nie
zl▒k│, tylko ┐ar│oczny duch nagle ockn▒│ siΩ w nim
i rozp│omieni│, chwyci│ zΩbami rΩkΩ Berena i
odgryz│ j▒ w nadgarstku. Natychmiast poczu│ piek▒cy
b≤l we wnΩtrzno╢ciach, gdy Silmaril sparzy│ jego
przeklΩte cia│o, uciek│ wiec wyj▒c tak, ┐e ╢ciany
doliny przed Brama odbija│y echo jego bolesnej skargi.
Tak by│ straszny w tym szale, ┐e wszelkie ┐ywe istoty,
kt≤re w≤wczas przebywa│y w dolinie lub ku niej
zd▒┐a│y, umyka│y w pop│ochu. Katcharoth bowiem
zabija│ ka┐de stworzenie na swojej drodze i pΩdz▒c z
P≤│nocy szerzy│ spustoszenie wszΩdzie, gdzie siΩ
zjawi│. Ze wszystkich okropno╢ci, jakie nawiedzi│y
Beleriand przed upadkiem Angabandu, najstraszliwszy by│
sza│ Karcharotha, bo wst▒pi│a w niego wtedy moc
Silmarila. Tymczasem Beren le┐a│ zemdlony na progu
niebezpiecznej Bramy i ╢mierµ zbli┐a│a siΩ do niego,
bo jad by│ w k│ach wilka. Luthien wyssa│a truciznΩ z
okropnej rany i pr≤bowa│a j▒ zagoiµ, skupiaj▒c
resztkΩ swoich czarodziejskich si│. Lecz za nimi w
czelu╢ciach Angabandu narasta│ zgie│k i pomruk
straszliwego gniewu. Zbudzi│y siΩ zastΩpy Morgotha.
Zdawa│o siΩ, ze wyprawa po Silmaril zako±czy siΩ
klΩska i rozpacza, lecz w tym momencie nad ╢cian▒
doliny ukaza│y siΩ trzy potΩ┐ne ptaki lec▒ce ku
p≤│nocy na skrzyd│ach ╢miglejszych niczym wiatr.
Wiadomo╢µ o wyprawie Berena i gro┐▒cych mu
niebezpiecze±stwach rozesz│a siΩ w╢r≤d zwierz▒t i
ptak≤w, a Huan sam prosi│ wszystkie stworzenia, aby
czuwa│y i w razie potrzeby po╢pieszy│y mu z pomoc▒.
Thorondor i jego podw│adni wzbili siΩ wiΩc wysoko nad
kr≤lestwo Morgotha, a ujrzawszy szale±stwo wilka i
upadek Berena opu╢cili siΩ w d≤│ w chwili. gdy si│y
Angabandu zerwa│y z siebie wie┐y snu. Or│y porwa│y
Luthien i Berena, unios│y ich w powietrze a┐ w ob│oki.
Pod nimi nagle przetoczy│ siΩ grzmot, pioruny
strzeli│y z ziemi ku niebu, g≤ry zatrzΩs│y siΩ w
posadach. Thangorodrim buchn▒│ ogniem i dymem,
miotaj▒c p│omienne pociski na ca│▒ okolice i
wszΩdzie szerz▒c spustoszenie. Noldorowie w Hithlumie
zadr┐eli z przera┐enia. Lecz Throndor lecia│ wysoko
nad ziemia i wybiera│ podniebne szlaki, na kt≤rych
s│once nie przyµmione ╢wieci przez ca│y dzie±, a
ksiΩ┐yc przesuwa siΩ pomiΩdzy nie os│oniΩtymi przez
chmury gwiazdami. Tak przemknΩli szybko nad
Dor-nu-Fauglith i Taur-nu-Fuin a┐ do ukrytej doliny
Tumladen. Ani ob│oki, ani mg│y nie przes│ania│y
widoku, wiec Luthien zobaczy│a daleko w dole jak gdyby
blask drogocennego zielonego kamienia, ╢wiat│o
piΩknego Gondolinu, siedziby Turgona. Lecz zap│aka│a,
my╢l▒c, ┐e Beren umrze niechybnie, przez ca│y czas
nie odezwa│ siΩ bowiem i nie otworzy│ oczu, a
p≤╝niej nic z tego lotu nie pamiΩta│. W ko±cu or│y
z│o┐y│y ich oboje na ziemi w pobli┐u granic Doriathu
w tej samej g≤rskiej dolinie, z kt≤rej przedtem Beren
wymkn▒│ siΩ ukradkiem pozostawiaj▒c Luthien
╢pi▒c▒. Teraz or│y z│o┐y│y j▒ u boku Berena i
odlecia│y ku szczytom Krissaegrimu, do swoich g≤rskich
gniazd, lecz do kr≤lewny przybieg│ Huan i razem
pielΩgnowali Berena podobnie jak w≤wczas gdy wyleczyli
go z rany zadanej strza│▒ Kurufina. Lecz tym razem jego
rana by│a gro╝niejsza i zatruta jadem. D│ugo Beren
le┐a│ nieprzytomny, duch jego b│▒dzi│ po ciemnej
krawΩdzi ╢mierci zaznaj▒c strasznej udrΩki, kt≤ra
╢ciga│a go od snu do snu. Lecz pewnego dnia, gdy
Luthien ju┐ prawie straci│a nadzieje, Beren ockn▒│
siΩ, podni≤s│ wzrok, zobaczy│ na nieba li╢cie i
us│ysza│ d╝wiΩcz▒cy pod stropem li╢ci cudowny i
│agodny ╢piew Luthien Tinuviel, a by│a wtedy znowu
wiosna. Odt▒d nazywano Berena Erchamionem, to znaczy
JednorΩkim, a twarz mia│ napiΩtnowan▒ cierpieniem.
Wr≤ci│ wszak┐e w ko±cu do ┐ycia dziΩki mi│o╢ci
Luthien, d╝wign▒│ siΩ i zn≤w razem wΩdrowali po
lesie. Nie by│o im pilno odej╢µ z tej doliny,
najpiΩkniejszej w ich oczach. Luthien pragnΩ│a zawsze
tak siΩ b│▒kaµ po pustkowiach, nie wracaµ do swoich,
zapomnieµ o domu, rodzinie i chwale kr≤lestw elf≤w,
Beren te┐ przez czas jaki╢ zadowala│ siΩ takim
┐yciem. Nie m≤g│ jednak na d│ugo zapomnieµ o danym
s│owie, o powinno╢ci powrotu do Menegroth, nie chcia│
te┐ na zawsze zabieraµ Luthien Thingolowi. Szanowa│
bowiem prawa obowi▒zuj▒ce w╢r≤d ludzi i s▒dzi│, ┐e
╝le postΩpuje ten, kto lekcewa┐y ojcowsk▒ w│adzΩ,
chyba ┐e w ostateczno╢ci. Wydawa│o mu siΩ te┐, ┐e
nie godzi siΩ, aby c≤rka kr≤lewskiego rodu i istota
tak piΩkna jak Luthien ┐y│a stale w lasach jak
nieokrzesani my╢liwi z ludzkiego plemienia, bez domu i
dworu, bez piΩknych rzeczy, w kt≤rych siΩ lubuj▒
kr≤lowe Eldarow. Tote┐ po jakim╢ czasie nak│oni│
Luthien, by zgodzi│a siΩ na jego plan, wyprowadzi│ j▒
z bezludnych krain do Doriathu i do rodzinnego domu. Tak
chcia│ ich los. Doriath prze┐ywa│ wtedy z│e dni.
Smutek i cisza panowa│y w╢r≤d ludu po utracie Luthien.
Szukano jej d│ugo, lecz nadaremnie. W≤wczas to Daeron,
minstrel kr≤lewski, opu╢ci│ kraj i znikn▒│. On to
przed zjawieniem siΩ Berena uk│ada│ dla Luthien
muzykΩ do jej pie╢ni i ta±c≤w, kocha│ j▒ i w muzyce
zawar│ sw▒ mi│o╢µ i zachwyt. Sta│ siΩ najlepszym
minstrelem w╢r≤d elf≤w na wsch≤d od Morza i
przyznawano mu pierwsze±stwo nawet przed Maglorem, synem
Feanora. Szukaj▒c Luthien, zrozpaczony Daeron wΩdrowa│
dziwnymi ╢cie┐kami i przez g≤ry dosta│ siΩ do
wschodniej czΩ╢ci ªr≤dziemia, aby przez d│ugie wieki
nad ciemnymi wodami wy╢piewywaµ sw≤j ┐al po Luthien,
c≤rce Thingola, najpiΩkniejszej istocie na ziemi.
Thingol zwr≤ci│ siΩ wtedy po rade do Meliany, ona
jednak odpowiedzia│a tylko, ┐e los przez niego samego
zaplanowany musi siΩ dope│niµ zgodnie z przeznaczeniem
i ┐e teraz nie pozostaje mu nic poza oczekiwaniem, co
czas przyniesie. Lecz Thingol wiedzia│, ┐e Luthen
zawΩdrowa│a daleko od Doriathu, gdy┐ wys│a±cy
Kelegorma, kt≤rzy tajemnie do kr≤la przybyli, oznajmili
mu, ┐e kr≤l Felagrund zgin▒│, a z nim razem Beren,
Luthien za╢ go╢ci w Nargothrondzie, o╢wiadczyli te┐,
ze Kelegorm i Kurufin zostali wygnani. Thingol waha│
siΩ, co robiµ, gdy┐ nie mia│ do╢µ si│, by
zaatakowaµ wszystkich siedmiu syn≤w Feanora. Wyprawi│
w ko±cu pos│≤w na Himring, ┐▒daj▒c od Maedhrosa i
jego braci pomocy w odnalezieniu Luthien, skoro Kelegorm
ani jej nie zapewni│ bezpiecznego schronienia, ani nie
odwi≤z│ jej do ojca. W p≤│nocnej czΩ╢ci Doriathu
zaskoczy│o jednak wys│a±c≤w niebezpiecze±stwo
gro╝ne i nieoczekiwane : zaatakowa│ ich Karcharoth,
Wilk Angabandu. Rozw╢cieczony, gnany sza│em pΩdzi│ z
p≤│nocy, wreszcie na prze│aj przeby│ Taur-nu-Fuin w
jego wschodniej czΩ╢ci i od ╝r≤de│ Esgalduiny spad│
jak niszczycielski p│omie±. Nie mog│y go wstrzymaµ
┐adne przeszkody, nawet moc Meliany, chroni▒ca granice
Doriathu, gdy┐ popycha│ go los i moc Silmarila,
kt≤rego ku udrΩce ni≤s│ w sobie. Wpad│ wiec do
dziewiczego lasu Doriathu, a wszelkie ┐ywe istoty
ucieka│y przed nim w panice. Spo╢r≤d wys│annik≤w
Thingola ocala│ tylko Mablung, dow≤dca wojsk
kr≤lewskich, i on to przyni≤s│ do stolicy
z│owieszcz▒ nowinΩ. O tej w│a╢nie czarnej godzinie
Beren i Luthien powr≤cili do tego kr≤lestwa, ╢piesz▒c
od zachodu, a wie╢µ o ich powrocie bieg│a przed nimi
jak d╝wiΩk muzyki lec▒cej z wiatrem od domu, miedzy
zatroskanych mieszka±c≤w. StanΩli w ko±cu przed brama
Menegrothu wraz z ci▒gn▒ca ich ╢ladem gromada. Beren
zaprowadzi│ Luthien przed tron Thingola, jej ojca, kr≤l
ze zdumieniem patrza│ na Berena, kt≤rego wys│a│ by│
przecie┐ na niechybn▒ ╢mierµ, lecz spogl▒da│ na
niego bez mi│o╢ci, jako na sprawce nieszczΩ╢µ,
kt≤re dotknΩ│y Doriath. Beren wszak┐e ukl▒k│ przed
kr≤lem i rzek│: - Wracam dotrzymuj▒c danego s│owa i
proszΩ, by╢ mi przyzna│ prawo do mojej w│asno╢ci. -
A c≤┐ z misja, kt≤rej siΩ podj▒│e╢ ? C≤┐ z twoja
obietnica ? -spyta│ Thingol. - Spe│ni│em j▒. Silmaril
jest teraz w moim rΩku. - A wiec poka┐ go ! -rzekl
Thingol. Beren wyci▒gn▒│ lew▒ rΩkΩ i powoli
otworzy│ palce. Ale rΩka by│a pusta. Wtedy podni≤s│
prawe ramie. Od tej godziny sam siΩ przezwa│ Kamlostem,
to znaczy PustorΩkim. Na ten widok Thingol zmiΩk│,
kaza│ Berenowi usi▒╢µ obok siebie po lewej stronie,
Luthien za╢ po prawej, opowiedzieli cala historie
wyprawy, a wszyscy wok≤│ s│uchali z podziwem. Wyda│o
siΩ Thingolowi, ze ten cz│owiek jest inny ni┐ jego
wsp≤│plemie±cy, ludzie ╢miertelni, i nale┐y do
Wielkich Ardy, zrozumia│ te┐, ┐e mi│o╢µ Luthien
jest uczuciem dotychczas nie znanym i ┐e ┐adne potΩgi
╢wiata nie mog▒ siΩ przeciwstawiµ przeznaczeniu tych
dwojga. Wreszcie wiec przyzwoli│ na ich zwi▒zek i Beren
uj▒│ rΩkΩ Luthien przed tronem jej ojca. Cie±
wszak┐e pad│ na rado╢µ mieszka±c≤w Doriathu z
powrotu piΩknej Luthien, gdy┐ dowiaduj▒c siΩ
przyczyny szale±stwa Karcharotha tym bardziej siΩ
przerazili. Posiad│szy bowiem ╢wiΩty klejnot, bestia
zyska│a moc, kt≤rej nikt nie zwyciΩ┐y. Beren za╢
s│ysz▒c, ┐e Wilk Angabandu wtargn▒│ do Doriathu,
zrozumia│, ┐e misja jego nie jest jeszcze zako±czona.
Poniewa┐ Karcharoth z ka┐dym dniem zbli┐a│ siΩ do
stolicy, trzeba by│o nie zwlekaj▒c przygotowaµ
polowanie na Wilka, najniebezpieczniejsz▒ z wypraw
przeciw dzikim bestiom. W tym polowaniu wziΩli udzia│
opr≤cz Huana, psa Valinoru, Mablung TwardorΩk, Beleg
Mistrz Luku, Beren Erchamion i Thingol, kr≤l Doriathu.
Ruszyli konno o ╢wicie i przeprawili siΩ przez
Esgalduine, Luthien wszak┐e zosta│a za bramami
Menegrothu. Cie± pad│ na ni▒ i wyda│o siΩ
kr≤lewnie, ┐e s│o±ce przygas│o i sczernia│o.
My╢liwi skrΩcili na p≤│nocny-wsch≤d i jad▒c
wzd│u┐ biegu rzeki wytropili wreszcie Wilka Karcharotha
w mrocznej dolinie, po p≤│nocnej stronie, gdzie
Esgalduina spada burzliwym potokiem ze stromego progu
wodospadu. Karcharoth pi│, ┐eby zaspokoiµ pal▒ce go
wci▒┐ pragnienie, i wy│ g│o╢no, przez co zdradzi│
swoj▒ obecno╢µ. Gdy dostrzeg│ zbli┐aj▒cych siΩ
my╢liwych, nie rzuci│ siΩ na nich od razu. Mo┐e
zbudzi│a siΩ w nim diabelska chytro╢µ, gdy s│odka
woda Esgalduiny na chwile z│agodzi│a b≤l piek▒cy jego
trzewia, na widok je╝d╝c≤w uskoczy│ bowiem w bok i
skry│ siΩ w g│Ωbi gΩstych zaro╢li. My╢liwi
otoczyli wiΩc ca│e to miejsce i czekali, a tymczasem
cienie wyd│u┐a│y siΩ w lesie. Beren stoj▒cy u boku
Thingola nagle spostrzeg│, ┐e Huana nie ma przy nich. W
chwile potem rozleg│o siΩ w g▒szczu potΩ┐ne
ujadanie, to Huan zniecierpliwiony pobieg│ sam, ┐eby
Wilka zobaczyµ i wyp│oszyµ z kryj≤wki. Lecz
Karcharoth wymkn▒│ mu siΩ i znienacka wypad│
spo╢r≤d ciernistych krzak≤w prosto na Thingola. Wtedy
Beren b│yskawicznie wysun▒│ siΩ przed kr≤la z
w│≤czni▒ w rΩku, ale Karcharoth odepchn▒│ bron i
obali│ cz│owieka, wbijaj▒c zΩby w jego pier╢. W tym
samym momencie Huan wyskoczy│ z g▒szczu na grzbiet
bestii. Pies i Wilk tarzali siΩ po ziemi walcz▒c
zawziΩcie, a by│a to walka nie daj▒ca siΩ z ┐adn▒
inna por≤wnaµ, bo w ujadaniu Huana d╝wiΩcza│ g│os
rog≤w Oromego, a w wyciu Karcharotha wyra┐a│a siΩ
ca│a nienawi╢µ Morgotha i przewrotno╢µ okrutniejsza
ni┐ zΩby ze stali; od tego zgie│ku ska│y pΩka│y i
kamienna lawa sypi▒c siΩ z wysoka zatamowa│a wodospad
Esgalduiny. Toczy│ siΩ b≤j na ╢mierµ i ┐ycie, lecz
Thingol na nic nie zwa┐aj▒c klΩcza│ przy ciΩ┐ko
rannym Berenie. Huan zabi│ Karcharitha, w tej wszak┐e
godzinie, w gΩstwinie las≤w Doriathu spe│ni│a siΩ
prastara przepowiednia: Pies Valinoru odni≤s│
╢miertelne rany, trucizna Morgotha dosta│a siΩ w jego
┐y│y. Dowl≤k│ siΩ resztka si│ do Berena i padaj▒c
obok niego po raz trzeci w swoim ┐yciu przem≤wi│,
┐egnaj▒c siΩ z nim na zawsze. Beren nie odezwa│ siΩ,
lecz po│o┐y│ rΩkΩ na g│owie ogara. Takie by│o ich
po┐egnanie Mablung i Beleg przybiegli kr≤lowi na
ratunek, a zobaczywszy, co siΩ sta│o, odrzucili
w│≤cznie i zap│akali. Potem Mablung wydoby│ n≤┐ i
rozci▒│ brzuch wilka. Ukaza│y siΩ wnΩtrzno╢ci
sczernia│e, jak gdyby strawione przez ogie± i nie
tkniΩta przez rozk│ad d│o± Berena, zaci╢niΩta na
klejnocie. Gdy jednak Mablund chcia│ jej dotkn▒µ,
d│o± zniknΩ│a i ukaza│ siΩ Silmaril; jego blask
roz╢wietli│ le╢ne cienie wok≤│ my╢liwych. Mablung
szybko, z lΩkiem chwyci│ klejnot i w│o┐y│ go w
┐yw▒ rΩkΩ Berena, kt≤ry w tym momencie
oprzytomnia│, podni≤s│ klejnot na d│oni i poda│ go
Thingolowi. - Teraz dotrzyma│em przyrzeczenia- rzek│ -
i los m≤j siΩ dope│ni│.- To by│y jego ostatnie
s│owa. Wracaj▒c do stolicy, nie╢li Berena Kamlosta,
syna Barahira, na marach splecionych z ga│Ωzi, a Huana
z│o┐yli u jego boku. Noc zapad│a, nim dotarli do
Menegrothu. Pod wielkim bukiem Hirilornem spotka│a ich
Luthien, id▒cych powoli obok noszy, z │uczywami w
rΩku. ObjΩ│a Berena ramionami i b│aga│a, ┐eby
czeka│ na ni▒ na drugim brzegu Zachodniego Morza, a
Beren spojrza│ jej w oczy, zanim wyzion▒│ ducha. Wtedy
gwiazdy przygas│y i ciemno╢ci ogarnΩ│y Luthien
Tinuviel. Duch Berena spe│niaj▒c pro╢bΩ Luthien
zwleka│ z opuszczeniem siedzib Mandosa i nie chcia│
odej╢µ ze ╢wiata, dop≤ki ukochana nie przyjdzie
po┐egnaµ go po raz ostatni na mrocznym brzegu Morza
Zewnetrznego, sk▒d ludzie po ╢mierci odp│ywaj▒ w
podro┐ bez powrotu. A duch Luthien zapad│ w ciemno╢µ
i wreszcie uciek│ pozostawiaj▒c cia│o niby kwiat,
kt≤ry nagle ╢ciΩty le┐y jeszcze czas jaki╢ nie
uwiΩd│y na trawie. Wtedy mr≤z ╢ci▒│ serce Thingola,
jak gdyby kr≤l Doriathu by│ ╢miertelnikiem podleg│ym
staro╢ci. Luthien tymczasem zawΩdrowa│a do siedzib
Mandosa, gdzie dla Eidalie wyznaczone s▒ miejsca za
pa│acami Zachodu na najdalszej rubie┐y ╢wiata. Ci,
kt≤rzy czekaj▒ , siedz▒ tam w cieniu w│asnych my╢li.
Luthien wszak┐e by│a od nich wszystkich piΩkniejsza i
g│Ωbiej ni┐ oni zasmucona. UklΩk│a przed tronem
Mandosa i za╢piewa│a. Nigdy w ┐adnej mowie nie
u│o┐ono pie╢ni tak piΩknej jak ta, kt≤r▒ Luthien
za╢piewa│a Mandosowi, nigdy tez nie by│o i nie bΩdzie
pie╢ni smutniejszej. A gdy klΩcza│a przed Mandosem,
│zy jej spada│y na jego stopy jak deszcz na kamienie. I
Mandos, kt≤ry nigdy przedtem ani potem nie dal siΩ
nikomu tak wzruszyµ, ulitowa│ siΩ nad Luthien. Wezwa│
Berena, aby spe│ni│a siΩ obietnica dana mu w godzinΩ
╢mierci przez Luthien i aby siΩ z ni▒ jeszcze raz
spotka│ na drugim brzegu Zachodniego Morza. Ale Mandos
nie jest w│adny zatrzymywaµ umar│ych ludzi na ╢wiecie
po up│ywie wyznaczonego im czasu oczekiwania; nie mo┐e
te┐ zmieniµ przeznaczenia Dzieci Iluvatara. Uda│ siΩ
do Manvego, Pana Valar≤w, kt≤ry pod okiem Iluvatara
rz▒dzi ╢wiatem. Manwe za╢ szuka│ rady w najg│Ωbszej
tajni swych my╢li, gdzie objawia siΩ mu wola Iluvatara.
Da│ Luthien do wyboru dwie drogi. Mandos, policzywszy
wszystkie jej trudy i cierpienia, got≤w by│ j▒ zaraz
zwolniµ, aby odesz│a do Valmaru i mieszka│a w╢r≤d
Valarow a┐ do ko±ca ╢wiata, nie pamiΩtaj▒c trosk,
kt≤re j▒ drΩczy│y za ┐ycia w ªr≤dziemiu. Ale Beren
tam nie m≤g│ p≤j╢µ, Valarowie nie mogli bowiem
uwolniµ go od ╢mierci, kt≤ra jest darem Iluvatara dla
rodzaju ludzkiego. Wolno Luthien wszak┐e wybraµ druga
drogΩ: wr≤ciµ do ªr≤dziemia zabieraj▒c ze sob▒
Berena i tam znowu przebywaµ, lecz bez pewno╢ci ┐ycia
i rado╢ci. Stanie siΩ wtedy istot▒ ╢mierteln▒ i
umrze po raz drugi tak samo jak jej ukochany; wkr≤tce
bΩdzie musia│a opu╢ciµ ╢wiat na zawsze, a po jej
piΩkno╢ci zachowa siΩ tylko wspomnienie w pie╢ni. Ten
drugi los wybra│a Luthien wyrzekaj▒c siΩ
B│ogos│awionego Kr≤lestwa i wszelkich roszcze± do
pokrewie±stwa z jego mieszka±cami; jakiekolwiek niedole
czekaj▒ Luthien i Berena na ziemi, losy ich dwojga
bΩd▒ po│▒czone i oboje t▒ sam▒ ╢cie┐ka p≤jd▒
poza granice ╢wiata. Tak siΩ sta│o, ┐e spo╢r≤d
Eldarow jedna tylko Luthien prawdziwie umar│a.
Tekst zaczerpniΩty z
"Silmarillionu"
|
|