Heavymetalowy piorun Weronika Daraszkiewicz-Zwoli±ska
Opowiadanie udostΩpnione przez serwis z amatorskimi formami literackimi To tylko fikcja (http://fikcja.prv.pl) specjalnie dla NoName
Uwielbiam ten dym i b│yskawicΩ heavymetalowy piorun wy╢cigi z wiatrem i uczucie, ┐e jestem nagrzany "Born To Be Wild" Steppenwolf
Czerwcowe niebo pokrywa szaro╢µ zmierzchu, gdzieniegdzie mrugaj▒ blade gwiazdy, a ostatnia r≤┐owa │una s│o±ca k│adzie siΩ na horyzoncie cienk▒ lini▒.
Wok≤│ mnie rozci▒gaj▒ siΩ podmok│e │▒ki, tereny charakterystyczne w stanie Michigan. MinΩ│a dziewi▒ta wieczorem, muszΩ zd▒┐yµ na show, kt≤re rozpocznie siΩ z wybiciem p≤│nocy.
Przede mn▒ widnieje szeroka, bo a┐ sze╢ciopasmowa autostrada stanowa, prowadz▒ca do Detroit, miasta rocka. Mimo, ┐e opr≤cz mnie z drogi korzysta tylko kilku kierowc≤w, poruszam siΩ najszybszym pasem ruchu. Nie mam zamiaru bawiµ siΩ w wyprzedzanie sze╢µdziesiΩcioletnich staruszek, kt≤re morduj▒ swoje samochody marki Dodge na trzecim biegu. Mo┐e za kilkadziesi▒t lat ja r≤wnie┐ bΩdΩ siΩ podnieca│, kiedy wskaz≤wka na liczniku dojdzie do ko±ca zielonego paska. Jednak dzi╢ mam nieca│▒ trzydziestkΩ i ju┐ sam ten fakt upowa┐nia mnie do szybkiej jazdy. Kiedy za┐ywam przeja┐d┐ki swoim Pontiac'iem lubiΩ czuµ adrenalinΩ w ┐y│ach.
Lekki, letni wiatr rozwiewa moje d│ugie w│osy, kt≤re opadaj▒ na ramiona pokryte tatua┐ami. Pierwszy z nich zrobi│em sobie sam w wieku 10 lat, nie jest to dzie│o sztuki, ale i tak lubiΩ go najbardziej. Tak jak siΩ wtedy spodziewa│em na jednym siΩ nie sko±czy│o, zmieni│em tylko realizatora na profesjonalne studio. Teraz staµ mnie na to. Dzi╢ moje cia│o zdobi 8 rysunk≤w, choµ jak na wykonawcΩ heavymetalu to i tak ma│o.
W bran┐y obracam siΩ ju┐ dobre 7 lat. Pierwsze kroki jako muzyk stawia│em w college`u. Wtedy za│o┐y│em amatorski zesp≤│, kt≤ry traktowa│em jak w│asne dziecko; kocha│em go bezgranicznie i po╢wiΩca│em ka┐d▒ woln▒ chwilΩ. Uznanie zdobywali╢my graj▒c na lokalnych scenach. Muzyka, kt≤r▒ tworzyli╢my, rozgrzewa│a dziesi▒tki dzieciak≤w podczas r≤┐nych imprez studenckich, przysparzaj▒c nam coraz liczniejsze grono fan≤w. Kt≤rego╢ dnia nasz wystΩp obejrza│ pewien wysoko postawiony cz│owiek z firmy fonograficznej Virgin Records. W wyniku przeprowadzonych nied│ugo potem burzliwych negocjacji, w ci▒gu zaledwie dw≤ch miesiΩcy podpisali╢my wymarzony kontrakt. Rzucili╢my college, uznali╢my bowiem, ┐e nudne przedmioty teoretyczne, jakimi nafaszerowany by│ plan zajΩµ na uczelni, nie przydadz▒ nam siΩ w ┐yciu. Ca│▒ uwagΩ postanowili╢my po╢wiΩciµ naszej pasji - muzyce i skoncentrowaµ siΩ na robieniu kariery.
CiΩ┐ka praca przynios│a z czasem po┐▒dane efekty, na li╢cie Billboardu utrzymuj▒ siΩ a┐ 3 nasze utwory, a poza tym przed po│udniem otrzymali╢my wspania│▒ wiadomo╢µ, ┐e ostatni album uzyska│ status potr≤jnej platyny. Podejrzewam, ┐e fiskus ju┐ zaciera rΩce na my╢l o podatku od dochodu cz│onk≤w zespo│u, bΩdzie to bowiem liczba siedmiocyfrowa.
Odnie╢li╢my ogromny sukces i tylko to siΩ teraz liczy. Jestem liderem najgorΩtszego zespo│u na ╢wiecie, zdoby│em wszystko. Kto by pomy╢la│, ┐e biedny ch│opak z Bronksu zajdzie tak daleko. StojΩ u szczytu s│awy, codziennie zbieram pochwa│y i pozytywne recenzje, ka┐dy spec od marketingu tyko marzy by mnie reprezentowaµ. Gdyby B≤g zszed│ na ZiemiΩ, czu│by siΩ tak jak ja dzisiaj, co tu du┐o m≤wiµ - by│by mn▒... by│bym Nim. Jestem m│odym geniuszem, kt≤ry realizuje m│odzie±cze marzenia i osi▒ga za│o┐one cele, po prostu z│ote dziecko.
Mam ju┐ wizjΩ kolejnej p│yty, bΩdzie lepsza ni┐ wszystkie dotychczasowe razem wziΩte, krytyk≤w wprawi w zachwyt, a fan≤w powali na kolana. Dzi╢ jestem najszczΩ╢liwszym cz│owiekiem na ╢wiecie i nic tego nie zmieni, mo┐e byµ tylko lepiej.
W przysz│ym miesi▒cu o╢wiadczΩ siΩ mojej dziewczynie, kt≤r▒ pozna│em w zesz│ym roku podczas tournee po Europie. Pracuje w Czechach jako modelka, a opr≤cz zniewalaj▒cej urody jest r≤wnie┐ nieprzeciΩtnie inteligentna, ma szeroki kr▒g zainteresowa±, a przy tym jest mi│a i dobra dla ludzi. U jej boku zamierzam siΩ ustatkowaµ; ju┐ postanowi│em, ┐e zwalniam tempo, odstawiam dzikie imprezy, a nawet ko±czΩ z grouppies.
W radiu pu╢cili moj▒ piosenkΩ, nastawiam d╝wiΩk na maksymaln▒ g│o╢no╢µ. W takich sytuacjach czujΩ, ┐e ┐yjΩ. Ogarnia mnie poczucie wolno╢ci. Jestem jak orze│ w powietrzu, moc rozsadza mi wnΩtrzno╢ci a w ┐y│ach krew miesza siΩ z ekstaz▒.
Nadesz│a moja era, sko±czy│y siΩ czasy, w kt≤rych klepa│em biedΩ, martwi▒c siΩ, za co jutro kupiΩ chleb i lekarstwa dla matki. »ycie mnie nie rozpieszcza│o, ju┐ jako o╢miolatek pucowa│em buty bogatym snobom, by pom≤c w op│aceniu czynszu. Ojciec odszed│, kiedy dowiedzia│ siΩ, ┐e matka spodziewa siΩ dziecka... mnie. Nigdy go nie widzia│em i sk│ama│bym, gdybym powiedzia│, ┐e chcia│bym tego. Kiedy ona umar│a, jedyne co mi pozosta│o to marzenia, ambicje i determinacja. Chwyta│em siΩ najbardziej poni┐aj▒cych zajΩµ, ┐eby zdobyµ pieni▒dze na college. Mimo to, niczego nie ┐a│ujΩ, przecie┐ osi▒gn▒│em sw≤j cel. Teraz ja rz▒dzΩ i stawiam warunki, mam nieograniczone mo┐liwo╢ci. Jestem imperatorem w ╢wiecie muzyki; armia wiernych fan≤w traktuje mnie jak kr≤la; tylko czekaj▒ na moj▒ pro╢bΩ, aby spe│niµ j▒ niczym najpilniejszy rozkaz i jeszcze przy tym s│awi▒ moje imiΩ.
Przede mn▒ wyzwanie sobotniej, upojnej nocy. BΩdΩ szala│ do bia│ego rana, wyduszΩ najg│Ωbsze pok│ady si│, │aduj▒c r≤wnocze╢nie puste akumulatory uczuciem rado╢ci i energi▒ p│yn▒c▒ z zabawy.
MinΩ│a kolejna godzina, nasta│ wiecz≤r. ZiemiΩ pokry│ gΩstniej▒cy mrok, kolejny dzie± przechodzi do historii, za chwilΩ wzejdzie ksiΩ┐yc. W│▒czam ╢wiat│a by lepiej widzieµ ogromn▒ przestrze±; ci▒gn▒ce siΩ mile czarnego asfaltu; moj▒ nieodgadnion▒ przysz│o╢µ.
Na drodze nie ma nikogo - czujΩ siΩ jak Stworzyciel u schy│ku pi▒tego dnia. Najszybsza "staruszka-kaskaderka" bΩdzie przeje┐d┐aµ w tym miejscu nie wcze╢niej ni┐ za p≤│ godziny. Naprzeciwko r≤wnie┐ nie widaµ ┐adnego pojazdu. SkrΩcam na prawe pobocze i zatrzymujΩ samoch≤d.
ChcΩ delektowaµ siΩ samotno╢ci▒ przed p≤│nocnym koncertem; tysi▒ce r▒k wyci▒gniΩtych w moj▒ stronΩ, tysi▒ce garde│ ╢piewaj▒cych utwory, kt≤re ja napisa│em, tysi▒ce serc nape│niaj▒cych moje w│asne - witaln▒ si│▒ do ┐ycia i walki. Teraz chcΩ byµ sam, wyciszyµ sw≤j umys│, skupiµ siΩ na poszczeg≤lnych zmys│ach.
Powoli opr≤┐niam butelkΩ szampana. Dzisiaj jest ╢wiΩto; kolejny dzie±, kolejny sukces. Trzeba to oblaµ - zreszt▒ nie po raz pierwszy tego popo│udnia; wznoszΩ toasty za zwyciΩstwo jednocze╢nie dziΩkuj▒c za talent. W brzuchu czujΩ gor▒c▒ kulΩ, kt≤ra powoduje rozlu╝nienie moich ko±czyn. ªwiat wydaje siΩ r≤┐owy, moj▒ g│owΩ nawiedzaj▒ r≤┐ne wizje, wszystko zlewa siΩ w jedno╢µ, skrzyd│a anio│≤w machaj▒ na niebie, rogi demon≤w dr▒┐▒ podziemia. Ale zaraz... Czy tam nie czai siΩ ╢mierµ? Na g│owie ma czarny kaptur, a w rΩku trzyma kosΩ... Nie, to tylko dziwnie wygiΩte drzewo. Powoli dochodzΩ do siebie.
PalΩ ostatniego papierosa, a po chwili uruchamiam swojego Pontiaca. ImprezΩ czas zacz▒µ.
Zapad│a ciemna noc. Na tle czarnego nieba gwiazdy ╢wiec▒ niezwykle wyra╝nie, ostatnie blaski s│o±ca zniknΩ│y dawno temu. Teraz na niebosk│onie kr≤luje wielki ksiΩ┐yc a jego delikatna po╢wiata odbija siΩ w dziesi▒tkach jezior, znajduj▒cych siΩ po obu stronach autostrady. GΩste mroki przeszywaj▒ tylko jasne │uny reflektor≤w.
A ja zn≤w jestem na drodze, zn≤w pΩdzΩ ku przeznaczeniu. JadΩ 95 mil na godzinΩ, ale to wci▒┐ zbyt wolno, wiΩc wbijam peda│ gazu w pod│ogΩ, bym m≤g│ mkn▒µ niczym b│yskawica - heavymetalowy piorun. Moje ┐▒dze siΩgaj▒ zenitu, zaraz je zaspokojΩ. Po kilku minutach powt≤rnie rozkoszujΩ siΩ szybko╢ci▒. Zamykam oczy by lepiej przyjmowaµ doznania.
I znowu nawiedzaj▒ mnie wizje, ogl▒dam anio│y i upiory, odwieczna walka dobra ze z│em. Ale co ja robiΩ miΩdzy nimi? Zatracam siΩ w swej pod╢wiadomo╢ci...
Nagle przede mn▒ wyrasta wielka ciΩ┐ar≤wka, dlaczego jest naprzeciwko, co robi na mojej drodze, sk▒d u licha siΩ tu wziΩ│a? Reflektory ╢wiec▒ mi prosto w oczy, o╢lepiaj▒ mnie, ju┐ nic nie widzΩ! Za p≤╝no by zahamowaµ, nie ma szans by skrΩciµ!
To ju┐ koniec, nic mi nie pozosta│o. Przez wiele lat uwa┐any za faworyta i zwyciΩzcΩ... jednak ten "wy╢cig" przegra│em. Jeszcze przed chwil▒ by│em bogiem, w│a╢nie straci│em kontrolΩ nad w│asnym ┐yciem; co to za b≤g, kt≤ry nie potrafi pom≤c nawet samemu sobie. CzujΩ zbli┐aj▒cy siΩ fina│, zdajΩ sobie sprawΩ, ┐e to nast▒pi teraz. Za p≤╝no na wyrzuty sumienia, w tej chwili to ju┐ nieistotne. Nie jest to r≤wnie┐ odpowiedni czas na lito╢µ, nie jest mi potrzebna, nic mi po niej. Tutaj przyda│by siΩ cud, ale ja nie mam czasu by o niego prosiµ. Ostatnie lata obfitowa│y w szczΩ╢cie i powodzenie, dzi╢ fortuna siΩ odwr≤ci│a, zreszt▒ to ju┐ bez znaczenia. Jestem ╢wiadomy co siΩ stanie w nastΩpnej sekundzie.
To czyste szale±stwo; czy ja wariujΩ? Na moment przed ko±cem wpa╢µ w ob│Ωd... chyba to te┐ jest obojΩtne. Nale┐y pogodziµ siΩ z tym co nieuniknione, wiΩc robiΩ to, chocia┐ i tak nie mia│em wyboru. Postanawiam olaµ wszystko. W ostatniej chwili jeszcze ╢miejΩ siΩ, bo wiem, ┐e zaraz umrΩ. Dlaczego!?!
"...odwiedzi│ Waszyngton, gdzie wraz z prezydentem rozmawiali na temat rozpoczΩcia nowych inwestycji w kraju. Oko│o 11:30 wieczorem, na autostradzie stanowej ko│o Detroit, Pontiac zjecha│ na lewy pas ruchu i zderzy│ siΩ czo│owo z ciΩ┐ar≤wk▒. Kierowca ciΩ┐ar≤wki znajduje siΩ w szpitalu, jego ┐yciu nie zagra┐a niebezpiecze±stwo. M│ody kierowca Pontiaca, przy zderzeniu, wylecia│ przez przedni▒ szybΩ. Zgin▒│ na miejscu. Najprawdopodobniej by│ pod wp│ywem alkoholu. Policja pr≤buje ustaliµ jego to┐samo╢µ. Po raz kolejny rozpocz▒│ siΩ protest organizacji Greenpeace przeciwko po│owom..."
Weronika Daraszkiewicz-Zwoli±ska (C) 2002. Wszystkie prawa zastrze┐one. Publikacja niniejszego opowiadania w czΩ╢ci lub w ca│o╢ci na jakimkolwiek no╢niku i w jakiejkolwiek formie wymaga uprzedniego uzyskania wyra╝nej zgody autorki. WiΩcej opowiada± tego i innych autor≤w znajdziesz w serwisie To tylko fikcja (http://fikcja.prv.pl)
Weronika Daraszkiewicz-Zwoli±ska poczta: missmadness1@poczta.onet.pl
|