Gate Internet Services Odwied╝ naszego sponsora!
STRONA Gú╙WNA
TEKSTY
Bestiariusz
Encyklopedia
Historie
Humor
Kronika
Opowiadania
Organizacje
Pie╢ni
Poematy
Recenzje
Zagadki
ZwierzΩta
 

Beren i Luthien

W czasie gdy Barahir nie chcia│ opu╢ciµ Dorthonionu, a Morgoth nieub│aganie ╢ciga│ garstkΩ opornych, tak ze wreszcie zosta│o przy Barahirze ledwie dwunastu towarzyszy. Las Dorthonionu pi▒│ siΩ ku po│udniowi na g≤rzyste wrzosowiska, a we wschodniej ich czΩ╢ci rozlewa│o siΩ jezioro Tarn-Aeluin, otoczone kΩpami dzikich wrzos≤w. W ca│ej tej dziewiczej okolicy nie by│o wydeptanych ╢cie┐ek, bo nawet za dni D│ugiego Pokoju nikt tu nie mieszka│. Czczono jednak wodΩ Tarn Aeluin, przezroczysta i b│Ωkitna za dnia, a w nocy s│u┐▒ca gwiazdom za zwierciad│o. M≤wiono, ze sama Meliana zaczarowa│a niegdy╢ to jezioro. Nad nim wiec Barahir i jego towarzysze obrali sobie kryj≤wkΩ, a Morgoth nie m≤g│ jej znale╝µ. Ale wie╢ci o bojowych czynach Barahira i jego oddzia│u roznios│y siΩ szeroko, tote┐ Morgoth rozkaza│ Sauronowi, aby tych niedobitk≤w wytropi│ i wytΩpi│. Miedzy towarzyszami Barahira by│ Gorlim, syn Angrima. Mia│ ┐onΩ Eilinele i dop≤ki na kraj nie spad│y klΩski, ┐y│ z ni▒ w wielkiej szczΩ╢liwej mi│o╢ci. Pewnego dnia wracaj▒c po walce na pograniczu zasta│ sw≤j dom ograbiony i pusty. »ona znik│a , a Gorlim nie wiedzia│, czy ja zabito, czy tez wziΩto do niewoli. Wtedy przysta│ do kompanii Barahira i wyr≤┐nia│ siΩ wiΩksz▒ jeszcze zawziΩto╢ci▒ i desperacja ni┐ inni. Jednak┐e nΩka│y go w▒tpliwo╢ci, bo w g│Ωbi serca nie wierzy│, ze Eilinela nie ┐yje. Niekiedy wymyka│ siΩ z obozowiska i samotnie, w tajemnicy, wraca│ do swojego domu, stoj▒cego wci▒┐ jeszcze po╢r≤d las≤w i p≤l, kt≤re dawniej do niego nale┐a│y. O tych wyprawach Gorlima dowiedzieli siΩ s│udzy Morgotha. Kiedy╢ jesieni▒ o zmierzchu Gorlim skradaj▒c siΩ ku domowi mia│ wra┐enie, ze widzi w oknie ╢wiat│o, podszed│ ostro┐nie i zajrza│ do ╢rodka. Zobaczy│ Eilinelle z twarz▒ strapiona, wymizerowana, i wyda│o siΩ mu, ze s│yszy jej glos i ze Einela skar┐y siΩ na mΩ┐a kt≤ry ja opu╢ci│. Krzykn▒│ i w tej samej chwili ╢wiat│o zgas│o w oknie, rozleg│o siΩ wycie wilk≤w i ciΩ┐kie rΩce │owc≤w Saurona spad│y znienacka na ramiona Gorlima. Dal siΩ schwytaµ w pu│apkΩ. Zawlekli go do swojego obozu i torturowali, ┐eby wydal kryj≤wkΩ Barahira i inne jego sekrety. Lecz Gorlim milcza│. Obiecali mu, ze go wypuszcza na wolno╢µ i odzyska Eilinele, je╢li ulegnie. W ko±cu udrΩczony b≤lem i lekiem o los ┐ony, Gorlim zachwia│ siΩ w oporze. Wtedy natychmiast zaprowadzili go przed straszliwe oblicze Saurona, kt≤ry rzek│: - Podobno chcesz siΩ ze mn▒ targowaµ ? Jakiej zadasz ceny ? Gorolim odpar│, ze chce odzyskaµ Eilinele i razem z ni▒ odej╢µ na wolno╢µ, my╢la│ bowiem, ze nieprzyjaciel trzyma jego ┐onΩ w niewoli, tak samo jak i jego. Sauron u╢miechn▒│ siΩ i powiedzia│: - Ma│a cena za tak wielka zdradΩ. Dobrze, zgadzam siΩ, a teraz m≤w ! Gorlim chcia│ siΩ wycofaµ, lecz obezw│adniony okropnym spojrzeniem Saurona wyzna│ wszystko, co tamten chcia│ wiedzieµ. Sauron za╢mia│ siΩ i szydz▒c z nieszczΩ╢nika oznajmi│ mu, ze widzia│ tylko widmo Eilineli, wywo│ane czarami, ┐eby go usidliµ, bo Eilinela nie ┐yje. - Mimo to spe│niΩ twoje ┐yczenie - rzek│ Sauron - p≤jdziesz tam, gdzie przebywa Eilinela i bΩdziesz zwolniony ze s│u┐by u mnie. I skaza│ go na okrutna ╢mierµ. W ten spos≤b Nieprzyjaciel znalaz│ kryj≤wkΩ Barahira i otoczy│ ja swoja sieci▒. O najciemniejszej godzinie przed ╢witem orkowie zaskoczyli ludzi Barahira ╢pi▒cych i wymordowali wszystkich - z wyj▒tkiem jednego, gdy┐ Berena, syna Barahira, nie by│o tej nocy w kryj≤wce. Ojciec wyprawi│ go z niebezpieczna misja ╢ledzenia ruch≤w nieprzyjaciela i Beren znajdowa│ siΩ daleko w tej godzinie, gdy jego towarzysze zginΩli. ªpi▒c w lesie zobaczy│ we ╢nie suche drzewa nad w oda i na ga│Ωziach zamiast li╢ci mn≤stwo ptak≤w z gatunku ┐ywi▒cego siΩ padlina, a z dziob≤w ich kapa│a krew. Potem ukaza│a siΩ mu w tym ╢nie postaµ id▒ca przez w≤dΩ i pozna│, ze to jest widmo Gorlima, kt≤ry po ╢mierci przyszed│ wyznaµ mu swoja zdradΩ i b│aga│, ┐eby co prΩdzej przestrzeg│ Barahira. Beren zbudzi│ siΩ i natychmiast w╢r≤d nocy pobieg│ spe│niµ polecenie, tak ze drugiego dnia rano znalaz│ siΩ w pobli┐u kryj≤wki swego oddzia│u. Lecz gdy podchodzi│, chmara ptak≤w poderwa│a sie z ziemi i obsiad│szy ga│Ωzie olch rosn▒cych na brzegu Tarn Aeluin zakraka│a szyderczo. Beren pogrzeba│ ko╢ci swego ojca, usypa│ nad nimi kurhan z g│az≤w i poprzysi▒g│ zemstΩ. Natychmiast ruszy│ wiec w po╢cig za orkami kt≤rzy zamordowali jego towarzyszy, wytropi│ w nocy ob≤z wrog≤w u ╝r≤d│a Rivilu, powy┐ej moczar≤w Serech, a poniewa┐ dobrze zna│ sztukΩ poruszania siΩ w lesie, podszed│ niepostrze┐enie do ich ogniska. Dow≤dca Ork≤w che│pi│ siΩ zwyciΩstwem i podnosi│ w│a╢nie do g≤ry rΩkΩ Barahira, kt≤r▒ odr▒ba│, aby pokazaµ Sauronowi na dow≤d, ze spe│ni│ zadanie. Na martwej rΩce l╢ni│ pier╢cie± - dar Felagunda. Beren wyskoczy│ zza skalnego za│omu, zabi│ dow≤dcΩ, chwyci│ ojcowska rΩkΩ z pier╢cieniem i uciek│ z woli losu, gdy┐ oszo│omieni orkowie szyli strza│ami na o╢lep i chybiali celu.

Przez cztery nastΩpne lata Beren tu│a│ siΩ samotnie po Dorthonionie, zaprzyja╝ni│ siΩ z ptakami, one za╢ pomaga│y mu i nigdy go nie zdradzi│y. Odt▒d Beren nie jada│ miΩsa i nie polowa│ na ┐adne stworzenia, z wyj▒tkiem tych, kt≤re s│u┐y│y Morgothowi. Nie bal siΩ tez ╢mierci, dr┐a│ tylko przed niewola, lecz dziΩki desperackiej odwadze unikn▒│ obu tych niebezpiecze±stw, a s│awa czyn≤w samotnego ╢mia│ka roznios│a siΩ szeroko po Beleriandzie i dotar│a nawet do Doriathu. Wreszcie Morgoth naznaczy│ cenΩ na jego g│owΩ, nie mniejsza ni┐ na g│owΩ Fingona, Najwy┐szego Kr≤la Noldor≤w. Ale orkowie zamiast szukaµ z nim spotkania, umykali, gdy siΩ zbli┐a│. Tote┐ wys│ano przeciw niemu cala armie pod dow≤dztwem Saurona, kt≤ry wzi▒│ ze sob▒ swoje wilko│aki, dzikie bestie, opΩtane przez straszliwe duchy, kt≤re czarnoksiΩ┐nik uwiΩzi│ w wilczych cia│ach. Z│o przesi▒k│o ca│▒ krainΩ, a wszystko, co czyste, uciek│o. Beren, osaczany coraz cia╢niej, musia│ wreszcie tak┐e uciekaµ z Dorthonionu. By│a ╢nie┐na zima, gdy po┐egna│ ziemie i gr≤b ojca, i wspi▒wszy siΩ wysoko na Gorgoroth, G≤ry Zgrozy, ujrza│ stamt▒d w oddali Doriath. Wtedy w sercu jego zrodzi│o siΩ postanowienie, ze p≤jdzie do Ukrytego Kr≤lestwa, kt≤rego nie dotknΩ│a jeszcze nigdy stopa ╢miertelnika. Straszna by│a ta wΩdr≤wka na po│udnie. Wok≤│ zia│y przepa╢cie Ered Gorgoroth, pod g≤rami sta│y siΩ cienie rozsnute jeszcze przed wschodem KsiΩ┐yca, a dalej le┐a│o pustkowie Dungortheb, gdzie czarnoksiΩska moc Saurona spotyka│a siΩ z moc▒ Meliany, a na wΩdrowca czyha│a groza i szale±stwo. Tam straszliwe paj▒ki z rodu Ungolianty snu│y swe niewidzialne sieci, chwytaj▒c w nie wszystkie ┐ywe stworzenia, tam mo┐na by│o spotkaµ potwory, kt≤re wylΩg│y siΩ na d│ugo przed pierwszym wschodem s│o±ca, mia│y mn≤stwo oczu i polowa│y w milczeniu. W tym nawiedzanym przez z│e si│y kraju nie by│o po┐ywienia ani dla ludzi czy elf≤w, nie by│o nic pr≤cz ╢mierci. Ta wΩdr≤wka zalicza siΩ do najwiΩkszych czyn≤w Berena, lecz on nikomu o niej p≤╝niej nie opowiada│, nie chc▒c wracaµ my╢l▒ do tych okropno╢ci, i nikt tez nie wiedzia│, jakim sposobem syn Barahira trafi│ na ╢cie┐ki, na kt≤re nie odwa┐y│ by siΩ wkroczyµ ┐aden inny cz│owiek czy nawet elf, prowadz▒ce do granicy Doriathu. A potem przeszed│ przez zas│onΩ, kt≤r▒ Meliana osnu│a wok≤│ kr≤lestwa Thingola. Sta│o siΩ to co ona sama przewidzia│a, gdy┐ Berena prowadzi│a moc wielkiego przeznaczenia. Beren wkroczy│ do Doriathu na chwiej▒cych siΩ nogach, siwy i zgarbiony, jakby pod ciΩ┐arem wielu lat nieszczΩ╢µ, tak straszne mΩczarnie musia│ znosiµ w drodze. Lecz b│▒kaj▒c siΩ latem po lesie Neldoreth zobaczy│ Luthien, c≤rkΩ Thingola i Meliany, jak wieczorem przed wzej╢ciem ksiΩ┐yca ta±czy│a na nie wiΩdn▒cej trawie polany nad Esgalduina. w tym okamgnieniu Beren zapomnia│ o wszystkim, co przecierpia│, i wpad│ w zachwycenie, Luthien bowiem by│a najpiΩkniejsz▒ z Dzieci Iluvatara. Suknie mia│a b│Ωkitna jak pogodne niebo, lecz oczy szare jak gwia╝dzisty wiecz≤r, p│aszcz naszyty z│otymi kwiatami, lecz w│osy jak cienie o zmierzchu. jak ╢wiat│o na li╢ciach drzew, jak g los czystego strumyka, jak gwiazdy nad mg│awicami ╢wiata - takie by│o jej dostoje±stwo i uroda, a twarz jej ja╢nia│a ╢wiat│em. Znik│a mu jednak z oczu, a Beren oniemia│ jak urzeczony i d│ugo b│▒ka│ siΩ po lasach, dziki i czujny niczym zwierz, szukaj▒cy zjawy. Nazwa│ ja w swym sercu Tinuviel, czyli s│owikiem, c≤rk▒ p≤│mroku w jΩzyku Elfow Szarych, gdy┐ nie znal jej prawdziwego imienia. Zobaczy│ ja zn≤w z daleka jak li╢µ na wietrze jesieni▒ i jak gwiazdΩ na wzg≤rzu zima, ale niewidzialny │a±cuch skuwa│ jego nogi. Wreszcie o przedwio╢niu zd▒┐y│o siΩ na krotko przed╢witem, ze Luthien ta±czy│a na zielonym wzg≤rzu i nagle zaczΩ│a ╢piewaµ. By│a to pie╢± rze╢ka, przenikaj▒ca serce, jak ╢piew skowronka, gdy wzlatuje z bram nocy, siΩga g│osem miedzy bledn▒ce gwiazdy i widzi ju┐ s│once za ╢cianami ╢wiata. Od ╢piewu Luthien pΩk│y okowy zimy, przem≤wi│y ╢ciΩte lodem wody, a kwiaty wyrasta ly z zimnej ziemi wszΩdzie, gdzie dotknΩ│a stopami Beren tez ockn▒│ siΩ z niemocy i zacz▒│ ja wo│aµ: - Tinuviel! - a lasy rozbrzmiewa│y echem tego imienia. Luthien zdziwiona zatrzyma│a siΩ i ju┐ nie ucieka│a przed nim, wiec Beren podszed│ i gdy spojrza│a na niego z bliska, j▒ tak┐e dotknΩ│a moc przeznaczenia i zakocha│a siΩ w Berenie, lecz gdy wysunΩ│a siΩ z jego ramion i znik│a mu z oczu w pierwszych promieniach ╢witu, Beren le┐a│ na ziemi zemdlony, jakby nie m≤g│ prze┐yµ tyle szczΩ╢cia i nieszczΩ╢cia w jednej chwili, zapad│ w sen jak w otch│a± cienia , a gdy siΩ zbudzi│, by│ zimny jak kamie±, a w sercu czul pustkΩ i samotno╢µ. Umys│ jego b│▒dzi│ po omacku jak cz│owiek pora┐ony nag│▒ ╢lepot▒, gdy stara siΩ chwyciµ rΩkami utracone ╢wiat│o. Tak udrΩkΩ zaczyna│ sp│acaµ cenΩ losu, kt≤ry mu przypad│ w udziale i w kt≤ry Luthien tak┐e zosta│a uwik│ana: bΩd▒c nie╢mierteln▒, podzieli│a z nim ╢miertelno╢µ, bΩd▒c wolna, przyjΩ│a jego │a±cuch i zazna│a wiΩcej cierpie± ni┐ ktokolwiek z Eldarow. Chocia┐ nie mia│ nadziei, wr≤ci│a do niego, siedz▒cego w ciemno╢ciach, i przed wiekami, w Ukrytym Kr≤lestwie, poda│a mu rΩkΩ. Odt▒d czΩsto go nawiedza│a i chodzili tajemnie po lesie we dwoje wiosna i latem, a nikt z Dzieci Iluvatara nie cieszy│ siΩ nigdy wiΩkszym szczΩ╢ciem ni┐ oni, mimo ze trwa│o ono tak krotko. Lecz Daeron, minstrel kr≤la, tak┐e kocha│ Luthien, a gdy wy╢ledzi│ jej spotkania z Berenem, doni≤s│ o nich Thingolowi. Kr≤l bardzo siΩ zagniewa│, bo kocha│ Luthien ponad wszystko w ╢wiecie i nawet ksi▒┐Ωta Elfow nie wy dawali siΩ mu jej godni. ªmiertelnych ludzi nie chcia│ przyjmowaµ nawet do s│u┐by. Zatroskany i zaskoczony wezwa│ c≤rkΩ na rozmowΩ, lecz ona nie chcia│a mu nic wyjawiµ, dop≤ki nie przysi▒g│, ze nie ukarze jej wybra±ca ani ╢mierci▒, ani wiezieniem. Wys│a│ wszak┐e s│ugi rozkazuj▒c uj▒µ go i sprowadziµ do Menegoth jak z│oczy±cΩ, ale Luthien ubieg│a wys│annik≤w ojca i sama przywiod│a Berena przed tron Thingola jak go╢cia zas│uguj▒cego na wszelkie honory. Thingol spojrza│ na Berena z gniewem i wzgarda, ale Meliana milcza│a. - Kim jeste╢ - spyta│ kr≤l - ze przychodzisz jak z│odziej i nieproszony o╢mielasz siΩ zbli┐yµ do mojego tronu ? Lecz Beren, oszo│omiony wspania│o╢ci▒ Menegrothu i majestatem Thingola, nic nie odpowiedzia│. WyrΩczy│a go Luthien m≤wi▒c: - To jest Beren, syn Barahira, w│adca ludzi, potΩ┐ny wr≤g Morgotha, a o jego czynach nawet Elfy ╢piewaj▒ w pie╢niach. - Niech┐e Beren sam m≤wi ! - rzek│ Thingol. - Czego szukasz tutaj, nieszczΩsny ╢miertelniku, i dlaczego opu╢ci│e╢ sw≤j kraj, aby wej╢µ do tego, zakazanego twojemu plemieniu ? Co masz na swoje usprawiedliwienie, abym nie musia│ ciΩ surowo ukaraµ za zuchwalstwo i szale±stwo ! Beren podni≤s│ wzrok i spojrza│ na Luthien, a potem na twarz Meliany i wyda│o mu siΩ, ze kto╢ z zewn▒trz k│adzie mu w usta s│owa, kt≤re ma wypowiedzieµ. Strach go opu╢ci│, wr≤ci│a duma najstarszego cz│owieczego rodu: - M≤j los przywi≤d│ mnie tutaj, kr≤lu, w╢r≤d niebezpiecze±stw, kt≤rym nawet nie kazby elf odwa┐y│ by siΩ stawiµ czo│o. I w tym kraju znalaz│em to, czego zaprawdΩ nie szuka│em, skoro jednak znalaz│em, nie wyrzeknΩ siΩ tego nigdy. Cenniejsze jest bowiem ni┐ srebro i z│oto, a ┐aden klejnot nie mo┐e siΩ z tym r≤wnaµ. Ani skala, ani stal, ani ognie Morgotha, ani moce kr≤lestw elfow nie mog▒ mi odebraµ skarbu, kt≤rego pragnΩ. Albowiem c≤rka twoja, Luthien, jest najpiΩkniejsz▒ ze wszystkich Dzieci Iluvatara n a ╢wiecie. Cisza zapad│a na sali, gdy┐ wszyscy obecni os│upieli ze zdziwienia i przestrachu, pewni ze kr≤l ukarze Berena ╢mierci▒. Lecz Thingol przem≤wi│ z wolna i rzek│: - Zas│u┐y│e╢ tymi s│owami na ╢mierµ i ╢mierµ spotka│aby ciΩ natychmiast, gdyby nie to, ze z│o┐y│em zbyt pochopnie przysiΩgΩ, czego teraz ┐a│uje, nikczemnie urodzony ╢miertelniku, kt≤ry w kr≤lestwie Morgotha nauczy│e╢ siΩ przekradaµ chy│kiem jak jego szpiedzy albo niewolnicy. Na to Beren odpar│: - Mo┐esz mi, kr≤lu, zadaµ ╢mierµ, zas│u┐on▒ czy nie zas│u┐on▒, ale nie przyjmΩ od ciebie miana nikczemnie urodzonego, szpiega ani niewolnika. ªwiadczΩ siΩ pier╢cieniem, kt≤ry Felagund dal mojemu ojcu Barahirowi na polu bitwy w p≤│nocnej krainie, ze m≤j rod nie zas│u┐y│ na takie obelgi z ust elfa czy nawet kr≤la elf≤w. S│owa jego brzmia│y dumnie i wszystkie oczy zwr≤ci│y siΩ na pier╢cie±, kt≤ry Beren podni≤s│ w gore i w kt≤rym l╢ni│y zielone kamienie, oszlifowane przez Noldorow w Valinorze. Pier╢cie± bowiem uformowany by│ na kszta│t dw≤ch wΩ┐≤w. WΩ┐e te oczy mia│y ze szmaragd≤w, a g│owy ich spotyka│y siΩ pod korona ze z│otych kwiat≤w i gdy jeden waz ja podtrzymywa│, drugi ja po┐era│. By│o to god│o Finarfina i jego rodu. Meliana pochyli│a siΩ nad ramieniem Thingola i szeptem nalega│a, ┐eby nie unosi│ siΩ gniewem: - Nie z twojej rΩki sadzone jest Berenowi polec - m≤wi│a - Daleko zaprowadzi go los, lecz zwi▒zany bΩdzie z twoim losem. B▒d╝ ostro┐ny ! Thingol wszak┐e patrzy│ w milczeniu na Luthien i my╢la│: "A wiec jeden z nieszczΩsnych ludzi, syn wodza ma│ego ludu, kr≤la, kt≤ry krotko panowa│, o╢miela siΩ po ciebie siΩgaµ i nie przyp│aci zuchwalstwa ┐yciem ?" G│o╢no za╢ powiedzia│: - Synu Barahira, widzΩ pier╢cie± i przekona│e╢ mnie. ze jeste╢ dumny i wierzysz w swoje si│y. Ale czyny ojca, nawet gdyby to mnie oddal on cenne us│ugi, nie wystarczaj▒, by╢ mia│ prawo do c≤rki Thingola i Meliany. Pos│uchaj, co ci powiem. Ja te┐ po┐▒dam klejnotu, kt≤rego nie mogΩ zdobyµ, albowiem skala i stal, i ognie Morgotha, silniejsze ni┐ cala potΩga kr≤lestw elf≤w, strzeg▒ skarbu, kt≤ry pragnΩ dostaµ. S│yszeli╢my, cos powiedzia│, ze nie cofniesz siΩ przed ┐adnymi przeszkodami. Id╝ wiec w swoja drogΩ ! Przynie╢ mi Silmaril, kt≤ry Morgoth nosi w swojej koronie, a wtedy Luthien, je╢li taka bΩdzie jej wola, odda ci swoja rΩkΩ. Dostaniesz m≤j klejnot, a chocia┐ w Silmarilach zawarty jest los Ardy, nagroda wyda ci sie bardzo hojna". W tym momencie Thingol rozstrzygn▒│ o losach Doriathu i uwik│a│ siΩ w ci▒┐▒ca nad Noldorami kl▒twΩ Mandosa. ªwiadkowie tych s│≤w zrozumieli, ze Thingol pr≤buje nie │ami▒c z│o┐onej przysiΩgi wys│aµ jednak Berena na niechybna ╢mierµ, wiedzieli bowiem, ze ca│a potΩga Noldorow przed przerwaniem Oblezenia nie wsk≤ra│a nawet tyle, by mogli choµby z daleka zobaczyµ blask Silmarilow Feanora. Morgoth osadzi│ je w swojej »elaznej Koronie i ceniono je w Angbandzie ponad wszystkie inne skarby. Strzegli ich Balrogowie, niezliczone miecze, mocne rygle, niezdobyte mury i posΩpny majestat Morgotha. Beren wszak┐e roze╢mia│ siΩ i odrzek│: - Kr≤lowie Elfow tanio sprzedaj▒ swoje c≤rki, je╢li za nie ┐▒daj▒ klejnot≤w, dziel zrΩcznych rzemie╢lnik≤w. Ale skoro taka jest twoja wola, kr≤lu, przyjmuje ten warunek. Gdy siΩ spotkamy po raz drugi, bΩdΩ mia│ w rΩku Silmaril wydarty z »elaznej Korony, a to pewne, ze nie po raz ostatni widzisz dzisiaj Berena, syna Barahira. Potem spojrza│ w oczy Melianie, lecz ona nie odezwa│a siΩ ani s│owem, po┐egna│ Luthien Tinuviel, sk│oni│ siΩ przed kr≤lewsk▒ par▒, odsun▒│ otaczaj▒cych go stra┐nik≤w i wyszed│ samotny z Menegrothu. Wtedy nareszcie Meliana przem≤wi│a do Thingola: - O kr≤lu, chytrze rozstrzygn▒│e╢ te sprawΩ, lecz je╢li oczy moje nie straci│y daru jasnowidzenia, sadze, ze ╝le na tym wyjdziesz w ka┐dym przypadku, czy Beren nie zdo│a spe│niµ zadania, czy tez je spe│ni. ªci▒gniesz bowiem nieszczΩ╢cie na w│asn▒ c≤rkΩ albo na siebie. A Doriath jest ju┐ odt▒d uwik│any w losy potΩ┐niejszego kr≤lestwa. Lecz Thingol odpar│: - Nie sprzedaje ludziom ani elfom tych, kt≤rych kocham i cenie ponad wszystkie skarby. Gdyby istnia│o najmniejsza choµby nadzieja czy obawa, ze Beren wr≤ci do Menegrothu, mimo przysiΩgi nie pozwoli│bym, ┐eby ujrza│ ╢wiat│o niebios. Luthien milcza│a i od tej godziny nie s│yszano w krainie Doriath jej ╢piewu. Smutna cisza zalΩg│a w lasach, a cienie wyd│u┐y│y siΩ w kr≤lestwie Thingola.

Beren bez przeszk≤d szed│ przez Doriath i w ko±cu znalaz│ sie w okolicy Staw≤w P≤│mroku i Moczar≤w Sirionu, opu╢ci│ kraj Thingola i wspi▒│ siΩ na wzg≤rza nad Wodospadami Sirionu, tam gdzie rzeka z wielkim hukiem wpada w podziemny tunel. Patrz▒c z tego miejsca ku zachodowi, poprzez mg│y i deszcze otulaj▒ce wzg≤rza, zobaczy│ Talath Dirnen, Strze┐on▒ R≤wninΩ, ci▒gn▒c▒ siΩ miedzy Sirionem a Narogiem, a za ni▒ g≤ry Taur-enFaroth, wznosz▒ce siΩ nad Nargothrandem. Obdarty ze wszystkiego, bez nadziei Beren w te strony zwr≤ci│ swe kroki. Elfowie z Nargothrondu nieustannie czuwali nad ta r≤wnin▒, ka┐d▒ gorΩ na jej granicy wie±czy│a zamaskowana wie┐a stra┐nicza, a w lasach i na polach czaili siΩ │ucznicy i znaczne si│y zbrojne. Strza│y z ich │uk≤w by│y celne i mordercze, ┐adna ┐ywa istota nie mog│a siΩ tedy przemkn▒µ bez wiedzy stra┐nik≤w. Beren nie zaszed│ daleko, gdy ju┐ go dostrzegli i niechybna ╢mierµ grozi│a mu od tej chwili, lecz zdaj▒c sobie sprawΩ z niebezpiecze±stwa, wΩdrowiec trzyma│ wysoko nad g│ow▒ pier╢cie± Felagunda. Nie widzia│ nikogo, bo stra┐nicy umieli siΩ dobrze ukrywaµ, wyczuwa│ jednak, ze jest ╢ledzony, wiec czΩsto i g│o╢no wo│a│: - Jam jest Beren, syn Barahira, przyjaciela Felagunda ! Zaprowad╝cie mnie do kr≤la ! Dlatego stra┐nicy nie zabili go, lecz otoczyli i zast▒piwszy mu drogΩ rozkazali, aby siΩ zatrzyma│. Na widok pier╢cienia sk│onili siΩ przed wΩdrowcem, chocia┐ by│ bezradny, zdzicza│y i wyczerpany podr≤┐▒. Powiedli go na p≤│nocny-zach≤d, maszeruj▒c nocami , aby nie pozna│ tajemnych ╢cie┐ek. Stan▒│ wiec Beren przed kr≤lem Felagundem, kt≤ry nawet bez ╢wiadectwa pier╢cienia pozna│ go, pamiΩta│ bowiem rod Beora i Barahira. Rozmawiali przy drzwiach zamkniΩtych. Beren opowiada│ kr≤lowi o ╢mierci Barahira, i o swoich przygodach w Doriath, zap│aka│ wspominaj▒c Luthien i prze┐yte z ni▒ chwile szczΩ╢cia. Felagund s│ucha│ go ze zdumieniem i niepokojem. Zrozumia│ bowiem, ┐e przysiΩga, kt≤r▒ niegdy╢ z│o┐y│, teraz za┐▒da od niego ceny ┐ycia, jak ju┐ to dawno w chwili jasnowidzenia przepowiedzia│ Galadrieli. Z ciΩ┐kim wtedy sercem rzek│ do Berena: - Jasne jest, ze Thingol pragnie twojej ╢mierci, lecz, jak siΩ zdaje, ╢ci▒gnie na nas wiΩksze nieszczΩ╢cie, ni┐ zamierza, bo przysiΩga Feanora zn≤w dzia│a. Na Silmarilach ci▒┐y bowiem kl▒twa nienawi╢ci, a ten, kto wymawia ich imiΩ z po┐▒dliwo╢ci▒, budzi drzemi▒ce potΩ┐ne si│y. Synowie Feanora obr≤c▒ raczej w perzynΩ wszystkie kr≤lestwa Elfow, ni╝li ╢cierpi▒, aby kto╢ inny ni┐ oni zdoby│ i posiad│ jeden z Silmarilow, bo przysiΩga panuje nad ksi▒┐Ωtami Noldorow. Kelegrim i Kurufin przebywaj▒ teraz na dworze, a chocia┐ to ja, syn Finarfina, jestem kr≤lem, tamci dwaj zyskali wielka w│adzΩ w moim kr≤lestwie i maja liczne hufce w│asnych poddanych u swego boku. Okazuj▒ mi w ka┐dej potrzebie ┐yczliwo╢µ, lecz obawiam siΩ, ze tobie nie oka┐▒ przyja╝ni ani lito╢ci, gdy siΩ dowiedz▒ o twoich zamiarach. Ja wszak┐e nie z│amie przysiΩgi z│o┐onej Barahirowi, jeste╢my wiec wszyscy uwik│ani w te sprawΩ. Potem kr≤l Felagund przem≤wi│ do swego ludu przypominaj▒c zas│ugi Barahira i w│asn▒ obietnice, oznajmi│, ze musi spe│niµ powinno╢µ i dopom≤c synowi Barahira w potrzebie i ze spodziewa siΩ poparcia ze strony swych wodz≤w. Wtedy z t│umu wyst▒pi│ Kelegorm i obna┐ywszy miecz krzykn▒│: - Przyjaciel czy wr≤g, demon Morgotha, elf, syn rodzaju ludzkiego czy jakakolwiek inna ┐yj▒ca na obszarach Ardy, je╢li chce odnale╝µ i zatrzymaµ w swoim rΩku choµby jeden Silmaril, my, synowie Feanora, bΩdziemy go ╢cigali nienawi╢ci▒ i nie ochroni go przed ni▒ prawo, ani mi│o╢µ, ani wszystkie sprzymierzone piek│a, ani w│adza Valar≤w, ani ┐adna moc czar≤w! Bo Silmarile tylko nam siΩ nale┐▒ i nie wyrzekniemy siΩ ich do ko±ca ╢wiata ! Wiele innych jeszcze s│≤w powiedzia│, r≤wnie w│adczych jak te, kroje ojciec jego wyg│osi│ w Tirionie, gdy zapali│ pierwsze p│omienie buntu w╢r≤d Noldorow. Po Kelegormie zabra│ glos Kurufin, a wypowiada│ siΩ │agodniej, lecz r≤wnie stanowczo i przekonuj▒co wyczarowuj▒c przed oczyma elf≤w wizje wojny i ruiny Nargothrondu. Taki lΩk pad│ wtedy na ich serca, ze nigdy odt▒d a┐ do czas≤w Turina elfy tego kr≤lestwa nie wziΩ│y udzia│u w otwartej bitwie. Felagund widz▒c, ze wszyscy go opuszczaj, zdj▒│ z g│owy koronΩ i rzuci│ j▒ sobie pod nogi m≤wi▒c: Choµby╢cie wy z│amali przysiΩgΩ z│o┐on▒ mnie, panu waszemu i kr≤lowi, j▒ dotrzymam danego s│owa, lecz je╢li s▒ w╢r≤d was tacy, na kt≤rych jeszcze nie pad│ cie± kl▒twy, znajdzie siΩ mo┐e garstka gotowych gotowych p≤j╢µ za mn▒, abym nie odszed│ stad jak ┐ebrak wypΩdzony za bramΩ. Wtedy dziesiΩciu elf≤w stanΩ│o przy nim, a jeden z nich, imieniem Edrahil, schyli│ siΩ, podni≤s│ koronΩ i zapyta│ Felagunda, czy zgodzi siΩ powierzyµ j▒ namiestnikowi, dop≤ki sam nie powr≤ci. - Ty bowiem pozostaniesz moim kr≤lem i kr≤lem nas wszystkich, cokolwiek siΩ zdarzy - rzek│ Edrahil. Wtedy Felagund odda│ koronΩ Nargotgrondu swemu bratu, Orodrethowi, polecaj▒c mu pe│niµ rz▒dy w swoim zastΩpstwie. Kelegorm i Kurufin nic na to nie rzekli, lecz u╢miechali siΩ opuszczaj▒c sale.

By│ jesienny wiecz≤r, kiedy Felagund i Beren wyruszyli z Nargothrondu wraz z dziesiΩciu towarzyszami. Jechali brzegiem Narogu a┐ do jego ╝r≤de│ w Wodospadach Tvrinu. Pod G│owami Cienia zaskoczyli biwakuj▒cych noc▒ Ork≤w i wyci▒wszy ich w pie± zdobyli sporo sprzΩtu i broni. Felagund swoja sztuka sprawi│, ze stali siΩ nawet z postawy i twarzy podobni do Ork≤w i w takim przebraniu pojechali dalej na p≤│noc, potem prze│Ωcz▒ zachodnia miedzy Ered Wethrin a g≤rami Taur-nu-Fuin. Lecz Sauron ze swojej wierzy spostrzeg│ ich i ogarnΩ│y go w▒tpliwo╢ci. Posuwali siΩ bowiem szybko i nie zatrzymywali siΩ, ┐eby sk│adaµ meldunki, jak to musieli czyniµ zgodnie z rozkazem wszyscy s│udzy Morgotha jad▒cy ta droga. Wys│a│ wiec patrol, aby ich uj▒│ i przyprowadzi│ przed jago oblicze. Tak dosz│o do s│awnej walki na pie╢ni miedzy Sauronem a Felagundem. Kr≤l bowiem zmaga│ siΩ z Sauronem pie╢niami mocy, a wielka mia│ moc, lecz nie m≤g│ dor≤wnaµ mistrzostwu CzarnoksiΩ┐nika. Wtedy Sauron odar│ ich z przebrania i stanΩli przed nim nadzy, dr┐▒cy ze strachu. Lecz Sauron, chocia┐ teraz rozpozna│, do jakiego plemienia nalez▒, nie m≤g│ siΩ dowiedzieµ ich imion ani celu, w jakim przybyli. Wtr▒ci│ ich wiec do g│Ωbokiego lochu, w ciemno╢ci i milczenie, gro┐▒c, ze zgina okrutna ╢mierci▒, je┐eli nie wyjawia mu ca│ej prawdy. Od czasu do czasu widzieli ╢lepia rozb│yskuj▒ce w mroku i wilko│aka po┐eraj▒cego jednego z ich towarzyszy, lecz nikt nie zdradzi│ wodza. Kiedy Sauron wtr▒ci│ Berena do lochu, zgroza ogarnΩ│a serce Luthien. Uda│a siΩ wiec do Meliany i od niej siΩ dowiedzia│a, ze Beren jest uwiΩziony w kazamatach Tol-in-Gaurhoth, i ze nie ma dla niego nadziei i ratunku. Luthien zrozumia│a, ze nikt na ziemi jej nie pomo┐e, postanowi│a wiec uciec zDoriathu i po╢pieszyµ ukochanemu na ratunek, ale zwierzy│a siΩ ze swoich zamiar≤w Daeronowi, a ten doni≤s│ o nich kr≤lowi Thingolowi. Kr≤l zdumia│ siΩ i przel▒k│, ale nie chc▒c pozbawiaµ c≤rki ╢wiat│a niebios, bez kt≤rego zwiΩd│a by i os│ab│a, ale jednak pragn▒c uniemo┐liwiµ jej ucieczkΩ, kaza│ zbudowaµ dla niej specjalny dom. Nie opodal bram Menegrothu ros│y najwiΩksze drzewa puszczy Neldoreth, a by│ to las bukowy zajmuj▒cy p≤│nocn▒ cze╢µ kr≤lestwa. NajpotΩ┐niejszy z buk≤w, Hirilorn, mi▒│ trzy pnie jednakowej grubo╢ci, okryte g│adk▒ kora i wystrzelaj▒ce niezwykle wysoko, a pierwsze konary czy ga│Ωzie wyrasta│y z nich dopiero na znacznej wysoko╢ci ponad ziemia. W g≤rze, pomiΩdzy pniami zbudowano drewniany dom i tam musia│a zamieszkaµ Luthien, usuniΩto drabiny i postawiono wok≤│ drzewa stra┐e, aby nikt nie mia│ dostΩpu do kr≤lewny, z wyj▒tkiem s│ug kr≤lewskich, dostarczaj▒cych jej wszystkiego, czego do ┐ycia potrzebowa│a. Luthien czarodziejska sztuka sprawi│a, ze w│osy jej uros│y niezwykle d│ugie i mog│a z nich utkaµ sobie ciemn▒ szatΩ, kt≤ra niby cie± os│ania│a jej urodΩ i mia│a w sobie moc snu, skrΩci│a linΩ i spu╢ci│a j▒ ze swojego okna. Stra┐nicy siedz▒cy pod drzewem zasnΩli, gdy koniec liny ko│ysa│ siΩ nad ich g│owami, a Luthien zsunΩ│a nie na ziemie, otulona przez p│aszcz cienia, i przez nikogo nie dostrze┐ona zbieg│a do Doriathu. Zd▒┐y│o siΩ, ┐e w│a╢nie wtedy Kelegorm i Kurufin polowali na Strzezonej Rowninie, gdy┐ Sauron nas│a│ na ziemie elf≤w stada wilk≤w. Dwaj ksi▒┐Ωta wziΩli ze sob▒ na │owiecka wyprawΩ sforΩ ps≤w i mieli nadzieje, ze przy tej sposobno╢ci dowiedz▒ siΩ czego╢ o kr≤lu Felagundzie. Przyw≤dca sfory Kelegorma, wilczur Huan, nie urodzi│ siΩ w Srodziemiu, lecz pochodzi│ ze B│ogos│awionego Kr≤lestwa, gdy┐ Kelegorim dosta│ go w podarunku od Oromego za dawnych czas≤w w Valinorze, gdy Huan biega│ za g│osem rogu swego pana, zanim na Noldorow spad│y nieszczΩ╢cia. Huan poszed│ za Kelegormem na wygnanie i s│u┐y│ mu wiernie, tote┐ jego tak┐e obci▒┐a│ wyrok na│o┐ony na Noldorow. Sadzona mu by│a ╢mierµ, lecz mia│a go spotkaµ dopiero wtedy, gdy stoczy walkΩ z najpotΩ┐niejszym wilkiem, jaki kiedykolwiek chodzi│ po ziemi. To w│a╢nie Huan wytropi│ Luthien przemykaj▒c▒ niby cie±, zaskoczony przez ╢wiat│o dzienne w╢r≤d drzew, kiedy Kelegorm i Kurufin odpoczywali w pobli┐u zachodnich granic Doriathu, nic bowiem nie mog│o zmyliµ oczu i wΩchu Huana, ┐aden czar siΩ go nie ima│, a on sam nie sypia│ nigdy, w dzie± ani w nocy. Przyprowadzi│ ja do Kelegorma, a Luthien ucieszy│a siΩ, dowiaduj▒c siΩ, ze ma do czynienia z ksiΩciem Noldorow i wrogiem Morgotha i ujawni│a przed nim swe imiΩ, zrzucaj▒c p│aszcz z ramion. Uroda jej tak nagle ukazana w s│o±cu ol╢ni│a Kelegorma do tego stopnia, ze zapa│a│ od razu mi│o╢ci▒ do kr≤lewny Doriathu. Przem≤wi│ do niej dwornie i obieca│ pomoc pod warunkiem, ze na razie Luthien uda siΩ z nim razem do Nargothrondu. Nie zdradzi│ siΩ wcale, ┐e wcze╢niej ju┐ wiedzia│ co╢ o losach Berena i celu jego wyprawy i ze sprawa ta blisko go obchodzi. Tak wiec ksi▒┐Ωta przerwali polowanie i wr≤cili do Nargothorandu, Luthien zosta│a zwiedziona, gdy┐ zatrzymano ja, odebrano jej p│aszcz i zabroniono wychodziµ poza bramy fortecy lub rozmawiaµ z kimkolwiek opr≤cz dw≤ch braci, Kurufina i Kelegorma. Byli bowiem przekonani, ze dla uwiΩzionych Berena i Felagunda nie ma ju┐ ┐adnej nadziei, ┐e kr≤l musi zgin▒µ i nie warto podejmowaµ nawet pr≤b ocalenia go. Postanowili zatrzymaµ Luthien ufaj▒c, ze Thingol w takich okoliczno╢ciach bΩdzie zmuszony oddaµ ja za ┐onΩ Kelegormowi. W≤wczas wzrosn▒ w si│Ω i stan▒ siΩ najpotΩ┐niejsi w╢r≤d ksi▒┐▒t Noldorow. Nie zamierzali tez podstΩpem ani przemoc▒ odbieraµ Nieprzyjacielowi Silmarilow ani dopu╢ciµ, by kto╢ inny stara│ siΩ je odzyskaµ, dop≤ki nie skupia w swym rΩku w│adzy nad wszystkimi Kr≤lestwami Elf≤w. Ordoreth nie m≤g│ siΩ przeciwstawiµ tym planom swoich krewniak≤w, gdy┐ przeci▒gnΩli na swoja stronΩ serca ludu ┐yj▒cego w Nargothrondzie, a Kelegorm nie zwlekaj▒c wyprawi│ pos│≤w do Thingola, pr≤sz▒c o rΩkΩ jego c≤rki. Lecz wilczur Huan mia│ serce szlachetne, od pierwszej chwili pokocha│ Luthien i ubolewa│ nad tym, ze ja wieziono. CzΩsto przychodzi│ do jej komnaty, w nocy le┐a│ pod jej drzwiami wyczuwaj▒c, ze z│o zakrad│o siΩ do Nargothrondu. Luthien, osamotniona, chΩtnie rozmawia│a z Huanem. Opowiada│a mu o Berenie, przyjacielu zwierz▒t i ptak≤w, kt≤re nie s│u┐▒ Morgothowi. Huan zrozumia│ wszystko, co m≤wi│a, gdy┐ pojmowa│ mowΩ wszelkich stworze± obdarzonych g│osem, lecz jemu samemu wolno by│o przem≤wiµ w ci▒gu ca│ego ┐ycia tylko trzy razy. Huan wiec obmy╢li│ spos≤b ratunku dla Luthien. W nocy odni≤s│ jej czarodziejski p│aszcz i po raz pierwszy u┐y│ daru mowy, by wyt│umaczyµ kr≤lewnie sw≤j plan. Wyprowadzi│ j▒ tajemnymi ╢cie┐kami z Nargothrondu i razem uciekli na p≤│noc. Huan przezwyciΩ┐y│ swoj▒ dumΩ i pozwoli│ by kr≤lewna dosiad│a go niby konia, podobnie jak orkowie dosiadali niekiedy ogromnych wilko│ak≤w. Posuwali siΩ szybko, bo Huan by│ chy┐y i niestrudzony. Tymczasem Felagund i Beren cierpieli w lochach Saurona i ┐aden z ich towarzyszy ju┐ nie ┐y│. Sauron postanowi│ bowiem oszczΩdziµ a┐ do ko±ca Felagunda odgaduj▒c, ze jest to Noldor wielkiej mocy i m▒dro╢ci, i ze od niego tylko m≤g│by siΩ dowiedzieµ, w jakim celu przyszed│ pod bramy jego fortecy. Lecz gdy zjawi│ siΩ wilk, aby po┐reµ Berena, Felagund wytΩ┐y│ wszystkie swoje si│y, zerwa│ peta i stoczy│ walkΩ z bestia. Maj▒c za ca│y orΩ┐ w│asne rΩce i zΩby, u╢mierci│ wilko│aka, lecz sam odni≤s│ przy tym ╢miertelne rany. Rzek│ wtedy do Berena: - OdchodzΩ na d│ugi spoczynek do pozaczasowych siedzib Mandosa za morza i za G≤ry Amanu. Wiele wiek≤w up│ynie, zanim Noldorowie ujrz▒ mnie w swoim gronie, a z tob▒ mo┐e nigdy nie spotkam siΩ ju┐ po raz drugi w ┐yciu ani w ╢mierci, bo losy naszych plemion s▒ rozdzielone. To rzek│szy umar│ w ciemnicy twierdzy Tol-in-Gaurhoth, kt≤rej wieka wie┐y sam zbudowa│. Tak dope│ni│ swej przysiΩgi kr≤l Finrod Felagund, najpiΩkniejszy i najbardziej kochany z potomk≤w Finwego. Zrozpaczony Beren p│aka│ przy jego zw│okach. O tej w│a╢nie godzinie Luthien stanΩ│a na mo╢cie prowadz▒cym do wyspy Saurona i za╢piewa│a pie╢±, kt≤rej najgrubsze nawet mury nie mog│y zagrodziµ drzwi. Beren j▒ us│ysza│ i zdawa│o siΩ mu, ze ╢ni, bo gwiazdy rozb│ys│y nad jego g│ow▒, a s│owiki ╢piewa│y w╢r≤d drzew. W odpowiedzi za╢piewa│ pie╢± wyzywaj▒c▒ nieprzyjaciela, gdy┐ s│awi│ w niej Siedem Gwiazd, Sierp Valarow, kt≤ry Varda zawiesi│a nad p≤│nocnym widnokrΩgiem na znak upadku Morgotha.

nastΩpna strona

Tekst zaczerpniΩty z "Silmarillionu"

 
     
Strona g│≤wna | Wprowadzenie | Bibliografia | Galeria | Download
Teksty | MERP | METW | Film | Linki | Chat | Banery | KsiΩgarnia
Cytaty | Forum
 
      Serwis zaprojektowa│ i prowadzi:
Micha│ Rossa -
barahir@tolkien.art.pl
 
Patronem serwisu jest .: gate internet services
Serwisy sponsorowane: fronteria | impart | konferencja z│d | moda i sztuka | rally.pl | wywrota